Wakacje to mój wieczny problem wyjazdowy. Kiedyś prawie wcale nie jeździłem w wakacje, ale odkąd ma się dziecko w wieku szkolnym to nie ma dużego wyboru. Teraz jeszcze drugie, 3-letnie komplikuje sprawę. A jeszcze znaleźć jakiś ciekawy kierunek jak już się było w 125 krajach? Kupując 4 bilety trzeba się też trzymać za kieszeń, bo wszystko zbyt mocno się mnoży
;-). Koniec końców, robi się naprawdę wielki problem.
Trafiam w końcu SFO ze Sztokholmu za 1600 zł na ostatnie 2 tygodnie sierpnia. Co prawda w USA byłem już ponad 40 razy (eh te podróże służbowe), widziałem sporo parków na Zachodzie, to jednak tych kalifornijskich jeszcze nie widziałem. Układam, kombinuję i nie za bardzo jest sens wracać się do SFO. Próbuję więc powroty z innych miast i najtaniej wychodzi mi PHX. Do tego można zrobić 24h stopa w Nowym Jorku. Cena trochę większa, bo równo 2000 zł, ale kalkulując czas i bezsensowny powrót, uważam, że to dobra cena.
A potem? Do Sztokholmu tak łatwo dolecieć i wrócić. Nawet FR lata już na Arlandę, ale akurat w moim terminie dolatuje 1 w nocy. Powrót też z bani. LO ma bilety po 900 zł. Postanawiam czekać na szaloną środę. A potem LO zamiast obniżać to podwyższył nawet na 2500! Biorę w końcu na dolot Finnaira za 400 i powrót LO do Gdańska za 300 z zamiarem opuszczenia ostatniego odcinka.
Komplet lotów 2700. I dużo i mało. WAW-HEL-ARN ARN-EWR-SFO PHX-EWR EWR-ARN ARN-WAW
Plan na roadtrip jest taki:
Oprócz San Francisco, zobaczymy jeszcze Lake Tahoe, Mono Lake, Yosemite, Sequoia, Death Valley, Las Vegas, Grand Canyon, Red Rock, Phoenix.
Dołącza jeszcze do nas siostra żony, więc lecimy w piątkę. I tu robi się problem. W USA zawsze lubiłem to, że pokoje z dwoma podwójnymi łóżkami są w znośnej cenie, a tutaj musimy mieć jeszcze rozkładaną sofę. W ogóle przeglądając ceny noclegów to łapałem się za głowę. W SFO pod lotniskiem to minimum 200$, a przy Newark to 250$. Kosmos. Najtaniej w Las Vegas po niecałe 50$, bo liczą, że zarobią na graniu.
Rezerwuję też mid-size SUV bo mamy mnóstwo gratów i wózek. Alamo ma dobrą cenę za 2000 za tydzień.
Jedziemy!Finnairem jeszcze nigdy nie leciałem i w sumie niczym mnie nie zaskoczył. No może tym, że wózek na check inie trzeba spakować do wielkiego wora i oddają dopiero na lotnisku docelowym. Ponoć nie mają wystarczającej ilości obsługi naziemnej by odbierać do dostarczać do bramki. Sprawnie przesiadamy się w Helsinkach i lądujemy na Arlandzie. Miałem zarezerwowany hotel przy XPO niedaleko lotniska, trzeba było poczekać jednak na shuttle. Dotarliśmy o 13:30, ale powiedzieli, że nie wydadzą pokoju do 15. Dookoła są dwa inne hotele. Idziemy poszukać coś do zjedzenia, ale w jedynym możliwym miejscu restauracyjnym, czyli hotelu Scandic, restaurację otwierają dopiero o 17. Dobrze, że obok jest Circle-K, więc zapychamy się fast-foodami. Czekamy na siłę do 15 i meldujemy się. Za 320 zł mamy 5 osobowy pokój, dość spory, nawet z aneksem kuchennym. Dobry deal.
Zrobiło się dość późno, ale chcieliśmy jeszcze odwiedzić Sztokholm. Chciałem przede wszystkim zobaczyć cmentarz Skogskyrkogården, wpisany na listę Unesco, ale zamykają o 16. Podróż pociągiem z Märsta zresztą ciągnie nam się bardzo długo, bo zepsuły się jedne drzwi i coś próbowali naprawiać.
W końcu kręcimy się trochę po mieście. Jest bardzo ciepło jak na Sztokholm, ostro świeci słońce, a ludzi od groma.
Pospacerowaliśmy 2 godzinki i musiało to wystarczyć. To moja trzecia wizyta w Sztokholmie, więc nie miałem ciśnienia by oglądać wszystkie atrakcje.
W centrum zresztą odbywał się jakiś festiwal i nawet policja sprawdzała wszystkich wchodzących. Mówi się o przesycie imigrantów w Szwecji, ale nie za bardzo rzucali się w oczy.
Podróż powrotna to ponad 1.5h, bo ze stacji jeszcze długo czekaliśmy na autobus. Idziemy wcześnie spać, bo nasz United odlatuje o 9:10, więc 6:30 jedziemy już na lotnisko.Kierowcą naszego shuttle jest Polak i podrzuca nas na lotnisko. Musimy iść do check-in UA, bo nie udało się odprawić online. Na trasie ARN-EWR lata jeszcze stary Boeing 757-200 z układem foteli 3-3. Siedzimy na samym końcu, ale rozrzuciło nas trochę. Nasze 5 walizek podręcznych nadają do luku, bo ma nie być na nie miejsca. I faktycznie - ostatnie 3 luki w ogóle są zamknięte na rzeczy załogi.
System rozrywki jest, słuchawki za darmo. Jedzenie całkiem dobre, wino i piwo gratis. United jakiś czas temu podniósł jakość serwisu międzykontynentalnego i ciężko mi się do czegoś przyczepić.
Mimo, że wysiedliśmy ostatni, to do immigration czekaliśmy może 10 minut. Oficer na widok mojej wizy afgańskiej zdębiał i zaczął pytać żonę czy pozwoli mi jechać. Skierowałem tory rozmowy na nasz roadtrip i w puścił nas dalej. Walizki już czekały zdjęte z taśmy. Zaraz za drzwiami robimy drop-off i idziemy na nową kontrolę. Przylecieliśmy 30 minut przed czasem, więc nasze 1:50 na przesiadkę spokojnie wystarczyło. Nawet coś zjedliśmy w knajpie na lotnisku.
Do SFO zabrał nas Boeing 777-200. Rozrzuciło nas jeszcze bardziej. Tutaj pomimo 5.5h lotu, do jedzenia tylko precelki. Pod koniec ciężko już było, ale nasz 3-latek zniósł wszystko wyjątkowo dobrze.
W SFO noclegi w pokojach dla 5 osób były absurdalnie drogie, więc zarezerwowałem Crowne Plaza pod lotniskiem w układzie 2+2 i poprosiłem o baby crib. Młody w crib się zmieścił, a pokój był na tyle duży, że mieliśmy komfort. Cena 110$ za dobę. Wieczorem jeszcze idziemy po zakupy i można odsypiać podróż i jet-laga.
Warto jeszcze wspomnieć, że do hotelu jest darmowy shuttle, ale po wyjściu kierowca do każdego mówił "you give me a tip" i jak mu dałem 2$ to mówił, że za mało bo dużo bagaży. Taka amerykańska kultura
:)
W sobotę rano lekki falstart. Uber do centrum to 30$, ale pomyśleliśmy, że pojedziemy pociągiem. Tranzyt na google maps pokazywał, że z naszej stacji dzisiaj nic nie jedzie do 10, ale ze stacji wcześniej coś powinno jechać. Wzięliśmy więc Ubera za 10$ (Tesla) do stacji. Kupiłem bilety za 18$ i okazało się, że jedzie właśnie ten pociąg o 10 dopiero. A była 8 rano. Szlag by ich
;)
Łapię wifi ze sklepu i bierzemy Ubera do centrum. 30$ wyrzuciłem w błoto.
W San Francisco byłem już w 2009 i nadal uważam je za jedyne miasto w USA z klimatem. Zaczynamy oczywiście od Powell Street. Kupuję bilety dzienne na komunikację (13$/os., brak zniżkowych).
Jeden wagonik stoi jako obiekt muzealny, ale można wejść i się pobawić.
Wagonik jest malutki i dzięki temu można go obracać - taka to zawrotka
:)
Kolejka była niewielka, bo to sobota rano, więc zaraz ruszamy. Dla mnie było tylko miejsce stojące z trzymaniem się i wychylaniem. Kazali wziąć plecak na przód bym kogoś nie walnął na mijance.
Prowadzenie tego tramwaju to dość ciężka robota i trzeba się namachać wajchami. Jedziemy trochę góra, dół i wysiadamy przy Lombard street, słynnej z zakrętów uliczki.
Potem niestety trzeba wejść na górę. Tu widać jak jest stromo. Pchając wózek nieźle się zmachałem...
Wychodzimy na punkt widokowy. Przejaśnia się i widać Alcatraz. Zostajemy też tutaj chwilę na placu zabaw, bo młodemu też się trochę należy.
Dochodzimy do końca trasy tramwajowej - tu końcowa zajezdnia.
Idziemy na plażę i w stronę Fisherman's Wharf.
Nie pamiętałem jaka cepelia tutaj była. W dodatku co chwila jeżdżą jacyś szpanerzy w samochodach podnoszonych.
Zjadamy coś na szybciora w barze i idziemy w stronę foczek.
Stara rampa do wodowania łódek:
No i są foczki na Pier 39. Połowa mniej niż kiedyś, ale i tak dobrze, że są.
Golden Gate ledwo widać, ale jest lepiej niż było rano i nadzieja, że jak tam dojedziemy to będzie pełny.
Spędziliśmy tu mnóstwo miłego czasu. Na foczki można nieustannie patrzeć, mimo, że nic nie robią
:)
Autobusem i trolejbusem jedziemy na Painted Ladies na kultowy widoczek.
I z powrotem, najpierw trolejbusem, a potem autobusem pod Golden Gate. Autobusy wypchane pod dach i nawet w jeden z wózkiem nas nie wpuścili...
Wracamy na Fisherman's Wharf coś znowu zjeść. Piekielnie drogo, ale mają na szczęście menu dla dzieci. Porcje dla dzieci są takie, że ja mam trudności by zjeść. Ten schemat powtarzał się dość często, więc zawsze brałem 2 dania dla dzieci i 2 dla dorosłych. Każdy się najadł po pachy i nic się nie marnowało.
Do hotelu wracamy autobusem. Nasz bilet nie działał gdy pokazaliśmy 1-dniowy, ale pan powiedział byśmy i tak wsiadali. 1.5h jazdy do hotelu.
Bardzo udany dzień w SFO. Jutro rano zamierzam jechać po samochód i ruszamy na roadtrip.Z samego rana biorę shuttle na lotnisko i idę w stronę kantoru Alamo. Pani pyta się ile mam osób i bagażu i proponuje klasę wyższego SUVa. Całość 100$ więcej, ale odejmie 50$ za fotelik. Przy 50$ dopłaty decyduję się na premium SUVa i dostaję Dodge Durango. Faktycznie wielkie bydle, 7-miejscowe. Dostaję obsługę składania i rozkładania foteli i jadę do hotelu po resztę bandy.
Wybór był dobry, Ładujemy 5 walizek, 5 plecaków, wózek do bagażnika, a z tyłu jest miejsca dla żony z dwójką dzieci, w tym jeden w foteliku. Jedziemy w stronę Lake Tahoe. Prędkości raczej spokojne - samochód ogólnie palił pomiędzy 10-13 litrów/100km. Na szczęście paliwo tańsze niż w Polsce, ale nie w Kalifornii. Tutaj dochodziło nawet do 6$/galon, a np. w Nevadzie czy Arizonie potem udało mi się tankować nawet z 3.2-3.5$/galon. Ogromna różnica jak na ten sam kraj...
Po wyjeździe z SFO, krajobraz zmienia się na pagórkowaty, a potem górzysty. Jedziemy najpierw od północnej strony jeziora Tahoe. Mimo niedzieli, w Tahoe City bez problemu parkujemy i idziemy poszukać coś do jedzenia. W popularnej knajpce biorą rezerwację na za pół godziny, ale udaje nam się znaleźć coś innego na uboczu. Problem jaki mam często w USA to knajpy z jedzeniem za 25-30$ za danie są bardzo smaczne, a z jedzeniem za 15-20$ to smażony szit. Jadąc w 5 osób i stołując się po 30$ z rodziną można szybko pójść z torbami
;-)
A jeziorko bardzo ładne. O tej porze roku nie ma niestety zaśnieżonych gór, bo one robią klimat...
Ale można pomoczyć nogi. Jest też plac zabaw, więc chłopaki mogą trochę poszaleć po 4h jeździe.
Springhill Suites - bardzo fajny. Nie miałem dużego wyboru bo szukałem pokoju na 5 osób i tam mieli rozkładaną sofę. W Maderze i Fresno pokazywało mi łącznie 5 hoteli, z czego 3 po 200$
;)
Szczere pytanie - jak daliście radę na tak długim locie z trzylatkiem? Sam mam chłopca 2,5 roku na pokładzie i ciągnie mnie na jakiś dalszy trip z rodziną, choćby do USA, ale sobie tego nie wyobrażam jak ogarnąć przelot z takim maluchem. Tydzień temu lecieliśmy POZ-MUC-BIO, czyli relatywnie krótka trasa. Drugi odcinek MUC-BIO zajął 2,5 godziny i kończyły się nam pomysły, a małemu już coraz bardziej doskwierała nuda i zaczynało się skakanie po nas i walka o to, by nie kopał w poprzedzające fotele. Wykorzystaliśmy przekąski, miśki, książeczki, inne zabawki etc. Jak ogarnęliście lot za ocean? Jak to się robi?
Jak nasz starszy syn miał 3-6 lat to lataliśmy dużo dalekich lotów, szczególnie do Azji. Zawsze wybierałem loty by długi odcinek był w nocy i wtedy przesypiał 9h. Patentem było jeszcze zajmowanie ostatnich rzędów w samolocie bo jak zostawały jakieś puste miejsca to można było go położyć.Tutaj loty bardzo sprawnie poszły, lepiej niż się spodziewaliśmy. Konieczny tablet z bajkami, ale i to się nudzi. Zabawy z bratem i ciocią trochę pomogły. Sporo się bawił swoimi zabawkami.
krzykrzysztof napisał:Super relacja. A jakim sprzętem robione zdjęcia?Bardziej w czym obrabiane.Ale faktycznie ładne.Wyslane z telefonu przez Tapatalka
Extra relacja i foty, jak zwykle zresztą. W których dniach dokładnie byliście w Las Vegas, Sedonie i Phoenix? Bo coś mi się zdaje, że znowu mogliśmy się minąć (tak ja w te ferie na St. Maarten o 1 dzień
:)) Sedona dla mnie to jedno z najpiękniejszych miasteczek w jakich kiedykolwiek byłem, spaliśmy tam 2 noce teraz w sierpniu
@mapa Las Vegas 21.08, Grand Canyon 22.08, Sedona 23.08@brzemia @krzykrzysztof Sony A7 III + Sony 12-24 i Sony 24-105 + Photoshop@QbaqBA wiesz, niektóre przeceny dalej szokują. A szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę, że USA są teraz naprawdę drogie.
cart napisał:Kanion na początku przykryty był całkowicie chmurami, ale znowu zaczęło się przejaśniać.Chmury dodają niesamowitego uroku.Super relacja i zdjęcia. Dzięki.
A dla mnie NYC ma coś w sobie
:D choć faktycznie najlepiej wspominam miejsca, gdzie można było uciec od zgiełku miasta.Dzięki za super relacje, jak zawsze piękne zdjęcia
:)
Trafiam w końcu SFO ze Sztokholmu za 1600 zł na ostatnie 2 tygodnie sierpnia. Co prawda w USA byłem już ponad 40 razy (eh te podróże służbowe), widziałem sporo parków na Zachodzie, to jednak tych kalifornijskich jeszcze nie widziałem. Układam, kombinuję i nie za bardzo jest sens wracać się do SFO. Próbuję więc powroty z innych miast i najtaniej wychodzi mi PHX. Do tego można zrobić 24h stopa w Nowym Jorku. Cena trochę większa, bo równo 2000 zł, ale kalkulując czas i bezsensowny powrót, uważam, że to dobra cena.
A potem? Do Sztokholmu tak łatwo dolecieć i wrócić. Nawet FR lata już na Arlandę, ale akurat w moim terminie dolatuje 1 w nocy. Powrót też z bani. LO ma bilety po 900 zł. Postanawiam czekać na szaloną środę. A potem LO zamiast obniżać to podwyższył nawet na 2500! Biorę w końcu na dolot Finnaira za 400 i powrót LO do Gdańska za 300 z zamiarem opuszczenia ostatniego odcinka.
Komplet lotów 2700. I dużo i mało.
WAW-HEL-ARN
ARN-EWR-SFO
PHX-EWR
EWR-ARN
ARN-WAW
Plan na roadtrip jest taki:
Oprócz San Francisco, zobaczymy jeszcze Lake Tahoe, Mono Lake, Yosemite, Sequoia, Death Valley, Las Vegas, Grand Canyon, Red Rock, Phoenix.
Dołącza jeszcze do nas siostra żony, więc lecimy w piątkę. I tu robi się problem. W USA zawsze lubiłem to, że pokoje z dwoma podwójnymi łóżkami są w znośnej cenie, a tutaj musimy mieć jeszcze rozkładaną sofę. W ogóle przeglądając ceny noclegów to łapałem się za głowę. W SFO pod lotniskiem to minimum 200$, a przy Newark to 250$. Kosmos. Najtaniej w Las Vegas po niecałe 50$, bo liczą, że zarobią na graniu.
Rezerwuję też mid-size SUV bo mamy mnóstwo gratów i wózek. Alamo ma dobrą cenę za 2000 za tydzień.
Jedziemy!Finnairem jeszcze nigdy nie leciałem i w sumie niczym mnie nie zaskoczył. No może tym, że wózek na check inie trzeba spakować do wielkiego wora i oddają dopiero na lotnisku docelowym. Ponoć nie mają wystarczającej ilości obsługi naziemnej by odbierać do dostarczać do bramki. Sprawnie przesiadamy się w Helsinkach i lądujemy na Arlandzie. Miałem zarezerwowany hotel przy XPO niedaleko lotniska, trzeba było poczekać jednak na shuttle. Dotarliśmy o 13:30, ale powiedzieli, że nie wydadzą pokoju do 15.
Dookoła są dwa inne hotele. Idziemy poszukać coś do zjedzenia, ale w jedynym możliwym miejscu restauracyjnym, czyli hotelu Scandic, restaurację otwierają dopiero o 17. Dobrze, że obok jest Circle-K, więc zapychamy się fast-foodami. Czekamy na siłę do 15 i meldujemy się. Za 320 zł mamy 5 osobowy pokój, dość spory, nawet z aneksem kuchennym. Dobry deal.
Zrobiło się dość późno, ale chcieliśmy jeszcze odwiedzić Sztokholm. Chciałem przede wszystkim zobaczyć cmentarz Skogskyrkogården, wpisany na listę Unesco, ale zamykają o 16.
Podróż pociągiem z Märsta zresztą ciągnie nam się bardzo długo, bo zepsuły się jedne drzwi i coś próbowali naprawiać.
W końcu kręcimy się trochę po mieście. Jest bardzo ciepło jak na Sztokholm, ostro świeci słońce, a ludzi od groma.
Pospacerowaliśmy 2 godzinki i musiało to wystarczyć. To moja trzecia wizyta w Sztokholmie, więc nie miałem ciśnienia by oglądać wszystkie atrakcje.
W centrum zresztą odbywał się jakiś festiwal i nawet policja sprawdzała wszystkich wchodzących. Mówi się o przesycie imigrantów w Szwecji, ale nie za bardzo rzucali się w oczy.
Podróż powrotna to ponad 1.5h, bo ze stacji jeszcze długo czekaliśmy na autobus. Idziemy wcześnie spać, bo nasz United odlatuje o 9:10, więc 6:30 jedziemy już na lotnisko.Kierowcą naszego shuttle jest Polak i podrzuca nas na lotnisko. Musimy iść do check-in UA, bo nie udało się odprawić online. Na trasie ARN-EWR lata jeszcze stary Boeing 757-200 z układem foteli 3-3. Siedzimy na samym końcu, ale rozrzuciło nas trochę. Nasze 5 walizek podręcznych nadają do luku, bo ma nie być na nie miejsca. I faktycznie - ostatnie 3 luki w ogóle są zamknięte na rzeczy załogi.
System rozrywki jest, słuchawki za darmo. Jedzenie całkiem dobre, wino i piwo gratis. United jakiś czas temu podniósł jakość serwisu międzykontynentalnego i ciężko mi się do czegoś przyczepić.
Mimo, że wysiedliśmy ostatni, to do immigration czekaliśmy może 10 minut. Oficer na widok mojej wizy afgańskiej zdębiał i zaczął pytać żonę czy pozwoli mi jechać. Skierowałem tory rozmowy na nasz roadtrip i w puścił nas dalej. Walizki już czekały zdjęte z taśmy. Zaraz za drzwiami robimy drop-off i idziemy na nową kontrolę. Przylecieliśmy 30 minut przed czasem, więc nasze 1:50 na przesiadkę spokojnie wystarczyło. Nawet coś zjedliśmy w knajpie na lotnisku.
Do SFO zabrał nas Boeing 777-200. Rozrzuciło nas jeszcze bardziej. Tutaj pomimo 5.5h lotu, do jedzenia tylko precelki. Pod koniec ciężko już było, ale nasz 3-latek zniósł wszystko wyjątkowo dobrze.
W SFO noclegi w pokojach dla 5 osób były absurdalnie drogie, więc zarezerwowałem Crowne Plaza pod lotniskiem w układzie 2+2 i poprosiłem o baby crib. Młody w crib się zmieścił, a pokój był na tyle duży, że mieliśmy komfort. Cena 110$ za dobę. Wieczorem jeszcze idziemy po zakupy i można odsypiać podróż i jet-laga.
Warto jeszcze wspomnieć, że do hotelu jest darmowy shuttle, ale po wyjściu kierowca do każdego mówił "you give me a tip" i jak mu dałem 2$ to mówił, że za mało bo dużo bagaży. Taka amerykańska kultura :)
W sobotę rano lekki falstart. Uber do centrum to 30$, ale pomyśleliśmy, że pojedziemy pociągiem. Tranzyt na google maps pokazywał, że z naszej stacji dzisiaj nic nie jedzie do 10, ale ze stacji wcześniej coś powinno jechać. Wzięliśmy więc Ubera za 10$ (Tesla) do stacji. Kupiłem bilety za 18$ i okazało się, że jedzie właśnie ten pociąg o 10 dopiero. A była 8 rano. Szlag by ich ;)
Łapię wifi ze sklepu i bierzemy Ubera do centrum. 30$ wyrzuciłem w błoto.
W San Francisco byłem już w 2009 i nadal uważam je za jedyne miasto w USA z klimatem. Zaczynamy oczywiście od Powell Street. Kupuję bilety dzienne na komunikację (13$/os., brak zniżkowych).
Jeden wagonik stoi jako obiekt muzealny, ale można wejść i się pobawić.
Wagonik jest malutki i dzięki temu można go obracać - taka to zawrotka :)
Kolejka była niewielka, bo to sobota rano, więc zaraz ruszamy. Dla mnie było tylko miejsce stojące z trzymaniem się i wychylaniem. Kazali wziąć plecak na przód bym kogoś nie walnął na mijance.
Prowadzenie tego tramwaju to dość ciężka robota i trzeba się namachać wajchami. Jedziemy trochę góra, dół i wysiadamy przy Lombard street, słynnej z zakrętów uliczki.
Potem niestety trzeba wejść na górę. Tu widać jak jest stromo. Pchając wózek nieźle się zmachałem...
Wychodzimy na punkt widokowy. Przejaśnia się i widać Alcatraz. Zostajemy też tutaj chwilę na placu zabaw, bo młodemu też się trochę należy.
Dochodzimy do końca trasy tramwajowej - tu końcowa zajezdnia.
Idziemy na plażę i w stronę Fisherman's Wharf.
Nie pamiętałem jaka cepelia tutaj była. W dodatku co chwila jeżdżą jacyś szpanerzy w samochodach podnoszonych.
Zjadamy coś na szybciora w barze i idziemy w stronę foczek.
Stara rampa do wodowania łódek:
No i są foczki na Pier 39. Połowa mniej niż kiedyś, ale i tak dobrze, że są.
Golden Gate ledwo widać, ale jest lepiej niż było rano i nadzieja, że jak tam dojedziemy to będzie pełny.
Spędziliśmy tu mnóstwo miłego czasu. Na foczki można nieustannie patrzeć, mimo, że nic nie robią :)
Autobusem i trolejbusem jedziemy na Painted Ladies na kultowy widoczek.
I z powrotem, najpierw trolejbusem, a potem autobusem pod Golden Gate. Autobusy wypchane pod dach i nawet w jeden z wózkiem nas nie wpuścili...
Wracamy na Fisherman's Wharf coś znowu zjeść. Piekielnie drogo, ale mają na szczęście menu dla dzieci. Porcje dla dzieci są takie, że ja mam trudności by zjeść. Ten schemat powtarzał się dość często, więc zawsze brałem 2 dania dla dzieci i 2 dla dorosłych. Każdy się najadł po pachy i nic się nie marnowało.
Do hotelu wracamy autobusem. Nasz bilet nie działał gdy pokazaliśmy 1-dniowy, ale pan powiedział byśmy i tak wsiadali. 1.5h jazdy do hotelu.
Bardzo udany dzień w SFO. Jutro rano zamierzam jechać po samochód i ruszamy na roadtrip.Z samego rana biorę shuttle na lotnisko i idę w stronę kantoru Alamo. Pani pyta się ile mam osób i bagażu i proponuje klasę wyższego SUVa. Całość 100$ więcej, ale odejmie 50$ za fotelik. Przy 50$ dopłaty decyduję się na premium SUVa i dostaję Dodge Durango. Faktycznie wielkie bydle, 7-miejscowe. Dostaję obsługę składania i rozkładania foteli i jadę do hotelu po resztę bandy.
Wybór był dobry, Ładujemy 5 walizek, 5 plecaków, wózek do bagażnika, a z tyłu jest miejsca dla żony z dwójką dzieci, w tym jeden w foteliku. Jedziemy w stronę Lake Tahoe. Prędkości raczej spokojne - samochód ogólnie palił pomiędzy 10-13 litrów/100km. Na szczęście paliwo tańsze niż w Polsce, ale nie w Kalifornii. Tutaj dochodziło nawet do 6$/galon, a np. w Nevadzie czy Arizonie potem udało mi się tankować nawet z 3.2-3.5$/galon. Ogromna różnica jak na ten sam kraj...
Po wyjeździe z SFO, krajobraz zmienia się na pagórkowaty, a potem górzysty. Jedziemy najpierw od północnej strony jeziora Tahoe. Mimo niedzieli, w Tahoe City bez problemu parkujemy i idziemy poszukać coś do jedzenia. W popularnej knajpce biorą rezerwację na za pół godziny, ale udaje nam się znaleźć coś innego na uboczu. Problem jaki mam często w USA to knajpy z jedzeniem za 25-30$ za danie są bardzo smaczne, a z jedzeniem za 15-20$ to smażony szit. Jadąc w 5 osób i stołując się po 30$ z rodziną można szybko pójść z torbami ;-)
A jeziorko bardzo ładne. O tej porze roku nie ma niestety zaśnieżonych gór, bo one robią klimat...
Ale można pomoczyć nogi. Jest też plac zabaw, więc chłopaki mogą trochę poszaleć po 4h jeździe.