0
Chris Peen 17 maja 2023 21:53
Dzień 0

Genezy tego wyjazdu należy poszukiwać w postpandemicznym podróżniczym głodzie i związaną z nim tendencją do podejmowania decyzji szybkich, nieszablonowych, a może i pochopnych :shock: .

Otóż, będąc w sierpniu 2022 roku z Najlepszym Synem na wakacjach w Belgii (w planie to co zwykle, czyli odwiedzanie Parków rozrywki i aquaparków) zaczęły do mnie docierać ze strony rezydującej w domu Mojej Pani, nieśmiałe wskazania ile to naszych (lub Jej) znajomych wybierało się w najbliższych miesiącach na Malediwy. Oczywiście asumptem do takich ekstrawagancji była wizja uruchomienia przez WizzAir wielokrotnie zapowiadanego i przekładanego połączenia pomiędzy Abu Dhabi, a Male.

W tym miejscu należy zauważyć absolutną wyjątkowość Malediwów w percepcji znacznej części turystów (bynajmniej nie ograniczonej tylko do płci pięknej) :) . Kto nie marzy o idyllicznej wysepce na końcu świata, z białym piaskiem, palmami i ciepłą, błękitną wodą? Jak to musi cudownie wyglądać na zdjęciach, którymi możemy niezwłocznie pochwalić się na mediach społecznościowych wzbudzając skrywaną zazdrość znajomych? ;)

Od razu napiszę, że ja do tej grupy nie należę… :roll: Lubię pływać, lubię snorkelować, ale żaden ze mnie plażowicz. Przyjść, wykąpać się, chwilę posiedzieć / poleżeć i… iść pod prysznic :lol: . Nie czułem przesadnej estymy do Malediwów, co nie znaczy, że nie chciałem tam jechać. Wręcz przeciwnie, skoro chcę odwiedzić wszystkie kraje świata, no to oczywiście Malediwy też. Od początku obserwowałem i kibicowałem WizzAirowi w otwarciu tego kierunku zakładając, że też tam „kiedyś” polecimy, przy czym raczej miałem na myśli okres emerytalny niż obecny :? .

No, ale Moja Pani, ale okazyjne ceny, ale Ci wszyscy znajomi wybierający się na Malediwy, ale sierpniowe wakacje z Najlepszym Synem… W końcu dałem się ponieść ułańskiej fantazji (do której zaliczam kupno biletów na 9 miesięcy przed wylotem, na dodatek na początek pory deszczowej). Za bilety WizzAirem z Katowic do Abu Dhabi zapłaciliśmy po 664,00 zł. Natomiast bilety z Abu Dhabi do Male kosztowały nas po 718 AED (811,00 zł) na osobę. Za całą trasę zapłaciliśmy, zatem po 1.475,00 zł na osobę, co jak na tak egzotyczny kierunek jest kwotą naprawdę dobrą, aczkolwiek wiem, że zdarzały się składaki jeszcze o 100,00 zł – 150,00 zł tańsze.

Tymczasem na ładnych kilka miesięcy odłożyliśmy wyjazd na Malediwy na podróżniczą półkę, przypominając sobie o nim przy okazji kolejnych zmian rezerwacji dokonywanych przez WizzAira w wyniku, których musieliśmy zmienić miejsce wylotu z Katowic na Kraków oraz przy okazji powrotu naszych znajomych z Malediwów i ich średnio entuzjastycznych relacji :roll: .

My tam się jednak nie poddawaliśmy, wierząc w siłę dobrego planowania i nasze pogodowe szczęście :D . Wybraliśmy wyspy, które planowaliśmy odwiedzić (Fulidhoo i Guraidhoo), zabukowaliśmy hotele w Abu Dhabi i Male, kupiliśmy szkła kontaktowe i nowe fajki do nurkowania. Jeszcze tylko przylotniskowy parking za 135,00 zł, ubezpieczenie za 77,00 zł od osoby i proszę – jesteśmy gotowi :!: .tanhayi, Mr.Highlife - cała trasa na jedną osobę, czyli 4 bilety na jedną osobę, kosztowały łącznie 1.475,00 zł :DDzień 1

No i nadszedł ten dzień :D . Wstajemy o 4 rano. Moja Pani po krótkim śnie, a ja po jeszcze krótszej drzemce... Tak już niestety mam, że ze względu na przedwyjazdowe emocje zazwyczaj noc poprzedzającą wyjazd jest dla mnie stracona...

No nic, ciśniemy na lotnisko w Balicach. Ze względu na tłumy podróżnych (Majówka!), na naszym stałym parkingu miejsc już nie ma i musimy zostawić nasz samochód na jakimś parkingopodobnym no name :| , gdzie zawiadowca od razu nas powiadomił, że musimy zostawić mu kluczyki, bo będzie musiał samochód przestawić w jeszcze inne miejsce... :oops: Niezbyt nam się to podoba, ale nie bardzo mamy co z tym naszym bolidem zrobić. Biorąc zresztą pod uwagę jego wiek i ogólny stan, nie przypuszczamy aby ktokolwiek miał jakieś przestępcze zapędy względem niego... :roll:

Na lotnisku spotykamy naszych znajomych, którzy chyba rzadko podróżują WizzAirem, bo będąc samoczwór beztrosko taszczą pięć całkiem pokaźnych pakunków :roll: . Oho, będą problemy... i faktycznie. Obsługa samolotu od razu ich wypatruje i zachęca do umieszczenia ekwipunku wyjazdowego do wymiarowych form. Z pięciu toreb udało się tam wcisnąć tylko jedną, no więc zaczęła się zabawa z czasem, fizyką form stałych i ludzką kreatywnością. W końcu, przepakowując (w tym do naszych też dosyć wypchanych plecaków), utylizując i zakładając na siebie udało się jakoś to całe tałatajstwo przepchać ;) .

Ok, możemy lecieć. Samolot wypchany po sufit i 5,5 h lotu. Dla mnie to nigdy nie jest problem. Można drzemać, rozmawiać, czytać, oglądać... pełen luz. W końcu lecimy na wakacje :) !

Gdy lądowałem kilka miesięcy wcześniej na lotnisku w Abu Dhabi z Najlepszym Synem, przeżyłem dosyć stresująca przygodę, polegająca na długim przetrzymaniu mnie podczas kontroli paszportowej i podejrzanie szczegółowej analizie mojego dokumentu. Na dodatek nie wiem z jakiego powodu, bo gdy w końcu mnie przepuszczono o niczym mnie nie poinformowano. Tym razem żadnych problemów nie było i całą szóstką sprawnie przeszliśmy odprawę. A więc ponownie jestem w ZEA :D ! Na lotnisku rozstajemy się na jeden dzień z naszymi znajomymi i jedziemy dwoma kolejnymi autobusami do naszego hotelu. Przewidując zmęczenie wybraliśmy wygodny i całkiem niedrogi ( jak na standardy ZEA) Holiday Inn Abu Dhabi, gdzie za dwójkę ze śniadaniem zapłaciliśmy 275 AED (312 zł).

W Abu Dhabi jest co robić zwłaszcza, gdy (jak Moja Pani) jest się tam po raz pierwszy. My jednak postanawiamy program artystyczny odłożyć na dzień po powrocie z Malediwów (zwłaszcza, że jest już dosyć późno). Na dzisiaj wystarczy nam godzinny spacer wokół hotelu i spałaszowanie falafela z humusem. Nie ma to jak kuchnia arabska prosto ze źródła :) .

Kładziemy się zmęczeni, ale zadowoleni. Jutro lecimy do Male :!: !Dzień 2

Wysypiamy się rzetelnie. Wstajemy akurat, żeby się załapać na końcówkę śniadania. Ale trzeba przyznać, że Holiday Inn trzyma poziom, bo do końca pory śniadaniowej faktycznie full set był dostępny :) . Oczywiście rzuciliśmy się na humus i inne arabskie specjały, a jeszcze znalazło się miejsce i na świeży omlet, i warzywa, i owoce… To się nazywa – dobry poranek!

No dobra, ale właściwie to musieliśmy się już zaraz zbierać, bo z moich kilku wcześniejszych doświadczeń z lotniskiem w Abu Dhabi wynikało, że naprawdę warto tam być wcześniej. Na lotnisko jedziemy dwoma autobusami miejskimi, a za przejazd płacimy około 5 AED (5,65 zł).

Na lotnisku od razu stajemy do kolejki do odprawy, bo niestety pomimo odprawy internetowej i tak po karty boardingowe musimy wraz ze wszystkimi innymi pasażerami, stać w kolejce. Miejscowy WizzAir nie dorobił się jeszcze w Abu Dhabi swoich pracowników i korzysta z usług pracowników Etihad. Ma to swoje dobre strony, bo obsługa przyzwyczajona do obsługi poważnej linii i poważnych pasażerów kompletnie nie zwraca uwagi na ilość i wielkość bagażu podręcznego :D . Dlatego też tym razem nie musimy przeżywać z naszymi znajomymi, którzy dołączyli do nas na lotnisku, takiego szaleństwa z przepakowaniem rzeczy jak dzień wcześniej w Krakowie. Musimy natomiast pamiętać o wypełnieniu przez internet Deklaracji Podróżnika, bo jest ona wyrywkowo sprawdzana.

Nasz samolot Airbus A321 jest podstawiony o czasie. Okazuje się, że wypełniony jest może w 80 %, z czego w zauważalnej części przez naszych rodaków :lol: . Nasz prawie 5 h lot przebiega bez większej historii, a jako ciekawostkę można wskazać, że inne linie tą trasę pokonują o godzinę krócej. Dlaczego WizzAir leci tak długo? Otóż, chodzi o brak specjalnej certyfikacji samolotów WizzAira i związaną z nim konieczność lotu wzdłuż wybrzeża, a nie najkrótszą drogą nad Morzem Arabskim.

Lądujemy podekscytowani, ale też mocno zaniepokojeni… Pada? Nie pada? W końcu to niby początek pory deszczowej. Od miesiąca skrolujemy codziennie kilka stron z prognozami pogody, a są one różne… :roll:

No nic, na razie kontrola paszportowa. Nasi znajomi już dawno przeszli, a My stoimy i stoimy. Okazało się, że blokowała nas młoda czarnoskóra kobieta maglowana niesamowicie przez urzędnika imigracyjnego. W końcu poszliśmy do okienka obok i chcąc, nie chcąc słyszeliśmy kawałek rozmowy, tyle groteskowej, co smutnej. Pogranicznik co raz natarczywiej zadawał pytania, a nieszczęsna Togijka (!!!) co raz bardziej się pogrążała. Raz twierdziła, że ma męża, drugim razem, że właściwie to tylko narzeczonego, który czeka na nią w Male, ale właściwie to dopiero przyjedzie jutro… Nie wiem jak zakończyła się ta historia i czy ostatecznie udało się tej Pani wjechać do Malediwów, ale cała ta historia nie nastroiła nas szczególnie pozytywnie :oops: .

Ok, tymczasem pożegnaliśmy się z naszymi znajomymi, którzy wybierali się na inną wyspę niż My, wymieniliśmy 20 USD na miejscowe rupie po średnim kursie 1 USD = 14 MVR (w Male można było dostać za 1 USD - 15,5 MVR) i wyszliśmy przed terminal.

Ciemno, mroczno, parno, ale nie pada :) . W Abu Dhabi był upał, ale taki czysty, suchy, tu już są tropiki, od razu czujemy jak ubranie się nam zaczyna lepić do ciała :| .

Sprzed terminala odpływają tanie promy do Male (lotnisko jest na pobliskiej wyspie Hulhule) za 10 MVR (0,64 USD) za osobę. Po przypłynięciu do Male od razu kierujemy się do naszego oddalonego od przystani tylko o kilkaset metrów hotelu UMET Seaview Hotel, gdzie za kiepską dwójkę ze śniadaniem płacimy 71,50 USD. W Male hotele są naprawdę drogie, a ich standard pozostawia wiele do życzenia. Nasz pokój miał okna na ulicę, skąd dochodził hałas wszechobecnych tu motorów, ale w końcu zmęczeni, w oczekiwaniu na atrakcje następnych dni, zasypiamy :roll: .Dzień 3

Nie wysypiamy się jakoś szczególnie… Czy to adrenalina? Czy może emocje – jesteśmy przecież w Male!, a może po prostu kiepsko wyciszone okna i niesamowity ruch drogowy nawet w środku nocy :twisted: . Wstajemy jednak raźno i szybko się zbieramy, przecież za kilka godzin mamy prom na Fulidhoo :D .

Śniadanie jest serwowane na ostatnim piętrze naszego hotelu, gdzie jeszcze można wyjść wyżej – na dach. Wokół panorama stolicy państwa, ocean i… złowieszcze chmurzyska :| . Ok, spokojnie, staramy się nie wkręcać pogodowo, Co będzie, to będzie :roll: . Tymczasem rozglądamy się po panoramie Male, która z góry wygląda naprawdę niesamowicie. Niskie budynki są absolutną rzadkością, a królują wąskie i bardzo wysokie punktowce. Chociaż akurat zaraz koło naszego hotelu znajduj się jeden z nielicznych małych parków, a jego zieleń jest wybawieniem dla naszych oczu. No nic, bardzo jesteśmy ciekawi Male, ale wiemy, że będziemy mieli sporo czasu na zwiedzanie przed odlotem, więc na razie ruszamy w stronę portu, skąd odpływa nasz prom :) .

Po Malediwach można pływać albo publicznymi, wolniejszymi, ale za to bardzo tanimi promami albo speedboatami, które jak sama nazwa wskazuje są szybsze, ale też sporo droższe. Problem polega na tym, że tego transportu jest relatywnie niewiele i tak, na niektóre wyspy coś pływa kilka razy dziennie, ale na niektóre tylko kilka razy w tygodniu :cry: . Nie mówiąc o tym, że na dalsze atole w ogóle łódki nie pływają i trzeba lecieć drogimi samolotami. Publiczny transport nie pływa również na wyspy resortowe. Dlatego też podróżowanie po Malediwach wymaga dosyć precyzyjnego planowania, które i tak nam czasami niewiele daje, bo na skutek złej pogody prom, na który czekamy, może się zjawić dopiero następnego dnia...

My za bilety na trasie Male – Fulidhoo płacimy jedynie po 53 MVR (3,42 USD), co jest naprawdę śmiesznie niską kwotą, bo za przejazd speedboatem płaci się po 20 – 60 USD za osobę :shock: . Pomni tego, że płyniemy na małą wyspę, zaopatrujemy się jeszcze w trochę jedzenia i zgrzewkę wody do picia. Jak się później okazało, nasza przezorność była uzasadniona, bo na wyspach sklepy były, ale ceny były jednak sporo droższe niż w stolicy.

Ok, startujemy. Jeżeli wyobrażamy sobie prom, jako wielopiętrowy statek przewożący mnóstwo samochodów, towarów i zapewniający rozrywkę w trzypoziomowej restauracji, to nie. Nie chodzi o taki prom ;) . Nasza jednostka to była po prostu mała łódka zabierająca na pokład kilkudziesięciu pasażerów i parę worków z żywnością :) .

Po półtorej godzinie nasz prom dobija do jednej z najpopularniejszych wysp w kraju – Maafushi. Już dopływając do wyspy czujemy się jakbyśmy byli na Bahamach… albo innych Malediwach :lol: . Słońce, turkusowa woda, kołyszące się w porcie łódki, kolorowe domki i unoszący się w powietrzu klimat beztroskiej zabawy :D . Na Maafushi wysiada spora część pasażerów (głównie turystów), ale też kilka osób wsiada i płynie dalej z nami.

Do Fulidhoo płyniemy jeszcze następne dwie godziny. Niebo, które w okolicach Maafushi nie skalane było nawet jedną chmurką, w międzyczasie zdążyło napęcznieć groźnymi, czarnymi bałwanami. Eee… nie dajemy się i myślimy pozytywnie :roll: .

I w końcu dopływamy do naszego kilkudniowego raju… Już z daleko się zakochujemy w Fulidhoo, w sposób jednoznaczny i bezwarunkowy :!: . Bezkres niebieskiego oceanu, ciemne, kłębiące się chmury i pośrodku nasze Fulidhoo – zielona plamka otoczona białym owalem piasku :D .

Dobijamy do małej drewnianej przystani, gdzie już czeka na nas (i jak się okazało młodą, parę Węgrów, którzy przypłynęli z nami) córka właściciela naszego guesthouse Seena Inn, za który płaciliśmy 82 USD za dobę. Miejsce mogę polecić. Nie było najtańsze, ale było czysto, wygodnie i cicho. Akurat na pobyt w raju… :P

Dokładną eksplorację wyspy zostawiamy sobie na następny dzień i zaraz zbieramy się na plażę, na której spędzamy następne kilka godzin. Jest to możliwe, bo słońce jest cały czas zasłonięte przez chmurzyska i nie jest aż tak gorąco. Plaża jest wielka… i praktycznie pusta. Odpoczywając i baraszkując w wodzie spędzamy tam cudowny czas… :D

Wieczorem idziemy na ten drewniany pomost (na którym też zresztą nikogo nie ma) i kładziemy się na nim. W milczeniu słuchamy oceanu i gapimy się w niebo. Jest jeszcze lepiej… :idea:Zgodnie z chronologią zdarzeń, następne dwa odcinki będą w całości poświęcone Fulidhoo. Już wkrótce :)Dzień 4

Wstajemy wcześnie, chociaż tym razem nic nam w nocy nie przeszkadza. No, ale kto by spał zbyt długo w raju… :lol:

Co najpierw? Śniadanie… no i tu od razu mamy rysę na naszym rajskim szkle :roll: . Jak się okazało Malediwy nie są jakąś szczególną kulinarną ekstraklasą. Stołowaliśmy się na czterech różnych wyspach, w kilkunastu miejscach i prawie wszędzie było, co najwyżej przeciętnie :cry: . Śniadania to zwykle tosty z dżemem, trochę owoców i cienki omlet. Tylko raz dostaliśmy bardzo dobrą sałatkę z rybą i kokosem. Obiady też jakoś nam specjalnie nie podeszły… Moja Pani miała teorię, że brakowało w tym wszystkim kobiecej ręki lub po prostu jakiegoś porządnego kucharza. Faktycznie, w prawie wszystkich jadłodajniach, w których byliśmy, wszystko przygotowywali sami mężczyźni, nie sprawiający raczej wrażenia kuchennych wyjadaczy, lecz przypadkowych gości, którzy po prostu pracują w kuchni… :P

No, ale nic. Nie przyjechaliśmy tu przecież się objadać ;) .

Wychodzimy na zewnątrz naszego pensjonatu i to co najbardziej rzuca się w oczy (i uszy) to nieprawdopodobna cisza i spokój, zwłaszcza w porównaniu do szalonego i bardzo głośnego Male.
Nic dziwnego, Fulidhoo jest naprawdę bardzo małe. Cała wysepka ma 500 – 600 m długości i 200 – 300 m szerokości. Nie ma tu asfaltowych dróg i spalinowych pojazdów, a jedynie kilka elektrycznych skuterów i riksz do przewożenia towarów. Całą wysepkę możemy bez problemu okrążyć w godzinę, chociaż zatrzymując się na robienie zdjęć i oglądanie ciekawych miejsc, zajmie nam to pewnie sporo więcej :) .

Czego jeszcze nie sposób nie zauważyć? Przywiązania miejscowych do religii. Jedyną oficjalną religią w Malediwach jest muzułmanizm i to raczej w wersji mocno konserwatywnej, bliższej Iranowi czy Arabii Saudyjskiej niż np. Turcji :o . Wszystkie miejscowe kobiety (za wyjątkiem będących w wyraźnej mniejszości - Hindusek) mają zakryte chustą włosy, a i reszta ubioru jest w tym stylu, czyli długie spodnie i długie rękawy. Większość sklepów i restauracji jest zamykanych na czas modlitw, do których nawołuje 5 razy dziennie muezin. No i najważniejsze, poza wyspami resortowymi i jednym hotelem przy lotnisku, w całym kraju nie można legalnie kupić alkoholu... :twisted: :roll:

Czy to nas powinno zniechęcać do odwiedzin Malediwów? Moim zdaniem, wręcz przeciwnie. Ja osobiście, bardzo lubię przebywać w państwie, którego mieszkańcy podchodzą poważnie do swojej tradycji, dziedzictwa i zwyczajów, nawet jeżeli są one kulturowo nam odległe :!: . Ten kilku czy kilkunastodniowy detoks alkoholowy też pewnie niejednemu z nas dobrze zrobi… :lol:

To co pewnie najbardziej może przeszkadzać niektórym turystom to konieczność korzystania z bikini beach, czyli wydzielonych, a czasami nawet i ogrodzonych części plaży, co jest równoznaczne z zakazem kąpieli i plażowania w innych miejscach. Na każdej wyspie wygląda to jednak trochę inaczej. Na Fulidhoo bikini beach to po prostu olbrzymia, nieogrodzona plaża zajmująca cały wschodni róg wyspy. Ale podczas spacerów po wysepce kilkukrotnie spotkaliśmy niesforne instagramerki, które w poszukiwaniu jeszcze lepszych ujęć swoich boskich ciał ;) na swoje sociale, kręciły się w strojach kąpielowych w innych miejscach i raczej nikogo z miejscowych to nie obchodziło.

Cały dzień się obijamy… Spacery, kąpiele, poobiednia drzemka, sprawdzanie sprzętu snorkelowego na jutro, a wieczorem znowu leżymy godzinę na pomoście i patrzymy się w gwiazdy…

Jest bosko :D .Dzień 5

Wczoraj cały dzień odpoczywaliśmy, więc dzisiaj zaplanowaliśmy pewną aktywność. No, może niezbyt wielką, ale zawsze coś :lol: .

Wybierając się do Malediwów planowaliśmy podszkolić się w snorkelingu, bo o ile pływamy całkiem dobrze, to jakoś zbyt wielu okazji na pływanie z fajką zazwyczaj nie mamy :cry: . W tym celu wlekliśmy nawet z Polski rzeczone fajki, aczkolwiek jak się okazało, można było takowe praktycznie w każdym hotelu darmowo wypożyczyć, podobnie jak maski i płetwy.

Fulidhoo to malutka wysepka i zbyt wielkiego wyboru na snorkelingowe wycieczki nie było, a i ceny były raczej sztywne. My wybraliśmy pakiet obejmujący oglądanie żółwi, „coral garden” i wypoczynek na Sand Banku za 35 USD od osoby. Nasza wycieczkowa ekipa była dość skromna, bo oprócz nas, kapitana i wodnego przewodnika obejmowała jeszcze tylko parę młodych Niemców. Podczas drogi do siedliska żółwi patrzyliśmy spod przymrużonego oka na naszych zachodnich sąsiadów, którzy prezentowali wyjątkowo obfite kształty cielesne, ale szybko zapomnieliśmy o naszych podśmiechujkach, gdy na miejscu My nie mogliśmy się wygramolić z łódki, a Oni już dawno w wodzie z gracją waleni cisnęli szybko za przewodnikiem... :D ;)

No cóż, nasz pierwszy nur nie okazał się sukcesem. Połączenie wyjątkowo burzliwej wody, dyskomfortu szkieł kontaktowych( (których na co dzień nie nosimy), no i generalnie brak wprawy w koordynacji ruchowej pływania z fajką, maską i płetwami spowodował, że gdy nasi towarzysze wracali podekscytowani spotkaniem z dwoma wielkimi żółwiami, My ledwie odpłynęliśmy z 10 metrów od łódki... :| :oops:

Ale nie poddaliśmy się... następny przystanek poszedł nam już o wiele lepiej. W końcu tym razem nie musieliśmy się ścigać (jakkolwiek by to dziwnie nie brzmiało) z żółwiami, ale raczej nieruchawymi koralowcami. Poprawiliśmy koordynację ruchową i wreszcie mogliśmy zagłębić się w podwodny świat. A tam – same cudeńka, kolorowe, egzotyczne ryby, zastygłe koralowce, skały o fantazyjnych kształtach... To było naprawdę niesamowite miejsce, a My jak już się wdrożyliśmy, mogliśmy pływać bez opamiętania :) .

W końcu, gdy poganiani przez przewodnika wgramoliliśmy się do łódki, okazało się że nasi wycieczkowi towarzysze tak nieumiejętnie pływali między koralowcami, że poharatali sobie (na szczęście niegroźnie) nogi. A jednak... :) ;)

Oni chcieli już wracać ale My się dopiero rozkręcaliśmy... No więc Oni strzelają klasycznego focha i gdy My wysiadamy na Sand Banku, czyli tak naprawdę maleńkiej, piaskowej wysepce, Niemcy demonstracyjnie zostają w łódce :( . No dobra, nie to nie... Obchodzimy wysepkę dookoła (zajmuje to pewnie całe kilka minut), robimy zdjęcia, trochę pływamy... Ale słońce nachrzania na maksa, a nam się oczywiście po chwili włączają wyrzuty sumienia a propos tych nieszczęsnych Niemców, no więc wracamy na łódkę... :|

Ale tam los przygotował dla nas nowa przygodę, bo nasz kapitan, pomimo najszczerszych chęci, nie może odpalić silnika :oops: . Wygonił nas wszystkich na tego Sand Banka, a sam zaczął z przewodnikiem coś naprawiać. Nasi Niemcy, najpierw wkurzeni na maksa, w końcu doszli chyba do wniosku, że nerwami nic nie wskórają, więc rozłożyli się na piasku, a nawet zaczęli do nas zagadywać :) .

Do hotelu wróciliśmy godzinę później inną łódką, która przypłynęła nam na ratunek.

A wieczorem po raz ostatni poszliśmy poleżeć na naszym podeście...

Dlaczego już jutro stąd odpływamy???Dzień 6

W nocy obudziła nas gigantyczna wichura połączona z potokami ulewnego deszczu… Oho, mogą być problemy… :roll:

Malediwy słyną z tego, że często na skutek złej pogody (a często na skutek innych nieznanych powszechnie okoliczności) publiczne promy są odwoływane. A My przecież wybraliśmy nasze Fulidhoo między innymi ze względu na połączenie z innymi wyspami właśnie tymi tanimi promami :? .

Szybko zbieramy manatki i w deszczu, z duszą na ramieniu ciśniemy do portu. Tam już czeka kilka osób, tak samo zaniepokojonych jak My. Jest!!! Z lekkim poślizgiem, ale nasz malutki prom przypływa i powoli ładujemy się do środka :) .

Szybko się przekonujemy, że tym razem to będzie naprawdę ostra jazda. Wiatr jest bardzo duży, fale tym bardziej… jest nam niedobrze, nasze błędniki i żołądki szaleją… Kapitan o aparycji młodego Laurenca Fishburne’a widząc, że z nami kiepsko przynosi nam po butelce wody i pociesza nas, że za 20 minut będzie spokój. Patrzymy zrezygnowani na zegarki w telefonie, myśląc – już tu widzimy… :roll:

A tu, proszę, co to znaczy fachowiec :!: . Nasz kapitan pomylił się o całe 2 minuty, a nagle jak na dźwięk czarodziejskiego fletu morze się uspokoiło i wyszło słońce. Żyjemy… :oops:

Planując przeprawę z Fulidhoo na naszą następną lokację – wyspę Guraidhoo specjalnie wybrałem dzień, w którym będzie można się tam przeprawić publicznymi promami z kilkugodzinnym postojem na chyba najpopularniejszej wyspie Malediwów, czyli Maafushi.

Ta wyspa, ze względu na swoje bardzo dobre skomunikowanie i niewielką odległość od Male, miejski charakter, a przede wszystkim młodzieżową, luźną atmosferę stała się mekką przybywających do Malediwów hipsterów, imprezowiczów i innych birbantów. Jeżeli jednak spodziewamy się hałaśliwej muzyki, lejącego się zewsząd alkoholu i młodzieży prężącej do słońca swoje piękne ciała – to nie. Pamiętajmy, że jesteśmy na Malediwach ;) ! Tu w dalszym ciągu panuje absolutna prohibicja, a kąpiele dozwolone są tylko na bikini beach (notabane wyjątkowo mało ciekawej).

Od razu po przypłynięciu zjedliśmy obiad w przyportowej restauracji, co dało nam przyczynek do skierowania do właściciela prośby o popilnowanie naszych plecaków. Pozbywszy się bagażu ruszyliśmy eksplorować wyspę i jak się wkrótce okazało to naprawdę sympatyczne i pełne uroku miejsce, pomimo tego, że kompletnie odmienne od dopiero co opuszczonej Fulidhoo. Maafushi jest o wiele większa, o wiele bardziej zurbanizowana, z bankami, supermarketami, z mnóstwem knajp i całym tym turystycznym combem – agencje organizujące wycieczki, wypożyczalnie skuterów wodnych, loty paralotniami itp. To co nas jednak najbardziej zaskoczyło to… więzienie, znajdujące się na południowym krańcu wyspy… Acha, czyli w raju też mamy przestępców… :shock: ;)

Wyspa jest zabudowana kolorowymi domami, wszędzie sączy się jakaś przyjemna, niezbyt nachalna muzyczka, ludzi się uśmiechają, no i ten niesamowity błękit oceanu… oszaleć można od tych kolorów. Bardzo nam się Maafushi podobała i gdyby nie niekorzystny rozkład promów, to pewnie byśmy na niej jedną noc zostali. Ale ponieważ nie było to możliwe, po kilku godzinach wsiedliśmy na kolejny prom, gdzie za całe 22 MVR (1,40 USD) dopłynęliśmy do Guraidhoo.

Tam już czekał na nas nasz gospodarz, który doprowadził nas do swojego hotelu Moodhumaa Inn, gdzie płacąc 50 USD za noc ze śniadaniem mieliśmy spędzić kolejne trzy dni. Tymczasem zrobiło się już ciemno, więc zwiedzanie wyspy odłożyliśmy na dzień następny, tym bardziej, że byliśmy już mocno wymęczeni porannym promem do Maafushi i wieczornym do Guraidhoo.

Dosyć męczący, ale znowu bardzo ciekawy dzień :D .

Dodaj Komentarz

Komentarze (5)

tanhayi 18 maja 2023 12:08 Odpowiedz
Ahhhh....To były dobre deale. Mi sie udało za 1350zł w Listopadzie. A teraz? Szukam powrotu z ZEA do Katowic to OW pokazuje 800zł...Piękna pogoda...zero deszczu...cudne rafy...niesamowite steki z tuńczyka...Wspominam dobrze:) Jedyne co to troszkę dzień mi się zaburzył.Pobudka dziennie 05:20, 30 minut później byłem już z sprzętem na plaży. Oglądałem wschód słońca. Do 09:00 nurkowanie. Potem śniadanie. Od 10:00 do 15:00 odsypianie i unikanie słońca. Następnie od 15:00 do 17:30 znowu nurkowanie...później zachód słońca...i tak przez calutki tydzień.Błogie miejsce. :) Polecam każdemu #realmaldives zamiast resortów:)
mr-highlife 18 maja 2023 12:08 Odpowiedz
Będę śledził bo sam wybieram się wrzesień/październik :) ale trochę wprowadza w błąd kwota - bo rozumiem, że 1475 zł zapłaciliście za osobę ale OW - a powrót ??
chris-peen 28 maja 2023 05:08 Odpowiedz
tanhayi, Mr.Highlife - cała trasa na jedną osobę, czyli 4 bilety na jedną osobę, kosztowały łącznie 1.475,00 zł :D
chris-peen 2 czerwca 2023 05:08 Odpowiedz
Dzień 2Wysypiamy się rzetelnie. Wstajemy akurat, żeby się załapać na końcówkę śniadania. Ale trzeba przyznać, że Holiday Inn trzyma poziom, bo do końca pory śniadaniowej faktycznie full set był dostępny :) . Oczywiście rzuciliśmy się na humus i inne arabskie specjały, a jeszcze znalazło się miejsce i na świeży omlet, i warzywa, i owoce… To się nazywa – dobry poranek!No dobra, ale właściwie to musieliśmy się już zaraz zbierać, bo z moich kilku wcześniejszych doświadczeń z lotniskiem w Abu Dhabi wynikało, że naprawdę warto tam być wcześniej. Na lotnisko jedziemy dwoma autobusami miejskimi, a za przejazd płacimy około 5 AED (5,65 zł). Na lotnisku od razu stajemy do kolejki do odprawy, bo niestety pomimo odprawy internetowej i tak po karty boardingowe musimy wraz ze wszystkimi innymi pasażerami, stać w kolejce. Miejscowy WizzAir nie dorobił się jeszcze w Abu Dhabi swoich pracowników i korzysta z usług pracowników Etihad. Ma to swoje dobre strony, bo obsługa przyzwyczajona do obsługi poważnej linii i poważnych pasażerów kompletnie nie zwraca uwagi na ilość i wielkość bagażu podręcznego :D . Dlatego też tym razem nie musimy przeżywać z naszymi znajomymi, którzy dołączyli do nas na lotnisku, takiego szaleństwa z przepakowaniem rzeczy jak dzień wcześniej w Krakowie. Musimy natomiast pamiętać o wypełnieniu przez internet Deklaracji Podróżnika, bo jest ona wyrywkowo sprawdzana. Nasz samolot Airbus A321 jest podstawiony o czasie. Okazuje się, że wypełniony jest może w 80 %, z czego w zauważalnej części przez naszych rodaków :lol: . Nasz prawie 5 h lot przebiega bez większej historii, a jako ciekawostkę można wskazać, że inne linie tą trasę pokonują o godzinę krócej. Dlaczego WizzAir leci tak długo? Otóż, chodzi o brak specjalnej certyfikacji samolotów WizzAira i związaną z nim konieczność lotu wzdłuż wybrzeża, a nie najkrótszą drogą nad Morzem Arabskim. Lądujemy podekscytowani, ale też mocno zaniepokojeni… Pada? Nie pada? W końcu to niby początek pory deszczowej. Od miesiąca skrolujemy codziennie kilka stron z prognozami pogody, a są one różne… :roll: No nic, na razie kontrola paszportowa. Nasi znajomi już dawno przeszli, a My stoimy i stoimy. Okazało się, że blokowała nas młoda czarnoskóra kobieta maglowana niesamowicie przez urzędnika imigracyjnego. W końcu poszliśmy do okienka obok i chcąc, nie chcąc słyszeliśmy kawałek rozmowy, tyle groteskowej, co smutnej. Pogranicznik co raz natarczywiej zadawał pytania, a nieszczęsna Togijka (!!!) co raz bardziej się pogrążała. Raz twierdziła, że ma męża, drugim razem, że właściwie to tylko narzeczonego, który czeka na nią w Male, ale właściwie to dopiero przyjedzie jutro… Nie wiem jak zakończyła się ta historia i czy ostatecznie udało się tej Pani wjechać do Malediwów, ale cała ta historia nie nastroiła nas szczególnie pozytywnie :oops: . Ok, tymczasem pożegnaliśmy się z naszymi znajomymi, którzy wybierali się na inną wyspę niż My, wymieniliśmy 20 USD na miejscowe rupie po średnim kursie 1 USD = 14 MVR (w Male można było dostać za 1 USD - 15,5 MVR) i wyszliśmy przed terminal. Ciemno, mroczno, parno, ale nie pada :) . W Abu Dhabi był upał, ale taki czysty, suchy, tu już są tropiki, od razu czujemy jak ubranie się nam zaczyna lepić do ciała :| . Sprzed terminala odpływają tanie promy do Male (lotnisko jest na pobliskiej wyspie Hulhule) za 10 MVR (0,64 USD) za osobę. Po przypłynięciu do Male od razu kierujemy się do naszego oddalonego od przystani tylko o kilkaset metrów hotelu UMET Seaview Hotel, gdzie za kiepską dwójkę ze śniadaniem płacimy 71,50 USD. W Male hotele są naprawdę drogie, a ich standard pozostawia wiele do życzenia. Nasz pokój miał okna na ulicę, skąd dochodził hałas wszechobecnych tu motorów, ale w końcu zmęczeni, w oczekiwaniu na atrakcje następnych dni, zasypiamy :roll: .
czarodziejka-bj 28 czerwca 2023 23:08 Odpowiedz
Polubiłam i czekam na więcej zdjęć z Fulidhoo (jestem ciekawa, jak się zmieniła wyspa na przestrzeni kilku lat).