Boliwię jako kraj chciałem odwiedzić przede wszystkim ze względu na największe solanisko na świecie - Salar de Uyuni. Pierwsza próba była w połowie listopada 2021 roku, kiedy odwiedziłem Puno i jezioro Titicaca w Peru. Niestety był to czas Covid-19 i granice były zamknięte. Teoretycznie na dworcu autobusowym w Puno oferowali dojazdy do granicy i dawali wskazówki jak nielegalnie ją przekroczyć, ale postanowiliśmy nie spędzić części swojego życia w boliwijskim więzieniu
:P Drugie podejście było pod koniec listopada tego samego roku, kiedy zwiedzialiśmy pustynię Atacama (Chile) i byliśmy zaledwie 5 km od boliwijskiej granicy i 11 km od Laguny Verde oraz Laguny Blanca niedaleko wulkanu Licancabur. Niestety był to czas, kiedy Chile (podobnie jak reszta świata) było totalnie zamknięte i jedyne otwarte przejście graniczne, to port lotniczy w Santiago de Chile.
Z perspektywy czasu uważam, że dobrze się stało, bo nasza podróż pewnie skończyłaby się tylko na Salar de Uyuni (ewentualnie Copacabana i La Paz), a tak udało nam się przez 3 tygodnie przemierzyć kraj ze wschodu na zachód, z zachodu na południe oraz południa na wschód.
Lądujemy w południe w Bogocie (Kolumbia) i mamy kilkanaście godzin, aby wyskoczyć na miasto. Lot do Boliwi (Santa Cruz de la Sierra) zaplanowany jest na godzinę 21:10. Bogotę już kiedyś odwiedziliśmy, ale poprzednio nie udało nam się wjechać na wzgórze Monserrate ze względu na pogodę, więc idealnie mogliśmy wykorzystać prawie 9h layover'a.
Zostawiamy bagaże w przechowalni na lotnisku i zamawiamy Ubera do centrum. Po drodze mijamy słynną dzielnicę Santa Fe, jemy szybkie śniadanie i udajemy się w kierunku Teleferico Monserrate. Jest weekend, więc kolejka do kolejki jest długa, ale całość powoli się rusza. Po godzinie jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami biletu RT i wjeżdżamy na górę.
Sama góra Monserrate wznosi się na wysokość 3152 m n.p.m., gdzie znajduje się m.in. kościół z kapliczką poświęconą El Señor Caído. Widoki, o ile jest ładna pogoda, są naprawdę super.
Zwiedzamy górę, kupujemy lokalne przekąski, pamiątki i powoli kierujemy się w stronę Teleferico, zwłaszcza, że w oddali widać chmury i na pewno zacznie padać...
Skoro była kolejka na dole, to nie dziwi kolejka na górze, ale ... jest co najmniej ze 3-4 razy dłuższa. Spędzamy w niej dobre 2-2,5h i dochodzimy do budynku Teleferiko, gdzie widać, że trzeba będzie czekać kolejne 60-90 min., a nam powoli kończy się czas, aby komfortowo dojechać na lotnisko.
Zagaduję do dziewczyny z obsługi i pytam się, czy jest możliwość wykupienia FastPass'a, bo o 21:10 mamy wylot z Bogoty, ale dostaję info, że o tej godzenie już nie
:( Chwilę później podchodzi druga dziewczyna i prosi o pokazanie biletów lotniczych i daje znać, że przeniesie nas do kolejki PL. Jest przed godziną 18 i po 15 min. wsiadamy do kolejki, która zwozi nas na dół. Zamawiamy na szybko Ubera i sprawnie docieramy na lotnisko, gdzie pozostaje jeszcze dość dużo czasu do odlotu.
Odbieramy nasze bagaże z przechowalni, udajemy się do odprawy jeszcze przed kontrolą bezpieczeństwa i pytamy, czy nasze loty są aktualne. Pani sprawdza bilety oraz dokumenty i pyta o wylot z Boliwii. Odpowiadamy, że zamierzamy opuścić Boliwię drogą lądową, natomiast posiadamy oraz pokazujemy bilety do Europy z US i dostajemy potwierdzenie, że jest ok. Prawie ok ...
Na 10 min. przed zamknięciem gate'a udajemy się do samolotu i nasze bilety nie przechodzą... powód - gdzie jest nasze potwierdzenie opuszczenia Boliwii... No nie ma, bo nie da się zarezerwować autobusu Boliwia -> Paragwaj, a nasze bilety US -> Europa można sobie wsadzić w d...
To jest taki moment w podróży, który lubię po czasie, bo pozwolił nam zdobyć kolejne doświadczenia jak sobie poradzić w trudnej sytuacji - 10 min. na załatwienie wyjazdu z obcego kraju i przy okazji nie wydania na ten cel miliona monet
:P Udało się
:)
Lot Bogota -> Santa Cruz de la Sierra bardzo spokojny, ale przed nami mała niepewność, bo jak dotrzeć do hotelu po 2 nocy, który jest praktycznie w centrum miasta, które nie słynie z bezpieczeństwa. Na lotnisku na szczęście był Internet i mogliśmy spokojnie zamówić Uber'a, którego standardy są nieco inne niż w Europie. Ograniczenie prędkości to tylko sugestia, czerwone światło jest tylko po to, aby się rozejrzeć, czy nic nie jedzie, a na moje pytanie czy są tutaj jakieś fotoradary kierowca się tylko zaśmiał
:) Po drodze daje jeszcze znać, że to nie jest bezpiecznie miasto (pewnie jak każde inne w Ameryce Południowej / Środkowej) i przed 3 w nocy dojeżdżamy do La Siesta Hotel, gdzie spędzimy kolejne 2 dni.@elgigio, @Gadekk, @marek2011 proszę o chwilę cierpliwości i odpowiem na Wasze pytania - aktualnie we Wrocławiu przydaje się każda para rąk do pomocy, a wieczorem bez prądu nie mam już możliwości odpisania.
Sytuacja chwilowo wygląda na spokojną + jest prąd, więc już odpowiadam na pytania.
@elgigio. Mogę tylko powiedzieć, że czasem zdarza się, że człowiek robi irracjonalne rzeczy w podróży
:P Na obronę mogę dodać, że: 1. Ustawiliśmy się do kolejki na dół i widząc, że mamy jeszcze dużo czasu (niestety nie wiedzieliśmy ile), to zarówno moja małżonka poszła porobić jeszcze zdjęcia, a później ja polatać dronem po okolicy. Trochę czasu nam zleciało, trochę postaliśmy w kolejce, a po wejściu do budynku Teleferico okazało się, że jest jak w parkach rozrywki (przechodzisz do kolejnego pomieszczenia i widzisz masę ludzi ustawionych ciasno w wężyku między taśmami / barierkami). 2. Jako, żeby był to tylko ~9h layover, to nie było sensu kupować karty SIM i polegałem na mapach offline z maps.me (brak Internetu), gdzie piesza trasa pokazuje ponad 1,5h. Pewnie to jest błąd, bo jak przyjmiemy, że średnia prędkość na piechotę to 5 km/h, to pokonanie 2,5 km (zwłaszcza z góry na dół) powinna zająć nie więcej niż 30 min. (uznajmy 40 min. z postojami na robienie zdjęć), ale ... (pkt 3).
3. Bogota (Kolumbia) to nie Polska, czy Europa i poziom bezpieczeństwa jest mniejszy. Oczywiście był weekend, było dużo ludzi i pewnie prawdopodobieństwo było znikome o jakiś napad, ale, gdybym był tam sam to pewnie trasę zrobiłbym w 10-15 min., jednak będąc w więcej osób trzeba podejmować wspólne decyzje.
@Gadekk. Generalnie w dobie smartphone'ów i aplikacji na telefony bardzo dużo pomagają wcześniej zapisane dane. Najprostszy sposób na zakup wyjazdu z danego kraju, to rezerwacja biletów lotniczych na 2-3 tyg. do przodu od wjazdu z danego kraju, z możliwością odwołania i pełnego zwrotu (podobnie jak działa rezerwacja noclegów na Booking.com, czy Hotels.com). Całą rezerwację naprawdę przyśpieszają aplikacje, gdzie mamy już zapisane dane pasażerów i podpięte karty bankowe. Czasem takie rezerwacje działają w trybie "płatność w obiekcie"
:) Po więcej szczegółów zainteresowane osoby zapraszam na priv.
@marek2011. Dzięki
:)La Siesta Hotel jak to hotel - na plus posiada basen, gdzie przy temperaturze ponad 30 stopni człowiek naprawdę docenia możliwość schłodzenia się. Ale nie można tylko leżeć i trzeba w ciągu dnia załatwić kilka rzeczy i zwiedzić miasto. Dwie podstawowe kwestie do załatwienia to lokalna waluta i Internet, które pierwszego dnia ogarniamy bez problemu.
1. Waluta. Próbujemy wypłacić Revolutem w bankomacie Banco Ganadero i brak prowizji bardzo nas ucieszył
:)
2. Internet. Przy głównym placu (Plaza Metropolitana 24 de Septiembre) siedzibę ma firma Entel (Multicentro Entel), gdzie bez problemu da się załatwić kartę SIM i pakiet GB. A żeby było jeszcze prościej, to przed wejściem do firmy rozłożeni są sprzedawcy, którzy za niewielką opłatą oferują już zarejesrtowane karty SIM. Jeśli ktoś nie ma czasu, to może skorzystać, ale bez problemu da się to samo załatwić w oficjalnym salonie po okazaniu paszportu. Karta SIM kosztowała 10 BOB i pakiet GB wg uznania:
Samo miasto nie ma za dużo do zaoferowania i główne atrakcje to Plaza Metropolitana 24 de Septiembre, Catedral Metropolitana Basilica Meno de San Lorenzo de Santa Cruz oraz Paseo Artesanal La Recova, gdzie można kupić lokalne pamiątki. W mapach Google'a zaznaczyłem sobie jeszcze Parque El Arenal, ale całość niestety była ogrodzona i niedostępna do odwiedzenia.
Mija godzina 14:30 i jesteśmy już powoli głodni. Jak to bywa w Ameryce Południowej czasem nie ma sensu szukać ocen na Google / TripAdvisor tylko trzeba wejść do pierwszej lepszej knajpy i zapytać, czy mają w ogóle cokolwiek do jedzenia
:) Wchodzimy do DUDA POP BAR, siadamy do stolika i przeglądamy lokalne menu co tam Andrzej ma do zaoferowania. Podchodzi do nas gościu z ciemną karnacją oraz koszulką Barcelony i pyta co chcemy zmówić. Zamiast zamówienia od razu pytam o klub i okazuje się, że na koszulce jest 9
:) Lewandowski! Soy Polaco y me gusta soccer! Okazało się, że nasz kelner jest Wenezuelczykiem i fanem Barcelony
:) Polski akcent w Ameryce Południowej (x2) zawsze jest mile widziany
:) Zamawiamy lokalne menu oraz napoje chłodzące.
Następnie kręcimy się po mieście, odwiedzając najpierw Paseo Artesanal La Recova, udajemy się na główny plac, gdzie chcemy zwiedzić kościół, ale niestety był już zamknięty.
Przed godziną 17 wracamy do hotelu na odpoczynek, gdzie przy basenie delektujemy się napojami chłodzącymi.
Przy okazji, to w Boliwii mają dostępne śmiesznie tanie Cuba Libre w plastikowych butelkach (m.in. 250 ml)
:) W porównaniu do lokalnego piwa, cenowo Cuba Libre wychodzi bardzo dobrze (np. 250 ml kosztuje 5 BOB, czyli niecałe 2,80 PLN).
Jest też wrocławski akcent - browar Prost
:)
Po dwóch dniach spędzonych w Santa Cruz de la Sierra (a właściwie 1,5) wymeldowujemy się z La Siesta Hotel i chcemy jechać w kierunku La Paz i El Alto oraz po drodze odwiedzić kilka miejsc. Z samego rana odwiedzamy jeszcze Catedral Metropolitana Basilica Meno de San Lorenzo de Santa Cruz, której nie udało nam się zwiedzić poprzedniego dnia.
Kolejna na mapie jest Samaipata, do której transport z Santa Cruz organizuje m.in. firma Asoc. Transporte El Fuerte. Nie pamiętam dokładnie ile płaciliśmy za transport, ale obecnie Google podpowiada 30 BOB, czyli około 17 PLN. Standardowo bus odjeżdża gdy ma pełne obłożenie i trafia mi się miejsce obok treściowej Boliwijki z gówniakiem, który ma ADHD. Na szczęście po przyjęciu 10-cio krotnej dawki cukru (żelki, czipsy, ciastka i batoniki w dowolnej konfiguracji) usypia i nie kopie nogami
:P
Po drodze szybkie tankowanie oraz mijamy, a właściwie nas mijają bardzo ciekawe konstrukcje przeciwdeszczowe - motocykle z parasolkami
:) Sorki za jakość zdjęcia, ale nie dało się zrobić nic dobrego w ruchu
:)
Docieramy do Samapipaty po godzinie 15 i najpierw zwiedzamy miasto, następnie udajemy się do lokalnej knajpy, która prowadzona jest Włocha (La Artistica Trattoria Pizza & Pastas), gdzie odbywają się lokalne (gitarowe) koncerty
:P Zamawiamy pizzę oraz napoje chłodzące, a następnie przy głównym placu łapiemy taxi do Hostalu Serena, który położony jest na bardzo ładnym wzgórzu.
Sama Samaipata i okolice ma trochę miejsc do zaoferowania (Parque Nacional Amboro, Laguna Volcan, Codo de los Andes, El Fuerte de Samaipata, Bosque de Helechos Gigantes), ale tym razem dla nas jest to miejsce tylko do zatrzymania się w dalszej podróży i musimy się zadowolić szybkim lotem po okolicy.
Około południa następnego dnia wymeldowujemy się z Hostalu Serena, docieramy do centrum i łapiemy transport do Mairany, skąd zamierzamy złapać bus'a - początkowo do Sucre, ale zmieniamy plany na Cochabambę. Po rozeznaniu okazuje się, że dwie firmy obsługują przejazd i Sindicatio de Transporte "Mairana" oferuje najbliższy start - o 15:30. Mamy więc czas i udajemy się do lokalnego marketu - Mercado Central Mairana. Moja małżonka po zobaczeniu warunków i lokalnego menu stwierdziła - ja spier@#$% uciekam, natomiast ja tradycyjne muszę skosztować lokalne przysmaki. Po to płacę 200-300 PLN co 3 lata za szczepionkę na dur brzuszny, żeby móc testować najgorsze budy w danym kraju
:) Moja zamówiona zupka, która wygląda jak krupnik, jest wyśmienita - jeść i rzygać
:D
Sama podróż pomiędzy Samaipata a Cochabamba przebiegła spokojnie, ale opóźnienie oczywiście było. Zamiast dotrzeć na godz. 21, to przyjechaliśmy po 1 w nocy. Dla osób, które podróżowały trochę po Amerycie Południowej doskonale wiedzą, że to nic nowego
:) Kierowca wysadza nas pośrodku niczego i wskazuje miejsce postoju taksówek, gdzie o pierwszej w nocy obudziliśmy jakiegoś gościa na parkingu, który otworzył nam bagażnik na heblowaną metrową deskę, zapakowaliśmy bagaże i ruszyliśmy do zamówionego Edificio "ARA". Oczywiście nie było żadnego oznakowania, że to jest taxi. Tego typu sytuacje naprawdę lubię w Ameryce Południowej i Środkowej - wszystko robione jest na kolanie
:D
"Rano", czyli chwilę po godzenie 12, ruszamy na zwiedzenie miasta, gdzie w planach mieliśmy zobaczenie kilku atrakcji:
- Catedral Metropolitana Basilica de San Sebastian, - Plaza Metropolitana 14 de Septiembre, - Museo Convento Santa Teresa - Palacio Portales.
Kręcimy się po okolicy i tym razem, za namową mojej małżonki, zamierzmy zjeść coś europejskiego
:) Trafiamy do La Cantonata i ja tradycyjne zamawiam pizzę, natomiast moja małżonka mix makaronów. Muszę przyznać, że jedzenie było naprawdę dobre.
Pozwolę sobie zapytać: po co stać w kolejce do wagonika 2,5h i stresować się czy się zdąży na samolot, jak można zejść do dolnej stacji na nogach w ~40 min?
@Gadekk: nie chce odpowiadać za Autora, ale za to podpowiem, że w podobnych sytuacjach z pomocą, bez konieczności poniesienia żadnych realnych kosztów, przychodzi np. Expedia.us
;-)
@elgigio, @Gadekk, @marek2011 proszę o chwilę cierpliwości i odpowiem na Wasze pytania - aktualnie we Wrocławiu przydaje się każda para rąk do pomocy, a wieczorem bez prądu nie mam już możliwości odpisania.
Z perspektywy czasu uważam, że dobrze się stało, bo nasza podróż pewnie skończyłaby się tylko na Salar de Uyuni (ewentualnie Copacabana i La Paz), a tak udało nam się przez 3 tygodnie przemierzyć kraj ze wschodu na zachód, z zachodu na południe oraz południa na wschód.
Lądujemy w południe w Bogocie (Kolumbia) i mamy kilkanaście godzin, aby wyskoczyć na miasto. Lot do Boliwi (Santa Cruz de la Sierra) zaplanowany jest na godzinę 21:10. Bogotę już kiedyś odwiedziliśmy, ale poprzednio nie udało nam się wjechać na wzgórze Monserrate ze względu na pogodę, więc idealnie mogliśmy wykorzystać prawie 9h layover'a.
Zostawiamy bagaże w przechowalni na lotnisku i zamawiamy Ubera do centrum. Po drodze mijamy słynną dzielnicę Santa Fe, jemy szybkie śniadanie i udajemy się w kierunku Teleferico Monserrate. Jest weekend, więc kolejka do kolejki jest długa, ale całość powoli się rusza. Po godzinie jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami biletu RT i wjeżdżamy na górę.
Sama góra Monserrate wznosi się na wysokość 3152 m n.p.m., gdzie znajduje się m.in. kościół z kapliczką poświęconą El Señor Caído. Widoki, o ile jest ładna pogoda, są naprawdę super.
Zwiedzamy górę, kupujemy lokalne przekąski, pamiątki i powoli kierujemy się w stronę Teleferico, zwłaszcza, że w oddali widać chmury i na pewno zacznie padać...
Skoro była kolejka na dole, to nie dziwi kolejka na górze, ale ... jest co najmniej ze 3-4 razy dłuższa. Spędzamy w niej dobre 2-2,5h i dochodzimy do budynku Teleferiko, gdzie widać, że trzeba będzie czekać kolejne 60-90 min., a nam powoli kończy się czas, aby komfortowo dojechać na lotnisko.
Zagaduję do dziewczyny z obsługi i pytam się, czy jest możliwość wykupienia FastPass'a, bo o 21:10 mamy wylot z Bogoty, ale dostaję info, że o tej godzenie już nie :( Chwilę później podchodzi druga dziewczyna i prosi o pokazanie biletów lotniczych i daje znać, że przeniesie nas do kolejki PL. Jest przed godziną 18 i po 15 min. wsiadamy do kolejki, która zwozi nas na dół. Zamawiamy na szybko Ubera i sprawnie docieramy na lotnisko, gdzie pozostaje jeszcze dość dużo czasu do odlotu.
Odbieramy nasze bagaże z przechowalni, udajemy się do odprawy jeszcze przed kontrolą bezpieczeństwa i pytamy, czy nasze loty są aktualne. Pani sprawdza bilety oraz dokumenty i pyta o wylot z Boliwii. Odpowiadamy, że zamierzamy opuścić Boliwię drogą lądową, natomiast posiadamy oraz pokazujemy bilety do Europy z US i dostajemy potwierdzenie, że jest ok. Prawie ok ...
Na 10 min. przed zamknięciem gate'a udajemy się do samolotu i nasze bilety nie przechodzą... powód - gdzie jest nasze potwierdzenie opuszczenia Boliwii... No nie ma, bo nie da się zarezerwować autobusu Boliwia -> Paragwaj, a nasze bilety US -> Europa można sobie wsadzić w d...
To jest taki moment w podróży, który lubię po czasie, bo pozwolił nam zdobyć kolejne doświadczenia jak sobie poradzić w trudnej sytuacji - 10 min. na załatwienie wyjazdu z obcego kraju i przy okazji nie wydania na ten cel miliona monet :P Udało się :)
Lot Bogota -> Santa Cruz de la Sierra bardzo spokojny, ale przed nami mała niepewność, bo jak dotrzeć do hotelu po 2 nocy, który jest praktycznie w centrum miasta, które nie słynie z bezpieczeństwa. Na lotnisku na szczęście był Internet i mogliśmy spokojnie zamówić Uber'a, którego standardy są nieco inne niż w Europie. Ograniczenie prędkości to tylko sugestia, czerwone światło jest tylko po to, aby się rozejrzeć, czy nic nie jedzie, a na moje pytanie czy są tutaj jakieś fotoradary kierowca się tylko zaśmiał :) Po drodze daje jeszcze znać, że to nie jest bezpiecznie miasto (pewnie jak każde inne w Ameryce Południowej / Środkowej) i przed 3 w nocy dojeżdżamy do La Siesta Hotel, gdzie spędzimy kolejne 2 dni.
@elgigio, @Gadekk, @marek2011 proszę o chwilę cierpliwości i odpowiem na Wasze pytania - aktualnie we Wrocławiu przydaje się każda para rąk do pomocy, a wieczorem bez prądu nie mam już możliwości odpisania.Sytuacja chwilowo wygląda na spokojną + jest prąd, więc już odpowiadam na pytania.
@elgigio. Mogę tylko powiedzieć, że czasem zdarza się, że człowiek robi irracjonalne rzeczy w podróży :P Na obronę mogę dodać, że:
1. Ustawiliśmy się do kolejki na dół i widząc, że mamy jeszcze dużo czasu (niestety nie wiedzieliśmy ile), to zarówno moja małżonka poszła porobić jeszcze zdjęcia, a później ja polatać dronem po okolicy. Trochę czasu nam zleciało, trochę postaliśmy w kolejce, a po wejściu do budynku Teleferico okazało się, że jest jak w parkach rozrywki (przechodzisz do kolejnego pomieszczenia i widzisz masę ludzi ustawionych ciasno w wężyku między taśmami / barierkami).
2. Jako, żeby był to tylko ~9h layover, to nie było sensu kupować karty SIM i polegałem na mapach offline z maps.me (brak Internetu), gdzie piesza trasa pokazuje ponad 1,5h. Pewnie to jest błąd, bo jak przyjmiemy, że średnia prędkość na piechotę to 5 km/h, to pokonanie 2,5 km (zwłaszcza z góry na dół) powinna zająć nie więcej niż 30 min. (uznajmy 40 min. z postojami na robienie zdjęć), ale ... (pkt 3).
3. Bogota (Kolumbia) to nie Polska, czy Europa i poziom bezpieczeństwa jest mniejszy. Oczywiście był weekend, było dużo ludzi i pewnie prawdopodobieństwo było znikome o jakiś napad, ale, gdybym był tam sam to pewnie trasę zrobiłbym w 10-15 min., jednak będąc w więcej osób trzeba podejmować wspólne decyzje.
@Gadekk. Generalnie w dobie smartphone'ów i aplikacji na telefony bardzo dużo pomagają wcześniej zapisane dane. Najprostszy sposób na zakup wyjazdu z danego kraju, to rezerwacja biletów lotniczych na 2-3 tyg. do przodu od wjazdu z danego kraju, z możliwością odwołania i pełnego zwrotu (podobnie jak działa rezerwacja noclegów na Booking.com, czy Hotels.com). Całą rezerwację naprawdę przyśpieszają aplikacje, gdzie mamy już zapisane dane pasażerów i podpięte karty bankowe. Czasem takie rezerwacje działają w trybie "płatność w obiekcie" :) Po więcej szczegółów zainteresowane osoby zapraszam na priv.
@marek2011. Dzięki :)La Siesta Hotel jak to hotel - na plus posiada basen, gdzie przy temperaturze ponad 30 stopni człowiek naprawdę docenia możliwość schłodzenia się. Ale nie można tylko leżeć i trzeba w ciągu dnia załatwić kilka rzeczy i zwiedzić miasto. Dwie podstawowe kwestie do załatwienia to lokalna waluta i Internet, które pierwszego dnia ogarniamy bez problemu.
1. Waluta. Próbujemy wypłacić Revolutem w bankomacie Banco Ganadero i brak prowizji bardzo nas ucieszył :)
2. Internet. Przy głównym placu (Plaza Metropolitana 24 de Septiembre) siedzibę ma firma Entel (Multicentro Entel), gdzie bez problemu da się załatwić kartę SIM i pakiet GB. A żeby było jeszcze prościej, to przed wejściem do firmy rozłożeni są sprzedawcy, którzy za niewielką opłatą oferują już zarejesrtowane karty SIM. Jeśli ktoś nie ma czasu, to może skorzystać, ale bez problemu da się to samo załatwić w oficjalnym salonie po okazaniu paszportu. Karta SIM kosztowała 10 BOB i pakiet GB wg uznania:
Samo miasto nie ma za dużo do zaoferowania i główne atrakcje to Plaza Metropolitana 24 de Septiembre, Catedral Metropolitana Basilica Meno de San Lorenzo de Santa Cruz oraz Paseo Artesanal La Recova, gdzie można kupić lokalne pamiątki. W mapach Google'a zaznaczyłem sobie jeszcze Parque El Arenal, ale całość niestety była ogrodzona i niedostępna do odwiedzenia.
Mija godzina 14:30 i jesteśmy już powoli głodni. Jak to bywa w Ameryce Południowej czasem nie ma sensu szukać ocen na Google / TripAdvisor tylko trzeba wejść do pierwszej lepszej knajpy i zapytać, czy mają w ogóle cokolwiek do jedzenia :) Wchodzimy do DUDA POP BAR, siadamy do stolika i przeglądamy lokalne menu co tam Andrzej ma do zaoferowania. Podchodzi do nas gościu z ciemną karnacją oraz koszulką Barcelony i pyta co chcemy zmówić. Zamiast zamówienia od razu pytam o klub i okazuje się, że na koszulce jest 9 :) Lewandowski! Soy Polaco y me gusta soccer! Okazało się, że nasz kelner jest Wenezuelczykiem i fanem Barcelony :) Polski akcent w Ameryce Południowej (x2) zawsze jest mile widziany :) Zamawiamy lokalne menu oraz napoje chłodzące.
Następnie kręcimy się po mieście, odwiedzając najpierw Paseo Artesanal La Recova, udajemy się na główny plac, gdzie chcemy zwiedzić kościół, ale niestety był już zamknięty.
Przed godziną 17 wracamy do hotelu na odpoczynek, gdzie przy basenie delektujemy się napojami chłodzącymi.
Przy okazji, to w Boliwii mają dostępne śmiesznie tanie Cuba Libre w plastikowych butelkach (m.in. 250 ml) :) W porównaniu do lokalnego piwa, cenowo Cuba Libre wychodzi bardzo dobrze (np. 250 ml kosztuje 5 BOB, czyli niecałe 2,80 PLN).
Jest też wrocławski akcent - browar Prost :)
Po dwóch dniach spędzonych w Santa Cruz de la Sierra (a właściwie 1,5) wymeldowujemy się z La Siesta Hotel i chcemy jechać w kierunku La Paz i El Alto oraz po drodze odwiedzić kilka miejsc. Z samego rana odwiedzamy jeszcze Catedral Metropolitana Basilica Meno de San Lorenzo de Santa Cruz, której nie udało nam się zwiedzić poprzedniego dnia.
Kolejna na mapie jest Samaipata, do której transport z Santa Cruz organizuje m.in. firma Asoc. Transporte El Fuerte. Nie pamiętam dokładnie ile płaciliśmy za transport, ale obecnie Google podpowiada 30 BOB, czyli około 17 PLN. Standardowo bus odjeżdża gdy ma pełne obłożenie i trafia mi się miejsce obok treściowej Boliwijki z gówniakiem, który ma ADHD. Na szczęście po przyjęciu 10-cio krotnej dawki cukru (żelki, czipsy, ciastka i batoniki w dowolnej konfiguracji) usypia i nie kopie nogami :P
Po drodze szybkie tankowanie oraz mijamy, a właściwie nas mijają bardzo ciekawe konstrukcje przeciwdeszczowe - motocykle z parasolkami :) Sorki za jakość zdjęcia, ale nie dało się zrobić nic dobrego w ruchu :)
Docieramy do Samapipaty po godzinie 15 i najpierw zwiedzamy miasto, następnie udajemy się do lokalnej knajpy, która prowadzona jest Włocha (La Artistica Trattoria Pizza & Pastas), gdzie odbywają się lokalne (gitarowe) koncerty :P Zamawiamy pizzę oraz napoje chłodzące, a następnie przy głównym placu łapiemy taxi do Hostalu Serena, który położony jest na bardzo ładnym wzgórzu.
Sama Samaipata i okolice ma trochę miejsc do zaoferowania (Parque Nacional Amboro, Laguna Volcan, Codo de los Andes, El Fuerte de Samaipata, Bosque de Helechos Gigantes), ale tym razem dla nas jest to miejsce tylko do zatrzymania się w dalszej podróży i musimy się zadowolić szybkim lotem po okolicy.
Około południa następnego dnia wymeldowujemy się z Hostalu Serena, docieramy do centrum i łapiemy transport do Mairany, skąd zamierzamy złapać bus'a - początkowo do Sucre, ale zmieniamy plany na Cochabambę. Po rozeznaniu okazuje się, że dwie firmy obsługują przejazd i Sindicatio de Transporte "Mairana" oferuje najbliższy start - o 15:30. Mamy więc czas i udajemy się do lokalnego marketu - Mercado Central Mairana. Moja małżonka po zobaczeniu warunków i lokalnego menu stwierdziła - ja
spier@#$%uciekam, natomiast ja tradycyjne muszę skosztować lokalne przysmaki. Po to płacę 200-300 PLN co 3 lata za szczepionkę na dur brzuszny, żeby móc testować najgorsze budy w danym kraju :) Moja zamówiona zupka, która wygląda jak krupnik, jest wyśmienita - jeść i rzygać :DSama podróż pomiędzy Samaipata a Cochabamba przebiegła spokojnie, ale opóźnienie oczywiście było. Zamiast dotrzeć na godz. 21, to przyjechaliśmy po 1 w nocy. Dla osób, które podróżowały trochę po Amerycie Południowej doskonale wiedzą, że to nic nowego :) Kierowca wysadza nas pośrodku niczego i wskazuje miejsce postoju taksówek, gdzie o pierwszej w nocy obudziliśmy jakiegoś gościa na parkingu, który otworzył nam bagażnik na heblowaną metrową deskę, zapakowaliśmy bagaże i ruszyliśmy do zamówionego Edificio "ARA". Oczywiście nie było żadnego oznakowania, że to jest taxi. Tego typu sytuacje naprawdę lubię w Ameryce Południowej i Środkowej - wszystko robione jest na kolanie :D
"Rano", czyli chwilę po godzenie 12, ruszamy na zwiedzenie miasta, gdzie w planach mieliśmy zobaczenie kilku atrakcji:
- Catedral Metropolitana Basilica de San Sebastian,
- Plaza Metropolitana 14 de Septiembre,
- Museo Convento Santa Teresa
- Palacio Portales.
Kręcimy się po okolicy i tym razem, za namową mojej małżonki, zamierzmy zjeść coś europejskiego :) Trafiamy do La Cantonata i ja tradycyjne zamawiam pizzę, natomiast moja małżonka mix makaronów. Muszę przyznać, że jedzenie było naprawdę dobre.