Od ponad dekady lat zbieramy mile, najpierw głównie na lotach, później głównie na kartach kredytowych. W tym czasie wykorzystanie mil stawało się coraz mniej opłacalne i trudniejsze, więc pula nam rosła, a możliwości wykorzystania malały. Ciągle jednak jednym z najlepszych sposobów była wymiana mil na loty United na Pacyfiku. Najpierw chciałem zrobić trasę UA155 potocznie nazywaną Island Hopper z Honolulu do Guam z międzylądowaniami na wielu wyspach Mikronezji. Tym bardziej, że zapaliłem się do odwiedzenia Pohnpei, gdzie znajdują się ruiny megalitycznego miasta Nan Madol. Udawało mi się nawet znaleść dostępność biletów za mile tak by ogarnąć pobyt na Pohnpei na jednym bilecie, ale problemem bardzo długo była zamknięta Japonia. A dlaczego? Bo Guam jest już blisko Azji i to dobra okazja do zrobienia szybkiej podróży dookoła świata. Najpierw planowaliśmy tę podróż zrobić bez dzieci, ale wychodziło, że potrzeba minimum 2tygodni i to biegiem. Po tym jak dobrze dzieci zniosły podróż do Meksyku uznaliśmy, że poradzą sobie także z tym i wtedy możemy spokojnie wydłużyć wyjazd do 3tygodni. By domknąć trasę najlepiej jest kupić jeden bilet open-jaw który umożliwia dolot do USA i powrót z Azji lub odwrotnie. Takie bilety czasem da się kupić w dobrej cenie w liniach SAS, ale znalazłem też w świetnej cenie z LOT: do Los Angeles i powrót z Japonii lub odwrotnie. Czekałem więc grzecznie od środka pandemii aż świat się otworzy, ale Japonia jakoś nie chciała. Zacząłem szukać alternatyw i zauważyłem, że podobnie dobre ceny są gdy Tokyo zastąpi się Seulem. Co prawda to wyklucza zimowe miesiące, ale daje możliwość stosunkowo tanich lotów pomiędzy Seulem, a Guam lub Saipan liniami Jeju Air. I tu znowu trafiłem na problem z zgraniem lotów. Bo tanie loty w LOT (za 2000zł i to z wylotem i powrotem do Poznania) oraz odcinki za mile muszę rezerwować z dużym wyprzedzeniem, a rozkłady Jeju Air powstają z niewielkim wyprzedzeniem - zbyt ryzykowne. Czekałem zbyt długo i moja upatrzona wcześniej okazja w LOT została w 2022 nagłośniona w fly4free co spowodowało, że na początku 2023 LOT zmienił sposób naliczania taryf na takiej trasie i przestały one być tanie. Odpuściłem na kilka miesięcy, gdy nagle na forach okazało się, że nadal się da, pod warunkiem podwójnego open-jaw z wylotem lub powrotem do któregoś z europejskich lotnisk. Szybko sprawdziłem dostępności biletów za mile w kilku wariantach, ceny noclegów i samochodów. Prawie wszystko pasowało.. najem samochodów wreszcie potaniał i to mocno. Planowana trasa ewoluowała przez kilka dni aż w końcu kupiliśmy w LOT trasę POZ-WAW-LAX z powrotem NRT-WAW-AMS, zakładając, że uda się nawet zwiedzić Amsterdam. Wybrałem loty w tę stronę, bo zmiany stref czasowych są łatwiejsze do przystosowania i łatwiej uniknąć nocnych lotów. Tego samego dnia kupiłem też bilety za mile z Honolulu przez Guam na Saipan oraz z Saipan przez Guam i Nagoję na Okinawę. Nie ma już odwrotu
;) Na Hawajach poza Oahu chcemy odwiedzić także najmniej komercyjną dużą wyspę i idealnie pasują nam bezpośrednie loty z Los Angeles do Kona - akurat jest promocja w liniach Hawaiian, ale na nasze daty bilety są drogie, kupiłem jednak lot z Kona do Honolulu. Po kilku tygodniach czekania zacząłem już wątpić i rozpatrywać przelot za mile, ale szczęście nam dopisało i idealnie pasujący nam lot z Los Angeles do Kona udało się kupić w Hawaiian po 300zł za osobę. Równolegle powoli rezerwowałem noclegi i samochody ciesząc się, że już listopad i żadne zmiany rozkładowe nie psują planów. No i stało się. Lot rok wcześniej zamknął połączenie do Los Angeles na zimę, ale zrobił to już w sierpniu. Myślałem, że to zamyka sprawę, ale widocznie tej zimy o tym zapomnieli i zamknęli po cichu dopiero w listopadzie. Wiem, że LOT niechętnie dogaduje się z pasażerami w takich przypadkach i rzeczywiście po pierwszych rozmowach z konsultantami osiągnąłem nic. Twierdzą (wbrew przepisom), że należy mi się albo zmiana terminu na wiosnę lub lato, albo zwrot biletu. Jedno i drugie jest dla mnie nie do zaakceptowania, bo mam już kupione inne loty. Poważnie rozpatruję kupno podobnych biletów za znacznie większą kwotę i później dochodzenie swoich praw w sądzie. Na konsultantach nie robi to wrażenia, ale każdy kolejny mówi mi coś innego. Wreszcie po około 4-5h rozmów przy chyba 7-mym konsultancie dostaję propozycję zmiany trasy na POZ-WAW-Chicago-LAX. Dla mnie oznacza to nocleg w Chicago, ale zgadzam się, bo nie mam innego wyjścia. LOT musi mi wydatki na hotel zwrócić, ale widząc podejście do klienta spodziewam się problemów i biorę najtańszy hotel. Niestety 3 tyg przed wylotem LOT odwołuje nasz lot do Chicago, pamietając przejścia po odwołaniu LAX jestem pełen obaw. Tym razem jednak bez problemu zmieniają nam trasę z przesiadką w Nowym Jorku. Problemem jest jednak nocleg, bo z tak małym wyprzedzeniem hotel kosztuje tam 2x więcej niż w Chicago. Odzyskanie pieniędzy za nocleg będzie ciezkie. Ostatecznie trasa wygląda tak:
Chwilę później zaczynamy remont i musimy się na ten czas wyprowadzić. Zajmuje nas to na tyle, że nie ma już czasu na przygotowania
;) ESTE robimy niemal w ostatniej chwili. Wylot mamy po południu, więc tego dnia jeszcze pracuję, a przynajmniej się staram. W Warszawie mamy bardzo krótką przesiadkę, do gejta dochodzimy gdy kolejka wsiadających jest już krótka - i to pomimo, że samolot z Poznania był bez opóźnienia i podjechał pod rękaw. To lot operowany przez Air Belgium, czyli najlepszy samolot w obecnej flocie LOT:
Leciało się fajnie i jakoś szybko. Pewnie dlatego, że pierwszy raz od 1,5 miesiąca nie zajmujemy się planowaniem lub nadzorowaniem remontu. Po przylocie formalności i dojazd lotniskową kolejką do hotelu zajmują nam zaledwie około 30min - docieramy na miejsce około 21:00 czasu lokalnego. Jest dosyć zimno, jeszcze dzień wcześniej było sporo śniegu. Dzieci mocno wkurzone, bo są w NY, a nic nie zobaczą (choć na razie znają tylko to co było w Kewinie).
Lot na LAX mamy o 8:00. Jetlag pomaga nam rano wstać. Śniadanie dostajemy w torbach na drogę. Blue Jet lata z terminala 5, więc zdażyłem jeszcze zwiedzić lobby hotelu TWA. To stary terminal, ciekawa architektura z przełomu 50-60tych:
Dzieci w wieku 6 i pół oraz 10 lat. Musiałem zrobić przerwę, bo kolejny wypad był i musiałem zrobić przerwę w pisaniu.
Wracając do przesiadki, czekamy na nasz lot. Zdążyło się zrobić jasno.
Po starcie mamy fajny widok na Manhattan. Nic już chyba nie lata bliżej.
JetBlue to linie z dobrą opinią. Na pokładzie jest darmowy internet dla wszystkich, beż żadnych limitów i całkiem sprawnie chodzi. Jest też coś w rodzaju szwedzkiego stołu z przekąskami i napojami. Ekrany z fajnym systemem rozrywki. Podróż upływa szybko i przyjemnie, choć przez większą część trasy chmury zasłaniają ziemię. Rozjaśnia się dopiero w okolicach Wielkiego Kanionu:
Los Angeles jest mocno zamglone, może to smog. Po lądowaniu już chce nam się spać, jetlag robi swoje. Jest dopiero niewiele po 11:00, wg. pierwotnej rezerwacji z lotem bezpośrednim LOT mieliśmy być dopiero 3h później więc zyskaliśmy trochę czasu. Czytając o potwornych kolejkach w wypożyczalniach samochodów długo się zastanawiałem gdzie rezerwować. Ostatecznie uznałem, że trochę dopłacę do Hertza, który ma lepsze opinie niż Budget i mniej relacji z stania w wielogodzinnych kolejkach (choć Budget jest bliżej). Ruch na lotnisku był jednak niewielki, więc i wypożyczalniach raczej pusto. Myślę, że we wszystkich nie było kolejek, pewnie kwestia pory dnia. Wybieramy jakiegoś Nissana i ruszamy.
Wszyscy są głodni, a jedyne miejsce które w okolicach LAX kojarzę to In-N-Out Burger, więc tam jedziemy. Jest spora kolejka, także do parkingu, Na szczęście idzie poszło szybko. Wszystkie znane u nas sieciowe fast foody są w US słabe, ale tutaj burgery są bardzo dobre, a dodatkowo mamy widok na lądujące samoloty:
Powszechnie wiadomo, że Los Angeles nie jest pięknym miastem. Nigdy bym się tu nie wybrał jako do miejsca docelowego na zwiedzanie, nawet po drodze trochę szkoda czasu na dłuższy stop. Ale tym razem potrzebowałem miejsca które nie musi być atrakcyjne, bo głównie chodzi o przetrwanie pierwszych dni z sporą różnicą czasu - Los Angeles pasuje na to idealnie. Żeby więc utrzymać dzieci na wysokich obrotach przynajmniej do popołudnia zaczynamy od California Science Center. Już przy parkingu widać A-12 (prototyp dla późniejszego SR-71):
Wstęp jest darmowy, ale płaci się za parking (jedna stawka za cały dzień - 15usd). Główną atrakcją tutaj jest prom kosmiczny Endeavour i przyznam, że cieszyłem się, że go zobaczę. Niestety pechowo prom został zamknięty w magazynie na początku stycznia, a ja tę informację przegapiłem (zajęty już wyłącznie planowaniem remontu). Przyznam, że poczułem się zawiedziony, a tak dokładniej to bardzo mocno się wkurzyłem. Na szczęście tylko mnie tak to dotknęło, dzieciom nie robi to różnicy i są zadowolone. Ekspozycja i tak jest niezła, podoba mi się bardziej niż warszawski Kopernik. Jest sporo kosmicznych eksponatów, ale część przyrodnicza też jest fajna.
Poniżej prosty sumulator lotu promem kosmicznym. Wsiadają 2-4 osoby i strasznie nimi trzęsie
;)
Trwa już rozbudowa. Gdy się skończy prom będzie w pionowej pozycji startowej przymocowany do oryginalnego zbiornika. Na zdjęciu powyżej widać na ścianach fotorelację z przejazdu zbiornika z portu do California Science Center. Na razie na zewnątrz jest tylko mock promu. Co za pech...
Zostało nam sporo czasu, jedziemy więc jeszcze do centrum, które jest stosunkowo blisko. Dopiero teraz rozumiem, czym są te słynne korki na tutejszych drogach - bardziej stoimy niż jedziemy, dzieci zasypiają. Jestem pozytywnie zaskoczony uprzejmością kierowców, wszyscy prowadzą bardzo bezpiecznie. Gdy tylko włączę kierunkowskaz od razu mam miejsce by zmienić pas, dokładnie odwrotnie niż u nas.
Centrum z samochodu wygląda całkiem ok:
Dla mnie najciekawszym obiektem wartym zobaczenia jest tu Walt Disney Concert Hall projektu Franka Gehrego. Wygląda jak kopia Muzeum Guggenheima w Bilbao które powstało wcześniej.
Dla pieszego centrum Los Angeles to dramat. Nie widać tu ludzi, a wręcz ci których widać są w większości dziwni.
Wracamy w okolice lotniska, gdzie mamy hotel. Na drogach korki chyba nawet większe.
Mamy problem z płatnością kartą PKO, ale Revolutem idzie bezproblemowo. Hotel jest taki sobie, ale pokój bardzo duży. Szybko zasypiamy. Plan na jutro pewnie powstanie rano przed śniadaniem.Oczywiście, że infinite. Ale z drugiej strony kilka dni temu płaciłem tą kartą na zadupiu w Zambii i to zbliżeniowo. Transakcja przeszła bez jakichkolwiek problemów.
Gdy rano wstajemy okazuje się, że pogoda jest gorsza niż w prognozach. Miało być bardziej słonecznie, a jest jak w Polsce w listopadzie. Po śniadaniu nie widać poprawy. Zaczynamy od pobliskiej siedzimy Space X, by zobaczyć Falcona 9 na żywo:
Jest większy niż się spodziewałem. Warto podjechać by go zobaczyć.
Później jedziemy do Venice. Nie ma żadnego problemu z parkowaniem na publicznych stanowiskach wzdłuż ulic. Może to kwestia pogody, ale wszystko wygląda biednie, brudno, wręcz żałośnie.
Jedziemy dalej na molo Santa Monica. Tu zatrzymujemy się na piętrowym parkingu. Ludzi jest sporo, ale w sumie nie wiem dlaczego.
Zrobiliśmy spory spacer, a i tak udało się wrócić do samochodu jeszcze w okresie darmowego postoju. Dalej pojechaliśmy w ciemno. Przez wypełnione drogimy butikami ulice Beverly Hills i słynnymi palmowymi alejami obok dużych i drogich kiczowatych domów, aż na wzgórza gdzie robi się już bardziej klimatycznie. Z rozpędu podjechaliśmy pod dawny dom Polańskiego na Cielo dr, bo kiedyś zaznaczyłem go na mapie google i zapomniałem co to. Pierwotnie w planie było muzeum Getty, ale przegapiliśmy czas na rezerwacje i zostanie na inną wizytę. Mulholland Dr jedziemy na wschód. Ta okolica ma prawo się podobać, ale dziś jest szaro i mgliście. Słabo do zdjęć. Dojeżdżamy do Hollywood. Już chciałem wjechać do nietaniego parkingu podziemnego, ale akurat ktoś wyjeżdżał z parkingu na ulicy i zostawił nam jeszcze opłacony automat. Przyjechaliśmy tu tylko dla formalności, bo wiem, że to niefajne i kiczowate miejsce, ale głupio być blisko i nie zobaczyć.
Stajemy na szybki obiad w którymś z fast foodów, a potem przejeżdżamy jeszcze przed bramą Paramount Pictures. Pogoda zaczyna się poprawiać. Gdy dojeżdżamy do parkinu u stóp wzgórz Griffith Park jest już ładnie i słonecznie. Parking jest już prawie pełny, a dojazd zaczyna się korkować. Zwiedzamy szybko obserwatorium, które jest całkiem fajne. Miejsce znane z wielu filmów.
Gdzieś tam gdzie stoi żółta taksówka z przyszłości przybył pierwszy Terminator
;)
Widoki są fajne, ale nadal jest mgliście.
Idziemy dalej na wzgórza. Ilość ścieżek spacerowych jest spora. Im dalej tym lepsze widoki.
Zrobiliśmy sporą trasę, a na koniec jeszcze oglądaliśmy akcje ratunkową z śmigłowcem, bo komuś coś się stało na ścieżce którą właśnie przeszliśmy. Wracamy do hotelu szybko, bo dziś (w sobotę) korki znacznie mniejsze.
jaco027 napisał:
Fajna relacja, jak zwykle. Ale co do Venice: a) bardzo nie trafiliscie z pogoda - zabrala z 80% funu tego miejsca, b) "to" miejsce jest tu: https://maps.app.goo.gl/McL5SKTqv8W4z4vR7 Spacer w dobra pogode po kanalach "robi robote"
:-)
Nie no w "tym" miejscu byliśmy.
Zaraz obok mieliśmy zaparkowany samochodu. W kanałach było mało wody i ani to wyglądało dobrze, ani nie pachniało fiołkami
;) Jak widać po zarośniętym dnie to woda już od dawna niedomaga.
Żeby nie być tak surowym dla LA to fajnie mi się tam jeździło samochodem. Korki nie były mocno uciążliwe, kierowcy są bardzo mili, każdy każdego wszędzie wpuszcza. Zero spięć na drogach - dokładne przeciwieństwo PL. Nie miałem też nigdzie problemów z parkowaniem. Bardzo podobał mi się Griffith Park.
Rano po śniadaniu pakujemy się, bezproblemowo oddajemy samochód i jedziemy na lotnisko. Pogoda nadal jest fatalna, więc nic nas tu nie trzyma. Główną rolą Los Angeles było przestawienie się na nowy czas. Zwiedzanie to tylko dodatek. No i wolę złą pogodę tutaj, a ładną na wyspach na pacyfiku (jeśli mógłbym wybierać). Lecimy Hawaiianem na dużą wyspę na lotnisko Kona. Hawaiian lata z terminala Tom Bradley co mnie cieszy, bo znam go tylko z przylotów. Zwiedzania mam aż nadto, bo nasz gejt jest na samym końcu pirsu satelitarnego, dalej już się nie da. By nie zajechać dzieci dajemy się namówić w podziemnym korytarzu na przejazd elektrycznym samochodzikiem. Dzieciom się podoba i pytają dlaczego wszystkie te samochodziki prowadzą kobiety. W sumie mają racją i to dobre pytanie. Po chwili namysłu odpowiadam, że żaden facet by nie zniósł tak nudnej pracy i skończyłoby się wyścigami, i pewnie regularnym rozwalaniem pojazdów (i pasażerów). Miało zabrzemieć jak żart, ale potem sobie myślałem, że to całkiem prawdopodobna koncepcja. W tym terminalu i chyba na całym lotnisku LAX nie ma żadnego salonika akceptującego Priority Pass. W terminalu satelitarnym jedynym ciekawym miejscem jest sklep Lego. Nuda.
Po starcie w idać, że pogoda fatalna
Mamy chyba najtańsze możliwe bilety, więc system sam przydzielił nam miejsca. Mi przypadło miejsce nieco dalej od dzieci więc mam okazję odpocząć. Hawaiian chyba jako jedyny w lotach Hawajskich ma jeszcze jakiś darmowy catering na pokładzie, ma też darmowy bagaż podręczny co tam już od dawna nie jest standardem. Podróż upływa miło, choć chyba przez wiatry łapiemy z pół godziny opóźnienia. Na podejściu mamy fajny widok na Maui i masyw Haleakala:
Po lądowaniu obsługa samolotu przebiega błyskawicznie, bardzo szybko jesteśmy w terminalu. Jest kameralny, malutki i egzotyczny. Super.
To zachodnia, czyli sucha część wyspy. Czuję wreszcie radość wdychając czyste powietrze i widząc piękne słońce i ciepłe kolory dookoła. Tu najpierw miałem rezerwację samochodu w Budget, ale zniechęcił mnie często pojawiający się w recenzjach motyw dodatkowej opłaty za pojedyńcze ziarenka piasku na wycieraczkach. Z czasem gdy samochody taniały zmieniłem rezerwację na Alamo, bo ma dobre opinie i to wypożyczalnia najbliżej terminala. Da się szybko dojść i nie trzeba czekać na shuttle. Idziemy więc przez pola zastygłej lawy i realizuje się mój scenariusz, bo dochodzimy tam przed jakimkolwiek busem z terminala.
Co do Manhattanu - to jak najbardziej dużo bliżej lata. Sam robiłem kiedyś (parę lat temu) fenomenalne podejście na rejsie AC z YYZ nad M i Central P. do LGA. Generalnie nad M. latają wiśnie samoloty lądujące na LGA.
Super zdjęcia, jak zawsze. Też ostatnio w Konie brałem auto z Alamo i bylem bardzo zadowolony, w szczególności błyskawiczną obsługą. A sam terminal tam sprawia, że po przylocie od razu czujesz, że jesteś w raju
:)
Ja spałem w tym Hyatt za punkty. Dostaliśmy upgrade (na Hyatt gold) do ogromnego apartamentu w położonego w oddzielnej części - mieliśmy własny ogród japoński, akwarium i chyba ze 100 m2 do dyspozycji. Do tej pory wspominam jako najlepszy nocleg w życiu
;-)
hiszpan napisał:No szacun, ja po Japonii jeszcze się nie odważyłem prowadzić samochodu!Na Okinawie za bardzo nie ma wyjścia, ale tam pewnie też jest prościej niż np. w Tokyo. Różnokolorowych oznaczeń na asfalcie nie ogarnąłem do końca, ale wszystko poza tym jest całkiem normalne.Zaskoczeniem było dla mnie, że oni przekraczają dozwoloną prędkość i nie pojedyńcze samochody, ale chyba nawet więcej niż połowa kierowców. Oczywiście nie jakieś tam szaleństwa, ale te 10-15km/h więcej niż wolno (tyle co u nas, ale PL zaliczam raczej do krajów dziczy drogowej, a po Japonii tego się nie spodziewałem).
By domknąć trasę najlepiej jest kupić jeden bilet open-jaw który umożliwia dolot do USA i powrót z Azji lub odwrotnie. Takie bilety czasem da się kupić w dobrej cenie w liniach SAS, ale znalazłem też w świetnej cenie z LOT: do Los Angeles i powrót z Japonii lub odwrotnie. Czekałem więc grzecznie od środka pandemii aż świat się otworzy, ale Japonia jakoś nie chciała. Zacząłem szukać alternatyw i zauważyłem, że podobnie dobre ceny są gdy Tokyo zastąpi się Seulem. Co prawda to wyklucza zimowe miesiące, ale daje możliwość stosunkowo tanich lotów pomiędzy Seulem, a Guam lub Saipan liniami Jeju Air. I tu znowu trafiłem na problem z zgraniem lotów. Bo tanie loty w LOT (za 2000zł i to z wylotem i powrotem do Poznania) oraz odcinki za mile muszę rezerwować z dużym wyprzedzeniem, a rozkłady Jeju Air powstają z niewielkim wyprzedzeniem - zbyt ryzykowne. Czekałem zbyt długo i moja upatrzona wcześniej okazja w LOT została w 2022 nagłośniona w fly4free co spowodowało, że na początku 2023 LOT zmienił sposób naliczania taryf na takiej trasie i przestały one być tanie. Odpuściłem na kilka miesięcy, gdy nagle na forach okazało się, że nadal się da, pod warunkiem podwójnego open-jaw z wylotem lub powrotem do któregoś z europejskich lotnisk. Szybko sprawdziłem dostępności biletów za mile w kilku wariantach, ceny noclegów i samochodów. Prawie wszystko pasowało.. najem samochodów wreszcie potaniał i to mocno. Planowana trasa ewoluowała przez kilka dni aż w końcu kupiliśmy w LOT trasę POZ-WAW-LAX z powrotem NRT-WAW-AMS, zakładając, że uda się nawet zwiedzić Amsterdam.
Wybrałem loty w tę stronę, bo zmiany stref czasowych są łatwiejsze do przystosowania i łatwiej uniknąć nocnych lotów.
Tego samego dnia kupiłem też bilety za mile z Honolulu przez Guam na Saipan oraz z Saipan przez Guam i Nagoję na Okinawę. Nie ma już odwrotu ;) Na Hawajach poza Oahu chcemy odwiedzić także najmniej komercyjną dużą wyspę i idealnie pasują nam bezpośrednie loty z Los Angeles do Kona - akurat jest promocja w liniach Hawaiian, ale na nasze daty bilety są drogie, kupiłem jednak lot z Kona do Honolulu. Po kilku tygodniach czekania zacząłem już wątpić i rozpatrywać przelot za mile, ale szczęście nam dopisało i idealnie pasujący nam lot z Los Angeles do Kona udało się kupić w Hawaiian po 300zł za osobę.
Równolegle powoli rezerwowałem noclegi i samochody ciesząc się, że już listopad i żadne zmiany rozkładowe nie psują planów. No i stało się. Lot rok wcześniej zamknął połączenie do Los Angeles na zimę, ale zrobił to już w sierpniu. Myślałem, że to zamyka sprawę, ale widocznie tej zimy o tym zapomnieli i zamknęli po cichu dopiero w listopadzie. Wiem, że LOT niechętnie dogaduje się z pasażerami w takich przypadkach i rzeczywiście po pierwszych rozmowach z konsultantami osiągnąłem nic. Twierdzą (wbrew przepisom), że należy mi się albo zmiana terminu na wiosnę lub lato, albo zwrot biletu. Jedno i drugie jest dla mnie nie do zaakceptowania, bo mam już kupione inne loty. Poważnie rozpatruję kupno podobnych biletów za znacznie większą kwotę i później dochodzenie swoich praw w sądzie. Na konsultantach nie robi to wrażenia, ale każdy kolejny mówi mi coś innego. Wreszcie po około 4-5h rozmów przy chyba 7-mym konsultancie dostaję propozycję zmiany trasy na POZ-WAW-Chicago-LAX. Dla mnie oznacza to nocleg w Chicago, ale zgadzam się, bo nie mam innego wyjścia. LOT musi mi wydatki na hotel zwrócić, ale widząc podejście do klienta spodziewam się problemów i biorę najtańszy hotel.
Niestety 3 tyg przed wylotem LOT odwołuje nasz lot do Chicago, pamietając przejścia po odwołaniu LAX jestem pełen obaw. Tym razem jednak bez problemu zmieniają nam trasę z przesiadką w Nowym Jorku. Problemem jest jednak nocleg, bo z tak małym wyprzedzeniem hotel kosztuje tam 2x więcej niż w Chicago. Odzyskanie pieniędzy za nocleg będzie ciezkie. Ostatecznie trasa wygląda tak:
Chwilę później zaczynamy remont i musimy się na ten czas wyprowadzić. Zajmuje nas to na tyle, że nie ma już czasu na przygotowania ;) ESTE robimy niemal w ostatniej chwili. Wylot mamy po południu, więc tego dnia jeszcze pracuję, a przynajmniej się staram. W Warszawie mamy bardzo krótką przesiadkę, do gejta dochodzimy gdy kolejka wsiadających jest już krótka - i to pomimo, że samolot z Poznania był bez opóźnienia i podjechał pod rękaw.
To lot operowany przez Air Belgium, czyli najlepszy samolot w obecnej flocie LOT:
Leciało się fajnie i jakoś szybko. Pewnie dlatego, że pierwszy raz od 1,5 miesiąca nie zajmujemy się planowaniem lub nadzorowaniem remontu. Po przylocie formalności i dojazd lotniskową kolejką do hotelu zajmują nam zaledwie około 30min - docieramy na miejsce około 21:00 czasu lokalnego. Jest dosyć zimno, jeszcze dzień wcześniej było sporo śniegu.
Dzieci mocno wkurzone, bo są w NY, a nic nie zobaczą (choć na razie znają tylko to co było w Kewinie).
Lot na LAX mamy o 8:00. Jetlag pomaga nam rano wstać. Śniadanie dostajemy w torbach na drogę. Blue Jet lata z terminala 5, więc zdażyłem jeszcze zwiedzić lobby hotelu TWA. To stary terminal, ciekawa architektura z przełomu 50-60tych:
Dzieci w wieku 6 i pół oraz 10 lat. Musiałem zrobić przerwę, bo kolejny wypad był i musiałem zrobić przerwę w pisaniu.
Wracając do przesiadki, czekamy na nasz lot. Zdążyło się zrobić jasno.
Po starcie mamy fajny widok na Manhattan. Nic już chyba nie lata bliżej.
JetBlue to linie z dobrą opinią. Na pokładzie jest darmowy internet dla wszystkich, beż żadnych limitów i całkiem sprawnie chodzi. Jest też coś w rodzaju szwedzkiego stołu z przekąskami i napojami. Ekrany z fajnym systemem rozrywki. Podróż upływa szybko i przyjemnie, choć przez większą część trasy chmury zasłaniają ziemię. Rozjaśnia się dopiero w okolicach Wielkiego Kanionu:
Los Angeles jest mocno zamglone, może to smog. Po lądowaniu już chce nam się spać, jetlag robi swoje. Jest dopiero niewiele po 11:00, wg. pierwotnej rezerwacji z lotem bezpośrednim LOT mieliśmy być dopiero 3h później więc zyskaliśmy trochę czasu.
Czytając o potwornych kolejkach w wypożyczalniach samochodów długo się zastanawiałem gdzie rezerwować. Ostatecznie uznałem, że trochę dopłacę do Hertza, który ma lepsze opinie niż Budget i mniej relacji z stania w wielogodzinnych kolejkach (choć Budget jest bliżej). Ruch na lotnisku był jednak niewielki, więc i wypożyczalniach raczej pusto. Myślę, że we wszystkich nie było kolejek, pewnie kwestia pory dnia. Wybieramy jakiegoś Nissana i ruszamy.
Wszyscy są głodni, a jedyne miejsce które w okolicach LAX kojarzę to In-N-Out Burger, więc tam jedziemy. Jest spora kolejka, także do parkingu, Na szczęście idzie poszło szybko. Wszystkie znane u nas sieciowe fast foody są w US słabe, ale tutaj burgery są bardzo dobre, a dodatkowo mamy widok na lądujące samoloty:
Powszechnie wiadomo, że Los Angeles nie jest pięknym miastem. Nigdy bym się tu nie wybrał jako do miejsca docelowego na zwiedzanie, nawet po drodze trochę szkoda czasu na dłuższy stop. Ale tym razem potrzebowałem miejsca które nie musi być atrakcyjne, bo głównie chodzi o przetrwanie pierwszych dni z sporą różnicą czasu - Los Angeles pasuje na to idealnie.
Żeby więc utrzymać dzieci na wysokich obrotach przynajmniej do popołudnia zaczynamy od California Science Center. Już przy parkingu widać A-12 (prototyp dla późniejszego SR-71):
Wstęp jest darmowy, ale płaci się za parking (jedna stawka za cały dzień - 15usd). Główną atrakcją tutaj jest prom kosmiczny Endeavour i przyznam, że cieszyłem się, że go zobaczę. Niestety pechowo prom został zamknięty w magazynie na początku stycznia, a ja tę informację przegapiłem (zajęty już wyłącznie planowaniem remontu).
Przyznam, że poczułem się zawiedziony, a tak dokładniej to bardzo mocno się wkurzyłem. Na szczęście tylko mnie tak to dotknęło, dzieciom nie robi to różnicy i są zadowolone. Ekspozycja i tak jest niezła, podoba mi się bardziej niż warszawski Kopernik. Jest sporo kosmicznych eksponatów, ale część przyrodnicza też jest fajna.
Poniżej prosty sumulator lotu promem kosmicznym. Wsiadają 2-4 osoby i strasznie nimi trzęsie ;)
Trwa już rozbudowa. Gdy się skończy prom będzie w pionowej pozycji startowej przymocowany do oryginalnego zbiornika. Na zdjęciu powyżej widać na ścianach fotorelację z przejazdu zbiornika z portu do California Science Center. Na razie na zewnątrz jest tylko mock promu. Co za pech...
Zostało nam sporo czasu, jedziemy więc jeszcze do centrum, które jest stosunkowo blisko. Dopiero teraz rozumiem, czym są te słynne korki na tutejszych drogach - bardziej stoimy niż jedziemy, dzieci zasypiają. Jestem pozytywnie zaskoczony uprzejmością kierowców, wszyscy prowadzą bardzo bezpiecznie. Gdy tylko włączę kierunkowskaz od razu mam miejsce by zmienić pas, dokładnie odwrotnie niż u nas.
Centrum z samochodu wygląda całkiem ok:
Dla mnie najciekawszym obiektem wartym zobaczenia jest tu Walt Disney Concert Hall projektu Franka Gehrego. Wygląda jak kopia Muzeum Guggenheima w Bilbao które powstało wcześniej.
Dla pieszego centrum Los Angeles to dramat. Nie widać tu ludzi, a wręcz ci których widać są w większości dziwni.
Wracamy w okolice lotniska, gdzie mamy hotel. Na drogach korki chyba nawet większe.
Mamy problem z płatnością kartą PKO, ale Revolutem idzie bezproblemowo. Hotel jest taki sobie, ale pokój bardzo duży. Szybko zasypiamy. Plan na jutro pewnie powstanie rano przed śniadaniem.Oczywiście, że infinite. Ale z drugiej strony kilka dni temu płaciłem tą kartą na zadupiu w Zambii i to zbliżeniowo. Transakcja przeszła bez jakichkolwiek problemów.
Gdy rano wstajemy okazuje się, że pogoda jest gorsza niż w prognozach. Miało być bardziej słonecznie, a jest jak w Polsce w listopadzie. Po śniadaniu nie widać poprawy. Zaczynamy od pobliskiej siedzimy Space X, by zobaczyć Falcona 9 na żywo:
Jest większy niż się spodziewałem. Warto podjechać by go zobaczyć.
Później jedziemy do Venice. Nie ma żadnego problemu z parkowaniem na publicznych stanowiskach wzdłuż ulic. Może to kwestia pogody, ale wszystko wygląda biednie, brudno, wręcz żałośnie.
Jedziemy dalej na molo Santa Monica. Tu zatrzymujemy się na piętrowym parkingu. Ludzi jest sporo, ale w sumie nie wiem dlaczego.
Zrobiliśmy spory spacer, a i tak udało się wrócić do samochodu jeszcze w okresie darmowego postoju.
Dalej pojechaliśmy w ciemno. Przez wypełnione drogimy butikami ulice Beverly Hills i słynnymi palmowymi alejami obok dużych i drogich kiczowatych domów, aż na wzgórza gdzie robi się już bardziej klimatycznie. Z rozpędu podjechaliśmy pod dawny dom Polańskiego na Cielo dr, bo kiedyś zaznaczyłem go na mapie google i zapomniałem co to.
Pierwotnie w planie było muzeum Getty, ale przegapiliśmy czas na rezerwacje i zostanie na inną wizytę. Mulholland Dr jedziemy na wschód. Ta okolica ma prawo się podobać, ale dziś jest szaro i mgliście. Słabo do zdjęć. Dojeżdżamy do Hollywood. Już chciałem wjechać do nietaniego parkingu podziemnego, ale akurat ktoś wyjeżdżał z parkingu na ulicy i zostawił nam jeszcze opłacony automat. Przyjechaliśmy tu tylko dla formalności, bo wiem, że to niefajne i kiczowate miejsce, ale głupio być blisko i nie zobaczyć.
Stajemy na szybki obiad w którymś z fast foodów, a potem przejeżdżamy jeszcze przed bramą Paramount Pictures. Pogoda zaczyna się poprawiać. Gdy dojeżdżamy do parkinu u stóp wzgórz Griffith Park jest już ładnie i słonecznie. Parking jest już prawie pełny, a dojazd zaczyna się korkować.
Zwiedzamy szybko obserwatorium, które jest całkiem fajne. Miejsce znane z wielu filmów.
Gdzieś tam gdzie stoi żółta taksówka z przyszłości przybył pierwszy Terminator ;)
Widoki są fajne, ale nadal jest mgliście.
Idziemy dalej na wzgórza. Ilość ścieżek spacerowych jest spora. Im dalej tym lepsze widoki.
Zrobiliśmy sporą trasę, a na koniec jeszcze oglądaliśmy akcje ratunkową z śmigłowcem, bo komuś coś się stało na ścieżce którą właśnie przeszliśmy. Wracamy do hotelu szybko, bo dziś (w sobotę) korki znacznie mniejsze.
Spacer w dobra pogode po kanalach "robi robote" :-)
Nie no w "tym" miejscu byliśmy.
Zaraz obok mieliśmy zaparkowany samochodu. W kanałach było mało wody i ani to wyglądało dobrze, ani nie pachniało fiołkami ;)
Jak widać po zarośniętym dnie to woda już od dawna niedomaga.
Żeby nie być tak surowym dla LA to fajnie mi się tam jeździło samochodem. Korki nie były mocno uciążliwe, kierowcy są bardzo mili, każdy każdego wszędzie wpuszcza. Zero spięć na drogach - dokładne przeciwieństwo PL. Nie miałem też nigdzie problemów z parkowaniem. Bardzo podobał mi się Griffith Park.
Rano po śniadaniu pakujemy się, bezproblemowo oddajemy samochód i jedziemy na lotnisko. Pogoda nadal jest fatalna, więc nic nas tu nie trzyma. Główną rolą Los Angeles było przestawienie się na nowy czas. Zwiedzanie to tylko dodatek. No i wolę złą pogodę tutaj, a ładną na wyspach na pacyfiku (jeśli mógłbym wybierać). Lecimy Hawaiianem na dużą wyspę na lotnisko Kona. Hawaiian lata z terminala Tom Bradley co mnie cieszy, bo znam go tylko z przylotów. Zwiedzania mam aż nadto, bo nasz gejt jest na samym końcu pirsu satelitarnego, dalej już się nie da. By nie zajechać dzieci dajemy się namówić w podziemnym korytarzu na przejazd elektrycznym samochodzikiem. Dzieciom się podoba i pytają dlaczego wszystkie te samochodziki prowadzą kobiety. W sumie mają racją i to dobre pytanie. Po chwili namysłu odpowiadam, że żaden facet by nie zniósł tak nudnej pracy i skończyłoby się wyścigami, i pewnie regularnym rozwalaniem pojazdów (i pasażerów). Miało zabrzemieć jak żart, ale potem sobie myślałem, że to całkiem prawdopodobna koncepcja.
W tym terminalu i chyba na całym lotnisku LAX nie ma żadnego salonika akceptującego Priority Pass. W terminalu satelitarnym jedynym ciekawym miejscem jest sklep Lego. Nuda.
Po starcie w idać, że pogoda fatalna
Mamy chyba najtańsze możliwe bilety, więc system sam przydzielił nam miejsca. Mi przypadło miejsce nieco dalej od dzieci więc mam okazję odpocząć. Hawaiian chyba jako jedyny w lotach Hawajskich ma jeszcze jakiś darmowy catering na pokładzie, ma też darmowy bagaż podręczny co tam już od dawna nie jest standardem. Podróż upływa miło, choć chyba przez wiatry łapiemy z pół godziny opóźnienia.
Na podejściu mamy fajny widok na Maui i masyw Haleakala:
Po lądowaniu obsługa samolotu przebiega błyskawicznie, bardzo szybko jesteśmy w terminalu. Jest kameralny, malutki i egzotyczny. Super.
To zachodnia, czyli sucha część wyspy. Czuję wreszcie radość wdychając czyste powietrze i widząc piękne słońce i ciepłe kolory dookoła. Tu najpierw miałem rezerwację samochodu w Budget, ale zniechęcił mnie często pojawiający się w recenzjach motyw dodatkowej opłaty za pojedyńcze ziarenka piasku na wycieraczkach. Z czasem gdy samochody taniały zmieniłem rezerwację na Alamo, bo ma dobre opinie i to wypożyczalnia najbliżej terminala. Da się szybko dojść i nie trzeba czekać na shuttle. Idziemy więc przez pola zastygłej lawy i realizuje się mój scenariusz, bo dochodzimy tam przed jakimkolwiek busem z terminala.