Nie planowałem tej wycieczki - miał być pierwszy raz w Azji Południowo-Wschodniej i Katar (akurat na zakończenie wakacji). No ale niestety - plany planami, a życie życiem, i polecieć się w tym roku nie udało - ale to nie znaczy, że trzeba siedzieć w domu
;) a że nie udało mi się być jeszcze w tym roku na wybrzeżu, pomysł nasunął się sam.
Oczywiście jak to ja, od razu zacząłem myśleć nad tym, jak uatrakcyjnić plan podróży. Oczywiście mogłem jechać "jak Bóg przykazał" pociągiem w drodze powrotnej - ale że akurat trafiły się relatywnie (jak na to, że kupowałem na niecałe 3 tygodnie przed wyjazdem) tanie bilety z Gdańska do Belfastu, a powrót był następnego dnia do Krakowa... za długo się nie zastanawiałem
;)
Dzień 1 - 27 września Zaczynam do bólu klasycznie. Wręcz nudno - popołudniowy pociąg TLK z Krakowa do Gdyni. Podróż jakoś zlatuje i nad morzem melduję się po 22. Właściwie jedynym ciekawszym momentem tego dnia są... dziki. Dosłownie zaraz po wyjściu z dworca, po drodze do hostelu, w środku miasta ryje chyba 7 czy 8 dzików
;) (zaczynam się aż zastanawiać, czy któryś nie wparuje do pobliskiego spożywczego).
Jeszcze tylko rzut oka na Gdynię by night - i trzeba iść spać, bo pobudka jest następnego dnia o chorej porze.
Dzień 2 - 28 września Chora godzina (tzn. 4) na wstawanie nie była bez powodu - o 5.00 mam pociąg do Jastarni, jak nie zdążę, to cały plan się posypie. Docieram szczęśliwie na miejsce - i przez dobrą godzinę okupuję plażę, obserwując wschód słońca
:D amatorów takiej rozrywki całe szczęście nie ma wielu (na plaży jest dosłownie kilkanaście osób). Jest pięknie - kolory zmieniają się jak w kalejdoskopie.
Jastarnia po sezonie wygląda jak wymarłe miasto. Może ludzie jeszcze nie wstali? Tak czy inaczej - nie ma tam szczególnie wiele do roboty i zaraz zawijam się na chwilę na Hel. Dosłownie po to, żeby wyjść na latarnię i kawałek się przespacerować. Ludzi już trochę więcej, ale dalej nie ma tłoku. Z samej latarni - niestety - zdjęcia da zrobić się tylko przez szybę.
Poza tym z ciekawszych rzeczy na Helu znajduję opuszczony budynek (z bliżej niezidentyfikowanym malunkiem na drzwiach) i sporo rokitnika.
Wracam na dworzec i kierunek Gdynia. Nie mam żadnego szczegółowego planu - po prostu spaceruję po mieście (praktycznie do wieczora), przy okazji odkrywając świetne jedzenie w przydworcowej makaroniarni
;)
O zachodzie słońca znowu melduję się nad morzem, tym razem uderzam na Klif Orłowski (który - swoją drogą - jest dużo mniej spektakularny, niż się spodziewałem). Słońce już zaszło i wszystko pokrywa niebieska poświata. Pozostaje już tylko znaleźć kolejny hostel - ale już w Sopocie (i - dla odmiany - spać kolejnego dnia do oporu
;) )
Nie planowałem tej wycieczki - miał być pierwszy raz w Azji Południowo-Wschodniej i Katar (akurat na zakończenie wakacji). No ale niestety - plany planami, a życie życiem, i polecieć się w tym roku nie udało - ale to nie znaczy, że trzeba siedzieć w domu ;) a że nie udało mi się być jeszcze w tym roku na wybrzeżu, pomysł nasunął się sam.
Oczywiście jak to ja, od razu zacząłem myśleć nad tym, jak uatrakcyjnić plan podróży. Oczywiście mogłem jechać "jak Bóg przykazał" pociągiem w drodze powrotnej - ale że akurat trafiły się relatywnie (jak na to, że kupowałem na niecałe 3 tygodnie przed wyjazdem) tanie bilety z Gdańska do Belfastu, a powrót był następnego dnia do Krakowa... za długo się nie zastanawiałem ;)
Dzień 1 - 27 września
Zaczynam do bólu klasycznie. Wręcz nudno - popołudniowy pociąg TLK z Krakowa do Gdyni. Podróż jakoś zlatuje i nad morzem melduję się po 22. Właściwie jedynym ciekawszym momentem tego dnia są... dziki. Dosłownie zaraz po wyjściu z dworca, po drodze do hostelu, w środku miasta ryje chyba 7 czy 8 dzików ;) (zaczynam się aż zastanawiać, czy któryś nie wparuje do pobliskiego spożywczego).
Jeszcze tylko rzut oka na Gdynię by night - i trzeba iść spać, bo pobudka jest następnego dnia o chorej porze.
Dzień 2 - 28 września
Chora godzina (tzn. 4) na wstawanie nie była bez powodu - o 5.00 mam pociąg do Jastarni, jak nie zdążę, to cały plan się posypie. Docieram szczęśliwie na miejsce - i przez dobrą godzinę okupuję plażę, obserwując wschód słońca :D amatorów takiej rozrywki całe szczęście nie ma wielu (na plaży jest dosłownie kilkanaście osób). Jest pięknie - kolory zmieniają się jak w kalejdoskopie.
Jastarnia po sezonie wygląda jak wymarłe miasto. Może ludzie jeszcze nie wstali? Tak czy inaczej - nie ma tam szczególnie wiele do roboty i zaraz zawijam się na chwilę na Hel. Dosłownie po to, żeby wyjść na latarnię i kawałek się przespacerować. Ludzi już trochę więcej, ale dalej nie ma tłoku. Z samej latarni - niestety - zdjęcia da zrobić się tylko przez szybę.
Poza tym z ciekawszych rzeczy na Helu znajduję opuszczony budynek (z bliżej niezidentyfikowanym malunkiem na drzwiach) i sporo rokitnika.
Wracam na dworzec i kierunek Gdynia. Nie mam żadnego szczegółowego planu - po prostu spaceruję po mieście (praktycznie do wieczora), przy okazji odkrywając świetne jedzenie w przydworcowej makaroniarni ;)
O zachodzie słońca znowu melduję się nad morzem, tym razem uderzam na Klif Orłowski (który - swoją drogą - jest dużo mniej spektakularny, niż się spodziewałem). Słońce już zaszło i wszystko pokrywa niebieska poświata. Pozostaje już tylko znaleźć kolejny hostel - ale już w Sopocie (i - dla odmiany - spać kolejnego dnia do oporu ;) )
cdn