Śledzę forum i stronę fly4free.pl już od kilku dobrych lat. Dzięki temu sam skorzystałem z kilku atrakcyjnych okazji i zaoszczędziłem dobre kilka tysięcy złotych.
Żeby samo branie zamienić na wymianę, dziś chętnie podzielę się z Wami wrażeniami ze swoich dwóch kanadyjskich wypraw, które odbyłem na jesieni w 2021 i 2022 roku.
Czemu akurat Kanada? Na pytanie „jak to się wszystko zaczęło” chyba nie znam odpowiedzi. Ale… wiem, dlaczego to „wszystko się nie skończyłem”. Wielkość kontrastów, zróżnicowana i monumentalna przyroda, bogata (ale też piekielnie trudna) historia, inspirująco inna mentalność ludzi. To – w skrócie – te czynniki, które przyciągają mnie na ten drugi i paradoksalnie bezkresny koniec świata.
Bezkresny, bo mówimy o obszarze blisko 40 mln kilometrów kwadratowych. To tak jakby 32 razy połączyć ze sobą terytorium Polski. Kanada to też 6 stref czasowych, jedna z największych gospodarek świata, a to wszystko przy niespełna 37 mln mieszkańców.
Do kanadyjskiego tripu podchodziłem już kila razy – wszystkie z misji w 2020 i w pierwszej połowie 2021 roku zakończyłem niepowodzeniem z powodu pandemicznych obostrzeń. Pierwszą wyprawę zaliczyłem dosłownie kilka tygodni po tym, jak władze kraju klonowego liścia oficjalnie otworzyły swój kraj dla turystów.
Pierwszy trip: Toronto – Montreal – Quebec – Vancouver Wrzesień – październik 2021
Kilka podejść do wyjazdu to też kilka rezerwacji w kilku liniach lotniczych.
Koniec końcu stanęło na KLM i Air France. W ten sposób 27 września 2021 roku wsiadłem na pokład holenderskich linii. Po przesiadce w Amsterdamie, kontroli paszportowej i całej pandemicznej dokumentacji (w tym: certyfikatu szczepień, wyniku testu PCR i danych w aplikacji Arrive CAN) ruszyłem już prosto do Toronto.
Po drodze - podczas mojej pierwszej podróży szerokokadłubowcem - minąłem przepiękne widoki na Grenlandię i bezmiar oceanu. Sami zobaczcie:
Jak fan lotnictwa nie byłbym sobą, gdybym nie wtrącił tu chociaż jednoakapitowej recenzji Dreamlinera 787-9, w którym przemierzałem tę kilkugodzinną drogę. Na plus na pewno zasługuje jakość powietrza w kabinie (po kilku dłuższych lotach potrafię tu odczuć całkiem spore różnice), świetny patent z oknami, który pozwala je jedynie przyciemniać, a nie całkowicie przyciemniać. Na minus – stosunkowo głośne silniki, które ograniczają te „dream” wspomnienia.
Po przemierzeniu blisko 6 000 km, obiedzie, przekąsce i dwóch średnich filmach oto i ona – Kanada. Jeszcze tylko kontrola emigracyjna, kilka prostych pytań (po co przyjeżdżam?, czym zajmuję się w Polsce?, czy mam gdzie się zatrzymać?), mogę już w pełni legalnie postawić stopę na kanadyjskiej ziemi.
Toronto
Z lotniska Toronto-Lester B. Pearson możemy dostać się pociągiem (30 minut), autobusem (ok. godziny drogi), UBERem (nie wiem w ile minut, ale na pewno drogo
:D). Ja wybrałem pierwszą, która kosztowała mnie ok. 7-8 CAD (czyli kanadyjskich dolarów).
Po szybkim check-in w hotelu pora na pierwszy spacer po mieście jeszcze przed zachodem słońca. Spacer bez planu, bez kierunku – tam, gdzie poniosą nogi.
I to też czas na pierwsze wrażenia – wrażenia z wielkiej dżungli wieżowców, niezwykle zróżnicowanych społeczności, unoszącego się zapachu marihuany, dość często spotykanych osób bezdomnych.
Drugi dzień zacząłem od atrakcji bardziej dla lokalsów niż dla turystów. Niezależnie od tego – było to zacne miejsce na dobry początek dnia. Urwiska Scarborough – bo to o nich mowa - powstały 12 000 lat temu i m.in. to one ukształtowały kształt jeziora Ontario – jednego z pięciu wielkich jezior, które leżą na pograniczy Kanady i USA.
Koło południa wracamy do centrum i szukamy nowej perspektywy do podziwiania drapaczy chmur. Do tego przyda nam się perspektywa, którą dają na przykład… Wyspy Toronto.
Kilkanaście wysp powstało po tym, jak w 1858 roku sztorm oddzielił mierzę od lądu. Dzisiaj to piękny teren rekreacyjny, ale też miejsce do życia dla 700 osób.
Pora wrócić na ląd i znaleźć kolejną atrakcję – wybór padł na CN Tower. Wybór nie był w pełni spontaniczny, bo wizytę zarezerowałem jeszcze w Polsce (to samo polecam i Wam) – najlepiej w ramach CityPASS, która pozwoli Wam w ramach jednej opłaty zagwarantować sobie miejsca w kilku lokalnych atrakcjach.
CN Tower działa od 1976 roku i od razu zdominowała panoramę Toronto… albo inaczej – sprawiła, że ta panorama jest jedną z bardziej rozpoznawalnych.
CN Tower – skąd taka nazwa? CN od Canadian National Railway. Tak, to właśnie to kolejowe przedsiębiorstwo wybudowało wieżę, którą po kilkunastu latach sprzedało. Wieża powstała przede wszystkim ze względu na słaby zasięg w okolicy. Można więc stwierdzić, że rekordowa wysokość i wyjątkowy punkt obserwacyjny to trochę dzieło przypadku
;)
Do 2007 roku CN Tower było najwyższą, wolnostojącą budowlą na świecie. Palmę pierwszeństwa przejął Burj Khalifa. Na koniec jeszcze dwie liczbowe ciekawostki – wieżę rocznie odwiedzają nawet 2 mln turystów, a windy, które pozwalają wjechać na niemalże sam szczyt tej atrakcji, poruszają się z prędkością 6 m/s.
Kolejny dzień rozpocząłem od Casa Loma.
Cóż to takiego? Casa Loma - z hiszpańskiego dom na wzgórzu" - to urokliwy zamek, który wzniesiono na wzgórzu z naprawdę niesamowitym widokiem (będzie fotka). Budowe ukończono w 1914 roku, a jego pierwszym właścicielem był wybitny finansista, ale też i żołnierz Sir Henry Pellatt. Na całość składają się 98 pokoje, 22 kominki, a nawet pierwsza w Toronto winda.
Po zwiedzaniu zamku, wybrałem się w powrotną drogę do centrum, gdzie następnym punktem programu było Royal Ontario Museum.
Moja fascynacja Kanada dotyczy też historii tego miejsca i z okresu kolonizacji, i z okresu rozwoju rdzennych społeczeństw. To ciekawe, bo z historii zawsze byłem kiepski
:). Nie chcę dzisiaj bawić się w naukowca, dlatego zamiast historii od A do Z, bardziej możecie spodziewać się swobodnych przemyśleń.
Drogi wodne były oryginalnymi trasami podróży dla rdzennych narodów. Woda była też naturalnym źródłem pożywienia. handlu i transportu. Canoe – tradycyjne łodzie rdzennych mieszkańców północnej Ameryki - konstruowano w różnych długościach i w różnych celach. Od trzymetrowych, które służyły głównie do polowań, po nawet 10- metrowe konstrukcje do handlu i transportu.
W latach 30. XVIII wieku wprowadzono jedenastometrowy Canot du Maître była to odpowiedź na coraz większe potrzeby transportowania coraz większych towarów. Co ciekawe, to właśnie dzięki canoe wpływy europejskie tak szybko rozprzestrzeniły się po terenie dzisiejszej Kanady. Zrezygnowano Iz nich dopiero po wynalezieniu kolei.
Iroquoian Haudenousaunee – to długi dom, który był centrum życia Irokezów (jednego z plemion Indian Ameryki Północnej). Mierzące 7 metrów szerokości i od 14 do ponad 100 metrów długości, konstrukcje te często służyły jako dom dla kilku spokrewnionych rodzin. W największym domu we wioski, który prawdopodobnie zajmował przywódca, odbywały się. ważne wydarzenia polityczne i ceremonialne.
Haudenousaunee oznacza „lud długiego domu". To przykład ludu, który żyje w harmonii z innymi pięcioma narodami w ramach Konfederacji Haudenosaunee". Co ważne, jest to jedna z najwcześniejszych i najdłużej działających demokracji na świecie. Uważa się nawet, że miała istotny wpływ na to, jak dziś wygląda demokracja.
Pod koniec XIX wieku na północno-zachodnim wybrzeżu Kanady zbudowano masywne konstrukcje domów z cedrowych słupów, belek i desek. Ta figura, która przedstawia niedźwiedzia, jest jednym z wewnętrznych słupków, które podtrzymywały belki dachowe. Dom był domem dla wielopokoleniowej rodziny i był zarówno schronieniem, jak i symbolem. Figurki herbów rodzinnych, takie jak właśnie niedźwiedź, wystawiane na zewnątrz i wewnątrz domu, wykazywały tożsamość i status rodziny.
ROM (Royal Ontario Museum) to także kilka bogatych wystaw o środowisku naturalnym – sami zobaczcie.
Nieuchronnie zbliżający się koniec dnia to dobry czas na podziwiania miasta nocą – i z perspektywy znanych już Wam wysp Toronto i z perspektywy samego centrum miasta.
Kolejny, a konkretniej czwarty, dzień wyprawy poświęciłem na wodospady Niagara. Dobrym i stosunkowo tanim środkiem transportu okazał się autobus. Tę trasę podobno przemierzają też pociągi.
Choć nie jest to najwyższy ani najszerszy wodospad, to jest to jedno z tych miejsc, które świadczą o sile, potędze natury. Zdjęcia tego nie oddają… ale spróbujmy.
Wodospady Niagara składają się z kilku kaskad – dwie z nich możecie podziwiać po stronie USA, jedną (tę wyższą i szerszą) po stronie kanadyjskiej. Same wodospady niewątpliwie mają swoją moc – instalacje przy rzece Niagara wytwarzają ponad ¼ energii wykorzystywanej w stanie Nowy Jork i prowincji Ontario.
Piąty dzień to dobry czas na zmianę perspektywy i kolejny punkt podróży… ale jeszcze wcześniej – kilka stop klatek z ostatniego spaceru po Toronto.
Pamiętacie Wyspy Toronto? To także miejsce na… 2 pasy startowe i lotnisko Billy Bishop Toronto City Airport. Właśnie stąd poleciałem do kolejnego kanadyjskiego miasta – Montrealu.
Ze względu na rozmiar pasów (750 i 1 200 metrów długości) jedynym typem samolotu, który operuje z tego portu, jest Dash-8… niedawno żegnana maszyna z floty polskiego LOTu.
To samoloty produkcji kanadyjskiej – Bombardier ma siedzibę właśnie w kraju klonowego liścia. Firma ta produkuje także m.in. pojazdy szynowe – możemy spotkać je jako tabor metra w Toronto czy jako część krakowskich tramwajów.
Trochę ponad godzinny lot na pokładzie Air Canada umiliły przekąski i napoje (wybór jak na tak krótką trasę był imponujący).
Montreal
Moja wizyta w Montrealu – w przeciwieństwie do czasu spędzonego w słonecznym Toronto - ewidentnie nie była synchronizowana z dobrą pogodą. Tyle z narzekań.
Zacznijmy od topografii miasta: - centrum łączy w sobie część starego miasta z drapaczami chmur – oba miejsca mają niewątpliwie unikalny charakter - Mont Rotyal – wzgórze, któremu miasto zawdzięcza swoją nazwę – to główny teren reakcyjny i miejsce z piękną panoramą - w Montrealu – podobnie jak w Toronto – również mamy wyspy, które kryją prawdziwe skarby… zresztą to miasto jest całą jedną wyspą (i największą na świecie na słodkowodnym akwenie) - spoglądając na miasto z lotu ptaka wyróżnia się jeszcze jedno miejsce – wioska olimpijska
Kolejny deszczowy dzień zaczynam od porcji kanadyjskiej sztuki w montrealskim Muzeum Sztuk Pięknych, a później – od spaceru po wiosce olimpijskiej.
Deszcz nie wydaje za wygraną, dlatego warto znaleźć kolejne miejsce pod dachem. Wybór padł na Bazylikę Notre-Dame w Montrealu.
Trzeci dzień w Montrealu to wreszcie czas przejaśnień i całkiem znośnej pogody. To też czas, kiedy wsiadłem na rower i z poziomu dwóch kółek zwiedzałem to niesamowite miasto.
Cześć!
Śledzę forum i stronę fly4free.pl już od kilku dobrych lat. Dzięki temu sam skorzystałem z kilku atrakcyjnych okazji i zaoszczędziłem dobre kilka tysięcy złotych.
Żeby samo branie zamienić na wymianę, dziś chętnie podzielę się z Wami wrażeniami ze swoich dwóch kanadyjskich wypraw, które odbyłem na jesieni w 2021 i 2022 roku.
Czemu akurat Kanada?
Na pytanie „jak to się wszystko zaczęło” chyba nie znam odpowiedzi. Ale… wiem, dlaczego to „wszystko się nie skończyłem”. Wielkość kontrastów, zróżnicowana i monumentalna przyroda, bogata (ale też piekielnie trudna) historia, inspirująco inna mentalność ludzi. To – w skrócie – te czynniki, które przyciągają mnie na ten drugi i paradoksalnie bezkresny koniec świata.
Bezkresny, bo mówimy o obszarze blisko 40 mln kilometrów kwadratowych. To tak jakby 32 razy połączyć ze sobą terytorium Polski. Kanada to też 6 stref czasowych, jedna z największych gospodarek świata, a to wszystko przy niespełna 37 mln mieszkańców.
Do kanadyjskiego tripu podchodziłem już kila razy – wszystkie z misji w 2020 i w pierwszej połowie 2021 roku zakończyłem niepowodzeniem z powodu pandemicznych obostrzeń.
Pierwszą wyprawę zaliczyłem dosłownie kilka tygodni po tym, jak władze kraju klonowego liścia oficjalnie otworzyły swój kraj dla turystów.
Pierwszy trip: Toronto – Montreal – Quebec – Vancouver
Wrzesień – październik 2021
Kilka podejść do wyjazdu to też kilka rezerwacji w kilku liniach lotniczych.
Koniec końcu stanęło na KLM i Air France. W ten sposób 27 września 2021 roku wsiadłem na pokład holenderskich linii. Po przesiadce w Amsterdamie, kontroli paszportowej i całej pandemicznej dokumentacji (w tym: certyfikatu szczepień, wyniku testu PCR i danych w aplikacji Arrive CAN) ruszyłem już prosto do Toronto.
Po drodze - podczas mojej pierwszej podróży szerokokadłubowcem - minąłem przepiękne widoki na Grenlandię i bezmiar oceanu. Sami zobaczcie:
Jak fan lotnictwa nie byłbym sobą, gdybym nie wtrącił tu chociaż jednoakapitowej recenzji Dreamlinera 787-9, w którym przemierzałem tę kilkugodzinną drogę. Na plus na pewno zasługuje jakość powietrza w kabinie (po kilku dłuższych lotach potrafię tu odczuć całkiem spore różnice), świetny patent z oknami, który pozwala je jedynie przyciemniać, a nie całkowicie przyciemniać. Na minus – stosunkowo głośne silniki, które ograniczają te „dream” wspomnienia.
Po przemierzeniu blisko 6 000 km, obiedzie, przekąsce i dwóch średnich filmach oto i ona – Kanada. Jeszcze tylko kontrola emigracyjna, kilka prostych pytań (po co przyjeżdżam?, czym zajmuję się w Polsce?, czy mam gdzie się zatrzymać?), mogę już w pełni legalnie postawić stopę na kanadyjskiej ziemi.
Toronto
Z lotniska Toronto-Lester B. Pearson możemy dostać się pociągiem (30 minut), autobusem (ok. godziny drogi), UBERem (nie wiem w ile minut, ale na pewno drogo :D). Ja wybrałem pierwszą, która kosztowała mnie ok. 7-8 CAD (czyli kanadyjskich dolarów).
Po szybkim check-in w hotelu pora na pierwszy spacer po mieście jeszcze przed zachodem słońca. Spacer bez planu, bez kierunku – tam, gdzie poniosą nogi.
I to też czas na pierwsze wrażenia – wrażenia z wielkiej dżungli wieżowców, niezwykle zróżnicowanych społeczności, unoszącego się zapachu marihuany, dość często spotykanych osób bezdomnych.
Drugi dzień zacząłem od atrakcji bardziej dla lokalsów niż dla turystów. Niezależnie od tego – było to zacne miejsce na dobry początek dnia.
Urwiska Scarborough – bo to o nich mowa - powstały 12 000 lat temu i m.in. to one ukształtowały kształt jeziora Ontario – jednego z pięciu wielkich jezior, które leżą na pograniczy Kanady i USA.
Koło południa wracamy do centrum i szukamy nowej perspektywy do podziwiania drapaczy chmur. Do tego przyda nam się perspektywa, którą dają na przykład… Wyspy Toronto.
Kilkanaście wysp powstało po tym, jak w 1858 roku sztorm oddzielił mierzę od lądu. Dzisiaj to piękny teren rekreacyjny, ale też miejsce do życia dla 700 osób.
Pora wrócić na ląd i znaleźć kolejną atrakcję – wybór padł na CN Tower.
Wybór nie był w pełni spontaniczny, bo wizytę zarezerowałem jeszcze w Polsce (to samo polecam i Wam) – najlepiej w ramach CityPASS, która pozwoli Wam w ramach jednej opłaty zagwarantować sobie miejsca w kilku lokalnych atrakcjach.
CN Tower działa od 1976 roku i od razu zdominowała panoramę Toronto… albo inaczej – sprawiła, że ta panorama jest jedną z bardziej rozpoznawalnych.
CN Tower – skąd taka nazwa? CN od Canadian National Railway. Tak, to właśnie to kolejowe przedsiębiorstwo wybudowało wieżę, którą po kilkunastu latach sprzedało. Wieża powstała przede wszystkim ze względu na słaby zasięg w okolicy. Można więc stwierdzić, że rekordowa wysokość i wyjątkowy punkt obserwacyjny to trochę dzieło przypadku ;)
Do 2007 roku CN Tower było najwyższą, wolnostojącą budowlą na świecie. Palmę pierwszeństwa przejął Burj Khalifa.
Na koniec jeszcze dwie liczbowe ciekawostki – wieżę rocznie odwiedzają nawet 2 mln turystów, a windy, które pozwalają wjechać na niemalże sam szczyt tej atrakcji, poruszają się z prędkością 6 m/s.
Kolejny dzień rozpocząłem od Casa Loma.
Cóż to takiego? Casa Loma - z hiszpańskiego dom na wzgórzu" - to urokliwy zamek, który wzniesiono na wzgórzu z naprawdę niesamowitym widokiem (będzie fotka). Budowe ukończono w 1914 roku, a jego pierwszym właścicielem był wybitny finansista, ale też i żołnierz Sir Henry Pellatt. Na całość składają się 98 pokoje, 22 kominki, a nawet pierwsza w Toronto winda.
Po zwiedzaniu zamku, wybrałem się w powrotną drogę do centrum, gdzie następnym punktem programu było Royal Ontario Museum.
Moja fascynacja Kanada dotyczy też historii tego miejsca i z okresu kolonizacji, i z okresu rozwoju rdzennych społeczeństw. To ciekawe, bo z historii zawsze byłem kiepski :). Nie chcę dzisiaj bawić się w naukowca, dlatego zamiast historii od A do Z, bardziej możecie spodziewać się swobodnych przemyśleń.
Drogi wodne były oryginalnymi trasami podróży dla rdzennych narodów. Woda była też naturalnym źródłem pożywienia. handlu i transportu. Canoe – tradycyjne łodzie rdzennych mieszkańców północnej Ameryki - konstruowano w różnych długościach i w różnych celach. Od trzymetrowych, które służyły głównie do polowań, po nawet 10- metrowe konstrukcje do handlu i transportu.
W latach 30. XVIII wieku wprowadzono jedenastometrowy Canot du Maître była to odpowiedź na coraz większe potrzeby transportowania coraz większych towarów. Co ciekawe, to właśnie dzięki canoe wpływy europejskie tak szybko rozprzestrzeniły się po terenie dzisiejszej Kanady. Zrezygnowano Iz nich dopiero po wynalezieniu kolei.
Iroquoian Haudenousaunee – to długi dom, który był centrum życia Irokezów (jednego z plemion Indian Ameryki Północnej). Mierzące 7 metrów szerokości i od 14 do ponad 100 metrów długości, konstrukcje te często służyły jako dom dla kilku spokrewnionych rodzin. W największym domu we wioski, który prawdopodobnie zajmował przywódca, odbywały się. ważne wydarzenia polityczne i ceremonialne.
Haudenousaunee oznacza „lud długiego domu".
To przykład ludu, który żyje w harmonii z innymi pięcioma narodami w ramach Konfederacji Haudenosaunee". Co ważne, jest to jedna z najwcześniejszych i najdłużej działających demokracji na świecie. Uważa się nawet, że miała istotny wpływ na to, jak dziś wygląda demokracja.
Pod koniec XIX wieku na północno-zachodnim wybrzeżu Kanady zbudowano masywne konstrukcje domów z cedrowych słupów, belek i desek. Ta figura, która przedstawia niedźwiedzia, jest jednym z wewnętrznych słupków, które podtrzymywały belki dachowe. Dom był domem dla wielopokoleniowej rodziny i był zarówno schronieniem, jak i symbolem. Figurki herbów rodzinnych, takie jak właśnie niedźwiedź, wystawiane na zewnątrz i wewnątrz domu, wykazywały tożsamość i status rodziny.
ROM (Royal Ontario Museum) to także kilka bogatych wystaw o środowisku naturalnym – sami zobaczcie.
Nieuchronnie zbliżający się koniec dnia to dobry czas na podziwiania miasta nocą – i z perspektywy znanych już Wam wysp Toronto i z perspektywy samego centrum miasta.
Kolejny, a konkretniej czwarty, dzień wyprawy poświęciłem na wodospady Niagara. Dobrym i stosunkowo tanim środkiem transportu okazał się autobus. Tę trasę podobno przemierzają też pociągi.
Choć nie jest to najwyższy ani najszerszy wodospad, to jest to jedno z tych miejsc, które świadczą o sile, potędze natury. Zdjęcia tego nie oddają… ale spróbujmy.
Wodospady Niagara składają się z kilku kaskad – dwie z nich możecie podziwiać po stronie USA, jedną (tę wyższą i szerszą) po stronie kanadyjskiej.
Same wodospady niewątpliwie mają swoją moc – instalacje przy rzece Niagara wytwarzają ponad ¼ energii wykorzystywanej w stanie Nowy Jork i prowincji Ontario.
Piąty dzień to dobry czas na zmianę perspektywy i kolejny punkt podróży… ale jeszcze wcześniej – kilka stop klatek z ostatniego spaceru po Toronto.
Pamiętacie Wyspy Toronto? To także miejsce na… 2 pasy startowe i lotnisko Billy Bishop Toronto City Airport. Właśnie stąd poleciałem do kolejnego kanadyjskiego miasta – Montrealu.
Ze względu na rozmiar pasów (750 i 1 200 metrów długości) jedynym typem samolotu, który operuje z tego portu, jest Dash-8… niedawno żegnana maszyna z floty polskiego LOTu.
To samoloty produkcji kanadyjskiej – Bombardier ma siedzibę właśnie w kraju klonowego liścia. Firma ta produkuje także m.in. pojazdy szynowe – możemy spotkać je jako tabor metra w Toronto czy jako część krakowskich tramwajów.
Trochę ponad godzinny lot na pokładzie Air Canada umiliły przekąski i napoje (wybór jak na tak krótką trasę był imponujący).
Montreal
Moja wizyta w Montrealu – w przeciwieństwie do czasu spędzonego w słonecznym Toronto - ewidentnie nie była synchronizowana z dobrą pogodą. Tyle z narzekań.
Zacznijmy od topografii miasta:
- centrum łączy w sobie część starego miasta z drapaczami chmur – oba miejsca mają niewątpliwie unikalny charakter
- Mont Rotyal – wzgórze, któremu miasto zawdzięcza swoją nazwę – to główny teren reakcyjny i miejsce z piękną panoramą
- w Montrealu – podobnie jak w Toronto – również mamy wyspy, które kryją prawdziwe skarby… zresztą to miasto jest całą jedną wyspą (i największą na świecie na słodkowodnym akwenie)
- spoglądając na miasto z lotu ptaka wyróżnia się jeszcze jedno miejsce – wioska olimpijska
Kolejny deszczowy dzień zaczynam od porcji kanadyjskiej sztuki w montrealskim Muzeum Sztuk Pięknych, a później – od spaceru po wiosce olimpijskiej.
Deszcz nie wydaje za wygraną, dlatego warto znaleźć kolejne miejsce pod dachem. Wybór padł na Bazylikę Notre-Dame w Montrealu.
Trzeci dzień w Montrealu to wreszcie czas przejaśnień i całkiem znośnej pogody. To też czas, kiedy wsiadłem na rower i z poziomu dwóch kółek zwiedzałem to niesamowite miasto.