Wypad z lutego 2023. Przy wyborze kierunków wyjazdów kieruję się oczywiście cenami, ale także opiniami które znam. Zwykle są to opinie osób które sporo podróżują i mam w miarę podobny gust jak oni. Jednak w przypadku Indii ta metoda zawodzi. Część tych osób lubi Indie, część nienawidzi. Nigdy tych radykalnych opinii nie rozumiałem, ale przez nie zawsze przesuwałem Indie na później. Ale teraz mamy inne czasy. Bilety zrobiły się drogie, okazji jest znacznie mniej, więc nie można wybrzydzać. Obok dobrej ceny w środku sezonu nie można przejść obojętnie, nawet do Indii. Nie mam jednak wiele urlopu, a musze wykorzystać 3dni przed zmianą pracy. Ale czy warto lecieć do Indii na 4dni? Jasne, że warto
;) Plan robię taki, że aż się go boję. Wybór jest taki, że albo uda się zobaczyć dużo, albo niewiele, nie da się nic pośrodku. Standardowe kółko Delhi-Agra-Jaipur-Delhi robi się w około tydzień, trzeba się sprężyć i dobrze zorganizować logistykę by zrobić to szybciej i mieć z tego frajdę. W dniu wylotu pakuję się dopiero rano. Biorę sporo jedzenia, tak na 2dni, bo boję się tamtejszego. Dolot do Warszawy szybki i sprawny:
Idę do Bolero bo mam sporo czasu na przesiadkę i czekam na kolegę Andrzeja który dolatuje z Gdańska. Boarding rozpoczyna się wcześnie. Samolot sprawia wrażenie pełnego. Startujemy jeszcze przed zachodem słońca:
Nasz lot rozkładowo powinien wylądować w New Delhi o 5h, ale tak jakoś wyszło, że z samolotu wysiedliśmy .. o 3:45. Jak na złość wszystkie formalności wjazdowe poszły szybko. Oczywiście nie mamy zarezerwowanego hotelu, bo planowaliśmy wyjść z lotniska po 6:00. Poczekaliśmy więc na lotnisku do świtu idziemy na metro, które pozytywnie zaskoczyło, jest ładne, czyste, nowoczesne i tanie. W wagonie siedzimy chyba tylko my. Pociąg wyjeżdża na powierzchnię i jedziemy ponad jakimś lasem... dookoła lekka mgła. Wrażenie nieco surrealistyczne. Pomiędzy lotniskiem a centrum miasta jest spory las. Tak naprawdę to centrum aglomeracji. Metrem pojechaliśmy gdzieś w okolice ... jakąkolwiek okolice. Na początku trafiamy do sikhijski świątyni Gurudwara Shri Bangla Sahib. To niespecjalnie stara religia powstała dopiero w XV, a to jedna z jej głównych miejsc kultu. Jakoś nie chce nam się wchodzić do środka:
Idziemy dalej, tak trochę bez celu, to głupie bo mamy ze sobą cały bagaż, ale chcemy zwalczyć senność. Powietrze jest ciepłe i bardzo wilgotne, niebo lekko zachmurzone, ale ciężko ocenić, czy to chmury czy nadal ta mgła. Przechodzimy przez bogate zielone dzielnice Nowego Delhi. To regularne założenie urbanistyczne oparte na heksagonalnym planie ulic. Właściwie szerokich arterii połączonych ogromnymi rondami. Jest czysto i bardzo zielono. To wnętrze ronda:
Dochodzimy do ogromnej osi widokowej łączącej zabudowania rządowe i pałac prezydencki z wielkim drogowym heksagonem dookoła łuku zwanego Bramą Indii. To pomnik ku czci hindusów poległych w I wojnie światowej. W porannej mgiełce ledwo tę bramę widać:
Idziemy dalej. Kierowcy tuktuków próbują nas zachęcić do swoich usług na różne sposoby, czasem podstępem, ale my idziemy. Nie rozumieją tego i chyba się z nas śmieją. Kierujemy się w stronę ogrodów Lodhi, oazy zieleni z grobowcami monarchów z XV wieku. Najpierw były grobowce, park założono dopiero około 100lat temu. To fajne miejsce, bardzo zadbane, czyste i nawet wcześnie rano pełne spacerowiczów. Wchodząc nadal mamy lekką mgłę. Zaczynamy od grobowca Sikandara:
Potem Shish i Bada Gumbad. Park jest świetny, poranny mgiełka dodaje mu uroku:
Na koniec grobowiec Shah, już prawie świeci słońce:
Zaraz za ogrodami Lodhi jest jeszcze wzorowany na Taj Mahal grobowiec Safdarjunga. Tu już płacimy za wstęp:
Później bierzemy tuktuka i jedziemy przez całe miasto:
Przejeżdzamy obok Bramy Indii do Czerwonego Fortu. Tam już tłumy turystów, niemal wyłącznie lokalnych. Nie wolno wchodzić z jaką kolwiek większą torbą, a nieco boimy się zostawić bagaż w przechowalni więc idziemy dalej, wchodzimy w Stare Delhi. Pierwsze wrażenie to wcale nie lekki szok.
Ale są też czyste i bardziej zadbane zakamarki:
Nieopodal jest Wielki Meczet, ale trwają jakieś nabożeństwa i nie wpuszczają nas nawet na dziedziniec. Ich strata.
Odpoczywamy chwilę na schodach, bodźców jest na tyle dużo, włącznie z zapachowymi, że nie da się niechcący zasnąć. Dziewczyna zobaczyła, że mam w plecaku słodycze i uparła się, że mam jej coś dać. Dałem więc, ale w zamian chciałem zdjęcie:
Później powoli idziemy w kierunku Chawri Bazar. Tu syf jest największy. Na co którym rogu znajduje się otwarta toaleta. Taki odcinek muru przeznaczony do sikania na niego z niewielkimi separatorami stanowisk... Oryginalne rozwiązanie i chyba dobre, bo zwykle wszystkie stanowiska były zajęte, więc nie bardzo wypadało robić zdjęcie.
Boczna uliczka:
A to uliczne jedzenie. Facet na wysokim siedzisku coś gotuje w garze. Najwyraźniej nie jest takie złe, bo popyt spory:
Więcej planów na dziś już nie mamy. Liczymy, że odpoczniemy w pociągu do Agry. To nowy dworzec położony na skraju starego Delhi. Już z wiaduktu widać, że jest duży:
Bilety kupiłem już wcześniej. Przechodząc cała skomplikowaną procedurę najpierw rejestracji na stronie indyjskich kolei: weryfikacji email, numeru telefonu i wniesieniu opłaty. Nie do każdego dochodzą smsy, a opłata jest wcześniej. Mi się udało. Udało mi się też kupić bilety w wagonie wyższej klasy. Pociąg jedzie daleko bo aż do miasta Hajdarabad i dlatego nazywa się Telangana. Miejsca są tylko leżace, ale aktualnie właśnie tego nam trzeba. W Agrze powinnismy być po 18:00, zostanie więc czas na odpoczynek, jakiś spacer i kolację. Wiedziałem, że na dworcu nie będę miał jasnej informacji co, kiedy odjeżdża i skąd. Tam jest tylko jeden ekran który pokazuje numery pociągów i godziny odjazdu, ale naszego na tej liście nie ma...ups. Próbujemy dopytać, ale marnie nam to idzie. W końcu widzimy nazwę naszego pociągu, ale z inną godziną odjazdu 1,5h później. Sporo czasu zajmuje nam potwierdzenie, że to jest nasz pociąg.
W sieci w systemie nie widać opóźnień. Robimy jakieś zakupy (co nie jest proste, bo nie ma normalnych sklepów, są raczej stragany) i idziemy na peron (gdzie jak na złość są sklepy i wyglądają czyściej, ale skąd mieliśmy wiedzieć).
Fartem udaje nam się zdobyć miejsca siedzące na ławce, bo większość osób siedzi po prostu na peronie. Ludzi na naszym peronie jest bardzo dużo. Widzimy jak odjeżdża punktualnie pociąg który powinien wyjechać po naszym, a my czekamy i czekamy. Nie jest nudno, można patrzeć jak po torach ganiają szczury, czasem któryś wypuści się na peron, gdy wyczuje, że warto. Pociąg w końcu przyjeżdża ale 2h po pierwotnym czasie, jest bardzo długi. W środku jest tak sobie, ale jestem tak zmęczony, że mi wszystko jedno.
Andrzej zapoznaje się z dziewczyną z Brazylii. Podróżuje sama. Prędko zasnąłem i obudziłem się niecałą godzinę później. Patrzę na mapę w telefon i szok... nie wyjechaliśmy nawet z aglomeracji Delhi. Pociąg potwornie się wlecze. Później monitoruję to trochę częściej, prędkość wzrosła, ale opóźnienie i tak stale się zwiększa. Do Agry dojeżdżamy dopiero po 22:00. Ponad 4h opóźnienia. Dworzec wygląda na mniejszy, ale i tak nieco się na nim gubimy:
Bierzemy taxi do hostelu. W Agrze wybór noclegów tylko pozornie jest duży, bo część to nory z fatalnymi opiniami, a te cywilizowane są drogie. Wybrałem Joey's Hostel z widokiem Taj Mahal z tarasu na dachu oraz wejściem w zasięgu spaceru. Jeszcze dziś musimy jeszcze zorganizować taxi na jutro, którym chcemy dojechać aż do Jaipur. Próbowałem dopiąć to przez hostel, ale unikali tematu więc na wszelki wypadek wstępnie biorę kontakt od kierowcy i ustalam z nim cenę. Po drodze mijamy jakiś orszak weselny. Hostel nie jest dramatem, wygląda prosto, ale czysto. Udaje się dogadać stawkę za taxi nieco niższą niż oferta taksówkarza, więc jest ok. Jutro dzień ma być ultra intensywny. Planujemy wejść do Taj Mahal równo z otwarciem kas, czyli o 7:00. Wszyscy nam mówią, że jest jakieś święto i wstęp będzie gratis, ale ciężko nam w to uwierzyć, więc wstrzymujemy się z radością. To recepcja:
Z tarasu na dachu Taj Mahal po ciemku prawie nie widać. Nie ma iluminacji lub już ją wyłączyli. Jest późno, za późno na kolacje. Na szczęście mam jeszcze zapasy jedzenia z domu. Potwornie zmęczeni idziemy spać.Gdy wcześnie rano o wschodzie słońca wyszedłem na hotelowy taras mgła była taka, że nie było widać innych budynków, a co dopiero odległy o 600-800m budynek Taj Mahal. Świetnie. Mieliśmy o 7:00 być przy kasach, a wychodzimy dopiero około 7:15 i to nie ja miałem problem punktualnością. Plotki, że wejście do Taj Mahal jest dziś za darmo okazały się prawdziwe i nieprawdziwe jednocześnie (jak Kot Schrödingera). Tak, dziś bilet jest gratis, ale nie teraz, a dopiero po południu - my po południu musimy już być w trasie. Gdy w końcu wchodzimy około 7:30 mgiełka jest już na szczęście mniejsza, ale ludzi już bardzo dużo.
Na dobre zdjęcie w osi basenów nie ma żadnych szans. Tłumy. Bliżej jest znacznie lepiej.
To miejsce bardzo popularne i wśród zachodnich i lokalnych turystów. Jednak to tak duży obszar, że w bocznych alejkach jest cicho i spokojnie. Mnie nigdy romantyczna historia ani widoki Taj Mahal na zdjęciach nie ruszały, ale na żywo, w tej mgiełce i w ciepłych kolorach wschodzącego słońca wyglądało to naprawdę fajnie. Nie miałem też wcześniej świadomości, że budynek ma prawie 400lat. Na swój wiek jest dobrze zachowany.
Po powrocie mamy za mało czasu by coś zjeść, za mało by jeszcze iść na jakiś spacer, idę więc tylko na taras na dachu zrobić jakieś zdjęcia.
Kierowca przyjeżdża po nas przed czasem i dobrze, bo dzień dopiero się zaczyna, a wszystko jest zaplanowane na styk. Zaczynamy od Fortu w Agrze. To siedziba lokalnych władców z przełomu XVI i XVIIw. Byłem pozytywnie zaskoczony bo jest z rozmachem, co pewnie jest zasługa późniejszej rozbudowy, ale jest co oglądać i wracamy do taxi później niż myślałem.
Nastepnie 1h jazdy do Fatehpur Sikri, pałacu z podobnego okresu. Nie bardzo wiemy czego się spodziewać. Podjeżdżamy na parking, gdzie jacyś ładnie ubrani z identyfikatorami mówią, że zwiedzanie tylko z przewodnikiem i proponują dosyć wysoką jak na Indie stawkę. Pewnie są oficjalnymi przewodnikami, ale nie wierzymy im, że nie można zwiedzać na własną rękę. Generalnie z parkingu trzeba przejść przez osiedle straganów do przystanku z którego autobus odejeżdża do pałacu. Tam bez problemu kupujemy bilety i zaczynamy zwiedzanie. Widać, że to w dużym stopniu rekonstrukcja z XIXw ale to nic.
Kolejny pomysł na szybką wycieczkę, to mi się podoba. Choć intensywność trochę poraża.I też to samo pytanie, ile ta taksówka kosztowała, bo jest to jednak kawałek?
To taxi kosztowało chyba coś pomiędzy 3000-3500 INR, dokładnie nie pamiętam. Ale facet się starał daliśmy na na koniec trochę więcej.Generalnie to nie był wysoki koszt nawet na tle pociągów w wyższej klasie (przy założeniu 2 osób). Ostatecznie wyszło około 100zł na osobę.
Świetna relacja, świetne zdjęcia. Przyda się, bo planuję coś podobnego, choć mając pewnie z półtora dnia więcej. Natomiast właśnie zauważyłem poniższe do sprostowania:rob_sad napisał: Przejazd taxi z Agry do Jaipur to dobra opcja, nie ma tu alternatywnej dobrej komunikacji publicznej, nie ma też lotów.IndiGo ma codzienną rotację na trasie Agra - Jaipur. I jeszcze uwiera to: rob_sad napisał:Prawie cała trasa z Agry do Jaipur to droga 2x2 po ktorej jedzie się szybko i bezpiecznie. Zastanawiałem się jak tam wygląda ruch drogowy, bo czytałem przerażające opinie, ale w moim odczuciu na tej trasie jest lepiej niż w Polsce. Jesteśmy naprawdę dzikim krajem.Nie, nie jesteśmy dzikim krajem. To dość daleko idący wniosek z faktu, że jakaś droga w Indiach wydawała się bezpieczna.
[/quote]Martinuss napisał:@rob_sad Czym dokładnie robisz fotki? Widzę że Nikon
;) Jaki obiektyw? ND stosowałeś?D7100 i jakiś zwykły 18-140mmfixmin napisał:Super fotki. Ile mniej więcej kosztował cały wypad?
:)Dla mnie (czyli na osobę) 3800-3900 w tym mój bilet 2265zl.Nvjc napisał:IndiGo ma codzienną rotację na trasie Agra - Jaipur. Nie znalazłem takiego połączenia jak planowałem wypad i nawet teraz jak spojrzałem na kilka przykładowych dat to mi wyszukiwarka IndiGo nie znajdujeNvjc napisał:Nie, nie jesteśmy dzikim krajem. To dość daleko idący wniosek z faktu, że jakaś droga w Indiach wydawała się bezpieczna.Co nie zmienia faktu, że kierowcy zachowywali się w większości bezpieczniej niż u nas.
A ja dziękuję Koledze @rob_sad za tą relacje. Zmotywowała mnie w końcu do wyrobienia wizy do Indii i spędzenia kilku dni wg opisanej trasy. Wręcz lamersko szedledlem po śladach... [emoji3]Ale. To był niezapmninany tydzień i świetne przetarcie z Indiami. Złoty trojkat jest super na start, w miarę easy i dostarcza niesamowitych wrażeń.
Przy wyborze kierunków wyjazdów kieruję się oczywiście cenami, ale także opiniami które znam. Zwykle są to opinie osób które sporo podróżują i mam w miarę podobny gust jak oni. Jednak w przypadku Indii ta metoda zawodzi. Część tych osób lubi Indie, część nienawidzi. Nigdy tych radykalnych opinii nie rozumiałem, ale przez nie zawsze przesuwałem Indie na później.
Ale teraz mamy inne czasy. Bilety zrobiły się drogie, okazji jest znacznie mniej, więc nie można wybrzydzać. Obok dobrej ceny w środku sezonu nie można przejść obojętnie, nawet do Indii. Nie mam jednak wiele urlopu, a musze wykorzystać 3dni przed zmianą pracy. Ale czy warto lecieć do Indii na 4dni? Jasne, że warto ;)
Plan robię taki, że aż się go boję. Wybór jest taki, że albo uda się zobaczyć dużo, albo niewiele, nie da się nic pośrodku. Standardowe kółko Delhi-Agra-Jaipur-Delhi robi się w około tydzień, trzeba się sprężyć i dobrze zorganizować logistykę by zrobić to szybciej i mieć z tego frajdę.
W dniu wylotu pakuję się dopiero rano. Biorę sporo jedzenia, tak na 2dni, bo boję się tamtejszego. Dolot do Warszawy szybki i sprawny:
Idę do Bolero bo mam sporo czasu na przesiadkę i czekam na kolegę Andrzeja który dolatuje z Gdańska. Boarding rozpoczyna się wcześnie. Samolot sprawia wrażenie pełnego. Startujemy jeszcze przed zachodem słońca:
Nasz lot rozkładowo powinien wylądować w New Delhi o 5h, ale tak jakoś wyszło, że z samolotu wysiedliśmy .. o 3:45. Jak na złość wszystkie formalności wjazdowe poszły szybko. Oczywiście nie mamy zarezerwowanego hotelu, bo planowaliśmy wyjść z lotniska po 6:00. Poczekaliśmy więc na lotnisku do świtu idziemy na metro, które pozytywnie zaskoczyło, jest ładne, czyste, nowoczesne i tanie. W wagonie siedzimy chyba tylko my. Pociąg wyjeżdża na powierzchnię i jedziemy ponad jakimś lasem... dookoła lekka mgła. Wrażenie nieco surrealistyczne. Pomiędzy lotniskiem a centrum miasta jest spory las. Tak naprawdę to centrum aglomeracji. Metrem pojechaliśmy gdzieś w okolice ... jakąkolwiek okolice. Na początku trafiamy do sikhijski świątyni Gurudwara Shri Bangla Sahib. To niespecjalnie stara religia powstała dopiero w XV, a to jedna z jej głównych miejsc kultu. Jakoś nie chce nam się wchodzić do środka:
Idziemy dalej, tak trochę bez celu, to głupie bo mamy ze sobą cały bagaż, ale chcemy zwalczyć senność. Powietrze jest ciepłe i bardzo wilgotne, niebo lekko zachmurzone, ale ciężko ocenić, czy to chmury czy nadal ta mgła. Przechodzimy przez bogate zielone dzielnice Nowego Delhi. To regularne założenie urbanistyczne oparte na heksagonalnym planie ulic. Właściwie szerokich arterii połączonych ogromnymi rondami. Jest czysto i bardzo zielono. To wnętrze ronda:
Dochodzimy do ogromnej osi widokowej łączącej zabudowania rządowe i pałac prezydencki z wielkim drogowym heksagonem dookoła łuku zwanego Bramą Indii. To pomnik ku czci hindusów poległych w I wojnie światowej. W porannej mgiełce ledwo tę bramę widać:
Idziemy dalej. Kierowcy tuktuków próbują nas zachęcić do swoich usług na różne sposoby, czasem podstępem, ale my idziemy. Nie rozumieją tego i chyba się z nas śmieją. Kierujemy się w stronę ogrodów Lodhi, oazy zieleni z grobowcami monarchów z XV wieku. Najpierw były grobowce, park założono dopiero około 100lat temu. To fajne miejsce, bardzo zadbane, czyste i nawet wcześnie rano pełne spacerowiczów. Wchodząc nadal mamy lekką mgłę. Zaczynamy od grobowca Sikandara:
Potem Shish i Bada Gumbad. Park jest świetny, poranny mgiełka dodaje mu uroku:
Na koniec grobowiec Shah, już prawie świeci słońce:
Zaraz za ogrodami Lodhi jest jeszcze wzorowany na Taj Mahal grobowiec Safdarjunga. Tu już płacimy za wstęp:
Później bierzemy tuktuka i jedziemy przez całe miasto:
Przejeżdzamy obok Bramy Indii do Czerwonego Fortu. Tam już tłumy turystów, niemal wyłącznie lokalnych. Nie wolno wchodzić z jaką kolwiek większą torbą, a nieco boimy się zostawić bagaż w przechowalni więc idziemy dalej, wchodzimy w Stare Delhi. Pierwsze wrażenie to wcale nie lekki szok.
Ale są też czyste i bardziej zadbane zakamarki:
Nieopodal jest Wielki Meczet, ale trwają jakieś nabożeństwa i nie wpuszczają nas nawet na dziedziniec. Ich strata.
Odpoczywamy chwilę na schodach, bodźców jest na tyle dużo, włącznie z zapachowymi, że nie da się niechcący zasnąć. Dziewczyna zobaczyła, że mam w plecaku słodycze i uparła się, że mam jej coś dać. Dałem więc, ale w zamian chciałem zdjęcie:
Później powoli idziemy w kierunku Chawri Bazar. Tu syf jest największy. Na co którym rogu znajduje się otwarta toaleta. Taki odcinek muru przeznaczony do sikania na niego z niewielkimi separatorami stanowisk... Oryginalne rozwiązanie i chyba dobre, bo zwykle wszystkie stanowiska były zajęte, więc nie bardzo wypadało robić zdjęcie.
Boczna uliczka:
A to uliczne jedzenie. Facet na wysokim siedzisku coś gotuje w garze. Najwyraźniej nie jest takie złe, bo popyt spory:
Więcej planów na dziś już nie mamy. Liczymy, że odpoczniemy w pociągu do Agry.
To nowy dworzec położony na skraju starego Delhi. Już z wiaduktu widać, że jest duży:
Bilety kupiłem już wcześniej. Przechodząc cała skomplikowaną procedurę najpierw rejestracji na stronie indyjskich kolei: weryfikacji email, numeru telefonu i wniesieniu opłaty. Nie do każdego dochodzą smsy, a opłata jest wcześniej. Mi się udało. Udało mi się też kupić bilety w wagonie wyższej klasy. Pociąg jedzie daleko bo aż do miasta Hajdarabad i dlatego nazywa się Telangana. Miejsca są tylko leżace, ale aktualnie właśnie tego nam trzeba. W Agrze powinnismy być po 18:00, zostanie więc czas na odpoczynek, jakiś spacer i kolację.
Wiedziałem, że na dworcu nie będę miał jasnej informacji co, kiedy odjeżdża i skąd. Tam jest tylko jeden ekran który pokazuje numery pociągów i godziny odjazdu, ale naszego na tej liście nie ma...ups. Próbujemy dopytać, ale marnie nam to idzie. W końcu widzimy nazwę naszego pociągu, ale z inną godziną odjazdu 1,5h później. Sporo czasu zajmuje nam potwierdzenie, że to jest nasz pociąg.
W sieci w systemie nie widać opóźnień. Robimy jakieś zakupy (co nie jest proste, bo nie ma normalnych sklepów, są raczej stragany) i idziemy na peron (gdzie jak na złość są sklepy i wyglądają czyściej, ale skąd mieliśmy wiedzieć).
Fartem udaje nam się zdobyć miejsca siedzące na ławce, bo większość osób siedzi po prostu na peronie. Ludzi na naszym peronie jest bardzo dużo. Widzimy jak odjeżdża punktualnie pociąg który powinien wyjechać po naszym, a my czekamy i czekamy.
Nie jest nudno, można patrzeć jak po torach ganiają szczury, czasem któryś wypuści się na peron, gdy wyczuje, że warto. Pociąg w końcu przyjeżdża ale 2h po pierwotnym czasie, jest bardzo długi. W środku jest tak sobie, ale jestem tak zmęczony, że mi wszystko jedno.
Andrzej zapoznaje się z dziewczyną z Brazylii. Podróżuje sama. Prędko zasnąłem i obudziłem się niecałą godzinę później. Patrzę na mapę w telefon i szok... nie wyjechaliśmy nawet z aglomeracji Delhi. Pociąg potwornie się wlecze. Później monitoruję to trochę częściej, prędkość wzrosła, ale opóźnienie i tak stale się zwiększa.
Do Agry dojeżdżamy dopiero po 22:00. Ponad 4h opóźnienia. Dworzec wygląda na mniejszy, ale i tak nieco się na nim gubimy:
Bierzemy taxi do hostelu. W Agrze wybór noclegów tylko pozornie jest duży, bo część to nory z fatalnymi opiniami, a te cywilizowane są drogie. Wybrałem Joey's Hostel z widokiem Taj Mahal z tarasu na dachu oraz wejściem w zasięgu spaceru. Jeszcze dziś musimy jeszcze zorganizować taxi na jutro, którym chcemy dojechać aż do Jaipur. Próbowałem dopiąć to przez hostel, ale unikali tematu więc na wszelki wypadek wstępnie biorę kontakt od kierowcy i ustalam z nim cenę. Po drodze mijamy jakiś orszak weselny.
Hostel nie jest dramatem, wygląda prosto, ale czysto. Udaje się dogadać stawkę za taxi nieco niższą niż oferta taksówkarza, więc jest ok. Jutro dzień ma być ultra intensywny. Planujemy wejść do Taj Mahal równo z otwarciem kas, czyli o 7:00. Wszyscy nam mówią, że jest jakieś święto i wstęp będzie gratis, ale ciężko nam w to uwierzyć, więc wstrzymujemy się z radością. To recepcja:
Z tarasu na dachu Taj Mahal po ciemku prawie nie widać. Nie ma iluminacji lub już ją wyłączyli. Jest późno, za późno na kolacje. Na szczęście mam jeszcze zapasy jedzenia z domu.
Potwornie zmęczeni idziemy spać.Gdy wcześnie rano o wschodzie słońca wyszedłem na hotelowy taras mgła była taka, że nie było widać innych budynków, a co dopiero odległy o 600-800m budynek Taj Mahal. Świetnie. Mieliśmy o 7:00 być przy kasach, a wychodzimy dopiero około 7:15 i to nie ja miałem problem punktualnością. Plotki, że wejście do Taj Mahal jest dziś za darmo okazały się prawdziwe i nieprawdziwe jednocześnie (jak Kot Schrödingera). Tak, dziś bilet jest gratis, ale nie teraz, a dopiero po południu - my po południu musimy już być w trasie.
Gdy w końcu wchodzimy około 7:30 mgiełka jest już na szczęście mniejsza, ale ludzi już bardzo dużo.
Na dobre zdjęcie w osi basenów nie ma żadnych szans. Tłumy. Bliżej jest znacznie lepiej.
To miejsce bardzo popularne i wśród zachodnich i lokalnych turystów. Jednak to tak duży obszar, że w bocznych alejkach jest cicho i spokojnie. Mnie nigdy romantyczna historia ani widoki Taj Mahal na zdjęciach nie ruszały, ale na żywo, w tej mgiełce i w ciepłych kolorach wschodzącego słońca wyglądało to naprawdę fajnie. Nie miałem też wcześniej świadomości, że budynek ma prawie 400lat. Na swój wiek jest dobrze zachowany.
Po powrocie mamy za mało czasu by coś zjeść, za mało by jeszcze iść na jakiś spacer, idę więc tylko na taras na dachu zrobić jakieś zdjęcia.
Kierowca przyjeżdża po nas przed czasem i dobrze, bo dzień dopiero się zaczyna, a wszystko jest zaplanowane na styk. Zaczynamy od Fortu w Agrze. To siedziba lokalnych władców z przełomu XVI i XVIIw. Byłem pozytywnie zaskoczony bo jest z rozmachem, co pewnie jest zasługa późniejszej rozbudowy, ale jest co oglądać i wracamy do taxi później niż myślałem.
Nastepnie 1h jazdy do Fatehpur Sikri, pałacu z podobnego okresu. Nie bardzo wiemy czego się spodziewać. Podjeżdżamy na parking, gdzie jacyś ładnie ubrani z identyfikatorami mówią, że zwiedzanie tylko z przewodnikiem i proponują dosyć wysoką jak na Indie stawkę. Pewnie są oficjalnymi przewodnikami, ale nie wierzymy im, że nie można zwiedzać na własną rękę. Generalnie z parkingu trzeba przejść przez osiedle straganów do przystanku z którego autobus odejeżdża do pałacu. Tam bez problemu kupujemy bilety i zaczynamy zwiedzanie. Widać, że to w dużym stopniu rekonstrukcja z XIXw ale to nic.