+1
Antares 1 lutego 2024 20:49
Po powrocie z Dubaju nie mogłam usiedzieć w miejscu. Tamten wyjazd po długiej przerwie od podróżowania wzmógł tylko dawno zapomniany głód i obudził potwora nie z jedną, ale chyba z trzema głowami. Byłam gotowa kupić pierwsze lepsze bilety, jakie mi się trafią - i tak padło na Brukselę. Było już późno wieczorem, ale rzuciłam hasło koleżance i 5 minut później szłam spać z uśmiechem na twarzy. Znowu będzie można zacząć planowanie. :)
To miał być pierwszy wypad z Natalią, ale szybko się zorientowałam, że mamy podobne podejście i nie będzie żadnych dysonansów. To też pierwszy wyjazd do Belgii, w dodatku tylko na weekend i jeszcze zimą, więc trzeba go dobrze przemyśleć i ustalić priorytety. Plan powoli nabierał kształtów, sukcesywnie robiłam kolejne rezerwacje i kupowałam bilety (wstępu, ale w międzyczasie też wpadały kolejne loty :D ). Zapowiadało się intensywnie, ale obie lubimy dużo (i szybko) chodzić.
Nadszedł w końcu TEN piątek, dzień wyjazdu i to był straszny dzień – zero koncentracji w pracy, nie umiałam się sensownie wypowiadać na spotkaniach co chwila traciłam wątek, chciałam już tylko jechać na lotnisko. :D Ale jakoś trzeba było wytrwać.

Dojazd na lotnisko wyszedł dość gładko, jak na piątkowy wieczór i byłyśmy na czas. Lot z drobnymi atrakcjami: jakiś gość na przodzie mocniej zatankował i postanowił utrudniać pracę załodze, aż kapitan musiał przypominać o wzywaniu policji. Obyło się bez dalszych kroków, a na miejscu - zamiast policji - czekało na nas Flibco. Trasa do centrum zgodnie z planem. Bilety na metro kupiłyśmy na stacji i tu drobna uwaga – miało być po 2,10 EUR przy płatności kartą, a 2,60 EUR przy płatności gotówką (tak przynajmniej pisze na stronie), tymczasem cena w obu przypadkach wyniosła 2,60 EUR. I był to jedyny bilet na metro, jakiego potrzebowałyśmy, resztę zwiedzimy pieszo. Do hotelu docieramy późno, ale nasz pokój czeka. Z poduszką witam się równo o północy.

W sobotę rano mamy dobre śniadanie. Ładujemy w siebie spory zapas kalorii, bo przed nami długi dzień. O 11:25 mamy jechać Flixbusem do Antwerpii – z hotelu wychodzimy trochę wcześniej, bo moja kontuzja daje lekko o sobie znać, a i tak na przystanek docieramy prawie pół godziny przed odjazdem. Informacja o opóźnieniu autobusu przychodzi po paru minutach. Jest zimno, wieje wiatr, więc nie będziemy stać w miejscu - robimy kółko wokół budynków, potem następne i kolejne. Opóźnienie wzrasta, rozszerzamy spacer o dwie przecznice. Zaczynamy się trochę wkurzać, bo na miejscu mamy przewidziane ok. 5,5h, a tu nam czas ucieka.


ANT01.jpg



ANT02.jpg



ANT03.jpg



Finalnie Flixbus odjeżdża trochę ponad godzinę później – z tego tytułu dostanę za kilka dni emaila z przeprosinami i kodem na 15% zniżki (chociaż tyle ;) ). W międzyczasie słyszymy od ich pracownika na przystanku, że linie z Paryża zawsze mają opóźnienie... Dobrze, że chociaż droga nie jest długa.

Wysiadamy przy placu Roosevelta i od razu sprawnym marszem kierujemy się w stronę Grote Markt. Na trasie mamy kilka punktów – pierwszy miał być Dom Rubensa. Niestety obiekt jest zamknięty z powodu remontu o czym wiedziałyśmy przed wyjazdem, ale i tak chciałyśmy zerknąć chociaż z zewnątrz. A tu fasada zastawiona, płot, maszyny, nie ma nawet co robić zdjęcia. Natomiast zbiory są rozlokowane po kilkunastu innych placówkach, ale nie są dla nas priorytetem. Zakręcamy i idziemy dalej. Szybko zauważamy, że połowa centrum jest rozkopana, wszędzie jakaś budowa, albo remont - istny tor przeszkód. Nie wiem, czy nie gorzej, niż we Wrocławiu. :D


ANT04.jpg



ANT05.jpg



Jest zimno, ale podoba nam się klimat tych uliczek. Mijamy katedrę, docieramy do fontanny Brabo, a następnie do ratusza. W interesujących nas miejscach robimy przystanek na wykład z przewodnika wydawnictwa Bezdroża. Spodobała mi się legenda o tym, skąd właściwie pochodzi nazwa miasta, ale wydaje mi się, że w internecie czytałam gdzieś mniej porywające wyjaśnienie (bodajże miało coś wspólnego z pływami, poziomem wód rzeki i osadzającym się mułem?), tylko nie mogę go teraz namierzyć.


ANT06.jpg



ANT07.jpg



ANT08.jpg



ANT09.jpg



ANT10.jpg



ANT16.jpg



Kręcimy się trochę w kółko, po czym kierujemy się jeszcze do kościoła św. Karola Boromeusza, w którym pierwszy raz widzę tak oryginalne konfesjonały. Ogólnie cały kościół robi wrażenie i wcale nie było nam potrzebne płacić za zwiedzanie katedry, mając taką atrakcję za darmo.


ANT12.jpg



ANT13.jpg



ANT14.jpg



ANT15.jpg



Ostatnim punktem jest nabrzeże - Het Steen i muzeum MAS. Do żadnego nie wchodzimy, nie interesują nas te zbiory. Chciałyśmy po prostu zobaczyć miasto. Może trochę szkoda, że nie trafiłam do dzielnicy diamentów, ale nie to było naszym priorytetem. A na pewno trochę szkoda, że nie zdążyłyśmy zobaczyć dworca centralnego - zabrakło jednak tej godziny przez Flixbusa.


ANT17.jpg



ANT18.jpg



ANT19.jpg



ANT20.jpg



ANT21.jpg



ANT22.jpg



Z uwagi na ograniczony czas, wracamy do centrum, gdzie mamy już zarezerwowany stolik na obiad. Udało mi się trafić na belgijskim Grouponie 3-daniowy obiad dla 2 osób w cenie 18 EUR od osoby w Spice Bazaar (polecam, dobre było!).
Najedzone wracamy na przystanek Flixbusa. Znowu opóźnienie przez korki, ale tym razem chyba około pół godziny (więc kodu nie będzie). Po drodze ustalamy z Natalią, że obiad obiadem, ale belgijskie piwo i frytki jeszcze muszą być, więc po powrocie do Brukseli zamiast wracać do hotelu, idziemy jeszcze na Grote Markt i stamtąd o krok już do Ballekes.
To był dobry dzień. :)

W Antwerpii minęłyśmy też jedną kamieniczkę, która będzie poniekąd zapowiedzią następnego dnia.


ANT11.jpg

Wieczorny spacer do hotelu też może być atrakcją, zwłaszcza w takim miejscu. Cały główny plac był pięknie podświetlony, a na kamienicach - chociaż nie tak kolorowych, jak nasze - błyszczały złote elementy. Przypadkiem też trafiamy do Królewskich Galerii św. Huberta, przypominających trochę Galerię Wiktora Emanuela II w Mediolanie. W ten sposób udało nam się trafić na kilka punktów w mieście, których nie było na naszej liście zwiedzania, ale wiedziałam o nich i cieszę się, że nam się trafiły. Ale o tym później.


BRU101.jpg



BRU102.jpg



BRU103.jpg




W niedzielę przy śniadaniu znowu ładujemy zapas kalorii na pół dnia. Dzisiaj w planie trasa secesyjna/art deco/art nouveau (jak kto woli) - marzyło mi się zobaczyć takie domy, szczególnie po świąteczno-zimowym rytuale oglądania wszystkich trzech części Narnii. Secesja kojarzyła mi się początkowo tylko z Władcą Pierścieni i krainą elfów (oczywiście nieprzypadkowo), jednak teraz miałam na świeżo w głowie Narnię, a szczególnie kajutę kapitańską na pokładzie Wędrowca do Świtu.
Według przewodnika, w Brukseli jest ponad 1000 zachowanych kamienic w stylu art nouveau, którego kluczową postacią i pionierem w belgijskiej architekturze był Victor Horta. Jego posiadłość (dom i pracownia) zajmująca 3 sąsiednie kamienice, jest dzisiaj przekształcona w muzeum. I to był pierwszy punkt naszego zwiedzania.


BRU104.jpg



W internecie można kupić bilet combo za 20 EUR na muzeum Horty i drugą kamienicę również jego autorstwa - Maison Hannon. Wychodzi chyba 4 EUR taniej od osoby, niż kupowanie biletów osobno, oba miejsca są oddalone od siebie o 10 minut spacerem. Wstęp rezerwuje się na określoną godzinę, a wszystkie rzeczy osobiste należy zostawić w szafkach przy wejściu. Obowiązuje zakaz fotografowania, którego uzasadnienie jest wątłe, a brak sankcji skusił mnie do złamania tego punktu. 8-) Może zdjęcia nie są porywające - ani kadr, ani miejscami ostrość - ale biorąc pod uwagę trudne warunki (łącznie 3 osoby nadzorujące w korytarzach), trzeba było się uwijać i były same szybkie strzały. :D


BRU124.jpg



BRU123.jpg



BRU105.jpg



Muzeum Horty wygląda trochę jak dom, którego właściciele niedawno wyjechali. Można tu zobaczyć meble, przedmioty codziennego użytku, a także projekty, które wyszły spod ręki Horty, bądź któregoś z jego współpracowników. Na parterze są m.in. 4 komplety krzeseł przykryte i zamknięte za szybą - odsłonięte tylko po jednym z każdego wzoru. W drugiej części budynku, dawnym atelier projektanta, jest dzisiaj pracownia dla dzieci (wnioskując z rozmiarów siedzisk), w której odbywają się warsztaty plastyczne (wnioskując po śladach na otoczeniu).

O ile tam można się było zachwycać bogatą kolekcją, o tyle Maison Hannon stoi w zasadzie puste. Jego największym atutem jest klatka schodowa i okno oranżerii. Cały budynek jest jednak prawie pusty - na piętrze można znaleźć jedynie kilka przedmiotów innych projektantów art nouveau, ale to wszystko. Także było lekkie zdziwienie i zderzenie w porównaniu z tym, co dopiero widziałyśmy. Nie wiem, czy było warto nawet w opcji combo, może trzeba było wybrać Hôtel van Eetvelde (następnym razem?).


BRU107.jpg



BRU111.jpg



BRU03.jpg



BRU01.jpg



BRU110.jpg



BRU02.jpg



BRU112.jpg



BRU113.jpg



Niemniej, ogólne wrażenia pozytywne, pozostajemy w dobrych humorach. Teraz nasze kroki kierujemy w stronę centrum.


BRU106.jpg



BRU122.jpg



BRU04.jpg



Mamy dość czasu, żeby zahaczyć o jakiegoś gofra (punkt obowiązkowy, jak piwo i frytki). Niby żadna z nas nie jest specjalnie głodna, ale taki frykas zawsze wejdzie. :D


BRU05.jpg



Bierzemy azymut na Muzeum Instrumentów Muzycznych - trochę pod górkę, ale przecież po takiej dawce cukru należy się spodziewać przypływu energii, która będzie potrzebowała znaleźć ujście... Po drodze jeszcze punkt widokowy i docieramy zaraz na miejsce.


BRU120.jpg



BRU121.jpg



BRU117.jpg



MIM jest kontynuacją trasy secesyjnej, jako że jest ulokowane w dawnym domu towarowym wybudowanym w tym stylu, jednak innego autorstwa. Za przewodnikiem: "Muzeum powstało w 1877r. z połączenia zbiorów instrumentów belgijskiego muzykologa (...) z przekazaną przez króla Leopolda II kolekcją indyjskich instrumentów podarowaną władcy przez hinduskiego muzykologa (...)" i posiada ponad 8000 eksponatów. Zawsze mnie ciekawiły takie egzotyczne instrumenty, a największą atrakcją tego miejsca jest możliwość posłuchania, jak one brzmią. Przy wejściu dostajemy słuchawki i pada, na którym trzeba wybrać właściwy numer instrumentu i możemy posłuchać fragmentu jakiegoś utworu, czasem z towarzyszeniem wokalu.


BRU06.jpg



BRU07.jpg



Wpadłyśmy po uszy w ciągu kilku minut. Założenie słuchawek działa tak, że człowiek się całkowicie wyłącza z otoczenia. Już przy pierwszej gablocie robi mi się uśmiech od ucha do ucha, przy drugiej przyklaskujemy sobie z Natalią, że jest fajnie, a przy trzeciej zaczynam przytupywać (wspominałam o poziomie cukru? :D ). Rozdzielamy się. Skręcam za kolejną witrynę i nogi jakoś tak same zaczynają nieść, za chwilę trochę biodra, trochę ręka... Przyłapuję się na tym, że chyba zaraz zacznę tańczyć i delikatnie się rozglądam, czy mnie ktoś widział...


BRU201.jpg



BRU202.jpg



BRU203.jpg




Dodaj Komentarz

Komentarze (2)

jerzy5 4 lutego 2024 05:08 Odpowiedz
Byłem w Brukseli kiedyś tak na szybko, wydawało mi się, że sporo ogarnąłem, ale wyszło że nie, chyba instrumenty mnie ujęły i zainspirowały, aby powtórzyć. Świetny szybki wypad
metia 11 marca 2024 23:08 Odpowiedz
Za nieco ponad miesiąc będę robić podobną podróż - tyle, że służbowo. Nie pierwszy raz ;) Więc od siebie dodam: Brukseli nie znoszę (chociaż za parę tygodni będę sobie ją musiała odświeżyć, bo małżonek nie był jeszcze), Antwerpię lubię (na dwa dni tam już bardzo się cieszę), ale moje serce należy do Gandawy :)