Enigmatyczny tak samo, jak sam kraj Paragwaj. Kraj najmniej odwiedzany przez turystów (nie, jeżeli przy okazji zwiedziłeś Ciudad del Este, będąc na wodospadach Iguazu, to nie byłeś w Paragwaju).
I tak mnie zaciekawiło, pod kątem: a może warto tam polecieć? I sprawdzić jak tam jest?
Okazja się przytrafiła, kupująć doloty za mile do Południowej Ameryki (ukochana Argentyna - Buenos Aires) i powrót z Santiago de Chile. Wszystko było piękne, loty krajowe kupione, hotele klepnięte za grosze w Argentynie do 19 listopada 2023, kiedy na ster Argentyny wchodzi “anarchokapitalista” Javier Milei i wszystko zmienia się o 180 stopni, na nie korzyść mieszkańcom oraz turystom. Z raju “ekonomicznego” turystycznego jaka była Argentyna do grudnia 2023, do momentu kiedy sąsiadujące Chile stało tańsze od niej. No ale cóż, loty kupione za grosze, to co zaoszczędziłem na bilety pójdzie na hotele i jedzenie. Był to wyjazd który czekałem od dłuższego czasu, po bardzo złym 2023 i pierwsza długa podróż solo od 2019 na mój ukochany region świata, Sudamerica.
I tak spokojnie od dnia dziecka (kiedy kupiłem lot Wiedeń - Buenos) czekałem do 23 lutego.
PS. Zaskakujące jest, ilość piosenek o Paragwaju napisane przez dobre gwiazdy muzyczne.
https://youtu.be/hqDVY8aUEfkJedno jest pewne. Dni za szybko uciekają. Tak samo było i tym razem. Ledwo co kupiłem dolotu do Buenos Aires i już oddaję krew na Rzeznicą tak żeby mieć dwa dni dodatkowego urlopu, żeby na spokojnie dojechać do Wiednia. Wiadomo, można było lecieć z Krakowa, ale luty, wieczór i Krakowska mgła to może być złe kombo, co spowoduje, ze zamiast pocztówek z Paragwaju, to wyśle z krakowskiego Bronxa.
A jadąc z Katowic, oprócz szybkiego dojazdu (prawie 4h) daje możliwość zapoznania się z ekipą katowickiego flaja.
Po oddaniu krwi, szybko do PCK załatwienia odznaki, do biura po plecak i autobusem do Katowic, gdzie szybko się kwateruję do noclegu
i spotykam się z @lahcimmm2 na szybką kolację przed spotkaniem. Kto był na tym spotkaniu, to wie ze był bogaty i naprawdę ciekawy i z całego serca dziękuję za przybycie ludzi.
Pobudka nie była zła. Ba! Nawet się wyspałem. Kawa z maca, wsiąść do pociągu i wio do Wiednia.
W tym pociągu, Warsu niestety brak, ale za to w Czechach wsiada chodzący Wars a co najważniejsze, posiada czeskie wina z Kutnej Hory, w dość rozsądnej cenie.
I widoki zza okna, dla lokalnych Mikoli, także bardzo przyjemne.
Dojeżdżamy do Wiednia, ciut po czasie, co mnie trochę stresuje, jako ze muszę się dostać do knajpy która ma happy hours. Szybko zostawiam plecak do przechowalni i autobusem dojeżdżam 5 minut przed Happy Hours. Kelner śmiejąc się, ze na spokojnie będę mógł zamówić danie (czyli schnitzla) w dobrej cenie, i tak robię.
Jako ze w Wiedniu byłem wiele razy (ba, ostatni raz nawet w 2023 na koncercie) ostatnie godziny przed dojazdem na lotniska, przeznaczam na craftowanie nad Dunajem.
Odprawiam się a handlerka stanowiska Ethiopian Airlines
Docelowo pan leci… Do Buenos Aires Przez Addis Abebę? Ja, naturlich. Nietypowa trasa powiem szczerze Ale za to, jak tania!
Drukuje mi boarding passy, życzy mi miłego lotu, ja kieruję się do salonki na prysznic (no i lokalnego rieslinga)
Boarding, szampanik, trochę spania
I rano budzimy się w Afryce, krótkie śniadanie, pierwsza etiopska kawa dnia i za chwilę witamy Etiopię w istnym MASHowym stylu:
Abisynia, Henry!Prolog, za Abyssinia, Henry. Była to “wypowiedź-pożegnanie” lekarzy z serialu MASH oraz nazwa ostatniego (i jeden z najlepszych odcinków) 3 sezonu.
Liczyłem że wyjście będzie przez rękaw, a tu niespodzianka, autobus. Może i lepiej, bo ponownie miałem okazję zrozumieć i przeżyć cytat z Ryszarda Kapuścińskiego: Poranek i zmierzch – to najprzyjemniejsze godziny w Afryce. Słońce jeszcze nie pali albo już nie doskwiera – daje istnieć, daje żyć. Gęsty, mokry zapach pomieszane z kurzem i porannym hałasem.
A i zobaczyć ze mój Dreamek, ET-AXT, nazywał się Athens. Mały ale miły gest.
Pierwszy kontakt z lotniskiem w Addis Abebie. To miks bazaru/targu afrykańskiego z starym lotniskiem w Grecji. Chaos, krzyki, sklepy z tandetą oraz dużo kolorowych ubrań.
Szybki lounge, szybka injera (narodowe danie Etiopii, więcej info tu: opisz-swoj-pobyt-w-saloniku,15,117643?start=740#p1684535) piwko i oglądanie tablic odlotów i przypominanie relacji od naszych farmerów z Toga, @sko1czek, @Apocalipse lub @cart
Boarding do kolejnego lotu. Tym razem, Airbus 350 będzie moim “domem” przez następne 16h. Lot był spokojny. Trochę wina (który się napełniał non stop na mojej szklance), nadrabianie zaległych filmów na IFE oraz nadepnięcie 2 razy tego samego niemowlaka, którego rodzice pozwolili żeby się czołgał po korytarzu. No cóż…
Po drodze do miasta Porteños, był jeszcze szybki postój w największym miastem Canarinhos, São Paulo. Jako ze nie trzeba było wyjść z samolotu, przemiłe stewki zaoferowały 3 dolewki wina, tak żebym się nie zanudził czekając na pokładzie.
Kolejny (dobrze ze ostatni) lot, kolejny posiłek ale wreszcie docieramy do końcowego punktu wyjazdu, Buenos Aires.
Dość szczegółowa kontrola graniczna, transfer do noclegu, szybkie piwko i wreszcie zasłużony odpoczynek.
Chcę jeszcze raz pojechać do Europy Lub jeszcze dalej do Buenos AiresKto mnie zna, to dobrze wie ze Buenos Aires po prostu uwielbiam. Czuję się jak ryba w wodzie, jakbym tam się urodził. Ma sporo wspólnych cech do moich Aten. Chaos, ludzie, nocne życie i dobre jedzenie.
I tak zaczynam dnia, przy paru dobrych empanadas.
Nie bez powodu wybrałem dzielnicę San Telmo. Jest ono najstarszym barrio/dzielnicy Buenos Aires, i przypomina krakowski Kazimierz.
Po środku dzielnicy dawna hala targowa przerobiona na coś w rodzaju Koszyków, z Warszawy. Sporo lokal z jedzeniem, sklepem z pamiątkami i delikatesami.
Piękne graffiti,
całodniowe życie (od śniadań, przez obiady, bary, aperitif i kraftownich) oraz co niedzielę ogromnym targiem rękodzieł, pamiątek, koszulek i innych pierdół.
I jak mówię ogromny, to przeogromny, bo rozciąga się przez parę km i spacer może zająć kawał czasu, jak jeszcze się pogada z sprzedawcami, wypije się yerbę.
Ale i zrobić przerwę za małe co nie co z marketu
lub z pobliskiej grillowany spróbować ich choripan, czyli hot doga z lokalną kiełbasą.
I tak spacerująć docieram do nowej, drogiej dzielnicy Puerto Madero. Dzielnica bardziej przypominająca City w Londynie. Spore wysokie budynki, “rzeka”, zagraniczne firmy no i kraftownie.
Oraz jeden z licznych pomników przeznaczonych poległych z “Brudnej Wojny”, Las Islas Malvinas, son Argentinas, o Falklandy.
Większość dnia przeznaczam na spacery beż celu oraz w poszukiwaniu biletów na El Clasico Buenos Aires, River Plate - Boca Juniors. Bilety się znajdują. Ale nie na moją kieszeń oraz brak gwarancji ze wejdę. Więc zostaje oglądanie meczu w osiedlowej kawiarnii, przy fernet z colą. I było wesoło/ciekawie z dziadkami przeżywających każdą chwilę meczu.
Chwila przerwy w pokoju, i kierunek kolacja. Jak to Argentyna, i pierwsza kolacja, to musi być stek z dobrego woła. 400 gram szczęścia i ciężki powrót do hotelu...
żeby zakończyć przy dobrym winku, z Patagonii
Dzień się zaczął ulewą. Mocną, co w Argentynie i szczególnie w Buenos Aires nie jest jednostkowym przypadkiem. Na necie można znaleźć wideo kiedy zalewa się całą ulicą lub wiatr porywa kanapy z balkonów.
Więć początek dnia, przeznaczam na zakupy prezentów dla rodziny, z najsłynniejszym przysmakiem Argentyńczyków, kremem dulche de leche, kajmakiem do smarowania chleba/ciast. Po ogromnej degustacji tych kremów, czując już ze cukrzyca dobija rekordu, kieruję się do ul. Florida w celu wymiany USD na ARS.
Kto był, i wymieniał hajs na ul. Floridy, to wie ze można wylądować w najdziwniejszych miejscach w celu wymiany tego hajsu. W 2022 hajs wymieniałem w kwiaciarni i dziwnym sklepie po sex shopie, więc poprzeczka jest wysoka. I przeskoczyło poprzeczkę, bo hajsu wymieniłem… w stripclubie!
Było śmieszne, widzieć ludzi o 11 na stolikach, kiedy ty wymieniasz hajsu w kanciapie do wydawania kurtek. Chyba takie rzeczy tylko w Argentynie.
Szybki rzut okiem na Obelisco, i powrót do hostelu, w celu zostawienia walizki z gotówką w sejfie.
Na obiad, wybieram najstarszy bar-restaurację w Buenos Aires, Bar Federal w San Telmo. To dawny budynek/hala z połowy 19 wieku przerobiony na restaurację trzymając dawny styl.
Wpada na stół lokalny kraft oraz ulubione danie Messiego, milanesa napolitana: kotlet wołowy z sosem pomidorowym, szynką i serem. Bomba kaloryczna ale po to są wakacje.
Pogoda się poprawiła, więc autobusem do słynny dzielnicy La Boca, domem jeszcze bardziej słynnej drużyny piłkarskiej, Boca Juniors.
La Boca, to chyba "znak firmowy" Buenos Aires. Jak ktoś chce reklamować albo dać okładkę tego miasta, to na 99% będą kolorowe domki La Boci. Dziwny kolor tych domków to także nie przypadek. Dzielnica położona jest u ujścia rzeki Riachuelo do rzeki La Plata, i był ważnym portem dla całego miasta. Emigranci (szczególnie z Włoch, z Genui dlatego mieszkańców Xeneizes, które oznacza genueńczyków w ich własnym dialekcie) budowali domy w stylu Conventillo (to taki familok w ameryce południowej) a potem były malowane farbami pozostałymi z malowania statków, każdy w innym kolorze. Dziś tworzy to piękny kolorowy mix za dnia. Wieczorem nie wiadomo, bo dalej jest zalecane omijanie tego miejsca.
Przy małym spacerze tam, widać jednak, to najważniejsza atrakcja turystyczna przy ilości turystów przyjeżdżających autobusami hop on - hop off, nisko jakościowych restauracji oracz coś w rodzaju kiczu i cepelii.
Ale co zrobić. Makdonaldyzacja w turystyce musi być.
Oczywiście będąc w La Bocy, nie można zauważyć jednego z najsłynniejszych Argentyńczyków, który jest wszędzie. I to nie papieZZ Franciszek lub Juan Perόn lecz Diego Armando Maradona.
Czekam z ciekawością na dalszy ciąg... Kto wie, może uwzględnię ten kraj w planowaniu tegorocznego lotu wakacyjnego (bo do Sao Paulo już mam). Nie wiem jeszcze co prawda, jak tam z pogodą w lipcu, ale być może Twoja relacja zachęci do wpadnięcia tam niezależnie od warunków atmosferycznych
:)
Nie uprzedzając relacji Zeusa ze swojej strony bardzo polecam, wprawdzie bawiłem (w przenośni i całkiem nienajgorzej dosłownie) w zasadzie tylko w ASU + okolicach i jak ktoś lubi południowoamerykańskie praktycznie nieskażone turystycznie klimaty to jest to. Jedyna drobna sprawa - zdecydowanie trzeba mówić po hiszpańsku, żeby ponawiązywać jakieś sensowne kontakty/relacje/romanse czy kto co tam chce z tubylcami
;-)
Sam jestem ciekaw relacji i doświadczeń @Zeus z pobytu w Paragwaju, bo mam sentyment do tego kraju. Byłem tam rok temu (luty 2023), gdzie najpierw przekraczałem granicę lądową z Boliwią w kierunku Filadelfia i Asuncion, a potem odwiedziłem obszar Ciudad del Este i Encarnacion. Dla mnie przepaść jeśli chodzi o bezpieczeństo pomiędzy Brazylią. Dodatkowo nie zauważyłem, aby to był najbiedniejszy kraj z Ameryki Południowej. Czekam z niecierpliwością
:)
@tropikey Paragwaju. Po zmroku chodziłem i piłem na ulicy drinki po Asuncion, w Ciudad del Este oraz Encarnacion. Zero stresu i krzywych akcji. Odnośnie Brazylii to dawałem znać w viewtopic.php?p=1683339#p1683339
Myślę, że to wszystko zależy jak się trafi.Oczywiście nie podważam tego, że Paragwaj może być/jest bezpieczniejszy od Brazylii.Ale w Rio chodziłem wieczorem po plaży popijając kupowaną tamże Caipirinhe, szwendałem się po ciemku słuchając samby na ulicy i w klubie. Ani przez moment nie czułem zagrożenia i nic złego mi się nie przytrafiło.
https://youtu.be/aGsorhfUxiU
Enigmatyczny tak samo, jak sam kraj Paragwaj. Kraj najmniej odwiedzany przez turystów (nie, jeżeli przy okazji zwiedziłeś Ciudad del Este, będąc na wodospadach Iguazu, to nie byłeś w Paragwaju).
Nie wiedziałem sporo o tym kraju. Pierwszy raz styczność z tym krajem, miałem czytając relacji @travelerka pojechac-nigdzie-zobaczyc-nic-10-dni-w-paragwaju,212,92969
I tak mnie zaciekawiło, pod kątem: a może warto tam polecieć? I sprawdzić jak tam jest?
Okazja się przytrafiła, kupująć doloty za mile do Południowej Ameryki (ukochana Argentyna - Buenos Aires) i powrót z Santiago de Chile. Wszystko było piękne, loty krajowe kupione, hotele klepnięte za grosze w Argentynie do 19 listopada 2023, kiedy na ster Argentyny wchodzi “anarchokapitalista” Javier Milei i wszystko zmienia się o 180 stopni, na nie korzyść mieszkańcom oraz turystom. Z raju “ekonomicznego” turystycznego jaka była Argentyna do grudnia 2023, do momentu kiedy sąsiadujące Chile stało tańsze od niej. No ale cóż, loty kupione za grosze, to co zaoszczędziłem na bilety pójdzie na hotele i jedzenie. Był to wyjazd który czekałem od dłuższego czasu, po bardzo złym 2023 i pierwsza długa podróż solo od 2019 na mój ukochany region świata, Sudamerica.
I tak spokojnie od dnia dziecka (kiedy kupiłem lot Wiedeń - Buenos) czekałem do 23 lutego.
PS. Zaskakujące jest, ilość piosenek o Paragwaju napisane przez dobre gwiazdy muzyczne.
Mamy na przykład Iggy Popa
https://youtu.be/ufT_NO-9CQU
Lub naszego Lecha Janerkę
https://youtu.be/hqDVY8aUEfkJedno jest pewne. Dni za szybko uciekają. Tak samo było i tym razem. Ledwo co kupiłem dolotu do Buenos Aires i już oddaję krew na Rzeznicą tak żeby mieć dwa dni dodatkowego urlopu, żeby na spokojnie dojechać do Wiednia. Wiadomo, można było lecieć z Krakowa, ale luty, wieczór i Krakowska mgła to może być złe kombo, co spowoduje, ze zamiast pocztówek z Paragwaju, to wyśle z krakowskiego Bronxa.
A jadąc z Katowic, oprócz szybkiego dojazdu (prawie 4h) daje możliwość zapoznania się z ekipą katowickiego flaja.
Po oddaniu krwi, szybko do PCK załatwienia odznaki, do biura po plecak i autobusem do Katowic, gdzie szybko się kwateruję do noclegu
i spotykam się z @lahcimmm2 na szybką kolację przed spotkaniem. Kto był na tym spotkaniu, to wie ze był bogaty i naprawdę ciekawy i z całego serca dziękuję za przybycie ludzi.
Pobudka nie była zła. Ba! Nawet się wyspałem. Kawa z maca, wsiąść do pociągu i wio do Wiednia.
W tym pociągu, Warsu niestety brak, ale za to w Czechach wsiada chodzący Wars a co najważniejsze, posiada czeskie wina z Kutnej Hory, w dość rozsądnej cenie.
I widoki zza okna, dla lokalnych Mikoli, także bardzo przyjemne.
Dojeżdżamy do Wiednia, ciut po czasie, co mnie trochę stresuje, jako ze muszę się dostać do knajpy która ma happy hours. Szybko zostawiam plecak do przechowalni i autobusem dojeżdżam 5 minut przed Happy Hours. Kelner śmiejąc się, ze na spokojnie będę mógł zamówić danie (czyli schnitzla) w dobrej cenie, i tak robię.
Jako ze w Wiedniu byłem wiele razy (ba, ostatni raz nawet w 2023 na koncercie) ostatnie godziny przed dojazdem na lotniska, przeznaczam na craftowanie nad Dunajem.
Odprawiam się a handlerka stanowiska Ethiopian Airlines
Docelowo pan leci…
Do Buenos Aires
Przez Addis Abebę?
Ja, naturlich.
Nietypowa trasa powiem szczerze
Ale za to, jak tania!
Drukuje mi boarding passy, życzy mi miłego lotu, ja kieruję się do salonki na prysznic (no i lokalnego rieslinga)
Boarding, szampanik, trochę spania
I rano budzimy się w Afryce, krótkie śniadanie, pierwsza etiopska kawa dnia i za chwilę witamy Etiopię w istnym MASHowym stylu:
Abisynia, Henry!Prolog, za Abyssinia, Henry. Była to “wypowiedź-pożegnanie” lekarzy z serialu MASH oraz nazwa ostatniego (i jeden z najlepszych odcinków) 3 sezonu.
https://en.wikipedia.org/wiki/Abyssinia,_Henry
Anyway, wróćmy do relacji.
Liczyłem że wyjście będzie przez rękaw, a tu niespodzianka, autobus.
Może i lepiej, bo ponownie miałem okazję zrozumieć i przeżyć cytat z Ryszarda Kapuścińskiego: Poranek i zmierzch – to najprzyjemniejsze godziny w Afryce. Słońce jeszcze nie pali albo już nie doskwiera – daje istnieć, daje żyć. Gęsty, mokry zapach pomieszane z kurzem i porannym hałasem.
A i zobaczyć ze mój Dreamek, ET-AXT, nazywał się Athens. Mały ale miły gest.
Pierwszy kontakt z lotniskiem w Addis Abebie. To miks bazaru/targu afrykańskiego z starym lotniskiem w Grecji. Chaos, krzyki, sklepy z tandetą oraz dużo kolorowych ubrań.
Szybki lounge, szybka injera (narodowe danie Etiopii, więcej info tu: opisz-swoj-pobyt-w-saloniku,15,117643?start=740#p1684535) piwko i oglądanie tablic odlotów i przypominanie relacji od naszych farmerów z Toga, @sko1czek, @Apocalipse lub @cart
Boarding do kolejnego lotu. Tym razem, Airbus 350 będzie moim “domem” przez następne 16h. Lot był spokojny.
Trochę wina (który się napełniał non stop na mojej szklance), nadrabianie zaległych filmów na IFE oraz nadepnięcie 2 razy tego samego niemowlaka, którego rodzice pozwolili żeby się czołgał po korytarzu. No cóż…
Po drodze do miasta Porteños, był jeszcze szybki postój w największym miastem Canarinhos, São Paulo.
Jako ze nie trzeba było wyjść z samolotu, przemiłe stewki zaoferowały 3 dolewki wina, tak żebym się nie zanudził czekając na pokładzie.
Kolejny (dobrze ze ostatni) lot, kolejny posiłek ale wreszcie docieramy do końcowego punktu wyjazdu, Buenos Aires.
Dość szczegółowa kontrola graniczna, transfer do noclegu, szybkie piwko i wreszcie zasłużony odpoczynek.
Chcę jeszcze raz pojechać do Europy
Lub jeszcze dalej do Buenos AiresKto mnie zna, to dobrze wie ze Buenos Aires po prostu uwielbiam. Czuję się jak ryba w wodzie, jakbym tam się urodził. Ma sporo wspólnych cech do moich Aten. Chaos, ludzie, nocne życie i dobre jedzenie.
I tak zaczynam dnia, przy paru dobrych empanadas.
Nie bez powodu wybrałem dzielnicę San Telmo. Jest ono najstarszym barrio/dzielnicy Buenos Aires, i przypomina krakowski Kazimierz.
Po środku dzielnicy dawna hala targowa przerobiona na coś w rodzaju Koszyków, z Warszawy. Sporo lokal z jedzeniem, sklepem z pamiątkami i delikatesami.
Piękne graffiti,
całodniowe życie (od śniadań, przez obiady, bary, aperitif i kraftownich) oraz co niedzielę ogromnym targiem rękodzieł, pamiątek, koszulek i innych pierdół.
I jak mówię ogromny, to przeogromny, bo rozciąga się przez parę km i spacer może zająć kawał czasu, jak jeszcze się pogada z sprzedawcami, wypije się yerbę.
Ale i zrobić przerwę za małe co nie co z marketu
lub z pobliskiej grillowany spróbować ich choripan, czyli hot doga z lokalną kiełbasą.
I tak spacerująć docieram do nowej, drogiej dzielnicy Puerto Madero. Dzielnica bardziej przypominająca City w Londynie. Spore wysokie budynki, “rzeka”, zagraniczne firmy no i kraftownie.
Oraz jeden z licznych pomników przeznaczonych poległych z “Brudnej Wojny”, Las Islas Malvinas, son Argentinas, o Falklandy.
Większość dnia przeznaczam na spacery beż celu oraz w poszukiwaniu biletów na El Clasico Buenos Aires, River Plate - Boca Juniors. Bilety się znajdują. Ale nie na moją kieszeń oraz brak gwarancji ze wejdę. Więc zostaje oglądanie meczu w osiedlowej kawiarnii, przy fernet z colą. I było wesoło/ciekawie z dziadkami przeżywających każdą chwilę meczu.
Chwila przerwy w pokoju, i kierunek kolacja. Jak to Argentyna, i pierwsza kolacja, to musi być stek z dobrego woła. 400 gram szczęścia i ciężki powrót do hotelu...
żeby zakończyć przy dobrym winku, z Patagonii
Dzień się zaczął ulewą. Mocną, co w Argentynie i szczególnie w Buenos Aires nie jest jednostkowym przypadkiem. Na necie można znaleźć wideo kiedy zalewa się całą ulicą lub wiatr porywa kanapy z balkonów.
Więć początek dnia, przeznaczam na zakupy prezentów dla rodziny, z najsłynniejszym przysmakiem Argentyńczyków, kremem dulche de leche, kajmakiem do smarowania chleba/ciast. Po ogromnej degustacji tych kremów, czując już ze cukrzyca dobija rekordu, kieruję się do ul. Florida w celu wymiany USD na ARS.
Kto był, i wymieniał hajs na ul. Floridy, to wie ze można wylądować w najdziwniejszych miejscach w celu wymiany tego hajsu. W 2022 hajs wymieniałem w kwiaciarni i dziwnym sklepie po sex shopie, więc poprzeczka jest wysoka. I przeskoczyło poprzeczkę, bo hajsu wymieniłem… w stripclubie!
Było śmieszne, widzieć ludzi o 11 na stolikach, kiedy ty wymieniasz hajsu w kanciapie do wydawania kurtek. Chyba takie rzeczy tylko w Argentynie.
Szybki rzut okiem na Obelisco, i powrót do hostelu, w celu zostawienia walizki z gotówką w sejfie.
Na obiad, wybieram najstarszy bar-restaurację w Buenos Aires, Bar Federal w San Telmo. To dawny budynek/hala z połowy 19 wieku przerobiony na restaurację trzymając dawny styl.
Wpada na stół lokalny kraft oraz ulubione danie Messiego, milanesa napolitana: kotlet wołowy z sosem pomidorowym, szynką i serem. Bomba kaloryczna ale po to są wakacje.
Pogoda się poprawiła, więc autobusem do słynny dzielnicy La Boca, domem jeszcze bardziej słynnej drużyny piłkarskiej, Boca Juniors.
La Boca, to chyba "znak firmowy" Buenos Aires. Jak ktoś chce reklamować albo dać okładkę tego miasta, to na 99% będą kolorowe domki La Boci. Dziwny kolor tych domków to także nie przypadek. Dzielnica położona jest u ujścia rzeki Riachuelo do rzeki La Plata, i był ważnym portem dla całego miasta. Emigranci (szczególnie z Włoch, z Genui dlatego mieszkańców Xeneizes, które oznacza genueńczyków w ich własnym dialekcie) budowali domy w stylu Conventillo (to taki familok w ameryce południowej) a potem były malowane farbami pozostałymi z malowania statków, każdy w innym kolorze. Dziś tworzy to piękny kolorowy mix za dnia. Wieczorem nie wiadomo, bo dalej jest zalecane omijanie tego miejsca.
Przy małym spacerze tam, widać jednak, to najważniejsza atrakcja turystyczna przy ilości turystów przyjeżdżających autobusami hop on - hop off, nisko jakościowych restauracji oracz coś w rodzaju kiczu i cepelii.
Ale co zrobić. Makdonaldyzacja w turystyce musi być.
Oczywiście będąc w La Bocy, nie można zauważyć jednego z najsłynniejszych Argentyńczyków, który jest wszędzie. I to nie papieZZ Franciszek lub Juan Perόn lecz Diego Armando Maradona.