Dodaj Komentarz
Komentarze (11)
2catstrooper
26 marca 2024 23:08
Odpowiedz
Dzien drugiZ Fidzi do TuvaluWstalam o czwartej rano, bo spac nie moglam. I okazalo sie dlaczego. Bo klima raz dzialala, a raz nie. Prad raz byl, a raz nie. Wiec troche czasu to zajelo, zeby sie ogarnac.Za oknem sciana deszczu. Na szczescie przejscie pomiedzy budynkiem a recepcja bylo zadaszone, wiec az tak bardzo nie zmoklam. Przy recepcji czekal juz jakis Chinczyk na taxi na lotnisko, wiec pojechalismy razem. Taksiarz nam zaspiewal 20 dolarow, wiec dalismy mu po 10. Awanturowal sie, ze chcial 20 od osoby. Wiec Chinczyk powiedzial mu co o tym myslal. Ja nie czekalam na rezultat, zlapalam torbe i pognalam w strone lotow krajowych.A tam apokalipsa jakas. Tlum ludzi i niektore loty odwolane, albo raczej, jeszcze nie odwolane. Ten do Suva mial leciec. Ten o 6:30 juz byl gotowy. Para Niemcow tez starala sie na niego dostac. Pan przy odprawie mowil mi, ze bagaz trzeba odebrac w Suva i tam jeszcze raz nadac. Nooo... fajnie bedzie. Jakims cudem on myslal, ze ja jestem razem z Niemcami i powiedzial, ze dla trzech miejsca nie bedzie. Ja na to, ze ja tylko jedno chce. W d*pie mam Niemcow. Oni tez lecieli do Tuvalu. Pan mrugnal okiem, i powiedzial, ze zobaczy co sie da zrobic. Poszlam wiec do sklepiku obok kupic cos na sniadanie i Niemcy juz tam byli, bo szukali kawy. Ja szukalam coli light, bo wczorajsze puszki spakowalam do bagazu.Kupilam mufinka i pije sok, bo coli nie mieli, az tu nagle wyskakuje pan z Fiji Airways i macha nowa karta pokladowa. Moge leciec o 6:30. Niemcy tez.Przy kontroli bezpieczenstwa przyczepili sie do gimbala, bo wychodzil im na skanerze jako skladany plastikowy noz. Wiec mialam trzepanko. Bylam ostatnia osoba wsiadajaca do samolotu. A samolot full. Nie chce mowic, ale chyba ktos cywilny nawet siedzial na dodatkowym siedzeniu dla stewardesow. Czy to legalne? A moze nie cywilny, a pracownik linii w normalnych ciuchach? W kazdym razie, samolot byl wypchany po sam sufit.Urzedasy w garniturkach lecacy do stolicy w oficjalnych interesach i cala kupa ludu przesiadajaca sie do Tuvalu. To ponoc normalne w dniach, kiedy jest polaczenie do Funafuti.W Suva sprawy sie skomplikowaly. Ja szybko chyc myc zabralam torbe z tasmy i biegiem do okienka nadac ja znowu. Nie ma tam zadnych wyswietlaczy. Po prostu napis Funafuti. Bylam chyba trzecia osoba w kolejce i udalo mi sie bez problemow. Ale... pozniej juz tak rozowo nie bylo. Ludzie, ktorzy przylecieli pozniejszym samolotem, czyli tym na ktorym ja mialam poczatkowo byc, uslyszeli, ze samolot do Funafuti jest za ciezki i ze ich bagaz nie poleci. A raczej, ze tyle kilo ile mieli przeznaczone na bagaze pasazerow juz sa full. I ze moga sobie nadac bagaze jako cargo, bo jeszcze maja troche wolnego w strefie cargo. Za dodatkowa oplata, oczywiscie.Byly placze i zgrzytanie zebow. Australijscy lekarze, ktorzy lecieli na wolontariat uslyszeli, ze ich sprzet i leki nie poleca naszym samolotem. Ze poleca w sobote. I guzik mogli na to poradzic. Czyli, jesli ktos chce sie przesiadac z lotu o 7:30, to tylko z bagazem podrecznym. Ale to tez problem, bo na Tuvalu nie ma ja zrobic prania, ale o tym bedzie w kolejnych odcinkach.A potem na lotnisku jeszcze wieksza szopka, bo okazalo sie, ze nasz lot do Funafuti byl overbooked. Przygladalam sie calej tej dramie z wypiekami na twarzy. Lepsze to bylo niz seriale koreanskie na netflixie. W koncu jakas ogromna rodzina zrezygnowala i koniec koncow, byly cztery miejsca wolne w samolocie.Ale najfajniejsze, bo cale to czekanie na pozniejszy lot z Nadi, ktory mial godzine opoznienia chyba, tyle trwalo, ze w miedzyczasie prawie przestalo padac. Prawie.Sam lot do FUN byl spokojny i bezproblemowy. Dali kanapke i picie, ale coli light nie mieli.Ladowanie bylo niesamowite. Bardziej jak podchodzenie do wodowania niz ladowania. Widok na atole z samolotu rowniez niesamowity. Az sie wierzyc nie chcialo, ze to jedno panstwo i ze ludzie mieszkaja na tym skrawku ladu.Ponoc jest jakas miejscowosc w Polsce, gdzie wszyscy mieszkaja na jednej ulicy. Glowna wyspa w atolu Funafuti to miejsce, gdzie tak naprawde caly kraj mieszka na jednej ulicy. Bo na innych atolach w Tuvalu ulic z prawdziwego zdarzenia brak.Wyladowalismy i poniewaz ja nie mialam dlugopisu w kieszeni, to nie wypelnilam karty immigracyjnej w samolocie. Wiec bylam prawie ostatnia osoba w kolejce. Ale bez tragedii, bo pomimo dlugiej kolejki i czekania, to nadal nie rozladowali bagazy. Nikomu sie nie spieszylo. Tuvalu time.Pani w kontroli paszportowej widzac, ze bede tu tydzien jako turystka, zapytala sie "why???" z bardzo zdumionym wyrazem twarzy. Nie tak sobie to wyobrazalam.Wszystkie bagaze byly skrupulatnie przeswietlane, bo szukali jedzenia. Ale tylko swiezego. Jakbym to wiedziala, to bym se przywiozla wlasny prowiant, jakies puszkowane warzywa i owoce. Bo owocow oprocz kokosow i chlebowca tu nie ma. A warzywa sa na wage zlota. Malo co da sie tu uprawiac, bo gleba jest za bardzo przesolona.Ja mialam chrupki i cukierki i cole, wiec tylko chcieli zobaczyc, czy "to jest ze sklepu".Tim z Filamona Lodge czekal na nas zaraz przed budynkiem. Nie bede tego nazywac terminalem, bo terminalem to nie jest.Na "nas" bo drugim gosciem byla pewna starsza Amerykanka. 80 lat, niepelnosprawna, duzych rozmiarow. Taaa... w Suva musieli jej tasmociag do samolotu podsunac, zeby mogla wejsc. W Tuvalu sie nie cackali. Albo schodzisz sama, albo wracasz do Suva, bo nikt cie znosil nie bedzie. I jak sprawe tak jej postawili, to nagle, niemal sprawnie zeszla.No i zaraz dramat, bo choc Filamona jest zaraz obok lotniska (pisze to z widokiem na pas startowy), to ona miala problem, zeby te 50 metrow przejsc. Ale w koncu jej sie udalo.A co w ogole robila w Tuvalu? Zaliczala wszystkie kraje swiata "budzetowo". Potem dowiedzialam sie, ze dla niej budzetowo to wyczarterowanie samolotu w Czadzie za 5 tys dolarow. A tu kurde, szarpala sie, zeby 50 metrow przejsc. Ona oczekiwala, ze ja beda nosic w lektyce (czy jak to sie tam nazywa), tak jak to robili dla niej w Afryce, kiedy byla na gorylach. Na szczescie byla w Tuvalu tylko na dwa dni. Wylatywala w sobote. I te dwa dni spedzila siedzac przy stoliku w guesthousie i pijac zwykla coca cole. Doslownie. Nigdzie nie poszla, niczego nie zobaczyla. Jesli tak wyglada odwiedzanie wszystkich krajow swiata, to ja dziekuje.A przy okazji zaliczania wszystkich krajow swiata, to wszedzie zdumienie wywolywal fakt, ze ja tego nie robie. Ze sobie po prostu przylecialam na Tuvalu na wakacje. Na tydzien. Bo wiekszosc "zaliczaczy" zostaje tylko do nastepnego lotu.A lotow w tej chwili jest az 4! W poniedzialek jest lot z/do Nadi, a we wtorek, czwartek i sobote loty z/do Suva.Z tego co widzialam (a z patio guesthouse'u mam bezposredni wglad na lotnisko), to loty w ciagu tygodnia sa pelne, a ten sobotni nie byl.Ale, jak sie dowiedzial jeden Holender, ktory rowniez zaliczal i ktory wyladowal w sobote, a wylot mial w poniedzialek, to weekend jest najgorszym czasem na Tuvalu. Bo w weekendy wszystko jest zamkniete, nikt nie pracuje, i niczego sie nie zobaczy. Nawet motorku nie mozna wynajac.Dobra, ale doszlismy do guesthouse'u. A przy okazji, jak jest lot, to lokalni ludzie rozkladaja stragany z wyrobami pseudo- artystycznymi. Polinezyjskie wianki na glowe, ale zrobione ze wstazek, naszyjniki z muszelek, ktorych pewnie nijak nie da sie wywiezc z Fidzi, i tego typu rzeczy. Jedna przedsiebiorcza pani miala stragan z kremem UV, made in Indonesia, cieszyl sie duzym powodzeniem.W guesthousie okazalo sie, ze pokoj, ktory rezerwowalam oddali komus innemu, wiec dostalam pokoj zwykly, a nie VIP. A czemu chcialam VIP? Bo tylko VIP ma okno na zewnatrz. Normalne pokoje maja okno na korytarz, albo wcale. Ja dostalam pokoj z oknem na korytarz. Duzy z dwoma lozkami, jedno podwojne, drugie pojedyncze. Ciemno jak nie powiem gdzie, ale klima dzialala, nawet bardzo cicho. Cos tam lecialo z prysznica, wiec lazienka tez funkcjonalna.Jedyne udogodnienia to kostka mydla (made in Indonesia) i duzy recznik. I trzeba dbac o ten recznik, bo to jedyny jaki dostaniecie na caly tydzien.Zabralam moja kontrabande coli light na dol do "restauracji" i zapytalam sie czy moge tam to trzymac w ich lodowce. Bo w pokoju lodowki nie bylo. Tylko VIP maja lodowke. Panie krecily nosem, ale boss powiedzial, ze okej, wiec zrobily.Na lunch byly trzy pozycje w menu, kurczak z frytkami, kurczak z ryzem i ryba z ryzem. Kazde danie 15 dolarow. Wzielam kurczaka z frytkami. Keczapu do frytek brak. Octu rowniez brak.Zostawilam Amerykanke przy stole, bo ona zaczela opowiadac mi historie swojego zycia, i poszlam kupic karte sim, bo mnie panie w guesthousie ostrzegaly, ze niby ma byc otwarte do 15-tej, ale nigdy nie jest.Tuvalu Telecom jest zaraz po drugiej stronie budynku lotniskowego. Drzwi z dykty, wygladaly niepozornie, ale smialo pchac i otwierac mozna. W srodku klima ustawiona na temperatury arktyczne i telewizor nadajacy jakis sportowy kanal. I znudzony pan za komputerkiem i jeszcze bardziej znudzona pani w okienku. Ale zajeli sie mna bardzo fachowo. Pan najpierw sprawdzil czy moj telefon bedzie obslugiwac lokalne czestotliwosci. Bedzie.Odeslal mnie do pani w okienku, zeby kupic pakiet. Pani powiedziala, ze sama karta sim jest 5 dolarow australijskich, a 3,6 Giga za 10 dolarow. Dodatkowo, rozmowy iles tam minut, ekstra 5 dolarow. Wzielam wszystko.A potem poszlam sobie na spacer. Bylo goraco, ale co mi tam. Znalazlam sklep z woda za 3 dolary (wszedzie indziej jest ponoc 4) i wrocilam do guesthouse'u.Po drodze zgadalam sie z australijskim lekarzami na wolontariacie i postanowilismy pojsc razem na obiad do Lagoon Hotel. Ale dopiero wieczorem.Ale co tu robic do wieczora? W guesthousie w restauracji zgadalam sie z Wlochem, ktory pracowal razem z Indusem. A ten Indus nie chcial sam jechac na sam koniec wyspy. Wiec powiedzialam, ze pojade razem z nim. I znowu zrobilam to, o czym przestrzegaly nas matki. Wskoczylam na motocykl, ze swiezo poznanym facetem w obcym mi miejscu. Zadnych kaskow, ani nic z tych rzeczy. Kaski chyba nawet nie istnieja na Tuvalu. Na szczescie Lokesh (bo tak sie gosc nazywal) jechal powoli. Zreszta inaczej sie nie da, bo co kilkadziesiat metrow sa progi zwalniajace (chyba tak to sie nazywa po polsku, speed bumps). I one sa wszedzie, nawet kiedy droga wiedzie na koniec swiata, znaczy sie na sam koniec wyspy Fongafale, bo akurat tak nazywa sie glowna wyspa atolu Funafuti.Wiec pojechalismy na ten koniec swiata. I akurat trafilismy na zachod slonca. Byl piekny. To chyba nie jest miejsce, gdzie zbyt wielu obcokrajowcow sie pojawia, bo zaskoczylismy lokalna pare, ktora w poplochu musiala sie zakrywac, kiedy sie pojawilismy. Para najwyrazniej miala zamiar spedzic tam cala noc. My musielismy wracac do guesthouse'u. Ale Lokesh mowi mi, ze nie mozemy, ze musimy czekac do 19-tej az minie curfew. Jakie curfew, pytam sie. A on mi na to, ze of 18:45 do 19:00 nie wolno byc na ulicach, nie wolno spacerowac, ani uprawiac sportow, ani chodzic nigdzie, ani jezdzic. Trzeba byc w domu, z rodzina, i sie modlic.Huh? Tuvalu ma godzine policyjna na modlitwe? No, niby nie godzine, ale tylko 15 minut, ale i tak bylam zaskoczona.Okazalo sie, ze w niedziele jest to az 30 minut, od 18:30 do 19:00, ale to tak z religijnej nadgorliwosci.Wiec siedzielismy w krzakach i czekalismy az te 15 minut minie. A potem wskoczylismy na motorek i pojechalismy do guesthouse'u, po drodze mijajac policyjnego SUV. Bo oni nawet klada barierki na droge i maja takie ogromne swiatla, zeby wylapac niewiernych.Musialam dowiedziec sie wiecej. Wiem, ze na innych wyspach Pacyfiku, np. kiedy bylam na Tonga, rowniez mowili mi, ze okolo 18-tej mam nie biegac na zewnatrz, ale bylo to przestrzegane przez lokalnych wedlug ich wlasnego widzimisie. Policja nie byla w to zaangazowana. Bo prostu dyskretnie trzeba bylo sie w godzinach wieczornej modlitwy zachowywac.Ale Tuvalu poszlo na calego. Podczas kadencji poprzedniego premiera wpisali sobie to jako prawo. Nie jestem pewna czy jest to w konstytucji, bede musiala sprawdzic. I teraz niedziela jest dniem swietym, a codzienna wieczorna modlitwa jest ustawowo egzekwowana. Ponoc zaczelo sie tak w dalszych atolach, i podczas pandemii ludzie duzo sie modlili. I kiedy w koncu zaraza przeszla, w podziekowaniu dla sil wyzszych, zrobili sobie to permanentnie. I zeby nikt sie nie wymigiwal, zrobili to odgornie, jako przepis prawny, ogolnokrajowy.Kiedy ta ustawa weszla w zycie w zeszlym roku, byly protesty, szczegolnie od druzyn sportowych, bo pora wieczorowa, to dla nich najlepszy czas na treningi i mecze. A teraz wszystko musi sie konczyc przed 18-sta, tak zeby zawodnicy zdarzyli do domu przed godzina modlitewno-policyjna. Ludzie po cichu maja nadzieje, ze nowy rzad wywali ta ustawe, ale niestety Kosciol Tuvalu panuje tutaj zelazna reka.Po powrocie do guesthouse'u, razem z moimi australijskimi lekarzami, wybralismy sie do najbardziej wykwitnego hotelu na wyspie na obiadokolacje. Czyli do Lagoon Hotel. Oczywiscie w Filamona Lodge rowniez maja posilki, ale menu bylo takie samo jak na lunch. No i wiesc niosla, ze w Lagoon Hotel mieli Sprite w puszkach. Wiec poszlismy.Byly trzy dania do wyboru, curry z baranina, jakis chinski kurczak i smazony ryz. Wszystko 25 dolarow australijskich, bo Tuvalu nie ma wlasnej waluty. Nie sluchajcie tych co mowia o jakichs dolarach tuvalskich. Dawno juz ich nie ma. Ponoc sa w obiegu stare monety centowe, ale szukala pilnie i jeszcze nie znalazlam. Zarcie bylo ohydne. Nie skonczylismy i po prostu wyszlismy.Ale Lagoon Hotel dobrze pamietac, bo maja knajpe i muzyke na zywo i tam skupia sie creme de la creme obcokrajowcow na kontraktach w Tuvalu. Elita ONZetu, World Banku i inni wyslani przez swoje organizacje, zeby "pomoc" Tuvalu.Aha, Sprite w puszkach w Lagoon Hotel kosztuje 3,65 dolarow. A w najwiekszym supermarkecie na wyspie 2,50. Ale bez motorku nie da sie do tego supermarketu dostac. Bo wyspa choc jest waska, to jest cholernie dluga. I jest za goraco, zeby kilometrami w pelnym sloncu po puszke Sprite'u zasuwac. A do podwozki na motorku, nawet za oplata, lokalni sie nie kwapia.W drodze powrotnej do Filamony zaatakowaly nas psy. I w ten sposob sie nauczylam, ze po zmroku trzeba miec ze soba kijek jak chce sie chodzic po ulicach. Ale jesli jest sie kobieta w pojedynke, to lepiej w ogole nie chodzic po ciemku, ale o tym bedzie w nastepnych odcinkach.Jeszcze tylko prysznic, ktory o dziwo kropil dosyc razno i spanko. Plan na nastepny dzien byl taki, zeby ogarnac lodke. Dokadkolwiek.c.d.n.
2catstrooper
29 marca 2024 17:08
Odpowiedz
Zdjecia zaczne wstawiac jutro, bo juz nie mam sily z nimi walczyc w tej chwili.Powiem tylko, nie miejcie naglej potrzeby medycznej na Fidzi w dzien przed Wielkim Piatkiem. Chyba nigdy z taka ulga nie wracalam do Japonii jak dzisiaj. Jutro ide do szpitala.Dzien trzeciTuvaluTo piatek i to mial byc dzien ogarniecia lodki. Do gdziekolwiek. A to zadanie okazalo sie wcale nie takie latwe.Opcje lodkowe sa dwie.1. Prywatna lodz na pobliskie wyspy wraz ze snorkowaniem. Cena za calosc 250 dolarow za lodz. Wiec jesli jest kilka osob, to cena na osobe idzie w dol. Taka lodke mozna sobie samemu zorganizowac, trzeba sie tylko napytac.2. Oficjalna lodz do Funafuti Marine Conservation Area. Ta lodz trzeba rezerwowac przez Funafuti Town Council. Koszt to 270 dolarow, czyli 200 za lodz i 70 za wstep. Oczywiscie tez mozna zebrac wiecej osob, wtedy wyjdzie taniej. Trzeba sie pytac i rezerwowac w okienku w urzedzie. I jak sie panu lodkowemu chce, to poplynie, a jak nie, to nie.Organizowanie i jednej i drugiej wycieczki to syzyfowa praca.Nikomu nic sie nie chce, w piatek urzad pracuje oficjalnie tylko pol dnia, a w rzeczywistosci jeszcze krocej. A opcje numer 1 trzeba naprawde forsowac w guesthousie. I moze, a moze nie, pomoga w organizacji wycieczki.Opcja numer 2? Zdani jestescie sami na siebie.Wiec zaraz po sniadaniu (tost i dzem i herbata) poprosilam dziewczyne pracujaca w guesthousie, zeby mnie zabrala swoim motorkiem do urzedu. Ponoc mialam tam byc na 9 rano, zeby zobaczyc czy uda sie poplynac dzis z jakas grupa. Pani w urzedzie rozlozyla rece. Nikt nie mogl znalezc faceta od lodki juz od kilku dni. Ale ponoc jutro, czyli w sobote, co nigdy sie nie zdarza, jakas grupa miala plynac rano. Wiec niby ona sie ich zapyta, a ja mam sie z nia skontaktowac po 10-tej i ona mi powie czy moge sie dolaczyc. Podala mi numer telefonu, zeby zadzwonic.Jak opowiedzialam to dziewczynie z motorkiem, to tylko parsknela smiechem. Ale nie wytlumaczyla dlaczego. Zabrala mnie na poczte i tam zostawila. Kupilam jakies brzydkie kartki (mieli tylko brzydkie i jeszcze brzydsze) i je wyslalam. I po dziesiatej staram sie dzwonic do urzedu. I nic, nic, nic. Nie mozna sie polaczyc z tym numerem.No super.Wiec z powrotem do guesthouse'u i znowu prosze dziewczyne, zeby mnie zabrala do urzedu. Jedziemy.A tam ta sama pani, ktora dala mi numer telefonu, z rozbrajajaca szczeroscia mowi, ze tutaj nikt nie dzwoni, bo urzad jechal na sim karcie i nie doladowali konta, wiec na razie nie mozna do nich dzwonic, bo im abonament zawieszono. Wiec po cholere dawalas mi numer telefonu, durny babolu? A ona jeszcze, ze z tego samego powodu nie mogla zadzwonic i sie zapytac tej grupy na jutro, bo nie ma jak sie z nimi skontaktowac. No to ja zaoferowalam, ze ja zadzwonie. I w koncu ona mowi, ze nie ma ich numeru telefonu, ale oni maja przyjsc po lunchu i zaplacic, wiec wtedy ich sie zapyta. No, komedia jakas. Robia wszystko byle sie ciebie pozbyc. Za wszelka cene. W koncu dziewcze od motorka podpowiedzialo, ze mam poprosic o kontakt przez facebooka. I nagle MAGIA. Wszystko okazalo sie mozliwe. Bo caly kraj jedzie na facebook messengerze, w tym rowniez oficjalne urzedy i pracownicy tychze. I jak poprosi sie o kontakt przez messengera, to jest to jak jakis sekretny znak, ze sie wie jak sprawy w Tuvalu funkcjonuja. Jest sie osoba wtajemniczona. Koniec koncow, szwajcarska grupa na jutro najpierw powidziala, ze tak, moge sie dolaczyc, potem zmienila zdanie. Nie wiem, nigdy nie mialam szczescia do Szwajcarow.W miedzyczasie wlazlam do glownego budynku rzadowego i sobie popatrzylam jak wyglada piatek w Tuvalu. Czyli bylo pusto. Nikt juz nie pracowal. A juz na pewno nie premier, ktorego nikt nie widzial juz od jakiegos czasu. Ten nowy premier, znaczy sie Feleti Teo.Zaraz za budynkiem rzadu jest cos szumnie nazwane convention center, wiec poszlam. Nikt mnie nie zatrzymywal, choc stali tam jacys ludzie i niby sprawdzali cos tam. Ale widac bialasow nie sprawdzali.A tam akurat odbywala sie konferencja z okazji World Water Day, ktory jest obchodzony 22 marca. I tam rozne stanowiska byly, gdzie mozna bylo sie dowiedziec wiecej o wodzie, i o kryzysie wodnym na Tuvalu. Byly tez prelekcje i demonstracje dla mlodziezy szkolnej.Obserwowalam jednen z tych pokazow, ktory byl bardzo fajny. 3D modelowanie jak linia brzegowa Tuvalu bedzie wygladac za kilka lat, prezentowane przez fidzijskich i australijskich naukowcow.I oni zadawali pytania i za kazda poprawna odpowiedz rozdawali mlodziezy kitkaty. Wiec dlaczego poziom oceanow idzie do gory? I jedno dziewcze mowi, ze to z powodu dzialan ludzi. Dostala kitkata i bardzo sie ucieszyla.Kolejne pytanie, jaka to dzialalnosc ludzi.Chloptas odpowiada, ze palenie papierosow. Zupelnie serio. Kitkata nie dostal. Naukowcy stali z rozdziawionymi buziami. Kolejnych tur uczniow juz nie pytali. Kitkaty chyba sami zjedli.I tak wlasnie wyglada swiadomosc zmian klimatycznych przecietnego mlodego Tuvalczyka. Albo poziom nauczania w tuvalskiej szkole sredniej. Na jedno wychodzi.Poznalam tez dwie babki, jedna z Australii, druga ze Stanow, ktore byly w Tuvalu, zeby "badac zmiany klimatyczne." Ale jak sie zapytalam o szczegoly, co badaja i jak badaja i co do tej pory ciekawego wybadaly, to nie umialy odpowiedziec. Nawet kiedy powiedzialam im, ze moga uzywac dlugich i naukowych slow. To po prostu sie zmyly. I tak wygladaja badania naukowe na Tuvalu. 10-miesieczne wakacje na tropikalnej wyspie ufundowane przez uniwerki w bogatych krajach.W miedzyczasie Wloch, Indus i ja staralismy sie zorganizowac prywatna lodke na popoludnie w inny rejon atolu, nie do Marine Conservation Area.I znowu to samo. Najpierw skipper powiedzial, ze dzis o 14-tej moze nas zabrac, potem o 14:30, a potem powiedzial, ze wcale. Piatek po poludniu to juz weekend, nikomu nic sie nie chcialo. Ale moze jutro rano, tak mowili... Taaa, juz to widze.Wiec Wloch, Indus i ja pojechalismy motorkami na snorkeling na sam koniec wyspy. To samo miejsce, gdzie bylismy wczoraj wieczorem. Woda byla bardzo przejrzysta, jakies tam ryby plywaly, ale Okinawa to to nie byla. Do tego prad byl bardzo silny, bo to zaraz obok kanalu na pelny ocean. Ale i tak bylo fajnie. Potem pojechalismy na "plaze", ale tam syf byl straszny. Nie polecam kapieli na tej plazy, woda ma piekny kolorek, ale plywa w niej papier toaletowy i inne malo atrakcyjne rzeczy. A tam wlasnie pluskali sie ci Szwajcarzy. Nic im zesmy nie powiedzieli, bo po co? Niech se plywaja.I juz byl czas wracac do guesthouse'u, bo zaraz zblizala sie godzina modlitewna. A po powrocie problem. Bo okazuje sie, ze nie mozna robic prania. Tzn. mozna, ale slono sobie za to wolaja, 5 dolarow za sztuke. I sie mnie pani guesthouse'owa pytala, na ile dni tu jestem i czy musze koniecznie zmieniac ubrania. No pewnie, ze musze, bo w tych co mam na sobie to wskoczylam do oceanu. Bo oni tam raczej ubran nie zmieniaja, co zreszta mozna poznac po wechu.I tak sie boja o marnowanie wody, ale moja umywalka nie miala zatyczki. Na szczescie Amerykanka miala jedna, wiec mi pozyczyla. Pranie zrobilam pod prysznicem i rozwiesilam w lazience.Niestety, kryzys wodny na Tuvalu dotyka wszystkich. Jedyne zrodlo slodkiej wody to deszczowka. I kazdy dom ma ogromny zbiornik do lapania deszczu z dachu. I ta woda jest uzywana do wszystkiego, do mycia, prania, i rowniez do gotowania. Jak sie zapytalam jak jest filtrowana, to powiedzieli mi, ze maja siatke, do wylapywania lisci i wiekszych rzeczy. Po tej rozmowie zeby i twarz mylam w wodzie z butelki, importowanej z Fidzi. Filamona Lodge ma rowniez dodatkowy zbiornik z cementu pod budynkiem, jak mi wlasciciel powiedzial, w razie suszy. A teraz ponoc byl wlasnie czas suszy, bo do tej pory malo padalo. Taki kontrast do Fidzi, gdzie lalo non stop.Nie pamietam co jadlam na obiad, ale chyba cos w guesthousie.I podczas obiadu dowiedzialam sie, ze jutro, czyli w sobote, skipper sie zgodzil na wycieczke. No kurcze, teraz jak ja znajde ludzi, zeby ze mna poplyneli? Wloch i Indus wylatywali w sobote, wiec klapa.Zapytalam sie australijskich lekarzy przy stole obok, i sie zgodzili. Super. Bedzie 5 osob na wycieczke. Co znaczy kazdy zaplaci tylko 50 dolarow.A wieczorem wskoczylam na fejsbukowego messengera i plakalam pani z urzedu, ze Szwajcarzy mnie nie chca i jak ja biedna mam do tego Marine Conservation Area sie dostac.Odpisala, ze cos sie da zrobic na poniedzialek. Ze pogada z panem od lodki w kosciele w niedziele.Ah, i jeszcze jedno. W piatek byl town market, tau maketi w miejscowym jezyku, z lokalnym jedzeniem, spiewem i tancami. Az do 23-ciej. Zaraz pod oknem. Fajnie bylo. Finansowane z podatkow australijskich i tajwanskich.Sprobowalam lokalnego jedzenia, dobre to nie bylo, zjadlam tylko jajko i tego rozmloconego kokosa z kasawa. Albo rozlmocona kasawe z kokosem. Na jedno wychodzi. Reszte oddalam dziewczynie z motorkiem, ktora strasznie sie ucieszyla. I obiecala, ze w niedziele, przed kosciolem (bo w jej denominacji "msza" zaczynala sie dopiero o 16-tej) zabierze mnie na motorku na przejazdzke po wyspie. Taaa... uwierze, jak to zobacze.I tak zakonczyl sie piatek.c.d.n.
raphael
2 kwietnia 2024 23:08
Odpowiedz
A w trakcie tej policyjno-modlitewnej godziny na Tuvalu, to trzeba się modlić wg jakiegoś konkretnego obrządku, czy wedle własnych preferencji?
bonifacy
6 kwietnia 2024 12:08
Odpowiedz
Czekamy na więcej z wypiekami na twarzy [emoji6]Mam nadzieję, że przerwa wynika tylko i wyłącznie z problemów z internetem
2catstrooper
10 kwietnia 2024 05:08
Odpowiedz
Już jestem prawie w domu, dzisiaj Hakuba i jutro wracam do relacji.
2catstrooper
17 kwietnia 2024 12:08
Odpowiedz
Okej, okej, szykuje zdjecia i ciag dalszy.W miedzyczasie zrobilam podcast o Tuvalu, 50 minut gadanego.Taka moja odpowiedz na odcinek o Tuvalu od Za Rubieza (ktory polecaliscie)Niestety, na forum nie pozwala mi wstawiac linkow do YouTube i krzyczy, ze to spam.Wiec niech to ktos tu wklei.A tak ogolnie, to kliknijcie na link w podpisie, to Was tam zabierze.
2catstrooper
25 kwietnia 2024 23:08
Odpowiedz
@Stasiek_T tak, tak, to dokladnie o ta miejscowosc mi chodzilo. Teraz obetnij te pola i zalej oceanem i Tuvalu jak z obrazka!Wiem, wiem, dobre checi na relacje sa, ale zycie swoje.Wszystko juz jest napisane, tylko te nieszczesne zdjecia znalezc i obrobic...@RaphaelQuote:A w trakcie tej policyjno-modlitewnej godziny na Tuvalu, to trzeba się modlić wg jakiegoś konkretnego obrządku, czy wedle własnych preferencji?Mozna sie modlic jak sie chce. Nam raz powiedziano, ze mamy po prostu obserwowac chwile ciszy przy drodze jesli jestesmy z gatunku niemodlacych sie.
qba85
26 kwietnia 2024 05:08
Odpowiedz
"Podobnie jak znienawidzony byl ten slynny mlody Niemiec, ktory rowniez zalicza kraje. Ale tamten z innego powodu. Bo filmowal wszystko i nie pytajac sie zmuszal ludzi do wystepowania w swoich filmikach."Ten którego polecałem w innym temacie? [emoji28] To przepraszam, chciałem dobrze [emoji41] aczkolwiek te jego filmy trochę tak wyglądają, nie tylko z Tuvalu
Zdjecia powstawiam jak wroce do domu. A moze jak bede miec lepsze wi-fi na Fidzi. Kto wie.
Wiec zaczynamy z tym prawie live z Tuvalu.
Dzien pierwszy:
Z Japonii do Fidzi
Jak zawsze, najwiekszym problemem jest dla mnie dojazd na lotnisko Narita. Ode mnie sa trzy autobusy dziennie, ale wszystkie rano. Nie mialam wyjscia, pojechalam tym o 11:30. Na lotnisko dojechalismy zaraz po 15-tej.
I potem juz tylko czekanko. I czekanko. I czekanko.
Przy odprawie dostalam niemal zawalu, bo mi pani powiedziala, ze jest problem z moim lotem z Nadi do Suva nastepnego dnia. Ale powiedziala, ze ona nic nie moze zrobic, i ze mam gadac z Fiji Airways jak wyladuje w Nadi.
Tak wiec przez caly lot stresowalam sie strasznie.
Bo cala moja rozpiska byla taka:
Tokio - Nadi, nocleg w Nadi, nastepnego dnia Nadi - Suva, Suva - Funafuti. Przy czym przesiadka w Suva to tylko godzina.
Lot do Nadi byl pelny tak jakos w 3/4. Nie mialam obok siebie nikogo, ale to tylko jedno siedzenie obok (a nie dwa), wiec nie dalo mi sie polozyc. Ale dobre i to. USB do ladowania telefonu bylo oberwane, wyrwane, uszkodzone. Na szczescie dzialalo w fotelu obok. Z kolei w fotelu obok nie dzialal system rozrywki, mozna tylko bylo patrzec na przebieg lotu.
Chyba ogladalam jakis film, ale naprawde nie pamietam co to bylo. Oh, juz wiem, "Lola".
Jedzenie bylo zjadliwe, mieli coke light, dawali calymi puszkami, wiec nie wydziwialam.
Aha, i to byl lot nocny, oczywiscie, wiec wylot we wtorek wieczorem i w srode rano ladowanie w Nadi.
Do Nadi dolecielismy godzine pozniej niz rozkladowo, i potem siedzielismy na plycie lotniska, bo tak walilo deszczem, ze nie dalo sie podjechac pod terminal.
No wlasnie, deszcz. Przez ostatnie dwa tygodnie Fidzi mialo ekstremalna pogode. Tyle deszczu napadalo, ze byly powodzie, rozmyte drogi, mosty, ktore grozily zawaleniem. Pozamykane plaze, odwolane rejsy turystyczne, pozamykane atrakcje. No ale nawet fakt, ze atrakcje byly pozamykane, nie przeszkadzal pani z jednego z biur turystycznych na lotnisku w pchaniu mi pol-dniowej wycieczki. Kiedy powiedzialam jej, ze przeciez te mud baths sa zamkniete, to tylko wzruszyla ramionami i zaczela nagabywac nastepna osobe w kolejce.
Jak tylko odebralam bagaz, to natychmiast pomaszerowalam do biura Fiji Airways, zeby sie dowiedziec co bylo nie tak z moim polaczeniem. A tam, mila pani powiedziala mi, ze ta godzinna przesiadka moze nie byc mozliwa, bo z powodu zlej pogody wszystkie samoloty maja opoznienie. Wiec sie pytam, czy moge leciec do Suva tym wczesniejszym o 6:30. A ona na to, ze nie, bo jest full. Ale mam sie stawic na lotnisku wczesnie rano i zobaczymy co sie da zrobic. Moj poziom stresu osiagnal w tej chwili apogeum. Bolal mnie brzuch na sama mysl, ze nie uda mi sie zlapac samolotu z Suva do Funafuti.
No ale skoro nic nie moglam z tym fantem zrobic, to oprocz gryzienia paznokci, staralam sie o tym nie myslec. Raczej z nedznym skutkiem, bo panika wzrastala z kazda godzina.
Wymienilam zeszloroczne funty brytyjskie na dolary fidzijskie, kupilam lokalna sim karte, bodajze 35 fijdzijskich, wazna 10 dni, wiec bedzie dzialac w drodze powrotnej tez, i zastanawialam sie co dalej. I nic nie przychodzilo mi do glowy. Moze to dlatego, ze bylam bardzo spiaca.
Wzielam taxi do hotelu. Zabukowalam Mercure Nadi pomimo koszmarnych recenzji i opinii w necie. No, ale to bylo za punkty, wiec nie bylo na co narzekac.
Taksowki z lotniska sa zolte i ponoc maja ustalone kwoty. Ale dziadzio i tak chcial negocjowac. Z lotniska do Mercure mialo byc 12 dolarow fidzijskich oficjalnie (wraz z oplata lotniskowa cos tam cos tam, jak mi panie w informacji powiedzialy), a on mi tu wyskoczyl z 15. Nie mialam drobnych, ale kuzwa, nie mialam zamiaru tego odpuscic. No i nie mial wyjscia, w koncu wydal mi reszte. I wtedy dalam mu te 3 dolary jako napiwek, bo wydawalo mi sie, ze potrzebna mi byla dobra karma.
Mercure dal mi upgrade do deluxe room i bylo tam wzglednie czysto i wszystko dzialalo oprocz jednego swiatla. Az sie zdziwilam, bo po tych koszmarnych opiniach w necie, bylam przygotowana na najgorsze.
Nadal padal deszcz i zastanawialam sie czy byl sens pojscia na miasto. W koncu zdecydowalam, ze jednak pojde.
Mialam zamiar jechania autobusem, bo w sumie Nadi to takie jednouliczne miasto, ciezko jest sie tam zgubic. Ale ten nieszczesny deszcz... Wiec wzielam taksowke. I znowu ten sam cyrk ile to ma kosztowac. Bo swinie w Mercure nie pozwalaja na lapanie normalnych taksowek, trzeba brac ich "hotelowa". No niby mozna przejsc sie kilka metrow dalej i lapac zwykla, ale w tym deszczu i blocie, nie mialam na to ochoty. Wiec zdzierstwo straszne. Za przejazd do swiatyni chcial 15 dolarow. Nie wiem, to 15 to taki ich szczesliwy numer czy cos??? Jak zaczelam wysiadac, to spasowal i powiedzial 10. Dobra, no to jedziemy.
Ale jak dojechalismy, to on znowu 15, bo mowi, ze 15 to fidzijskich dolarow, ale 10 to australijskich. Sie rozesmialam, mialam tylko 10 fidzijskich, wiec mu to rzucilam i ucieklam.
Swiatynia Sri Siva Subramaniya Swami to ponoc najwieksza swiatynia hinduistyczna na poludniowej polkuli. Nie wiem czy to wielkie osiagniecie biorac pod uwage, ze skupiska wyznawcow hinduizmu skoncentrowane sa ponad rownikiem. Ponizej, to chyba tylko Mauritius moglby cos na ten temat powiedziec.
No ale, Indo-Fidzijczycy sa bardzo z tej swiatyni dumni.
Wstep 5 dolarow fidzijskich, dostaje sie tez szmate na owiniecie w pasie. Choc wedlug obrazkow, moj stroj odpowiadal wymogom, to facet w budce nalegal na sarong. Oczywiscie trzeba bylo tez zdjac buty. A wszedzie mokro i slisko. Przygodny Niemiec wywinal takiego orla, ze musieli dzwonic po karetke dla niego. Troche to trwalo z ta karetka. Ja juz obeszlam swiatynie, a on nadal czekal. Niezle sie polamal.
Ale moze takiej wlasnie ofiary te ichne bostwa wymagaly, bo nagle przestalo padac. Ponoc po raz pierwszy od dwoch tygodni. Lokalni z niedowierzaniem patrzyli na niebo. Nadal bylo pochmurnie, ale robilo sie coraz lepiej.
Chcialam pojsc do tej slynnej restauracji niedaleko swiatyni, bo ponoc serwuja swietna fidzijska kuchnie, ale cala ulica byla zalana, i na piechote bym nie przeszla. Znaczy sie, przeszlabym, ale wolalam nie ryzykowac. Widzac jakie dziury mieli na drogach gdzie indziej, brodzenie w wodzie na ulicy na Fidzi to sport ekstremalny. A ja mialam w planach lot do Tuvalu nastepnego dnia. Nie chcialam skonczyc jak ten Niemiec ze swiatyni.
Przeszlam przez ulice, i zaraz po drugiej stronie byla stacja benzynowa wraz z odpowiednikiem zabki. Chcialam toalety, ale nie mieli. Mieli za to coke light i nawet vanilla coke light. Kupilam kilka puszek.
Poszukiwania toalety pognaly mnie dalej.
Zaraz niedaleko jest handicraft market, gdzie mozna kupic "oryginalne" rekodzielo fidzijskie masowo produkowane w Chinach. Beda wmawiac, ze to oryginalne, ale taaaa... wszystkie maski maja dokladnie takie same linie i takie same "autentyczne" niedoskonalosci...
Market zdominowany byl przez Indo-Fidzijczykow, ktorzy jak zobaczyli biala twarz po dwoch tygodniach posuchy, a raczej ulewy, to rzucili sie na mnie jak komary. Jedna pani chciala 40 dolarow za 2 magnesy. Potem, just for you, my friend, 30. A kuku!
Nie chcialo mi sie isc do Jack's (ten slynny sklep z rzeczami z Fiji) i potem wracac na poczte, wiec od razu poszlam na poczte, bo jest zaraz o drugiej stronie ulicy od handicraft market. Tam w sklepie pocztowym mieli pocztowki. Tansze niz w Jack's, a wcale nie az takie brzydkie. Wiec kupilam, wypisalam, i poszlam do okienka po znaczki.
Znaczki nalepilam i daje pocztowki pani w okienku, a ona mi podaje stempel pocztowy i mowi, ze mam se je ostemplowac, wtedy je wezmie.
Moje marzenie sie spelnilo! Pracowalam na poczcie! Walilam te stemple z ogromnym zapalem, i to byl chyba highlight mojego pobytu na Fidzi.
Wyblagalam tez toalete na poczcie i sie nade mna zlitowali. Ale jak zobaczylam ta toalete, to chcialam uciekac. Niestety moj pecherz mi na to nie pozwolil. Zacisnelam nos i swoje zrobilam.
Ja juz pisalam w poprzednich relacjach, ze ja podziwiam kobiety, ktore podrozuja w krajach rozwijajacych sie i potrafia sie wysikac bez wiekszych problemow. Bo ja tak nie moge.
Dobra, sprawa zalatwiona, szlam glowna ulica dalej.
Slonce prawie wyszlo, naganiacze sie pojawili i spacer dalej byl jak tor przeszkod. Mialam dosyc. Dobrnelam do Jack's i odetchnelam z ulga. Pamietalam, ze kiedys mieli tam rzeczy o tematyce rugby, wiec chcialam kupic dla meza (bo on gral za mlodu), ale tym razem mieli tylko kubki. Szkoda. Ja polowalam na koszulke.
U Jack's mieli tez magnesy, wiec kupilam, jeden multipack i jeden pojedynczy, calosc 25 fidzijskich z groszami. Pani z handicraft market niech sie wypcha.
Zapytalam sie tez, gdzie mozna zjesc lokalna kuchnie, bo wszedzie tylko widzialam curry i chinskie. A chloptas przy kasie, ze on wlasnie idzie na lunch i moze mnie zabrac. Wiec zrobilam dokladnie to, o czym mamusie zawsze nas ostrzegaja, zeby nie robic. Poszlam w boczne uliczki z przygodnie poznanym mezczyzna w nieznanym mi miescie. Chloptas mial sztuczne rzesy, kreske na oczach i pomalowane paznokcie, wiec raczej z jego strony nie mialam sie czego obawiac. Po drodze dolaczyla sie do nas rowniez dziewczyna z tego samego sklepu.
Zabrali mnie do jakiejs dziury w scianie na pietrze powyzej lokalnego supermarketu za parkingiem na tylach szpitala w bocznej ulicy. Sama w zyciu bym tego nie znalazla. Ale lokalne jedzenie bylo. Powiedzmy, ze fidzijskie street food. Slone jak jasny gwint, ale im to nie przeszkadzalo. Mozliwe, ze moje kubki smakowe po tylu latach w Japonii, gdzie wszystko jest slodkie, po prostu juz zapomnialy jak smakuje sol. Frytki z kasawy byly najlepsze, jak slone churros.
Po drodze przysiadla sie do nas kuzynka chloptasia, ktora jest policjantka w Nadi. Wraz z jej partnerskim policjantem, ktory byl niesamowicie przystojny. Pogadalismy troche o ich pracy, bezpieczenstwie w Nadi, przemocy wobec kobiet, i niestety se* turystyce. To ostatnie nawet zauwazylam sama. Bo jak wyszlo slonce, to na ulice wyszli rowniez starsi biali panowie w towarzystwie mlodziutkich lokalnych dziewczyn. I tak uplynal nam lunch.
Wrocilismy na ulice rownolegla do glownej, bo glowna jest tylko jednokierunkowa, i jesli chce sie lapac taxi w strone lotniska, to trzeba to robic w bocznych. I zlapali mi taksowke i napyskowali taksiarzowi, zeby mnie nie oszukal. Mial jechac na liczniku.
Ale jak tylko odjechalismy, to on sie pyta ile placilam za przyjazd tutaj z mojego hotelu i czy zaplace mu to samo. A spadaj palancie. Juz bylam przeszkolona. Zrobilam zdjecie, powiedzialam, ze ma wlaczyc licznik, bo inaczej to go zglosze na policje. Licznik wlaczyl.
Za przejazd wyszlo 5,50 fidzijskich. Dalam mu 7, bo nadal pracowalam na dobra karme na dzien jutrzejszy.
Moze w innych okolicznosciach nie bylabym taka skapa. Ale niestety, w tej chwili jen lezy i kwiczy i liczyl sie dla mnie kazdy dolar. Lata japonskiego dobrobytu to juz przeszlosc.
I jak tylko dotarlam do hotelu, to znowu zaczelo lac.
Teraz tylko prysznic i spanko.
Bo jak powiedziala pani z Fiji Airways, mialam byc na lotnisku o 5:30, zeby starac sie o wczesniejszy lot do Suva.
Mercure Nadi to troche tak jak motel. Kazdy pokoj ma wejscie od zewnatrz. Moj byl na parterze i mial cos w rodzaju patio z widokiem na "basen". I tak padalo, ze pomimo zamknietych drzwi balkonowych, woda lala sie do srodka. Na szczescie w pokoju bylo wystarczajaco duzo umeblowania, wiec moglam polozyc moje rzeczy wyzej.
Usnelam czytajac lokalne wiadomosci, ze droga do Suva jest zamknieta dla transportu, bo most jest zalany i ze prognozy pogody przewiduja wiecej deszczu.
Mialam nadzieje, ze rano lotnisko bedzie funkcjonowac.
c.d.n.Dzien drugi:
Z Fidzi do Tuvalu
Wstalam o czwartej rano, bo spac nie moglam. I okazalo sie dlaczego. Bo klima raz dzialala, a raz nie. Prad raz byl, a raz nie. Wiec troche czasu to zajelo, zeby sie ogarnac.
Za oknem sciana deszczu. Na szczescie przejscie pomiedzy budynkiem a recepcja bylo zadaszone, wiec az tak bardzo nie zmoklam. Przy recepcji czekal juz jakis Chinczyk na taxi na lotnisko, wiec pojechalismy razem. Taksiarz nam zaspiewal 20 dolarow, wiec dalismy mu po 10. Awanturowal sie, ze chcial 20 od osoby. Wiec Chinczyk powiedzial mu co o tym myslal. Ja nie czekalam na rezultat, zlapalam torbe i pognalam w strone lotow krajowych.
A tam apokalipsa jakas. Tlum ludzi i niektore loty odwolane, albo raczej, jeszcze nie odwolane. Ten do Suva mial leciec. Ten o 6:30 juz byl gotowy.
Para Niemcow tez starala sie na niego dostac. Pan przy odprawie mowil mi, ze bagaz trzeba odebrac w Suva i tam jeszcze raz nadac. Nooo... fajnie bedzie. Jakims cudem on myslal, ze ja jestem razem z Niemcami i powiedzial, ze dla trzech miejsca nie bedzie. Ja na to, ze ja tylko jedno chce. W d*pie mam Niemcow. Oni tez lecieli do Tuvalu. Pan mrugnal okiem, i powiedzial, ze zobaczy co sie da zrobic.
Poszlam wiec do sklepiku obok kupic cos na sniadanie i Niemcy juz tam byli, bo szukali kawy. Ja szukalam coli light, bo wczorajsze puszki spakowalam do bagazu.
Kupilam mufinka i pije sok, bo coli nie mieli, az tu nagle wyskakuje pan z Fiji Airways i macha nowa karta pokladowa. Moge leciec o 6:30. Niemcy tez.
Przy kontroli bezpieczenstwa przyczepili sie do gimbala, bo wychodzil im na skanerze jako skladany plastikowy noz. Wiec mialam trzepanko. Bylam ostatnia osoba wsiadajaca do samolotu. A samolot full. Nie chce mowic, ale chyba ktos cywilny nawet siedzial na dodatkowym siedzeniu dla stewardesow. Czy to legalne? A moze nie cywilny, a pracownik linii w normalnych ciuchach? W kazdym razie, samolot byl wypchany po sam sufit.
Urzedasy w garniturkach lecacy do stolicy w oficjalnych interesach i cala kupa ludu przesiadajaca sie do Tuvalu. To ponoc normalne w dniach, kiedy jest polaczenie do Funafuti.
W Suva sprawy sie skomplikowaly. Ja szybko chyc myc zabralam torbe z tasmy i biegiem do okienka nadac ja znowu. Nie ma tam zadnych wyswietlaczy. Po prostu napis Funafuti. Bylam chyba trzecia osoba w kolejce i udalo mi sie bez problemow. Ale... pozniej juz tak rozowo nie bylo. Ludzie, ktorzy przylecieli pozniejszym samolotem, czyli tym na ktorym ja mialam poczatkowo byc, uslyszeli, ze samolot do Funafuti jest za ciezki i ze ich bagaz nie poleci. A raczej, ze tyle kilo ile mieli przeznaczone na bagaze pasazerow juz sa full. I ze moga sobie nadac bagaze jako cargo, bo jeszcze maja troche wolnego w strefie cargo. Za dodatkowa oplata, oczywiscie.
Byly placze i zgrzytanie zebow. Australijscy lekarze, ktorzy lecieli na wolontariat uslyszeli, ze ich sprzet i leki nie poleca naszym samolotem. Ze poleca w sobote. I guzik mogli na to poradzic. Czyli, jesli ktos chce sie przesiadac z lotu o 7:30, to tylko z bagazem podrecznym. Ale to tez problem, bo na Tuvalu nie ma ja zrobic prania, ale o tym bedzie w kolejnych odcinkach.
A potem na lotnisku jeszcze wieksza szopka, bo okazalo sie, ze nasz lot do Funafuti byl overbooked. Przygladalam sie calej tej dramie z wypiekami na twarzy. Lepsze to bylo niz seriale koreanskie na netflixie. W koncu jakas ogromna rodzina zrezygnowala i koniec koncow, byly cztery miejsca wolne w samolocie.
Ale najfajniejsze, bo cale to czekanie na pozniejszy lot z Nadi, ktory mial godzine opoznienia chyba, tyle trwalo, ze w miedzyczasie prawie przestalo padac. Prawie.
Sam lot do FUN byl spokojny i bezproblemowy. Dali kanapke i picie, ale coli light nie mieli.
Ladowanie bylo niesamowite. Bardziej jak podchodzenie do wodowania niz ladowania. Widok na atole z samolotu rowniez niesamowity. Az sie wierzyc nie chcialo, ze to jedno panstwo i ze ludzie mieszkaja na tym skrawku ladu.
Ponoc jest jakas miejscowosc w Polsce, gdzie wszyscy mieszkaja na jednej ulicy. Glowna wyspa w atolu Funafuti to miejsce, gdzie tak naprawde caly kraj mieszka na jednej ulicy. Bo na innych atolach w Tuvalu ulic z prawdziwego zdarzenia brak.
Wyladowalismy i poniewaz ja nie mialam dlugopisu w kieszeni, to nie wypelnilam karty immigracyjnej w samolocie. Wiec bylam prawie ostatnia osoba w kolejce. Ale bez tragedii, bo pomimo dlugiej kolejki i czekania, to nadal nie rozladowali bagazy. Nikomu sie nie spieszylo. Tuvalu time.
Pani w kontroli paszportowej widzac, ze bede tu tydzien jako turystka, zapytala sie "why???" z bardzo zdumionym wyrazem twarzy. Nie tak sobie to wyobrazalam.
Wszystkie bagaze byly skrupulatnie przeswietlane, bo szukali jedzenia. Ale tylko swiezego. Jakbym to wiedziala, to bym se przywiozla wlasny prowiant, jakies puszkowane warzywa i owoce. Bo owocow oprocz kokosow i chlebowca tu nie ma. A warzywa sa na wage zlota. Malo co da sie tu uprawiac, bo gleba jest za bardzo przesolona.
Ja mialam chrupki i cukierki i cole, wiec tylko chcieli zobaczyc, czy "to jest ze sklepu".
Tim z Filamona Lodge czekal na nas zaraz przed budynkiem. Nie bede tego nazywac terminalem, bo terminalem to nie jest.
Na "nas" bo drugim gosciem byla pewna starsza Amerykanka. 80 lat, niepelnosprawna, duzych rozmiarow. Taaa... w Suva musieli jej tasmociag do samolotu podsunac, zeby mogla wejsc. W Tuvalu sie nie cackali. Albo schodzisz sama, albo wracasz do Suva, bo nikt cie znosil nie bedzie. I jak sprawe tak jej postawili, to nagle, niemal sprawnie zeszla.
No i zaraz dramat, bo choc Filamona jest zaraz obok lotniska (pisze to z widokiem na pas startowy), to ona miala problem, zeby te 50 metrow przejsc. Ale w koncu jej sie udalo.
A co w ogole robila w Tuvalu? Zaliczala wszystkie kraje swiata "budzetowo". Potem dowiedzialam sie, ze dla niej budzetowo to wyczarterowanie samolotu w Czadzie za 5 tys dolarow. A tu kurde, szarpala sie, zeby 50 metrow przejsc. Ona oczekiwala, ze ja beda nosic w lektyce (czy jak to sie tam nazywa), tak jak to robili dla niej w Afryce, kiedy byla na gorylach.
Na szczescie byla w Tuvalu tylko na dwa dni. Wylatywala w sobote. I te dwa dni spedzila siedzac przy stoliku w guesthousie i pijac zwykla coca cole. Doslownie. Nigdzie nie poszla, niczego nie zobaczyla. Jesli tak wyglada odwiedzanie wszystkich krajow swiata, to ja dziekuje.
A przy okazji zaliczania wszystkich krajow swiata, to wszedzie zdumienie wywolywal fakt, ze ja tego nie robie. Ze sobie po prostu przylecialam na Tuvalu na wakacje. Na tydzien. Bo wiekszosc "zaliczaczy" zostaje tylko do nastepnego lotu.
A lotow w tej chwili jest az 4! W poniedzialek jest lot z/do Nadi, a we wtorek, czwartek i sobote loty z/do Suva.
Z tego co widzialam (a z patio guesthouse'u mam bezposredni wglad na lotnisko), to loty w ciagu tygodnia sa pelne, a ten sobotni nie byl.
Ale, jak sie dowiedzial jeden Holender, ktory rowniez zaliczal i ktory wyladowal w sobote, a wylot mial w poniedzialek, to weekend jest najgorszym czasem na Tuvalu. Bo w weekendy wszystko jest zamkniete, nikt nie pracuje, i niczego sie nie zobaczy. Nawet motorku nie mozna wynajac.
Dobra, ale doszlismy do guesthouse'u. A przy okazji, jak jest lot, to lokalni ludzie rozkladaja stragany z wyrobami pseudo- artystycznymi. Polinezyjskie wianki na glowe, ale zrobione ze wstazek, naszyjniki z muszelek, ktorych pewnie nijak nie da sie wywiezc z Fidzi, i tego typu rzeczy. Jedna przedsiebiorcza pani miala stragan z kremem UV, made in Indonesia, cieszyl sie duzym powodzeniem.
W guesthousie okazalo sie, ze pokoj, ktory rezerwowalam oddali komus innemu, wiec dostalam pokoj zwykly, a nie VIP. A czemu chcialam VIP? Bo tylko VIP ma okno na zewnatrz. Normalne pokoje maja okno na korytarz, albo wcale. Ja dostalam pokoj z oknem na korytarz. Duzy z dwoma lozkami, jedno podwojne, drugie pojedyncze. Ciemno jak nie powiem gdzie, ale klima dzialala, nawet bardzo cicho. Cos tam lecialo z prysznica, wiec lazienka tez funkcjonalna.
Jedyne udogodnienia to kostka mydla (made in Indonesia) i duzy recznik. I trzeba dbac o ten recznik, bo to jedyny jaki dostaniecie na caly tydzien.
Zabralam moja kontrabande coli light na dol do "restauracji" i zapytalam sie czy moge tam to trzymac w ich lodowce. Bo w pokoju lodowki nie bylo. Tylko VIP maja lodowke. Panie krecily nosem, ale boss powiedzial, ze okej, wiec zrobily.
Na lunch byly trzy pozycje w menu, kurczak z frytkami, kurczak z ryzem i ryba z ryzem. Kazde danie 15 dolarow. Wzielam kurczaka z frytkami. Keczapu do frytek brak. Octu rowniez brak.
Zostawilam Amerykanke przy stole, bo ona zaczela opowiadac mi historie swojego zycia, i poszlam kupic karte sim, bo mnie panie w guesthousie ostrzegaly, ze niby ma byc otwarte do 15-tej, ale nigdy nie jest.
Tuvalu Telecom jest zaraz po drugiej stronie budynku lotniskowego. Drzwi z dykty, wygladaly niepozornie, ale smialo pchac i otwierac mozna. W srodku klima ustawiona na temperatury arktyczne i telewizor nadajacy jakis sportowy kanal. I znudzony pan za komputerkiem i jeszcze bardziej znudzona pani w okienku. Ale zajeli sie mna bardzo fachowo. Pan najpierw sprawdzil czy moj telefon bedzie obslugiwac lokalne czestotliwosci. Bedzie.
Odeslal mnie do pani w okienku, zeby kupic pakiet. Pani powiedziala, ze sama karta sim jest 5 dolarow australijskich, a 3,6 Giga za 10 dolarow. Dodatkowo, rozmowy iles tam minut, ekstra 5 dolarow. Wzielam wszystko.
A potem poszlam sobie na spacer. Bylo goraco, ale co mi tam. Znalazlam sklep z woda za 3 dolary (wszedzie indziej jest ponoc 4) i wrocilam do guesthouse'u.
Po drodze zgadalam sie z australijskimi lekarzami na wolontariacie i postanowilismy pojsc razem na obiad do Lagoon Hotel. Ale dopiero wieczorem.
Ale co tu robic do wieczora? W guesthousie w restauracji zgadalam sie z Wlochem, ktory pracowal razem z Indusem. A ten Indus nie chcial sam jechac na sam koniec wyspy. Wiec powiedzialam, ze pojade razem z nim.
I znowu zrobilam to, o czym przestrzegaly nas matki. Wskoczylam na motocykl, ze swiezo poznanym facetem w obcym mi miejscu. Zadnych kaskow, ani nic z tych rzeczy. Kaski chyba nawet nie istnieja na Tuvalu. Na szczescie Lokesh (bo tak sie gosc nazywal) jechal powoli. Zreszta inaczej sie nie da, bo co kilkadziesiat metrow sa progi zwalniajace (chyba tak to sie nazywa po polsku, speed bumps). I one sa wszedzie, nawet kiedy droga wiedzie na koniec swiata, znaczy sie na sam koniec wyspy Fongafale, bo akurat tak nazywa sie glowna wyspa atolu Funafuti.
Wiec pojechalismy na ten koniec swiata. I akurat trafilismy na zachod slonca. Byl piekny.
To chyba nie jest miejsce, gdzie zbyt wielu obcokrajowcow sie pojawia, bo zaskoczylismy lokalna pare, ktora w poplochu musiala sie zakrywac, kiedy sie pojawilismy.
Para najwyrazniej miala zamiar spedzic tam cala noc. My musielismy wracac do guesthouse'u. Ale Lokesh mowi mi, ze nie mozemy, ze musimy czekac do 19-tej az minie curfew. Jakie curfew, pytam sie. A on mi na to, ze of 18:45 do 19:00 nie wolno byc na ulicach, nie wolno spacerowac, ani uprawiac sportow, ani chodzic nigdzie, ani jezdzic. Trzeba byc w domu, z rodzina, i sie modlic.
Huh? Tuvalu ma godzine policyjna na modlitwe? No, niby nie godzine, ale tylko 15 minut, ale i tak bylam zaskoczona.
Okazalo sie, ze w niedziele jest to az 30 minut, od 18:30 do 19:00, ale to tak z religijnej nadgorliwosci.
Wiec siedzielismy w krzakach i czekalismy az te 15 minut minie. A potem wskoczylismy na motorek i pojechalismy do guesthouse'u, po drodze mijajac policyjnego SUV. Bo oni nawet klada barierki na droge i maja takie ogromne swiatla, zeby wylapac niewiernych.
Musialam dowiedziec sie wiecej. Wiem, ze na innych wyspach Pacyfiku, np. kiedy bylam na Tonga, rowniez mowili mi, ze okolo 18-tej mam nie biegac na zewnatrz, ale bylo to przestrzegane przez lokalnych wedlug ich wlasnego widzimisie. Policja nie byla w to zaangazowana. Bo prostu dyskretnie trzeba bylo sie w godzinach wieczornej modlitwy zachowywac.
Ale Tuvalu poszlo na calego. Podczas kadencji poprzedniego premiera wpisali sobie to jako prawo. Nie jestem pewna czy jest to w konstytucji, bede musiala sprawdzic. I teraz niedziela jest dniem swietym, a codzienna wieczorna modlitwa jest ustawowo egzekwowana. Ponoc zaczelo sie tak w dalszych atolach, i podczas pandemii ludzie duzo sie modlili. I kiedy w koncu zaraza przeszla, w podziekowaniu dla sil wyzszych, zrobili sobie to permanentnie. I zeby nikt sie nie wymigiwal, zrobili to odgornie, jako przepis prawny, ogolnokrajowy.
Kiedy ta ustawa weszla w zycie w zeszlym roku, byly protesty, szczegolnie od druzyn sportowych, bo pora wieczorowa, to dla nich najlepszy czas na treningi i mecze. A teraz wszystko musi sie konczyc przed 18-sta, tak zeby zawodnicy zdarzyli do domu przed godzina modlitewno-policyjna.
Ludzie po cichu maja nadzieje, ze nowy rzad wywali ta ustawe, ale niestety Kosciol Tuvalu panuje tutaj zelazna reka.
Po powrocie do guesthouse'u, razem z moimi australijskimi lekarzami, wybralismy sie do najbardziej wykwitnego hotelu na wyspie na obiadokolacje. Czyli do Lagoon Hotel.
Oczywiscie w Filamona Lodge rowniez maja posilki, ale menu bylo takie samo jak na lunch. No i wiesc niosla, ze w Lagoon Hotel mieli Sprite w puszkach. Wiec poszlismy.
Byly trzy dania do wyboru, curry z baranina, jakis chinski kurczak i smazony ryz. Wszystko 25 dolarow australijskich, bo Tuvalu nie ma wlasnej waluty. Nie sluchajcie tych co mowia o jakichs dolarach tuvalskich. Dawno juz ich nie ma. Ponoc sa w obiegu stare monety centowe, ale szukala pilnie i jeszcze nie znalazlam.
Zarcie bylo ohydne. Nie skonczylismy i po prostu wyszlismy.
Ale Lagoon Hotel dobrze pamietac, bo maja knajpe i muzyke na zywo i tam skupia sie creme de la creme obcokrajowcow na kontraktach w Tuvalu. Elita ONZetu, World Banku i inni wyslani przez swoje organizacje, zeby "pomoc" Tuvalu.
Aha, Sprite w puszkach w Lagoon Hotel kosztuje 3,65 dolarow. A w najwiekszym supermarkecie na wyspie 2,50. Ale bez motorku nie da sie do tego supermarketu dostac. Bo wyspa choc jest waska, to jest cholernie dluga. I jest za goraco, zeby kilometrami w pelnym sloncu po puszke Sprite'u zasuwac. A do podwozki na motorku, nawet za oplata, lokalni sie nie kwapia.
W drodze powrotnej do Filamony zaatakowaly nas psy. I w ten sposob sie nauczylam, ze po zmroku trzeba miec ze soba kijek jak chce sie chodzic po ulicach. Ale jesli jest sie kobieta w pojedynke, to lepiej w ogole nie chodzic po ciemku, ale o tym bedzie w nastepnych odcinkach.
Jeszcze tylko prysznic, ktory o dziwo kropil dosyc razno i spanko. Plan na nastepny dzien byl taki, zeby ogarnac lodke. Dokadkolwiek.
c.d.n.Zdjecia zaczne wstawiac jutro, bo juz nie mam sily z nimi walczyc w tej chwili.
Powiem tylko, nie miejcie naglej potrzeby medycznej na Fidzi w dzien przed Wielkim Piatkiem.
Chyba nigdy z taka ulga nie wracalam do Japonii jak dzisiaj. Jutro ide do szpitala.
Dzien trzeci
Tuvalu
To piatek i to mial byc dzien ogarniecia lodki. Do gdziekolwiek. A to zadanie okazalo sie wcale nie takie latwe.
Ale najpierw sniadanie:
Opcje lodkowe sa dwie.
1. Prywatna lodz na pobliskie wyspy wraz ze snorkowaniem. Cena za calosc 250 dolarow za lodz. Wiec jesli jest kilka osob, to cena na osobe idzie w dol. Taka lodke mozna sobie samemu zorganizowac, trzeba sie tylko napytac.
2. Oficjalna lodz do Funafuti Marine Conservation Area. Ta lodz trzeba rezerwowac przez Funafuti Town Council. Koszt to 270 dolarow, czyli 200 za lodz i 70 za wstep. Oczywiscie tez mozna zebrac wiecej osob, wtedy wyjdzie taniej. Trzeba sie pytac i rezerwowac w okienku w urzedzie. I jak sie panu lodkowemu chce, to poplynie, a jak nie, to nie.
Organizowanie i jednej i drugiej wycieczki to syzyfowa praca.
Nikomu nic sie nie chce, w piatek urzad pracuje oficjalnie tylko pol dnia, a w rzeczywistosci jeszcze krocej. A opcje numer 1 trzeba naprawde forsowac w guesthousie. I moze, a moze nie, pomoga w organizacji wycieczki.
Opcja numer 2? Zdani jestescie sami na siebie.
Wiec zaraz po sniadaniu (tost i dzem i herbata) poprosilam dziewczyne pracujaca w guesthousie, zeby mnie zabrala swoim motorkiem do urzedu. Ponoc mialam tam byc na 9 rano, zeby zobaczyc czy uda sie poplynac dzis z jakas grupa.
Pani w urzedzie rozlozyla rece. Nikt nie mogl znalezc faceta od lodki juz od kilku dni. Ale ponoc jutro, czyli w sobote, co nigdy sie nie zdarza, jakas grupa miala plynac rano. Wiec niby ona sie ich zapyta, a ja mam sie z nia skontaktowac po 10-tej i ona mi powie czy moge sie dolaczyc. Podala mi numer telefonu, zeby zadzwonic.
Jak opowiedzialam to dziewczynie z motorkiem, to tylko parsknela smiechem. Ale nie wytlumaczyla dlaczego.
Zabrala mnie na poczte i tam zostawila. Kupilam jakies brzydkie kartki (mieli tylko brzydkie i jeszcze brzydsze) i je wyslalam.