Dodaj Komentarz
Komentarze (11)
hiszpan
31 lipca 2024 17:09
Odpowiedz
No taki temat zmieściłeś w kilkunastu akapitach i niewielu zdjęciach - aż szkoda
;) Chociaż te są mega fajne. Aż się prosi o pogłębienie opisów zwłaszcza traili w parkach.Ale ja mam pytanie - jakie macie ulubione miejsca dookoła LA?
kislawa
31 lipca 2024 17:09
Odpowiedz
W sumie dobry pomysł z opisem szkłaków
:), postaram się cos dorzucić, przynajmniej temat nie będzie martwyJeśli chodzi o ulubione miejsca to Rancho Palos Verdes, okolice Laguna Beach, Long Beach i kilka pomniejszych miejscówek, które raczej maja dla nas wartość sentymentalną
;)
kostek966
31 lipca 2024 17:09
Odpowiedz
Najbardziej podoba mi się początek, wyposzczeni po iluś tam latach, a kto bronił podróżować ?, 21, 22 Ameryka Południowa i środkowa były otwarte w przeciwieństwie do Azji i wtedy było najlepiej i najtaniej, latałem po 3 razy w roku od Peru, przez Kolumbię po Dominikanę i Meksyk, można, można tylko trzeba się zmusić
;)
kislawa
1 sierpnia 2024 12:08
Odpowiedz
Opisze tu szczerzej kilka ciekawych szklaków, niestety nie wszystkie, bo to nie wszystkie chciało nam się trackowac, albo nie wszystkie można nazwać szlakami bo nie maja swoich nazw. Od razu dodam ze po górach chodzimy na lekko i z minimalnym ekwipunkiem (chociaż dobrze przemyślanym), cześć tras też przebiegamy lub przynajmniej marszobiegujemy. Pisałem z pamięci szczególnie to co nie zostało zapisane na stravie, wiec mogą być jakieś nieścisłości. Bear Moutain, Red Rock State Park, ArizonaKrótki szlak typu tam i z powrotem, ale opisywany jako bardzo trudny. Faktycznie jest spore przewyższenie i to Arizona więc waszym głównym wrogiem jest słońce. Według szacunków trasa na 5h, nam wyszło realnie 2h 30 – według Stravy 2h 52, ale mieliśmy chwile przerwy na górze na zdjęcia i batona. Dużo pod górę, dynamiczne zmiany krajobrazu, ale ogólnie poza samym przewyższeniem (realnie wyszko około 600m) nie jest to trudna technicznie trasa. Jak lubicie tak jak ja strome podejścia to jest super. Polecam iść tam z rana, żeby obrócić przed słońcem. Finalnie wyszło na 8,34 km czyli w zasadzie zgadza się z estymacjami. Widoki świetne, ludzi mało. Parking jest tuz obok wejścia. Proszę zabrać dużo wody.Dear Moutain, Rocky Moutain, ColoradoJak ktoś chce na szybko liznąć trochę Rocky Moutain to jest świetny prosty szlak na początek. Długość 10,83 km w obie strony, do zrobienia w 2h 30, 460m przewyższenia. Ładne widoki, proste, szybkie i przyjemnie, sytuacja parkingowa jest tu jednak gorsza, bo ciasno i ludzie parkują przy drodze, więc kilometr nadrobiliśmy po asfalcie. Ludzi sporo, ale fajnie bo ze szczytu panorama na wszystkie strony świata i jest sporo miejsca żeby sobie usiąść i w ciszy pokontemplować.Fairyland loop, Bryce, UtahTu jest wesoło, bo opisywana jako trudny i długi, ostatecznie 14,28km w 2h 36, i 482 m przewyższenia, świetne, bo jest to pętla do dokoła całego parku, ale w zasadzie to nie ma tu nic trudnego, poza tym, że jest w górę, w dół i tak w kółko, szlak bywa mokry, bo prowadzi „korytem rzeki” ale jak szliśmy to było sucho jak pieprz. Jest gorąco wiec weźcie odpowiednia ilość wody. Widoki ładne i jest mało ludzi, że wszystkich szlaków w bryce, ten jest najlepszy. Sytuacja parkingowa w Bryce ogólnie jest słaba, więc im wcześniej tym lepiej.Navajo trial, Bryce NP, UtahJak chcecie prosto szybko i w tłumie zobaczyć bryce to wybierzcie ten szlak, 5km w 45m, przewyższenie 184m i średnio polecam, krótkie i tłoczne. Ale jak nie macie więcej czasu to jest ok. West Rim, Zion, UtahCudowne długie i meczące, 3;48, 18,17km i 1200 metrów w górę, do Angeles Landing dzikie tłumy a potem pustka. Nie warto iść do samego końca, bo po prostu nic tam nie ma, a widoki nie wynagradzają, spokojnie można go skończyć po 7-7,5 i wrócić co ostatecznie da nam 15km i około 1000 przewyższenia. Przy Angeles Landing są toalety, ale sama droga do AL jest dosyć żmudna i tłoczna, ja ten fragment przebiegłem, żeby się trochę oddalić od tłumów. Podejście natomiast czuć, potem jest trochę mniej stromo, ale wciąż wymagająco. Emerald pools, Zion, UtahTurystyczny klasyk, masa ludzi i jak jest susza to nie warto. Po prostu widoki są średnie a tłumy gigantyczne. W zasadzie to tyle 5km do zrobienia poniżej godzinki, przewyższenie w zasadzie żadne. Jak miałbym robić jakiś krótki szlak w Zionie to poszukałbym czego mniej znanego. Ale jak nie było suszy to myślę ze widoki mogą rekompensować tłumy, więc dostosujcie się do warunków. Devil’s Garden, Arches, UtahSuper szlak, w zasadzie to jedynie trzy małe wady, pierwsza to ze jest na samym końcu parku i jedzie się do niego długo, parking jest mały i szybko się zapełnia i szklak w dalszej części jest kiepsko oznakowany, a przez to ze jest dużo technicznego chodzenia po skalach łatwo się znaleźć w pułapce. Wyszło 8,68km, 1h 56, jakieś 2km szlaku prowadzi jedna nitka i to tu są tłumy, potem im dalej tym ludzi mniej, w połowie szklaku zostaliśmy już sami. Nie ma tu za dużo przewyższeń - może 200m, ale jest momentami mozolne szukanie ścieżki po skalach, czasem gdzieś zeskakujemy i nie ma już jak wrócić i trzeba kombinować. Na szczęście po śladach butów da się znaleźć ścieżkę. Moim zdaniem must see.Nevada Falls, Yosemite, KaliforniaSuper szklak, 16km i około 700m przewyższenia, połowa szlaku jest jedna nitka a potem robimy pętle po kilku wodospadach. Jest pięknie i w zasadzie na dalszych wodospadach mało ludzi – początek jest dosyć ruchliwy. Szlakiem Nevada Falls można tez iść tak jak my w kierunku Half Dome (lub Glacier Point). Cześć z nas wróciła dalej szlakiem Nevada Falls. Oczywiście na HD nie wchodziliśmy, bo brak permitu ale doszliśmy w zasadzie do samego końca, dużo ludzi z masą sprzętu co dziwne bo w zasadzie da się to zrobić na lekko i szybko. Ale jak rozmawialiśmy z ludźmi to dojście im pod szczyt zajęło 5-6h. Więc widocznie tyle się idzie z obciążeniem albo wybraliśmy łatwiejszą trasę. Całość nam wyszła około 30km i ponad 1500 przewyższenia wiec tu mieliśmy już solidny hajk na w zasadzie 7h 30 – tu zawiodła nas Strava wiec mamy tylko zapis szlaku na Nevada Falls (czyli części z nas która poszła bez drogi na HD bo moja apka się wywaliła), reszta to są jedynie szacunki. Na części trasy do wodospadów Nevada są źródełka z woda, ale potem trzeba być już wyposażonym, część drogi, po dużych głazach ułożonych w strome schody, więc jak ktoś nie lubi takich podejść to nie polecam
;). Widoki właściwie całą drogę są piękne. Nevada Falls to w zasadzie jak dla mnie szklak must see, fajniejszy od Yosemite Falls. Szlak zaczynamy z dużego parkingu i autobus albo kilkaset metrów asfaltem i wchodzimy na John Muir Trial i idziemy nim aż do rozwidlenia na Mist Trial, którym schodzimy (ewentualnie można iść do końca na „podkopułę” i wrócić Mist). Na rozwidleniu Mist i John Muir jest dostępna toaleta i jak dobrze pamiętam woda. Gigants forrest, Sequoia, CaliforniaTo właściwie połączenie kilku ścieżek. Zacnamy General Sherman Trial, za generałem wchodzimy na Congress Trial, na rozwidleniu łapiemy Alta Trial, potem Huckleberry, Tarp’s log, Medow Crest, High Sierra i wracamy przez, Trials of the Sequoias i wracamy na Congress. Przyjemna lekka leśna ścieżka, 15km około 2h 50m, przewyższenia 420m. Nic porywającego, ale to naprawdę przyjemny spacer lasem, w zasadzie za Congress Trial idzie się samemu, bo większość ludzi chodzi tylko koło generała. Dużo śladów niedźwiedzi wiec miejcie oczy i uszy otwarte.
kameander
1 sierpnia 2024 12:08
Odpowiedz
Super relacja. Mi akurat taka skondensowana forma (i tekstu, i zdjęć) o wiele bardziej odpowiada. Osobny opis szlaków też bdb.Pytanie techniczne: te galerie 3-4 zdjęć czymś konkretnym robiłeś? Efekt jest bardzo fajny i forumoprzyjazny.
antimatter
1 sierpnia 2024 23:08
Odpowiedz
Dobry pomysł na ten kanion antylopy, robiłam część tej trasy kamperem rok temu i też go ominęłam ze względu na tłumy.Od siebie dodam, jeśli ktoś będzie robił podobną trasę:Joshua Tree może nie wygląda tak spektakularnie na zdjęciach, ale naprawdę ma swój klimat, warto zrobić chociaż krótką trasę 40min-1h z parkingu.Sedona była zdecydowanie najtrudniejszym miejscem do poruszania się RV, na pewno planowałabym ze sporym wyprzedzeniem.Rocky - całkiem fajny szlak na Emerald Lake z Bear Lake, krótki, ale ciekawy. Bałam się, że będzie zatłoczony, bo jednak jeden z najpopularniejszych, ale jak ktoś bywa w Tatrach to będzie raczej przyjemnie zaskoczony. Na Bear Lake trzeba mieć osobny permit.No i jak macie dodatkowy budżet to zdecydowanie polecam lot widokowy https://www.scenic.com/tours/south-rim-airplane-tour/.
jaco027
2 sierpnia 2024 17:08
Odpowiedz
Podoba mi sie relacja, kompaktowa, sprawna, w tempie. Jak na tak dluga trase i tyle atrakcji po prostu esencja. I jestem pod wrazeniem tempa i ilosci treckow. Fajnie bylo wrocic w te rejony
:-)Ale... jednak wolalbym zdjecia w pelnych rozmiarach i nie na zew. serwerze i nie w polaczeniu w czworki. Fotki sa bardzo dobre i dopiero highres oddaloby w miare magie tych miejsc. Jak na duzym monitorze wyglada to obecnie w miare OK (ale i tak traci duzo uroku), to na telefonie wlasciwie nic nie widac bez ciaglego powiekszania i lazenia miedzy zew. serwerem a F4F. Oczywiscie kwestia gustu. @kislawa rozwaz powrzucanie pelnych fotek o tej relacji, odda jeszcze barsziej klimat.PS. A Joshua Tree jest faktycznie niedoceniany. Bardzo klimatyczny park, zwlaszcza jak sie zjedzie gdzies w bok do jakis ghost towns, albo "osiedli" z redneck'ami
:-)
kislawa
2 sierpnia 2024 17:08
Odpowiedz
Dzięki, za konstruktywne rady (szczególnie ze mam jeszcze dwie relacje w kolejce do napisania
:D). Pokombinuje w wolnej chwili żeby polinkować do miniaturek czwórek również pojedyncze zdjęcia
:) albo dam jakieś linkowanie do pojedynczych. Zewnętrzny serwer akurat wybrałem dlatego ze tu da się osadzić max 1mb fotki, co nie ukrywam zabija dosyć mocno jakość.
dagmara-mizia
3 września 2024 05:08
Odpowiedz
Hejka!Super relacja, przyjemnie się czytało
:)Będziemy w okolicach Yosemite około 16.09 i zastanawiamy się jak to rozegrać. Będziemy tam jechać z noclegi nad jeziorem Tahoe. Jakbyś to rozplanował ? Nocny wyjazd i cały dzień w Yosemite czy np. 1,5 dnia w Yosemite? Czy któryś szlak jeszcze polecasz poza opisanym ? Z góry dziękuję za pomoc:)Pozdrawiam
Ze względu na optymalizacje kosztów tym razem polecieliśmy w składzie 2+2. Właściwie głównie przez to, że wynajem samochodu sporo podrożał, a nasze +2 mieliśmy w miarę wytestowane na krótszych tripach po Europie. Obyło się bez większych zgrzytów, ale jak zawsze sprawdziło się to że nie będąc wcześniej w USA nie ma się pojęcia o odległościach.
Głodni ruchu planujemy bardzo intensywne 3 tygodnie (chociaż zdarzało się mocnej, ale to już tylko w składzie ja i żona). Trasa niby standardowa, ale zakładająca że w każdym parku robimy jakiś hajk, a nie tylko parking i zdjęcie. W większości tych miejsc byłyśmy już z żoną conajmniej raz ale nie w każdym była okazja na jakieś hajkowanie.
Bilety udało się dorwać w locie za 3400zl od sztuki, co za bezpośredni lot z bagażem nie było złą ofertą, chociaż lot tam wspominam koszmarnie ze względu na stary samolot, niezbyt działający system rozrywki i ogólne zmęczenie materiału, na szczęście super obsługa nadrobiła braki.
Lądujemy, szybki bus do Alamo, co okazało się trudniejsze niż zwykle, bo LAX jest w remoncie od kiedy pamiętam - teraz się wzięli za ulice i trzeba było chwile poszukać, gdzie jest bus stop ;). W Alamo w sumie szybka akcja bierzemy full size suv, niestety wszystko na parkingu jest w stanie agonalnym, no ale przynajmniej highlander 4x4 z świetnym wyposażeniem i „autopilotem” trochę poprawia humory. Trochę, bo auto jest duże i wygodne, ale z zewnątrz wygląda jak gówno a w środku jeszcze gorzej. Po 30 minutach negocjacji o coś lepszego, niestety okazuje się ze to jest najlepsze.
Generalnie polecam ten system w Toyotach, adaptacyjny tempomat + radar, sprawia, że właściwie tylko musimy trzymać kierownice ze względów bezpieczeństwa. Auto ani razu nie miało problemów z jechaniem na autopilocie, spalanie trzymało na niskim poziomie i nawet w miejscach, gdzie droga była w remoncie radziło sobie ze skręcaniem. Używam podobnego systemu na codzień tylko w oplu i w toyocie działa to po prostu lepiej.
Początek standardowy double double w in-n-out i ruszamy do naszego noclegu w Bellflower. Kolejny dzień zaczynami od spaceru z psem i jest on w sumie bardziej zakupowo techniczny i obwiezienie naszego +2 po standardowych miejscówkach w okolicach LA, czyli Santa Monica, Venice, Muscle beach z obowiązkowym treningiem ;), Long Beach, Malibu, itp itd, w zasadzie nic porywającego, zaliczone outlety w cytadeli i zrobione zakupy tak aby następnego dnia o 6 ruszyć w stronę Arizony.
Jedziemy do Sedony z przystankiem w Joshua Tree który, mimo że w Kalifornii byłem z 10 razy zawsze zaliczałem tylko autostradą. Park okazuje się fantastyczny i spędzamy tam super 3-4h zaliczając kilka szlaków. Jestem oczarowany tym miejscem.
Kolejne godziny trasy i w końcu po 21 docieramy do Sedony gdzie spędzimy 2 noce. Rano pobudka, żeby jeszcze zdarzyć wejść na Bear Mountain przed upałami, niby super trudny szklak na 5h, my po 2,5 jesteśmy z powrotem na parkingu Niemniej jednak polecam, natomiast jak nie macie formy to tez ostrzegam, bo przewyższenie jest spore biorąc pod uwagę długość - 600m na 5km. Widoki z góry wiadomo, piękna czerwona Ariona i Sedona, to musi być ładne. Spędzamy resztę dnia i wieczór na włóczeniu się po mieście, zaliczaniu klasycznych punktów turystycznych, seansach spirytystycznych i odwiedzinach kościoła. Kupujemy kryształy, robimy wieczorny odpoczynek i rano ruszamy dalej.
Kolejny stop i kolejna nasza wizyta nad Grand Canyonem, ze względu na brak czasu nie robimy rim trial, ale zaliczamy szybką przebieżkę do Ooh-aah point, nic specjalnego, widoki na wielka dziurę takie jak wszędzie i masa ludzi, ale na plus dużo zwierzątek.
Z Grand Canyonu ruszamy przez Horseshoe Bend do Moab i nad jezioro Powell. Tu jest jeden z bardziej epickich elementów tej podróży. Byliśmy w stanach i w tych rejonach już kilka razy, ale zawsze omijaliśmy kanion antylopy, bo nie lubimy tłumów i trochę zawsze kojarzyło mi się to pułapką na turystów, ale mały research sprawił że okryliśmy że da się go odwiedzić bez tłumów, za darmo (w sensie bez opłaty za zwiedzanie) i to w dodatku kajakiem. Zarezerwowaliśmy za 150 usd 2 kajaki i było to fantastyczne doświadczenie. Całość to około 8-9km płynięcia - płyniemy kawałek jeziorem (trochę straszne, bo dużo motorówek i mocno buja), a potem wpływamy do kanionu i (mimo niskiego poziomu wody, sama trasa przez kanion nie była jakaś długa) to było pięknie, czuliśmy się jak Indina Jones. Kajaki parkujemy tam, gdzie się da i robimy sobie jeszcze 2 godziny spaceru po kanionie. Ludzi mijamy może łącznie z 10, natomiast faktycznie już na powrocie z kilku zaparkowanych kajaków robi się już ich kilkanaście a kolejne mijamy po drodze. W każdym razie każdemu gorąco polecam taka formę zwiedzania kanionu antylopy.
Ruszamy do hotelu i kolejny stop to Arches. Tu plan jest prosty wjeżdżamy do parku przed 7 robimy Devil’s Garden i lecimy dalej. Plan został zrealizowany i musze przyznać, że to fajny momentami dosyć techniczny szklak, dużo „wspinaczki” po kamieniach i ogólnie bardzo fajna trasa, chociaż kiepsko oznakowana. Mijamy sporo jelonków i mało ludzi, 10 km robimy w jakieś 3h i ruszamy dalej.
Kolejny przystanek Dever. Tu niestety forma trochę zawodzi, bo na 4 osoby 3 są chore, w tym obu kierowców, więc Denver (które uważam za chyba najfajniejsze miasto w stanach) musieliśmy zrobić trochę na 50%. W Denver odwiedzamy Meof Wolfa, który jest ekstra, jemy dobre jedzonko, chodzimy po świetnych miejscach i po dwóch nocach ruszamy do Rocky Moutain.
Tu ze względu na chorobę róbmy tylko krótki 10km szlak na Deer Mountain i z dużym niedosytem ruszamy do Wyoming. Trasa przez 8h nudzi się okrutnie, choroba nie pomogą, dodatkowo mamy 3h opóźnienia i z 20 mamy być w hotelu na 23. Jest to mały lokalny hotel i recepcja jest czynna tylko do 20, dzwonimy, piszemy, zostawiamy voice mail, zero odpowiedzi. Nie bardzo mamy jednak wyjście, a po przyjeździe wisi na drzwiach wielka karta zamknięte, a obok, pan X….. pokój numer 203 jest otwarty, życzymy dobrej nocy. Tak to ja byłem panem X.
Ogólnie był to przyjemny hotel z gigantycznym łóżkiem i wyspałem się jak nigdy, rano pobudka w końcu wraca tez zdrowie i ruszamy do Yellowstone z przystankiem na krótki szlak W Grand Teton.
Tu kolejne trzy zgrzyty, pierwszy to ściana deszczu, drugi to ochłodzenie z 15 na 2 stopnie na termometrze, a my bez kurtek, trzy nasz highlander niestety zaczyna mieć problem z hamulcami - które 3 dni poniżej traci zupełnie. Analiza sytuacji przy kawce w Jackson hole: brak możliwości odwołania hotelu w West Yellowstone, możliwość wymiany samochodu w zasadzie jedynie w SLC (generalnie mieliśmy jeszcze kilka opcji, ale nie mieli nic na wymianę) i decyzja ze Grand Teton odpuszczamy, a Yellowstone robimy po prostu wolniej i samochodem, tak aby nie zamarznąć. Zamiast 3 dni chodzenia po górach, mieliśmy 3 dni w samochodzie i może 6 godzin chodzenia po krótkich szklakach.
Miała być ładna pogoda a finał był taki ze w dzień deszcz w nocy śnieg. Sam park jest cudowny, dużo zwierząt, niestety tez dużo wbiegających pod koła, co w samochodzie, w którym ledwo działają hamulce jest kiepskie. Zwiedzamy wszystkie możliwe punkty, do których da się dojechać, oglądamy bizony, gejzery, więcej bizonów i gejzerów, kozy, łosie, gejzery, gigantyczne kruki, wodospady, białe góry no i gejzery, wieczorami spędzając czas w West Yellowstone.
Jedziemy też do Bozeman zrobić większe zakupy bez podatku i ruszamy po 3 nocach w Montanie do Utach. W Salt Lake City wymieniamy furę i niestety dostajemy 4runnera 2wd, który, poza tym że fajnie wygląda to prowadzi się okropnie, a nasze spalanie z 7-8 litrów na 100 po górach nagle rośnie do 14 po płaskim, ale działa. Natomiast wiedziałem, że ze spalaniem będzie dramat wiec udaje się chociaż ugrać 2 puste baki (oddałem highlandera z pustym bakiem, bo powiedzieli żebym nie tankował jest popsuty no i dodali mi opcje full tu empty do wynajmu). Nie jest to natomiast koniec samochodowej historii.
Chwila odpoczynku w SLC które w sumie jest całkiem przyjemnym miastem i ruszamy do Bryce. W Bryce jakoś tak się złożyło, że wcześniej nie byliśmy, więc znajdujemy najdłuższy i najtrudniejszy hajk na jakieś 14 km żeby zobaczyć jak najwięcej i odrobić sobie siedzenie na dupie przez ostatnie dni. Finał jest taki że oprócz Fariyland Loop, robimy tez Navajo trial i jakiś pomniejszy szklak co łącznie daje jakieś 22km bo amerykanie czasem maja pojęcie słowa długi i trudny. Park fajny, ale w zasadzie w 4 godziny da się zobaczyć wszystko. Przynajmniej wiemy, że nie musimy już tu wracać.
Ruszamy w stronę Zionu, z noclegiem obok. Rano pobudka i w drogę na Angels Landing, oczywiście nie mamy szczęścia w loterii, ale jak to mówią nie ważny jest cel tylko droga, więc planujemy około 18,5km szlak West Rim Zion, który przechodzi tuż obok Angels Landing. Pani strażnik zdziwiona, ale mówi no skoro nie wchodzicie tylko idziecie dalej to nie potrzebujecie permitu wiec proszę. Bez problemu wiec idziemy na szlak. Oczywiście jesteśmy z Polski…. ale respektujemy tez zasady i grzecznie mijamy Angles Landing, które wygląda naprawdę nieźle, ale kolejka jest gigantyczna.
Reszta szlaku niestety trochę rozczarowuje - w sensie jest ladnie bo wysoko, fajnie widoczki i są super momenty, ale ogólnie to trochę nuda. Po 4h jesteśmy na dole, jemy szybkie jedzenie w visitor center i idziemy jeszcze z żoną nad Emerald Pools, szybkie 5,5km poniżej godzinki i trochę rozczarowanie, bo jednak susza sprawia ze jest sucho ;). Zion jest jednak super, szczególnie fakt ze nie wjeżdża się samochodem do parku, tylko dedykowanym autobusem i tu na pewno będziemy chcieli kiedyś wrócić.
Ruszamy do Vegas gdzie docieramy około 15 i oczywiście wymieniamy samochód, bo 4runner zaczął w górach tracić moc i się dławić i dostajemy prawie nowego Forda Edge titanium który tak śmierdzi śmiesznymi papierosami, że mam wątpliwości czy powinienem prowadzić, oczywiście dostajemy kolejny bak paliwa za darmo. Samochód jest wprawdzie mniejszy, ale już nie mam czasu na marudzenie. Jest w super stanie (poza zapachem) i działa wiec musi wystarczyć.
Meldujemy się w hotelu - wybraliśmy Mariott na końcu stripu i to był bardzo wygodny hotel z widokiem na wielkiego bąbla. Wieczorem idziemy do kolejnego Meow Wolf (ten w Denver bardziej mi się podbal, ale polecam oba) i kolejna super wystawa i ciekawe doświadczenie, a tak to chillowanko, wygranie w kasynie 70 usd i oglądanie pijanych ludzi ;).
Ruszamy w najdłuższy fragment podróży i po ponad 9h w aucie ze stopami na: zakupy w outlecie Patagonii w Reno i najgorszy posiłkiem jaki jadłem w stanach (nie stołujcie się w chick-fill-a, chyba że macie problemy z zaparciami) i w końcu jesteśmy nad jeziorem Tahoe. Bierzemy ładny hotel praktycznie przy jeziorze, robimy nad ogniskiem smoresy i idziemy spać.
Rano z żoną zrobiliśmy sobie 25km spacer po okolicach i jest tu pięknie, a następnie wzięliśmy supy i poszliśmy nad jezioro. Woda zimna, ale było słoneczko wiec to był dobrze spędzony czas.
Odpoczywamy, śpimy i jedziemy do Yosemite. Yosemite kocham i już planuje tam kolejne wizyty, robimy sobie fajne 2 hajki łącznie około 30+ km – kawałek pod Half Dome (niestety nie mieliśmy znowu szczęścia) i Nevada Falls, jemy burgera zwycięstwa w Happy Burger Dinner (to z kolei moje ulubione miejsce do jedzenia w tej okolicy) i idziemy spać.
Kolejny dzień to moja już chyba 3 wizyta w sekwojach, które dosyć mocno płoną po drodze, a sam przejazd wyjątkowo się dłużył. Robimy 15km szklaku i to chyba już moja ostatnia wizyta tam, sekwoje są piękne, ale mam wrażenie ze widziałem już wszystko.
Wracamy na ostatnie 2 noce do LA, ale tu mamy jeszcze kilka atrakcji. Po raz kolejny wybieramy się do Universal (nie jestem fanem parków rozrywki, ale Universal mi pasuje) tym razem na Halloween Horror Night, mamy bilety od 14 i spędzamy tam czas do 2 w nocy. Dla mnie to było znacznie za dużo i już od 23 cierpiałem, nie lubię horrorów i mimo że świetnie się bawiłem byłem po prostu przeboćcowany, ile można uciekać przed gościem z piła motorową. Generalnie świetny event, super były wszystkie horrorowe atrakcje. Ludzi dużo - tego się spodziewaliśmy, ale nie spodziewaliśmy się ze będą aż tak pijani i momentami były dziwne sytuacje. Następnego dnia nasze +2 idzie do Disneya, a my na zakupy, cały dzień w sumie jeździmy po outletach i naszych ulubionych miejscach w okolicach LA. Obkupieni i w zasadzie to wypoczęci wracamy spać, a następnego dnia z rana ruszamy na lotnisko i lecimy do domu. Samochód oddany bez problemu, paliwo odliczone, przeprosiny za 3 samochody przyjęte ;). Lot tym razem nowym samolotem wiec było znacznie przyjemniej wracać.
Jak było? Super
Czy za intensywnie? Tak
Ile wydaliśmy? Za dużo
Czy bym to powtórzył? Zdecydowanie
Koszty liczyliśmy na 4 osoby, ale wiadomo ze każdy miał poza logistyką swój budżet. Głównym kosztem był: lot 12800 zł, wynajmem samochodu 5600 zł, paliwo około 3200 zł, hotele około 14000 zł, bilety wstępów i atrakcje 7000 zł, co daje zaokrąglając 11000 zł za osobę. Są to tylko koszty logistyczne wiadomo doszło do tego jeszcze jedzenie, restauracje, zakupy i inne przyjemności, ale tej kwoty nie podam już publicznie, szczególnie że nie był to wyjazd budżetowy ;).