To w Australii można jeździć na nartach??? – zapytacie – otóż oczywiście, że można i o tym między innymi jest ta relacja.
Ale ta sierpniowa podróż do Australii jest dla mnie szczególna – po pierwsze to siódma, ostatnia tegoroczna wyprawa z mojego planu odwiedzenia wszystkich kontynentów w jeden rok. W sumie zajęło mi to 7 miesięcy i bach, udało się, jest siedem kontynentów w 2023 roku.
Ale to także wyprawa z cyklu „Odwiedzenie wszystkich ośrodków narciarskich na półkuli południowej” To będzie już czwarty kraj gdzie pojeżdżę na nartach po Chile, Argentynie i Nowej Zelandii.
No i w końcu spełnienie marzeń o zobaczeniu Góry Kościuszki, Uluru i Wielkiej Rafy Koralowej (tak, zamierzam w jednym tygodniu jeździć na nartach i nurkować na rafie). Także będzie to 10 dni bardzo napakowane podróżniczymi wyzwaniami w skrajnych klimatach. Harmonogram jest jak zwykle zresztą bardzo napięty.
Last but not least – mam również ważne spotkanie biznesowe na przedmieściach Sydney więc pakuję do walizki odpowiednio: sprzęt narciarski, sprzęt do snorkowania i gajer z koszulą?
Zaczynamy od Sydney wyprawą w Góry Śnieżne na narty (w sierpniu ciągle jest zima w tym regionie), następnie przelot do Uluru i na koniec Cairns czyli lasy deszczowe i rafa koralowa. Składałem bilety kilka miesięcy próbując różnych kombinacji co by wyszło jakoś znośnie cenowo. W końcu zdecydowałem się na Scoota z Singapuru do Sydney, który wyniósł 1520zł RT od osoby a do Singapuru najtaniej zabrał nas Katarczyk z Warszawy. Na miejscu woził nas będzie głównie Jetstar i raz lecę Qantasem za Avioski. Scoot i Qantas to będą moje debiuty na pokładzie.
Na Okęciu przy bramce zapowiedź temperatury, która będzie nas atakować w Doha przy przesiadce – trwa przebudowa terminali w Doha i mnóstwo lotów obsługiwanych jest z płyty do autobusów.
A tymczasem na Okęciu w dolnej części strefy Non-Schengen odkrywam taką miejscówkę:
Konia z rzędem temu z Was kto już był w tym miejscu, mi spadły kapcie! No jest super miło i sympatycznie, piwo przedstartowe nawet w znośnej cenie. Do Dohy zabiera nas Airbus 330 (miał być Dreamliner ale na wakacje zrobili podmiankę). Po drodze robię fotkę Bagdadu.
Do SIN lecimy na A350. W Singapurze zaplanowaliśmy prawie 10 godzin przerwy na rozprostowanie kości i zwiedzanie.
Moja ekipa jest tu po raz pierwszy, dla mnie to pierwsza wizyta od pandemii. Bagaże nadajemy od razu prosto do Scoota i na pusto jedziemy nieśpiesznie na miasto. Trasa całkiem standardowa – obejście Marina Bay, zwiedzanie ogrodów (akurat zrobi się ciemno), Chinatown i Little India. Na powrocie też będzie kilka godzin przerwy i wpadniemy wtedy do ogrodów botanicznych. Fotki z okolic Marina Bay Sands
W Gardens By The Bay akurat trafiamy na widowisko „światło i dźwięk” Jak ktoś z was zwiedzał tylko ogrody z „normalnym” oświetlenie to ten spektakl naprawdę powala na kolana. Przyznam, że oglądam go po raz pierwszy chociaż Gardens By The Bay zwiedzałem już z 5 razy. W rytm muzyki wszystko błyska i mruga całą feerią kolorów. Niesamowite przedstawienie:
Kolacja w Chinatown (w Scoot nic nie dadzą do jedzenia). Jedne z najlepszych chińskich restauracji poza Chinami imho mieszczą się właśnie w Singapurze w Chinatown.
Rachunek mnie ubawił ?
Jeszcze jedna zmiana po pandemii. Nie trzeba kupować biletów na metro, wystarczy karta kredytowa przy bramce, opłata schodzi automatycznie za każdy przejazd. Fajne, wygodne rozwiązanie dla jednodniowego turysty.
Na Changi ostatnie zakupy na lot (trójkąciki onigiri znane z Japonii) i do Sydney zabiera nas wypakowany po brzegi Dreamliner Scoota.
Udaje się przespać większość lotu chociaż jest dość ciasno na pokładzie i nie ma ekraników. Lądujemy w Sydney w południe, emigracja zajmuje dosłownie chwilkę. Odbieram uprzednio zarezerwowany samochód bo mamy w planie dojechać dzisiaj do Jindabyne u stóp masywu Góry Kościuszki a to prawie 450km. W dobrej cenie dostajemy dużego Forda Everesta
Po drodze wypatrujemy kangurów ale jedzie się głownie szybką autostradą więc niewiele widać. Dopiero za Goulburn droga robi się bardziej lokalna. Podziwiamy panoramę Lake George.
Na parkingu stado chruścieli australijskich.
Żywych kangurów brak ale przy trasie ich trup ściele się gęsto. Nikt nie zbiera trafionych sztuk i zalegają setkami na poboczach aż do pełnego rozkładu. Malują je tylko sprajem odblaskowym!
Po drodze Canberra – stolica Australii. Małe miasteczko, gdzie znajduje się siedziba rządu i parlament. Canberra została stolicą Australii na mocy kompromisu pomiędzy Sydney i Melbourne, każde z tych miast rościło sobie prawa do bycia stolicą nowego państwa i Canberra leżąca pośrodku została salomonowym rozwiązaniem. Oczywiście nie omieszkamy zwiedzać parlamentu.
Wejście jest darmowe, można literalnie zajrzeć na salę obrad. Na korytarzach spotykamy lokalnych polityków – panuje tu pełne otwarcie dla społeczeństwa.
Jeszcze obraz przedstawiający wizytę w parlamencie królowej Elżbiety.
Dojeżdżamy do Jindabyne – naszej bazy narciarskiej. Wynajęliśmy tu apartament z widoczkiem na Lake Jindabyne
Miasteczko jest malutkie więc wieczorem spacerek na lokalne specjały. A tam swojsko brzmiące nazwy:
Miejscowy browar:
Pytamy jak to wymawiają, trzymajcie się: „kozjusko” Na nic nasze prostowania, nikt z lokalesów prawidłowo słowa „Kościuszko” nie powtórzy.
Rano wypożyczamy narty i jedzmy do wybranego ośrodka narciarskiego gdzie jest dużo śniegu – Perisher.
To około 30 minut jazdy z Jindabyne. Droga nie zapowiada dziś szusowania.
Wjeżdżamy do Parku Narodowego Mt. Kosciuszko. Wjazd jest płatny
Pojawiają się górki i płaty śniegu
Parkujemy na bardzo zapchanym parkingu. Wysiadamy, patrzymy na góry i …… jednocześnie wszyscy wybuchamy śmiechem! No … w sumie niby człowiek wiedzioł, że Alpy to to nie będą ale…. no Białka Tatrzańska to przy Perisherze mega wielki i wysoki ośrodek narciarski.
Inspirujace, juz mi chodzi po glowie zimowe wejscie na Gore Kosciuszki. Cena za lot helikopterem ktora podales jest za osobe rozumiem, nie za caly helikopter?
@agnieszka.s11 no niestety to cena od osoby
:(@abelincoln zdawałem sobie sprawę, że cały ten teren to święta ziemia Aborygenów ale nikt tam nie zabraniał robić fotek. Co innego przy Uluru, tam są tablice uprzejmie proszące o brak focenia
Byłem tam w środku ichniejszego lata. Muszki rzeczywiście nie dawały spokoju plus temperatura ponad 40 stopni, jednak te widoki i to miejsce warte jest każdych pieniędzy i niedogodności.
Ale ta sierpniowa podróż do Australii jest dla mnie szczególna – po pierwsze to siódma, ostatnia tegoroczna wyprawa z mojego planu odwiedzenia wszystkich kontynentów w jeden rok. W sumie zajęło mi to 7 miesięcy i bach, udało się, jest siedem kontynentów w 2023 roku.
Ale to także wyprawa z cyklu „Odwiedzenie wszystkich ośrodków narciarskich na półkuli południowej” To będzie już czwarty kraj gdzie pojeżdżę na nartach po Chile, Argentynie i Nowej Zelandii.
No i w końcu spełnienie marzeń o zobaczeniu Góry Kościuszki, Uluru i Wielkiej Rafy Koralowej (tak, zamierzam w jednym tygodniu jeździć na nartach i nurkować na rafie). Także będzie to 10 dni bardzo napakowane podróżniczymi wyzwaniami w skrajnych klimatach. Harmonogram jest jak zwykle zresztą bardzo napięty.
Last but not least – mam również ważne spotkanie biznesowe na przedmieściach Sydney więc pakuję do walizki odpowiednio: sprzęt narciarski, sprzęt do snorkowania i gajer z koszulą?
Zaczynamy od Sydney wyprawą w Góry Śnieżne na narty (w sierpniu ciągle jest zima w tym regionie), następnie przelot do Uluru i na koniec Cairns czyli lasy deszczowe i rafa koralowa.
Składałem bilety kilka miesięcy próbując różnych kombinacji co by wyszło jakoś znośnie cenowo. W końcu zdecydowałem się na Scoota z Singapuru do Sydney, który wyniósł 1520zł RT od osoby a do Singapuru najtaniej zabrał nas Katarczyk z Warszawy. Na miejscu woził nas będzie głównie Jetstar i raz lecę Qantasem za Avioski. Scoot i Qantas to będą moje debiuty na pokładzie.
Na Okęciu przy bramce zapowiedź temperatury, która będzie nas atakować w Doha przy przesiadce – trwa przebudowa terminali w Doha i mnóstwo lotów obsługiwanych jest z płyty do autobusów.
A tymczasem na Okęciu w dolnej części strefy Non-Schengen odkrywam taką miejscówkę:
Konia z rzędem temu z Was kto już był w tym miejscu, mi spadły kapcie! No jest super miło i sympatycznie, piwo przedstartowe nawet w znośnej cenie.
Do Dohy zabiera nas Airbus 330 (miał być Dreamliner ale na wakacje zrobili podmiankę). Po drodze robię fotkę Bagdadu.
Do SIN lecimy na A350. W Singapurze zaplanowaliśmy prawie 10 godzin przerwy na rozprostowanie kości i zwiedzanie.
Moja ekipa jest tu po raz pierwszy, dla mnie to pierwsza wizyta od pandemii. Bagaże nadajemy od razu prosto do Scoota i na pusto jedziemy nieśpiesznie na miasto. Trasa całkiem standardowa – obejście Marina Bay, zwiedzanie ogrodów (akurat zrobi się ciemno), Chinatown i Little India. Na powrocie też będzie kilka godzin przerwy i wpadniemy wtedy do ogrodów botanicznych.
Fotki z okolic Marina Bay Sands
W Gardens By The Bay akurat trafiamy na widowisko „światło i dźwięk” Jak ktoś z was zwiedzał tylko ogrody z „normalnym” oświetlenie to ten spektakl naprawdę powala na kolana. Przyznam, że oglądam go po raz pierwszy chociaż Gardens By The Bay zwiedzałem już z 5 razy. W rytm muzyki wszystko błyska i mruga całą feerią kolorów. Niesamowite przedstawienie:
Kolacja w Chinatown (w Scoot nic nie dadzą do jedzenia). Jedne z najlepszych chińskich restauracji poza Chinami imho mieszczą się właśnie w Singapurze w Chinatown.
Rachunek mnie ubawił ?
Jeszcze jedna zmiana po pandemii. Nie trzeba kupować biletów na metro, wystarczy karta kredytowa przy bramce, opłata schodzi automatycznie za każdy przejazd. Fajne, wygodne rozwiązanie dla jednodniowego turysty.
Na Changi ostatnie zakupy na lot (trójkąciki onigiri znane z Japonii) i do Sydney zabiera nas wypakowany po brzegi Dreamliner Scoota.
Udaje się przespać większość lotu chociaż jest dość ciasno na pokładzie i nie ma ekraników. Lądujemy w Sydney w południe, emigracja zajmuje dosłownie chwilkę. Odbieram uprzednio zarezerwowany samochód bo mamy w planie dojechać dzisiaj do Jindabyne u stóp masywu Góry Kościuszki a to prawie 450km. W dobrej cenie dostajemy dużego Forda Everesta
Po drodze wypatrujemy kangurów ale jedzie się głownie szybką autostradą więc niewiele widać. Dopiero za Goulburn droga robi się bardziej lokalna. Podziwiamy panoramę Lake George.
Na parkingu stado chruścieli australijskich.
Żywych kangurów brak ale przy trasie ich trup ściele się gęsto. Nikt nie zbiera trafionych sztuk i zalegają setkami na poboczach aż do pełnego rozkładu. Malują je tylko sprajem odblaskowym!
Po drodze Canberra – stolica Australii. Małe miasteczko, gdzie znajduje się siedziba rządu i parlament. Canberra została stolicą Australii na mocy kompromisu pomiędzy Sydney i Melbourne, każde z tych miast rościło sobie prawa do bycia stolicą nowego państwa i Canberra leżąca pośrodku została salomonowym rozwiązaniem. Oczywiście nie omieszkamy zwiedzać parlamentu.
Wejście jest darmowe, można literalnie zajrzeć na salę obrad. Na korytarzach spotykamy lokalnych polityków – panuje tu pełne otwarcie dla społeczeństwa.
Jeszcze obraz przedstawiający wizytę w parlamencie królowej Elżbiety.
Dojeżdżamy do Jindabyne – naszej bazy narciarskiej. Wynajęliśmy tu apartament z widoczkiem na Lake Jindabyne
Miasteczko jest malutkie więc wieczorem spacerek na lokalne specjały. A tam swojsko brzmiące nazwy:
Miejscowy browar:
Pytamy jak to wymawiają, trzymajcie się: „kozjusko” Na nic nasze prostowania, nikt z lokalesów prawidłowo słowa „Kościuszko” nie powtórzy.
Rano wypożyczamy narty i jedzmy do wybranego ośrodka narciarskiego gdzie jest dużo śniegu – Perisher.
To około 30 minut jazdy z Jindabyne. Droga nie zapowiada dziś szusowania.
Wjeżdżamy do Parku Narodowego Mt. Kosciuszko. Wjazd jest płatny
Pojawiają się górki i płaty śniegu
Parkujemy na bardzo zapchanym parkingu. Wysiadamy, patrzymy na góry i …… jednocześnie wszyscy wybuchamy śmiechem! No … w sumie niby człowiek wiedzioł, że Alpy to to nie będą ale…. no Białka Tatrzańska to przy Perisherze mega wielki i wysoki ośrodek narciarski.