0
samsonao 4 marca 2015 20:40
Witam!
Ostatnio moja relacja została nagrodzona przewodnikiem po Meksyku (mam nadzieję, że kiedyś się uda go użyć), więc chciałbym się znów z Wami podzielić moją podróżą. Odbyłem ją jakiś czas temu, ale dopiero teraz naszło mnie do podzielenia się tą historią.
Wstępnie powiem jeszcze, że prowadzę bloga o nazwie Road Jitsu, który łączy podróże z trenowaniem brazylijskiego jiu jitsu gdziekolwiek się da. Jeśli spodoba Wam się jakiś fragment, fajnie by było zostać wspartym lajkiem na http://www.facebook.com/roadjitsu

ZACZYNAMY!

NA BIAŁORUŚ PRZEZ… LITWĘ!

Od dłuższego czasu wyjazd na Białoruś był moim celem i jedyne co mnie blokowało to proszenie się o wizę do tego kraju! I nagle wschodni sąsiedzi wyszli mi naprzeciw i podjęli się organizacji MŚ w hokeju na lodzie. Ale co to ma wspólnego ze mną? A no to, że ten kto chwalił się biletem w momencie kontroli paszportowej, to nie musiał mieć wizy. Pobyt bez wizy był teoretycznie możliwy tylko na pięć dni, czyli jakoś tak mało… Więc jako, że nie byłem jeszcze na Litwie to postanowiłem połączyć te dwa wyjazdy w jeden i zniknąć na jakieś 12 dni :)
Image
Jeszcze tylko szybkie rozpoznanie wśród znajomych, czy przypadkiem ktoś nie ma ochoty na wspólny wyjazd do Naszych sąsiadów i ciach! Wyszło na to, że cisnę tam z Martyną, która PRZYPADKOWO robi zdjęcia, więc tym razem będzie ich więcej! Poza tym mówią (Mecu), żeby było dużo zdjęć – to będą.

Wyjazd z Warszawy okazał się bezproblemowy i już po dziesieciu minutach czekania i robienia z siebie pajaca jechaliśmy z handlarzem samochodów, który zostawił Nas gdzieś w okolicach Białegostoku. 30 minut później po dotarciu na właściwą drogę jechałem już z jakąś babeczką, która mówiła, że nigdy nie bierze, bo kiedyś jakieś dziewczyny wylały jej sok na kanapę. Ale Nas wzięła bo się jej spodobaliśmy.
Image
W Augustowie miła Pani odbiła na zachód, no ale jaki zachód jak trzeba na północ! Po przebyciu tego miasta z buta na wskroś, zjedzeniu paprykarza i zapiciu go piwkiem nad kanałem Augustowskim w końcu znaleźliśmy się na odpowiedniej wylotówce.

I tu trzeba uważać o co się prosi w podróży. Jak tylko stanęliśmy na przystanku to zacząłem opowiadać czym jeszcze nie jechałem (a jest tego sporo!). No i wyszło mi, że nie jechałem wielkim TIRem i fajnie by było się przejechać któregoś dnia. Ale po co tyle czekać? Dziesięć minut później z wielkim trudem, w ogóle się nie mieszcząc w zatoczce zatrzymał się wielki tir. I tak spełniło się moje życzenie!
Image
Kierowcą okazał się 22 letni Arnoldas pochodzący z małego litewskiego miasta na wschodzie, dla którego najszybszym sposobem na zarobienie dobrej kasy było zostanie zawodowym kierowcą. Swoją drogą te końcówki AS na litwie są strasznie dziwne i są wszędzie bo chodzi chyba o to, że jeśli mamy rodzaj męski to końcówką zawsze będzie AS. Arnoldas, Zyndrunas, Vytutas, Pavelas, Lovelas, Baras, Klubas.

Z Arnoldasem skumaliśmy się od razu i zamiast do Suwałk to zabrał Nas bezpośrednio do Kowna. W sumie dojechaliśmy tam w nocy i dość problematyczne było szukanie miejsca na wygodny nocleg. Jeśli mówiłem, że nie jechałem nigdy TIRem to również w nim nie spałem. I tamtego dnia akurat udało mi się odblokować te dwa podróżnicze osiągnięcia! Nie spodziewałem się jak dużo tam jest miejsca… Dwie kuszetki do spania i dwa duże fotele! Na upartego i sześć osób tam przekima :)
Image
Arnoldas pobrzdąkał na gitarze, pogadaliśmy o życiu w podróży, wypiliśmy miód pitny i do spania! Tak oto minął pierwszy dzień litewsko białoruskiego tripa! Bez pośpiechu i zbędnej spiny, czyli tak jak lubię.
Image
Rano szybkie zbicie piątki i podziękowanie za podrzutkę i kimanie a potem w drogę! Jako, że ustawiłem się z moim jiujitsu ziomkiem Rokasem na wspólny trening we wtorek, a był poniedziałek to postanowiliśmy nie marnowac czasu i jechać do Kłajpedy. Czemu tam? W sumie fajna nazwa i morze, może dlatego! A dlaczego by nie?
Image
Wyjazd z Kowna był dość problematyczny i strasznie długo przyszło czekać na ratunek! Po około 2 godzinach strasznie się wkur****m i już brałem plecak w złości, ale dokładnie w tym momencie podjechał Jeep z dwoma ciekawymi gościami. Kierowca wyglądał jakby jechał na budowę, a pan na tylnym siedzeniu był mnichem hare krishna (szaty, jakieś kulki w worku, za pomocą których się modlił – straszna stylówa!).

Jak na uduchowionych ludzi przystało, zadali jedno ważne pytanie – czy jesteście głodni? Odpowiedź oczywiście była twierdząca, na co nowy kierowca odpowiedział, że niedaleko stąd mają swoją restaurację i jeszcze mają zamknięte, ale dla Nas ją otworzą. No dobra więc, jedziemy!
Image
Nowy znajomy z drogi był strasznie zadowolony, że może opowiedzieć komuś nowemu o swoich wierzeniach i ogólnie o miejscu, w którym się znajdowaliśmy! Z uśmiechem na twarzy oprowadzał po kuchni, pokazywał gdzie się gotuje zupę dla dwustu osób i takie tam. A na koniec zabrał Nas na górę, gdzie jego znajomi wyglądający na wyciągniętych prosto z Indii grali pod ołtarzem (creepy) na niezidentyfikowanych instrumentach.
Image
Image
Po szybkim koncercie unplugged uduchowieni towarzysze zaproponowali, że podrzucą 40 kilometrów w stronę Kłajpedy. Tak więc dopełniliśmy samochód szefem mnichów i wystartowaliśmy. W sumie nie kazali nic podpisywać i sprzedawać mieszkania, ale nakłaniali, żeby poczytać więcej o ich środowisku w necie. No i żeby odwiedzić Indie!

Dalsza droga do Kłajpedy to 160 kilometrów na dwa strzały! Bez większych przygód. Pierwszy strzał po 10ciu minutach z młodym koleszką, a 2gi też jakoś bardzo szybko z policjantem, wiozącym siostrę do miasta na USG, czyli idealnie dla mnie!

C.D.N.
Image

Jestem pod wrażeniem! Jeśli dotrwałeś do końca, oznacza to że wciągnęła Cię ta historia.
Może odwiedzisz http://www.facebook.com/roadjitsu i okażesz wsparcie ?Kalispell! Oczywiście ciąg dalszy będzie w tym temacie... Wejście na bloga jest dobrowolne :) ale jednak jak się spodoba... to można zawsze zlajkować https://www.facebook.com/roadjitsu
NADMORSKI RELAKS I NICNIEROBIENIE !

Po bezstresowym dotarciu do nadmorskiego miasta Kłajpeda i zbiciu piątki z kierowcą policjantem trzeba było wstąpić do kawiarni w celu uzupełnienia spadku kofeiny i facebooka w organiźmie. Naładowany pozytywną energią z internetu mogłem wgryźć się w miasto dokladniej. Niestety Kłajpeda okazała się zwykłym portowym miastem, które najwięcej do zaoferowania ma właśnie w okolicach wybrzeża.

Z tego powodu nie było co siedzieć w zatłoczonym mieście, gdy do morza było już tak blisko. No i rozbić na noc się wypadało w jakimś ładnym miejscu. Szybka wizyta w sklepie w celu uzupełnienia zapasów piwa i ryb wędzonych (były słabo wędzone!) i można było ruszać dalej. Po krótkim rozpoznaniu wybrzeża i spojrzeniu w mapę wyszło na to, że trzeba wziąć prom na półwysep Smiltyne, który wydawał się w tym czasie wolny od dzikich hord wczasowiczów (maj ~ ok. 7*C).
Image
Prom na półwysep Smiltyne – 1.6 euro, powrót w cenie pierwszego biletu.
Po ok. 10cio minutowej wycieczce promem i lądowaniu na półwyspie plan na resztę dnia był bardzo prosty. Znaleźć przyzwoite i skryte miejsce na wydmie, rozbić tam namiot, rozpalić ognisko i zrelaksować się w nieprzeciętnych okolicznościach natury.
Image
Maskowanie namiotu to podstawa!
Generalnie na Litwie nie ma powalających alkoholi, ale wg mnie piwo trzyma poziom i jeśli chodzi o te najpopularniejsze dostępne w sklepie to chyba jest lepsze od ,,naszych Polskich” koncernowych browarów. Jednak życie pokazuje, że często się mylę i jak tylko złapaliśmy stopa do Kowna to kierowca, który był profesorem na Uniwersytecie Wileńskim strasznie wjechał na to, że w ostatnich latach litewskie piwa się sprzedały i zeszmaciły (skandal)!
Image
Litewskie piwo pszeniczne Švyturys Baltas, które później okazało się sprzedajne! W takich okolicznościach to i piwo tesco by dobrze smakowało ;)
Image
Dobry widok po wyjściu z namiotu to podstawa...
Miałem cichą nadzieję, że w Maju uda mi się popływać w Bałtyku, jednak nie zawsze dostajemy co chcemy i było po prostu za zimno (o nie!). Pozostał więc ostatni punkt relaksacyjnego programu, czyli ognisko. Harcerzykiem nie jestem, ale udało się za pierwszym razem rozpalić dobre ognisko na dwie godziny ha!
Image
Rano pozostało zwinąć pałatkę, zjeść rybkę na drewnianych schodach z wydm na plażę a potem zawijać się promem do miasta! Potem po dwudziestu minutach na nogach i podjęciu ryzyka w postaci wyboru odpowiedniego autobusu znaleźliśmy się na wylotówce. Oczywiście naturalnym wyborem był autostop i tak po kilkunastu minutach zatrzymał się wcześniej wspomniany Profesorek, który jechał prosto do Wilna. Naturalnie zaproponował podwózkę do stolicy Litwy, ale spotkanie w Kownie było już zaplanowane.

Jakoś tak to Kowno nie zrobiło na mnie dużego wrażenia. Duże jak na Litewskie warunki miasto, ale bez polotu… No może się nie znam za bardzo na tych tematach, czyli kościołach i twierdzach, ale byłem już w ładniejszych miastach! Zdecydowanie bardziej przypadł mi do gustu trening jiu jitsu ze znajomymi w tym mieście, po którym z resztą fajnie spędziliśmy czas w knajpie.
Image
Stary zamek w Kownie.
Image
Stare Miasto
Image
Urokliwsza część miasta. Nie baba... Brunetki na dalszym planie!
Image
Niektórzy jarają się kościołami...
Image
Mnie jarają cholernie wielkie żubry, na które można wejść

Oczywiście nie jest największym problemem spanie gdzieś w namiocie, w mieście! To jest wyzwanie, ale tym razem mój kolega Rokas zaprosił Nas do siebie. Powiedział, że bardzo zależy jego rodzicom na tym, zeby pogadać po Polsku i poznać jego znajomych! Kiedyś pracowali to tu to tam i znają to i owo. Bardzo ciekawi ludzie! Ponadto tata Rokasa wysnuł teorię, że lubię piwo, którego nie miał w domu. Miał za to inne mocne trunki, których spożycie co chwilę mi proponował :)

Nad ranem zostaliśmy poczęstowani smażoną rybką, stekiem i jakimś mlecznym specjałem, który mieliśmy koniecznie spróbować. Przypominał coś w rodzaju cukierka/batonika w czekoladzie, którego przechowuje się w lodówce! Co to byłooo! Jadłem to przez następne dni na Litwie, a i na Białorusi też to mieli.

Po śniadaniu podziękowaliśmy za gościnę i pożegnaliśmy się. My ruszyliśmy do Wilna na następne trzy dni a Rokas do biblioteki na dwa tygodnie, żeby skończyć pracę inżynierską, co mu się z resztą udało!

C.D.N.

Jestem ponownie pod wrażeniem! Jeśli dotrwałeś do końca, oznacza to że wciągnęła Cię ta historia.
Może odwiedzisz http://www.facebook.com/roadjitsu i okażesz wsparcie ?
om/roadjitsu i okażesz wsparcie ?

-- 06 Mar 2015 17:32 --

Nie mogę napisać nowego posta... Gdy naciskam - Odpowiedz - i piszę wiadomość, cały tekst pojawia się w tym okienku.

-- 06 Mar 2015 17:36 --

LUŹNY DZIEŃ W WILNIE

Do Wilna z Kowna dotarliśmy jednym strzałem na popołudnie. Udało się złapać podwózkę dość szybko, mimo konkurencji ze strony pijanego gościa. Kierowcą okazała się kobieta w średnim wieku, która jechała na koncert punkowy i cały czas nuciła jakieś smuty. Ogólnie pozytywnie, no i do tego wysadziła Nas w centrum Wilna, z którym się pobieżnie zapoznałem bo trzeba było już pędzić na trening jiujitsu.
Image
Chwila przed treningiem na oglądanie centrum…
Image
…i chodzenie takimi uliczkami.
Po treningu było już ciemno i pogoda nie dopisywała, więc załatwiliśmy sobie kwaterę z pomocą nowych znajomych z klubu. Udało się coś trafić w miarę blisko centrum, czyli mieliśmy spokój z noszeniem plecaków przez cały następny dzień i można było się skupić na zwiedzaniu miasta!

Nie było na co czekać i już z samego rana wyruszyłem na miasto. Na pierwszy ogień poszła Ostra Brama, czyli jedna z bardziej znanych w Polsce bram miejskich. Być w Wilnie i jej nie zobaczyć? No jak to tak… Muszę przyznać, że wyglądem i swoją pięćset letnią historią zrobiła na mnie duże wrażenie. Oczywiście, żeby zobaczyć obraz trzeba było się ustawić w kolejce, która ciągnęła się po schodach, aż na dwór. Było tam słychać wyrażane zniecierpliwienie w znajomym języku…
Image
W tych rejonach słychać tylko polski język.
Image
Następnie przyszedł czas na odwiedzenie cmentarza na Rossie, gdzie pochowani są polscy żołnierze polegli w latach dwudziestych XX wieku, oraz w walkach trwających podczas II WŚ jak i zasłużeni dla kultury i miasta cywile.

Jest to miejsce niezwykłe ze względu swojego położenia na wzniesieniach, oraz wszechobecną zieleń. Nie umiem nawet tego przekazać tak jakbym chciał, może zdjęcia choć trochę to przybliżą. Po prostu miejsce specjalne, warte odwiedzenia.
Image
Image
Przed głównym wejściem znajduje się Mauzoleum Matki i Serce Syna, otoczone licznymi grobami żołnierzy AK. W grobie spoczywa matka Piłsudskiego, wraz z sercem Marszałka. Moją uwagę przykuł świetny cytat z Juliusza Słowackiego znajdujący się na płycie nagrobkowej, wykuty zgodnie z wolą Piłsudskiego.

,,Kto mogąc wybrać, wybrał zamiast domu
Gniazdo na skałach orła, niechaj umie
Spać, gdy źrenice czerwone od gromu
I słychać jęk szatanów w sosen szumie.
Tak żyłem.”
Image
Potem trzeba było uzupełnić siły do dalszych manewrów. Najlepszym miejscem był bar Kawa i Ceburaki na ulicy o imieniu jakiegoś slynnego litwina… Sopeno 3, czy jakoś tak! Blisko Ostrej Bramy. W każdym razie można tam dostać zimne litewskie piwo, cepeliny i ceburaki, czyli placka, albo wyrośniętego pieroga z wkładką, których jest chyba z dziesięć odmian. Tymi cepelinami dużo osób się zachwycało. I co? Okazały się zwykłymi kartaczami!
Image
Następnym punktem programu było delikatne podejście pod wzgórze, na którym usytuowany jest Zamek Górny w Wilnie. W sumie ostała się tylko jedna baszta, która nosi nazwę po swoim twórcy z XIV wieku. W Baszcie Giedymina znajduje się muzeum i taras widokowy.
Image
Image
W Wilnie jest dużo zielonych terenów, które tworzą klimat miasta.

Kolejnym ciekawym miejscem do odwiedzenia jest Republika Zarzecza, która została proklamowana jakieś 15 lat temu. Jest to idealne miejsce dla artystów, hipsterów i bezdomnych! Nasz litewski kolega opowiadał, że na początku była to zwykła dzielnica, ale dzięki zabiegowi ze stworzeniem Republiki dużo artystów, hipsterów i bogatych ludzi sprowadziło się za rzekę, wypierając tym samym bezdomnych…

Republika ma swoją konstytucję, w której możemy przeczytać m.in.:
-Człowiek ma prawo mieszkać nad Wilenką, a Wilenka przepływać obok człowieka.
-Człowiek ma prawo do ciepłej wody, ogrzewania w zimie i do dachu z dachówek.
-Człowiek ma prawo umrzeć, ale nie jest to jego obowiązkiem.
-Człowiek ma prawo kochać.
-Człowiek jest odpowiedzialny za swoją wolność.
-Człowiek ma prawo nie mieć żadnych praw.
-Człowiek ma prawo kochać kota i opiekować się nim.
Image
Image
Image
Po całym dniu chodzenia przyszedł czas, żeby wrócić po plecaki do kwatery. Jakoś tak się udało, że w parę minut znalazł się host na couchsurfingu, który chciał Nas poznać. Podał adres i powiedział, żeby wbijać. Taka opcja była najlepszą z możliwych, bo po Wilnie była już w planach tylko Białoruś i wypadało się ogarnąć.

Danijus i jego dziewczyna okazali się mega wyluzowanymi ludźmi, z którymi bardzo dobrze się gadało, ehe! Wyszło nawet, że cała jego rodzina była ogarnięta zajawką na rajdy i nawet jego mama była kierowcą, ale chyba po pierwszym wypadku już się poddała. Reszta tematów to zbliżanie się Litwy, Łotwy i Estonii do ruskich, polityka, pasja do podróży i rozmawianiee o różnicach pomiędzy Polską i Litwą.

Następneg dnia rano zostaliśmy podwiezieni na wylotówkę w kierunku Białorusi i tyle nas widzieli na Litwie…
Image
Danijus lubił rzucać kotem…
Image
Dobre
Image
Uniwersytet Wileński...
Image
W zamian za nocleg trzeba było raz wyjść na spacer z tym koleżką.
Image
Jestem pod wrażeniem x3! Jeśli dotrwałeś do końca, oznacza to że wciągnęła Cię ta historia.
Może odwiedzisz http://www.facebook.com/roadjitsu i okażesz wsparcie ?Cześć! Ciąg dalszy relacji! Mam nadzieję, że zauważyliście ostatni wpis, ktróry złączył się z poprzednim ;/ jakiś błąd forum...

Dodaję również, że nienaturalnie mi się zaczął rozjeźdżać tekst... Przepraszam za to! :evil:

PIERWSZY KONTAKT Z BIAŁORUSIĄ…

W miarę szybko udało się dostopować z Wilna na granicę, do której przekoroczenia ustawiło się bardzo dużo samochodów.
Od razu poszliśmy do przejścia pieszego, żeby przekonać się czy na serio wpuszczą nas do Białorusi z biletami na MŚ w hokeju zamiast wizy.
Chwila niepewności, dwa druki po rusku do wypełnienia w stylu: co, gdzie, jak, po co, za ile, czemu i już można było kierować się na Mińsk!
Image
Niestety, jak tylko Pani z okienka oddała świstki z papierem to nagle rozpadał się najbardziej chamski deszcz jaki tylko mógł.
Zanim dobiegłem pod najbliższy daszek przed drugą kontrolą, byłem cały mokry. Los chciał, że pewien rosjanin zobaczył, że bardzo mokniemy i nie wiemy co zrobić, więc opuścił szybę i krzyknął, iż podwiezie Nas do Mińska.
Miał czekać za ostatnią kontrolą papierków. Jak powiedział tak zrobił. Nie ma to tamto, że aneksja Krymu, czy coś! Rosjanie są mili :)
Image
Pasza i jego syn Kirill wracali z wakacji w Polsce a konkretnie z Malborka, w którym byli bo interesują się zamkami (castles & shit).
Byli bardzo zadowoleni i mówili, że to największy zamek jaki kiedykolwiek widzieli.
Dodatkowo mówili dobrze po angielsku, więc nie było najmniejszego problemu z komunikacją.
Co więcej gadało się tak dobrze, że zaprosili Nas na obiad!
Image
Image
Mieliśmy razem jechać do Mińska, czyli jakieś 200 km od Wilna, co było planem maksimum na tamten dzień.
Rosjanie jechali jak nie trudno się domyślić do siebie, więc zaproponowali, że mogą nas podrzucić wszędzie gdzie tylko chcemy, łącznie z Moskwą, gdzie nas przekimają.
Biorąc pod uwagę fakt, że byłem ustawiony na trening jiu jitsu w Mińsku dopiero za dwa dni, była to bardzo kusząca propozycja. Niestety brak wizy Rosyjskiej pokrzyżował plany i wizje odwiedzenia Placu Czerwonego, aleeeee… z braku laku, nudy, albo przez dobre towarzystwo padła decyzja, że jedziemy z nimi dalej i wysadzą nas w ostatnim mieście przed granicą Rosyjską.
Image
I tak sobie jechaliśmy parę godzin, gadaliśmy i słuchaliśmy dobrej muzyki… Nagle przyszedł czas wysiadać.
Szybka wymiana fb, instagrama, oraz maila i ruskie pajechali! Niestety pech chciał, że ostatnim dużym miastem przed granicą jest Orsza, czyli przysłowiowa totalna dupa!
Decyzja mogła być tylko jedna, jedziemy dalej do Vitebska, o którym coś kiedyś słyszałem, więc trzeba było tam pojechać…

Chwila na znalezienie dobrej drogi na mapie i już można było łapać stopa. Początkowo miałem złe odczucia z tą miejscówką, ale bezpodstawnie bo już po pięciu minutach zatrzymał się rosjanin, którego imienia nie pamiętam.
Pamiętam jednak, że jechał non stop 20 godzin z Włoch do Petersburga i zatrzymał się po to, żeby z kimś pogadać i nie zasnąć. Oczywiście padła propozycja, że możemy z nim jechać do Petersburga i zapewniał nas o bezproblemowym przekroczeniu granicy bez wizy. Rosja z Białorusią i innymi partnerskimi państwami ma identyczne porozumienie o ruchu międzygranicznym jak w strefie shengen, więc jedyne problemy mogły wystąpić przy rutynowej kontroli.
Grzecznie podziękowaliśmy i wysiedliśmy na obwodnicy Witebska, pod wielkim sowieckim pomnikiem (były wszędzie!).
Image
Do miasta było jakieś 10 km, więc nie było co się męczyć. Kciuk do góry i po paru minutach jechaliśmy bardzo starą ładą z jeszcze starszym małżeństwem.
Mili Państwo podrzucili nas do centrum i pożegnaliśmy się pod dworcem. Na dworzec weszliśmy, żeby sprawdzić połączenia kolejowe. Niespodziewanie jednak sprawdziłem szybkość reakcji Białoruskiej policji, która jest zdumiewająca.
Podszedłem pod kantor, żeby wymienić złotówki na ruble i w tym czasie jakichś dwóch typków zainteresowało się moją skromną osobą. Zapytali się skąd jestem i co tu dużo pisać, mieli złe zamiary…
Nawet nie zdąrzyłem poczuć się zagrożonym, gdyż niewiadomo skąd zjawiło się czterech milicjantów, którzy bez gadania ocalili mnie od przedwczesnego sparingu na Białorusi!

Połączeń kolejowych było brak, więc niewiele się przejmując ruszyliśmy zwiedzać Witebsk. Jest to podręcznikowe postsowieckie miasto, czyli bardzo szerokie ulice, na których prawie nie ma samochodów, dziwne iluminacje świetlne, pomniki małe i duże, oraz czołgi na każdym placu i w każdym parku.
Nie zabrakło też chamskich barów z tandetną muzyką nad rzeką, gdzie całe rodziny spędzają wolny czas! Piwo w takich miejscach smakuje inaczej…
Image
Zatłoczone centrum i piękne iluminacje
Image
Pomnik jakiegoś wielkiego zwycięstwa...
Image
Rudy 105
Image
Russian war machine!
Oglądanie maszyn wojennych było bardzo pochłaniającym czas zajęciem, więc dzień uciekł i zostaliśmy bez noclegu.
No ale po co się ma namiot w takich sytuacjach? Niestety byliśmy w środku miasta, więc trzeba było się jakoś wydostać.
Wsiedliśmy do obskurnego tramwaju, który wywiózł nas daleko z centrum, skąd było parę kroków do drogi… ale miejsca na namiot brak.
Image
Jako że na Białorusi stopuje się rewelacyjnie, to czemu by nie spróbować tego nocą. Szliśmy sobie poboczem oświetlonej drogi około północy, machając na każdy samochód wyjeżdżający z miasta.
Oczywiście ruch był znikomy, ale jakimś cudem zatrzymał się jeden starszy koleś, który miał jak się później okazało problemy z mówieniem. Pokazał, żeby wsiadać i zapiąć pasy.
Gdy chciałem zagadać, to tylko pokazał palcem, żeby się nie odzywać. Puścił jakąś starą ruską piosenkę, w której zachrypnięty gość śpiewał coś o swoim żywocie, co dodało klimatu dreszczowca.
Co jak co ale ten stop miał klimat jak z jakiegoś horroru! Brakowało tylko, żeby ten samochód był czarną wołgą… Na szczęście po 50ciu kilometrach wyszliśmy z tego samochodu żywi!

Nie zdążyłem porządnie trzasnąć drzwiami, a zatrzymał się następny samochód. A wszystko to w okolicach pierwszej w nocy!
Tym razem kierowcą był młody, wygadany gość, który wracał z roboty do Połocka.
Pogadaliśmy chwilę i z tego co mówił to nie było szansy na wbicie się do jakiegoś motelu, więc doszliśmy do wniosku, że wysiądziemy przed miastem i rozbijemy namiot w lesie. Mieliśmy mu tylko powiedzieć, kiedy ma się zatrzymać.
W sumie to nie widziałem kiedy, bo było ciemno jak w dupie, do tego się rozpadało, więc powiedziałem, żeby zatrzymał się gdziekolwiek. Wyszedłem z samochodu i dla alibi po prostu sprawdziłem, czy jest jakaś ścieżka do lasu.
Była. Wróciłem do samochodu i gość zaczął mnie pouczać, żebym nigdy nie zostawiał koleżanki z obcym w samochodzie bo mógłby nagle odjechać i o. W sumie racja, ale nie wiedział, że na takie okazje Martyna ma przyszykowany nóź w kieszeni! HA!
Pożegnaliśmy się i nie wiem, czy dla pocieszenia i podbudowania nas w trudnej sytuacji, czy co to w ostatniej chwili rzucił nam jeszcze sok pomarańczowy, to było dziwne!

Godzina 2ga w nocy, 5 km do najbliższego miasta, zacinający deszcz i zero latarni.
Oczywiście to było najdziwniejsze miejsce w okolicy, w jakim można było rozbijać namiot.
Całe szczęście gwiazdy, czołówka i telefon dały radę oświetlić drogę. Mniej szczęscia czekało w wybranej przeze mnie ścieżce do lasu, w której było tylko bagno. Krążyliśmy dobre pół godziny, żeby tylko znaleźć kilka metrów kwadratowych płaskiej ziemi.
Potem jak już zabraliśmy się za rozbijanie namiotu w totalnych ciemnościach rozpadało się jeszcze bardziej.
Jak już się to udało i położyłem się na tej przemoczonej karimacie to byłem bardzo zmęczony, ale też szczęśliwy, że jednak się udało wyjść cało z tej opresji!

Tego dnia miał być spokojny dojazd do Mińska a skończyło się objechaniem połowy Białorusi, gapieniem się na wielkie pomniki i stare czołki, nocnym łapaniem stopa i spaniem w totalnej dziurze pod Połockiem!
Lubię tę swobodę w podróżowaniu stopem, że nic się nie musi, nigdzie nie trzeba pędzić… I to, że planując dojechać do jednego miejsca, można skończyć zupełnie gdzieś indziej, a wszystko to przez ludzi poznanych w drodze!


Jestem pod wrażeniem x4 ! Jeśli dotrwałeś do końca, oznacza to że wciągnęła Cię ta historia.
Może odwiedzisz http://www.facebook.com/roadjitsu i okażesz wsparcie ?POŁOCK, CZYLI GDZIEŚ NA KOŃCU BIAŁORUSI

Pomimo mokrej karimaty spałem jak zabity, prawdopodobnie przez nocne przygody z szukaniem płaskiego miejsca na namiot. Jak się rano okazało rozbiliśmy się 5 metrów od jeziorka i drugie tylke od drogi, więc jedyne co trzeba było zrobić to złożyć pałatke, otrzepać plecak i jechać do najbliższego miasta, czyli Połocka, o którym nic nigdy nie słyszałem.

Dodaj Komentarz

Komentarze (9)

kalispell 4 marca 2015 21:28 Odpowiedz
Fajnie się czyta - dalsza relacja będzie tu, czy tylko na blogu?
washington 8 marca 2015 08:38 Odpowiedz
Lekki styl, przyjemnie się czyta :) A i autostopowe wyprawy zawsze budzą u mnie sympatię i liczne wspomnienia :D prosimy o więcej
michcioj 8 marca 2015 09:42 Odpowiedz
dokladnie, prosimy o wiecej :-) ciekawi mnie jak to wyglada przekraczanie granicy bialoruskiej na stopa no i jazda po tym kraju stopem. z tego co kojarze na Ukrainie i w Rosji to za stopa... trzeba placic.no ale zobaczymy w dalszej czesci relacji :-)
pemat 8 marca 2015 09:47 Odpowiedz
Washington napisał:Lekki styl, przyjemnie się czyta :) A i autostopowe wyprawy zawsze budzą u mnie sympatię (...)najwyraźniej nie na tyle, aby kliknąć "lubię"
anewald 8 marca 2015 09:49 Odpowiedz
Tak samo warto być czujnym w Rumunii :DZnajomi byli pod wielkim wrażeniem, że "ich" kierowca każdemu się zatrzymuje, nawet w pewnym momencie syna zapakował do bagażnika, gdy pojawiła się kolejna osoba a nie było wtedy już miejsc :D A na koniec przejście do płatności...
booboozb 8 marca 2015 15:06 Odpowiedz
Mi się bardzo podoba, niemniej jednak agitacja o lajki na fb pod każdym postem niepotrzebna :)pozdrawiam
kalispell 9 marca 2015 22:17 Odpowiedz
Super. Ciekawe gdzie w tym roku wylądujecie:)
kalispell 13 marca 2015 19:56 Odpowiedz
No to trzeba wybrać się na Białoruś - wszystko wygląda ciekawie.
krystoferson112 16 marca 2015 16:59 Odpowiedz
Byłem w kwietniu 2014 roku na Białorusi korzystając z biletów na MŚ w hokeju i powiem było bardzo fajnie i gdyby te cholerne wizy bywał bym tamczęściej. Bardzo pozytywnie nastawieni ludzie a i sam " rezim Łukaszenki" jak się go w Polsce nazywa był dla mnie i moich rozmówców nigdzie niewidoczny. Polecam Białoruś-smaczne zefiry i serki. :D