Jakiś czas temu okazało się, że kolega kumpla z Belgradu mieszka nieopodal Miami i jakby co to mogę wbijać bo nocleg mam. Poskładałem więc loty Norse po 100$ OW i szykowałem się na Wielkanoc na Florydzie przy temperaturze przekraczającej 30 stopni Celsjusza. W międzyczasie mój host dał znać, że jednak wtedy jest w podróży służbowej, ale zostawi mi klucze i do domu i do fury. Dowiedziałem się także, że amerykańskie "nieopodal Miami" to 400 km gdzieś koło Tampy. Na taki obrót spraw zacząłem szukać wersji alternatywnej i po przeklinaniu całych Karaibów (wszędzie tanio "tam", ale drogie powroty) wybór padł w końcu na Honduras. Zamiast siedzieć trzy dni w Saint Petersburgu będę 1 dzień (dokładnie 27 godzin) na wyspie Roatan, kilka godzin w San Pedro Sula oraz caluteńki dzień w Miami. Ostateczny plan wygląda tak:
28 marca LH KRK-FRA LH FRA-CDG N0 CDG-MIA
29 marca UA FLL-IAH UA IAH-RTB
30 marca S0 RTB-SAP
31 marca NK SAP-FLL N0 MIA-OSL
1 kwietnia W6 OSL-KRK
Po zsumowaniu wychodzi 22 500 km oraz 33 godziny w samolocie, więc pewnie więcej będzie zdjęć saloników i samolotów niż plaż i centro historico, ale i tak zapraszam do śledzenia między świątecznym żurkiem a sałatką jedzoną prosto z miednicy.Wkońcu nadszedł ten dzień, kiedy rozpoczynała się ta nie do końca rozsądna podróż. "Ale na tak krótko, chce ci się?" - słyszałem. "A co, mam siedzieć w domu jak ty?". - to moja standardowa odpowiedź na tego typu pokpiewania. Uber na dworzec plus przejazd pociągiem na lotnisko wychodzi mnie około 5-7 złotych mniej, niż przejazd uberem prosto na lotnisko, do tego karta lotniskowa Prestige dająca fast track + status dający wstęp do saloniku pozwalają zwlec się z łóżka o tej godzinie, o ktorej jeszcze nie tak dawno pojawiałem się na krakowskim lotnisku. A więc szybka wizyta w salonce i idę pod gate.
O dwóch pierwszych lotach nie ma co się rozpisywać, nic szczególnego a poza tym je przespalem. Lufa podczas pierwszego z nich uraczyła pasażerów małą butelką wody, za to na drugim locie zestaw obejmował także czekoladkę. Między lotami, w czasie przesiadki wbiłem do pierwszego z brzegu saloniku LH Business Lounge na szybkie śniadanie. Wybór padł na jajecznicę, pieczone ziemniaczki i jakiegoś klopsika. Jeśli chodzi o doznania smakowe to określiłbym je na poziomie średniej salonikowej.
W Paryżu miałem więcej czasu bo ponad 3 godziny. Nie obyło się bez tradycyjnej odprawy, gdyż Norse wymaga pokazania się na żywo. Sprawdzili Estę, bagaż (mój CabinZero 36 przeszedł na oko, ale inni pasazerowie byli odsyłani ze swoimi plecakami do sizerów). Prośba o okno lub przejście spotkała się z szeroko rozłozonymi rękami pracownika w geście bezsilności oraz z informają, że system losuje miejsca. I wylosował mi B. W oczekiwaniu na boarding poszedłem spróbować tradycyjnego Laguna i kupić wodę na drogę.
Mój plan zakładał wejście na pokład jako ostatni i zajęcie jakiegoś wygodnego miejsca, ale load factor był na tyle wysoki, że nie było to możliwe. Pogodzony z losem (pierwszy raz miałbym lecieć na inny kontynent na środkowym fotelu) chciałem zająć swoje miejsce pomiędzy małżonkami siedzącymi na A oraz C. Okazało się, że ich córkę system wystrzelił pod okno po drugiej stronie i proponują zamiane. Elegancko. Mało tego, córka siedzi w rzędzie sama. A jako, że byłem osobą, na której widok w samolocie rozbrzmiało "boarding complited" już wiedziałem, że ten lot upłynie w o wiele lepszych warunkach niż się zapowiadało.
Zarwana nocka spowodowała, że przespałem osiem z dziewięciu godzin lotu. Po wyladowaniu staliśmy w miejscu prawie pół godziny, czekając aż zwolni się dla naszej maszyny miejsce, a potem 3 godziny i 15 minut do kontroli paszportowej. Ostatni pociąg na FLL już odjechał, a kolejny był o 4 rano. Nie chcąc ryzykować, że np nie przyjedzie zdecydowałem się na flixa/greyhound'a do Hollywood a z tamtąd na ubera na lotnisko. Koczuję tu właśnie do rana, ale nie jest źle bo za niecałe 4h otwiera się salonik United.Nie udało mi się wcześniej odprawić online, najpierw z powodu braku wgrania zdjęcia paszportu w apkę, co przecież zrobiłem, a poźniej bez powodu. Przez to te 4h spędziłem na airside, udało się nawet godzinkę zdrzemnąć. Bałem się, że bedą sie kręcić bezdomni ale nie widziałem żadnego, w przeciwienstwie do takiego BER gdzie są multitask i potrafią spać i szczać na raz. Rano na checkinie okazało się, ze muszę sie zarejestrować na rządowej stronie Hondurasu. MSZ nic o tym nie pisze, na forum przed wyjazdem też nie znalazlem, więc jak ktoś czyta z myślą by odwiedzić Honduras to rejestrujemy się tu: https://prechequeo.inm.gob.hn/Register.aspx Ale nie ma tego złego, gdyż okazało się, że United Club otwierają pół godziny później niż informują online, czyli o 5 rano. Na śniadanie proponują owisiankę, jajeczniczę albo potatoe hash z cebulką, papryką i boczkiem. Jest kawa, herbata a gazowanych napijów lanych z dystrybutora jest do wyboru chyba z 30, gdyż każda opcja, ma jeszcze potem kilka smaków do wyboru.
Pierwszy lot do Houston przesypiam, nie licząc momentu kiedy podziwiałem wschód słońca nad Miami, więc na temat ewentualnego poczęstunku nic nie wiem, ale wiem, że na kolejnym już do Roatan częstowali cieastkiem czekoladowym i batonikiem owocowym. Nie mam pojęcia jednak czy to dlatego, że lot był miedzynarodowy.
Na przesiadkę mam tylko godzinę, ale z ciekawości zaglądam do kolejnego United Clubu i serwują dokładnie to samo
Kontrola paszportowa przebiegła bezproblemowo, nie musiałem wypełniać druczków jak wszyscy, bo już to zrobiłem online przed wylotem. Przygotowując się do wyjazdu wyczytałem na necie, że taxi z lotniska na West End (10km) kosztuje na sztywno 20$, więc postanowiłem złapać colectivo, które kursuje według rozkladu "jak przyjedzie to będzie". Jednak nie było, ale zaczepił mnie taksowkarz, ktory zaproponował kurs za połowę lotniskowej stawki na co przystałem. Niestety jestem tu tak któtko, że postanowiłem odpuscić chlonięcie klimatu lokalnego busa na rzecz spędzenia większej ilości czasu w moim miejscu docelowym.Wysiadłem na końcu plaży, gdyż nie wiedziałem do końca gdzie jest mój B&B i postanowiłem się przespacerować w poszukiwaniu go. Po drodze dogadałem snurkowanie (45$, kolega z forum, ktory był tu nie tak dawno wspominał o tej samej cenie. Negocjacje nie powiodły się więc przystalem na tą kwotę, gdyż snurkuję wszedzie gdzie się da. Czy przeplaciłem? Być może. Czy było warto? Jasne, że było warto!)Moja wcześniejsza rezerwacja okazała się overbooked więc dogadałem z bookingiem relokację w miejsce, do którego właśnie zmierzałem. Na miejscu okazało się, że znów mają nadkomplet i znów mnie czeka relokacja. Zaklepałem więc coś na szybko i pojechałem tam colectivo, czyli jednak klimat lokalnego transportu mnie nie ominął.
Po zameldowaniu wziąłem niezbedny ekwipunek i wróciłem do West End, by wyruszyć łodzią na podwodne safari. Byłem sam, więc defakto miałem private boat. Godzina, tu uzyję chyba właściwego slowa, upłynęla bardzo szybko, co i rusz mijały mnie wieksze i mniejsze kolorowe rybki. Udało się wypatrzeć nawet rozgwiazdę. W styczniu snurkowałem na Komodo, które bez dwóch zdań bije tutejszą rafę na głowę, ale obiektywnie oceniając i tutaj było bardzo fajnie więc wdrapywałem się z powrotem na łódkę bardzo zadowolony.
Prosto z łódki udałem się do polecanej restauracji Ipanema na Quesadillas w cenie 16$. Ogólnie jest trochę drogo jak na amerykę środkową ale mam wrazenie, że ta wyspa jest traktowana przez amerykanów jako "egzotyczna" odskocznia od Puerto Rico czy innych ich amerykańskich wysepek w okolicy. A druga sprawa, że wszystko jest tutaj importowane więc koszta transportu robią swoje. Dość powiedzieć, że mijana przy barze parka zostawiała tam 170$, więc niby dlaczego miałoby być taniej, skoro są chętni wydać taką kasę? Ogródek restauracji wychodzi prosto na morze, słonce przygrzewa, mimo że jest już po godzinie 16, więc jem nieśpiesznie.
Następnie przenoszę się na pobliską plażę z rozłożoną sceną i muzyką na żywo. Leżąc na leżaku piszę właśnie tego posta z takim widokiem:
Jutro wylot mam o 15, więc przede mną jeszcze pół dnia na tej pięknej wyspie. Podpytałem też paru miejscowych czy faktycznie SAP jest takie straszne, jak o nim piszą i kazdy z nich mówi, że dopóki jest jasno i dopoki nie zboczysz w dziwne uliczki w jakiejś zapuszczonej dzielnicy to nic nie ma prawa się stać. Lub ma prawo się stać tak samo jak na przykład za dnia w Nowym Jorku.Dzisiaj rano wstałem dość wcześnie, gdyż planowałem dostać sie za pomocą water taxi do West Bay. Koszt to 5$ OW, a wyrusza się kiedy zbiorą się minimum 4 osoby. Jest też opcja wypłynąć szybciej, ale wtedy wnosimy oplatę 20$ za łódkę (niezależnie od ilości osób). Rejs trwa około 10-15 minut w zależności czy ktoś potrzebuje wysiąść w połowie drogi.
Na miejscu okazało się, że West Bay to takie hondurskie Mielno. Wzdłuż plaży hotel na hotelu, przylegające do nich części plaży odgrodzone jako prywatne. Mnóstwo stoisk z pamiątkami, krążący sprzedawcy z okularkami, branzoletkami czy naganiacze do atrakcji wodnych. Wczoraj wieczorem myślałem o popływaniu kajakiem, ale okazało się, że taka przyjemność wyceniana jest na 40$ za 30min. Skuter wodny 50-75$ za pół godziny, z czego lwią część czasu kieruje "przewodnik" a my możemy się z miejsca pasażera za kierownicę przesiąść jedynie na chwilę, własciwie tylko do zdjęć. Koryguje więc swoje plany i spaceruję sobie wzdłuż plaży. W pobliskim sklepiku kupuję honduraskie czekolady, pikantne sosy i przyprawy. To już niemal moja tradycja będąc w tych rekonach świata. Klimatem tego miejsca jestem zaskoczony na minus, zdecydowanie bardziej odpowiadają mi uroki plaży, na której byłem wczoraj.
Po około 2 godzinach relaksu postanawiam wracać tą samą drogą do West End, gdzie udałem się na lunch. Wybór padł na kolejną restaurację ze stolikami wysuniętymi nad wodę. Tym razem posilam się tacosami z kurczakiem. W międzyczasie dostaję informację, że obiekt w którym nocowałem zaznaczył noshow. Już kij tam z ich praktykami przycinania na prowizji, ale po pierwsze przepadną mi aviosy a po drugie booking nie wyplaci mi róznicy w cenie za relokację. Wracam do obiektu, gdzie jeszcze się nie wymeldowałem i proszę o rachunek za pobyt. Jest on wypisany na kartce z zeszytu, ale ma hotelową pieczątkę. Do tego obiekt w szczegółach pobytu oferował darmowy transport lotniskowy, który oczywiście nie instniał. Byłem skłonny nawet to odpuścić, ale skoro rozpętali bitwe to przegrają wojnę i nagralem sobie rozmowę jak personel kieruje mnie na drogę i każe łapać taksówke i sobie za nią zapłacić.
Lotnisko kameralne a procedura odprawy wyglada tak, że przy stanowisku dostajemy kartę pokladową wydrukowaną na paragonie, następnie udajemy się do okienka po drugiej stronie hali oplacić podatek wylotowy (ok 2$) i z kwitkiem za opłatę idziemy w stronę security. Tam zabierają nam kwitek, oraz, nie wiem dlaczego ale zostałem przepuszczony bokiem do kontroli bezpieczeństwa i nie musiałem stać do niej w kolejce. Tu zabierają mi sosy mimo, że miały po 80ml w plastikowej butelce i przyprawy. Nad gate'ami nie wyświetlają sie kierunki docelowe (chyba, że w USA) tylko obsluga wywołuje pasażerów. Okazało się, że loty do SAP podzielone są na dwie tury white oraz black, ja trafiłem do tej drugiej. Do tego jeszcze 20 minut przed nami był lot CMairlines rownież do SAP, więc zamieszanie było spore. Kiedy wkońcu grupa "black" ustawiła się w kolejce, pracownik przeszedł wzdłuż niej zabierając wszystkim bilety a następnie otworzył drzwi na płytę lotniska, którędy przeszliśmy w kierunku samolotu. Miejsca w środku nie są przydzielane przez system (czyli przez drukarkę do paragonów), tylko jak za początków Wizza, siadamy tam, gdzie jest wolne. Zająłem więc 1A i podczas startu podziwiałem wyspę z lotu ptaka. Jeśli chodzi o poczęstunek to nie miał on miejsca.
Po około 30 minutach lotu przyszedł czas zmierzyć się ze złą sławą owianym San Pedro Sula. Zamówiłem ubera do hotelu, gdzie po szybkim zameldowaniu zamówiłem kolejnego do centrum miasta. Do zachodu słońca miałem niespełna półtorej godziny i zgodnie z pierwotnym planem chciałem obskoczyć główne punkty miasta i wrócić do hotelu.
Ale w międzyczasie okazało się, że jakaś lokalna drużyna piłkarska (Real España) rozgrywa swój mecz. Postanowiłem stawić czoła statystykom miasta i zamowiłem ubera pod stadion, ktory znajduje się na obrzezach miasta. Ktoś może pomyśleć: ha sprytnie, pojechał tam, gdzie jest najwięcej policji. Nic z tych rzeczy. Rok temu w Buenos Aires byłem na meczu Boca Juniors, spodobał mi się tamtejszy gorący klimat trybun więc chciałem sprawdzić jak to wyglada tutaj. Kupiłem za 100 Lempiras (ok 4$) bilet w kasie, która wygladała jak betonowy bunkier i po szybkiej kontroli wszedłem na jedyną tego dnia otwartą trybunę. Czułem na sobie wzrok wszystkich, chyba turyści nie pojawiają się tam zbyt często. Wpadłem więc na pomysł, że podejdę na środek trybuny, gdzie miejsca zajmowali miejscowi kibole. Kilka osób rozkładało bębny, które miały nadawać dopingowi rytm i podszedlem do jednego z chłopaków. Nie wiedząc którego wybrać, postawilem na rozmowę z tym z klubowym tatuażem. "Cześć, jestem z polski. Czy będzie to problem, że jest u was na trybunie gringo" - zapytałem moim kulawym hiszpańskim. "No problemo". A mogę porobić jakieś zdjęcia? No problemo. A filmiki? Tylko dla mnie, nie wrzucę do internetu. Też no problemo. No więc skoro tak, to zbiliśmy piątkę, a ja ustawiłem się bokiem do sektora tak, aby każdy widział, że jestem dogadany. Przy akompaniamencie trąbek i bębnów spiewało około 300 osób, bardzo melodyjnie, sporo osób tanczyło i ochlapywało innych wodą. W drugiej polowie strasznie wpatrywało się we mnie dwóch wielkich chłopów w koszulkach głównej ekipy "Mega Barra" więc znów podszedłem zamienić dwa zdania (bo na tyle pozwala mój hiszpanski) i kolejny raz staneło na tym, że jest "no problemo". Opuściłem stadion 5 minut przed końcem, by bez komplikacji zlapać ubera i wrócić do hotelu. Miałem 3 godziny do czasu kiedy muszę jechać na lotnisko więc postanowiłem się przespać. Mój lot startuje o 1 w nocy, przylot mam na 5 rano ale sam lot trwa tylko dwie godziny. A przedemną cały dzień w Miami a po nim kolejna noc na pokladzie Norse, więc te trzy godziny snu są na wagę złota. Napisałem do mówiącego po angielsku kierowcy, z którym jechalem wcześniej na stadion i umówiliśmy się na kurs na lotnisko.Na checkinie, gdzie znów musialem zglosić się po kartę pokładową na lot do USA dowiedziałem się, że do wylotu również muszę wypełnić deklarację i można to zrobić na tym samym papierowym blankiecie, który rozdawali na przylotach na Roatan. Jednak przy kontroli paszportowej okazało się, że honorują tylko elektronicznie i żebym się cofnął na halę bo tam na słupach wiszą kartki z kodem QR do zeskanowania. Tutaj nie ma i jedyna opcja to wycofać się na sam koniec kolejki. Nie mając wyjścia wróciłem zeskanować kod a po weryfikacji wróciłem na swoje miejsce w kolejce, gdzie od jednej hondurasko-amerykanki dowiedziałem się, że system jest nowy i stąd to zamieszenie. Do wylotu było mało czasu, własciwie juz dawno powinniśmy pod gate, a przed nami jeszcze kontrola paszportowa oraz bagażu. Ktoś zarządził, żeby ludzie na nasz lot ustawili się w osobnej kolejce, a Ci na następny lot poczekają. Na co wstał jeden pracownik służby granicznej wnosząc sprzeciw. Zaczęły się kłótnie między pasazerami a pracownikami, ale finalnie na samolot zdążyłem. Na FLL wylądowałem parę minut po piątej rano i o dziwo kolejek do imigrejszyn nie było wcale. Wschód słońca miał być dopiero za około 2 godziny więc przesiedziałem ten czas podładowując telefon a następnie ruszyłem na miasto.
Nie miałem konkretnych planów co do Miami, miasta mnie nie interesują, ale postanowiłem się rozejrzeć. Pojechałem więc na Miami Beach, gdzie przed wyjazdem planowałem spędzić większą część dnia, nawet kocyk z domu zabrałem. Jednak intensywność honduraskiego słońca pokrzyżowała moje plany. Byłem tak spalony, że pozostało mi wysmarować się filtrami i przemykać zacienionymi fragmentami promenady.
Po kilkukilometrowym spacerze oraz oddawaniu się relaksowi w myśl
"Gościu siądź pod mym liściem a odpoczyń sobie Nie dojdzie cię tu słońce przyrzekam ja tobie"
wyruszyłem zasmakować w kuchni meksykańskiej polecanej ostatnio przez jednego z youtubowych krytyków kulinarnych
;)
Zestaw składał się z dwóch tacosów, chciałem spytać czy można zrobić mix i wziąć po jednym z róznych zestawów ale chyba się nie dogadałem i dostałem dwa zestawy w cenie dwóch.. Czy smakowało? Oczywiście. Nie odbiegało to jednak o wiele od tego co zaoferowała mi pierwsza z brzegu restuacja na Roatan. Wychodzi na to, że to co w Miami jest sufitem, w Hondurasie jest podłogą
;)
Jako, że Coyo Taco znajduje się w dzielnicy, gdzie każda ściana pokryta jest graffiti pospacerowałem dłuższą chwilę po okolicy podziwiając lokalny streetart
Czekając już na przystanku na autobus jadący na lotnisko, zatrzymał się biały jeep i jego kierowca zaczął mi opowiadać, że jest z Dubaju, potrzebuje pomocy i żebym odkupił od niego złoty sygnet. Powiedziałem, że znam sztuczkę na co "dubajczyk" zaczął mnie wyzywać po polsku. Widać "zaradność" naszych wirtuozów akordeonów zatacza coraz szersze kręgi.
Odprawa Norse rozpoczęła się na cztery godziny przed czasem wylotu, przebiegła sprawnie ale obsługa każdy plecak odsyłała do sizera i widziałem, że ludziom kazali chować nerki, saszetki itd do plecaków, albo policzą to jako kolejną torbę. Lot oczywiscie przespałem, obudziłem się już nad Oslo. Tutaj szybka kontrola paszportu w automatycznej bramce i można było się udać do lotniskowej knajpki z owocami morza Havsalt, która honoruje zarówno PP jak i LK.
Posilony sprawdziłem czy są tu inne saloniki i okazało się, że OSL Lounge, mimo wywieszonej przy wejściu planszy z logo linii lotniczych legacy również zapewni wstęp na LK+W6. Stąd właśnie wrzucam tego posta w oczekiwaniu na lot landrynką do Krakowa.
Lot landrynką bez historii, odnotuję tylko z obowiązku fakt, że się odbył.
Małe podsumowanie kosztów. Ceny lotów podaję ze strony linii lotniczej w dniu zakupu, czy można było coś tu urwać i ile każdy oceni sam
;)
Przejazd w nocy MIA-FLL Flixbus 14.99€ + uber 12usd Hotel w West End, Roatan 47$ (podaje pierwotną cenę, bo do finalnie droższego dopłaci booking) Snurkowanie na Roatan 45$ Uber lotnisko SAP-hotel 318 HNL Hotel w San Pedro Sula 53$ Uber hotel-lotnisko SAP 200 HNL (dogadane z poprzednim kierowcą, nie przez apkę)
Jak wynika z powyższego, na 4 noce w sumie w hotelu spałem jedną oraz jedna popołudniowa drzemka (w SAP między meczem a lotem o 1am). Padam na pysk, właśnie wracam do domu, prysznic i idę odsypiać.
Tytuł był troszkę klikbajtowy w sumie byłem ponad dobę na Roatan + popołudnie w San Pedro Sula + cały dzień w Miami. Dziękuję wszystkim, którzy razem ze mną przeżywali tą przygodę!
marcin.krakow napisał: Zamiast siedzieć trzy dni w Saint Petersburgu będę 1 dzień (dokładnie 27 godzin) W St. Petersburgu jest rewelacyjne muzeum Dalego .https://thedali.org/about-the-museum/
Powroty z Karaibów do US są zauważalnie droższe od wylotów bo państwa, państewka i wszelakie państwa-wyspy słono sobie liczą za podatki wylotowo-pasażersko-jakieś. Często od głowy to jest nawet extra 100$+, które musi znaleźć odzwierciedlenie w cenach biletów i także np. w podatkach do biletów milowych z tych rejonów.
SAP jest drugie (pierwsze jest Caracas), a trzeci jest San Salvador gdzie już byłem, więc podnoszę sobie delikatnie poprzeczkę
;) Co do Karaibów, myślałem, że powroty są związane z końcem Spring Break
@marcin.krakow ostatnio spędziłem w Hondurasie 3 tygodnie i wrzuciłem trochę aktualnych informacji w dziale honduras,forum,777, więc gdybyś miał jakieś pytania to śmiało pisz
:) Dodatkowo zmobilizowałeś mnie, aby nieco szybciej napisać relację
:P
@marcin.krakow A jak w ogóle oceniasz warunki w Morze? Bo te ich ceny naprawdę kuszą, ale obawiam się, czy sam lot będzie do wytrzymania.Ile ostatecznie dałeś za bilety do Hondurasu?
Sudoku napisał:A jak w ogóle oceniasz warunki w Morze?Ostatnio się wygłupiłem, gdy zadworowałem sobie z sadzy w afrykańskim jedzeniu, ale niech mnie ktoś kopnie, jeśli tym razem to nie efekt działania złośliwej autokorekty
:DW razie czego, @Sudoku ma blisko
:D
Piękny wyskok, czekamy na kolejne odcinki?A w MIA to potrafi być faktycznie dramat z czekaniem na Immigration. Wtedy przydają się dzieci, bo jest szansa, ze skróci to stanie w kolejce?
Pierwszy raz w życiu lecąc QR pomyślałem "niech wezmą ten posiłek i bagaż rejestrowany, ale obniżą cenę o połowę". Norse odpowiedziało na moje potrzeby
:) Lot był Drimkiem, więc miejsce było, rozrywka pokładowa także (na pewno filmy, seriale i chyba muzyka). Obiad był do kupienia jeden (ryż z kurczakiem za 13$), cola po 3,5$Ide zaraz snurkować, wieczorem wrzucę kolejną częśćSudoku napisał:Oczywiście pytanie było o warunki w Norse.
@marcin.krakowSerwis w UA w Y (analogicznie w DL, AA, AS) wygląda bardzo podobnie na wszystkich krajówkach i "regionalnych" międzynarodowych (czyli generalnie Kanada, rejon Karaibów i Am. Śr.), które z resztą w US są traktowane pod pewnym względami na równi z krajówkami: czyli napoje bezalkoholowe + drobne przekąski typu ciastko, batonik, jakieś orzeszki / krakersy itp. oferowane w cenie biletu. Na najkrótszych trasach krajowych operowanych przez United Express czasem nie ma poczęstunku, a wybór napojów jest limitowany. Z kolei w DL i AA są sekcje w kabinie "Comfort" / "Extra", które poza nieco większą przestrzenią na nogi dają też lepszy serwis - w zależności od długości lotu krajowego/regionalnego serwowane są w cenie napoje alkoholowe (w tym mocne) + czasem jest bardziej rozbudowany wybór przekąsek porównywalny do "koszyczków" przekąsek oferowanych w First na krótszych lotach. Paxy statusowe dostają te miejsca za free przy rezerwacji / kilka dni przed odlotem/przy odprawie, oczywiście w miarę dostępności. Analogiczne miejsca w UA nie dają nic więcej pod kątem serwisu, tylko lepsza odległość między fotelami.
Dziwna sprawa z tą rejestracją przy wjeździe do Hondurasu. W lutym i marcu przekraczałem granicę 2x w różnych miejscach i nikt niczego nie wymagał. Może różnica polega na tym, że u mnie były to granice lądowe, a nie przylot.
Na taki obrót spraw zacząłem szukać wersji alternatywnej i po przeklinaniu całych Karaibów (wszędzie tanio "tam", ale drogie powroty) wybór padł w końcu na Honduras. Zamiast siedzieć trzy dni w Saint Petersburgu będę 1 dzień (dokładnie 27 godzin) na wyspie Roatan, kilka godzin w San Pedro Sula oraz caluteńki dzień w Miami. Ostateczny plan wygląda tak:
28 marca
LH KRK-FRA
LH FRA-CDG
N0 CDG-MIA
29 marca
UA FLL-IAH
UA IAH-RTB
30 marca
S0 RTB-SAP
31 marca
NK SAP-FLL
N0 MIA-OSL
1 kwietnia
W6 OSL-KRK
Po zsumowaniu wychodzi 22 500 km oraz 33 godziny w samolocie, więc pewnie więcej będzie zdjęć saloników i samolotów niż plaż i centro historico, ale i tak zapraszam do śledzenia między świątecznym żurkiem a sałatką jedzoną prosto z miednicy.Wkońcu nadszedł ten dzień, kiedy rozpoczynała się ta nie do końca rozsądna podróż. "Ale na tak krótko, chce ci się?" - słyszałem. "A co, mam siedzieć w domu jak ty?". - to moja standardowa odpowiedź na tego typu pokpiewania.
Uber na dworzec plus przejazd pociągiem na lotnisko wychodzi mnie około 5-7 złotych mniej, niż przejazd uberem prosto na lotnisko, do tego karta lotniskowa Prestige dająca fast track + status dający wstęp do saloniku pozwalają zwlec się z łóżka o tej godzinie, o ktorej jeszcze nie tak dawno pojawiałem się na krakowskim lotnisku. A więc szybka wizyta w salonce i idę pod gate.
O dwóch pierwszych lotach nie ma co się rozpisywać, nic szczególnego a poza tym je przespalem. Lufa podczas pierwszego z nich uraczyła pasażerów małą butelką wody, za to na drugim locie zestaw obejmował także czekoladkę. Między lotami, w czasie przesiadki wbiłem do pierwszego z brzegu saloniku LH Business Lounge na szybkie śniadanie. Wybór padł na jajecznicę, pieczone ziemniaczki i jakiegoś klopsika. Jeśli chodzi o doznania smakowe to określiłbym je na poziomie średniej salonikowej.
W Paryżu miałem więcej czasu bo ponad 3 godziny. Nie obyło się bez tradycyjnej odprawy, gdyż Norse wymaga pokazania się na żywo. Sprawdzili Estę, bagaż (mój CabinZero 36 przeszedł na oko, ale inni pasazerowie byli odsyłani ze swoimi plecakami do sizerów). Prośba o okno lub przejście spotkała się z szeroko rozłozonymi rękami pracownika w geście bezsilności oraz z informają, że system losuje miejsca. I wylosował mi B.
W oczekiwaniu na boarding poszedłem spróbować tradycyjnego Laguna i kupić wodę na drogę.
Mój plan zakładał wejście na pokład jako ostatni i zajęcie jakiegoś wygodnego miejsca, ale load factor był na tyle wysoki, że nie było to możliwe. Pogodzony z losem (pierwszy raz miałbym lecieć na inny kontynent na środkowym fotelu) chciałem zająć swoje miejsce pomiędzy małżonkami siedzącymi na A oraz C. Okazało się, że ich córkę system wystrzelił pod okno po drugiej stronie i proponują zamiane. Elegancko. Mało tego, córka siedzi w rzędzie sama. A jako, że byłem osobą, na której widok w samolocie rozbrzmiało "boarding complited" już wiedziałem, że ten lot upłynie w o wiele lepszych warunkach niż się zapowiadało.
Zarwana nocka spowodowała, że przespałem osiem z dziewięciu godzin lotu. Po wyladowaniu staliśmy w miejscu prawie pół godziny, czekając aż zwolni się dla naszej maszyny miejsce, a potem 3 godziny i 15 minut do kontroli paszportowej. Ostatni pociąg na FLL już odjechał, a kolejny był o 4 rano. Nie chcąc ryzykować, że np nie przyjedzie zdecydowałem się na flixa/greyhound'a do Hollywood a z tamtąd na ubera na lotnisko. Koczuję tu właśnie do rana, ale nie jest źle bo za niecałe 4h otwiera się salonik United.Nie udało mi się wcześniej odprawić online, najpierw z powodu braku wgrania zdjęcia paszportu w apkę, co przecież zrobiłem, a poźniej bez powodu. Przez to te 4h spędziłem na airside, udało się nawet godzinkę zdrzemnąć. Bałem się, że bedą sie kręcić bezdomni ale nie widziałem żadnego, w przeciwienstwie do takiego BER gdzie są multitask i potrafią spać i szczać na raz. Rano na checkinie okazało się, ze muszę sie zarejestrować na rządowej stronie Hondurasu. MSZ nic o tym nie pisze, na forum przed wyjazdem też nie znalazlem, więc jak ktoś czyta z myślą by odwiedzić Honduras to rejestrujemy się tu: https://prechequeo.inm.gob.hn/Register.aspx Ale nie ma tego złego, gdyż okazało się, że United Club otwierają pół godziny później niż informują online, czyli o 5 rano. Na śniadanie proponują owisiankę, jajeczniczę albo potatoe hash z cebulką, papryką i boczkiem. Jest kawa, herbata a gazowanych napijów lanych z dystrybutora jest do wyboru chyba z 30, gdyż każda opcja, ma jeszcze potem kilka smaków do wyboru.
Pierwszy lot do Houston przesypiam, nie licząc momentu kiedy podziwiałem wschód słońca nad Miami, więc na temat ewentualnego poczęstunku nic nie wiem, ale wiem, że na kolejnym już do Roatan częstowali cieastkiem czekoladowym i batonikiem owocowym. Nie mam pojęcia jednak czy to dlatego, że lot był miedzynarodowy.
Na przesiadkę mam tylko godzinę, ale z ciekawości zaglądam do kolejnego United Clubu i serwują dokładnie to samo
Kontrola paszportowa przebiegła bezproblemowo, nie musiałem wypełniać druczków jak wszyscy, bo już to zrobiłem online przed wylotem. Przygotowując się do wyjazdu wyczytałem na necie, że taxi z lotniska na West End (10km) kosztuje na sztywno 20$, więc postanowiłem złapać colectivo, które kursuje według rozkladu "jak przyjedzie to będzie". Jednak nie było, ale zaczepił mnie taksowkarz, ktory zaproponował kurs za połowę lotniskowej stawki na co przystałem. Niestety jestem tu tak któtko, że postanowiłem odpuscić chlonięcie klimatu lokalnego busa na rzecz spędzenia większej ilości czasu w moim miejscu docelowym.Wysiadłem na końcu plaży, gdyż nie wiedziałem do końca gdzie jest mój B&B i postanowiłem się przespacerować w poszukiwaniu go. Po drodze dogadałem snurkowanie (45$, kolega z forum, ktory był tu nie tak dawno wspominał o tej samej cenie. Negocjacje nie powiodły się więc przystalem na tą kwotę, gdyż snurkuję wszedzie gdzie się da. Czy przeplaciłem? Być może. Czy było warto? Jasne, że było warto!)Moja wcześniejsza rezerwacja okazała się overbooked więc dogadałem z bookingiem relokację w miejsce, do którego właśnie zmierzałem. Na miejscu okazało się, że znów mają nadkomplet i znów mnie czeka relokacja. Zaklepałem więc coś na szybko i pojechałem tam colectivo, czyli jednak klimat lokalnego transportu mnie nie ominął.
Po zameldowaniu wziąłem niezbedny ekwipunek i wróciłem do West End, by wyruszyć łodzią na podwodne safari. Byłem sam, więc defakto miałem private boat. Godzina, tu uzyję chyba właściwego slowa, upłynęla bardzo szybko, co i rusz mijały mnie wieksze i mniejsze kolorowe rybki. Udało się wypatrzeć nawet rozgwiazdę. W styczniu snurkowałem na Komodo, które bez dwóch zdań bije tutejszą rafę na głowę, ale obiektywnie oceniając i tutaj było bardzo fajnie więc wdrapywałem się z powrotem na łódkę bardzo zadowolony.
Prosto z łódki udałem się do polecanej restauracji Ipanema na Quesadillas w cenie 16$. Ogólnie jest trochę drogo jak na amerykę środkową ale mam wrazenie, że ta wyspa jest traktowana przez amerykanów jako "egzotyczna" odskocznia od Puerto Rico czy innych ich amerykańskich wysepek w okolicy. A druga sprawa, że wszystko jest tutaj importowane więc koszta transportu robią swoje. Dość powiedzieć, że mijana przy barze parka zostawiała tam 170$, więc niby dlaczego miałoby być taniej, skoro są chętni wydać taką kasę? Ogródek restauracji wychodzi prosto na morze, słonce przygrzewa, mimo że jest już po godzinie 16, więc jem nieśpiesznie.
Następnie przenoszę się na pobliską plażę z rozłożoną sceną i muzyką na żywo. Leżąc na leżaku piszę właśnie tego posta z takim widokiem:
Jutro wylot mam o 15, więc przede mną jeszcze pół dnia na tej pięknej wyspie. Podpytałem też paru miejscowych czy faktycznie SAP jest takie straszne, jak o nim piszą i kazdy z nich mówi, że dopóki jest jasno i dopoki nie zboczysz w dziwne uliczki w jakiejś zapuszczonej dzielnicy to nic nie ma prawa się stać. Lub ma prawo się stać tak samo jak na przykład za dnia w Nowym Jorku.Dzisiaj rano wstałem dość wcześnie, gdyż planowałem dostać sie za pomocą water taxi do West Bay. Koszt to 5$ OW, a wyrusza się kiedy zbiorą się minimum 4 osoby. Jest też opcja wypłynąć szybciej, ale wtedy wnosimy oplatę 20$ za łódkę (niezależnie od ilości osób). Rejs trwa około 10-15 minut w zależności czy ktoś potrzebuje wysiąść w połowie drogi.
Na miejscu okazało się, że West Bay to takie hondurskie Mielno. Wzdłuż plaży hotel na hotelu, przylegające do nich części plaży odgrodzone jako prywatne. Mnóstwo stoisk z pamiątkami, krążący sprzedawcy z okularkami, branzoletkami czy naganiacze do atrakcji wodnych. Wczoraj wieczorem myślałem o popływaniu kajakiem, ale okazało się, że taka przyjemność wyceniana jest na 40$ za 30min. Skuter wodny 50-75$ za pół godziny, z czego lwią część czasu kieruje "przewodnik" a my możemy się z miejsca pasażera za kierownicę przesiąść jedynie na chwilę, własciwie tylko do zdjęć. Koryguje więc swoje plany i spaceruję sobie wzdłuż plaży. W pobliskim sklepiku kupuję honduraskie czekolady, pikantne sosy i przyprawy. To już niemal moja tradycja będąc w tych rekonach świata. Klimatem tego miejsca jestem zaskoczony na minus, zdecydowanie bardziej odpowiadają mi uroki plaży, na której byłem wczoraj.
Po około 2 godzinach relaksu postanawiam wracać tą samą drogą do West End, gdzie udałem się na lunch. Wybór padł na kolejną restaurację ze stolikami wysuniętymi nad wodę. Tym razem posilam się tacosami z kurczakiem.
W międzyczasie dostaję informację, że obiekt w którym nocowałem zaznaczył noshow. Już kij tam z ich praktykami przycinania na prowizji, ale po pierwsze przepadną mi aviosy a po drugie booking nie wyplaci mi róznicy w cenie za relokację.
Wracam do obiektu, gdzie jeszcze się nie wymeldowałem i proszę o rachunek za pobyt. Jest on wypisany na kartce z zeszytu, ale ma hotelową pieczątkę. Do tego obiekt w szczegółach pobytu oferował darmowy transport lotniskowy, który oczywiście nie instniał. Byłem skłonny nawet to odpuścić, ale skoro rozpętali bitwe to przegrają wojnę i nagralem sobie rozmowę jak personel kieruje mnie na drogę i każe łapać taksówke i sobie za nią zapłacić.
Lotnisko kameralne a procedura odprawy wyglada tak, że przy stanowisku dostajemy kartę pokladową wydrukowaną na paragonie, następnie udajemy się do okienka po drugiej stronie hali oplacić podatek wylotowy (ok 2$) i z kwitkiem za opłatę idziemy w stronę security. Tam zabierają nam kwitek, oraz, nie wiem dlaczego ale zostałem przepuszczony bokiem do kontroli bezpieczeństwa i nie musiałem stać do niej w kolejce. Tu zabierają mi sosy mimo, że miały po 80ml w plastikowej butelce i przyprawy. Nad gate'ami nie wyświetlają sie kierunki docelowe (chyba, że w USA) tylko obsluga wywołuje pasażerów. Okazało się, że loty do SAP podzielone są na dwie tury white oraz black, ja trafiłem do tej drugiej. Do tego jeszcze 20 minut przed nami był lot CMairlines rownież do SAP, więc zamieszanie było spore. Kiedy wkońcu grupa "black" ustawiła się w kolejce, pracownik przeszedł wzdłuż niej zabierając wszystkim bilety a następnie otworzył drzwi na płytę lotniska, którędy przeszliśmy w kierunku samolotu. Miejsca w środku nie są przydzielane przez system (czyli przez drukarkę do paragonów), tylko jak za początków Wizza, siadamy tam, gdzie jest wolne. Zająłem więc 1A i podczas startu podziwiałem wyspę z lotu ptaka. Jeśli chodzi o poczęstunek to nie miał on miejsca.
Po około 30 minutach lotu przyszedł czas zmierzyć się ze złą sławą owianym San Pedro Sula. Zamówiłem ubera do hotelu, gdzie po szybkim zameldowaniu zamówiłem kolejnego do centrum miasta. Do zachodu słońca miałem niespełna półtorej godziny i zgodnie z pierwotnym planem chciałem obskoczyć główne punkty miasta i wrócić do hotelu.
Ale w międzyczasie okazało się, że jakaś lokalna drużyna piłkarska (Real España) rozgrywa swój mecz. Postanowiłem stawić czoła statystykom miasta i zamowiłem ubera pod stadion, ktory znajduje się na obrzezach miasta.
Ktoś może pomyśleć: ha sprytnie, pojechał tam, gdzie jest najwięcej policji. Nic z tych rzeczy. Rok temu w Buenos Aires byłem na meczu Boca Juniors, spodobał mi się tamtejszy gorący klimat trybun więc chciałem sprawdzić jak to wyglada tutaj.
Kupiłem za 100 Lempiras (ok 4$) bilet w kasie, która wygladała jak betonowy bunkier i po szybkiej kontroli wszedłem na jedyną tego dnia otwartą trybunę. Czułem na sobie wzrok wszystkich, chyba turyści nie pojawiają się tam zbyt często. Wpadłem więc na pomysł, że podejdę na środek trybuny, gdzie miejsca zajmowali miejscowi kibole. Kilka osób rozkładało bębny, które miały nadawać dopingowi rytm i podszedlem do jednego z chłopaków. Nie wiedząc którego wybrać, postawilem na rozmowę z tym z klubowym tatuażem. "Cześć, jestem z polski. Czy będzie to problem, że jest u was na trybunie gringo" - zapytałem moim kulawym hiszpańskim. "No problemo". A mogę porobić jakieś zdjęcia? No problemo. A filmiki? Tylko dla mnie, nie wrzucę do internetu. Też no problemo. No więc skoro tak, to zbiliśmy piątkę, a ja ustawiłem się bokiem do sektora tak, aby każdy widział, że jestem dogadany.
Przy akompaniamencie trąbek i bębnów spiewało około 300 osób, bardzo melodyjnie, sporo osób tanczyło i ochlapywało innych wodą. W drugiej polowie strasznie wpatrywało się we mnie dwóch wielkich chłopów w koszulkach głównej ekipy "Mega Barra" więc znów podszedłem zamienić dwa zdania (bo na tyle pozwala mój hiszpanski) i kolejny raz staneło na tym, że jest "no problemo". Opuściłem stadion 5 minut przed końcem, by bez komplikacji zlapać ubera i wrócić do hotelu. Miałem 3 godziny do czasu kiedy muszę jechać na lotnisko więc postanowiłem się przespać. Mój lot startuje o 1 w nocy, przylot mam na 5 rano ale sam lot trwa tylko dwie godziny. A przedemną cały dzień w Miami a po nim kolejna noc na pokladzie Norse, więc te trzy godziny snu są na wagę złota. Napisałem do mówiącego po angielsku kierowcy, z którym jechalem wcześniej na stadion i umówiliśmy się na kurs na lotnisko.Na checkinie, gdzie znów musialem zglosić się po kartę pokładową na lot do USA dowiedziałem się, że do wylotu również muszę wypełnić deklarację i można to zrobić na tym samym papierowym blankiecie, który rozdawali na przylotach na Roatan. Jednak przy kontroli paszportowej okazało się, że honorują tylko elektronicznie i żebym się cofnął na halę bo tam na słupach wiszą kartki z kodem QR do zeskanowania. Tutaj nie ma i jedyna opcja to wycofać się na sam koniec kolejki. Nie mając wyjścia wróciłem zeskanować kod a po weryfikacji wróciłem na swoje miejsce w kolejce, gdzie od jednej hondurasko-amerykanki dowiedziałem się, że system jest nowy i stąd to zamieszenie. Do wylotu było mało czasu, własciwie juz dawno powinniśmy pod gate, a przed nami jeszcze kontrola paszportowa oraz bagażu. Ktoś zarządził, żeby ludzie na nasz lot ustawili się w osobnej kolejce, a Ci na następny lot poczekają. Na co wstał jeden pracownik służby granicznej wnosząc sprzeciw. Zaczęły się kłótnie między pasazerami a pracownikami, ale finalnie na samolot zdążyłem.
Na FLL wylądowałem parę minut po piątej rano i o dziwo kolejek do imigrejszyn nie było wcale. Wschód słońca miał być dopiero za około 2 godziny więc przesiedziałem ten czas podładowując telefon a następnie ruszyłem na miasto.
Nie miałem konkretnych planów co do Miami, miasta mnie nie interesują, ale postanowiłem się rozejrzeć. Pojechałem więc na Miami Beach, gdzie przed wyjazdem planowałem spędzić większą część dnia, nawet kocyk z domu zabrałem. Jednak intensywność honduraskiego słońca pokrzyżowała moje plany. Byłem tak spalony, że pozostało mi wysmarować się filtrami i przemykać zacienionymi fragmentami promenady.
Po kilkukilometrowym spacerze oraz oddawaniu się relaksowi w myśl
"Gościu siądź pod mym liściem a odpoczyń sobie
Nie dojdzie cię tu słońce przyrzekam ja tobie"
wyruszyłem zasmakować w kuchni meksykańskiej polecanej ostatnio przez jednego z youtubowych krytyków kulinarnych ;)
Zestaw składał się z dwóch tacosów, chciałem spytać czy można zrobić mix i wziąć po jednym z róznych zestawów ale chyba się nie dogadałem i dostałem dwa zestawy w cenie dwóch.. Czy smakowało? Oczywiście. Nie odbiegało to jednak o wiele od tego co zaoferowała mi pierwsza z brzegu restuacja na Roatan. Wychodzi na to, że to co w Miami jest sufitem, w Hondurasie jest podłogą ;)
Jako, że Coyo Taco znajduje się w dzielnicy, gdzie każda ściana pokryta jest graffiti pospacerowałem dłuższą chwilę po okolicy podziwiając lokalny streetart
Czekając już na przystanku na autobus jadący na lotnisko, zatrzymał się biały jeep i jego kierowca zaczął mi opowiadać, że jest z Dubaju, potrzebuje pomocy i żebym odkupił od niego złoty sygnet. Powiedziałem, że znam sztuczkę na co "dubajczyk" zaczął mnie wyzywać po polsku. Widać "zaradność" naszych wirtuozów akordeonów zatacza coraz szersze kręgi.
Odprawa Norse rozpoczęła się na cztery godziny przed czasem wylotu, przebiegła sprawnie ale obsługa każdy plecak odsyłała do sizera i widziałem, że ludziom kazali chować nerki, saszetki itd do plecaków, albo policzą to jako kolejną torbę.
Lot oczywiscie przespałem, obudziłem się już nad Oslo. Tutaj szybka kontrola paszportu w automatycznej bramce i można było się udać do lotniskowej knajpki z owocami morza Havsalt, która honoruje zarówno PP jak i LK.
Posilony sprawdziłem czy są tu inne saloniki i okazało się, że OSL Lounge, mimo wywieszonej przy wejściu planszy z logo linii lotniczych legacy również zapewni wstęp na LK+W6.
Stąd właśnie wrzucam tego posta w oczekiwaniu na lot landrynką do Krakowa.
Lot landrynką bez historii, odnotuję tylko z obowiązku fakt, że się odbył.
Małe podsumowanie kosztów. Ceny lotów podaję ze strony linii lotniczej w dniu zakupu, czy można było coś tu urwać i ile każdy oceni sam ;)
KRK-FRA-CDG, 17k mil m&m +200zl
CDG-MIA Norse 127$
FLL-IAH-RTB 17k mil m&m + 22zl
RTB-SAP Sosa 114$
SAP-FLL Spirit 164$
MIA-OSL Norse 127$
OSL-KRK Wizz 20€
Przejazd w nocy MIA-FLL Flixbus 14.99€ + uber 12usd
Hotel w West End, Roatan 47$ (podaje pierwotną cenę, bo do finalnie droższego dopłaci booking)
Snurkowanie na Roatan 45$
Uber lotnisko SAP-hotel 318 HNL
Hotel w San Pedro Sula 53$
Uber hotel-lotnisko SAP 200 HNL (dogadane z poprzednim kierowcą, nie przez apkę)
Jak wynika z powyższego, na 4 noce w sumie w hotelu spałem jedną oraz jedna popołudniowa drzemka (w SAP między meczem a lotem o 1am).
Padam na pysk, właśnie wracam do domu, prysznic i idę odsypiać.
Tytuł był troszkę klikbajtowy w sumie byłem ponad dobę na Roatan + popołudnie w San Pedro Sula + cały dzień w Miami. Dziękuję wszystkim, którzy razem ze mną przeżywali tą przygodę!