Dodaj Komentarz
Komentarze (7)
kostek966
13 czerwca 2024 23:08
Odpowiedz
Też chętnie pojadę ale najpierw znieście wizy !, już jesteśmy w unii jakiś czas, a inni mogą wjechać bez a my ?
tiktak
14 czerwca 2024 17:08
Odpowiedz
Pewnie, że byłoby lepiej nie płacić za wizę:)===============================================Jeżeli ktoś już w Afryce bywał, wówczas Namibia to prosta sprawa.Dla nas stanowiło to wyzwanie, musieliśmy od podstaw dowiedzieć się co i jak, bez przerwy zmagając się z tkwiącymi w głowie stereotypami nt. czarnej Afryki.Wszystkim podobnym do nas abnegatom na pewno bardzo pomoże przewodnik Krzysztofa i Anny Kobus, nam bardzo się przydał.Książka o zwierzątkach afrykańskich tej samej autorki też jest warta zabrania w drogę, choć jej papierowa wersja waży chyba ponad kilogram. Dzięki niej zupełnie inaczej patrzy się np. na takiego malutkiego, niepozornego ptaszka, gdy człowiek dowiaduje się, że jest on z natury bigamistą, a wszystkim swoim kilkudziesięciu żonom buduje oddzielne mieszkania. Bohater.Ustaliliśmy zatem a następnie empirycznie zweryfikowali, że aby do Namibii pojechać a potem szczęśliwie wrócić i jeszcze na dodatek być zadowolonymz całej tej eskapady, poza nabyciem biletów na samolot, należy:* Kupić przewodnik* Kupić mapę Tracks4Africa* Wynająć samochód* Ustalić, co chce się zobaczyć* Zarezerwować miejsca na kempingach albo w domkach (wszędzie jest "lodges" jak to pisać i odmieniać?!, będę używał słowa "domek", choć nie zawsze taki domek wygląda jak domek)Co do samochodu, nawet jeżeli nie planujecie żadnego off-roadu i nie zdecydujecie się na namioty na dachu, weźcie pojazd 4x4.Będzie to najprawdopodobniej Toyota Hilux lub zdecydowanie rzadziej występujący Ford Ranger: auta te są dość masywne więc na najbardziej uciążliwej"tarce", która tworzy się na drogach szutrowych (gravel) będzie Wam lepiej.Samochód powinien mieć niezużyte opony i dwa koła zapasowe, ale chyba teraz nikt już nie oferuje pojazdu tylko z jednym dodatkowym kołem.Prawie we wszystkich relacjach z podróży po Namibii prędzej czy później trafiał się kapeć i kierowca musiał zmieniać koło a potem naprawiać zepsutąoponę, gdy tylko trafiła się ku temu okazja.W związku z tym i my przygotowywaliśmy się fizycznie i duchowo do takich zmagań, ale, o dziwo, nic się nam nie przytrafiło.W wypożyczalni też twierdzili, że owszem, zdarzają się problemy z oponami ale rzadko, u nich dwa, trzy razy w roku.Więc jak to ostatecznie jest - nie wiem ale od przybytku głowa nie boli i lepiej mieć dwa koła w zapasie niż jedno.Podobnie rzecz się ma z namiotem. Na dachu zmieszczą się dwa rozkładane namioty i nawet jeżeli postanowicie nocować w domkach, to możeczasem zdarzy się też potrzeba jakiejś improwizacji i wtedy macie spanie gotowe.A dopłata za namioty nie jest duża.Namiot rozkłada się łatwo i szybko. Materac z gąbki pozostaje przez cały czas w jego wnętrzu, także po złożeniu, natomiast pościel trzeba każdorazowo zapakowaćdo sakwy, która ma swoje miejsce w bagażniku. O przestrzeń w jego wnętrzu bardzo martwić się nie trzeba - obok lodówki, butli z gazem, skrzynek z naczyniami, jedzeniem, narzędziami,sakwami z pościelą - nam zmieściły się jeszcze cztery walizki i plecak.Trochę więcej czasu trzeba poświęcić na złożenie namiotu, wtedy też przydadzą się dwie pary rąk. Ale też nie jest to szczególnie kłopotliwe, nie trzeba wchodzić na dach, wystarczy wspiąć się i stanąć na tylnym kole.Drogi w Namibii są bardzo dobrze oznaczone, nawet niepozorne, gruntowe, jeżeli tylko występują na mapie, to na swoich skrzyżowaniach posiadają drogowskazy.Mimo to warto mieć nawigację, wtedy np. nie trzeba żmudnie liczyć ile to kilometrów mamy dziś do przejechania tylko wszystko mamy gotowe na ekranie.W naszym aucie był Garmin z wgraną mapą Tracks4Africa, więc większość kempingów i domków do których jechaliśmy, można było odnaleźć wprost.Codziennie programowałem punkt docelowy i dzięki temu dawało się na bieżąco szacować, czy można sobie pozwolić na dłuższy postój, czy też trzeba się raczejśpieszyć, bo droga daleka.Samochód rezerwowałem w grudniu, czyli z sześciomiesięcznym wyprzedzeniem. Wypożyczalni jest dużo, ceny, co wydaje mi się dziwne - bardzo zróżnicowane.Kilka firm proponowało samochód nawet za równowartość ok. 12 tys. PLN. Często też oczekiwano dopłaty np. za dołożenie nawigacji.Ostatecznie zapłaciłem 6.2 tys. PLN w firmie Safari Car Rental. I nie była to jakaś nadzwyczajna oferta, takie mniej więcej ceny regularne na czerwiec oni mają.Jedyny specjalny upust związany był z wczesną rezerwacją, ale to tylko ok. 800.- PLN.Przy rezerwacji musiałem zapłacić 1 tys. PLN, resztę kartą przy odbiorze auta. To też było dla nas ważne, bo w razie konieczności odwołania imprezy, straty nie byłybyaż tak bardzo bolesne.Wyposażenie samochodu było doskonale dobrane, nawigacja w cenie, opony nowe, pościel świeża i czysta, lodówka z niezależnym akumulatorem, z lotniska nas odebrali, na lotnisko odwieźli, kontakt mailowy przed podróżą był dobry, przy odbiorze samochodu nikt nie grymasił, że coś jest nie tak - krótko mówiąc: polecam tą wypożyczalnię.Zasady ubezpieczenia samochodu są w Namibii dość enigmatyczne. Zdaje się, że ubezpieczyciel nie za wiele rzeczy odpowiada. Kupiłem najdroższe ubezpieczenie, wychodząc z założenia, że jeśli nawet jest ono do kitu, to mniej do kitu niż to tanie. Kosztowało ok. 1 tys. PLN.Ograniczeń i wyłączeń odpowiedzialności w polisie nie przestudiowałem tak jak należałoby i nie potrafię o nich napisać. Przepraszam:(Ponieważ zająłem się samą prozą, to na razie pominę poezję (tj. co zobaczyć?) i dokończę tematy logistyczne, choć to nie po kolei, no bo jak tu rezerwować miejscana nocleg, jak nie zaplanowało się gdzie będziemy?Zatem teraz o noclegach, które dzielą się NWR i pozostałe
:)NWR to skrót od Namibia Wildlife Resorts, przedsiębiorstwo zarządzane przez państwo, posiada monopol na kempingi i domki w obrębie parków narodowych.A tam NA PEWNO będziecie chcieli się zatrzymać.Nie jest prawdą to, co czasem zdarzy się czytać w necie, że w NWR jest byle jak, bo to państwowy czyli niczyj biznes - tak kempingi jak i domki do nich należące,w których mieliśmy okazję mieszkać były świetne.Prawdą jest natomiast, że są problemy z ich serwisem internetowym, przez który musicie zrobić rezerwację i zapłacić za nią. Na to narzekają wszyscy.Też mieliśmy kłopoty aż do momentu olśnienia!Strona www.nwr.com.na i zawarte pod nią serwisy działają perfekcyjnie ale tylko w typowych godzinach pracy:)Zatem jeżeli zasiądzicie do komputera w sobotni wieczór albo niedzielne popołudnie - czeka Was frustracja i rozczarowanie.Natomiast w poniedziałek rano - już wszystko pójdzie gładko.Rezerwacje w NWR robiliśmy z półrocznym wyprzedzeniem a i tak trafiły się ograniczenia - po prostu miejsc w parkach jest mało w stosunku do ilości turystów.Nawet te, po 3tys. PLN za noc, znikają dość szybko. Podróżowaliśmy przecież poza głównym sezonem a mimo to nigdzie nie wiało pustką a w parku Etosha czyNaukluft Sesriem kempingi były wypełnione co do miejsca.Z noclegami poza NWR nie ma żadnego problemu, poza jednym przypadkiem, korzystaliśmy z booking.com, choć nie wiem, z jakim wyprzedzeniem trzeba robić rezerwacje. My robiliśmy to też sześć miesięcy przed wyjazdem, ale to dlatego, że chcieliśmy mieć już całą logistykę z głowy a nie, że to taka konieczność.Staraliśmy się tak planować, żeby spać na zmianę - jedna noc w namiotach, jedna w domku. Z perspektywy sądzę, że to dobry był pomysł.Last but not least element prozy życia, to realizacja płatności na miejscu.Nie zdarzyło nam się, żeby karta nie zadziałała ale też nie często z kart płatniczych korzystaliśmy: w kantorze w Polsce kupiliśmy randy południowoafrykańskie.W Namibii są one w obiegu równolegle z narodową walutą: dolarem namibijskim, w relacji 1:1.Wymieniliśmy po 4tys. PLN na osobę. Miało wystarczyć na: jedzenie, paliwo, opłaty za noclegi poza NWR, wstępy do parków narodowych, płatne wycieczki oraz na zakup pamiątek.No i wystarczyło i było z gotówką wygodnie. Uff...To tyle prozy.Została poezja i zdjęcia:)
gadekk
3 lipca 2024 05:08
Odpowiedz
Gotowy materiał na plan podróży. Miło było wam towarzyszyć, dziękuję
pemat
3 lipca 2024 12:08
Odpowiedz
super się to czytało!Namibia znowu wychodzi na czoło mojej listy krajów do odwiedzenia
;)
olajaw
4 lipca 2024 23:08
Odpowiedz
Przeczytałam prawie na raz
:) jak dobrą książkę! Namibia jest w moim top10, więc mam nadzieję skorzystać z relacji za jakiś czas
:)
hiszpan
11 lipca 2024 17:08
Odpowiedz
Muszę przyznać, że ze wszystkich moich podróży po świecie w prywatnym rankingu "miodności" Namibia dzierży palmę pierwszego miejsca. Byłem tam na podobnej wyprawie z namiotem na dachu i czytając relację powróciły miłe wspomnienia.@TikTak - świetna szczegółowa relacja. Warto podkreślić, że podróżowanie taką toyotką z namiotem jest bezpieczne i tanie. Mógłbym tam wrócić (oczywiście w gronie przyjaciół) praktycznie w każdej chwili...
j-a
11 lipca 2024 17:08
Odpowiedz
Gatunki nosorożca różnią się kształtem pyska. Tak naprawdę white rihno jest ponoć nazywany przez pomylenie podobnie brzmiących słów "white" i "wide", bo biały ma szerszy pysk. To tak na marginesie. Poza tym relacja bardzo fajna wyprawa i relacja
:)
Tego szczęścia było najpewniej za dużo, bo od tego momentu, choć pandemia już za nami dawno,
ochota na odleglejsze wyprawy - przepadła.
Bilety na samolot do Namibii kupiłem jesienią ubiegłego roku, ale nie żeby mnie tam ciągnęło, chciałem tylko
sprawić przyjemność żonie, bo często wzdychała tęsknie do dawnych wyjazdów.
Ela stwierdziła, że w związku z tym bardzo się cieszy, kupiła mapę, przewodnik, potem drugi, latarkę, przyrząd do odsysania
jadu skorpiona i jeszcze wiele innych, jak mogło się wydawać - niezbędnych rzeczy.
Potem zabraliśmy się za przeglądanie na YT filmów z relacjami z podróży po tym kraju. WSZYSTKICH, jakie tylko dało się znaleźć.
Po trzech miesiącach patrzenia na samochody terenowe, które męczą się na koślawej drodze, biegnącej wśród pustynnego,
monotonnego krajobrazu, albo zadowolonych z siebie lokatorów luksusowych domków, byłem pewien, że wyjazd do Namibii przyjemności raczej mi nie sprawi.
Nie przyznawałem się jednak do tego żonie, która z pełnym entuzjazmem gromadziła informacje na temat co, jak i gdzie zobaczyć.
Dzięki jej wytrwałej pracy udało nam się jakiś plan trasy przygotować.
- Wiesz co?, odezwała się Ela, gdy po dwóch tygodniach podróży wracaliśmy do domu,
- Nie chciałam mówić, żeby nie było ci przykro, ale po tych wszystkich relacjach nie za bardzo ciągnęło mnie do wyjazdu.
- A okazało się, że to chyba najpiękniejsza przyroda, jaką widziałam!
Byłem tego samego zdania - Namibia jest piękna i warta, bardzo warta zobaczenia.
Zdjęcia i filmy tylko trochę pokazują to, co możemy zobaczyć i przeżyć na miejscu.
I dlatego właśnie tytuł tej relacji jest jaki jest.
Do Namibii wybraliśmy się ostatecznie we czwórkę: Ela, Mila, Karin i Tomek, na miejscu spędziliśmy czternaście dni
afrykańskiej zimy, w pierwszej połowie czerwca.
Raczej nie oszczędzaliśmy za wszelką cenę, więc tanio nie wyszło, mniej więcej 11 tys. PLN/os., w tym bilety lotnicze.
Na forum są już dwie nowe, bardzo ciekawe relacje z tego kraju, ale wiadomo, że każda podróż jest trochę inna - w kilkanaście
dni nie można zobaczyć i przeżyć wszystkiego, z czegoś się rezygnuje a coś wybiera.
Spróbuję zatem dorzucić coś od siebie: ponieważ w planowaniu największą trudność sprawiało nam ustalenie czasów potrzebnych na przejazdy
lub zwiedzanie, opiszę swój harmonogram - może komuś się przyda w jakiejś części.Pewnie, że byłoby lepiej nie płacić za wizę:)
===============================================
Jeżeli ktoś już w Afryce bywał, wówczas Namibia to prosta sprawa.
Dla nas stanowiło to wyzwanie, musieliśmy od podstaw dowiedzieć się co i jak, bez przerwy zmagając się z tkwiącymi w głowie stereotypami nt. czarnej Afryki.
Wszystkim podobnym do nas abnegatom na pewno bardzo pomoże przewodnik Krzysztofa i Anny Kobus, nam bardzo się przydał.
Książka o zwierzątkach afrykańskich tej samej autorki też jest warta zabrania w drogę, choć jej papierowa wersja waży chyba ponad kilogram.
Dzięki niej zupełnie inaczej patrzy się np. na takiego malutkiego, niepozornego ptaszka, gdy człowiek dowiaduje się, że jest on z natury bigamistą,
a wszystkim swoim kilkudziesięciu żonom buduje oddzielne mieszkania. Bohater.
Ustaliliśmy zatem a następnie empirycznie zweryfikowali, że aby do Namibii pojechać a potem szczęśliwie wrócić i jeszcze na dodatek być zadowolonym
z całej tej eskapady, poza nabyciem biletów na samolot, należy:
* Kupić przewodnik
* Kupić mapę Tracks4Africa
* Wynająć samochód
* Ustalić, co chce się zobaczyć
* Zarezerwować miejsca na kempingach albo w domkach (wszędzie jest "lodges" jak to pisać i odmieniać?!, będę używał słowa "domek", choć nie zawsze
taki domek wygląda jak domek)
Co do samochodu, nawet jeżeli nie planujecie żadnego off-roadu i nie zdecydujecie się na namioty na dachu, weźcie pojazd 4x4.
Będzie to najprawdopodobniej Toyota Hilux lub zdecydowanie rzadziej występujący Ford Ranger: auta te są dość masywne więc na najbardziej uciążliwej
"tarce", która tworzy się na drogach szutrowych (gravel) będzie Wam lepiej.
Samochód powinien mieć niezużyte opony i dwa koła zapasowe, ale chyba teraz nikt już nie oferuje pojazdu tylko z jednym dodatkowym kołem.
Prawie we wszystkich relacjach z podróży po Namibii prędzej czy później trafiał się kapeć i kierowca musiał zmieniać koło a potem naprawiać zepsutą
oponę, gdy tylko trafiła się ku temu okazja.
W związku z tym i my przygotowywaliśmy się fizycznie i duchowo do takich zmagań, ale, o dziwo, nic się nam nie przytrafiło.
W wypożyczalni też twierdzili, że owszem, zdarzają się problemy z oponami ale rzadko, u nich dwa, trzy razy w roku.
Więc jak to ostatecznie jest - nie wiem ale od przybytku głowa nie boli i lepiej mieć dwa koła w zapasie niż jedno.
Podobnie rzecz się ma z namiotem. Na dachu zmieszczą się dwa rozkładane namioty i nawet jeżeli postanowicie nocować w domkach, to może
czasem zdarzy się też potrzeba jakiejś improwizacji i wtedy macie spanie gotowe.
A dopłata za namioty nie jest duża.
Namiot rozkłada się łatwo i szybko. Materac z gąbki pozostaje przez cały czas w jego wnętrzu, także po złożeniu, natomiast pościel trzeba każdorazowo zapakować
do sakwy, która ma swoje miejsce w bagażniku. O przestrzeń w jego wnętrzu bardzo martwić się nie trzeba - obok lodówki, butli z gazem, skrzynek z naczyniami, jedzeniem, narzędziami,
sakwami z pościelą - nam zmieściły się jeszcze cztery walizki i plecak.
Trochę więcej czasu trzeba poświęcić na złożenie namiotu, wtedy też przydadzą się dwie pary rąk.
Ale też nie jest to szczególnie kłopotliwe, nie trzeba wchodzić na dach, wystarczy wspiąć się i stanąć na tylnym kole.
Drogi w Namibii są bardzo dobrze oznaczone, nawet niepozorne, gruntowe, jeżeli tylko występują na mapie, to na swoich skrzyżowaniach posiadają drogowskazy.
Mimo to warto mieć nawigację, wtedy np. nie trzeba żmudnie liczyć ile to kilometrów mamy dziś do przejechania tylko wszystko mamy gotowe na ekranie.
W naszym aucie był Garmin z wgraną mapą Tracks4Africa, więc większość kempingów i domków do których jechaliśmy, można było odnaleźć wprost.
Codziennie programowałem punkt docelowy i dzięki temu dawało się na bieżąco szacować, czy można sobie pozwolić na dłuższy postój, czy też trzeba się raczej
śpieszyć, bo droga daleka.
Samochód rezerwowałem w grudniu, czyli z sześciomiesięcznym wyprzedzeniem. Wypożyczalni jest dużo, ceny, co wydaje mi się dziwne - bardzo zróżnicowane.
Kilka firm proponowało samochód nawet za równowartość ok. 12 tys. PLN. Często też oczekiwano dopłaty np. za dołożenie nawigacji.
Ostatecznie zapłaciłem 6.2 tys. PLN w firmie Safari Car Rental. I nie była to jakaś nadzwyczajna oferta, takie mniej więcej ceny regularne na czerwiec oni mają.
Jedyny specjalny upust związany był z wczesną rezerwacją, ale to tylko ok. 800.- PLN.
Przy rezerwacji musiałem zapłacić 1 tys. PLN, resztę kartą przy odbiorze auta. To też było dla nas ważne, bo w razie konieczności odwołania imprezy, straty nie byłyby
aż tak bardzo bolesne.
Wyposażenie samochodu było doskonale dobrane, nawigacja w cenie, opony nowe, pościel świeża i czysta, lodówka z niezależnym akumulatorem, z lotniska nas odebrali,
na lotnisko odwieźli, kontakt mailowy przed podróżą był dobry, przy odbiorze samochodu nikt nie grymasił, że coś jest nie tak - krótko mówiąc: polecam tą wypożyczalnię.
Zasady ubezpieczenia samochodu są w Namibii dość enigmatyczne. Zdaje się, że ubezpieczyciel nie za wiele rzeczy odpowiada. Kupiłem najdroższe ubezpieczenie,
wychodząc z założenia, że jeśli nawet jest ono do kitu, to mniej do kitu niż to tanie. Kosztowało ok. 1 tys. PLN.
Ograniczeń i wyłączeń odpowiedzialności w polisie nie przestudiowałem tak jak należałoby i nie potrafię o nich napisać. Przepraszam:(
Ponieważ zająłem się samą prozą, to na razie pominę poezję (tj. co zobaczyć?) i dokończę tematy logistyczne, choć to nie po kolei, no bo jak tu rezerwować miejsca
na nocleg, jak nie zaplanowało się gdzie będziemy?
Zatem teraz o noclegach, które dzielą się NWR i pozostałe :)
NWR to skrót od Namibia Wildlife Resorts, przedsiębiorstwo zarządzane przez państwo, posiada monopol na kempingi i domki w obrębie parków narodowych.
A tam NA PEWNO będziecie chcieli się zatrzymać.
Nie jest prawdą to, co czasem zdarzy się czytać w necie, że w NWR jest byle jak, bo to państwowy czyli niczyj biznes - tak kempingi jak i domki do nich należące,
w których mieliśmy okazję mieszkać były świetne.
Prawdą jest natomiast, że są problemy z ich serwisem internetowym, przez który musicie zrobić rezerwację i zapłacić za nią. Na to narzekają wszyscy.
Też mieliśmy kłopoty aż do momentu olśnienia!
Strona www.nwr.com.na i zawarte pod nią serwisy działają perfekcyjnie ale tylko w typowych godzinach pracy:)
Zatem jeżeli zasiądzicie do komputera w sobotni wieczór albo niedzielne popołudnie - czeka Was frustracja i rozczarowanie.
Natomiast w poniedziałek rano - już wszystko pójdzie gładko.
Rezerwacje w NWR robiliśmy z półrocznym wyprzedzeniem a i tak trafiły się ograniczenia - po prostu miejsc w parkach jest mało w stosunku do ilości turystów.
Nawet te, po 3tys. PLN za noc, znikają dość szybko. Podróżowaliśmy przecież poza głównym sezonem a mimo to nigdzie nie wiało pustką a w parku Etosha czy
Naukluft Sesriem kempingi były wypełnione co do miejsca.
Z noclegami poza NWR nie ma żadnego problemu, poza jednym przypadkiem, korzystaliśmy z booking.com, choć nie wiem, z jakim wyprzedzeniem trzeba robić rezerwacje.
My robiliśmy to też sześć miesięcy przed wyjazdem, ale to dlatego, że chcieliśmy mieć już całą logistykę z głowy a nie, że to taka konieczność.
Staraliśmy się tak planować, żeby spać na zmianę - jedna noc w namiotach, jedna w domku.
Z perspektywy sądzę, że to dobry był pomysł.
Last but not least element prozy życia, to realizacja płatności na miejscu.
Nie zdarzyło nam się, żeby karta nie zadziałała ale też nie często z kart płatniczych korzystaliśmy: w kantorze w Polsce kupiliśmy randy południowoafrykańskie.
W Namibii są one w obiegu równolegle z narodową walutą: dolarem namibijskim, w relacji 1:1.
Wymieniliśmy po 4tys. PLN na osobę. Miało wystarczyć na: jedzenie, paliwo, opłaty za noclegi poza NWR, wstępy do parków narodowych, płatne wycieczki oraz na zakup pamiątek.
No i wystarczyło i było z gotówką wygodnie.
Uff...
To tyle prozy.
Została poezja i zdjęcia:)Przed paru laty wybieraliśmy się do Peru. Pracowicie planowaliśmy trasę, a gdy była już ona gotowa,
i pałaliśmy dumą z powodu swojej inwencji, okazało się, że nie wymyśliliśmy nic nadzwyczajnego -
każdy punkt naszego planu powielał tzw. "gringo trail".
Tak miejscowi, trochę ironicznie, określali najzwyklejszy, najczęściej powtarzany sposób objazdu ich kraju.
Nasz jedyny twórczy wkład polegał na tym, że zaplanowaliśmy "gringo trail odwrócony", to znaczy - zwiedzanie
dokładnie w odwrotnej kolejności, niż by należało: najczęściej Peru objeżdżało się zgodnie z ruchem
wskazówek zegara a nam wyszło inaczej.
Swój "gringo trail" ma też Namibia. Jeżeli popatrzeć na przewodniki, oferty biur podróży, wspomnienia
z odbytych wypraw - najczęściej jest ten sam repertuar z wariacjami: "trochę więcej na południe", "trochę
bardziej na północ" albo jedno i drugie, jeżeli wyjazd trwa przynajmniej trzy tygodnie.
Oczywiście nie wyklucza to innych możliwości w rodzaju karkołomnych wyczynów terenowych w Kaokolandzie czy
podróży kajakiem wśród krokodyli po Kunene, ale żona nie miała na to ochoty.
Prosiłem Elę, że skoro już musimy podróżować "gringo trail" to chociaż, tak jak w Peru, żeby był odwrócony.
Ale i na to nie chciała się zgodzić.
Ostatecznie nasza trasa wyglądała tak:
* Windhoek
* Sesriem
* Swakopmund
* Spitzkoppe
* Kamanjab
* Epupa (wariacja "trochę bardziej na północ")
* Opuwo
* Etosha
* Waterberg
* Windhoek
W tych typowych ramach, mówiąc już serio, jest jednak całkiem sporo miejsca na własną
inwencję i planowanie, z czegoś trzeba rezygnować, coś trzeba wybierać - zwłaszcza w rejonie Swakopmund,
gdy zmierzamy na północny wschód, w kierunku Etoshy.
Z Windhoek do Sesriem, chociażby, też są co najmniej trzy trasy.
Co by nie wybrać, pewnie będzie ciekawie i ładnie, ważne tylko by nie przeholować z odległościami.
Średnio przejeżdżaliśmy dziennie ok. 300 km, czasem trochę mniej, czasem więcej, gdy był asfalt.
Dłuższe odcinki raczej nie wchodzą w rachubę, bo wtedy zabraknie czasu na oglądanie tych atrakcji,
do których się zmierza.
W ciągu 14 dni przebyliśmy 3.5 tys. km, a ponieważ z tego przez dwa dni nie podróżowaliśmy,
w kolejne dwa dni w Etosha pokonywaliśmy tylko po ok. 100 km, to rachunki co do średniego przebiegu
mniej więcej się zgadzają.
Pierwszy dzień miał skończyć się noclegiem w domku, żeby nie rzucać się od razu na głęboką
wodę z nauką co i jak na kempingu i złapać trochę oddechu po podróży.
Wynajęliśmy Namib Naukluft Lodge, jakieś 20 km na południe od Solitaire. Kosztowało to ok. 600 PLN
za dwie osoby, ze śniadaniem i kolacją.
Wybraliśmy najłatwiejszą, wg przewodnika, trasę przez Gamsberg Pass (droga C26, potem C14) i wydawało się,
że późnym popołudniem będziemy już odpoczywać.
Wyszło natomiast tak, że zacząłem od łamania prawa, które nie pozwala na jazdę samochodem po nocy.
Wprawdzie odbiór samochodu przebiegł sprawnie, szkolenie łącznie z instruktażem rozkładania namiotów
nie było długie ale potem pojechaliśmy do sklepu.
Zanim ustaliliśmy, co nam kupić trzeba i zaopatrzyliśmy się w 20 L wody i 12 rolek papieru toaletowego,
trochę czasu minęło. Potem zauważyłem, że pilot do zamykania samochodu dziwnie się zachowuje, raz działa,
raz nie. A że przed nami były dwa tygodnie w tym aucie, postanowiliśmy zawrócić do wypożyczalni.
Okazało się, że samochód i pilot jest w porządku a pod sklepem najprawdopodobniej próbowano nas okraść.
Popularna tu wśród złodziei metoda jest taka: stosując elektroniczny jammer zakłócają pracę pilota,
kierowca naciska "zamknij" i nie zwraca uwagi na fakt, że zamek nie zadziałał, oddala się od auta a złodziej
ma do dyspozycji ciągle otwarty samochód.
Z miasta wyjechaliśmy w końcu po 13.00 A że było ładnie, co chwilę pokazywało się coś, co niedawno jeszcze
ogladaliśmy tylko w przewodniku, to przystanki na podziwianie i zdjęcia były częste.
Droga, cały czas gravel, najpierw płaska, potem górzysta i w końcu znowu płaska nie była wymagająca,
nawet zjazdy i podjazdy na Gamsberg Pass nie okazały się ani strome ani wąskie, więc dało się jechać
wystarczająco szybko.
Jednak oglądanie po drodze gniazd tkaczy, ciekawych kaktusów, panoram z przełęczy - zrobiło swoje i kiedy
nawigacja pokazywała, że do celu jeszcze prawie sto kilometrów - było ciemno.
Wtedy, nie wiadomo skąd, zaczęły pokazywać się zebry, springboki i oryksy. I to nie na horyzoncie,
tylko blisko drogi albo nawet przed maską.
Gdy dziewczyny zachwycone zwierzyńcem zaczęły wołać:
- Oooo, patrz lew! Lew goni zebrę! Nie, nie, dwa lwy!
myślałem, że nie zdają sobie sprawy, że możemy mieć kłopoty.
Ale nie, potem okazało się, że wszyscy mieliśmy niezłego pietra, tylko nikt nie chciał niepokoić pozostałych.
W końcu z dużą ulgą powitaliśmy bramę noclegu, udało się nawet zdążyć na kolację.
Wcześniej zdążyłem polecić wypożyczalnię samochodów, teraz polecam Namib Naukluft Lodge, która ma
podwórko o rozmiarze 1000 ha albo coś koło tego.
Domki, widoki z okna i z porannego spaceru po tym podwórku - na zdjęciach.
W ogóle, to jeżeli można, to przy tej okazji polecę od razu też wszystkie następne noclegi i nie będę
o tym pisał za każdym razem: nie zdarzyła się żadna wtopa, wszystkie rezerwacje były trafione.
Drugi dzień zaczął się dość rano, jeszcze przed wschodem, od krótkiej wycieczki po wytyczonych
ścieżkach wokół Namib Naukluft Lodges. Potem jednak nastąpiło zupełne rozprzężenie i w drogę
do odległego o 50 km Sesriem ruszyliśmy dopiero koło 10.00.
Do Sesriem jedzie się dlatego, że jest tam brama wjazdowa do Parku Narodowego Namib Naukluft.
W parku natomiast, sześćdziesiąt trzy kilometry od bramy, znajduje się bardzo ładne miejsce: Deadvlai.
A że po drodze krajobraz wypełniony pomarańczowo-czerwonymi wydmami też jest wyjątkowy, to każdy
odwiedzający Namibię tu prędzej czy później przyjeżdża.
Tych sześćdziesiąt kilometrów zostało pokrytych nieskazitelnie równym asfaltem i można je przebyć
szybko i wygodnie. Dla równowagi trzy ostatnie kilometry - to z kolei kopny piach w którym raz po raz ktoś
grzęźnie na amen.
Odważni obniżają ciśnienie w oponach i ruszają na przeciw wyzwaniu, pozostali zostawiają swój samochód
na parkingu i pakują się do samochodu NWR, który podwozi do celu za niedużą opłatą.
My nie byliśmy odważni a na dodatek w umowie najmu samochodu wyraźnie pisało, że tam nie wolno nam
pojechać no i okazało się, że z oglądania zachodu słońca w Deadvlai będą nici: serwis transportowy
NWR kończy pracę o 16.00
Cóż pozostało, pogodziliśmy się z okrutnym losem, biorąc co dają.
Po powrocie z Deadvlai postanowiliśmy, że zamiast na zachód słońca pojedziemy na jego wschód,
tylko nie tutaj a na Diunę 45, która jest zdecydowanie łatwiej dostępna.
Ale to dopiero jutro.
A dzisiaj, w ostatnich godzinach dnia - do Kanionu Sesriem, który jest blisko bramy i kempingu zarazem.
Kanion zaskoczył swoją urodą. Może dlatego, że słońce było już nisko nad horyzontem i przez to
był oświetlony w jakiś specjalny sposób.
W każdym bądź razie, na podstawie lektury przewodników myślałem, że po prostu warto tu zajrzeć, gdy
ma się trochę zbywającego czasu. A tymczasem to naprawdę bardzo atrakcyjne, robiące wrażenie miejsce.
Wokół tych wschodów i zachodów słońca na wydmach wszyscy tu przyjeżdżający są zdrowo zakręceni.
Przed zamykaną na noc bramą do parku, rano, gdy jest jeszcze ciemno, ustawia się codziennie
niemała kolejka samochodów, byle jak najszybciej wjechać i zdążyć na ten spektakl natury.
Na dodatek bramy są dwie, szkoda czasu na opisywanie całego czary-mary z ich odmykaniem.
Krótko: chcecie wejść na wydmy i oglądać wschód? To musicie mieć nocleg w obrębie parku.
Okazało się, że oprócz NWR, z którym nie mogliśmy się za nic skomunikować (bo jeszcze nie mieliśmy
za sobą olśnienia, o którym wcześniej pisałem), jakimś cudem uchował się tam prywatny biznes:
kemping Oshana.
Był droższy, niż NWR, za cztery osoby zapłaciliśmy ok. 400 PLN ale za to każde miejsce postojowe
ma tam swoją indywidualną wiatę, ubikację, prysznic i aneks do zmywania.
Dzięki temu też debiut na kempingu odbył się bez większych cierpień.
Noc była zimna. Dodatkowy śpiwór zabrany z domu okazał się błogosławieństwem.
Zanim jednak przemarzłem i poszedłem się w nim rozgrzać, w asyście dwóch szakali (chyba małżeństwo)
robiłem zdjęcia nieba.
Aparat trochę poprawił rzeczywistość, ale mniej więcej właśnie tak tutaj prezentuje się Mleczna Droga.
Trzeci dzień rozpoczynał się niełatwo.
Czy to przyjemnie wyjść z ciepłego śpiwora, gdy na termometrze pięć stopni, a na zegarze piąta rano?
No chyba raczej nie, ale mimo to nie zrezygnowaliśmy z oglądania wschodu słońca i Diuny 45.
Przed 6.00 grzecznie ustawiliśmy się pod bramą do parku, którą powinni otworzyć godzinę przed pokazaniem się słońca, czyli za chwilę.
Byliśmy dumni nie tylko z konsekwencji w porannym wstawaniu ale i ze sprawnego poskładania namiotów, co by nie mówić,
robiliśmy to pierwszy raz i na dodatek po ciemku.
Ale że byliśmy pierwsi ze wszystkich na kempingu?! To już był powód nie tylko do dumy ale i do chwały.
Dziwne tylko, że czekaliśmy tu sami i nikt jakoś za otwieranie tej bramy nie chciał się zabrać.
Dopiero za jakiś czas zaczęły za nami ustawiać się inne auta, a gdy w końcu otwarli nam tą bramę to i tak zaraz nas wszyscy wyprzedzili.
Cóż, pomyliliśmy porę wschodu, można było pospać znacznie dłużej.
Wejście na wydmę to wcale nie taki zwykły spacer, przekonaliśmy się o tym już wczoraj, w Deadvlai, gdy podeszliśmy kawałek na Big Daddy.
Trzeba dużo wysiłku fizycznego i trochę psychicznego - idzie się po bardzo wąskim grzbiecie, z obydwu stron strome zbocze, brak możliwości oparcia się
o cokolwiek, dno doliny jest gdzieś hen, hen nisko i daleko. Póki jest ciemnawo, to nawet go nie widać, a potem gdy już widać, to dopiero się człowiek
dziwi, jak wysoko się wdrapał. Osoby z lękiem przestrzeni mogą mieć tu problem.
Wschód odbył się jak co dzień, zdjęcia zostały zrobione, szczęśliwie wróciliśmy na kemping i na śniadanie.
Droga do Swakopmund (C14) to w zdecydowanej większości gravel, ostatnich 50 km przed Walvis Bay trochę gorszy asfalt przeplatany odcinkami żwirowymi,
od Walvis Bay do Swakopmund - porządna nawierzchnia.
Na miejsce dotarliśmy około 17.00, więc cały dzień prawie był za kierownicą, W Namibii nie jest to czas stracony albo stanowiący przykrą konieczność.
Mieliśmy wprawdzie ze sobą trochę audiobooków, na wypadek, gdyby przejazdy się dłużyły, ale się nie przydały.
Krajobraz ciągle się zmienia, co chwilę jest okazja do zatrzymania, żeby przyjrzeć się bliżej jakiemuś miejscu, potem się dyskutuje o tym,
jakie to piękne rzeczy się oglądało - i tak ani się człowiek spostrzeże, gdy jest u celu.
Tak było dzisiaj i tak działo się zawsze, przez kolejne dni.
Tylko po odwiedzinach w słynnej McGregor's Bakery w Solitaire było trochę inaczej i kontestowaliśmy nie urodę przyrody lecz jak to nam ciężko teraz jest na żołądkach po szarlotce,
którą z nieznanych nam powodów wszyscy się tu zachwycają.
Ale obowiązkowy punkt programu został zaliczony, podobnie jak fotka na Zwrotniku Koziorożca.
Najładniejszym fragmentem trasy jest Kuiseb Pass. Niestety, zdjęcia nie oddają za bardzo urody przełęczy, zwłaszcza, że nie ma gdzie się bezpiecznie
zatrzymać, żeby je zrobić. Mamy za to filmik kręcony przez okno, w czasie jazdy i on jest całkiem ładny.
Niestety na ścieżce dźwiękowej ciągle słychać okrzyki w rodzaju
- O matko, matko! Nie jedź tak blisko tej krawędzi!!!
W Swakopmund wylądowałiśmy w kameralnym hotelu Namibia Nights Accomodation, prowadzonym przez małżeństwo Afrykanerów.
To jedyne miejsce na naszej trasie, gdzie mieliśmy spędzić dwie noce pod rząd - jutro nasz samochód miał zaplanowany odpoczynek.
Hotelik jest dostępny na booking, cena umiarkowana, dwie osoby za noc ok. 200 PLN. Samochód parkuje się na ulicy, bezpośrednio przed bramą na podwórko hotelu.
Wprawdzie płot wokół tego podwórka był wysoki i zabezpieczony na wszelkie sposoby chyba nie bez powodu, to jednak gospodarze twierdzili, że parking jest całkowicie bezpieczny.
Po przygodzie z pilotem w Windhoek miałem trochę wątpliwości co do tego bezpieczeństwa, ale twierdzili oni, że Swakopmund to nie stolica i jeszcze raz zapewnili,
że nie mam się o co martwić.
Za ich pośrednictwem zamówiliśmy wycieczkę do Sandwich Harbour na następny dzień.
=================================================================================================
Czwarty dzień spędziliśmy jak amerykańscy turyści, to znaczy, tak jak sobie wyobrażam amerykańskich turystów, a jak z nimi jest naprawdę - nie wiem.
Było bez wysiłku, DROGO i jakby luksusowo.
Na wycieczkę do Sandwich Harbour jedzie się przede wszystkim po to, żeby patrzeć na wydmy. No, może po drodze też coś jeszcze jest, np. flamingi ale żeby znowu
oglądać wielkie góry piachu?! Przez pół dnia i jeszcze za 500 PLN od osoby?! W ciągu ostatnich dwóch dni przecież robiliśmy dokładnie to samo.
Teraz w zasadzie dyskusji już nie było, ustalony przed wyjazdem plan obowiązywał, ale dopóty dopóki nie został on kiedyś ostatecznie "zatwierdzony", starałem się
jak umiałem, żeby odwieść Elę od tej wycieczki. Wszystkie sposoby zawiodły no i teraz przyszła pora na konsekwencje.
Umówiliśmy się, że samochód zabierze nas spod hotelu około 11.00, specjalnie tak późno, bo rano bywa mgła i wtedy krajobrazy są cokolwiek nędzne.
W związku z tym znalazlo się dość czasu, żeby z rana poszwędrać się po mieście. Jeżeli Wam też trafi się kiedyś ku temu okazja, to nie żałujcie nóg, jest naprawdę ładnie i oryginalnie.
Trochę ciążyła nam wiedza o historii Swakopmund ale cóż, czasu nikt nie cofnie a to co się tu ostatecznie urodziło - przyciąga i cieszy wzrok, nawet Bismarck Strasse jest do przełknięcia.
Hendrik, który po nas przyjechał opowiadał, że dawniej miał farmę gdzieś w rejonie Sesriem, ale że dzieci szły do szkoły, to aby zapewnić im dobre warunki zdecydował się na przeprowadzkę,
zmianę życia i teraz świadczy usługi turystom i wozi ich do Sandwich Harbour. Napawało to optymizmem, no bo skoro jest on w stanie utrzymać się z tego, to znaczy, że są klienci,
a zatem nie tylko my chcemy tam jechać, więc może i ma to sens?