Na ten wyjazd czekałem bardzo długo. Nie czekałem biernie lecz dłubałem. I chyba trochę przesadziłem, ja jednak lubię zatrzymać się w miejscu na kilka dni. Tym razem nie będę miał wielu szans na to, ale trudno. Wszędzie poza Ałmaty, Abu Zabi i Wiedniem, gdzie jedynie się przesiadam, mam jakiś cel, choć zapomniałem co nim było w Koszycach.
Pierwszy etap Warszawa - Gdańsk w rzeźni relacji Łódź - Kołobrzeg. Nie ma dramatu, jest wakacyjny vibe i na razie tylko 20 min opóźnienia
To nie jedyny odcinek, który zamierzam pokonać pociągiem, a i pociągi będą różne.
Plan podróży poniżej
Wysłane z mojego Pixel 7 przy użyciu TapatalkaPociąg ostatecznie spóźnił się niecałe 30 min, gorzej wygląda sprawa z samolotem. To może zrujnować mój plan zwiedzania okolic KutaisiSamolot przyleciał spóźniony 2h 20min. Na szczęście kontrola paszportowa przebiegła bardzo sprawnie, co prawda okazało się, że pomyliłem karty SIM i nie miałem internetu, ale na lotniskowym WIFI zamówiłem bolta, za 20GEL co wziąwszy pod uwagę porę i zmęczenie było bardzo dobrą ceną i chwilę po 2 byłem w hotelu.
Wrócę jeszcze na chwilę do lotu. Kupiłem sobie siedzenie z dodatkowym miejscem na nogi, po dwóch zmianach samolotu dostałem 29F. Przy gejcie powiedzieli sorri mamy overbooking, w samolocie steward powiedział, że nic się nie da zrobić, ale stewardessa powiedziała jak to się nie da. Poszła ze mną do lepszego miejsca, powiedziała pasażerowi, żeby się przesiadł i tym sposobem leciałem wygodnie.
Ponieważ późno przyleciałem i późno wstałem postanowiłem nie wybierać się na wycieczkę poza miasto, tylko pochodzić po Kutaisi. Pieszą część wybrałem tak sobie. Lepsze bloki i balkony były w części trasy, którą jechałem autobusem i uwieczniłem widoki ocznie nie telefonicznie. I tak tu wrócę prędzej niż później.
W związku z tym ze zdjęć na razie stadion Dynama i wspaniała mozaika
Gruzja to jednak dziwny kraj, w nocy gdy nie ma alternatywy bolt z lotniska kosztuje 20 GEL, a w dzień w drugą stronę, gdy jest m.in. elektriczka za lari, ceną wygląda tak
Po Podgoricy mogę stać się pionierem taniego dojeżdżania na lotnisko i w Kutaisi. Choć tu jednak trudniej. Z Kutaisi I odjeżdża wszystkiego 8 pociągów dziennie (choć w sumie nie wiem czy nie 4, bo oni chyba liczą odjazdy i przyjazdy) w tym 1 albo 2 do Batumi. Zatrzymują się na przystanku Kopitnari. Stamtąd 2300 m z buta i jest się za jedno lari na lotnisku. Pociąg wlecze się niemiłosiernie przez Kutaisi, potem zmienia kierunek jazdy i przyspiesza. Wszystko zajmuje ponad 50 min. Są widoczki, jest dużo zieleni.
Przy checkinie ważyłem mój trochę odchudzony plecak i wyszło 4.2 kg, zobaczę czy weryfikują wagę przy gejcie.
Pociąg wygląda jak na obrazku
A na lotnisku w Kutaisi natknąłem się na jakie coś:
@
Martinuss dlaczego do Semipalatyńska? W tytule starałem się wytłumaczyć. Brakowało mi drugiej połówki do Pułtuska, więc Semi.. jak znalazł.
Pewnie bym tam nie poleciał, gdyby nie Flyarystan. Miałem bilet z Erywania do Aktau, skasowali mi go informując, że mogę sobie w zamian wybrać cokolwiek z ich siatki połączeń.
Myślałem też o Oralu (Uralsk), ale żeby z niego wyjechać pociągiem, trzeba przekroczyć rosyjską granicę.
Poza tym miasto obok dawnego poligonu atomowego wydawało mi się interesujące. Zresztą takie się okazałoDziś, już w Samarkandzie dopadł mnie kryzys, zdaje się, że temperatura na zewnątrz ma ma to jakiś wpływ (choć ponoć jest jedynie 38 stopni), więc mogę uzupełnić relację.
Semej okazał się całkiem interesujący, znalazłem tam i mozaiki i sgrafitto i order Lenina, trochę bloków oraz nowy pomnik ofiar poligonu atomowego. Wyspa na której znajduje się ten ostatni jest miejskim ogrodem i miejscem, w którym miasta ani nie widać ani nie słychać
Widziałem jeszcze jedno narożne sgrafitto z autobusu, ale nie zdążyłem go sfotografować
Jak widać zmieniły się czasy, zmienił właściciel i nazwa zakładu, ale order Lenina pozostał
Jestem koneserem krat, ta znajduje się wysoko w moim rankingu ze względu na trójwymiarowość
Place zabaw też lubię, zwłaszcza gdy jest tam rakieta albo grzyb jakiśKiedy ostatnio byłem w Kazachstanie zdziwiło mnie jak wiele osób mówi na ulicy po kazachsku. Uznałem to za znaczącą zmianę od poprzedniej wizyty. Myliłem się, byłem po prostu w miejscach, gdzie mówi się w tym języku. Na wschodzie niepodzielnie panuje rosyjski. Zresztą mieszka tam sporo Rosjan oraz innych nie Kazachów, w części potomków osób tam zesłanych.
Jak usłyszałem mieszkańcy wschodu nie są szczególnie lubiani przez tych z zachodu, a poza tym uznawani są za mniej przyjaznych, bardziej zamkniętych w sobie i gorzej wychowanych (po sowiecku nie po kazachsku), ciężko mi to zweryfikować. Dla mnie, o czym później byli bardzo pomocni. Trafiłem też na takiego, który prawie nie znał rosyjskiego.
Wracając do Semipalatyńska, bardzo mi się przyjemnie po nim spacerowało, ciekawe rzeczy łatwo się znajdowały, miasto nie jest duże, więc stosunkowo łatwo zwiedza się je na piechotę, z drobnym udziałem komunikacji miejskiej.
Poniżej jeszcze kilka zdjęć stamtąd
To jest widok z mostu na wyspę, centrum miasta
Pomnik ofiar poligonu
Muzeum Dostojewskiego
Szkoła sportowa
Różne bloki w tym nowe, nadal budowane z białej cegły
Budynki administracyjne
Można też znaleźć drewniane domy
Pawłodar okazał się trudniejszy w zwiedzaniu niż Semej. Jest znacznie większy i ma nieoczywisty plan, przez co mam wrazenie, że udało mi się nie zobaczyć wielu ciekawych rzeczy.
Widzialem dziwny meczet, plaża miejska nad Irtyszem i trochę ciekawych bloków i budynków administracyjnych. Także domy drewniane
Place zabaw ciekawe tak jak i w Semipalatyńsku
Odkryłem też pole kominów
A także znalazłem pomnik przedstawiający chyba transport węgla, warto zauważyć, że występuje na nim kazachska wersja Łyska z pokładu Idy - ten wielbłąd musi być w kopalni, bo na zewnątrz nie przeżyłby tamtejszej zimy
O tym jak dostałem się do Pawłodaru, a potem dojechałem do Karagandy opowiem w następnym odcinkuTez mi się tak wydawało, ale miejscowi zdecydowanie powiedzieli, że tam wielbłądy nie żyją. W Mongolii klimat jest podobny, ale być może to jednak step kazachski jest najgorszy do życia w zimie. Tu były najgorsze obozy Gułagu. Zimą oprócz skrajnie niskiej temperatury masz jeszcze potężny wiatr, co czyni temperaturę odczuwalną w okolicach zera absolutnego.
Swoją drogą to trudne, kiedy jedzie się przez step przy temperaturze ok 30 stopni, wyobrazić sobie tamtejszą zimę i kilka metrów pokrywy śnieżnej.
Wiatr i latem jest taki, że trzeba trzymać drzwi samochodu. Tylko, że o tej porze działa jak suszarka nie jak zamrażarka
A no o jeszcze latem na stepie wegetacji jest pod dostatkiem - to może być za dużo dla wielbłądów
;)Wracając do relacji, krótko opowiem o na swój sposób najciekawszej, a na pewno najbardziej emocjonującej części podróży: drodze z Semipałatyńska do Karagandy.
Po przeanalizowaniu różnych opcji dostania się z Semipałatyńska do Karagandy, wyszło mi na to, że najlepszym rozwiązaniem będzie autostop.
Przy okazji okazało się, że planowany do odwiedzenia Pawłodar (na północny zachód od Semeja) jest wbrew pozorom po drodze do Karagandy leżącej na zachód i trochę południe)
Dojechałem do drogi wyjazdowej, prowadzącej zresztą do Astany jakimś autobusem - wikiroutes okazały się tu pomocne.
Nie czekałem długo. Zabrali mnie Kazach z Rosjaninem. Zaczęło się standardowo od narzekania na złodzieja Nazarbajewa. Potem ją opowiedziałem o rodzącym się u nas autorytaryzmie i wydawało się, że będziemy sobie tak narzekać po drodze.
Jednak szybko sprawy przybrały inny obrót, a tematem była Ukraina. Oni bronili Rosji i opowiadali najgorsze rzeczy o Ukrainie. Ja im głownie mówiłem, że nie jestem w stanie zweryfikować ich informacji, ale to Rosja napadła na Ukrainę i ja jeżdżąc tam nie zauważyłem tych wszystkich okropności, które przekazuje rosyjska propaganda. Nikt nikogo nie przekonał, ale zdaje się, że moje przypomnienie, że Rosjanie już dawniej masowo zabijali i Ukraińców i Kazachów i to głodem, oraz pytanie co będzie miała Rosja do zaoferowania kiedy ropa się skończy lub przestanie być potrzebna zrobiło na nich pewne wrażenie. Wczoraj przez chwilę oglądałem Rossiję24 i wiem skąd moi rozmówcy brali wszystkie swoje zagadnienia i argumenty. Akurat był program o tym jak zła jest Ameryka i jak chyli się ku upadkowi.
Tak, o stanach mówili dużo i zaczynali wiele razy, chociaż ja im za każdym razem odpowiadałem, że nie jestem fanem polityki tego kraju a poza tym czy to, że Stany robią coś niedobrego oznacza, że Rosja ma robić takie samo zło?
Co ciekawe Stany były złe, ale Trump dobry. Wielokrotnie chwalili go, głównie za stosunek do mniejszości seksualnych (ja w sumie nie wiem czy Trump wiele w tym temacie robił?)
A i dowiedziałem się ciekawostki (to w sumie może wiadomość do Twierdzy szyfrów), wedlug mojego rozmówcy osoby homoseksualne dostają w UK 1000 dolarów miesięcznie za samo bycie takimi. W Kanadzie też płacą, tylko mniej 800 dolarów. Niestety źrodła tej informacji rozmówca mi nie zdradził.
Mimo, że spieraliśmy się całą drogę dostaliśmy w pokoju, ja dziękując moi dobroczyńcy żałując, że nie chce dać się zaprosić na papu
Ponieważ w Pawłodarze zjawiłem się późnym popołudniem, już wiele nie zwiedziłem tego dnia, natomiast następnego korzystając z systemu na sutki mogłem spokojnie zostawić rzeczy w pokoju do 18:30, z czego tylko częściowo skorzystałem, bo chcąc dojechać do Karagandy uznałem, że muszę zacząć łapać stopa trochę wcześniej. Znów do drogi wylotowej łatwo dojeżdżało się komunikacją miejską, a przy okazji udało mi się zobaczyć mozaikę na posterunku straży pożarnej
Chciałem jechać bezpośrednio do Karagandy, choć zdawałem sobie sprawę, że prędzej dojadę do Astany, ale stamtąd co chwilę jeżdżą pociągi do Karagandy.
Skończyło się inaczej. Mój kierowca jechał do Jekibastusz, ale powiedział, że jeśli chce to możemy, jak zrozumiałem po drodze wpaść do kurortu, Bayanul. Nie odmówiłem, zdziwiłem się dopiero gdy zjechaliśmy z autostrady 30 km przed Jekibastusz. Drogowskaz pokazywał 130 czy coś km. Kierowca słabo znał rosyjski, a ponieważ i mój jest również daleki od doskonałości słabo się dogadywaliśmy, więc rozmowa była trochę rwana. Za to mogłem podziwiać step, a potem pojawiające się formacje skalne
Banyaul to park narodowy plus jeziorko w górach. Stamtąd już nie było daleko do Karagandy, jednak ciężko było znaleźć transport inny niż taksówka za 100 dolarów. Wróciłem więc do Jekibastusz. Po drodze zatrzymaliśmy się na kumys - ostrzegano mnie, że stanę się po nim śpiący - stało się to szybko, większość drogi przespałem.
Noc spędziłem w hotelu Savoy, ale był to Savoy na miarę dawnej kolonii karnej, bez zbędnych luksusów.
Jekibastusz to miasto górnicze, ale istotną część tego górnictwa stanowiła praca niewolnicza w systemie Gułagu. Tu m.in. został zesłany Aleksander Solżenicyn, było to również miejsce przymusowej pracy licznych Polaków.
Chociaż wstałem wcześnie, uznałem, że nie mam zbyt dużo czasu na zwiedzanie miasta. Zobaczyłem kilka pomników w tym młotka o łyzki od koparki, jakieś bloki, nietypowe malowidła na dworcu i poszedłem na rozwidlenie drogi prowadzące do autostrady
Droga do Karagandy okazała się trudniejsza niż przypuszczałem. Na początek dojechałem do autostrady z rodziną z dzieckiem i babcią.
Na autostradzie czekałem dość długo (ale nie wg moich standardów z autostopu przez Włochy - to nie było 24h tylko gdzieś 45 min). Zatrzymał się kierowca ciężarówki, z niemieckimi korzeniami, jego siostra wyjechała on został i trochę żałuje. Wkrótce jedzie pracować do Polski.
On podwiózł mnie kawałek, w okolice rozgałęzienia dróg na Astanę i Karagandę, jednak trochę daleko żeby iść na piechotę. Podwiózł mnie tam kierowca tira, też jedzie pracować do Polski.
Kiedy znalazłem się na właściwej drodze trochę się przestraszyłem, bo jechał nią tak jeden samochód na 2 min. Tyle, że zatrzymał się chyba trzeci. Para Rosjan w Niwie. To była dziwna podróż. Zabrali mnie, ale w ogóle się nie interesowali swoim pasażerem, a ponieważ leciała głośno muzyka - hity z lat 80-tych to sobie słuchałem i patrzyłem jak kierowca pokonuje wszystkie dziury po drodze jadąc 120 km/h. Szkoda, że sobie nie porozmawiałem, ale i tak było przyjemnie. Tyle, że oni nie jechali do Karagandy, tylko 80 km od niej. Wysadzili mnie totalnie nigdzie, znaczy był tam witacz od jakiegoś kołchozu.
@pabien Takie wielbłądy żyją na bardzo mroźnych stepach Mongolii: Code:Their habitat is in arid plains and hills where water sources are scarce and very little vegetation exists with shrubs as their main food source.[3] These habitats have widely varying temperatures: the summer temperature ranges from 40–50 °C (104–122 °F)[citation needed] and winter temperature a low of −30 °C (−22 °F).Wydaje się, że meczet mógł być wzorowany na wilanowskiej wyciskarce cytryn.
Tez mi się tak wydawało, ale miejscowi zdecydowanie powiedzieli, że tam wielbłądy nie żyją. W Mongolii klimat jest podobny, ale być może to jednak step kazachski jest najgorszy do życia w zimie. Tu były najgorsze obozy Gułagu. Zimą oprócz skrajnie niskiej temperatury masz jeszcze potężny wiatr, co czyni temperaturę odczuwalną w okolicach zera absolutnego. Swoją drogą to trudne, kiedy jedzie się przez step przy temperaturze ok 30 stopni, wyobrazić sobie tamtejszą zimę i kilka metrów pokrywy śnieżnej. Wiatr i latem jest taki, że trzeba trzymać drzwi samochodu. Tylko, że o tej porze działa jak suszarka nie jak zamrażarkaA no o jeszcze latem na stepie wegetacji jest pod dostatkiem - to może być za dużo dla wielbłądów
;)
Z Szymkentu do Taszkentu jest tylko rzut beretem. Przecwiczylem chyba najbardziej efektywną metodę dostania się tam. Wspólna taksówka do granicy i autobus miejski do stolicy. Sprawnie i niedrogo ok 20 zł. W Taszkencie byłem już 2 razy, miałem dość precyzyjnie określone cele: wieża telewizyjna, bazar, wnętrze pałacu drużby narodów i metro. Udało się wszystko. Na kolejny raz zostały mi okolice zakładów lotniczych w tym dom kultury i mozaiki.Wszystko co oglądałem jest wybornej klasy, potwierdza moją tezę o wybitnej atrakcyjności tego miasta. Wejście do wieży jest płatne 14,14 zł, kręcąca się restauracja nie jest szczególnie drogą, ale trzeba doliczyć 20 procent za obsluzivanie.A i jeszcze jedno - nocleg oczywiście w hotelu Uzbekistan. Polecam bar na ostatnim piętrze, gdzie siedzi się przy szeroko otwartymi oknie. Siłownia też jest ciekawa, ale wypada z niej korzystać po 21 lub przed 6, potem jest oględnie mówiąc ciepło. Zdjęcia w kolejnym poście bo zaraz boarding na kolejny lot (już z serii powrotnej)
To nie było nic nadzwyczajnego, jakiś Technogym, zresztą ona nie jest specjalnie duża i mieści się na niskim piętrze oferuje widok na podjazd pod hotel
Jeśli miałbym wskazać jedno ulubione miasto byłby to Belgrad. Co prawda przy prawym brzegu Sawy robią mo przez ostatnie lata wielką krzywdę, wystarczy tam nie patrzyć i wszystko nadal jest OK. Tym razem nie oglądałem żadnych highlajtów tylko włóczyłem się po ulicach a i tak sporo znalazłem.Niestety, zdjęcia będą później bo słowackie kolejowe WIFI ma upload z prędkością kilku bitów na godzinęGłównym moim planem wizyty było spotkanie ze znajomą z Moskwy, która od rozpoczęcia przez Rosję wojny z Ukrainą mieszka właśnie w Belgradzie.Co ciekawe ostatnią rzeczą o której z nią rozmawiałem 4 lata temu było właśnie życie w Moskwie, powiedziała mi, że zamierza wyjechać, ale chce, aby wcześniej jej synowie skończyli szkoły. Stało się inaczej teraz uczą się w Belgradzie i jest im z tym dobrze. Serbska szkoła zarówno im jak i mamie podoba się bardziej niż rosyjska.Zresztą kontakt ze szkołą pokazuje różnicę między tymi dwoma państwami.Kiedy zapisywała dzieci do szkoły ciężko było jej uwierzyć, że jedyne co miała zrobić to przyprowadzić dzieci dzień przed rozpoczęciem roku na test, żeby szkoła ustaliła do jakiej klasy je zapisać. Żadnych poprzednich świadectw, tym bardziej tłumaczeń nie trzeba było. Dodam, że ani dzieci ani mama nie mają karty stałego pobytu w Serbii.W Moskwie szkoła już w kwietniu żąda pieniędzy na kolejny rok, a biurokracja jest rozbudowana.Co ciekawe w kontekście doniesień medialnych z Serbii kwestia przemocy w szkole była tam poważnie traktowana jeszcze przed głośnymi uczniowskimi egzekucjami. Poważnie znaczy były prowadzone zajęcia z udziałem psychologów , angażowano w nie zarówno dzieci jak i rodziców.W czasie spaceru pokazała mi miejsce, gdzie był mural z Putinem i jego historię na filmiehttps://twitter.com/Gerashchenko_en/sta ... _4TrOXZC-YZwróciła też uwagę, że Putin miedzy przemalowaniami puchnie jak w naturze. Z muralu w końcu znika...Serbia, opisywana jako tak przyjazna Serbom w praktyce okazuje się być dla wielu z nich frustrująca.Jedyne widoczne w przestrzeni publicznej demonstracje przyjaźni między Serbią a Rosją w postaci splecionych flag są sponsorowane przez Gazprom.Władze rosyjskie już nie są takie troskliwe. Do Serbii przybyło 240000 Rosjan, przy takim ich napływie ambasada wywiesiła białą flagę. Nie odbiera telefonów, nie odpowiada na maile.Poza tym Rosjanie, uważający się za rosłą nację co rusz przeżywają upokorzenie na widok jednak znacznie wyższych SerbówKolejna sprawa to reżim bezwizowy. Vucic, zresztą osoba, którą interesuje tylko władza i kasa, może sobie mówić jedno, ale robi drugie.Obywatele UE mogą przebywać w Serbii przez 3 miesiące, Rosjanie tylko miesiąc. Następnie muszą odbyć szybką przejażdżkę za granicę, a nie każda jest dla nich otwarta.Naprawdę ciekawych rzeczy się dowiedziałem. Mówiła mi, że z jej znajomych większość wyjechała, do różnych państw, w tym Polski. W Moskwie , wśród tych którzy zostali panuje niewygodna, schizofreniczna atmosfera. Ona mówi, że nie wyobraża sobie powrotu w najbliższym czasie.
pabien napisał:Obywatele UE mogą przebywać w Serbii przez 3 miesiące, Rosjanie tylko miesiąc. Następnie muszą odbyć szybką przejażdżkę za granicę, a nie każda jest dla nich otwarta.Z jakim krajem wtedy Rosjanie po miesiącu przekraczają granice? Wyjeżdżają i zaraz wracają dzięki czemu mają pobyt przedłużony o kolejny miesiąc? Po jakimś czasie mogą aplikować o pobyt stały czy ciężko o to?
Rano odbyłem również zaskakującą rozmowę z pracownikiem hotelu, w którym się zatrzymałem. Zaczęło się od pytania o Djokovicza, przeszło na Serbię i Jugosławię. Ja jestem fanem tego projektu wspólnotowego. Fanem podwójnym, bo pokazującym, że do powodzenia takich koncepcji niezbędne jest odsunięcie na bok nacjonalizmów - choć w Jugosławii zostało to zrobione przez dyktatora o niestety nie wyeliminowane, tylko zamiecione pod dywan.Zresztą mój rozmówca też wyraźnie podkreślał, zło myślenia w kategoriach narodowych, i w ogóle to nie jest to co jest istotne u Jugosłowian. Ciekawe na ile powszechne jest to myślenie? Może czas Vucica powoli mija?Tak sobie opowiadamy o różnych doświadczeniach, w sumie trochę po tych krajach jeździłem, a on jest stamtąd (dokładniej z Wojwodiny) i ja wspomniałem o Bjelo Dugme, mówiąc jak progresywna ta muzyka była w latach siedemdziesiątych. On mi na to, eeee - progresywny to był polski jazz w latach 50-tych. A na koniec nakazał posłuchać Hani Rani! Serbowie tacy są, oni wiedzą więcej niż mogłoby się wydawać. Może to jakaś pozostałość po jugosłowiańskiej edukacji? Świadomość odrębności, świadomość wartości, przy jednoczesnym rozumieniu świata?Temat Djokovicza powrócił później, bo zauważyłem, że oni nie specjalnie się emocjonują jego grą, a żeby oglądać to w ogóle nie bardzo. Dostałem odpowiedź - nie oglądają bo i tak wiadomo, że wygra więc nie ma emocji. Nie da się nie odczuć, że jednak trochę się też go wstydzą. Oczywiście te wnioski wynikają z rozmów z niereprezentatywną grupą mieszkańców różnych rejonów Serbii
Ja dodam taką ciekawostkę niejako spinając wizytę @pabien w Serbii oraz Słowacji, że najlepiej dogadywałem się w Serbii i Czarnogórze mówiąc w języku słowackim, a nie rosyjskim. Z zasady w krajach słowiańskich nigdy nie używam angielskiego czy niemieckiego uważając to za profanację naszych bądź co bądź wspólnych korzeni, nie tylko językowych.
Tak, można się bawić w próby porozumienia po słowiańsku, tyle że to jest coraz mniej potrzebne, przynajmniej w miastach. Ja zresztą mam straszny problem z tym, bo jednam mi siedzi ten rosyjski. Gadam w języku, który wydaje mi się ichnim zamawiając papu czy picie, ale jednak jeśli chce się rozmawiać o problemach świata, to w Serbii czy Słowacji znajdzie się wystarczająco dużo rozmówców z którymi można to robić po angielsku.Tak przy okazji to Rosjanka mówi w Belgradzie praktycznie wyłącznie po angielsku, nie uważa porozumiewania się po rosyjsku za właściwe, a szeroka znajomość angielskiego nie pomaga w uczeniu się serbskiego - jej dzieci oczywiście po półtora roku i całym roku w szkole swobodnie mówią po serbsku.
Pierwszy etap Warszawa - Gdańsk w rzeźni relacji Łódź - Kołobrzeg. Nie ma dramatu, jest wakacyjny vibe i na razie tylko 20 min opóźnienia
To nie jedyny odcinek, który zamierzam pokonać pociągiem, a i pociągi będą różne.
Plan podróży poniżej
Wysłane z mojego Pixel 7 przy użyciu TapatalkaPociąg ostatecznie spóźnił się niecałe 30 min, gorzej wygląda sprawa z samolotem. To może zrujnować mój plan zwiedzania okolic KutaisiSamolot przyleciał spóźniony 2h 20min. Na szczęście kontrola paszportowa przebiegła bardzo sprawnie, co prawda okazało się, że pomyliłem karty SIM i nie miałem internetu, ale na lotniskowym WIFI zamówiłem bolta, za 20GEL co wziąwszy pod uwagę porę i zmęczenie było bardzo dobrą ceną i chwilę po 2 byłem w hotelu.
Wrócę jeszcze na chwilę do lotu. Kupiłem sobie siedzenie z dodatkowym miejscem na nogi, po dwóch zmianach samolotu dostałem 29F. Przy gejcie powiedzieli sorri mamy overbooking, w samolocie steward powiedział, że nic się nie da zrobić, ale stewardessa powiedziała jak to się nie da. Poszła ze mną do lepszego miejsca, powiedziała pasażerowi, żeby się przesiadł i tym sposobem leciałem wygodnie.
Ponieważ późno przyleciałem i późno wstałem postanowiłem nie wybierać się na wycieczkę poza miasto, tylko pochodzić po Kutaisi. Pieszą część wybrałem tak sobie. Lepsze bloki i balkony były w części trasy, którą jechałem autobusem i uwieczniłem widoki ocznie nie telefonicznie. I tak tu wrócę prędzej niż później.
W związku z tym ze zdjęć na razie stadion Dynama i wspaniała mozaika
Gruzja to jednak dziwny kraj, w nocy gdy nie ma alternatywy bolt z lotniska kosztuje 20 GEL, a w dzień w drugą stronę, gdy jest m.in. elektriczka za lari, ceną wygląda tak
Przy checkinie ważyłem mój trochę odchudzony plecak i wyszło 4.2 kg, zobaczę czy weryfikują wagę przy gejcie.
Pociąg wygląda jak na obrazku
A na lotnisku w Kutaisi natknąłem się na jakie coś:
Martinuss dlaczego do Semipalatyńska? W tytule starałem się wytłumaczyć. Brakowało mi drugiej połówki do Pułtuska, więc Semi.. jak znalazł.
Pewnie bym tam nie poleciał, gdyby nie Flyarystan. Miałem bilet z Erywania do Aktau, skasowali mi go informując, że mogę sobie w zamian wybrać cokolwiek z ich siatki połączeń.
Myślałem też o Oralu (Uralsk), ale żeby z niego wyjechać pociągiem, trzeba przekroczyć rosyjską granicę.
Poza tym miasto obok dawnego poligonu atomowego wydawało mi się interesujące. Zresztą takie się okazałoDziś, już w Samarkandzie dopadł mnie kryzys, zdaje się, że temperatura na zewnątrz ma ma to jakiś wpływ (choć ponoć jest jedynie 38 stopni), więc mogę uzupełnić relację.
Semej okazał się całkiem interesujący, znalazłem tam i mozaiki i sgrafitto i order Lenina, trochę bloków oraz nowy pomnik ofiar poligonu atomowego. Wyspa na której znajduje się ten ostatni jest miejskim ogrodem i miejscem, w którym miasta ani nie widać ani nie słychać
Widziałem jeszcze jedno narożne sgrafitto z autobusu, ale nie zdążyłem go sfotografować
Jak widać zmieniły się czasy, zmienił właściciel i nazwa zakładu, ale order Lenina pozostał
Jestem koneserem krat, ta znajduje się wysoko w moim rankingu ze względu na trójwymiarowość
Place zabaw też lubię, zwłaszcza gdy jest tam rakieta albo grzyb jakiśKiedy ostatnio byłem w Kazachstanie zdziwiło mnie jak wiele osób mówi na ulicy po kazachsku. Uznałem to za znaczącą zmianę od poprzedniej wizyty. Myliłem się, byłem po prostu w miejscach, gdzie mówi się w tym języku. Na wschodzie niepodzielnie panuje rosyjski. Zresztą mieszka tam sporo Rosjan oraz innych nie Kazachów, w części potomków osób tam zesłanych.
Jak usłyszałem mieszkańcy wschodu nie są szczególnie lubiani przez tych z zachodu, a poza tym uznawani są za mniej przyjaznych, bardziej zamkniętych w sobie i gorzej wychowanych (po sowiecku nie po kazachsku), ciężko mi to zweryfikować. Dla mnie, o czym później byli bardzo pomocni. Trafiłem też na takiego, który prawie nie znał rosyjskiego.
Wracając do Semipalatyńska, bardzo mi się przyjemnie po nim spacerowało, ciekawe rzeczy łatwo się znajdowały, miasto nie jest duże, więc stosunkowo łatwo zwiedza się je na piechotę, z drobnym udziałem komunikacji miejskiej.
Poniżej jeszcze kilka zdjęć stamtąd
To jest widok z mostu na wyspę, centrum miasta
Pomnik ofiar poligonu
Muzeum Dostojewskiego
Szkoła sportowa
Różne bloki w tym nowe, nadal budowane z białej cegły
Budynki administracyjne
Można też znaleźć drewniane domy
Pawłodar okazał się trudniejszy w zwiedzaniu niż Semej. Jest znacznie większy i ma nieoczywisty plan, przez co mam wrazenie, że udało mi się nie zobaczyć wielu ciekawych rzeczy.
Widzialem dziwny meczet, plaża miejska nad Irtyszem i trochę ciekawych bloków i budynków administracyjnych. Także domy drewniane
Place zabaw ciekawe tak jak i w Semipalatyńsku
Odkryłem też pole kominów
A także znalazłem pomnik przedstawiający chyba transport węgla, warto zauważyć, że występuje na nim kazachska wersja Łyska z pokładu Idy - ten wielbłąd musi być w kopalni, bo na zewnątrz nie przeżyłby tamtejszej zimy
O tym jak dostałem się do Pawłodaru, a potem dojechałem do Karagandy opowiem w następnym odcinkuTez mi się tak wydawało, ale miejscowi zdecydowanie powiedzieli, że tam wielbłądy nie żyją. W Mongolii klimat jest podobny, ale być może to jednak step kazachski jest najgorszy do życia w zimie. Tu były najgorsze obozy Gułagu. Zimą oprócz skrajnie niskiej temperatury masz jeszcze potężny wiatr, co czyni temperaturę odczuwalną w okolicach zera absolutnego.
Swoją drogą to trudne, kiedy jedzie się przez step przy temperaturze ok 30 stopni, wyobrazić sobie tamtejszą zimę i kilka metrów pokrywy śnieżnej.
Wiatr i latem jest taki, że trzeba trzymać drzwi samochodu. Tylko, że o tej porze działa jak suszarka nie jak zamrażarka
A no o jeszcze latem na stepie wegetacji jest pod dostatkiem - to może być za dużo dla wielbłądów ;)Wracając do relacji, krótko opowiem o na swój sposób najciekawszej, a na pewno najbardziej emocjonującej części podróży: drodze z Semipałatyńska do Karagandy.
Po przeanalizowaniu różnych opcji dostania się z Semipałatyńska do Karagandy, wyszło mi na to, że najlepszym rozwiązaniem będzie autostop.
Przy okazji okazało się, że planowany do odwiedzenia Pawłodar (na północny zachód od Semeja) jest wbrew pozorom po drodze do Karagandy leżącej na zachód i trochę południe)
Dojechałem do drogi wyjazdowej, prowadzącej zresztą do Astany jakimś autobusem - wikiroutes okazały się tu pomocne.
Nie czekałem długo. Zabrali mnie Kazach z Rosjaninem. Zaczęło się standardowo od narzekania na złodzieja Nazarbajewa. Potem ją opowiedziałem o rodzącym się u nas autorytaryzmie i wydawało się, że będziemy sobie tak narzekać po drodze.
Jednak szybko sprawy przybrały inny obrót, a tematem była Ukraina. Oni bronili Rosji i opowiadali najgorsze rzeczy o Ukrainie. Ja im głownie mówiłem, że nie jestem w stanie zweryfikować ich informacji, ale to Rosja napadła na Ukrainę i ja jeżdżąc tam nie zauważyłem tych wszystkich okropności, które przekazuje rosyjska propaganda. Nikt nikogo nie przekonał, ale zdaje się, że moje przypomnienie, że Rosjanie już dawniej masowo zabijali i Ukraińców i Kazachów i to głodem, oraz pytanie co będzie miała Rosja do zaoferowania kiedy ropa się skończy lub przestanie być potrzebna zrobiło na nich pewne wrażenie.
Wczoraj przez chwilę oglądałem Rossiję24 i wiem skąd moi rozmówcy brali wszystkie swoje zagadnienia i argumenty. Akurat był program o tym jak zła jest Ameryka i jak chyli się ku upadkowi.
Tak, o stanach mówili dużo i zaczynali wiele razy, chociaż ja im za każdym razem odpowiadałem, że nie jestem fanem polityki tego kraju a poza tym czy to, że Stany robią coś niedobrego oznacza, że Rosja ma robić takie samo zło?
Co ciekawe Stany były złe, ale Trump dobry. Wielokrotnie chwalili go, głównie za stosunek do mniejszości seksualnych (ja w sumie nie wiem czy Trump wiele w tym temacie robił?)
A i dowiedziałem się ciekawostki (to w sumie może wiadomość do Twierdzy szyfrów), wedlug mojego rozmówcy osoby homoseksualne dostają w UK 1000 dolarów miesięcznie za samo bycie takimi. W Kanadzie też płacą, tylko mniej 800 dolarów. Niestety źrodła tej informacji rozmówca mi nie zdradził.
Mimo, że spieraliśmy się całą drogę dostaliśmy w pokoju, ja dziękując moi dobroczyńcy żałując, że nie chce dać się zaprosić na papu
Ponieważ w Pawłodarze zjawiłem się późnym popołudniem, już wiele nie zwiedziłem tego dnia, natomiast następnego korzystając z systemu na sutki mogłem spokojnie zostawić rzeczy w pokoju do 18:30, z czego tylko częściowo skorzystałem, bo chcąc dojechać do Karagandy uznałem, że muszę zacząć łapać stopa trochę wcześniej. Znów do drogi wylotowej łatwo dojeżdżało się komunikacją miejską, a przy okazji udało mi się zobaczyć mozaikę na posterunku straży pożarnej
Chciałem jechać bezpośrednio do Karagandy, choć zdawałem sobie sprawę, że prędzej dojadę do Astany, ale stamtąd co chwilę jeżdżą pociągi do Karagandy.
Skończyło się inaczej. Mój kierowca jechał do Jekibastusz, ale powiedział, że jeśli chce to możemy, jak zrozumiałem po drodze wpaść do kurortu, Bayanul. Nie odmówiłem, zdziwiłem się dopiero gdy zjechaliśmy z autostrady 30 km przed Jekibastusz. Drogowskaz pokazywał 130 czy coś km. Kierowca słabo znał rosyjski, a ponieważ i mój jest również daleki od doskonałości słabo się dogadywaliśmy, więc rozmowa była trochę rwana. Za to mogłem podziwiać step, a potem pojawiające się formacje skalne
Banyaul to park narodowy plus jeziorko w górach. Stamtąd już nie było daleko do Karagandy, jednak ciężko było znaleźć transport inny niż taksówka za 100 dolarów. Wróciłem więc do Jekibastusz. Po drodze zatrzymaliśmy się na kumys - ostrzegano mnie, że stanę się po nim śpiący - stało się to szybko, większość drogi przespałem.
Noc spędziłem w hotelu Savoy, ale był to Savoy na miarę dawnej kolonii karnej, bez zbędnych luksusów.
Jekibastusz to miasto górnicze, ale istotną część tego górnictwa stanowiła praca niewolnicza w systemie Gułagu. Tu m.in. został zesłany Aleksander Solżenicyn, było to również miejsce przymusowej pracy licznych Polaków.
Chociaż wstałem wcześnie, uznałem, że nie mam zbyt dużo czasu na zwiedzanie miasta. Zobaczyłem kilka pomników w tym młotka o łyzki od koparki, jakieś bloki, nietypowe malowidła na dworcu i poszedłem na rozwidlenie drogi prowadzące do autostrady
Droga do Karagandy okazała się trudniejsza niż przypuszczałem. Na początek dojechałem do autostrady z rodziną z dzieckiem i babcią.
Na autostradzie czekałem dość długo (ale nie wg moich standardów z autostopu przez Włochy - to nie było 24h tylko gdzieś 45 min).
Zatrzymał się kierowca ciężarówki, z niemieckimi korzeniami, jego siostra wyjechała on został i trochę żałuje. Wkrótce jedzie pracować do Polski.
On podwiózł mnie kawałek, w okolice rozgałęzienia dróg na Astanę i Karagandę, jednak trochę daleko żeby iść na piechotę. Podwiózł mnie tam kierowca tira, też jedzie pracować do Polski.
Kiedy znalazłem się na właściwej drodze trochę się przestraszyłem, bo jechał nią tak jeden samochód na 2 min. Tyle, że zatrzymał się chyba trzeci. Para Rosjan w Niwie. To była dziwna podróż. Zabrali mnie, ale w ogóle się nie interesowali swoim pasażerem, a ponieważ leciała głośno muzyka - hity z lat 80-tych to sobie słuchałem i patrzyłem jak kierowca pokonuje wszystkie dziury po drodze jadąc 120 km/h. Szkoda, że sobie nie porozmawiałem, ale i tak było przyjemnie. Tyle, że oni nie jechali do Karagandy, tylko 80 km od niej. Wysadzili mnie totalnie nigdzie, znaczy był tam witacz od jakiegoś kołchozu.