Kilimandżaro kojarzyło mi się zawsze z piosenką Lady Pank. Starsi pamiętają: Moje Kilimandżaro -najbardziej suchy szczyt! No ale gdzie mi tam zaraz wchodzić na niego.
Dwa lata temu kumpel kupił sobie koszulkę ze szczytami z korony ziemi i zobaczyłem Kilimandżaro jako 4 najwyższy szczyt z tej listy! Ma 5895m n.p.m. A może by tak spróbować jednak??? Uśmiechnąłem się do tej myśli, poguglałem jak to się robi i ….. bach! Pomysł na wyprawę gotowy. Trochę biegam więc uznałem, że dam radę mimo wieku. Będzie oczywiście to moja najwyższa góra do tej pory (wstyd przyznać ale nie byłem na Rysach)
Wyprawa miała być w zeszłym roku ale kolega (ten od koszulki ?) przechodził rehabilitację kolana. Więc weszła na ten rok. Cóż za wspaniały zbieg okoliczności, mój osiemnastolatek zdaje akurat maturę i małżonka zapowiedziała, ze na majówkę nie rusza się nigdzie, będzie pilnować! A ja to sobie mogę „gdzieś” pojechać jak chcę ? z kolegami. Hehe, no mi w to graj – nim zmieniła zdanie dogadałem już miejscowego machera Godfreya od organizacji trekkingu. Planowana trasa: Machame Route (zwana również whiskey route), 6 dni operacji w górach i dość wysoki współczynnik sukcesu.
Mieliśmy iść najpierw we dwóch ale w toku przygotować doszło jeszcze dwóch kolejnych naszych „równolatków” – ekipa szykuje się mocna ?. Nasz Godfrey ma nas dołączyć do już zorganizowanej ekipy i mamy wyruszyć na szlak w piątek 26 kwietnia. Sugeruje aby przylecieć dzień wcześniej. Ok, znajduję dobre połączenie Ethiopianem (dolot do Sztokholmu LOTem, potem Ethiopian przez Addis Abebę) Wszystko na jednym bilecie. Ten wyjazd będzie również moją wyprawą na już 5 kontynent w tym roku z mojego projektu odwiedzenia wszystkich 7 kontynentów w jednym roku 2023. Zapłaciłem w grudniu jeszcze przed podwyżką cen biletów do Parku Narodowego Kilimandżaro – wyszło po 1600USD. Cena nie zawiera tipów dla porterów, które będą zależeć od naszych odczuć i ilości ekipy. Zaczynam tradycyjnie od Poloneza, wylot jest po południu więc trzeba się najeść (sama Putka porzeczkowa nie da rady)
W Sztokholmie jesteśmy o czasie i wsiadamy do prawie pustego Dreamlinera Ethiopian, LF to marne 15%.
Ale dzięki temu każdy ma trzy siedzenia dla siebie do spania. Ethiopian podaje obiad na ciepło ale jakość nie smakuje mi to specjalnie. Dobrze się śpi.
W Bole w Etiopii wysiadka do autobusu.
Kolejny lot do Aruszy realizowany MAX-em
Znowu pełny obiad na pokładzie – no ok dla mnie ?
W Aruszy formalności przyjazdowe trwają 5 minut. Sprawdzają najpierw żółtą książeczkę szczepień a potem już wbijają wizę (zrobiliśmy oczywiście e-wizę przed przyjazdem – koszt 50usd)
Odbiera nas kierowca od Godfreya i wiezie do Aruszy.
Tam mamy hostel (sami sobie zarezerwowaliśmy, jest tanio w maju). Widoczek z balkonu:
Godfrey wpada do nas na briefing wraz z naszym trekkingowym przewodnikiem. Sprawdzamy czy wszystko zabraliśmy (dostaliśmy przed wyjazdem bardzo szczegółową listę co spakować) – na końcu podsumuję co było ważne i się przydało a co można było odpuścić. Dowiadujemy się też, że druga ekipa nie doleciała i jutro ruszamy sami. No ok. Idziemy się jeszcze przejść po centrum Aruszy. Obrazki z miasta:
A teraz będzie o przewałce „na wnuczka”. Wszyscy znamy ten numer i każdemu się wydaje, że jego nie da się na to wrobić. Otóż się mylicie! Stoimy przed wejściem do hostelu i wpada na nas młody chłopak – chłopaki, jestem od Godfreya, będę waszym kucharzem na trekkingu i chciałem wam pokazać fajną restaurację, chodźcie za mną… Ucieszeni, pełni dobrych myśli idziemy oczywiście. Cztery przecznice dalej jest uliczna garkuchnia, wybieramy potrawy, wołowinkę, ziemniaczki, banany i piwko. Biegają koło nas, gość nas zagaduje o trekkingu itp. Jedzenie takie sobie ale piwo smaczne ?
No i kulminacja! Rachunek na …… 100USD!!!! Szok, niedowierzanie i wkurzenie na maksa. Wstajemy i robimy awanturę, restaurator grozi policją, no to my też grozimy policją. Wszyscy krzyczą, my najbardziej. Rachunek maleje do 80USD – krzyczymy dalej a zwłaszcza jeden z kolegów, który jest niezłomny w ustanowieniu sprawiedliwości! Robi się zbiegowisko – facet dał nam rachunek z wypisanymi cenami potraw. Wychodzi, że porcja ziemniaków gotowanych to prawie 10USD! Przechodzimy do gróźb, że z tymi cenami pójdziemy na policję i to chyba najbardziej na niego działa. Jest nas czterech rosłych facetów co też ma znaczenie. Cena na rachunku spada dalej i osiągamy konsensus przy 50USD (za czterech z piwem to już może akceptowalne) W międzyczasie nasz „kucharz” zmył się jak niepyszny i oczywiście nigdy go już nie zobaczyliśmy. Ot taka przygoda w na czarnym lądzie pierwszego dnia.
Rano przyjeżdża po nas nasz przewodnik busem:
Jedziemy prawie 2 godziny do dolnej bramy parku – Machame Gate, która leży na wysokości 1800m n.p.m. :
Jest mglisto i siąpi mżawka. No cóż jest koniec pory deszczowej, liczyliśmy się z taką pogodą. Dostajemy lunch pudełkowy, wpisujemy się do ksiąg parku i ruszamy na pierwszy etap.
Cały trekking to 6 dni o mniej więcej takim przekroju wysokości:
Idzie z nami 13 tragarzy, kucharz (właściwy) i dwóch przewodników (zgodnie z przepisami Parku, jeden przewodnik na 2 wspinaczy). Nasze duże bagaże (limit 15kg w miękkiej torbie lub plecaku) niosą porterzy, my tylko lekkie plecaczki z wodą i ciepłymi ciuchami. Zalecają min. 3 litry wody na dzień. Pierwszy obóz znajduje się na wysokości 2835m n.p.m. więc mamy do przejścia ponad 1000m różnicy w wysokości. Ten dzień to jest jednak lekki rozgrzewkowy spacer przez las deszczowy. Droga zabiera nam prawie 5 godzin i nie ma trudnych odcinków.
Las deszczowy jest piękny, drzewa obrośnięte mchem i liany.
Nasza pierwsza baza to Machame Camp. Ekipa tragarzy doszła wcześniej i czekają już na nas rozbite namioty.
hiszpan napisał:Idzie z nami 13 tragarzy, kucharz (właściwy) i dwóch przewodników (zgodnie z przepisami Parku, jeden przewodnik na 2 wspinaczy)trzynastu bidnych muzina do obsługi 4 rosłych białasówto się nazywa wyprawa
:lol:
Wracają wspomnienia. Z tego co piszesz, to nie miałeś żadnych problemów z aklimatyzacją?U nas jeszcze lepiej, tyle samo osób z obsługi było na trzy osoby.
@cypel - popatrz na to w ten sposób, dzięki nam 13 rodzin ma co do garnka włożyć@Darek M. - na szczęście mój organizm dostosował się dobrze do wysokości, nawet mnie głowa nie bolała (co innego u moich kolegów)
hiszpan napisał:@cypel - popatrz na to w ten sposób, dzięki nam 13 rodzin ma co do garnka włożyć :
:lol: Ale o 50$ walczyliście bardziej niż reksio o kość.To jak to jest, bo się już gubię.
@kumkwat_kwiat ale ja to doskonale wiem i uwierz mi, umiem liczyć szekle i zadbać o swoje finanse. Tylko po co to pitolenie o zbawianiu świata pod przykrywką realizowania własnych zaścianek.Zasada jest taka, że jadąc do czarnej afryki godzimy się z tym, że będziemy dymani na każdym kroku, vide absurdalna kwota za wjazd do parku.
Takie uwagi ode mnie. 1. Śpiwór może ważyć tylko 1,2 kg
;) ja miałem Cumulus Teneqa 700 i polecam z czystym sumieniem. Sztos. Spałem w samej bieliźnie i nawet za ciepło mi było.2. Najlepsze ponoć poncza / peleryny przeciwdeszczowe8. Są świetne worki drybag które biorę na wyprawy rowerowe / górskie. Teraz sobie przypomniałem, ze w nich miałem praktycznie wszystko (w jednym ubrania, drugim elektronikę)9. Ponczo chroni tez plecak. Mi się nie przydało i zwróciłem po powrocie do sklepu na D.
hiszpan napisał:Ubieram się na cebulkę – kalesony, ciepłe leginsy i wierzchnie spodnie, bielizna termiczna, bluza, polar, softshell i kurtka narciarska, komin, czapka i rękawice. Na zewnątrz -10C i noc.hiszpan napisał:1. Śpiwór z komfortem spania na -10C (musi ważyć przynajmniej 2kg)Chyba jesteś niezłym zmarźlakiem. Dobre 2kg śpiwory to mają komfort poniżej -20C.
Nie mierzyłby każdego swoją miarą. Nie każdy potrzebuje śpiwór z górnej półki, który jednak swoje kosztuje. Wystarczy informacja o komforcie -10•C. Generalnie to można w Arushy wypożyczyć brakujący sprzęt. Francuz z naszej ekipy prawie wszystko wypożyczał.
@Darek M.Wiem, że każdy ma różną termikę. Znam to doskonale ze swojej górskiej ekipy. Właśnie stąd moja uwaga. Polecanie bez komentarza śpiwora 2kg nie jest wg. mnie dobre, bo zarówno są różne śpiwory, jak i każda osoba inaczej odczuwa temperaturę (zwłaszcza przy wysokości i zmęczeniu).Ale wracając do Kili. Relacji jak zawsze super. Kili od kilku lat mocno chodzi mi po głowie ale sumaryczne koszty trochę odpychają. W tej cenie można zrobić fajne inne tregi lub szczyty. Może kiedyś...
Ja trafiłem na wymarzoną pogodę i dla mnie to był generalnie spacerek w porównaniu do Tatr, nie licząc bólu głowy, który u mnie występował już od 3000 metrów [emoji853] polecam przed wyjazdem zaliczyć jakiś szczyt dla wstępnej aklimatyzacji (ja akurat przed wyjazdem 6 miesięcy bez gór miałem i to tez mogło się przyłożyć lub też jakies góry mogłyby pomóc).W tym roku planuje Annapurna Circuit i mam wrażenie, ze jest to zdecydowanie lepszy kierunek pod względem widoków, które jednak na Kilimandżaro nie zachwycają.Z innych afrykanskich, po głowie chodzi mi Góra Stanleya w Ugandzie.
@kumkwat_kwiat, zdaję sobie sprawę, że dla doświadczonych turystów górskich moje wytyczne wywołują uśmiech na twarzy - wy wiecie co należy na taki trekking zabrać i jak się ubrać. Pisałem tą relację z pozycji amatora, któremu zamarzyło się zdobycie Kilimandżaro a na co dzień nie ma cudownego sprzętu po 2k PLN za sztukę. Zgadzam się, że innemu będzie cieplej w prostszym śpiworze, opisałem swoje odczucia. Na pewno ten nieustający deszcz czwartego dnia mocno dał nam w kość i dlatego pisałem o ciepłych rzeczach jako priorytecie. Życzę wam trekkingu na Kili w pełnym słońcu i martwieniu się tylko o krem do opalania. Piszę tylko, że w tak wysokich górach pogoda jest naprawdę nieprzewidywalna i zimno może was dopaść niespodziewanie. Duży bagaż wnoszą za nas porterzy i waga śpiwora nie ma tak dużego znaczenia (ale cena już tak
;) )@Darek M. dzięki za Twoje cenne uwagi. Relacja jest po to aby ktoś może skorzystał z doświadczeń a może został przez nią zainspirowany do takie podróży.
Jasne, Twoja relacja jest mega cena dla innych moim zdaniem. Szkoda, ze o niektórych rzeczach przypomniałem sobie dopiero po niej i nie pomogłem wcześniej w niektórych wyborach. Myśle że info o ponczu byłoby cenne i pomocne. Wypadło mi to kompletnie z głowy, bo ja szedłem bez deszczu.
Jeszcze suplement. Zadaliście mi pytanie jak z ładowaniem telefonów i aparatów podczas trekkingu. Otóż nie ma nigdzie prądu oczywiście. Trzeba zabrać powerbanki i zapasowe baterie. Ja miałem jeden duzy powerbank 30.000mAh i wystarczył spokojnie na doładowanie codzienne telefonu przez 6 dni. Nie ma prawie nigdzie zasięgu więc najlepiej telefon trzymać w trybie lotniczym wyłączając bluetooth i wifi. Ja go uzywałem tylko do zdjęć i filmów. Wysłałem kilka sms-ów, że żyję w rzadkich momentach, kiedy ten zasięg na chwileczkę się pojawiał. Do aparatu wziąłem dwie zapasowe, naładowane baterie i wystarczyło. Plus zapasowe paluszki do czołówki.
Jak wyglądała sytuacja z komarami, dużo ich było na początku trasy? Pytam bo choroby przez nie przenoszonew tej części świata, byłyby dla mnie kłopotliwe.
We wrześniu (pora sucha) na początku trasy nie widziałem ich wcale. Natomiast na końcu trasy przy bramie widziałem już ich trochę. Nie wiem jak było u Hiszpana
Żadna membrana nie da rady w długich deszczach. Mój Gore-Tex poległ w Alpach i to już jakoś po godzinie na szwach (klejonych) i pod paskami od plecaka.Dlatego polecane są poncza, które chowają tez plecak pod spodem. Jak nie jest gorąco to się nie ugotuje
m_budka napisał:@grondo Będzie mokro jeśli się spocisz. Jeśli membrana nie jest uszkodzona to nie przecieknie - sprawdzone w całodniowych deszczach.
:lol:
:lol:
:lol: Żadna membrana nie wytrzyma długich, intensywnych opadów. Mówię to jako weteran i praktyk będący w miejscach gdzie leje a nie pada z każdej strony non stop.
Twoja relacja zasadniczo zwiększyła moją chęć podróży do Afryki. Jednocześnie uświadomiła że na ekstremalny górski trekking się nie porwę. Super relacja.
Szaron napisał:Jak wyglądała sytuacja z komarami, dużo ich było na początku trasy? Pytam bo choroby przez nie przenoszone w tej części świata, byłyby dla mnie kłopotliwe.Na szczęście nie doświadczyłem żadnych komarów ani innych kłopotliwych owadów latających od pierwszego do ostatniego dnia. Miałem awaryjną mugę i tylko na pierwszym noclegu profilaktycznie popsikałem wejście do namiotu.Co do kurtek przeciwdeszczowych, mój stary gore-tex już mocno przepuszcza na szwach (ale ma wiele lat i wypraw za sobą) więc coby nie podnosić kosztów kupiłem przed wyjazdem w sieciówce sportowej na D kurtkę z potrójną membraną, mającą wytrzymać 25000mm deszczu.Dałem 350zł. I na pierwsze opady była dobra, czwartego dnia deszczu też się poddała....
Tak, 40% zaliczki ale zapłaciliśmy też cały bilet do parku, bo bukowałem w listopadzie 2022 a od stycznia 2023 podnieśli znowu cenę za park, więc opłacało się bilet na kwiecień kupić w listopadzie.
@hiszpan jaki miles śpiwór? Do ilu stopni spadła temp w nocy?Jestem na etapie kupowania, ale szkoda jest mi wydać 2,4tys na śpiwór z zakresem do -23 stopni.Poniżej info od przwodnika.We recommend getting a sleeping bag with a temperature rating of 0F/-18C or warmer (-20F/-29C). Some people tend to sleep “warm” or “cold”
No ja należę do tych "zmarźlaków" a jednocześnie nie chciałem wydawać jakichś wielkich pieniędzy na ten sprzęt. W przypadku Kili waga dla Ciebie jest mniej ważna - większość sprzętu wnoszą porterzy (ile by śpiwór nie ważył to oni sobie to rozdzielą między siebie)Ja poszedłem na kompromis i kupiłem śpiwór SNUGPAK SOFTIE ELITE 4 / -15°C ważący 1,95kg za 750zł na znanym portalu aukcyjnym. Było mi ciepło we wszystkich bazach łącznie z ostatnią, gdzie było w nocy grubo poniżej zera (ok -10C).
Ja miałem śpiwór Cumulus Teneqa 700 z komfortem do -10 i przez cały wyjazd było mi ciepło w samej bieliźnie. W ostatnim kampie miałem jeszcze czapkę i komin. Taki bez problemów wystarczy. Czasem prawie nówki idzie takie kupić na serwisach aukcyjnych w dobrej cenie. Śpiwór sztos (1,2kg)
Dwa lata temu kumpel kupił sobie koszulkę ze szczytami z korony ziemi i zobaczyłem Kilimandżaro jako 4 najwyższy szczyt z tej listy! Ma 5895m n.p.m. A może by tak spróbować jednak??? Uśmiechnąłem się do tej myśli, poguglałem jak to się robi i ….. bach! Pomysł na wyprawę gotowy. Trochę biegam więc uznałem, że dam radę mimo wieku. Będzie oczywiście to moja najwyższa góra do tej pory (wstyd przyznać ale nie byłem na Rysach)
Wyprawa miała być w zeszłym roku ale kolega (ten od koszulki ?) przechodził rehabilitację kolana. Więc weszła na ten rok.
Cóż za wspaniały zbieg okoliczności, mój osiemnastolatek zdaje akurat maturę i małżonka zapowiedziała, ze na majówkę nie rusza się nigdzie, będzie pilnować! A ja to sobie mogę „gdzieś” pojechać jak chcę ? z kolegami.
Hehe, no mi w to graj – nim zmieniła zdanie dogadałem już miejscowego machera Godfreya od organizacji trekkingu. Planowana trasa: Machame Route (zwana również whiskey route), 6 dni operacji w górach i dość wysoki współczynnik sukcesu.
Mieliśmy iść najpierw we dwóch ale w toku przygotować doszło jeszcze dwóch kolejnych naszych „równolatków” – ekipa szykuje się mocna ?. Nasz Godfrey ma nas dołączyć do już zorganizowanej ekipy i mamy wyruszyć na szlak w piątek 26 kwietnia. Sugeruje aby przylecieć dzień wcześniej. Ok, znajduję dobre połączenie Ethiopianem (dolot do Sztokholmu LOTem, potem Ethiopian przez Addis Abebę) Wszystko na jednym bilecie.
Ten wyjazd będzie również moją wyprawą na już 5 kontynent w tym roku z mojego projektu odwiedzenia wszystkich 7 kontynentów w jednym roku 2023.
Zapłaciłem w grudniu jeszcze przed podwyżką cen biletów do Parku Narodowego Kilimandżaro – wyszło po 1600USD. Cena nie zawiera tipów dla porterów, które będą zależeć od naszych odczuć i ilości ekipy.
Zaczynam tradycyjnie od Poloneza, wylot jest po południu więc trzeba się najeść (sama Putka porzeczkowa nie da rady)
W Sztokholmie jesteśmy o czasie i wsiadamy do prawie pustego Dreamlinera Ethiopian, LF to marne 15%.
Ale dzięki temu każdy ma trzy siedzenia dla siebie do spania. Ethiopian podaje obiad na ciepło ale jakość nie smakuje mi to specjalnie. Dobrze się śpi.
W Bole w Etiopii wysiadka do autobusu.
Kolejny lot do Aruszy realizowany MAX-em
Znowu pełny obiad na pokładzie – no ok dla mnie ?
W Aruszy formalności przyjazdowe trwają 5 minut. Sprawdzają najpierw żółtą książeczkę szczepień a potem już wbijają wizę (zrobiliśmy oczywiście e-wizę przed przyjazdem – koszt 50usd)
Odbiera nas kierowca od Godfreya i wiezie do Aruszy.
Tam mamy hostel (sami sobie zarezerwowaliśmy, jest tanio w maju). Widoczek z balkonu:
Godfrey wpada do nas na briefing wraz z naszym trekkingowym przewodnikiem. Sprawdzamy czy wszystko zabraliśmy (dostaliśmy przed wyjazdem bardzo szczegółową listę co spakować) – na końcu podsumuję co było ważne i się przydało a co można było odpuścić. Dowiadujemy się też, że druga ekipa nie doleciała i jutro ruszamy sami. No ok.
Idziemy się jeszcze przejść po centrum Aruszy. Obrazki z miasta:
A teraz będzie o przewałce „na wnuczka”. Wszyscy znamy ten numer i każdemu się wydaje, że jego nie da się na to wrobić. Otóż się mylicie!
Stoimy przed wejściem do hostelu i wpada na nas młody chłopak – chłopaki, jestem od Godfreya, będę waszym kucharzem na trekkingu i chciałem wam pokazać fajną restaurację, chodźcie za mną…
Ucieszeni, pełni dobrych myśli idziemy oczywiście. Cztery przecznice dalej jest uliczna garkuchnia, wybieramy potrawy, wołowinkę, ziemniaczki, banany i piwko. Biegają koło nas, gość nas zagaduje o trekkingu itp. Jedzenie takie sobie ale piwo smaczne ?
No i kulminacja! Rachunek na …… 100USD!!!! Szok, niedowierzanie i wkurzenie na maksa. Wstajemy i robimy awanturę, restaurator grozi policją, no to my też grozimy policją. Wszyscy krzyczą, my najbardziej. Rachunek maleje do 80USD – krzyczymy dalej a zwłaszcza jeden z kolegów, który jest niezłomny w ustanowieniu sprawiedliwości!
Robi się zbiegowisko – facet dał nam rachunek z wypisanymi cenami potraw. Wychodzi, że porcja ziemniaków gotowanych to prawie 10USD! Przechodzimy do gróźb, że z tymi cenami pójdziemy na policję i to chyba najbardziej na niego działa. Jest nas czterech rosłych facetów co też ma znaczenie. Cena na rachunku spada dalej i osiągamy konsensus przy 50USD (za czterech z piwem to już może akceptowalne)
W międzyczasie nasz „kucharz” zmył się jak niepyszny i oczywiście nigdy go już nie zobaczyliśmy. Ot taka przygoda w na czarnym lądzie pierwszego dnia.
Rano przyjeżdża po nas nasz przewodnik busem:
Jedziemy prawie 2 godziny do dolnej bramy parku – Machame Gate, która leży na wysokości 1800m n.p.m. :
Jest mglisto i siąpi mżawka. No cóż jest koniec pory deszczowej, liczyliśmy się z taką pogodą. Dostajemy lunch pudełkowy, wpisujemy się do ksiąg parku i ruszamy na pierwszy etap.
Cały trekking to 6 dni o mniej więcej takim przekroju wysokości:
Idzie z nami 13 tragarzy, kucharz (właściwy) i dwóch przewodników (zgodnie z przepisami Parku, jeden przewodnik na 2 wspinaczy). Nasze duże bagaże (limit 15kg w miękkiej torbie lub plecaku) niosą porterzy, my tylko lekkie plecaczki z wodą i ciepłymi ciuchami. Zalecają min. 3 litry wody na dzień.
Pierwszy obóz znajduje się na wysokości 2835m n.p.m. więc mamy do przejścia ponad 1000m różnicy w wysokości. Ten dzień to jest jednak lekki rozgrzewkowy spacer przez las deszczowy. Droga zabiera nam prawie 5 godzin i nie ma trudnych odcinków.
Las deszczowy jest piękny, drzewa obrośnięte mchem i liany.
Nasza pierwsza baza to Machame Camp. Ekipa tragarzy doszła wcześniej i czekają już na nas rozbite namioty.