Od razu zacznę od wyjaśnienia tytułu, żeby nie było, że promuję złe nawyki... to nie o takie ćwiartki chodzi
:) Bardziej autor miał na myśli, że wyjazd da się podzielić na 4 w miarę osobne segmenty.
Sam pomysł zrodził się po powrocie z Karaibów w ferie 2023. Ucieczka od zimna tak nam się spodobała, że od razu przystąpiłem do szukania terminu na 2024. Pierwotny plan zakładał Azję. Tyle że na first minute nie było nic ciekawego we wschodnim kierunku, a tymczasem trafiła się w miarę dobra cena BA z Berlina do Miami. Szybka konsultacja z drugą połową i decyzja na tak. Oczywiście, żeby nie było za prosto to od razu zaczęliśmy kombinacje i zrobiliśmy OJ BER-MIA MSY-BER. Cena wprawdzie podskoczyła z 1800 na 2200 zł ale uznaliśmy, że to akceptowalne w imię lepszego planu zwiedzania.
Bilety kupiliśmy w kwietniu a wyjazd był zaplanowany 08.02-24.02.2024. Pod koniec lata rozpoczęła się akcja "planowanie". To chyba były jedne z naszych najbardziej czasochłonnych wakacji do ogarnięcia: 3 wynajmy samochodów, 3 lokalizacje hoteli, 1 rejs, 1 dolot na miejscu, 2 wycieczki, 3 Esty, kilka wstępów do różnych atrakcji + plan podróży i dość rozbudowana lista miejsc z tanim jedzeniem, żeby nie szukać później na szybko. W między czasie udało się kilka razy zaoszczędzić mi. na zmianie noclegu oraz na ok miesiąc przed wyjazdem spadły ceny wynajmu aut, więc anulowałem wszystkie 3 i udało się "zarobić" ok 500 zł. Od razu dodam, że czym więcej czasu poświęciliśmy na przygotowania tym więcej niespodzianek/zaskoczeń/przygód
:)
Ok 2 tygodnie przed wyjazdem podjęliśmy decyzję o rozpoczęciu podróży dzień wcześniej ze względu na niepewną pogodę i napiętą sytuację na granicy - protesty rolników w Niemczech oraz kontrole graniczne. Dodatkowo po informacji od znajomych którzy często jeżdżą do Niemiec zmieniliśmy nieco trasę i korzystaliśmy z przejścia Kostrzyn zamiast Świecko. Kilometrowo wychodzi nawet bliżej, ale drogi głównie lokalne. Dodatkowy stres oczywiście zgotowały niemieckie służby lotniskowe. Co tydzień jakiś strajk, na szczęście u nas był to tylko personel naziemny LH i dzień wcześniej. Na nocleg wybraliśmy Campanile niedaleko lotniska, a parkowanie na McParking. Polecajka na jedzenie w okolicy jest w odpowiednim wątku
:) - Restaurant Apne Mahlow Kolejnego dnia wyjazd na parking i okazało się, że cały autobus z parkingu na lotnisko był pełen rodaków. Na parkingu tak 20-30% polskich blach. Sam parking świetnie zorganizowany, a co najważniejsze przy zimowym wyjeździe - jest ciepła i wygodna poczekalnia.
Na lotnisku pierwszy zonk: dokupywałem 2 bagaże nadawane na ok miesiąc przed lotem. Tymczasem pani na stanowisku BA wyciąga terminal z opłatą 140E. Na szczęście miałem potwierdzenie zakupu bagaży na mailu i pani wykonała szybki telefon do Londyny, tam coś zresetowali i opłata za bagaże się znalazła. Szybka wizyta na security (o dziwo poszło dość sprawnie bo różnie piszą o BER) i mogliśmy udać się do Movenpick Cafe, które na BER udaje salonik dla PP. Drugi zonk tego dnia trafił się już w samolocie. Dobre pół godziny opóźnienia na starcie, ponoć ze względu na pogodę. W samolocie do LHR również dominowali Polacy i dość spora grupa przesiadała się na USA. Przy rezerwacji wybrałem opcję 2h na przesiadkę w ramach terminalu 5. Jak kapitan pochwalił się, że kolejne pół godziny będziemy krążyć nad Londynem, bo straciliśmy swój slot i trzeba czekać lub coś w tym stylu, bo nigdy nie mogę zrozumieć jak to możliwe, że w maszynie za grube mln $ system nagłośnienia działa tak fatalnie. Sytuacja zrobiła się dość napięta zwłaszcza wśród pasażerów z przesiadką. Pozdrawiam przy okazji wszystkich biorących udział w rajdzie na samolot. Oczywiście jak to w długoterminowej podróży, bagaże wykorzystane na maksa czyli 3 razy podręczny i 3 razy osobisty, ale 6 latka nie była w stanie szybko poruszać się z podręcznym więc byłem jak wielbłąd. Jak już przeszliśmy security, czego się nie spodziewałem na transferze to okazało się, że czeka nas jeszcze pociąg do gate C. Dla równowagi dołożyłem jeszcze córkę na ramiona i pędem wpadliśmy w ostatniej chwili pod bramkę. Można było usiąść spokojnie w A380. Chciałbym napisać, że tutaj było już bez przygód, ale po wylądowaniu, już w kolejce do kontroli paszportowej w MIA poznana w rajdzie po LHR rodzina podzieliła się info z apki BA, że ich bagaże mogą dotrzeć niekompletne. Szybko odpaliłem apkę i ten sam komunikat. Przy karuzelach okazało się, że my mieliśmy nieco szczęścia, bo dotarła jedna walizka, a druga nie zdążyła. Jeszcze raz pozdrawiam towarzyszy niedoli bagażowej, bo im brakowało wszystkich. Spisaliśmy protokół, podaliśmy adres noclegu i poszliśmy do wypożyczalni. Przemiał w Budget dość duży, ale szło sprawnie.
Tyle tytułem dość obszernego wstępu. W kolejnej część rozpoczniemy 1 ćwiartkę, czyli Miami.Zanim zaczniemy nasz pierwszy dzień w Miami to muszę przyznać się, że w czasie planowania popełniłem błąd na poziomie uczniaka
:) Żona się pyta: "na kiedy bierzemy Key West?" Popisując się wiedzą z F4F: "lepiej w piątek, bo w weekend korki na powrocie będą". Po czym okazało się, że w czwartek w okolicy 23 znaleźliśmy się w wynajętym obiekcie, z jednym bagażem rejestrowanym, bez większości kosmetyków, bez strojów kąpielowych, z jedną tylko maską do snoorklingu. Ja nie miałem ubrań, a żona butów. Na szczęście Key West miał opcję odwołania do 4h przed rozpoczęciem a wycieczkę mieliśmy na 13. Szybki sms do organizatora z opisem sytuacji i odpisali, żeby rano zadzwonić to zrobią przebukowanie. Od razu zadzwoniłem też na telefon alarmowy ubezpieczalni i zgłosiłem szkodę. Szkoda zarejestrowana i można było kolejnego dnia rano udać się do Walmartu na zakupy produktów podstawowych.
To może jeszcze dodam, że nocleg pierwotnie mieliśmy zaklepany w Hotelu Onyx gdzieś rzut beretem od lotniska, ale później zmieniliśmy go na Cozy Private Room: 17705 Southwest 114th Court, Miami, FL 33157 Lokalizacja nieco na uboczu na południowych przedmieściach. Blisko do Evergrades i na Key West. W zasadzie to ktoś przerobił swój garaż na pokój, z łazienką. Na wyposażeniu większość podstawowych rzeczy typu lodówka i mikrofala.
Pierwszy dzień w Miami zamiast zacząć od zwiedzania, to zaczęliśmy od zakupów. Wg OWU mięliśmy do wydania 1000 zł razy 2 osoby, bo i ja i żona mięliśmy osobne ubezpieczenia PKO VISA Infinite, a pani w centrum operacyjnym potwierdziła, że jeśli mieliśmy wspólne rzeczy w walizce to możemy zgłosić dwie szkody. Tyle że na razie zgłosiłem jedną i kupiliśmy wstępnie gratów na 165$. Teoretycznie mogliśmy pójść po bandzie i nakupić różnych ubrań i kosmetyków do domu, ale byłby problem z miejscem w bagażu powrotnym. Dodatkowo zostawiliśmy sobie możliwość kupienia naprawdę potrzebnych rzeczy gdyby okazało się, że z bagażem będzie grubszy fuckup. Po zakupach sprawdzenie statusu co z bagażem, bo nie wiem czy czekać na kuriera, czy jechać zwiedzać. Na infolinii BA gdzieś daleko w Indiach niczego ciekawego się nie dowiedziałem, a w apce był status, że w drodze. Trzeba było podjąć decyzję co dalej. Key West przełożony na niedzielę, więc przerzucamy na piątek Evergrades, bo on był na szczęście nie zarezerwowany.
Wybraliśmy polecany również na F4F Everglades Alligator Farm. Szczerze polecam, bo aligatorów cała masa, pokazy co godzinę i przejażdżka airboat w cenie. Jak ktoś tam będzie to polecam spróbować panierowanego gatora
:) smakuje coś jak nieco przeciągnięty kalmar A teraz to co wszyscy w relacjach lubią najbardziej czyli fotki:
Tutaj rozpoczął się pokaz karmienia aligatorów. Wg tego co mówił prowadzący trzymają tam głównie agresywne aligatory, które zostały odłowione z całej okolicy bo były dokarmiane przez ludzi. Ponoć normalnie aligatory nie interesują się człowiekiem, ale jak się je dokarmia to kojarzą ludzi z jedzeniem
Trzy łodzie szykują się do wypłynięcia na mokradła. My jesteśmy w środkowej. Wg rady operatora, każdy będzie mokry, ale kto siedzi z przodu ten będzie całkiem zalany. Nie kłamał
:) My siedzieliśmy na środku więc poza lekkim ochlapaniem musieliśmy uważać na większych manewrach bo woda przelewała się po pokładzie.
Na kanałach można było trafić mnóstwo zwierzaków na wolności. Nam się udało kilka aligatorów i sporo ptaków.
W ośrodku mają również baseny z młodymi
Czas na kolejny pokaz. Tym razem ten sam prowadzący wszedł do basenu z aligatorami i... się z nimi bawił. Po pokazie można było potrzymać małego aligatorka z taśmą izolacyjną na pysku
W ośrodku były też inne zwierzęta
oraz krokodyle i aligatory z innych zakątków świata
Jak już się okazało, że mamy przyzwoity czas to wyruszyliśmy z marszu do dzielnicy Coral Gables
Na koniec dnia zostało nam Little Havana
Co do samej dzielnicy Little Havana to lekki zawód. Podobały mi się murale i mozaiki. Ale przejście główną ulicą pełną naganiaczy do przesadnie drogich kubańskich knajpek nie zrobiło na nas jakiegoś wybitnego wrażenia.
Kolację zjedliśmy w lokalnej sieciówce Pollo Tropical. Szału nie było, ale z perspektywy czasu doceniamy, że to była nieco inna kuchnia niż amerykańska. Muszę przyznać też, że czarna fasola i pieczony platan były pycha.
W międzyczasie sprawdzaliśmy status bagażu i po południu pojawiło się, że dotarł i został wydany do doręczenia.Może zanim przejdę do dnia drugiego kilka uwag od żony, która ma lepszą pamięć: * w ubezpieczeniu do karty Visa Infinite jest za opóźniony bagaż 2000 zł, czyli teoretycznie mieliśmy do wydania 4000 zł * przejażdżka airboat w Everglades Alligator Farm jest w cenie... ale jak się kupi bilet z przejażdżką w cenie. Była też opcja bez przejażdżki. Przy czym co ważne odpada koszt wstępu do parku narodowego.
Dzień 2: w związku z tym, że pierwszego dnia nie dostaliśmy bagażu, a drugiego jego status nadal był gotowy do doręczenia udało mi się na infolinii uzyskać nr telefonu do firmy która odpowiada za dostarczanie bagaży z lotniska. Po telefonie okazało się, że "odebraliśmy wszystkie bagaże z tamtego lotu, a pański to ten jedyny co go nie było. BA będzie zapewniać, że my go mamy, a ja zapewniam, że go nie mamy". Trochę słabo. Szybka narada z rana i decyzja że jedziemy na lotnisko dowiedzieć się na stanowisku BA, co oni odwalają. Na lotnisku dowiedzieliśmy się, że Anglicy zaczynają o 13 więc nie mamy tutaj co szukać. Wróciliśmy do pierwotnego planu i udaliśmy się zwiedzać miasto. Konkretnie dzielnicę biznesową i Miami Beach.
Sam pomysł zrodził się po powrocie z Karaibów w ferie 2023. Ucieczka od zimna tak nam się spodobała, że od razu przystąpiłem do szukania terminu na 2024. Pierwotny plan zakładał Azję. Tyle że na first minute nie było nic ciekawego we wschodnim kierunku, a tymczasem trafiła się w miarę dobra cena BA z Berlina do Miami. Szybka konsultacja z drugą połową i decyzja na tak. Oczywiście, żeby nie było za prosto to od razu zaczęliśmy kombinacje i zrobiliśmy OJ BER-MIA MSY-BER. Cena wprawdzie podskoczyła z 1800 na 2200 zł ale uznaliśmy, że to akceptowalne w imię lepszego planu zwiedzania.
Bilety kupiliśmy w kwietniu a wyjazd był zaplanowany 08.02-24.02.2024. Pod koniec lata rozpoczęła się akcja "planowanie". To chyba były jedne z naszych najbardziej czasochłonnych wakacji do ogarnięcia: 3 wynajmy samochodów, 3 lokalizacje hoteli, 1 rejs, 1 dolot na miejscu, 2 wycieczki, 3 Esty, kilka wstępów do różnych atrakcji + plan podróży i dość rozbudowana lista miejsc z tanim jedzeniem, żeby nie szukać później na szybko. W między czasie udało się kilka razy zaoszczędzić mi. na zmianie noclegu oraz na ok miesiąc przed wyjazdem spadły ceny wynajmu aut, więc anulowałem wszystkie 3 i udało się "zarobić" ok 500 zł. Od razu dodam, że czym więcej czasu poświęciliśmy na przygotowania tym więcej niespodzianek/zaskoczeń/przygód :)
Ok 2 tygodnie przed wyjazdem podjęliśmy decyzję o rozpoczęciu podróży dzień wcześniej ze względu na niepewną pogodę i napiętą sytuację na granicy - protesty rolników w Niemczech oraz kontrole graniczne. Dodatkowo po informacji od znajomych którzy często jeżdżą do Niemiec zmieniliśmy nieco trasę i korzystaliśmy z przejścia Kostrzyn zamiast Świecko. Kilometrowo wychodzi nawet bliżej, ale drogi głównie lokalne. Dodatkowy stres oczywiście zgotowały niemieckie służby lotniskowe. Co tydzień jakiś strajk, na szczęście u nas był to tylko personel naziemny LH i dzień wcześniej. Na nocleg wybraliśmy Campanile niedaleko lotniska, a parkowanie na McParking. Polecajka na jedzenie w okolicy jest w odpowiednim wątku :) - Restaurant Apne Mahlow
Kolejnego dnia wyjazd na parking i okazało się, że cały autobus z parkingu na lotnisko był pełen rodaków. Na parkingu tak 20-30% polskich blach. Sam parking świetnie zorganizowany, a co najważniejsze przy zimowym wyjeździe - jest ciepła i wygodna poczekalnia.
Na lotnisku pierwszy zonk: dokupywałem 2 bagaże nadawane na ok miesiąc przed lotem. Tymczasem pani na stanowisku BA wyciąga terminal z opłatą 140E. Na szczęście miałem potwierdzenie zakupu bagaży na mailu i pani wykonała szybki telefon do Londyny, tam coś zresetowali i opłata za bagaże się znalazła. Szybka wizyta na security (o dziwo poszło dość sprawnie bo różnie piszą o BER) i mogliśmy udać się do Movenpick Cafe, które na BER udaje salonik dla PP. Drugi zonk tego dnia trafił się już w samolocie. Dobre pół godziny opóźnienia na starcie, ponoć ze względu na pogodę. W samolocie do LHR również dominowali Polacy i dość spora grupa przesiadała się na USA. Przy rezerwacji wybrałem opcję 2h na przesiadkę w ramach terminalu 5. Jak kapitan pochwalił się, że kolejne pół godziny będziemy krążyć nad Londynem, bo straciliśmy swój slot i trzeba czekać lub coś w tym stylu, bo nigdy nie mogę zrozumieć jak to możliwe, że w maszynie za grube mln $ system nagłośnienia działa tak fatalnie. Sytuacja zrobiła się dość napięta zwłaszcza wśród pasażerów z przesiadką. Pozdrawiam przy okazji wszystkich biorących udział w rajdzie na samolot. Oczywiście jak to w długoterminowej podróży, bagaże wykorzystane na maksa czyli 3 razy podręczny i 3 razy osobisty, ale 6 latka nie była w stanie szybko poruszać się z podręcznym więc byłem jak wielbłąd. Jak już przeszliśmy security, czego się nie spodziewałem na transferze to okazało się, że czeka nas jeszcze pociąg do gate C. Dla równowagi dołożyłem jeszcze córkę na ramiona i pędem wpadliśmy w ostatniej chwili pod bramkę. Można było usiąść spokojnie w A380. Chciałbym napisać, że tutaj było już bez przygód, ale po wylądowaniu, już w kolejce do kontroli paszportowej w MIA poznana w rajdzie po LHR rodzina podzieliła się info z apki BA, że ich bagaże mogą dotrzeć niekompletne. Szybko odpaliłem apkę i ten sam komunikat. Przy karuzelach okazało się, że my mieliśmy nieco szczęścia, bo dotarła jedna walizka, a druga nie zdążyła. Jeszcze raz pozdrawiam towarzyszy niedoli bagażowej, bo im brakowało wszystkich. Spisaliśmy protokół, podaliśmy adres noclegu i poszliśmy do wypożyczalni. Przemiał w Budget dość duży, ale szło sprawnie.
Tyle tytułem dość obszernego wstępu. W kolejnej część rozpoczniemy 1 ćwiartkę, czyli Miami.Zanim zaczniemy nasz pierwszy dzień w Miami to muszę przyznać się, że w czasie planowania popełniłem błąd na poziomie uczniaka :) Żona się pyta: "na kiedy bierzemy Key West?" Popisując się wiedzą z F4F: "lepiej w piątek, bo w weekend korki na powrocie będą". Po czym okazało się, że w czwartek w okolicy 23 znaleźliśmy się w wynajętym obiekcie, z jednym bagażem rejestrowanym, bez większości kosmetyków, bez strojów kąpielowych, z jedną tylko maską do snoorklingu. Ja nie miałem ubrań, a żona butów. Na szczęście Key West miał opcję odwołania do 4h przed rozpoczęciem a wycieczkę mieliśmy na 13. Szybki sms do organizatora z opisem sytuacji i odpisali, żeby rano zadzwonić to zrobią przebukowanie. Od razu zadzwoniłem też na telefon alarmowy ubezpieczalni i zgłosiłem szkodę. Szkoda zarejestrowana i można było kolejnego dnia rano udać się do Walmartu na zakupy produktów podstawowych.
To może jeszcze dodam, że nocleg pierwotnie mieliśmy zaklepany w Hotelu Onyx gdzieś rzut beretem od lotniska, ale później zmieniliśmy go na Cozy Private Room: 17705 Southwest 114th Court, Miami, FL 33157 Lokalizacja nieco na uboczu na południowych przedmieściach. Blisko do Evergrades i na Key West. W zasadzie to ktoś przerobił swój garaż na pokój, z łazienką. Na wyposażeniu większość podstawowych rzeczy typu lodówka i mikrofala.
Pierwszy dzień w Miami zamiast zacząć od zwiedzania, to zaczęliśmy od zakupów. Wg OWU mięliśmy do wydania 1000 zł razy 2 osoby, bo i ja i żona mięliśmy osobne ubezpieczenia PKO VISA Infinite, a pani w centrum operacyjnym potwierdziła, że jeśli mieliśmy wspólne rzeczy w walizce to możemy zgłosić dwie szkody. Tyle że na razie zgłosiłem jedną i kupiliśmy wstępnie gratów na 165$. Teoretycznie mogliśmy pójść po bandzie i nakupić różnych ubrań i kosmetyków do domu, ale byłby problem z miejscem w bagażu powrotnym. Dodatkowo zostawiliśmy sobie możliwość kupienia naprawdę potrzebnych rzeczy gdyby okazało się, że z bagażem będzie grubszy fuckup. Po zakupach sprawdzenie statusu co z bagażem, bo nie wiem czy czekać na kuriera, czy jechać zwiedzać. Na infolinii BA gdzieś daleko w Indiach niczego ciekawego się nie dowiedziałem, a w apce był status, że w drodze. Trzeba było podjąć decyzję co dalej. Key West przełożony na niedzielę, więc przerzucamy na piątek Evergrades, bo on był na szczęście nie zarezerwowany.
Wybraliśmy polecany również na F4F Everglades Alligator Farm. Szczerze polecam, bo aligatorów cała masa, pokazy co godzinę i przejażdżka airboat w cenie. Jak ktoś tam będzie to polecam spróbować panierowanego gatora :) smakuje coś jak nieco przeciągnięty kalmar
A teraz to co wszyscy w relacjach lubią najbardziej czyli fotki:
Tutaj rozpoczął się pokaz karmienia aligatorów. Wg tego co mówił prowadzący trzymają tam głównie agresywne aligatory, które zostały odłowione z całej okolicy bo były dokarmiane przez ludzi. Ponoć normalnie aligatory nie interesują się człowiekiem, ale jak się je dokarmia to kojarzą ludzi z jedzeniem
Trzy łodzie szykują się do wypłynięcia na mokradła. My jesteśmy w środkowej. Wg rady operatora, każdy będzie mokry, ale kto siedzi z przodu ten będzie całkiem zalany. Nie kłamał :) My siedzieliśmy na środku więc poza lekkim ochlapaniem musieliśmy uważać na większych manewrach bo woda przelewała się po pokładzie.
Na kanałach można było trafić mnóstwo zwierzaków na wolności. Nam się udało kilka aligatorów i sporo ptaków.
W ośrodku mają również baseny z młodymi
Czas na kolejny pokaz. Tym razem ten sam prowadzący wszedł do basenu z aligatorami i... się z nimi bawił. Po pokazie można było potrzymać małego aligatorka z taśmą izolacyjną na pysku
W ośrodku były też inne zwierzęta
oraz krokodyle i aligatory z innych zakątków świata
Jak już się okazało, że mamy przyzwoity czas to wyruszyliśmy z marszu do dzielnicy Coral Gables
Na koniec dnia zostało nam Little Havana
Co do samej dzielnicy Little Havana to lekki zawód. Podobały mi się murale i mozaiki. Ale przejście główną ulicą pełną naganiaczy do przesadnie drogich kubańskich knajpek nie zrobiło na nas jakiegoś wybitnego wrażenia.
Kolację zjedliśmy w lokalnej sieciówce Pollo Tropical. Szału nie było, ale z perspektywy czasu doceniamy, że to była nieco inna kuchnia niż amerykańska. Muszę przyznać też, że czarna fasola i pieczony platan były pycha.
W międzyczasie sprawdzaliśmy status bagażu i po południu pojawiło się, że dotarł i został wydany do doręczenia.Może zanim przejdę do dnia drugiego kilka uwag od żony, która ma lepszą pamięć:
* w ubezpieczeniu do karty Visa Infinite jest za opóźniony bagaż 2000 zł, czyli teoretycznie mieliśmy do wydania 4000 zł
* przejażdżka airboat w Everglades Alligator Farm jest w cenie... ale jak się kupi bilet z przejażdżką w cenie. Była też opcja bez przejażdżki. Przy czym co ważne odpada koszt wstępu do parku narodowego.
Dzień 2:
w związku z tym, że pierwszego dnia nie dostaliśmy bagażu, a drugiego jego status nadal był gotowy do doręczenia udało mi się na infolinii uzyskać nr telefonu do firmy która odpowiada za dostarczanie bagaży z lotniska. Po telefonie okazało się, że "odebraliśmy wszystkie bagaże z tamtego lotu, a pański to ten jedyny co go nie było. BA będzie zapewniać, że my go mamy, a ja zapewniam, że go nie mamy". Trochę słabo. Szybka narada z rana i decyzja że jedziemy na lotnisko dowiedzieć się na stanowisku BA, co oni odwalają. Na lotnisku dowiedzieliśmy się, że Anglicy zaczynają o 13 więc nie mamy tutaj co szukać. Wróciliśmy do pierwotnego planu i udaliśmy się zwiedzać miasto. Konkretnie dzielnicę biznesową i Miami Beach.