Genezy tego wyjazdu należy poszukiwać w decyzji Mojej Pani o zrealizowaniu długo odkładanego kobiecego weekendu w Mediolanie
:) .
Miałem, zatem perspektywę weekendowego leżenia na kanapie i nadrabiania zaległości filmowych (i być może alkoholowych
:oops: ) lub samodzielny wyjazd. Na szczęście, po szczegółowej analizie wszystkich za i przeciw, wybrałem tą drogą opcję
:D . Założenie było takie, że ma być w miarę tanio, w miarę łatwo i w miarę mało atrakcyjnie
:shock: (ten ostatni warunek został delikatnie, acz stanowczo, wyartykułowany przez Moją Panią
:roll:
;) ). No więc, brałem pod uwagę lot do Podgoricy (jedynej, oprócz Reykjaviku, nie odwiedzonej jeszcze przeze mnie europejskiej stolicy), lot do Wielkiej Brytanii i odwiedzenie Sheffield (jedynego miasta z 10 największych miast brytyjskich, którego jeszcze nie widziałem) lub przejazd autobusem do Berlina i odwiedzenie któregoś z nieznanych mi jeszcze krajów związkowych na terenie byłego NRD – owskiego „pasa rdzy” (Turyngia lub Saksonia – Anhalt). Tak długo się zbierałem (trzeba jednak pamiętać o branej przeze mnie bardzo poważnie pod uwagę opcji kanapowej), że w końcu bilety lotnicze były drogie, a nie miałem siły po raz kolejny tłuc się flixbusem do Berlina (jeżdżę nim dość często na lotnisko)
:cry: .
Co zrobić? Ano postanowiłem zrealizować wreszcie mój odkładany od wielu lat plan – „dania Austrii prawdziwej szansy”... Oczywiście byłem już w tym kraju nie raz, aczkolwiek zazwyczaj tylko w Wiedniu. Prawie zawsze to było jednak przy okazji innych wyjazdów, w ramach jakichś awaryjnych działań, no i w ogóle, jakby od niechcenia
:roll: .
Zasada jest taka – cieszę się na każdy wyjazd, podchodzę z pokorą i otwartą głową do każdego z nich, w zasadzie wszędzie mi się podoba i prawie zawsze jestem z wyjazdu zadowolony
:D A jednak są państwa (miasta), do których moja turystyczna mięta ma mniej miętowy smak, gdzie zamiast głębokiej, a często upojnej miłości odczuwam jedynie szorstką przyjaźń, gdzie moja winda percepcji wyraźnie nie dojeżdża na ostatnie piętro
:| . Takim właśnie państwem zawsze była dla mnie Austria. Co mam zrobić skoro zamiast pierwszego skojarzenia z Mozartem, Alpami czy skokami narciarskimi, w pierwszej kolejności wizualizuję sobie Hitlera, Fritzla i jego piwnicę czy austriacką prorosyjską „neutralność”…
:roll:
Miałem nadzieję, że ten wyjazd odczaruje, dla mnie Austrię, tak jak w styczniu absolutnie zaczarował mnie Cypr, z którym także po pierwszej wizycie miałem delikatnie na pieńku.
Ok. Genezę, motywację i oczekiwania względem wyjazdu już znamy, czas przystąpić do działania. Jak na tak krótki i bliski wyjazd, wymagał on stosunkowo sporo przygotowań. Z branych przeze mnie pod uwagę opcji transportowych, wybrałem najbardziej wygodną i ekonomiczną, czyli pociąg (z jednym autobusowym odstępstwem). Austria jest bardzo dobrze skomunikowana transportem kolejowym zarówno wewnątrz, jak i z sąsiednimi państwami. Nie jest to niestety tania zabawa. Istnieje wprawdzie możliwość kupienia tańszych biletów przez internet, ale trzeba kupować z wyprzedzeniem, a tańsze oferty zazwyczaj są i tak ograniczone do kursów „nie biorących” (poranne i późno wieczorne). Gdybym zabrał się za to wcześniej, pewnie udałoby mi się kupić część biletów taniej, ale i tak nie narzekam, bo jednak na kilka okazji się załapałem. Jeszcze tylko rezerwacja najtańszych możliwych pokoi jednoosobowych (ze spania w wieloosobowych dormitoriach po licznych „przygodach” związanych z tego typu noclegami wyleczyłem się już kilka lat temu), kupno ubezpieczenia za 14,00 zł i proszę – jestem gotowy
:D !Dzień 1
Tam razem zaczynam swój wyjazd nie na lotnisku, lecz na dworcu kolejowym w Katowicach. Co z tego, skoro znowu o tak nieludzkiej porze jak 4.52…
:o Noc znowu w plecy, ale liczę, że trochę odrobię w pociągu (ha! - optymista
:roll: ). Za bilet kupiony na stronie austriackich kolei zapłaciłem 22,70 euro (na stronie PKP był droższy). Mój bez przedziałowy wagon jest dosyć dokładnie zapełniony. W najbliższym otoczeniu mam 7 dziewczyn jadących na weekend panieński do Wiednia oraz 3 pielęgniarki, które wybierają się do tego miasta na szkolenie. Dziewczyny bez zbędnej krępacji od razu wyciągają wina i zaczynają trunkować
:roll: . Od razu robi się głośno i wesoło. Panie pielęgniarki, wprawdzie nie piją, ale i bez tego gadają jak najęte. No to pospałem...
:cry:
Na dodatek pociąg ma opóźnienie. Niby niewielkie, ale w Wiedniu mam tylko 51 minut na przesiadkę, a do przebycia prawie 3 km z dworca głównego na przystanek flixbusa. No więc od razu nerwy…
:oops: Dziewczyny po jakiejś godzinie były już tak wstawione, że poszły spać, ale Panie pielęgniarki nie dawały za wygraną. Dopiero po kolejnych 40 minutach, w końcu jedna powiedziała „wiecie dziewczyny, a może byśmy się trochę przespały”. No, wreszcie...
:|
Pociąg przyjechał do Wiednia opóźniony o prawie 20 minut, musiałem więc zastosować plan rezerwowy. Zamiast przyjemnego 3 km spaceru musiałem sobie zaordynować przebieżkę przez dworzec kolejowy do połączonego z nim dworca kolejek podmiejskich skąd na szczęście w kilka minut dojechałem za 2,4 euro do Matzleinsdorfer Platz, skąd już przystanek flixbusa jest bardzo blisko. Ok, zdążyłem. Autobus przyjeżdża o czasie i wreszcie mogę trochę podrzemać, bo nie jedzie nim zbyt wiele osób. Za bilet zapłaciłem 69,99 zł.
Do Grazu przyjeżdżamy przed 13. Nie mam jakichś specjalnych oczekiwań co do tego miasta, zwłaszcza, że zbierają się ciemne chmury i wg telefonicznej prognozy za godzinę ma padać
:cry: . Idę na rynek, gdzie od razu zaczepia mnie 3 miejscowych obszczymurków próbując wycyganić jakąś kasę. Nie wiem skąd ja tych ludzi wszędzie do siebie ściągam…
:shock: Odczepiają się dopiero, gdy w naszą stronę zaczyna zmierzać patrol Policji. W międzyczasie zaczyna padać, więc chowam się wkurzony do jakiejś hipsterskiej knajpki. Relax kolego…masz wolny weekend…
:|
Po przyjęciu kawy, jabłkowego ciastka i ze świadomością, że przestało padać, od razu nabieram mocy i chęci do działania. Szwendam się po Grazu następnych kilka godzin i muszę stwierdzić, że to naprawdę całkiem ładne miasto. Najładniej jest na wzgórzu zamkowym (tam też znajduje się symbol miasta – wieża zegarowa), skąd rozciągają się piękne widoki na miasto i okolice. Na wzgórze można wjechać kolejką, ale można też spokojnie wejść na piechotę.
Do mojego Veni Apartments (za świetne, jak na Austrię, 44,50 euro) docieram już po zmroku, zmęczony, ale zadowolony. W pokoju jest wszystko co mi dzisiaj potrzeba, czyli prysznic i łóżko. O dodatkowe atrakcje zadbałem sam, kupując sobie piwo i biorąc z domu tablet. Fajny dzień, a tu jeszcze przede mną wieczór filmowy z piwem. Jest dobrze
:D !
Genezy tego wyjazdu należy poszukiwać w decyzji Mojej Pani o zrealizowaniu długo odkładanego kobiecego weekendu w Mediolanie :) .
Miałem, zatem perspektywę weekendowego leżenia na kanapie i nadrabiania zaległości filmowych (i być może alkoholowych :oops: ) lub samodzielny wyjazd. Na szczęście, po szczegółowej analizie wszystkich za i przeciw, wybrałem tą drogą opcję :D . Założenie było takie, że ma być w miarę tanio, w miarę łatwo i w miarę mało atrakcyjnie :shock: (ten ostatni warunek został delikatnie, acz stanowczo, wyartykułowany przez Moją Panią :roll: ;) ). No więc, brałem pod uwagę lot do Podgoricy (jedynej, oprócz Reykjaviku, nie odwiedzonej jeszcze przeze mnie europejskiej stolicy), lot do Wielkiej Brytanii i odwiedzenie Sheffield (jedynego miasta z 10 największych miast brytyjskich, którego jeszcze nie widziałem) lub przejazd autobusem do Berlina i odwiedzenie któregoś z nieznanych mi jeszcze krajów związkowych na terenie byłego NRD – owskiego „pasa rdzy” (Turyngia lub Saksonia – Anhalt). Tak długo się zbierałem (trzeba jednak pamiętać o branej przeze mnie bardzo poważnie pod uwagę opcji kanapowej), że w końcu bilety lotnicze były drogie, a nie miałem siły po raz kolejny tłuc się flixbusem do Berlina (jeżdżę nim dość często na lotnisko) :cry: .
Co zrobić? Ano postanowiłem zrealizować wreszcie mój odkładany od wielu lat plan – „dania Austrii prawdziwej szansy”... Oczywiście byłem już w tym kraju nie raz, aczkolwiek zazwyczaj tylko w Wiedniu. Prawie zawsze to było jednak przy okazji innych wyjazdów, w ramach jakichś awaryjnych działań, no i w ogóle, jakby od niechcenia :roll: .
Zasada jest taka – cieszę się na każdy wyjazd, podchodzę z pokorą i otwartą głową do każdego z nich, w zasadzie wszędzie mi się podoba i prawie zawsze jestem z wyjazdu zadowolony :D A jednak są państwa (miasta), do których moja turystyczna mięta ma mniej miętowy smak, gdzie zamiast głębokiej, a często upojnej miłości odczuwam jedynie szorstką przyjaźń, gdzie moja winda percepcji wyraźnie nie dojeżdża na ostatnie piętro :| . Takim właśnie państwem zawsze była dla mnie Austria. Co mam zrobić skoro zamiast pierwszego skojarzenia z Mozartem, Alpami czy skokami narciarskimi, w pierwszej kolejności wizualizuję sobie Hitlera, Fritzla i jego piwnicę czy austriacką prorosyjską „neutralność”… :roll:
Miałem nadzieję, że ten wyjazd odczaruje, dla mnie Austrię, tak jak w styczniu absolutnie zaczarował mnie Cypr, z którym także po pierwszej wizycie miałem delikatnie na pieńku.
Ok. Genezę, motywację i oczekiwania względem wyjazdu już znamy, czas przystąpić do działania. Jak na tak krótki i bliski wyjazd, wymagał on stosunkowo sporo przygotowań. Z branych przeze mnie pod uwagę opcji transportowych, wybrałem najbardziej wygodną i ekonomiczną, czyli pociąg (z jednym autobusowym odstępstwem). Austria jest bardzo dobrze skomunikowana transportem kolejowym zarówno wewnątrz, jak i z sąsiednimi państwami. Nie jest to niestety tania zabawa. Istnieje wprawdzie możliwość kupienia tańszych biletów przez internet, ale trzeba kupować z wyprzedzeniem, a tańsze oferty zazwyczaj są i tak ograniczone do kursów „nie biorących” (poranne i późno wieczorne). Gdybym zabrał się za to wcześniej, pewnie udałoby mi się kupić część biletów taniej, ale i tak nie narzekam, bo jednak na kilka okazji się załapałem. Jeszcze tylko rezerwacja najtańszych możliwych pokoi jednoosobowych (ze spania w wieloosobowych dormitoriach po licznych „przygodach” związanych z tego typu noclegami wyleczyłem się już kilka lat temu), kupno ubezpieczenia za 14,00 zł i proszę – jestem gotowy :D !Dzień 1
Tam razem zaczynam swój wyjazd nie na lotnisku, lecz na dworcu kolejowym w Katowicach. Co z tego, skoro znowu o tak nieludzkiej porze jak 4.52… :o Noc znowu w plecy, ale liczę, że trochę odrobię w pociągu (ha! - optymista :roll: ). Za bilet kupiony na stronie austriackich kolei zapłaciłem 22,70 euro (na stronie PKP był droższy). Mój bez przedziałowy wagon jest dosyć dokładnie zapełniony. W najbliższym otoczeniu mam 7 dziewczyn jadących na weekend panieński do Wiednia oraz 3 pielęgniarki, które wybierają się do tego miasta na szkolenie. Dziewczyny bez zbędnej krępacji od razu wyciągają wina i zaczynają trunkować :roll: . Od razu robi się głośno i wesoło. Panie pielęgniarki, wprawdzie nie piją, ale i bez tego gadają jak najęte. No to pospałem... :cry:
Na dodatek pociąg ma opóźnienie. Niby niewielkie, ale w Wiedniu mam tylko 51 minut na przesiadkę, a do przebycia prawie 3 km z dworca głównego na przystanek flixbusa. No więc od razu nerwy… :oops: Dziewczyny po jakiejś godzinie były już tak wstawione, że poszły spać, ale Panie pielęgniarki nie dawały za wygraną. Dopiero po kolejnych 40 minutach, w końcu jedna powiedziała „wiecie dziewczyny, a może byśmy się trochę przespały”. No, wreszcie... :|
Pociąg przyjechał do Wiednia opóźniony o prawie 20 minut, musiałem więc zastosować plan rezerwowy. Zamiast przyjemnego 3 km spaceru musiałem sobie zaordynować przebieżkę przez dworzec kolejowy do połączonego z nim dworca kolejek podmiejskich skąd na szczęście w kilka minut dojechałem za 2,4 euro do Matzleinsdorfer Platz, skąd już przystanek flixbusa jest bardzo blisko. Ok, zdążyłem. Autobus przyjeżdża o czasie i wreszcie mogę trochę podrzemać, bo nie jedzie nim zbyt wiele osób. Za bilet zapłaciłem 69,99 zł.
Do Grazu przyjeżdżamy przed 13. Nie mam jakichś specjalnych oczekiwań co do tego miasta, zwłaszcza, że zbierają się ciemne chmury i wg telefonicznej prognozy za godzinę ma padać :cry: . Idę na rynek, gdzie od razu zaczepia mnie 3 miejscowych obszczymurków próbując wycyganić jakąś kasę. Nie wiem skąd ja tych ludzi wszędzie do siebie ściągam… :shock: Odczepiają się dopiero, gdy w naszą stronę zaczyna zmierzać patrol Policji. W międzyczasie zaczyna padać, więc chowam się wkurzony do jakiejś hipsterskiej knajpki. Relax kolego…masz wolny weekend… :|
Po przyjęciu kawy, jabłkowego ciastka i ze świadomością, że przestało padać, od razu nabieram mocy i chęci do działania. Szwendam się po Grazu następnych kilka godzin i muszę stwierdzić, że to naprawdę całkiem ładne miasto. Najładniej jest na wzgórzu zamkowym (tam też znajduje się symbol miasta – wieża zegarowa), skąd rozciągają się piękne widoki na miasto i okolice. Na wzgórze można wjechać kolejką, ale można też spokojnie wejść na piechotę.
Do mojego Veni Apartments (za świetne, jak na Austrię, 44,50 euro) docieram już po zmroku, zmęczony, ale zadowolony. W pokoju jest wszystko co mi dzisiaj potrzeba, czyli prysznic i łóżko. O dodatkowe atrakcje zadbałem sam, kupując sobie piwo i biorąc z domu tablet. Fajny dzień, a tu jeszcze przede mną wieczór filmowy z piwem. Jest dobrze :D !