Pomysł żeby odwiedzić Islandię z zamiarem zobaczenia czynnego wulkanu urodził się już w 2021 roku, kiedy po raz pierwszy wybuchł Fagradalsfjall na półwyspie Reykjanes. Pandemia uniemożliwiła jednak wówczas taki wyjazd, a po pół roku wulkan wygasł. W sierpniu 2022 roku ponownie się obudził. Tym razem erupcja trwała jednak tylko 3 tygodnie i nie udało się w tak krótkim czasie zorganizować wyjazdu. Ale do trzech razy sztuka. Pod koniec czerwca 2023 roku zwiększyła się ilość i siła trzęsień ziemi w tym rejonie co mogło sygnalizować, że podobna erupcja może się powtórzyć. Obserwując stronę islandzkiego instytutu meteorologii również można było uznać że taka szansa istnieje. Jednoznacznych odpowiedzi na pytania - czy wybuchnie? kiedy? jak długo będzie trwała erupcja? jednak nie było. Może więc zaryzykować wyjazd, a żeby zwiększyć swoje szanse polecieć na trochę dłużej niż tylko w celu trekkingu na wulkan i przy okazji zobaczyć coś więcej? Byłem już na Islandii, zainteresowani Forumowicze mogli nawet przeczytać moją relację z mniej znanej wschodniej części wyspy: https://www.fly4free.pl/forum/wieloryby-renifery-i-inne-ciekawostki-wschodniej-islandii,1507,158091 , ale nie udało mi się jeszcze dotrzeć na także rzadziej odwiedzane Fiordy Zachodnie. Postanowiłem więc połączyć przyjemne z pożytecznym i zrobić spokojny objazd fiordów i trekking na wulkan, przeznaczając na to w sumie tydzień. Po małych perypetiach, pomysł ten zakończył się zakupem biletów lotniczych na niecały miesiąc przed planowanym wylotem. Termin - przełom lipca i sierpnia, lot Wizzairem, bezpośrednio z Krakowa. Pozostało ustalić trasę, zarezerwować noclegi i samochód. Pomysł ten okazał się, jak się później okazało, strzałem w dziesiątkę, bo wulkan wybuchł 10 lipca, tworząc nowy, spektakularny krater Litli-Hrútur.
Dzień pierwszy zaczął się od falstartu. Planowany na godz. 12.45 wylot został przesunięty na 20.15, o czym linia była uprzejma zawiadomić mniej więcej 3 godziny przed odlotem. Nie zdążyłem jeszcze wyjść z domu, ale wiele osób spędziło zapewne na lotnisku miło całe popołudnie. Opóźnienie to skutkowało również tym, że trzeba było powiadomić wypożyczalnię samochodów i właściciela pierwszego noclegu o prawie 8 godzinnym opóźnieniu, licząc że większe nie będzie, jeśli w ogóle uda się wylecieć. Udało się i po 4 godzinnym locie wylądowaliśmy, ciągle jeszcze za dnia, na islandzkiej ziemi. Pierwszy nocleg zarezerwowany był w drodze na Fiordy, 200 km od lotniska, co oznaczało dotarcie tam już w środku nocy.
Na Fiordach Zachodnich jest właściwie tylko jedna droga dookoła półwyspu z nielicznymi odnogami do mniejszych osad. Ustalilismy też kierunek objazdu zgodny z ruchem wskazówek zegara.
Plan na dzień drugi obejmował spokojny przejazd południowym wybrzeżem Fiordów aż do półwyspu Látrabjarg i nocleg w tamtej okolicy. Pojechaliśmy drogą nr 60, potem 62, a następnie 612, wielokrotnie zatrzymując się w różnych ciekawych miejscach. Trzeba powiedzieć, że większość dróg głównych na Fiordach Zachodnich ma nawierzchnię asfaltową, ale są też odcinki z nawierzchnią żwirową. Nie ma jednak większych problemów z przejazdem tymi drogami nawet zwykłymi autami osobowymi, chociaż komfort i prędkość jazdy spada.
Mniej więcej w połowie drogi, we Flókalundur, można wykąpać się bezpłatnie w naturalnym, niewielkim basenie geotermalnym nad brzegiem morza. Kolejny, już bardziej zorganizowany i płatny (1700 ISK), jest 22 km dalej na zachód.
Po zjeździe w drogę 612, u wylotu zielonej doliny, napotykamy na wyciągnięty na plażę w 1981 roku wrak najstarszego stalowego statku w Islandii, zbudowanego w 1912 roku w Norwegii – Garðar BA 64.
Od tego miejsca, aż do półwyspu Látrabjarg, jedziemy drogą żwirową 612. Jej nawierzchnia jest w różnym stanie, ale przejechać się da. Z drogi tej można skręcić w drogę 614 prowadzącą do słynnej czerwonej plaży Rauðasandur beach, ale tę przyjemność zostawiamy na dzień następny.
W miejscu gdzie droga skręca na południe, kierując się w głąb lądu, zaskakuje powalający widok plaży i zatoki, zupełnie jak nie stąd.
W końcu dojeżdżamy do klifów Látrabjarg. Same klify robią duże wrażenie, ale największą atrakcją są maskonury, które mają tu swoją kolonię.
Jadąc w to miejsce trzeba pamiętać, że w ciągu dnia ptaki są na morzu i wracają do gniazd dopiero wieczorem. Najlepiej więc być tam po godzinie 19 tej. Przez kolejne 2-3 godziny przylatują, siadają na krawędzi klifu, czyszczą pióra i znikają w końcu w gniazdach pod trawą.
Dzień trzeci przywitał nas słońcem, postanowiliśmy więc niespiesznie objechać gdzie się da południowo-zachodnią część Fiordów. Mijamy „omszały” wodospad i jedziemy na drogę 615, skąd roztaczają się fantastyczne widoki na fiord Patreksfjörður.
Następnie pojechaliśmy do wspomnianej wcześniej czerwonej plaży Rauðasandur beach. Droga do niej jest żwirowa i w nie najlepszym stanie. Są strome odcinki i kilka ostrych zakrętów. Dojeżdżając do plaży, jakaś większa chmura zasłoniła akurat słońce, przez co zdjęcia z góry nie oddają prawdziwych kolorów tego miejsca, ale z poziomu plaży, widać je już lepiej.
Kolejnym punktem był Patreksfjörður, mała miejscowość nad fiordem o tej samej nazwie. Tu trafiliśmy na trwającą budowę wału zabezpieczającego mieszkańców przed schodzącymi z pobliskich zboczy lawinami. Następnie, po krótkim postoju w Tálknafjörður, gdzie znajdują się kolejne źródła geotermalne, pojechaliśmy drogą 63 do Bíldudalur, położonego nad fiordem Arnarfjörður.
Potem sprawdziliśmy stan drogi żwirowej 619 (okazał się całkiem przyzwoity), a następnie wróciliśmy na główną drogę 63, jadąc z powrotem w kierunku Flókalundur, w pobliżu którego mieliśmy zarezerwowany nocleg. Po drodze mijamy niewielki wodospad i kolejny bezpłatny basen geotermalny. Woda w naturalnym basenie jest zbyt ciepła na kąpiel, za to ta w sztucznym już jest ok. Przy basenie jest nawet przebieralnia i wc.
Kolejny odcinek drogi znów zaskakuje widokami.
Na wybrzeżu natknęliśmy się na odpływający prom do Stykkishólmur, leżącego już na półwyspie Snæfellsnes. Promem tym można skrócić sobie drogę na Fiordy Zachodnie, mijając po drodze niewielkie wysepki z licznymi koloniami ptaków.
Dzień czwarty powitał nas widokiem na odległy lodowiec Snæfellsjökull, na półwyspie Snæfellsnes.
Nasz plan obejmuje dziś jazdę na północ, drogą 60 do Ísafjörður, a docelowo jeszcze dalej na północ, do Bolungarvík. Duża część tej drogi ma nawierzchnię żwirową, ale stan jej jest przyzwoity.
Poza krótkimi postojami na zdjęcia mijanych terenów, zatrzymujemy się na dłużej przy największym na Fiordach Zachodnich wodospadzie Dynjandi, a właściwie przy całej kaskadzie mniejszych wodospadów, z Dynjandi jako ich zwieńczeniem. Trzeba przyznać, że robi wrażenie.
Kierując się następnie do Þingeyri położonego nad fiordem Dýrafjörður, przejeżdżamy tunelem, który zastąpił starą żwirową drogę w poprzek półwyspu. Po krótkiej wizycie w tym miasteczku jedziemy do Flateyri, gdzie 26 października 1995 roku zeszła lawina, zabijając 20 osób i niszcząc 29 domów. Pomnik ofiar znajduje się w sąsiedztwie kościoła. Na zboczu widać również wykonany w kolejnych latach na zboczu wał ochraniający mieszkańców przez możliwymi kolejnymi takimi zdarzeniami.
Po wizycie we Flateyri wjeżdżamy do tunelu w stronę Ísafjörður. Tunel ten jest o tyle interesujący, że mniej więcej w jego połowie znajduje się skrzyżowanie, na którym można odbić na drogę 65 do Suðureyri, leżącym nad wąskim i długim fiordem Súgandafjörður. Oczywiście korzystamy z takiej możliwości i jedziemy zobaczyć tę niewielką osadę.
Nie ma stąd innej drogi, wracamy więc przez ten sam tunel, skręcając w nim w lewo do Ísafjörður, stolicy Fiordów Zachodnich. Brzmi dumnie, zważywszy, że mieszka tam tylko około 3 tys. osób.
Po krótkim postoju w centrum miasta, kierujemy się w stronę Bolungarvík. Dzień jest długi, pogoda dopisuje, jest więc czas żeby pojechać na plażę Minnibakki Beach, leżącą na końcu półwyspu, w zatoce Skalavik. Prowadzi tam żwirowa droga 630, ale jakość jej nie jest najlepsza.
W drodze powrotnej skręcamy w lewo na położony na szczycie góry, na wysokości 625 m n.p.m. punkt widokowy Bolafjall. Ten odcinek drogi jest w znacznie lepszym stanie i można tam dojechać zwykłym samochodem osobowym. Z góry widok zapiera dech w piersiach. Jest tam nadwieszony nad przepaścią taras widokowy, skąd widoczna jest panorama półwyspu i rezerwatu przyrody Hornstrandir. A za horyzontem już gdzieś Grenlandia.
Sam szczyt góry i widok z niego również przypomina krajobraz nie z tej planety.
Dzień piąty. Dziś w planie przejazd północną stroną Fiordów (droga 61) w kierunku Hólmavík. Po opuszczeniu Bolungarvík zatrzymujemy się przy tradycyjnych islandzkich zabudowaniach.
Kolejnym przystankiem jest ponownie Ísafjörður. Dziś przypłynęły tu dwa wielkie wycieczkowce. Po drugiej stronie fiordu znajduje się lotnisko. Niewielki pas startowy umieszczony jest pomiędzy drogą a morzem.
Po drodze, w Súðavík nad fiordem Álftafjörður, można odwiedzić centrum lisów polarnych - Arctic Fox Centre. Ten i kolejne fiordy głęboko wrzynają się w ląd, przez co jazda dookoła nich zajmuje dużo czasu, a widoki są fantastyczne.
Na półwyspie Hvitanes, pomiędzy fiordami Hestfjörður i Skötufjörður, znajduje się niewielka kolonia fok. Widać ich kilka odpoczywających na kamieniach, jednak żeby zrobić dobre zdjęcie potrzebny byłby większy zoom niż ten który miałem ze sobą.
Jadąc dalej na wschód, po przeciwległej stronie fiordu Ísafjarðardjúp, spod chmur wyłania się w oddali jedyny lodowiec na Fiordach Zachodnich – Drangajökull. W jego pobliże można dojechać żwirową drogą 635.
Przed ostatnim już fiordem, przy Hotelu Reykjanes, można skorzystać (odpłatnie) z geotermalnego basenu. Warto najpierw jednak sprawdzić czy woda nie jest za ciepła. W sąsiedztwie znajduje się też naturalna plaża geotermalna - Reykjanes Geothermal Beach.
Potem droga 61 wspina się na płaskowyż, przecinając półwysep i dochodzi do Hólmavík, nad fiordem Steingrímsfjörður. W tej małej osadzie znajduje się firma organizująca rejsy w poszukiwaniu wielorybów i innych ssaków morskich w wodach tego fiordu. Nie korzystamy jednak tym razem z tej atrakcji. Ostatnim etapem tego dnia był dojazd drogą 61, a następnie 60 i 607 w kierunku południowym, do Reykhólar.
Można powiedzieć, że w ten sposób zamknęliśmy pętlę wokół Fiordów Zachodnich. Ponieważ wjechaliśmy na nie drogą 60, po zachodniej stronie półwyspu, postanowiliśmy zrobić jeszcze większą pętlę, wracając do głównej obwodnicy Islandii (Jedynki) po jego wschodniej stronie.
Dzień szósty rozpoczęliśmy więc od powrotu do Hólmavík, a następnie skierowania się drogą 68 w kierunku na Akureyri. Droga ta ma nawierzchnię w większości asfaltową, ale z kilkoma odcinkami żwirowymi. Jest utrzymania w dobrym stanie i nadaje się do jazdy zwykłym samochodem osobowym.
Po dotarciu do Jedynki skierowaliśmy się jeszcze nieco na wschód, do Hvammstangi, w pobliżu którego znajduje się kilka kolonii fok. I tu zoom mojego aparatu okazał się trochę za krótki. Potem pojechaliśmy już na południe wyspy, gdzie mieliśmy zarezerwowane dwa ostatnie noclegi.
Dzień siódmy. Dziś w planie tytułowy deser. Pogoda dopisuje. Cały dzień ma być słoneczny, temperatura do 15 st, słaby wiatr. Idealne, stabilne, warunki na trekking na wulkan Fagradalsfjall i jego tegoroczny, czynny krater Litli-Hrútur. Jak się okazało, przed nami prawie 3 godziny marszu w jedną stronę, godzina na miejscu i powrót. Razem 7 godzin i około 20 km do przejścia. Można zapewne trochę szybciej, ale po co się w tak pięknych okolicznościach przyrody i niepowtarzalnych, jak mawił pewien klasyk, spieszyć? Postanowiliśmy pójść zachodnią trasą (ciemnoczerwona trasa A) z parkingu P1. Trasa niebieska E (wschodnia) jest dłuższa i dochodzi do krateru z drugiej strony niż trasa A. Mapa na parkingu jest nieaktualna, ponieważ nie pokazuje odcinka trasy od krateru z 2022 roku do obecnego (zaznaczonego datą 2023 - u góry mapy), dlatego i odległości do przejścia są obecnie znacznie dłuższe niż na to wskazują drogowskazy.
Opłata za parking to 1000 ISK (ok.30 zł) dla auta osobowego i trzeba ją uiścić przez aplikację, lub podaną stronę internetową.
Z boku niebieskiego kontenera są drzwi, za którymi jest terminal płatniczy, więc pewnie i da się zapłacić kartą. Wjazd i wyjazd z parkingu są rejestrowane przez kamery, a niezapłacenie skutkuje, poza normalną opłatą, naliczeniem dodatkowej kary administracyjnej.
Generalnie trasa nie jest trudna. Chodzą tam osoby w różnym wieku, łącznie z dziećmi. Są dwa bardziej strome podejścia idąc w stronę krateru i jedno dłuższe w drodze powrotnej. Szlak jest dobrze widoczny i przygotowany dla odwiedzających. Na płaskowyżu są nawet pomarańczowe światła sygnalizacyjne, przydające się zapewne w przypadku mgły, niskiego pułapu chmur, czy w godzinach nocnych. Odcinek od krateru z 2022 roku jest w początkowej części w gorszym stanie (stoją nawet tablice z zakazem przejścia ) - idzie się po kamieniach, potem jednak szlak prowadzi już po równym terenie. Natomiast ostatnie podejście na szczyt z którego widać krater Litli-Hrútur jest dość strome, a grunt jest niestabilny, co grozi poślizgnięciem i upadkiem.
Pierwszy kilometr trasy prowadzi prawie po równym terenie, po nim szlak wspina się w górę, aż do pierwszego punku styku z lawą z erupcji z 2021 roku.
Potem krótkie, ostrzejsze, podejście w górę i dalej idziemy już po płaskowyżu.
Po drodze mijamy kratery z 2021 roku. I ogromne pole lawy.
Następnie szlak schodzi w dół i dochodzimy do rejonu krateru z 2022 roku i pola lawy z tej erupcji. Ogrom zalanego terenu i kolory zastygniętej lawy robią wrażenie.
I tu kończy się zaznaczony na w/w mapie szlak. Stoi tam wspomniany wcześniej znak ostrzegawczy, ale ścieżka prowadzi dalej.
Teraz jeszcze godzina drogi do punktu widokowego na nowy krater. To ten pierwszy, mniejszy szczyt, schowany trochę za większym wzniesieniem na środku zdjęcia.
I w końcu ostatnie podejście.
Widok z góry jest imponujący, słychać pomruki wulkanu. Lawa gotuje się jak w kotle, nie wylewa już się jednak, jak to miało miejsce jeszcze tydzień wcześniej, nie mówiąc już o początkach erupcji. Nie czuć też charakterystycznego zapachu siarki, słaby wiatr wieje bowiem w drugą stronę.
Pole wylanej z tego krateru lawy też robi wrażenie. Gdzieniegdzie z lawy wydobywa się jeszcze dym.
Po drugiej stronie krateru i pola lawy widoczny jest szlak który prowadzi z trasy niebieskiej E. Punkt widokowy jest jednak niżej niż krawędź krateru przez co prawdopodobnie widok nie był w tym dniu tak spektakularny jak ze szczytu na końcu trasy A. Widok powala na kolana, wszyscy siedzą na zboczu jak na widowni i obserwują to niecodzienne dla nas zjawisko. W końcu trzeba się jednak zbierać, przed nami kolejne 3 godziny drogi. Wracając mijamy wiele osób idących dopiero w kierunku wulkanu. Ciekawie byłoby zobaczyć go w nocy, ale żeby to zrobić o tej porze roku należałoby zaczekać pewnie do północy. Wrażenia wizualne muszą być wtedy jeszcze lepsze niż za dnia. Widząc kipiącą lawę w nowym kraterze, wyobrażam sobie jak spektakularne musiały być erupcje z 2021 i 2022 roku, szczególnie, że dało się podejść dość blisko kraterów i płynącej lawy, a jej ilość była wielokrotnie większa niż w tegorocznej erupcji, no i dojście z parkingu było znacznie krótsze.
Dzień ósmy, a właściwie tylko jego część, przeznaczyliśmy na krótki pobyt w Reykjaviku i dojazd na lotnisko. W sumie przez ten tydzień przejechaliśmy trochę ponad 1900 km. Tym razem samolot przyleciał i odleciał punktualnie, więc późnym wieczorem byliśmy z powrotem w Krakowie.
Wczoraj i dzisiaj sprawdzałem obraz z kamer internetowych pokazujących na żywo krater Litli-Hrútur. Nie widać w nim już wrzącej lawy, a minęło raptem kilka dni od mojego tam pobytu. Może więc tak być, że i ta erupcja się kończy. Ale bez względu na to czy będzie dalej trwała, czy nie, polecam odwiedzić to kolejne magiczne miejsce na mapie Islandii i zobaczyć nieziemski efekt działania Matki Natury. Szczególnie, że do parkingu pod wulkanem jest tylko około 35 km z lotniska, 60 km z Reykjaviku, czy 8 km z Grindavíku.
Pomysł żeby odwiedzić Islandię z zamiarem zobaczenia czynnego wulkanu urodził się już w 2021 roku, kiedy po raz pierwszy wybuchł Fagradalsfjall na półwyspie Reykjanes. Pandemia uniemożliwiła jednak wówczas taki wyjazd, a po pół roku wulkan wygasł. W sierpniu 2022 roku ponownie się obudził. Tym razem erupcja trwała jednak tylko 3 tygodnie i nie udało się w tak krótkim czasie zorganizować wyjazdu. Ale do trzech razy sztuka. Pod koniec czerwca 2023 roku zwiększyła się ilość i siła trzęsień ziemi w tym rejonie co mogło sygnalizować, że podobna erupcja może się powtórzyć. Obserwując stronę islandzkiego instytutu meteorologii również można było uznać że taka szansa istnieje. Jednoznacznych odpowiedzi na pytania - czy wybuchnie? kiedy? jak długo będzie trwała erupcja? jednak nie było.
Może więc zaryzykować wyjazd, a żeby zwiększyć swoje szanse polecieć na trochę dłużej niż tylko w celu trekkingu na wulkan i przy okazji zobaczyć coś więcej?
Byłem już na Islandii, zainteresowani Forumowicze mogli nawet przeczytać moją relację z mniej znanej wschodniej części wyspy: https://www.fly4free.pl/forum/wieloryby-renifery-i-inne-ciekawostki-wschodniej-islandii,1507,158091 , ale nie udało mi się jeszcze dotrzeć na także rzadziej odwiedzane Fiordy Zachodnie. Postanowiłem więc połączyć przyjemne z pożytecznym i zrobić spokojny objazd fiordów i trekking na wulkan, przeznaczając na to w sumie tydzień.
Po małych perypetiach, pomysł ten zakończył się zakupem biletów lotniczych na niecały miesiąc przed planowanym wylotem. Termin - przełom lipca i sierpnia, lot Wizzairem, bezpośrednio z Krakowa. Pozostało ustalić trasę, zarezerwować noclegi i samochód.
Pomysł ten okazał się, jak się później okazało, strzałem w dziesiątkę, bo wulkan wybuchł 10 lipca, tworząc nowy, spektakularny krater Litli-Hrútur.
Dzień pierwszy zaczął się od falstartu. Planowany na godz. 12.45 wylot został przesunięty na 20.15, o czym linia była uprzejma zawiadomić mniej więcej 3 godziny przed odlotem. Nie zdążyłem jeszcze wyjść z domu, ale wiele osób spędziło zapewne na lotnisku miło całe popołudnie. Opóźnienie to skutkowało również tym, że trzeba było powiadomić wypożyczalnię samochodów i właściciela pierwszego noclegu o prawie 8 godzinnym opóźnieniu, licząc że większe nie będzie, jeśli w ogóle uda się wylecieć. Udało się i po 4 godzinnym locie wylądowaliśmy, ciągle jeszcze za dnia, na islandzkiej ziemi.
Pierwszy nocleg zarezerwowany był w drodze na Fiordy, 200 km od lotniska, co oznaczało dotarcie tam już w środku nocy.
Na Fiordach Zachodnich jest właściwie tylko jedna droga dookoła półwyspu z nielicznymi odnogami do mniejszych osad. Ustalilismy też kierunek objazdu zgodny z ruchem wskazówek zegara.
Plan na dzień drugi obejmował spokojny przejazd południowym wybrzeżem Fiordów aż do półwyspu Látrabjarg i nocleg w tamtej okolicy. Pojechaliśmy drogą nr 60, potem 62, a następnie 612, wielokrotnie zatrzymując się w różnych ciekawych miejscach.
Trzeba powiedzieć, że większość dróg głównych na Fiordach Zachodnich ma nawierzchnię asfaltową, ale są też odcinki z nawierzchnią żwirową. Nie ma jednak większych problemów z przejazdem tymi drogami nawet zwykłymi autami osobowymi, chociaż komfort i prędkość jazdy spada.
Mniej więcej w połowie drogi, we Flókalundur, można wykąpać się bezpłatnie w naturalnym, niewielkim basenie geotermalnym nad brzegiem morza. Kolejny, już bardziej zorganizowany i płatny (1700 ISK), jest 22 km dalej na zachód.
Po zjeździe w drogę 612, u wylotu zielonej doliny, napotykamy na wyciągnięty na plażę w 1981 roku wrak najstarszego stalowego statku w Islandii, zbudowanego w 1912 roku w Norwegii – Garðar BA 64.
Od tego miejsca, aż do półwyspu Látrabjarg, jedziemy drogą żwirową 612. Jej nawierzchnia jest w różnym stanie, ale przejechać się da. Z drogi tej można skręcić w drogę 614 prowadzącą do słynnej czerwonej plaży Rauðasandur beach, ale tę przyjemność zostawiamy na dzień następny.
W miejscu gdzie droga skręca na południe, kierując się w głąb lądu, zaskakuje powalający widok plaży i zatoki, zupełnie jak nie stąd.
W końcu dojeżdżamy do klifów Látrabjarg. Same klify robią duże wrażenie, ale największą atrakcją są maskonury, które mają tu swoją kolonię.
Jadąc w to miejsce trzeba pamiętać, że w ciągu dnia ptaki są na morzu i wracają do gniazd dopiero wieczorem. Najlepiej więc być tam po godzinie 19 tej. Przez kolejne 2-3 godziny przylatują, siadają na krawędzi klifu, czyszczą pióra i znikają w końcu w gniazdach pod trawą.
Dzień trzeci przywitał nas słońcem, postanowiliśmy więc niespiesznie objechać gdzie się da południowo-zachodnią część Fiordów. Mijamy „omszały” wodospad i jedziemy na drogę 615, skąd roztaczają się fantastyczne widoki na fiord Patreksfjörður.
Następnie pojechaliśmy do wspomnianej wcześniej czerwonej plaży Rauðasandur beach. Droga do niej jest żwirowa i w nie najlepszym stanie. Są strome odcinki i kilka ostrych zakrętów. Dojeżdżając do plaży, jakaś większa chmura zasłoniła akurat słońce, przez co zdjęcia z góry nie oddają prawdziwych kolorów tego miejsca, ale z poziomu plaży, widać je już lepiej.
Kolejnym punktem był Patreksfjörður, mała miejscowość nad fiordem o tej samej nazwie.
Tu trafiliśmy na trwającą budowę wału zabezpieczającego mieszkańców przed schodzącymi z pobliskich zboczy lawinami. Następnie, po krótkim postoju w Tálknafjörður, gdzie znajdują się kolejne źródła geotermalne, pojechaliśmy drogą 63 do Bíldudalur, położonego nad fiordem Arnarfjörður.
Potem sprawdziliśmy stan drogi żwirowej 619 (okazał się całkiem przyzwoity), a następnie wróciliśmy na główną drogę 63, jadąc z powrotem w kierunku Flókalundur, w pobliżu którego mieliśmy zarezerwowany nocleg. Po drodze mijamy niewielki wodospad i kolejny bezpłatny basen geotermalny. Woda w naturalnym basenie jest zbyt ciepła na kąpiel, za to ta w sztucznym już jest ok. Przy basenie jest nawet przebieralnia i wc.
Kolejny odcinek drogi znów zaskakuje widokami.
Na wybrzeżu natknęliśmy się na odpływający prom do Stykkishólmur, leżącego już na półwyspie Snæfellsnes. Promem tym można skrócić sobie drogę na Fiordy Zachodnie, mijając po drodze niewielkie wysepki z licznymi koloniami ptaków.
Dzień czwarty powitał nas widokiem na odległy lodowiec Snæfellsjökull, na półwyspie Snæfellsnes.
Nasz plan obejmuje dziś jazdę na północ, drogą 60 do Ísafjörður, a docelowo jeszcze dalej na północ, do Bolungarvík. Duża część tej drogi ma nawierzchnię żwirową, ale stan jej jest przyzwoity.
Poza krótkimi postojami na zdjęcia mijanych terenów, zatrzymujemy się na dłużej przy największym na Fiordach Zachodnich wodospadzie Dynjandi, a właściwie przy całej kaskadzie mniejszych wodospadów, z Dynjandi jako ich zwieńczeniem. Trzeba przyznać, że robi wrażenie.
Kierując się następnie do Þingeyri położonego nad fiordem Dýrafjörður, przejeżdżamy tunelem, który zastąpił starą żwirową drogę w poprzek półwyspu.
Po krótkiej wizycie w tym miasteczku jedziemy do Flateyri, gdzie 26 października 1995 roku zeszła lawina, zabijając 20 osób i niszcząc 29 domów. Pomnik ofiar znajduje się w sąsiedztwie kościoła. Na zboczu widać również wykonany w kolejnych latach na zboczu wał ochraniający mieszkańców przez możliwymi kolejnymi takimi zdarzeniami.
Po wizycie we Flateyri wjeżdżamy do tunelu w stronę Ísafjörður. Tunel ten jest o tyle interesujący, że mniej więcej w jego połowie znajduje się skrzyżowanie, na którym można odbić na drogę 65 do Suðureyri, leżącym nad wąskim i długim fiordem Súgandafjörður.
Oczywiście korzystamy z takiej możliwości i jedziemy zobaczyć tę niewielką osadę.
Nie ma stąd innej drogi, wracamy więc przez ten sam tunel, skręcając w nim w lewo do Ísafjörður, stolicy Fiordów Zachodnich. Brzmi dumnie, zważywszy, że mieszka tam tylko około 3 tys. osób.
Po krótkim postoju w centrum miasta, kierujemy się w stronę Bolungarvík. Dzień jest długi, pogoda dopisuje, jest więc czas żeby pojechać na plażę Minnibakki Beach, leżącą na końcu półwyspu, w zatoce Skalavik. Prowadzi tam żwirowa droga 630, ale jakość jej nie jest najlepsza.
W drodze powrotnej skręcamy w lewo na położony na szczycie góry, na wysokości 625 m n.p.m. punkt widokowy Bolafjall. Ten odcinek drogi jest w znacznie lepszym stanie i można tam dojechać zwykłym samochodem osobowym. Z góry widok zapiera dech w piersiach. Jest tam nadwieszony nad przepaścią taras widokowy, skąd widoczna jest panorama półwyspu i rezerwatu przyrody Hornstrandir. A za horyzontem już gdzieś Grenlandia.
Sam szczyt góry i widok z niego również przypomina krajobraz nie z tej planety.
Dzień piąty. Dziś w planie przejazd północną stroną Fiordów (droga 61) w kierunku Hólmavík. Po opuszczeniu Bolungarvík zatrzymujemy się przy tradycyjnych islandzkich zabudowaniach.
Kolejnym przystankiem jest ponownie Ísafjörður. Dziś przypłynęły tu dwa wielkie wycieczkowce. Po drugiej stronie fiordu znajduje się lotnisko. Niewielki pas startowy umieszczony jest pomiędzy drogą a morzem.
Po drodze, w Súðavík nad fiordem Álftafjörður, można odwiedzić centrum lisów polarnych - Arctic Fox Centre. Ten i kolejne fiordy głęboko wrzynają się w ląd, przez co jazda dookoła nich zajmuje dużo czasu, a widoki są fantastyczne.
Na półwyspie Hvitanes, pomiędzy fiordami Hestfjörður i Skötufjörður, znajduje się niewielka kolonia fok. Widać ich kilka odpoczywających na kamieniach, jednak żeby zrobić dobre zdjęcie potrzebny byłby większy zoom niż ten który miałem ze sobą.
Jadąc dalej na wschód, po przeciwległej stronie fiordu Ísafjarðardjúp, spod chmur wyłania się w oddali jedyny lodowiec na Fiordach Zachodnich – Drangajökull. W jego pobliże można dojechać żwirową drogą 635.
Przed ostatnim już fiordem, przy Hotelu Reykjanes, można skorzystać (odpłatnie) z geotermalnego basenu. Warto najpierw jednak sprawdzić czy woda nie jest za ciepła. W sąsiedztwie znajduje się też naturalna plaża geotermalna - Reykjanes Geothermal Beach.
Potem droga 61 wspina się na płaskowyż, przecinając półwysep i dochodzi do Hólmavík, nad fiordem Steingrímsfjörður. W tej małej osadzie znajduje się firma organizująca rejsy w poszukiwaniu wielorybów i innych ssaków morskich w wodach tego fiordu. Nie korzystamy jednak tym razem z tej atrakcji. Ostatnim etapem tego dnia był dojazd drogą 61, a następnie 60 i 607 w kierunku południowym, do Reykhólar.
Można powiedzieć, że w ten sposób zamknęliśmy pętlę wokół Fiordów Zachodnich. Ponieważ wjechaliśmy na nie drogą 60, po zachodniej stronie półwyspu, postanowiliśmy zrobić jeszcze większą pętlę, wracając do głównej obwodnicy Islandii (Jedynki) po jego wschodniej stronie.
Dzień szósty rozpoczęliśmy więc od powrotu do Hólmavík, a następnie skierowania się drogą 68 w kierunku na Akureyri. Droga ta ma nawierzchnię w większości asfaltową, ale z kilkoma odcinkami żwirowymi. Jest utrzymania w dobrym stanie i nadaje się do jazdy zwykłym samochodem osobowym.
Po dotarciu do Jedynki skierowaliśmy się jeszcze nieco na wschód, do Hvammstangi, w pobliżu którego znajduje się kilka kolonii fok. I tu zoom mojego aparatu okazał się trochę za krótki. Potem pojechaliśmy już na południe wyspy, gdzie mieliśmy zarezerwowane dwa ostatnie noclegi.
Dzień siódmy. Dziś w planie tytułowy deser. Pogoda dopisuje. Cały dzień ma być słoneczny, temperatura do 15 st, słaby wiatr. Idealne, stabilne, warunki na trekking na wulkan Fagradalsfjall i jego tegoroczny, czynny krater Litli-Hrútur. Jak się okazało, przed nami prawie 3 godziny marszu w jedną stronę, godzina na miejscu i powrót. Razem 7 godzin i około 20 km do przejścia. Można zapewne trochę szybciej, ale po co się w tak pięknych okolicznościach przyrody i niepowtarzalnych, jak mawił pewien klasyk, spieszyć?
Postanowiliśmy pójść zachodnią trasą (ciemnoczerwona trasa A) z parkingu P1. Trasa niebieska E (wschodnia) jest dłuższa i dochodzi do krateru z drugiej strony niż trasa A.
Mapa na parkingu jest nieaktualna, ponieważ nie pokazuje odcinka trasy od krateru z 2022 roku do obecnego (zaznaczonego datą 2023 - u góry mapy), dlatego i odległości do przejścia są obecnie znacznie dłuższe niż na to wskazują drogowskazy.
Opłata za parking to 1000 ISK (ok.30 zł) dla auta osobowego i trzeba ją uiścić przez aplikację, lub podaną stronę internetową.
Z boku niebieskiego kontenera są drzwi, za którymi jest terminal płatniczy, więc pewnie i da się zapłacić kartą. Wjazd i wyjazd z parkingu są rejestrowane przez kamery, a niezapłacenie skutkuje, poza normalną opłatą, naliczeniem dodatkowej kary administracyjnej.
Generalnie trasa nie jest trudna. Chodzą tam osoby w różnym wieku, łącznie z dziećmi. Są dwa bardziej strome podejścia idąc w stronę krateru i jedno dłuższe w drodze powrotnej. Szlak jest dobrze widoczny i przygotowany dla odwiedzających. Na płaskowyżu są nawet pomarańczowe światła sygnalizacyjne, przydające się zapewne w przypadku mgły, niskiego pułapu chmur, czy w godzinach nocnych. Odcinek od krateru z 2022 roku jest w początkowej części w gorszym stanie (stoją nawet tablice z zakazem przejścia ) - idzie się po kamieniach, potem jednak szlak prowadzi już po równym terenie. Natomiast ostatnie podejście na szczyt z którego widać krater Litli-Hrútur jest dość strome, a grunt jest niestabilny, co grozi poślizgnięciem i upadkiem.
Pierwszy kilometr trasy prowadzi prawie po równym terenie, po nim szlak wspina się w górę, aż do pierwszego punku styku z lawą z erupcji z 2021 roku.
Potem krótkie, ostrzejsze, podejście w górę i dalej idziemy już po płaskowyżu.
Po drodze mijamy kratery z 2021 roku. I ogromne pole lawy.
Następnie szlak schodzi w dół i dochodzimy do rejonu krateru z 2022 roku i pola lawy z tej erupcji. Ogrom zalanego terenu i kolory zastygniętej lawy robią wrażenie.
I tu kończy się zaznaczony na w/w mapie szlak. Stoi tam wspomniany wcześniej znak ostrzegawczy, ale ścieżka prowadzi dalej.
Teraz jeszcze godzina drogi do punktu widokowego na nowy krater. To ten pierwszy, mniejszy szczyt, schowany trochę za większym wzniesieniem na środku zdjęcia.
I w końcu ostatnie podejście.
Widok z góry jest imponujący, słychać pomruki wulkanu. Lawa gotuje się jak w kotle, nie wylewa już się jednak, jak to miało miejsce jeszcze tydzień wcześniej, nie mówiąc już o początkach erupcji. Nie czuć też charakterystycznego zapachu siarki, słaby wiatr wieje bowiem w drugą stronę.
Pole wylanej z tego krateru lawy też robi wrażenie. Gdzieniegdzie z lawy wydobywa się jeszcze dym.
Po drugiej stronie krateru i pola lawy widoczny jest szlak który prowadzi z trasy niebieskiej E. Punkt widokowy jest jednak niżej niż krawędź krateru przez co prawdopodobnie widok nie był w tym dniu tak spektakularny jak ze szczytu na końcu trasy A.
Widok powala na kolana, wszyscy siedzą na zboczu jak na widowni i obserwują to niecodzienne dla nas zjawisko. W końcu trzeba się jednak zbierać, przed nami kolejne 3 godziny drogi. Wracając mijamy wiele osób idących dopiero w kierunku wulkanu. Ciekawie byłoby zobaczyć go w nocy, ale żeby to zrobić o tej porze roku należałoby zaczekać pewnie do północy. Wrażenia wizualne muszą być wtedy jeszcze lepsze niż za dnia.
Widząc kipiącą lawę w nowym kraterze, wyobrażam sobie jak spektakularne musiały być erupcje z 2021 i 2022 roku, szczególnie, że dało się podejść dość blisko kraterów i płynącej lawy, a jej ilość była wielokrotnie większa niż w tegorocznej erupcji, no i dojście z parkingu było znacznie krótsze.
Dzień ósmy, a właściwie tylko jego część, przeznaczyliśmy na krótki pobyt w Reykjaviku i dojazd na lotnisko. W sumie przez ten tydzień przejechaliśmy trochę ponad 1900 km.
Tym razem samolot przyleciał i odleciał punktualnie, więc późnym wieczorem byliśmy z powrotem w Krakowie.
Wczoraj i dzisiaj sprawdzałem obraz z kamer internetowych pokazujących na żywo krater Litli-Hrútur. Nie widać w nim już wrzącej lawy, a minęło raptem kilka dni od mojego tam pobytu. Może więc tak być, że i ta erupcja się kończy. Ale bez względu na to czy będzie dalej trwała, czy nie, polecam odwiedzić to kolejne magiczne miejsce na mapie Islandii i zobaczyć nieziemski efekt działania Matki Natury. Szczególnie, że do parkingu pod wulkanem jest tylko około 35 km z lotniska, 60 km z Reykjaviku, czy 8 km z Grindavíku.