Wszystko zaczęło się niemalże ekstatycznie: radość z promocji i rewelacyjnie ustrzelonego na wakacje biletu W6 z Budapesztu do Nur Sultan (Astana). To było w październiku i dałem szybko znać na forum, żeby i inne osoby mogły skorzystać. Co jakiś czas wracałem do tematu, żeby opracować szczegóły wyjazdu do wymarzonego Kazachstanu i Kirgistanu. Dokupiłem przeloty do Almat i nawet zarezerwowałem parking przy lotnisku w BUD. Wyjazd krok po kroku nabierał kształtów. Aż tu nagle pewnego styczniowego dnia otwieram pocztę i co?
We regret to inform you .. etc.
Tak nie zaczyna się nic dobrego.. Wizzair wyciął wszystkie przeloty do NQZ! “Ale ze mnie bambik” - pomyślałem. I co teraz? Prawdziwy dylemat, bo żeby było niedrogo w lipcu/sierpniu i ciekawie, to trudna sprawa. Ostatecznie wyszło, że przelot do Baku z Budapesztu wychodzi całkiem w porządku cenowo. Pojawiło się przy tym sporo pytań, czy nie będzie za gorąco, czy będzie tam w ogóle co robić? Z takimi myślami mimo wszystko zdecydowaliśmy się na zakup i już parę miesięcy później nasza trójka (żona, dziesięcioletnia córka i ja) mieliśmy okazję to sprawdzić.
Ponieważ wylot był o 5:00 nad ranem (wielkie dzięki Wizzair!!!
:) ), zatrzymaliśmy się w Vecsés, stamtąd jest raptem 5 minut samochodem na lotnisko. Szczęśliwie dojechaliśmy na Węgry na popołudnie, bo w samym miasteczku główną atrakcją był hipermarket Tesco, a coś co można by uznać za centrum sprawiało wrażenie wymarłego.
W Baku wylądowaliśmy na Terminalu 2, który wygląda tak sobie, jest mały i niewiele tam jest. Zaraz po wyjściu uczepił nas się “taksówkarz” oferujący przejazd do centrum za 60AZN, łaził za nami krok w krok, a nawet wołał policjanta, żeby ten potwierdził jego wiarygodność. Ja z kolei intensywnie ignorując gościa próbowałem rozmienić wybraną gotówkę z czarnego bankomatu na przylotach (polecam - nie pobrał prowizji). Niestety próba zakupu coli przy użyciu dużego nominału w jedynej kafejce nie powiodła się. Stąd też przespacerowaliśmy się do Terminalu 1, gdzie jest pełna cywilizacja i tam bez najmniejszego problemu pierwszy lepszy kantor rozmienił nam pieniądze. I to wszystko co było nam potrzeba, bo dzięki darmowemu WiFi natychmiast złapaliśmy Bolta i za 6 AZN dotarliśmy do centrum.
:D Człowiek czuje się dziwnie płacąc 15zł za 25km, więc zostawiliśmy napiwek i tak już często było z Boltem - tak tanio, że czasami nie warto było nawet jechać metrem czy inną komunikacją w przypadku trzech osób. A warto wspomnieć, że bilet na metro to koszt 0.4AZN czyli … 1PLN. Wystarczy jedna karta na metro/autobusy dla kilku osób.
Po zameldowaniu w hotelu wybraliśmy się po kartę SIM - Bakcell koło centrum handlowego Ganjlik 5GB za 15 AZN oraz coś zjeść. Co do jedzenia to trafiliśmy tak dobrze, że każdego dnia w Baku wracaliśmy do naszej miejscówki. To KarvanSaray zlokalizowany w pobliżu Ganjlik. Pomiędzy 12:00 a 16:00, 5.5AZN za zestaw Business Lunch składający się z zupy , mięsa , ryżu lub innego dodatku, surówki, napoju oraz koszyczka chleba. Elementy do wyboru, przy czym im później tym mniej opcji. Smaczne i cena nie do pobicia.
Jako, że mieliśmy ciągle sporo energii, to pochodziliśmy trochę po Baku, koncentrując się głównie na starym mieście i okolicach.
muzeum książek miniatur
Baku to bardzo kocie miasto
Skąd najłatwiej trafić do Fabryki Snów? Oczywiście z Baku!
Miejsca dalej od centrum to dziwna mieszanka wszystkiego ze wszystkim. Nasz hotel położony był przy ulicy składającej się z przylegających do siebie tak kontrastujących budynków.
Dzień 2
Dzień zaczęliśmy od zwiedzenia targu Yashil w Baku. W sumie owoce, warzywa i te sprawy … ale zaczepił nas sprzedawca chcący nas koniecznie poczęstować najlepszym kawiorem. Dobrze, że włączył mi się dzwonek alarmowy i zapytałem, bo okazało się, że puszeczka którą wyciągał miała kosztować .. 200zł i to podobno prawdziwa okazja. Niby degustacja miała być za darmo, ale nie, to nie towar dla zwykłych zjadaczy pizzy.
:)
Następnie wybraliśmy się do Heydar Aliyev Cultural Center. I tutaj uwaga: w Azerbejdżanie ma się wrażenie, że wszystko co ważne, ładne bądź interesujące nazywa się Heydar albo Aliyev albo jedno i drugie.
:)
Miejsce odlotowe i mimo, że cena biletu wstępu (15 AZN/osoba) wysoka jak na Azerbejdżan, to warto. Właściwie to miejsce zarówno z zewnątrz jak i w środku dowodzi, że to w rzeczywistości statek Obcych, sprytnie zakamuflowany jako muzeum - mauzoleum.
Nam najbardziej spodobała się wielka sekcja poświęcona lalkom.
Po muzeum wybraliśmy się na zakupy do hipermarketu w centrum Genclik. Lubimy szukać polskich produktów, a w Azerbejdżanie wybór tychże był naprawdę duży.
Wieczorem jeszcze szybki wypad na nadmorską promenadę, to spory rekreacyjny obszar w którym jest nawet mini Wenecja
;)
Plaże w Baku są kamieniste
;)
Flame Towers (o których dopiero napiszę więcej) to nie jedyny element podkreślający ambicje tego miasta, które trochę próbuje być taką petrostolicą Kaukazu. To co widzicie to .. przejście podziemne. Dużo tam takich!
Do centrum zajrzeliśmy tylko na chwilę, ale było ładnie
Dzień 3, 4, 5 - Xinaliq - część pierwsza
Na kolejny dzień mieliśmy podróż w planach. Chcielibyśmy dojechać do Xinaliq, wioski położonej wysoko w górach. W pierwszej kolejności należy dostać się na dworzec autobusowy, znajdujący się poza centrum Baku. My dotarliśmy tam Boltem. Warto być trochę wcześniej, bo to duży obiekt, składający się z identycznie wyglądających peronów, na każdym z nich znajduje się taki sam kiosk z przekąskami, a perony oddzielone są kasami biletowymi i jakimiś biurami. Cieszyliśmy się, że kupiliśmy bilety na busik do Quba wcześniej przez aplikację Biletim (uwaga na bardzo toporny interfejs, trzeba trochę pokombinować, żeby dokonać zakupu, cena ponad 5AZN/os). Busik okazał się Hyundaiem w całkiem znośnej jeszcze formie, a rezerwacja miejsc okazała się bardzo przestrzegana. Przekonaliśmy się zresztą, że jedno z naszych miejsc to było takie rozkładane krzesełko, ale nie jechało mi się na nim wcale źle. Grunt to dobre towarzystwo, a podróżowało z nami sporo pań w średnim wieku, które koniecznie chciały znać różne szczegóły z naszego życia, więc trzygodzinny przejazd śmignął błyskawicznie. Do tego droga była w całkiem dobrym stanie.
Z dworca autobusowego w Quba do centrum można dojechać busikiem nr 1 za 0.4AZN, więc poszwędaliśmy się nieco po centrum. Quba to nieduże miasteczko i w moim odczuciu można spokojnie je sobie darować - są małe meczety, dzielnica żydowska etc.
Jedzenie w knajpkach niestety wychodzi drożej niż w Baku, a do tego w zwykłym kebabowym barze naciągali nas na “obowiązkową” opłatę za obsługę. Wczesnym popołudniem przyjechał po nas swoją Ładą Nivą właściciel domu w którym mieliśmy zarezerwowany nocleg w Xinaliq. Cena 40 AZN, czyli naprawdę niemała jak na ten kraj za ponad godzinną przejażdżkę. Jakby tego było mało to po drodze byliśmy zachęcani do skorzystania z herbaciarni “pod chmurką”. Przezornie zapytałem o cenę - 5 AZN
:D i … nie skorzystaliśmy. Aż takimi Bambikami nie jesteśmy. Na plus oczywiście widoki.
Trzeba tutaj powiedzieć więcej o samym Xinaliq, bo to wyjątkowe miejsce. Położone na wysokości blisko 2200 m n.p.m. i do tego trudno dostępne, zwłaszcza do 2006 roku kiedy to utworzono znośną drogę. Nie ma tutaj kawiarenek czy hoteli ani nawet pensjonatów, ale są dwa “markety” z cenami niższymi niż można by się spodziewać w takim miejscu. Spać można wynajmując pokój u lokalnych rodzin, ale o tym później, bo to cała historia. Domów w miejscowości jest podobno 380, choć wydaje się, że jest znacznie mniej. Może to zasługa specyficznej tarasowej budowy, dach jednego domu jest często podwórkiem kolejnego itd. Mieszkańcy twierdzą, że są potomkami Noego, mówią we własnym dialekcie, zachowują dawne tradycje i zwyczaje. Podobno jeszcze do niedawna istniała klanowa struktura, gdzie każdy z klanów miał swój własny cmentarz, meczet i starszyznę. Ludzie tutaj utrzymują się ze sprzedaży produktów odzwierzęcych - mięsa, mleka i przetworów, miodu oraz wełnianych ubrań. Szczególnie tradycyjne kolorowe wełniane skarpetki są ciekawym wyrobem. Zimy są ciężkie, bo temperatura spada do -30 stopni.
Tutaj parę zdjęć z Xinaliq
Nawet zrobienie prania to niełatwa rzecz
Mydło i powidło w lokalnym sklepie
Jako opał służy łajno wymieszane z sianem. Cegiełki tego typu rozsiane są po całym Xinaliq.
W Xinaliq jest poczta i szkoła. Dwa najporządniejsze budynki
Cmentarze nowe i bardzo stare podobno zajmują większą powierzchnię niż Xinaliq
Wkrótce więcej informacji o naszym pobycie w Xinaliq.@nelson 1974 dziękuję! Tak, podobało się i to bardzo, przede wszystkim dlatego, że dużo się działo, jeździliśmy w nowe miejsca i nie było szans się nudzić. Czyli tak jak zawsze podczas naszych wyjazdów. Do tego częste wypady na lody zawsze podnoszą satysfakcję dziecka z wyjazdu
:D Obawialiśmy się wysokich temperatur, które mogłyby bardzo zepsuć ten wyjazd, ale okazało się, że w Baku pogoda była ... bardziej znośna niż w tym czasie w Polsce (może to zasługa morza?), w Xinaliq wiadomo góry i od razu dużo mniej stopni. Najgorzej pod tym względem było w Nachiczewanu. Tam rzeczywiście między 12:00 a 16:00 są straszne upały. No, ale w Nachiczewanu załatwiliśmy to tak, że wyjeżdżaliśmy wcześnie rano, żeby zwiedzać, potem 12:00 do 17:00 w hotelu (dobre książki i Nintendo Switch były pomocne), a następnie jakieś zakupy, jedzenie etc.@agnieszka.s11 w samej okolicy Xinaliq szlaki są mniej więcej na wysokości 2200m npm więc było ciepło. Wysokość najwyższych okolicznych szczytów to ok. 4200m npm i też nie było na nich widać śniegu.
EDIT: analizuję zdjęcia i widzę nieco śniegu gdzieniegdzie. Postaram się umieścić wkrótce, żeby dało się ocenić sytuację.
Gorąco zachęcam do wybrania się w te rejony! Praktycznie nie ma na szlakach nikogo oprócz pasterzy. W następnym odcinku napiszę więcej o kwestiach noclegowych, bo o tym trzeba wiedzieć jako, że to najsłabsza rzecz tam.Dzień 3, 4, 5 - Xinaliq - część druga
Ostatnio pisałem o drodze do Xinaliq i samej miejscowości, to teraz byłby czas na przybliżenie Wam naszego noclegu. Jest o czym pisać!
:D Wybraliśmy miejsce które miało znakomite opinie: Ecomama in Xinaliq. Mieliśmy już wcześniej do czynienia z noclegami podczas trekkingów w górach w Kaukazie ( krajobraz-z-krowa-czyli-trekking-mestia-ushguli,214,168763 ) i były zadziwiająco dobre: oczywiście nie było żadnych luksusów, ale mieliśmy czysty pokój, dostęp do łazienki z ciepłą wodą, wygodne łóżka, a nade wszystko przepyszne domowe jedzenie i przemiłych gospodarzy. Wiedzieliśmy więc czego się spodziewać.. A jednak! W Xinaliq było inaczej
:D Nasz gospodarz wskazał nam nasz pokój i natychmiast znikł. To że nie dał nam klucza, to w sumie nic dziwnego, bo nasz pokój …. nie miał drzwi.
:D Zamiast tego nad wejściem wisiała kotara. Miał też okno, ale na korytarz. Pokój w zasadzie był premium, z wyposażeniem niedostępnym nawet w Hiltonie, bo zawierał stół z krzesłami na dwanaście osób i kanapę z pluszakami. Co do formy toalety byliśmy świadomi wcześniej: była w formie wychodka z narciarzem (bardzo czysta!), a za umywalkę robił zbiorniczek na zewnątrz do którego gospodarz nalewał od czasu do czasu wodę. Myśleliśmy, że nie ma prysznica, ale kolejnego dnia po trekkingu mieszkający w sąsiednim pokoju Węgrzy uświadomili nas, że prysznic … jest. Gospodarz z dużą niechęcią zaprowadził nas do części mieszkalnej domu i okazało się, że jest coś co z powodzeniem robi za prysznic, była to budowla z kartonu obitego folią. Ale działała rzeczywiście dobrze! Nocleg był też wyposażony w niesamowicie przyjacielskiego psa i wesołą i odważną trzyletnią córeczkę gospodarzy.
Nasza umywalka
Toaleta (skrywa “narciarza”)
Zdjęcie gospodyni z młodości i jednocześnie ozdoba naszego pokoju
Widok z naszego podwórka
Chodziliśmy spać z kurami.
:D Kury na dole, my na górze.
:D
Bardzo miłym rytuałem był rozpalany każdego dnia rano samowar. Wyjątkowe, ale dość skomplikowane, cały proces trwał około godzinę.
Wieczorem dłuższą chwilę zajęło nam zajęcie odpowiedniej pozycji w łóżku, bo materac w niektórych miejscach był zapadnięty, w innych z kolei straszył groźnie wybrzuszoną sprężyną. Można by nawet porównać go do trójwymiarowej mapy otaczających nas terenów.
:) Kiedy już odpowiednio powyginany zasnąłem obudził mnie dziwny dźwięk, niestety trudny do zignorowania ze względu na swoją nieregularność. Okazało się, że jedno z okienek na korytarzu było luźne i brzęczało na silnym wietrze. No nic, wyglądało jakby właścicielom to nie robiło żadnej różnicy, więc prowizorycznie naprawiłem je w nocy sam
:D
Śniadanie okazało się chlebem pokrojonym na małe kawałki, sprawiającym wrażenie jakby miał z tydzien oraz serem i jajkami. Co do chleba to mam teorię, że ma on określony cykl życia: najpierw zjada go rodzina gospodarza, potem skrawki daje się gościom, a następnie to co zostaje idzie dla kur.
;)
Po nocy pełnej wrażeń czekał nas trekking, bo postanowiliśmy przejść trasę Xınalıq - Qalaxudat w obie strony, co daje łącznie 16km. Poziom trudności był niski, bo szlak wiedzie oczywiście w górach, ale prawie po płaskim. Co prawda na tej wysokości temperatury są już trochę niższe niż u dołu, ale dobrze przygotować się od strony ochrony przeciwsłonecznej, bo trasa jest zupełnie pozbawiona cienia. Do tego brak innych wędrowców - podczas całej wędrówki nie spotkaliśmy na szlaku nikogo innego oprócz paru pasterzy i lokalnej dzieciarni.
Xinaliq widziane ze szlaku
Podczas wędrówki widzieliśmy wielokrotnie olbrzymie ptaki drapieżne, szybujące majestatycznie na niebie. Absolutnie wspaniałe wrażenia i widoki!
Gdy wróciliśmy zadowoleni ze szlaku czekały na nas jeszcze występy artystyczne w wykonaniu lokalnej młodzieży
Poza tym to naprawdę pozostaje rozrywka we własnym zakresie, jakaś książka czy gra planszowa to konieczność, bo przed domem nawet nie było ławeczki, żeby usiąść i cieszyć się niesamowitymi widokami. Długo po Xinaliq nie da się też spacerować, bo jest bardzo ciasno i ciągle chodzi się po czyimś podwórku/dachu. My mieliśmy to szczęście, że w pokoju obok mieszkała bardzo fajna para, a że jak wiadomo Polak - Węgier dwa bratanki
:) to wdaliśmy się w różne dyskusje i czas nam szybko śmignął i nawet bardzo przydał się ten stół na dwanaście osób w naszym pokoju.
:D
Kolacja, cóż nie była zachwycająca, ale na tym etapie nie mieliśmy żadnych złudzeń, że będzie inaczej. Nie zdziwiło nas już nawet, że nasza Węgierka która była weganką i wcześniej prosiła o coś odpowiedniego dla siebie, nie dostała nic, a gdy próbowała coś wskórać dowiedziała się, że może sobie zjeść sam ryż (biały, bez żadnych dodatków).
Wieczorem jeszcze pojawili się nowi goście - Polak wraz z synem, a że przyjechali wypożyczonym samochodem uznaliśmy to za szansę, żeby ewakuować się z tego miejsca o jeden dzień wcześniej, bez płacenia gospodarzowi dodatkowych 40AZN za zjazd na dół. Mieliśmy wcześniej plany na trudniejszy trek Galakhudat - Griz i pewnie byłby piękny, ale… Tu kompletnie nie chodzi o warunki, bo różne rzeczy zdarzało nam się znosić, wiele z niedogodności (jak np. toaleta) było usprawiedliwionych i spokojnie moglibyśmy jeszcze tak pobyć, ale o nastawienie gospodarzy. Nocleg był nawet trochę droższy niż nasz hotel w Baku. Natomiast niewiele kosztuje upieczenie domowego chleba, zadbanie o najbardziej podstawowe naprawy czy drobny gest w postaci najprostszej ławki przed domem, ale do tego trzeba, żeby traktować kogoś jak człowieka, a nie jak bambika - naiwne źródło pieniędzy. I szkoda, że jest tyle świetnych opinii tego miejsca w necie, bo widać, że ludzie kierując się źle rozumianą życzliwością i sympatią do gospodarzy wypisują nieprawdę. Może gospodarze nie rozumieją jeszcze do konca koncepcji i trochę trzeba ich uświadomić o co chodzi z tą turystyką.
:) A jak powiedziała nam Węgierka, drugie możliwe miejsce noclegowe w Xinaliq jest znacznie, ale to znacznie gorsze (też ma znakomite opinie w necie
:D ).
Xinaliq i okolice są wyjątkowe i to, że nie ma sensownych noclegów pomaga ochronić magię tego miejsca. Szczęśliwie rozwój miejscowości jest ściśle nadzorowany i nie tylko budowa nowych, ale i remont istniejących budynków musi spełniać wiele wymagań. Sprytnym rozwiązaniem jest więc wypożyczyć samochód, znaleźć sensowny nocleg u podnóża Xinaliq, przyjeżdżać na trekkingi rano i wracać wieczorem. Myślę, że można by też pokombinować z namiotem.
Cokolwiek by nie mówić, było to wyjątkowe przeżycie i usatysfakcjonowani pięknymi górami i naśmiewając się z noclegu, wróciliśmy w świetnych humorach do Baku. CDNDzien 6, 7 - dojazd do Baku, zwiedzanie miasta i okolic
Wróciliśmy dzień wcześniej niż planowaliśmy z Xinaliq, więc mieliśmy trochę czasu na szwędanie się po mieście i okoliczne atrakcje które wcześniej uważaliśmy za opcjonalne.
Poniżej znajdziecie trochę spostrzeżeń z tych dni.
Reklamy w metrze są specyficzne
Meczet Heydar (no jakże by inaczej miał się nazywać
:) ) jest pięknie oświetlony wieczorem
W Baku jest mnóstwo knajpek w których siedzą wyłącznie mężczyźni i popijają .. herbatę. I koniecznie w coś grają, zazwyczaj w Tryktraka.
Właściciele samochodów w Baku sprawiają wrażenie, jakby zajmowali się pucowaniem swoich cacek, gdy tylko nimi nie jeżdżą
@nelson 1974 dziękuję! Tak, podobało się i to bardzo, przede wszystkim dlatego, że dużo się działo, jeździliśmy w nowe miejsca i nie było szans się nudzić. Czyli tak jak zawsze podczas naszych wyjazdów. Do tego częste wypady na lody zawsze podnoszą satysfakcję dziecka z wyjazdu
:D Obawialiśmy się wysokich temperatur, które mogłyby bardzo zepsuć ten wyjazd, ale okazało się, że w Baku pogoda była ... bardziej znośna niż w tym czasie w Polsce (może to zasługa morza?), w Xinaliq wiadomo góry i od razu dużo mniej stopni. Najgorzej pod tym względem było w Nachiczewanu. Tam rzeczywiście między 12:00 a 16:00 są straszne upały. No, ale w Nachiczewanu załatwiliśmy to tak, że wyjeżdżaliśmy wcześnie rano, żeby zwiedzać, potem 12:00 do 17:00 w hotelu (dobre książki i Nintendo Switch były pomocne), a następnie jakieś zakupy, jedzenie etc.
@agnieszka.s11 w samej okolicy Xinaliq szlaki są mniej więcej na wysokości 2200m npm więc było ciepło. Wysokość najwyższych okolicznych szczytów to ok. 4200m npm i też nie było na nich widać śniegu. Zgrubnie przyjmuje się, że każde 100m wysokości to spadek temp. o ok. 0.6 stopnia, więc nawet na najwyższym szczycie temperatura mogła być niższa o jakieś 25 st. niż w dolinie. W przypadku lipca i sierpnia w Azerbejdżanie to ciągle będą dodatnie temperatury, nawet nocą.EDIT: analizuję zdjęcia i widzę nieco śniegu gdzieniegdzie. Postaram się umieścić wkrótce, żeby dało się ocenić sytuację. Gorąco zachęcam do wybrania się w te rejony! Praktycznie nie ma na szlakach nikogo oprócz pasterzy. W następnym odcinku napiszę więcej o kwestiach noclegowych, bo o tym trzeba wiedzieć jako, że to najsłabsza rzecz tam.
Pod koniec lipca spaliśmy w tym samym pokoju.Odczucia co do właściciela potwierdzam, choć akurat prysznic gospodyni sama nam zaproponowała. Chleb trafiliśmy na świeży a herbata przyznam, że bardzo dobra.Młoda Guba męcząca z występami po kilkudziesięciu minutach, ale pies cudowny. Poszedł z nami na całodniowy trekking po górach i cały czas był przy nas.
We regret to inform you .. etc.
Tak nie zaczyna się nic dobrego.. Wizzair wyciął wszystkie przeloty do NQZ! “Ale ze mnie bambik” - pomyślałem. I co teraz? Prawdziwy dylemat, bo żeby było niedrogo w lipcu/sierpniu i ciekawie, to trudna sprawa. Ostatecznie wyszło, że przelot do Baku z Budapesztu wychodzi całkiem w porządku cenowo. Pojawiło się przy tym sporo pytań, czy nie będzie za gorąco, czy będzie tam w ogóle co robić? Z takimi myślami mimo wszystko zdecydowaliśmy się na zakup i już parę miesięcy później nasza trójka (żona, dziesięcioletnia córka i ja) mieliśmy okazję to sprawdzić.
Ponieważ wylot był o 5:00 nad ranem (wielkie dzięki Wizzair!!! :) ), zatrzymaliśmy się w Vecsés, stamtąd jest raptem 5 minut samochodem na lotnisko. Szczęśliwie dojechaliśmy na Węgry na popołudnie, bo w samym miasteczku główną atrakcją był hipermarket Tesco, a coś co można by uznać za centrum sprawiało wrażenie wymarłego.
Dzień 1
Rano wszystko poszło zgodnie z planem, na lotnisku w BUD kontrola wielkości bagażu podręcznego i nasze niedawno zakupione plecaki (plecak-na-bagaz-podreczny,1502,36?start=1840#p1595381) przeszły ją wzorowo.
W Baku wylądowaliśmy na Terminalu 2, który wygląda tak sobie, jest mały i niewiele tam jest. Zaraz po wyjściu uczepił nas się “taksówkarz” oferujący przejazd do centrum za 60AZN, łaził za nami krok w krok, a nawet wołał policjanta, żeby ten potwierdził jego wiarygodność. Ja z kolei intensywnie ignorując gościa próbowałem rozmienić wybraną gotówkę z czarnego bankomatu na przylotach (polecam - nie pobrał prowizji). Niestety próba zakupu coli przy użyciu dużego nominału w jedynej kafejce nie powiodła się. Stąd też przespacerowaliśmy się do Terminalu 1, gdzie jest pełna cywilizacja i tam bez najmniejszego problemu pierwszy lepszy kantor rozmienił nam pieniądze. I to wszystko co było nam potrzeba, bo dzięki darmowemu WiFi natychmiast złapaliśmy Bolta i za 6 AZN dotarliśmy do centrum. :D Człowiek czuje się dziwnie płacąc 15zł za 25km, więc zostawiliśmy napiwek i tak już często było z Boltem - tak tanio, że czasami nie warto było nawet jechać metrem czy inną komunikacją w przypadku trzech osób. A warto wspomnieć, że bilet na metro to koszt 0.4AZN czyli … 1PLN. Wystarczy jedna karta na metro/autobusy dla kilku osób.
Po zameldowaniu w hotelu wybraliśmy się po kartę SIM - Bakcell koło centrum handlowego Ganjlik 5GB za 15 AZN oraz coś zjeść. Co do jedzenia to trafiliśmy tak dobrze, że każdego dnia w Baku wracaliśmy do naszej miejscówki. To KarvanSaray zlokalizowany w pobliżu Ganjlik. Pomiędzy 12:00 a 16:00, 5.5AZN za zestaw Business Lunch składający się z zupy , mięsa , ryżu lub innego dodatku, surówki, napoju oraz koszyczka chleba. Elementy do wyboru, przy czym im później tym mniej opcji. Smaczne i cena nie do pobicia.
Jako, że mieliśmy ciągle sporo energii, to pochodziliśmy trochę po Baku, koncentrując się głównie na starym mieście i okolicach.
muzeum książek miniatur
Baku to bardzo kocie miasto
Skąd najłatwiej trafić do Fabryki Snów? Oczywiście z Baku!
Miejsca dalej od centrum to dziwna mieszanka wszystkiego ze wszystkim. Nasz hotel położony był przy ulicy składającej się z przylegających do siebie tak kontrastujących budynków.
Dzień zaczęliśmy od zwiedzenia targu Yashil w Baku. W sumie owoce, warzywa i te sprawy … ale zaczepił nas sprzedawca chcący nas koniecznie poczęstować najlepszym kawiorem. Dobrze, że włączył mi się dzwonek alarmowy i zapytałem, bo okazało się, że puszeczka którą wyciągał miała kosztować .. 200zł i to podobno prawdziwa okazja. Niby degustacja miała być za darmo, ale nie, to nie towar dla zwykłych zjadaczy pizzy. :)
Następnie wybraliśmy się do Heydar Aliyev Cultural Center. I tutaj uwaga: w Azerbejdżanie ma się wrażenie, że wszystko co ważne, ładne bądź interesujące nazywa się Heydar albo Aliyev albo jedno i drugie. :)
Miejsce odlotowe i mimo, że cena biletu wstępu (15 AZN/osoba) wysoka jak na Azerbejdżan, to warto. Właściwie to miejsce zarówno z zewnątrz jak i w środku dowodzi, że to w rzeczywistości statek Obcych, sprytnie zakamuflowany jako muzeum - mauzoleum.
Nam najbardziej spodobała się wielka sekcja poświęcona lalkom.
Po muzeum wybraliśmy się na zakupy do hipermarketu w centrum Genclik. Lubimy szukać polskich produktów, a w Azerbejdżanie wybór tychże był naprawdę duży.
Wieczorem jeszcze szybki wypad na nadmorską promenadę, to spory rekreacyjny obszar w którym jest nawet mini Wenecja ;)
Plaże w Baku są kamieniste ;)
Flame Towers (o których dopiero napiszę więcej) to nie jedyny element podkreślający ambicje tego miasta, które trochę próbuje być taką petrostolicą Kaukazu. To co widzicie to .. przejście podziemne. Dużo tam takich!
Do centrum zajrzeliśmy tylko na chwilę, ale było ładnie
Dzień 3, 4, 5 - Xinaliq - część pierwsza
Na kolejny dzień mieliśmy podróż w planach. Chcielibyśmy dojechać do Xinaliq, wioski położonej wysoko w górach.
W pierwszej kolejności należy dostać się na dworzec autobusowy, znajdujący się poza centrum Baku. My dotarliśmy tam Boltem. Warto być trochę wcześniej, bo to duży obiekt, składający się z identycznie wyglądających peronów, na każdym z nich znajduje się taki sam kiosk z przekąskami, a perony oddzielone są kasami biletowymi i jakimiś biurami. Cieszyliśmy się, że kupiliśmy bilety na busik do Quba wcześniej przez aplikację Biletim (uwaga na bardzo toporny interfejs, trzeba trochę pokombinować, żeby dokonać zakupu, cena ponad 5AZN/os). Busik okazał się Hyundaiem w całkiem znośnej jeszcze formie, a rezerwacja miejsc okazała się bardzo przestrzegana. Przekonaliśmy się zresztą, że jedno z naszych miejsc to było takie rozkładane krzesełko, ale nie jechało mi się na nim wcale źle. Grunt to dobre towarzystwo, a podróżowało z nami sporo pań w średnim wieku, które koniecznie chciały znać różne szczegóły z naszego życia, więc trzygodzinny przejazd śmignął błyskawicznie. Do tego droga była w całkiem dobrym stanie.
Z dworca autobusowego w Quba do centrum można dojechać busikiem nr 1 za 0.4AZN, więc poszwędaliśmy się nieco po centrum. Quba to nieduże miasteczko i w moim odczuciu można spokojnie je sobie darować - są małe meczety, dzielnica żydowska etc.
Jedzenie w knajpkach niestety wychodzi drożej niż w Baku, a do tego w zwykłym kebabowym barze naciągali nas na “obowiązkową” opłatę za obsługę.
Wczesnym popołudniem przyjechał po nas swoją Ładą Nivą właściciel domu w którym mieliśmy zarezerwowany nocleg w Xinaliq. Cena 40 AZN, czyli naprawdę niemała jak na ten kraj za ponad godzinną przejażdżkę. Jakby tego było mało to po drodze byliśmy zachęcani do skorzystania z herbaciarni “pod chmurką”. Przezornie zapytałem o cenę - 5 AZN :D i … nie skorzystaliśmy. Aż takimi Bambikami nie jesteśmy. Na plus oczywiście widoki.
Trzeba tutaj powiedzieć więcej o samym Xinaliq, bo to wyjątkowe miejsce. Położone na wysokości blisko 2200 m n.p.m. i do tego trudno dostępne, zwłaszcza do 2006 roku kiedy to utworzono znośną drogę. Nie ma tutaj kawiarenek czy hoteli ani nawet pensjonatów, ale są dwa “markety” z cenami niższymi niż można by się spodziewać w takim miejscu. Spać można wynajmując pokój u lokalnych rodzin, ale o tym później, bo to cała historia. Domów w miejscowości jest podobno 380, choć wydaje się, że jest znacznie mniej. Może to zasługa specyficznej tarasowej budowy, dach jednego domu jest często podwórkiem kolejnego itd. Mieszkańcy twierdzą, że są potomkami Noego, mówią we własnym dialekcie, zachowują dawne tradycje i zwyczaje. Podobno jeszcze do niedawna istniała klanowa struktura, gdzie każdy z klanów miał swój własny cmentarz, meczet i starszyznę. Ludzie tutaj utrzymują się ze sprzedaży produktów odzwierzęcych - mięsa, mleka i przetworów, miodu oraz wełnianych ubrań. Szczególnie tradycyjne kolorowe wełniane skarpetki są ciekawym wyrobem. Zimy są ciężkie, bo temperatura spada do -30 stopni.
Tutaj parę zdjęć z Xinaliq
Nawet zrobienie prania to niełatwa rzecz
Mydło i powidło w lokalnym sklepie
Jako opał służy łajno wymieszane z sianem. Cegiełki tego typu rozsiane są po całym Xinaliq.
W Xinaliq jest poczta i szkoła. Dwa najporządniejsze budynki
Cmentarze nowe i bardzo stare podobno zajmują większą powierzchnię niż Xinaliq
Wkrótce więcej informacji o naszym pobycie w Xinaliq.@nelson 1974 dziękuję! Tak, podobało się i to bardzo, przede wszystkim dlatego, że dużo się działo, jeździliśmy w nowe miejsca i nie było szans się nudzić. Czyli tak jak zawsze podczas naszych wyjazdów. Do tego częste wypady na lody zawsze podnoszą satysfakcję dziecka z wyjazdu :D Obawialiśmy się wysokich temperatur, które mogłyby bardzo zepsuć ten wyjazd, ale okazało się, że w Baku pogoda była ... bardziej znośna niż w tym czasie w Polsce (może to zasługa morza?), w Xinaliq wiadomo góry i od razu dużo mniej stopni. Najgorzej pod tym względem było w Nachiczewanu. Tam rzeczywiście między 12:00 a 16:00 są straszne upały. No, ale w Nachiczewanu załatwiliśmy to tak, że wyjeżdżaliśmy wcześnie rano, żeby zwiedzać, potem 12:00 do 17:00 w hotelu (dobre książki i Nintendo Switch były pomocne), a następnie jakieś zakupy, jedzenie etc.@agnieszka.s11 w samej okolicy Xinaliq szlaki są mniej więcej na wysokości 2200m npm więc było ciepło. Wysokość najwyższych okolicznych szczytów to ok. 4200m npm i też nie było na nich widać śniegu.
EDIT: analizuję zdjęcia i widzę nieco śniegu gdzieniegdzie. Postaram się umieścić wkrótce, żeby dało się ocenić sytuację.
Gorąco zachęcam do wybrania się w te rejony! Praktycznie nie ma na szlakach nikogo oprócz pasterzy. W następnym odcinku napiszę więcej o kwestiach noclegowych, bo o tym trzeba wiedzieć jako, że to najsłabsza rzecz tam.Dzień 3, 4, 5 - Xinaliq - część druga
Ostatnio pisałem o drodze do Xinaliq i samej miejscowości, to teraz byłby czas na przybliżenie Wam naszego noclegu. Jest o czym pisać! :D Wybraliśmy miejsce które miało znakomite opinie: Ecomama in Xinaliq. Mieliśmy już wcześniej do czynienia z noclegami podczas trekkingów w górach w Kaukazie ( krajobraz-z-krowa-czyli-trekking-mestia-ushguli,214,168763 ) i były zadziwiająco dobre: oczywiście nie było żadnych luksusów, ale mieliśmy czysty pokój, dostęp do łazienki z ciepłą wodą, wygodne łóżka, a nade wszystko przepyszne domowe jedzenie i przemiłych gospodarzy. Wiedzieliśmy więc czego się spodziewać.. A jednak! W Xinaliq było inaczej :D Nasz gospodarz wskazał nam nasz pokój i natychmiast znikł. To że nie dał nam klucza, to w sumie nic dziwnego, bo nasz pokój …. nie miał drzwi. :D Zamiast tego nad wejściem wisiała kotara. Miał też okno, ale na korytarz. Pokój w zasadzie był premium, z wyposażeniem niedostępnym nawet w Hiltonie, bo zawierał stół z krzesłami na dwanaście osób i kanapę z pluszakami. Co do formy toalety byliśmy świadomi wcześniej: była w formie wychodka z narciarzem (bardzo czysta!), a za umywalkę robił zbiorniczek na zewnątrz do którego gospodarz nalewał od czasu do czasu wodę. Myśleliśmy, że nie ma prysznica, ale kolejnego dnia po trekkingu mieszkający w sąsiednim pokoju Węgrzy uświadomili nas, że prysznic … jest. Gospodarz z dużą niechęcią zaprowadził nas do części mieszkalnej domu i okazało się, że jest coś co z powodzeniem robi za prysznic, była to budowla z kartonu obitego folią. Ale działała rzeczywiście dobrze! Nocleg był też wyposażony w niesamowicie przyjacielskiego psa i wesołą i odważną trzyletnią córeczkę gospodarzy.
Nasza umywalka
Toaleta (skrywa “narciarza”)
Zdjęcie gospodyni z młodości i jednocześnie ozdoba naszego pokoju
Widok z naszego podwórka
Chodziliśmy spać z kurami. :D Kury na dole, my na górze. :D
Bardzo miłym rytuałem był rozpalany każdego dnia rano samowar. Wyjątkowe, ale dość skomplikowane, cały proces trwał około godzinę.
Wieczorem dłuższą chwilę zajęło nam zajęcie odpowiedniej pozycji w łóżku, bo materac w niektórych miejscach był zapadnięty, w innych z kolei straszył groźnie wybrzuszoną sprężyną. Można by nawet porównać go do trójwymiarowej mapy otaczających nas terenów. :)
Kiedy już odpowiednio powyginany zasnąłem obudził mnie dziwny dźwięk, niestety trudny do zignorowania ze względu na swoją nieregularność. Okazało się, że jedno z okienek na korytarzu było luźne i brzęczało na silnym wietrze. No nic, wyglądało jakby właścicielom to nie robiło żadnej różnicy, więc prowizorycznie naprawiłem je w nocy sam :D
Śniadanie okazało się chlebem pokrojonym na małe kawałki, sprawiającym wrażenie jakby miał z tydzien oraz serem i jajkami. Co do chleba to mam teorię, że ma on określony cykl życia: najpierw zjada go rodzina gospodarza, potem skrawki daje się gościom, a następnie to co zostaje idzie dla kur. ;)
Po nocy pełnej wrażeń czekał nas trekking, bo postanowiliśmy przejść trasę Xınalıq - Qalaxudat w obie strony, co daje łącznie 16km. Poziom trudności był niski, bo szlak wiedzie oczywiście w górach, ale prawie po płaskim. Co prawda na tej wysokości temperatury są już trochę niższe niż u dołu, ale dobrze przygotować się od strony ochrony przeciwsłonecznej, bo trasa jest zupełnie pozbawiona cienia. Do tego brak innych wędrowców - podczas całej wędrówki nie spotkaliśmy na szlaku nikogo innego oprócz paru pasterzy i lokalnej dzieciarni.
Xinaliq widziane ze szlaku
Podczas wędrówki widzieliśmy wielokrotnie olbrzymie ptaki drapieżne, szybujące majestatycznie na niebie. Absolutnie wspaniałe wrażenia i widoki!
Gdy wróciliśmy zadowoleni ze szlaku czekały na nas jeszcze występy artystyczne w wykonaniu lokalnej młodzieży
Poza tym to naprawdę pozostaje rozrywka we własnym zakresie, jakaś książka czy gra planszowa to konieczność, bo przed domem nawet nie było ławeczki, żeby usiąść i cieszyć się niesamowitymi widokami. Długo po Xinaliq nie da się też spacerować, bo jest bardzo ciasno i ciągle chodzi się po czyimś podwórku/dachu. My mieliśmy to szczęście, że w pokoju obok mieszkała bardzo fajna para, a że jak wiadomo Polak - Węgier dwa bratanki :) to wdaliśmy się w różne dyskusje i czas nam szybko śmignął i nawet bardzo przydał się ten stół na dwanaście osób w naszym pokoju. :D
Kolacja, cóż nie była zachwycająca, ale na tym etapie nie mieliśmy żadnych złudzeń, że będzie inaczej. Nie zdziwiło nas już nawet, że nasza Węgierka która była weganką i wcześniej prosiła o coś odpowiedniego dla siebie, nie dostała nic, a gdy próbowała coś wskórać dowiedziała się, że może sobie zjeść sam ryż (biały, bez żadnych dodatków).
Wieczorem jeszcze pojawili się nowi goście - Polak wraz z synem, a że przyjechali wypożyczonym samochodem uznaliśmy to za szansę, żeby ewakuować się z tego miejsca o jeden dzień wcześniej, bez płacenia gospodarzowi dodatkowych 40AZN za zjazd na dół. Mieliśmy wcześniej plany na trudniejszy trek Galakhudat - Griz i pewnie byłby piękny, ale… Tu kompletnie nie chodzi o warunki, bo różne rzeczy zdarzało nam się znosić, wiele z niedogodności (jak np. toaleta) było usprawiedliwionych i spokojnie moglibyśmy jeszcze tak pobyć, ale o nastawienie gospodarzy. Nocleg był nawet trochę droższy niż nasz hotel w Baku. Natomiast niewiele kosztuje upieczenie domowego chleba, zadbanie o najbardziej podstawowe naprawy czy drobny gest w postaci najprostszej ławki przed domem, ale do tego trzeba, żeby traktować kogoś jak człowieka, a nie jak bambika - naiwne źródło pieniędzy. I szkoda, że jest tyle świetnych opinii tego miejsca w necie, bo widać, że ludzie kierując się źle rozumianą życzliwością i sympatią do gospodarzy wypisują nieprawdę. Może gospodarze nie rozumieją jeszcze do konca koncepcji i trochę trzeba ich uświadomić o co chodzi z tą turystyką. :) A jak powiedziała nam Węgierka, drugie możliwe miejsce noclegowe w Xinaliq jest znacznie, ale to znacznie gorsze (też ma znakomite opinie w necie :D ).
Xinaliq i okolice są wyjątkowe i to, że nie ma sensownych noclegów pomaga ochronić magię tego miejsca. Szczęśliwie rozwój miejscowości jest ściśle nadzorowany i nie tylko budowa nowych, ale i remont istniejących budynków musi spełniać wiele wymagań. Sprytnym rozwiązaniem jest więc wypożyczyć samochód, znaleźć sensowny nocleg u podnóża Xinaliq, przyjeżdżać na trekkingi rano i wracać wieczorem. Myślę, że można by też pokombinować z namiotem.
Cokolwiek by nie mówić, było to wyjątkowe przeżycie i usatysfakcjonowani pięknymi górami i naśmiewając się z noclegu, wróciliśmy w świetnych humorach do Baku. CDNDzien 6, 7 - dojazd do Baku, zwiedzanie miasta i okolic
Wróciliśmy dzień wcześniej niż planowaliśmy z Xinaliq, więc mieliśmy trochę czasu na szwędanie się po mieście i okoliczne atrakcje które wcześniej uważaliśmy za opcjonalne.
Poniżej znajdziecie trochę spostrzeżeń z tych dni.
Reklamy w metrze są specyficzne
Meczet Heydar (no jakże by inaczej miał się nazywać :) ) jest pięknie oświetlony wieczorem
W Baku jest mnóstwo knajpek w których siedzą wyłącznie mężczyźni i popijają .. herbatę. I koniecznie w coś grają, zazwyczaj w Tryktraka.
Właściciele samochodów w Baku sprawiają wrażenie, jakby zajmowali się pucowaniem swoich cacek, gdy tylko nimi nie jeżdżą