Tu może teoretycznie dolecieć helikopter ratunkowy:
Przed zmierzchem udaje nam się dotrzeć do High Camp (zwanym też Millenium Camp) na wysokość 3950m n.p.m.
To wciąż za wysoko na dobre dotlenienie ale już zapadł zmrok i nie damy rady po ciemku zejść niżej. Zapada decyzja, że zostajemy w tym obozie na noc.
W nocy kilka razy wstaję za potrzebą, tak reaguje organizm. Rano otwieram oczy i ….. ciemno. Ki diabeł wyłączył słońce?? Okazuje się, ze nieźle zapuchły mi oczy, muszę zrobić parę kroków, złapać trochę powietrza aby zacząć funkcjonować. Wszyscy tak wyglądamy. Kolega się śmieje, że gdybyśmy teraz przenieśli się do Mongolii to nie odróżnialibyśmy się od miejscowych a inni turyści dziwili by się, że tak dobrze po polsku mówimy ? (bez urazy dla Mongołów) Za to znikły chmury i znowu wspaniale widać szczyt Kilimandżaro:
Nasz przewodnik zarządza szybki wymarsz. Naszym najlepszym lekarstwem jest zejść niżej i złapać więcej tlenu. Na szczęście droga w dół jest w miarę łatwa i przyjemna. Szybko gubimy wysokość i opuchliznę pod oczami. Mijamy Mweka Camp na 3100m n.p.m.
Tu powinniśmy byli zejść od razu. A tak mamy tylko chwilę odpoczynku na partyjkę warcabów z miejscowymi
Znowu wchodzimy w rainforest – las deszczowy, nieustająco zachwycający:
Nagle szelest – na drodze mrówki afrykańskie. Przewodnicy obchodzą je z wyraźnym strachem. Wygląda to niesamowicie, ta rzeka jest jak najbardziej ruchoma:
Dochodzimy do Mweka Gate na 1800m i to jest prawdziwy koniec trekkingu. Jeszcze trzeba iść do biura parku i wypisać się oficjalnie z wszystkimi danymi. Urzędnik parku drukuje też dla każdego z nas oficjalny certyfikat zdobycia Kilimandżaro – miłe.
Podsumowanie i suplement zrobię w osobnym poście – stay tuned…Trochę zmęczeni ale za to szczęśliwi pakujemy się znowu do hotelu w Arusha. Człowiek by się wykąpał po 6 dniach ale w hotelu jest tylko chłodna woda ☹ Reklamuję na recepcji, dają mi inny pokój, leci wrzątek przez 3 minuty a potem znowu zimna… No cóż, twardym trzeba być. Idziemy wieczorem na street food już bez ryzykowania nowych restauracji. Dania prosto z gara, cena ustalona z góry:
Wyloty mamy następnego dnia wieczorem. Do wyboru albo spanie do południa i wałęsanie się po Arushy albo…. jakieś jednodniowe safari. Do zaliczenia wielkiej piątki brakuje mi przecież bawoła afrykańskiego. Dogadujemy się z naszym Godfreyem, że zorganizuje nam jednodniowe safari w Parku Tarangire. To dwie godziny drogi od Arushy. Na czterech wychodzi po 270USD. Wcale nie tanio ale akceptujemy tą kwotę (pogooglałem wcześniej i wszędzie jest podobnie). O 6 rano podjeżdża po nas stara Toyota Landcruiser przystosowana do safari (otwierany, podnoszony dach) i zabiera nas do parku. Pakujemy wszystkie graty ze sobą bo potem już nas odwiozą na lotnisko. Po drodze trochę fajnych widoczków i lokalnych klimatów:
Już byłem na podobnym safari w Namibii więc wiem czego się spodziewać. Na szczęście w parku nie ma tłumów, raptem jeździ kilka samochodów oprócz nas. Cena zawiera wstęp oraz zestaw lunchowy. Wszystkich zwierząt nie zobaczymy. W porze deszczowej cześć z nich wędruje poza granice parku. Kierowca to były przewodnik po Kili, doświadczony gość, który bywa w takich parkach dość często. Nie robimy zbędnej rozkminy co robić tylko zdajemy się na niego. W parku rośnie dużo lokalnych baobabów, akurat to dla mnie nowość na żywo więc robię sporo fotek.
Zaczynamy od błyszczaków rudobrzuchych
Antylop i gazeli oczywiście wielki wybór. Mi najbardziej podobają się impale
Przepiękna kraska liliowopierśna
Akacje jak na filmach
Stanowią ulubiony przysmak żyraf
Strusie i kaczki
Małp też jest sporo, tutaj ustrzeliłem pawiana
Kilka razy spotykamy stada słoni.
Staliśmy a ten osobnik podszedł dość blisko
Guźce przemykają zawsze w wysokiej trawie, miejscowi wołają na nie "pumba"
Kob śniady
W parku jest mnóstwo ptaków, tutaj toko białogrzbiety z rodziny dzioborożców
hiszpan napisał:Idzie z nami 13 tragarzy, kucharz (właściwy) i dwóch przewodników (zgodnie z przepisami Parku, jeden przewodnik na 2 wspinaczy)trzynastu bidnych muzina do obsługi 4 rosłych białasówto się nazywa wyprawa
:lol:
Wracają wspomnienia. Z tego co piszesz, to nie miałeś żadnych problemów z aklimatyzacją?U nas jeszcze lepiej, tyle samo osób z obsługi było na trzy osoby.
@cypel - popatrz na to w ten sposób, dzięki nam 13 rodzin ma co do garnka włożyć@Darek M. - na szczęście mój organizm dostosował się dobrze do wysokości, nawet mnie głowa nie bolała (co innego u moich kolegów)
hiszpan napisał:@cypel - popatrz na to w ten sposób, dzięki nam 13 rodzin ma co do garnka włożyć :
:lol: Ale o 50$ walczyliście bardziej niż reksio o kość.To jak to jest, bo się już gubię.
@kumkwat_kwiat ale ja to doskonale wiem i uwierz mi, umiem liczyć szekle i zadbać o swoje finanse. Tylko po co to pitolenie o zbawianiu świata pod przykrywką realizowania własnych zaścianek.Zasada jest taka, że jadąc do czarnej afryki godzimy się z tym, że będziemy dymani na każdym kroku, vide absurdalna kwota za wjazd do parku.
Takie uwagi ode mnie. 1. Śpiwór może ważyć tylko 1,2 kg
;) ja miałem Cumulus Teneqa 700 i polecam z czystym sumieniem. Sztos. Spałem w samej bieliźnie i nawet za ciepło mi było.2. Najlepsze ponoć poncza / peleryny przeciwdeszczowe8. Są świetne worki drybag które biorę na wyprawy rowerowe / górskie. Teraz sobie przypomniałem, ze w nich miałem praktycznie wszystko (w jednym ubrania, drugim elektronikę)9. Ponczo chroni tez plecak. Mi się nie przydało i zwróciłem po powrocie do sklepu na D.
hiszpan napisał:Ubieram się na cebulkę – kalesony, ciepłe leginsy i wierzchnie spodnie, bielizna termiczna, bluza, polar, softshell i kurtka narciarska, komin, czapka i rękawice. Na zewnątrz -10C i noc.hiszpan napisał:1. Śpiwór z komfortem spania na -10C (musi ważyć przynajmniej 2kg)Chyba jesteś niezłym zmarźlakiem. Dobre 2kg śpiwory to mają komfort poniżej -20C.
Nie mierzyłby każdego swoją miarą. Nie każdy potrzebuje śpiwór z górnej półki, który jednak swoje kosztuje. Wystarczy informacja o komforcie -10•C. Generalnie to można w Arushy wypożyczyć brakujący sprzęt. Francuz z naszej ekipy prawie wszystko wypożyczał.
@Darek M.Wiem, że każdy ma różną termikę. Znam to doskonale ze swojej górskiej ekipy. Właśnie stąd moja uwaga. Polecanie bez komentarza śpiwora 2kg nie jest wg. mnie dobre, bo zarówno są różne śpiwory, jak i każda osoba inaczej odczuwa temperaturę (zwłaszcza przy wysokości i zmęczeniu).Ale wracając do Kili. Relacji jak zawsze super. Kili od kilku lat mocno chodzi mi po głowie ale sumaryczne koszty trochę odpychają. W tej cenie można zrobić fajne inne tregi lub szczyty. Może kiedyś...
Ja trafiłem na wymarzoną pogodę i dla mnie to był generalnie spacerek w porównaniu do Tatr, nie licząc bólu głowy, który u mnie występował już od 3000 metrów [emoji853] polecam przed wyjazdem zaliczyć jakiś szczyt dla wstępnej aklimatyzacji (ja akurat przed wyjazdem 6 miesięcy bez gór miałem i to tez mogło się przyłożyć lub też jakies góry mogłyby pomóc).W tym roku planuje Annapurna Circuit i mam wrażenie, ze jest to zdecydowanie lepszy kierunek pod względem widoków, które jednak na Kilimandżaro nie zachwycają.Z innych afrykanskich, po głowie chodzi mi Góra Stanleya w Ugandzie.
@kumkwat_kwiat, zdaję sobie sprawę, że dla doświadczonych turystów górskich moje wytyczne wywołują uśmiech na twarzy - wy wiecie co należy na taki trekking zabrać i jak się ubrać. Pisałem tą relację z pozycji amatora, któremu zamarzyło się zdobycie Kilimandżaro a na co dzień nie ma cudownego sprzętu po 2k PLN za sztukę. Zgadzam się, że innemu będzie cieplej w prostszym śpiworze, opisałem swoje odczucia. Na pewno ten nieustający deszcz czwartego dnia mocno dał nam w kość i dlatego pisałem o ciepłych rzeczach jako priorytecie. Życzę wam trekkingu na Kili w pełnym słońcu i martwieniu się tylko o krem do opalania. Piszę tylko, że w tak wysokich górach pogoda jest naprawdę nieprzewidywalna i zimno może was dopaść niespodziewanie. Duży bagaż wnoszą za nas porterzy i waga śpiwora nie ma tak dużego znaczenia (ale cena już tak
;) )@Darek M. dzięki za Twoje cenne uwagi. Relacja jest po to aby ktoś może skorzystał z doświadczeń a może został przez nią zainspirowany do takie podróży.
Jasne, Twoja relacja jest mega cena dla innych moim zdaniem. Szkoda, ze o niektórych rzeczach przypomniałem sobie dopiero po niej i nie pomogłem wcześniej w niektórych wyborach. Myśle że info o ponczu byłoby cenne i pomocne. Wypadło mi to kompletnie z głowy, bo ja szedłem bez deszczu.
Jeszcze suplement. Zadaliście mi pytanie jak z ładowaniem telefonów i aparatów podczas trekkingu. Otóż nie ma nigdzie prądu oczywiście. Trzeba zabrać powerbanki i zapasowe baterie. Ja miałem jeden duzy powerbank 30.000mAh i wystarczył spokojnie na doładowanie codzienne telefonu przez 6 dni. Nie ma prawie nigdzie zasięgu więc najlepiej telefon trzymać w trybie lotniczym wyłączając bluetooth i wifi. Ja go uzywałem tylko do zdjęć i filmów. Wysłałem kilka sms-ów, że żyję w rzadkich momentach, kiedy ten zasięg na chwileczkę się pojawiał. Do aparatu wziąłem dwie zapasowe, naładowane baterie i wystarczyło. Plus zapasowe paluszki do czołówki.
Jak wyglądała sytuacja z komarami, dużo ich było na początku trasy? Pytam bo choroby przez nie przenoszonew tej części świata, byłyby dla mnie kłopotliwe.
We wrześniu (pora sucha) na początku trasy nie widziałem ich wcale. Natomiast na końcu trasy przy bramie widziałem już ich trochę. Nie wiem jak było u Hiszpana
Żadna membrana nie da rady w długich deszczach. Mój Gore-Tex poległ w Alpach i to już jakoś po godzinie na szwach (klejonych) i pod paskami od plecaka.Dlatego polecane są poncza, które chowają tez plecak pod spodem. Jak nie jest gorąco to się nie ugotuje
m_budka napisał:@grondo Będzie mokro jeśli się spocisz. Jeśli membrana nie jest uszkodzona to nie przecieknie - sprawdzone w całodniowych deszczach.
:lol:
:lol:
:lol: Żadna membrana nie wytrzyma długich, intensywnych opadów. Mówię to jako weteran i praktyk będący w miejscach gdzie leje a nie pada z każdej strony non stop.
Twoja relacja zasadniczo zwiększyła moją chęć podróży do Afryki. Jednocześnie uświadomiła że na ekstremalny górski trekking się nie porwę. Super relacja.
Szaron napisał:Jak wyglądała sytuacja z komarami, dużo ich było na początku trasy? Pytam bo choroby przez nie przenoszone w tej części świata, byłyby dla mnie kłopotliwe.Na szczęście nie doświadczyłem żadnych komarów ani innych kłopotliwych owadów latających od pierwszego do ostatniego dnia. Miałem awaryjną mugę i tylko na pierwszym noclegu profilaktycznie popsikałem wejście do namiotu.Co do kurtek przeciwdeszczowych, mój stary gore-tex już mocno przepuszcza na szwach (ale ma wiele lat i wypraw za sobą) więc coby nie podnosić kosztów kupiłem przed wyjazdem w sieciówce sportowej na D kurtkę z potrójną membraną, mającą wytrzymać 25000mm deszczu.Dałem 350zł. I na pierwsze opady była dobra, czwartego dnia deszczu też się poddała....
Tak, 40% zaliczki ale zapłaciliśmy też cały bilet do parku, bo bukowałem w listopadzie 2022 a od stycznia 2023 podnieśli znowu cenę za park, więc opłacało się bilet na kwiecień kupić w listopadzie.
Tu może teoretycznie dolecieć helikopter ratunkowy:
Przed zmierzchem udaje nam się dotrzeć do High Camp (zwanym też Millenium Camp) na wysokość 3950m n.p.m.
To wciąż za wysoko na dobre dotlenienie ale już zapadł zmrok i nie damy rady po ciemku zejść niżej. Zapada decyzja, że zostajemy w tym obozie na noc.
W nocy kilka razy wstaję za potrzebą, tak reaguje organizm. Rano otwieram oczy i ….. ciemno. Ki diabeł wyłączył słońce?? Okazuje się, ze nieźle zapuchły mi oczy, muszę zrobić parę kroków, złapać trochę powietrza aby zacząć funkcjonować. Wszyscy tak wyglądamy. Kolega się śmieje, że gdybyśmy teraz przenieśli się do Mongolii to nie odróżnialibyśmy się od miejscowych a inni turyści dziwili by się, że tak dobrze po polsku mówimy ? (bez urazy dla Mongołów)
Za to znikły chmury i znowu wspaniale widać szczyt Kilimandżaro:
Nasz przewodnik zarządza szybki wymarsz. Naszym najlepszym lekarstwem jest zejść niżej i złapać więcej tlenu. Na szczęście droga w dół jest w miarę łatwa i przyjemna. Szybko gubimy wysokość i opuchliznę pod oczami.
Mijamy Mweka Camp na 3100m n.p.m.
Tu powinniśmy byli zejść od razu. A tak mamy tylko chwilę odpoczynku na partyjkę warcabów z miejscowymi
Znowu wchodzimy w rainforest – las deszczowy, nieustająco zachwycający:
Nagle szelest – na drodze mrówki afrykańskie. Przewodnicy obchodzą je z wyraźnym strachem. Wygląda to niesamowicie, ta rzeka jest jak najbardziej ruchoma:
Dochodzimy do Mweka Gate na 1800m i to jest prawdziwy koniec trekkingu. Jeszcze trzeba iść do biura parku i wypisać się oficjalnie z wszystkimi danymi. Urzędnik parku drukuje też dla każdego z nas oficjalny certyfikat zdobycia Kilimandżaro – miłe.
Podsumowanie i suplement zrobię w osobnym poście – stay tuned…Trochę zmęczeni ale za to szczęśliwi pakujemy się znowu do hotelu w Arusha. Człowiek by się wykąpał po 6 dniach ale w hotelu jest tylko chłodna woda ☹ Reklamuję na recepcji, dają mi inny pokój, leci wrzątek przez 3 minuty a potem znowu zimna… No cóż, twardym trzeba być. Idziemy wieczorem na street food już bez ryzykowania nowych restauracji. Dania prosto z gara, cena ustalona z góry:
Wyloty mamy następnego dnia wieczorem. Do wyboru albo spanie do południa i wałęsanie się po Arushy albo…. jakieś jednodniowe safari. Do zaliczenia wielkiej piątki brakuje mi przecież bawoła afrykańskiego. Dogadujemy się z naszym Godfreyem, że zorganizuje nam jednodniowe safari w Parku Tarangire. To dwie godziny drogi od Arushy. Na czterech wychodzi po 270USD. Wcale nie tanio ale akceptujemy tą kwotę (pogooglałem wcześniej i wszędzie jest podobnie).
O 6 rano podjeżdża po nas stara Toyota Landcruiser przystosowana do safari (otwierany, podnoszony dach) i zabiera nas do parku. Pakujemy wszystkie graty ze sobą bo potem już nas odwiozą na lotnisko. Po drodze trochę fajnych widoczków i lokalnych klimatów:
Już byłem na podobnym safari w Namibii więc wiem czego się spodziewać. Na szczęście w parku nie ma tłumów, raptem jeździ kilka samochodów oprócz nas. Cena zawiera wstęp oraz zestaw lunchowy.
Wszystkich zwierząt nie zobaczymy. W porze deszczowej cześć z nich wędruje poza granice parku. Kierowca to były przewodnik po Kili, doświadczony gość, który bywa w takich parkach dość często. Nie robimy zbędnej rozkminy co robić tylko zdajemy się na niego.
W parku rośnie dużo lokalnych baobabów, akurat to dla mnie nowość na żywo więc robię sporo fotek.
Zaczynamy od błyszczaków rudobrzuchych
Antylop i gazeli oczywiście wielki wybór. Mi najbardziej podobają się impale
Przepiękna kraska liliowopierśna
Akacje jak na filmach
Stanowią ulubiony przysmak żyraf
Strusie i kaczki
Małp też jest sporo, tutaj ustrzeliłem pawiana
Kilka razy spotykamy stada słoni.
Staliśmy a ten osobnik podszedł dość blisko
Guźce przemykają zawsze w wysokiej trawie, miejscowi wołają na nie "pumba"
Kob śniady
W parku jest mnóstwo ptaków, tutaj toko białogrzbiety z rodziny dzioborożców
No i piękny dzioborożec von der Deckena
Tutaj jakiś gigantyczne stado wróblowatych
Całkiem piękne landszafciki w tym parku