Ku nieznanemu Szukając ciekawych i jeszcze nie opanowanych przez masy turystów miejsc, uwagę moja zwróciły trzy małe państwa. Wciśnięte między Wenezuelę a Brazylię zupełnie poza szlakami typowych podróżników. Surinam, Gujana i Gujana Francuską, to cel na najbliższe dni. Obawiam się lekko, co zastanę na miejscu, bo informacji nawet w necie jest bardzo mało. Lot z Panama City trwał 4 godziny. Spokojny z widokami nad Kolumbią, Wenezuelą (widoki na Pico Bolivar cudne) i Gujaną. Ta ostatnia jak w wojsku, nawet pola uprawne równo wyznaczone. Surinam z góry mocno zielony. Po horyzont dżungla z nitkami brązowych rzek. Bliżej lotniska czerwone drogi. Z lotniska planowałam dostać się do jednynego miasta i stolicy kraju Paramaribo autobusem. Jednak po blisko godzinie szukania opcji budżetowej, musiałam zdecydować się na przejazd taksówką dzieloną za 25 usd. Lotnisko oddalone jest od Paramaribo o 45 kilometrów. Do hotelu dotarłam wygwizdana przez wiatr z otwartego okna taksówki, nie miała klimatyzacji. Guesthouse AlbergoAlberga znajduje się w starym kolonialnym drewnianym domu przy ulicy z podobnymi domami. Mam Jednoosobowy pokój z łazienką za 36 usd za dwie doby. Co ciekawe, przy rezerwacji bezpośrednio tu na miejscu cena wzrasta dwukrotnie. Było jeszcze widno, więc wybrałam się na poszukiwanie jakiegoś jedzenia i sklepu z wodą. Pani w recepcji na moje pytanie, dokąd iść wskazała, że po prawej stronie znajdę wszystko i jest bezpiecznie. W lewo nie zalecała się zapuszczać a wieczorem nawet w tamtą stronę nie patrzeć. Poszłam w lewo. Mijałam piękne drewniane domy, wszystkie zamknięte na cztery spusty. Chyba coś z tym bezpieczeństwem musi być jednak na rzeczy, bo każde okno czy wejście zakratowane. Ludzi spotkałam tylko kilku, w tym dwójka odpoczywająca na leżąco w kartonach na chodniku. Udało mi się kupić kolację, dwa kawałki kurczaka z frytkami za 4 usd, dwie butelki wody i sok za 5 usd. Nie mam wymienionych pieniędzy na ichniejsze surinamskie dolary. Już po zmroku wróciłam do hotelu. Surinam, to dawna holenderska kolonia, w której dziś mieszkają ludzie różnych narodowości. Jadąc lotniska widziałam kilka meczetów, sklep z sukienkami z Bollywood i wielkie domy z chińskimi flagami. To tu znajduje się pomalowana na różowo Katedra Św. Piotra i Pawła. Jest to największa drewniana budowla na półkuli zachodniej. Ma trzy wielkie dzwony: Alfonsa, Rosę i Johna. Ostatni waży aż 827 kg! Wiele z budynków ze starej kolonialnej zabudowy stoi pusta, strasząc obdrapanymi ścianami i połamanymi okiennicami. W niektórych są biura, urzędy lub hotele.
Dziwny ten Surinam jest Nawet kawałka turysty brak i od razu zmienia się równowaga i zakres możliwości zwiedzania tego małego państwa. Na dwudniowe wycieczki do dżungli amazonskiej po ponad dwieście euro mnie nie stać. Transport publiczny tak dziwnie funkcjonuje, że nie mogę go ogarnąć. Od trzech dni walczę też z ambasadą Gujany. Pierwszego dnia dwa razy odsyłali mnie po dodatkowe dokumenty do wniosku wizowego. Tak się umęczyłam, że byłam gotowa zrezygnować z wizyty w tym kraju. Jednak jestem zbyt blisko, aby się poddawać jakiemuś portierowi z przerośniętym ego. Po drugiej wycieczce do punktu xero oddalonego o 4 przecznice poprosiłam o rozmowę z konsulem. Dystyngowana starsza pani bez żadnych problemów uzupełniła wniosek bez tysiąca dodatkowych potwierdzeń i umówiła mnie na kolejny dzień na wizytę. Poziom stresu i wytrzymałości wyczerpał się mi do tego stopnia, że resztę dnia spędziłam na tarasie mojego hoteliku. Niestety dzis na wizytę w ambasadzie Gujany ... zaspałam. Obudziło mnie z głębokiego snu pukanie do drzwi recepionistki. Dzwonili z ambasady, że nie pojawiłam się na umówionym spotkaniu i muszę jak najszybciej przyjechać z ostatnim z papierków potrzebnym do wyrobienia wizy. Na wpół przytomna pojechałam tam taksówką. Oprócz wydruku wizy surinamskiej potrzebowali jeszcze potwierdzenie z pracy. Skąd tyle tysięcy od Polski im wytrzasnę dokument. Pokazałam zdjęcia, jakie miałam w telefonie, na szczęście wyrozumiała pani konsul je zatwierdziła. Wzięła paszport i na jutro wyznaczyła kolejna wizytę. Tym samym cały plan mi się zawalił i muszę wszystko przeorganizować. Chyba z wizą do żadnego kraju nie miałam tylu wizyt w ambasadzie. W drodze powrotnej zawędrowałam na Plac Niepodleglości z pięknym białym pałacem prezydenckim na skraju. Pałac Prezydencki (Gouvernementsgebouw) został wybudowany w 1730 roku i pierwotnie był siedzibą gubernatora. Pałac ten jest świetnym przykładem architektury holenderskiej kolonii. Jest jednym z najlepiej zachowanych budynków w Surinamie. W 2002 roku Pałac Prezydencki został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Obecnie odbywają się w nim wydarzenia dyplomatyczne. Ogrodzony tymczasowymi barierami, chyba z powodu protestów odbywających się w soboty. Niedaleko jest promenada spacerowa nad brzegiem rzeki Surinam- Waterkant. To najstarsza i jedna z najważniejszych ulic Paramaribo. Można tu oprócz jedzenia kupić pamiątki- korale i bransoletki z czerwonych nasion, wielobrawne recznie dziergane chusty.
Protesty w Paramaribo
Trzeci dzień zmagań z ambasadą Gujany i znów zaspałam! Tyle że oni zadzwonili o bladym świcie do mojego hotelu, aby szybko przyjeżdżać, bo potem będzie niebezpiecznie z powodu protestów. I znów zaspana pojechałam tam taksówką. Wiza była już gotowa w paszporcie, tylko zapłacić 40 usd i mogę jutro ruszać do Georgetown. Wracając z ambasady a chcąc uniknąć miejsca protestów dotarłam do centralnego targu. To tu można kupić mięso z małp. Skupiłam się najpierw na warzywnej części targowiska. Sporo ciekawych warzyw i owoców. Wielkie ogórki z brodawkami, czyli przepękla brodawkowata. Zielenina wyglądem przypominająca liście roślin wodnych. Różne kolory włochatych liczi i bananów. Na rynku było też sporo świeżych ryb i mięsa. Na szczęście małpiego nie zauważyłam. Obok jest drugi rynek, w którym niechętnie dają się fotografować. Mnie udało się najpierw porozmawiać z jedną ze sprzedawczyń i chyba dlatego, że wszystkie stragany były nieczynne, pozwoliła na koniec na kilka zdjęć swoich towarów. Miała tam same ciekawostki. Zioła do obrzędów religijnych, naczynia, różne specyfiki na każdą chorobę świata. Nawet covid można wyleczyć przy pomocy ... drewnianego rzeźbionego kielicha. Trzeba tylko wlac do jego wodę, zaczekać tydzień i pić powstały napój przez kolejne dni. Powrót do zdrowia gwarantowany. Podobno wszyscy Surinamczycy się w ten sposób leczyli w pandemii. Kielich odpowiednio do swoich zdolności kosztował kilkadziesiąt dolarów. Nie dałam się namówić na kupno klekoczących bransoletek na nogi z wyschniętych łupin nasion. O właściwościach zrzucających wagę podczas tańca. Oferowała mi także kawałki drewna do zalania rumem, na potencję. Oraz odżywkę do włosów w postaci czarnego smarowidła o zapachu piwa imbirowego, które piję tu litrami. Niepocieszona sprzedawczyni widząc, że marny ze mnie kupiec zaczęła się pospiesznie pakować. Na protest. Wracając do hotelu widziałam wszędzie idących w jednym kierunku ludzi, na protest przed pałacem prezydenta. Resztę dnia spędziłam w hotelowym basenie, że słońcem świecącym równo nade mną. Równik jest tylko 647 km stąd.
Biedniejsza o zawartość portfela
Bałam się wizyty w Surinamie jakoś podświadomie i wykrakałam. Z portfela zniknęły mi pieniądze. Możliwe było to tylko wtedy, kiedy byłam w basenie. Dwa metry od wejścia do mojego pokoju. Pokój zamknięty na klucz. Chwilę wcześniej robiłam porządki w torebce i przygotowałam gotówkę na jutrzejszy wyjazd. Zniknęło 100 usd, 20 eur i 200 dolarów surinamskich. Kiedy wróciłam z basenu zaniepokoiła mnie już otwarta szafka przy łóżku, do której nigdy nie zaglądałam. Plecak stojący przy niej też nie był zamknięty, co mi się nie zdarza, bo boję się, że do otwartego wejdzie mi jakieś robactwo. Wtedy jeszcze nie wpadłam na to, że mogły mi zginąć pieniądze. Dopiero kilka godzin później jak płaciłam za przywiezione jedzenie zauważyłam brak większości pieniędzy w portfelu. Recepjonistka, która była cały czas ze mną w basenie od razu sprawdziła zapis kamer. Od 11 do 12 kiedy byłyśmy w basenie nikt z zewnątrz nie wchodził. Niestety została tylko pani sprzątająca, która krzątała się po hotelu. Ona też miała klucze do mojego pokoju, bo rano mi go nimi otwierała, jak swoje upchałam gdzieś na dnie torebki. Nikt inny nie mógł tych pieniędzy zabrać. W oknach są kraty. Niemiły incydent i mój wybór, czy zgłaszać zajście na policję, skoro chcę tu wrócić jeszcze na dwie noce i zostawić jeden z bagaży na czas wyskoku do pobliskich państw. Z Paramaribo mam lot za kilka dni a jest to w sumie jedno z dwóch dostępnych cenowo miejsc do zatrzymania. Zdecydowałam, zostawić to jak jest, mając nauczkę by pilnować swoich rzeczy nawet przy zamkniętych drzwiach i miłych ludziach z obsługi.
P.s. Zdjęć nie umiem dodać z telefonu, za duże są tak wynika z czerwonej uwagi. Fotografie na mojej stronie atamanka.pl
-- 26 Mar 2023 17:28 -- HejMyślałam o zgłoszeniu na policję, ale surinamskie służby nie mają po pierwsze za dobrej opinii wśród samych mieszkańców. Po drugie zanim nie wyjadę na dobre z tego kraju, wolę nikomu nie podpadać, podróżuję sama I za dużo jest zależne od innych osób.Za lot płaciłam opłaty lotniskowe, wzięłam za mile z A3. Lot Copa Airines z Panama City. Powrót na bogato, też za mile, z przesiadką znów w PTY lecę do Boliwii. -- 26 Mar 2023 17:30 -- Przed świtem wyruszyłam do Gujany. Tej Gujany, której wizę załatwiałam przez ostatnie cztery dni.Wyjazd z hotelu przed piątą rano, w zupełnych ciemnościach pierwsze dwie godziny. Za dużo więc nie zobaczyłam po drodze. Co rzuciło się w oczy, to mnogość ptactwa, także drapieżnego. Liczne kanały regulacyjne i mnóstwo pół uprawnych, głównie z ryżem. Do przeprawy przez graniczną rzekę Courantynę dojechaliśmy około 9, czyli godzinę przed odpłynięciem jedynego rejsu do Gujany. Nie miałam jednak czasu nawet na spacer wkoło terminala, bo procedury związane z opuszczaniem Surunamu, zakupem biletu na prom (15 usd) były dość czasochłonne. Nie jest to chyba popularny sposób poruszania się pomiędzy Surinamem a Gujaną, było tylko kilka aut i może ze 40 pasażerów. Nadal zero turystów, sami miejscowi.Rejs o beżowej rzece trwał niecałą godzinę. Po drugiej stronie kolejne czasowe procedury wizowe. Ledwo się ruszam w tym upale. Po wyjściu z terminala promowego przechwycił mnie kierowca busa. Surinamski kierowca wysłał mu zdjęcia swoich pasażerów, więc dość szybko mu poszło znalezienie wszystkich. Płatność za obie trasy była jeszcze w Surinamie, 50 usd. Wydaje mi się, że lokalni płacili połowę tego. Gujana od razu mi się spodobała. Jako pozostałość po Holendrach mają liczne kanały a w nich cudne kwiaty. Najwięcej fioletowych lilii, kwiatu narodowego Gujany. Po Holendrach Gujana była w rękach Anglików i językiem urzędowym jest angielski. Takie są też nazwy miast, wiosek i ulic. Gujana, zwana często Brytyjską jest członkiem brytyjskiej Wspólnoty Narodów. To drugie Surinamie Państwo w Ameryce Południowej, gdzie obowiązuje lewostronny ruch na jezdni. Graniczy z Surinamem, Wenezuelą i Brazylią. Mieszkańcami są potomkowie niewolników z Afryki, napływowi robotnicy z Chin i Indii. Gospodarka opiera się głównie na uprawie trzciny cukrowej, ryżu i wydobyciu surowców naturalnych, głównie złota. Od razu w pierwszych wioskach o dziwnych nazwach widać, że nie jest to biedny kraj. Większość mijanych domów była murowana. Wszystkie w jednym, kolonialnym stylu, na wysokich palach. Było też sporo drewnianych, opuszczonych i obroąniętych tropikalną roślinnością. Droga od granicy do stolicy Georgetown bardzo męcząca, w busie nie było klimatyzacji, pęd powietrza z otwartego okna urywał głowę. Kierowcy jeżdżą szybko, brawurowo, same nerwy. Do swojego apartamentu wynajętego z airbnb dojechałam mocno po południu. Jedenaście godzin zajęła podróż z Paramaribo do Georgetown. Na dziś wystarczy.https://youtu.be/itAI6iB0rY0 filmik z podróży Surinam- Gujana
Quote:Gujana Francuska, no cóż. Oprócz kosmodromu w Kourou, jakoś mnie nie ujęła.Może dlatego, iż nie odwiedziłaś najciekawszego miejsca, czyli Wyspy Diabelskiej.Podobnie zresztą nie widziałaś głównych atrakcji pozostałych Gujan, czyli:- wodospadu Kaieteur w Gujanie- parku Brownsberg w SurinamieCzemu ?Pawełhttps://sites.google.com/site/traveller ... haus-pawel
Antia napisał:Czekają mnie cztery loty po Ameryce Południowej liniami Copa Airlines w biznesie. Czekam na te luksusy, jak na pierwszą wypłatę. Sprawdzę na własnej skórze, jak to się czuję człowiek w biznesowych butach. Z tej okazji nawet oko podmalowałam i odziałam się w najbardziej z burżujskich szat jakie mam. Ino obuwie jakie mam ze sobą, to klapki i kalosze. W których lepiej biznesowo?W klapkach nie będziesz się specjalnie wyróżniać i wtopisz się w tłum podróżnych. W kaloszach zwrócisz na siebie uwagę, mogą cię wziąć za ekscentryczną artystkę ;-p
@Tomo14 uktywniony ostatnio na F4F @PawelSz bloguje, np. poprzez: kamerun-gwinea-rownikowa-rsa-ew-gabon,252,170611Ale nie psujmy moze relacji @Antia tymi didaskaliamiPS. a swoja droga, czy ktos lata w C/F, czy Y; legacy, czy tez w LCC, odwiedza salonki, albo sie ich brzydzi, ma na cokolwiek wplyw? Niech kazdy bedzie takim podroznikiem/turysta jakim chce byc! Live and let live!
Czyli mamy rozumieć, że wszystkie to także te malutkie np z Antyli i okolic czy liczysz tylko te większe ?, Ogólnie liczba imponująca, trochę zazdroszczę
;)
kostek966 napisał:Czyli mamy rozumieć, że wszystkie to także te malutkie np z Antyli i okolic czy liczysz tylko te większe ?, Ogólnie liczba imponująca, trochę zazdroszczę
;)Lista UN 193 jest tylko jedna więc nie ma wątpliwości co liczyć.
cart napisał:Lista UN 193 jest tylko jedna więc nie ma wątpliwości co liczyć.Quote:Boliwia jest ostatnim krajem z obu Ameryk.Wg mnie pytanie dotyczyło liczenia kraju obu Ameryk (mniejsze/większe) a nie UN 193.@Antia Dzięki za relację.
:)
HejkaCałość dwa tygodnie na Boliwię
:-)Z Santa Cruz właśnie przyleciałam do Cochabamby, za dwie godziny lot do Oruro a jutro pociąg do Uyuni. Tam kilka dni i powrót tak samo do Santa Cruz. Do Boliwii, w przeciwieństwie do Gujan, wrócę
:-)
Quote:Do Boliwii, w przeciwieństwie do Gujan, wrócę
:-)Jakże się można pięknie różnić... Boliwia, tak, jest fascynująca, ale mnie 3 Gujany też zachwyciły. .Wypad awionetką do Kaieteur pamiętam ze szczegółami do dziś. Fakt, nie jest to tania impreza, ale planując z wyprzedzeniem można ogarnąć...Surinam urzekł mnie z kolei kolorami, domów, strojów... no i park Brownsberg, nocleg w hamaku w dżungli, potęga natury..Gujana Fr. to oczywiście Wyspa Diabelska, każdy kto oglądał film "Papillon" (ale oryginał z 1973, z Dustinem Hoffmanem i Steve McQueen'em) wie o czy mówię. To była wisienka na torcie 2-tygodniowego wyjazdu...Quote:Masz może jakiegoś bloga ?Bloga nie mam. Kiedyś (tzn. 25-30 lat temu) pisywałem do gazet (w jednej z nich miałem nawet swoją rubrykę). Jednakowoż było to w czasach kiedy dotarcie na odległe wyspy Pacyfiku, eskapada przez Amerykę Środkową, czy przejazd Karakoram Highway wiązały się z tygodniami przygotowań i dużymi wyzwaniami logistycznymi. Ale i frajda z udanej eskapady w egzotyczne miejsca była o niebo większa niż teraz, kiedy to - z małymi wyjątkami - organizacja wyjazdu w najodleglejsze zakątki Ziemi zależy jedynie od zasobności portfela. Dlatego, z całym szacunkiem dla co poniektórych Sz. Forumowiczów, śmieszą mnie relacje z 2-tygodniowej (a bywają i krótsze) podróży dookoła świata i kilkugodzinnych pobytów na kolejnych wyspach... Nie rozumiem idei.. Po co ? Aby zaliczyć ? Pochwalić się ?... Albo wypad na 4 (?) dni do Australii (ostatnio gdzieś tu czytałem)... Na samej Polinezji Fr. spędziłem 2 tygodnie i uważam, że za krótko...No, ale i tak relacje z saloników tudzież zdjęcia z pokładowych menus przebijają wszystko..Na Boga ! Czy naprawdę kogokolwiek interesuje, czy "Iksiński" wcinał krewetki czy zajadał suchą bułę ???Egocentryzm połączony z ekshibicjonizmem...Przepraszam, (częściowo) rozpisałem się nie na temat...SerdecznościPaweł
@Antiaw lutym będę w Gujanach (zaczynam od Cayenne) i mam parę pytań:- wizytę w Centrum Kosmicznym piszesz, że umawiałaś kilkukrotnie mailując. Czy były jakieś trudności? Czy ten adres jest właściwy visits.csg@cnes.fr ?- dlaczego wizę do Gujany (Brytyjskiej) załatwiałaś na miejscu w Surinamie a nie jeszcze przed wycieczką, w którejś z ambasad (Bruksela, Londyn)? Bo do Surinamu na pewno miałaś e-wizę.- jaka jest cena za lot nad wodospad Kaieteur, bo ja znalazłem za około 200 USD?Pomiędzy Gujaną Francuską a Surinamem przemieszczę się lądem ale z Paramaribo do Georgetown łatwiej i krócej jest lotem (około 800 zł).
Szukając ciekawych i jeszcze nie opanowanych przez masy turystów miejsc, uwagę moja zwróciły trzy małe państwa. Wciśnięte między Wenezuelę a Brazylię zupełnie poza szlakami typowych podróżników. Surinam, Gujana i Gujana Francuską, to cel na najbliższe dni. Obawiam się lekko, co zastanę na miejscu, bo informacji nawet w necie jest bardzo mało.
Lot z Panama City trwał 4 godziny. Spokojny z widokami nad Kolumbią, Wenezuelą (widoki na Pico Bolivar cudne) i Gujaną. Ta ostatnia jak w wojsku, nawet pola uprawne równo wyznaczone. Surinam z góry mocno zielony. Po horyzont dżungla z nitkami brązowych rzek. Bliżej lotniska czerwone drogi.
Z lotniska planowałam dostać się do jednynego miasta i stolicy kraju Paramaribo autobusem. Jednak po blisko godzinie szukania opcji budżetowej, musiałam zdecydować się na przejazd taksówką dzieloną za 25 usd. Lotnisko oddalone jest od Paramaribo o 45 kilometrów.
Do hotelu dotarłam wygwizdana przez wiatr z otwartego okna taksówki, nie miała klimatyzacji. Guesthouse AlbergoAlberga znajduje się w starym kolonialnym drewnianym domu przy ulicy z podobnymi domami. Mam Jednoosobowy pokój z łazienką za 36 usd za dwie doby. Co ciekawe, przy rezerwacji bezpośrednio tu na miejscu cena wzrasta dwukrotnie.
Było jeszcze widno, więc wybrałam się na poszukiwanie jakiegoś jedzenia i sklepu z wodą.
Pani w recepcji na moje pytanie, dokąd iść wskazała, że po prawej stronie znajdę wszystko i jest bezpiecznie. W lewo nie zalecała się zapuszczać a wieczorem nawet w tamtą stronę nie patrzeć.
Poszłam w lewo.
Mijałam piękne drewniane domy, wszystkie zamknięte na cztery spusty. Chyba coś z tym bezpieczeństwem musi być jednak na rzeczy, bo każde okno czy wejście zakratowane. Ludzi spotkałam tylko kilku, w tym dwójka odpoczywająca na leżąco w kartonach na chodniku.
Udało mi się kupić kolację, dwa kawałki kurczaka z frytkami za 4 usd, dwie butelki wody i sok za 5 usd. Nie mam wymienionych pieniędzy na ichniejsze surinamskie dolary. Już po zmroku wróciłam do hotelu.
Surinam, to dawna holenderska kolonia, w której dziś mieszkają ludzie różnych narodowości. Jadąc lotniska widziałam kilka meczetów, sklep z sukienkami z Bollywood i wielkie domy z chińskimi flagami.
To tu znajduje się pomalowana na różowo Katedra Św. Piotra i Pawła. Jest to największa drewniana budowla na półkuli zachodniej. Ma trzy wielkie dzwony: Alfonsa, Rosę i Johna. Ostatni waży aż 827 kg!
Wiele z budynków ze starej kolonialnej zabudowy stoi pusta, strasząc obdrapanymi ścianami i połamanymi okiennicami. W niektórych są biura, urzędy lub hotele.
Dziwny ten Surinam jest
Nawet kawałka turysty brak i od razu zmienia się równowaga i zakres możliwości zwiedzania tego małego państwa. Na dwudniowe wycieczki do dżungli amazonskiej po ponad dwieście euro mnie nie stać. Transport publiczny tak dziwnie funkcjonuje, że nie mogę go ogarnąć. Od trzech dni walczę też z ambasadą Gujany. Pierwszego dnia dwa razy odsyłali mnie po dodatkowe dokumenty do wniosku wizowego. Tak się umęczyłam, że byłam gotowa zrezygnować z wizyty w tym kraju. Jednak jestem zbyt blisko, aby się poddawać jakiemuś portierowi z przerośniętym ego. Po drugiej wycieczce do punktu xero oddalonego o 4 przecznice poprosiłam o rozmowę z konsulem. Dystyngowana starsza pani bez żadnych problemów uzupełniła wniosek bez tysiąca dodatkowych potwierdzeń i umówiła mnie na kolejny dzień na wizytę.
Poziom stresu i wytrzymałości wyczerpał się mi do tego stopnia, że resztę dnia spędziłam na tarasie mojego hoteliku.
Niestety dzis na wizytę w ambasadzie Gujany ... zaspałam. Obudziło mnie z głębokiego snu pukanie do drzwi recepionistki. Dzwonili z ambasady, że nie pojawiłam się na umówionym spotkaniu i muszę jak najszybciej przyjechać z ostatnim z papierków potrzebnym do wyrobienia wizy. Na wpół przytomna pojechałam tam taksówką. Oprócz wydruku wizy surinamskiej potrzebowali jeszcze potwierdzenie z pracy. Skąd tyle tysięcy od Polski im wytrzasnę dokument. Pokazałam zdjęcia, jakie miałam w telefonie, na szczęście wyrozumiała pani konsul je zatwierdziła. Wzięła paszport i na jutro wyznaczyła kolejna wizytę.
Tym samym cały plan mi się zawalił i muszę wszystko przeorganizować. Chyba z wizą do żadnego kraju nie miałam tylu wizyt w ambasadzie.
W drodze powrotnej zawędrowałam na Plac Niepodleglości z pięknym białym pałacem prezydenckim na skraju. Pałac Prezydencki (Gouvernementsgebouw) został wybudowany w 1730 roku i pierwotnie był siedzibą gubernatora. Pałac ten jest świetnym przykładem architektury holenderskiej kolonii. Jest jednym z najlepiej zachowanych budynków w Surinamie. W 2002 roku Pałac Prezydencki został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Obecnie odbywają się w nim wydarzenia dyplomatyczne. Ogrodzony tymczasowymi barierami, chyba z powodu protestów odbywających się w soboty.
Niedaleko jest promenada spacerowa nad brzegiem rzeki Surinam- Waterkant. To najstarsza i jedna z najważniejszych ulic Paramaribo. Można tu oprócz jedzenia kupić pamiątki- korale i bransoletki z czerwonych nasion, wielobrawne recznie dziergane chusty.
Protesty w Paramaribo
Trzeci dzień zmagań z ambasadą Gujany i znów zaspałam!
Tyle że oni zadzwonili o bladym świcie do mojego hotelu, aby szybko przyjeżdżać, bo potem będzie niebezpiecznie z powodu protestów. I znów zaspana pojechałam tam taksówką. Wiza była już gotowa w paszporcie, tylko zapłacić 40 usd i mogę jutro ruszać do Georgetown.
Wracając z ambasady a chcąc uniknąć miejsca protestów dotarłam do centralnego targu. To tu można kupić mięso z małp. Skupiłam się najpierw na warzywnej części targowiska.
Sporo ciekawych warzyw i owoców. Wielkie ogórki z brodawkami, czyli przepękla brodawkowata. Zielenina wyglądem przypominająca liście roślin wodnych. Różne kolory włochatych liczi i bananów. Na rynku było też sporo świeżych ryb i mięsa. Na szczęście małpiego nie zauważyłam.
Obok jest drugi rynek, w którym niechętnie dają się fotografować. Mnie udało się najpierw porozmawiać z jedną ze sprzedawczyń i chyba dlatego, że wszystkie stragany były nieczynne, pozwoliła na koniec na kilka zdjęć swoich towarów. Miała tam same ciekawostki. Zioła do obrzędów religijnych, naczynia, różne specyfiki na każdą chorobę świata. Nawet covid można wyleczyć przy pomocy ... drewnianego rzeźbionego kielicha. Trzeba tylko wlac do jego wodę, zaczekać tydzień i pić powstały napój przez kolejne dni. Powrót do zdrowia gwarantowany. Podobno wszyscy Surinamczycy się w ten sposób leczyli w pandemii. Kielich odpowiednio do swoich zdolności kosztował kilkadziesiąt dolarów.
Nie dałam się namówić na kupno klekoczących bransoletek na nogi z wyschniętych łupin nasion. O właściwościach zrzucających wagę podczas tańca. Oferowała mi także kawałki drewna do zalania rumem, na potencję. Oraz odżywkę do włosów w postaci czarnego smarowidła o zapachu piwa imbirowego, które piję tu litrami.
Niepocieszona sprzedawczyni widząc, że marny ze mnie kupiec zaczęła się pospiesznie pakować. Na protest.
Wracając do hotelu widziałam wszędzie idących w jednym kierunku ludzi, na protest przed pałacem prezydenta.
Resztę dnia spędziłam w hotelowym basenie, że słońcem świecącym równo nade mną.
Równik jest tylko 647 km stąd.
Biedniejsza o zawartość portfela
Bałam się wizyty w Surinamie jakoś podświadomie i wykrakałam.
Z portfela zniknęły mi pieniądze. Możliwe było to tylko wtedy, kiedy byłam w basenie. Dwa metry od wejścia do mojego pokoju. Pokój zamknięty na klucz. Chwilę wcześniej robiłam porządki w torebce i przygotowałam gotówkę na jutrzejszy wyjazd. Zniknęło 100 usd, 20 eur i 200 dolarów surinamskich.
Kiedy wróciłam z basenu zaniepokoiła mnie już otwarta szafka przy łóżku, do której nigdy nie zaglądałam. Plecak stojący przy niej też nie był zamknięty, co mi się nie zdarza, bo boję się, że do otwartego wejdzie mi jakieś robactwo.
Wtedy jeszcze nie wpadłam na to, że mogły mi zginąć pieniądze. Dopiero kilka godzin później jak płaciłam za przywiezione jedzenie zauważyłam brak większości pieniędzy w portfelu.
Recepjonistka, która była cały czas ze mną w basenie od razu sprawdziła zapis kamer. Od 11 do 12 kiedy byłyśmy w basenie nikt z zewnątrz nie wchodził. Niestety została tylko pani sprzątająca, która krzątała się po hotelu. Ona też miała klucze do mojego pokoju, bo rano mi go nimi otwierała, jak swoje upchałam gdzieś na dnie torebki. Nikt inny nie mógł tych pieniędzy zabrać. W oknach są kraty.
Niemiły incydent i mój wybór, czy zgłaszać zajście na policję, skoro chcę tu wrócić jeszcze na dwie noce i zostawić jeden z bagaży na czas wyskoku do pobliskich państw. Z Paramaribo mam lot za kilka dni a jest to w sumie jedno z dwóch dostępnych cenowo miejsc do zatrzymania.
Zdecydowałam, zostawić to jak jest, mając nauczkę by pilnować swoich rzeczy nawet przy zamkniętych drzwiach i miłych ludziach z obsługi.
P.s.
Zdjęć nie umiem dodać z telefonu, za duże są tak wynika z czerwonej uwagi.
Fotografie na mojej stronie atamanka.pl
https://youtu.be/guPEgoGkSWU
Filmik z Surinamu