Tytuł relacji jest trochę przekorny, ponieważ w umysłach ludzi Zachodu, Afganistan jest postrzegany jako kraj totalnie off the beaten track. Uznany jest za najbardziej niebezpieczny kraj świata. Nasza trasa obejmowała jednak główne miejsca tego kraju (Kandahar, Herat, Bamian, Mazar, Kabul), a także przejazd przez środek z Herat do Bamian totalnymi bezdrożami stąd on and off.
Afganistan to kraj od wieków targany przez wojny i na dźwięk jego nazwy, podobnie jak Somalii, którą odwiedziłem w styczniu, przechodzą nas ciarki. Kilka lat temu odezwał się do mnie pakistański przewodnik, że może zorganizować krótki wyjazd do Kabulu i Bamian, ale to był very long shot. Zaraz po tym jak Talibowie przejęli błyskawicznie władzę w 2021, pomyślałem sobie, że kraj będzie zamknięty już na amen.
Stało się wręcz przeciwnie, przewodnicy mówili, że cały kraj stał się nagle otwarty, a do Afganistanu zaczęło jechać coraz więcej podróżników. Był w tym lekki dysonans, bo w naszych mediach słyszało się o coraz większych zakazach, szczególnie dla kobiet.
Od jakiegoś roku rozmawialiśmy z @Woy o wyjeździe, ale nie było w tym żadnych konkretów. Wreszcie na początku tego roku gdy powiedział, że ten Afganistan trzeba by w końcu zrobić to wybraliśmy wrześniowy termin i zdecydowaliśmy się.
W tym czasie dużo też rozmawiałem z Anią, Polką mieszkającą od 8 lat w Dubaju, która odwiedziła już ponad 150 krajów. Chciała jechać z nami. Rzuciłem też posta na forum by znaleźć czwartą osobę. Momentalnie znalazł się Leszek, @agnieszka.s11. Woy zapytał też po swoich znajomych i mieliśmy jeszcze 3 osoby. Razem 8 - niezła grupa, ale każdy miał na karku duże doświadczenie i wiedział czego się spodziewać.
Rozważaliśmy zwiedzanie kraju tylko i wyłącznie z przewodnikiem. Główny powód to mało czasu, agresywny plan i niechęć do użerania się z permitami i Talibami na miejscu.
A chcieliśmy zobaczyć wszystkie regiony nomadmania oraz dwa Unesco, w tym święty gral podróżników, czyli położony na totalnym odludziu Minaret Jam.
Rozpocząłem rozmowy z czterema przewodnikami i wybraliśmy Sardara z Ancient Afghanistan. Polecić mogę jeszcze Let’s Go Afghanistan. Dwóch pozostałych nie chciało zrobić naszego planu albo byli za drodzy. Z Sardarem mieliśmy wszystko wliczone i cena była najlepsza. Jak się później okazało serwis też, więc gościa mega polecam. Nie pytajcie o cenę bo to jest bardzo zależne od programu i ilości osób. Jak można się domyślić, przejazd bezdrożami po centrum kraju podraża koszty.
Nasz plan zakładał dolot do Kandaharu afgańskimi liniami Kamair z Dubaju w… piątek 13 września, a powrót Flydubai 22-go. Doloty do Dubaju ustawiliśmy różnie, ja wybrałem Turkisha za 1800. Kamair kosztował mnie 600, a Flydubai 1300.
Wszystko było pięknie i ładnie do maja, gdy osobnik przebrany za Taliba otworzył ogień do turystów z Hiszpanii na targu w Bamian, zabijając troje z nich, przewodnika i kierowcę. To był szok. Stwierdziłem, że jak będzie jeszcze jeden atak na turystów to ja nie jadę. Na szczęście nie było. Za to jak dolecieliśmy to Sardar powiedział, że w Afganistanie ciągle jest ISIS i że na cel biorą mniejszości. Dwa dni przed naszym przylotem zaatakowali jakąś wioskę na południu Afganistanu zabijając kilkanaście osób. Nie słyszałem o tym w naszych mediach.
Wizy na podstawie LOI, momentalnie załatwiliśmy w Warszawie. Wniosek, oświadczenie o znajomości lokalnej sytuacji w kraju, 2 zdjęcia, 150 euro gotówką. Jak już wszyscy mieliśmy wizy to Talibowie ogłosili, że przestają uznawać dokumenty wydawane przez większość ambasad europejskich, bo te nie uznają ich rządów. Ponoć nasze wizy były jeszcze częściowo ważne, ale na tydzień przed odlotem Sardar napisał, że jego dwóch klientów z wizami z Bonn i Rzymu deportowano. Nasze wizy są nieważne i mamy zrobić wizy w Dubaju.
150 euro do śmieci. Konsultujemy się co robić. Ania podjechała do konsulatu w Dubaju i powiedzieli jej, że wizy wydadzą w 1 dzień. Problem w tym, że nikt z nas nie miał już dodatkowego dnia na urlop w tym roku. Biorę to na klatę, zmieniam swój bilet TK za 100 euro i dogaduję się w firmie, że ten dzień mogę popracować z biura mojej firmy w Dubaju i przy okazji pogadać tam ze starymi znajomymi.
W Dubaju wylądowałem o 6 rano i pojechałem prosto do konsulatu, otwierali o 8:30. Znali już moją sprawę, więc w 2h na podstawie kopii paszportów, po opłaceniu 140$ na osobę wszystko załatwiłem. W piątek reszta ekipy miała realnie 1.5h na wklejenie wiz, pomiędzy lądowaniem z WAW a wylotem do Kandaharu.
A ja po drodze do biura w Internet City, zajrzałem jeszcze na kilka landmarków
:)
W tej temperaturze zwiedzać się za bardzo nie da. Reszta dnia to praca w wracam do mojego dość taniego Radisson Blu Deira na nocleg.Wygląda na ten sam atak, napisane w dniu naszego przylotu.W dzień wylotu pod afgańskim konsulatem są spore kolejki, ale my do wiz mamy inną. Gdy weszliśmy, konsul nagle o mnie zapomniał i nastąpiła lekka konsternacja. Po chwili wyjaśnień wyjął jednak mój paszport z wklejoną wizą i gotowe naklejki dla reszty. Uff.
Kamair na trasie Dubaj-Kandahar-Kabul operuje starym 737. Serwis jest jednak bardzo dobry i jesteśmy zaskoczeni ciepłym posiłkiem.
Od przekroczenia granicy Afganistanu widać tylko pustynię, a lotnisko w Kandaharze wygląda jak baza wojskowa. Budynek w stylu modernizmu.
Kontrola paszportowa jest ręczna (!), wpisują nasze dane do książki, proszą o numery telefonów. Wychodzimy ostatni i szukamy naszego przewodnika. Znalazł się dopiero na parkingu, bo wcześniej nie można wchodzić.
Mamy 3 terenowe Toyoty 4runner z reduktorem więc śmiało możemy ruszać w teren. Na początek widać sporo zasieków, checkpointów i typowego w tej części świata handlu wszystkim i wszędzie. Talibowie kontrolują wszystkie checkpointy w kraju i można ich głównie poznać po czarnych turbanach.
Nasz hotel nas zaskoczył. Nie był nawet zaznaczony jako hotel, ale budynek był bardzo ładny z drewnianymi zdobieniami. Dostajemy pokoje i idziemy na herbatkę.
Nasz przewodnik daje nam trochę wskazówek. Od początku oświadcza, że w Afganistanie jest ISIS i że 2 dni temu był atak, gdzie zabito kilkanaście osób...
Kandahar to główna siedziba Talibów i stąd ten ruch pochodzi, zatem można się domyślić, że restrykcje są większe i bardziej respektowane. Nie można robić zdjęć żadnym istotom żywym, w tym zwierzętom. W reszcie Afganistanu zakaz fotografowania dotyczy tylko kobiet, no i oczywiście obiektom wojskowym.
Można próbować coś z ukrycia przez szybę...
Na każdą prowincję musimy mieć pozwolenia i nasz przewodnik będzie na bieżąco załatwiał. Dostajemy też lokalne ubrania, które okazują się całkiem ładne i wygodne. Robi się wieczór więc czas spędzamy na kolacji, herbacie i rozmowach.
Następnego dnia zaczynamy od wizyty po permit. Przy bramie jesteśmy dokładnie sprawdzani. Wystawienie papieru trwa 10 minut, podczas tego czasu oglądamy kilka rzeczy w tutejszym muzeum. Jeszcze zdjęcie grupy by mieć nasze twarze w razie problemów i możemy ruszać
:).
Odwiedzamy grobowiec pierwszego władcy, który zjednoczył Pasztunów - Mirwais Nika shrine. Jest to piękny, zdobiony mozaikami na niebiesko.
Kolejny punkt to jaskinia modlitewna z perskimi transkrypcjami. Wspinamy się na nią 40 stromymi schodami. Wg legendy, schody zbudował ojciec, którego syn złamał nogę schodząc z jaskini. Tutaj ze wzgórza widać pięknie cały Kandahar.
Talib nas pilnuje by nie robić zdjęcia na dół, bo tam jest baza Talibów. Sardar opowiada, że jak stał tu z amerykańskim podróżnikiem w 2019 roku to pod mury bazy podjechał samochód z samobójcą, który się wysadził i widzieli wybuch jak na dłoni…
Po wspinaczce na 40 stromych schodów mamy niezłe zakwasy...
Czerwony meczet to kolejny punkt. Iphone podpowiada, że lokalna nazwa to Sra Jama, ale nie jestem pewny ? Białe marmury tak odbijają światło, że aż oczy bolą. O dziwo pozwalają nam wejść do środka, gdzie obserwujemy skromne wnętrza. Zaczęła się też dyskusja z obecnymi tu Afgańczykami. Ze mną nie chcieli gadać jak powiedziałem, że jestem ateistą
;).
Potem odwiedzamy targ. Przewodnik daje nam zaledwie 5-10 minut. To akurat tyle czasu zanim jakiś ekstremista zdążyłby dojechać, jakby dostał od kogoś cynk. Ma to sens. Targ dla lokalnych, dużo mają tu biżuterii, a także ubrania i spora ilość rzemieślników.
Generalnie mega syf, ale panele słoneczne na dachu są. Towarzyszyły nam w tej części kraju.
Odwiedzamy także Kharqa Sharif, ten ponoć zjednoczył wszystkich Afgańczyków.... Wpuszczają nas na ten teren po dłuższym oczekiwaniu, ale do środka grobowca nie ma wejścia.
Ostatni punkt to grób władcy z XVIII wieku Ahmada Shah Baba. Dość skromny, ale pilnuje tu go spora ilość Talibów. Jest to strategiczny punkt, bo widoczność jest super. Pogonili nas na samo wzgórze. Są tu ruiny restauracji, było miejsce piknikowe przed przejęciem władzy przez Talibów, a teraz nie ma nic. Trójka Talibów zebrała nasze paszporty i porobili zdjęcia także naszych wiz. Zdarzy się to jeszcze nieraz. Zluzowali się jednak trochę i po rozbrojeniu magazynka dali nawet broń jednej z naszych dziewczyn do zdjęcia
:)
Po pierwszym dniu w Afganistanie można powiedzieć, że nie jest tak źle z bezpieczeństwem. Talibowie mają kałachy i jest pełno checkpointów, ale tego się spodziewaliśmy. Widać jednak samotne kobiety na ulicach, choć fakt że głównie w burkach.
Z fotkami raczej spoko, dużo ludzi chciało by robić im portrety. W relacji teraz kilka dni przerwy, bo z ekipą f4f marzniemy n Svalbardzie
;)Droga z Kandahar do Herat to 10 godzin jazdy. U nas trwało to 12, ponieważ w połowie drogi zepsuł się samochód. Panowie chwilę poholowali i stwierdzili, że naprawią w 40 minut. Zeszło im co prawda 2h ale naprawili. Wyjechaliśmy o 3 nad ranem i dojechaliśmy na 15. Zrobiło się mało czasu na zwiedzanie więc skupiamy się na 4 najważniejszych miejscach. Ale zanim zwiedzanie to robimy szybko permit, jemy lunch i podmieniamy samochody bo nasi kierowcy muszą odpocząć przed jutrem.
Herat to najbardziej liberalne miasto w Afganistanie i czuć zupełnie inny klimat niż w Kandaharze. Jest mnóstwo uśmiechniętych kobiet z odsłoniętymi twarzami i chodzących w grupach. Zaczęliśmy zwiedzanie od Wielkiego Meczetu, który niestety został poważnie uszkodzony podczas zeszłorocznego trzęsienia ziemi. Obecnie jest intensywnie odbudowywany. Jesteśmy nie lada atrakcją, miejscowi chcą by robić im zdjęcia.
Herat ma 2500 lat, więc kawał historii....
Wszyscy się oczywiście nami interesują, ale odwiedzających jest niewielu. Przed wejściem oczywiście byliśmy sprawdzani na obecność zabronionych przedmiotów.
Wychodzimy też przed meczet, tu jest trochę większe zainteresowanie
:)
Kolejnym miejscem do cytadela. Odbudowana kompletnie pomiędzy 2006-11 robi wspaniałe wrażenie i w ogóle nie ucierpiała w trzęsieniu ziemi.
Pierwsza cytadela powstała tu około 330 roku p.n.e. Ciekawie jest to skonfrontować co wtedy na polskich ziemiach było...
Te mozaiki to pozostałości przed odbudową, niewiele ich zostało.
Tutaj znowu wszyscy ze mną chcą robić sobie zdjęcia. Korzystam i robię zdjęcia w rewanżu...
Jedziemy do mauzoleum Gawhar Shad. To XV wiek i dynastia Tymurydów. Oprócz grobowca, są także minarety. Teren obok nich jest trochę zaniedbany, ale mimo wszystko czyć kawał historii.
Z teleobiektywu widać trochę pozostałości zdobień, musiało to kiedyś super wyglądać.
Z kopuły grobowca też dużo nie zostało...
Ostatnie miejsce to Shrine of Khwaja Abd Allah. W środku i na zewnątrz jest także cmentarz. Zachodzimy tam już po zachodzie słońca, a jak wychodzimy to zamykają.
cart napisał:Za to jak dolecieliśmy to Sardar powiedział, że w Afganistanie ciągle jest ISIS i że na cel biorą mniejszości. Dwa dni przed naszym przylotem zaatakowali jakąś wioskę na południu Afganistanu zabijając kilkanaście osób. Nie słyszałem o tym w naszych mediach.Absolutnie nie wtryniając się w relację, na której ciąg dalszy bardzo czekam - jasne, że w naszych mediach nic o takich rzeczach nie będzie, bo i czemu. Natomiast, by daleko nie szukać, oczywiste źródło w takich przypadkach: https://x.com/wszewko/status/1834454140656718084 (btw. to chyba nawet nie jest ten atak - ot, jeden z wielu).
cart napisał:A z wejściem do środka to jest tak, że jeden z nas z ciemną karnacją wziął chustę na głowę i wszedł
;)Wypraszam sobie tę ciemną karnację
:lol:
cart napisał:Afganistan był moim 10 krajem odwiedzonym w tym roku. Czas na przerwę, ponieważ urlop się skończył, ale od 2 stycznia jedziemy znowu
;)Zaraz zaraz... a to nie poleciałeś na Spitsbergen kilka dni później?
;)
@Legion1 spotkaliśmy grupę Chińczyków w naszym hotelu w Kandahar, którzy wielkimi terenówkami jeździli po "stanach" i odbili się od checkpointu w drodze do Minaretu i go nie zobaczyli. To kolejna przewaga posiadania lokalnego przewodnika...Spotkaliśmy także jedną dziewczynę w Bamian (Tajwankę, która przeniosła się do USA) i chyba mignęło mi dwóch facetów niedaleko posągów Buddy. To tyle.@DAD No ale Spitzbergen to nie nowy kraj. Mam jeszcze dwa weekendy listopadowe we Francji.@thurin.cz dzięki!
No @cart, twoja relacja i zdjęcia naprawdę wymiatają. Kilka dni po Was, przez Afganistan przejeżdżał mój przyjaciel motorem (jadą we dwóch z Polski aż do Karakorum Highway) więc też naczytałem się od niego podobnych refleksji co do miejscowych. U niego nawet więcej kontroli bo jadą bez fixera. Nawet mieli na ostatnim noclegu nalot talibów o północy na ich pokój ale na szczęście skończyło się na drobiazgowej kontroli papierów tylko.Trzeba to sobie powiedzieć szczerze, że to, że u Was było wszystko ok i u paru innych turystów też to nie oznacza, że to miły i bezpieczny kraj do odwiedzania. Zwłaszcza, że ostatnio słychać jakoby talibowie robią konszachty z ruskimi!
Zgadza się. Pytałem się o to skąd mają na przykład broń i wieść niesie, że po cichu kumają się z ruskimi, chińczykami i Iranem...Naszym zdaniem teraz jest najlepsze okienko, dlatego też chcieliśmy zobaczyć cały kraj i nie wracać. Chciałoby się co prawda jeszcze zobaczyć Panjishir Valley i Wakhan Corridor, ale nie można mieć wszystkiego...
Broni to chyba im cała masa została po bohaterskiej afgańskiej armii. Na wyposażenie osobiste talibów powinno w zupełności wystarczyć, do tego kilka sztuk sprzętu latającego i pewnie znacznie więcej jeżdżącego...
Afganistan to kraj od wieków targany przez wojny i na dźwięk jego nazwy, podobnie jak Somalii, którą odwiedziłem w styczniu, przechodzą nas ciarki. Kilka lat temu odezwał się do mnie pakistański przewodnik, że może zorganizować krótki wyjazd do Kabulu i Bamian, ale to był very long shot. Zaraz po tym jak Talibowie przejęli błyskawicznie władzę w 2021, pomyślałem sobie, że kraj będzie zamknięty już na amen.
Stało się wręcz przeciwnie, przewodnicy mówili, że cały kraj stał się nagle otwarty, a do Afganistanu zaczęło jechać coraz więcej podróżników. Był w tym lekki dysonans, bo w naszych mediach słyszało się o coraz większych zakazach, szczególnie dla kobiet.
Od jakiegoś roku rozmawialiśmy z @Woy o wyjeździe, ale nie było w tym żadnych konkretów. Wreszcie na początku tego roku gdy powiedział, że ten Afganistan trzeba by w końcu zrobić to wybraliśmy wrześniowy termin i zdecydowaliśmy się.
W tym czasie dużo też rozmawiałem z Anią, Polką mieszkającą od 8 lat w Dubaju, która odwiedziła już ponad 150 krajów. Chciała jechać z nami. Rzuciłem też posta na forum by znaleźć czwartą osobę. Momentalnie znalazł się Leszek, @agnieszka.s11. Woy zapytał też po swoich znajomych i mieliśmy jeszcze 3 osoby. Razem 8 - niezła grupa, ale każdy miał na karku duże doświadczenie i wiedział czego się spodziewać.
Rozważaliśmy zwiedzanie kraju tylko i wyłącznie z przewodnikiem. Główny powód to mało czasu, agresywny plan i niechęć do użerania się z permitami i Talibami na miejscu.
A chcieliśmy zobaczyć wszystkie regiony nomadmania oraz dwa Unesco, w tym święty gral podróżników, czyli położony na totalnym odludziu Minaret Jam.
Rozpocząłem rozmowy z czterema przewodnikami i wybraliśmy Sardara z Ancient Afghanistan. Polecić mogę jeszcze Let’s Go Afghanistan. Dwóch pozostałych nie chciało zrobić naszego planu albo byli za drodzy. Z Sardarem mieliśmy wszystko wliczone i cena była najlepsza. Jak się później okazało serwis też, więc gościa mega polecam. Nie pytajcie o cenę bo to jest bardzo zależne od programu i ilości osób. Jak można się domyślić, przejazd bezdrożami po centrum kraju podraża koszty.
Nasz plan zakładał dolot do Kandaharu afgańskimi liniami Kamair z Dubaju w… piątek 13 września, a powrót Flydubai 22-go. Doloty do Dubaju ustawiliśmy różnie, ja wybrałem Turkisha za 1800. Kamair kosztował mnie 600, a Flydubai 1300.
Wszystko było pięknie i ładnie do maja, gdy osobnik przebrany za Taliba otworzył ogień do turystów z Hiszpanii na targu w Bamian, zabijając troje z nich, przewodnika i kierowcę. To był szok. Stwierdziłem, że jak będzie jeszcze jeden atak na turystów to ja nie jadę. Na szczęście nie było. Za to jak dolecieliśmy to Sardar powiedział, że w Afganistanie ciągle jest ISIS i że na cel biorą mniejszości. Dwa dni przed naszym przylotem zaatakowali jakąś wioskę na południu Afganistanu zabijając kilkanaście osób. Nie słyszałem o tym w naszych mediach.
Wizy na podstawie LOI, momentalnie załatwiliśmy w Warszawie. Wniosek, oświadczenie o znajomości lokalnej sytuacji w kraju, 2 zdjęcia, 150 euro gotówką.
Jak już wszyscy mieliśmy wizy to Talibowie ogłosili, że przestają uznawać dokumenty wydawane przez większość ambasad europejskich, bo te nie uznają ich rządów. Ponoć nasze wizy były jeszcze częściowo ważne, ale na tydzień przed odlotem Sardar napisał, że jego dwóch klientów z wizami z Bonn i Rzymu deportowano. Nasze wizy są nieważne i mamy zrobić wizy w Dubaju.
150 euro do śmieci. Konsultujemy się co robić. Ania podjechała do konsulatu w Dubaju i powiedzieli jej, że wizy wydadzą w 1 dzień. Problem w tym, że nikt z nas nie miał już dodatkowego dnia na urlop w tym roku. Biorę to na klatę, zmieniam swój bilet TK za 100 euro i dogaduję się w firmie, że ten dzień mogę popracować z biura mojej firmy w Dubaju i przy okazji pogadać tam ze starymi znajomymi.
W Dubaju wylądowałem o 6 rano i pojechałem prosto do konsulatu, otwierali o 8:30. Znali już moją sprawę, więc w 2h na podstawie kopii paszportów, po opłaceniu 140$ na osobę wszystko załatwiłem. W piątek reszta ekipy miała realnie 1.5h na wklejenie wiz, pomiędzy lądowaniem z WAW a wylotem do Kandaharu.
A ja po drodze do biura w Internet City, zajrzałem jeszcze na kilka landmarków :)
W tej temperaturze zwiedzać się za bardzo nie da. Reszta dnia to praca w wracam do mojego dość taniego Radisson Blu Deira na nocleg.Wygląda na ten sam atak, napisane w dniu naszego przylotu.W dzień wylotu pod afgańskim konsulatem są spore kolejki, ale my do wiz mamy inną. Gdy weszliśmy, konsul nagle o mnie zapomniał i nastąpiła lekka konsternacja. Po chwili wyjaśnień wyjął jednak mój paszport z wklejoną wizą i gotowe naklejki dla reszty. Uff.
Kamair na trasie Dubaj-Kandahar-Kabul operuje starym 737. Serwis jest jednak bardzo dobry i jesteśmy zaskoczeni ciepłym posiłkiem.
Od przekroczenia granicy Afganistanu widać tylko pustynię, a lotnisko w Kandaharze wygląda jak baza wojskowa. Budynek w stylu modernizmu.
Kontrola paszportowa jest ręczna (!), wpisują nasze dane do książki, proszą o numery telefonów. Wychodzimy ostatni i szukamy naszego przewodnika. Znalazł się dopiero na parkingu, bo wcześniej nie można wchodzić.
Mamy 3 terenowe Toyoty 4runner z reduktorem więc śmiało możemy ruszać w teren. Na początek widać sporo zasieków, checkpointów i typowego w tej części świata handlu wszystkim i wszędzie. Talibowie kontrolują wszystkie checkpointy w kraju i można ich głównie poznać po czarnych turbanach.
Nasz hotel nas zaskoczył. Nie był nawet zaznaczony jako hotel, ale budynek był bardzo ładny z drewnianymi zdobieniami. Dostajemy pokoje i idziemy na herbatkę.
Nasz przewodnik daje nam trochę wskazówek. Od początku oświadcza, że w Afganistanie jest ISIS i że 2 dni temu był atak, gdzie zabito kilkanaście osób...
Kandahar to główna siedziba Talibów i stąd ten ruch pochodzi, zatem można się domyślić, że restrykcje są większe i bardziej respektowane. Nie można robić zdjęć żadnym istotom żywym, w tym zwierzętom. W reszcie Afganistanu zakaz fotografowania dotyczy tylko kobiet, no i oczywiście obiektom wojskowym.
Można próbować coś z ukrycia przez szybę...
Na każdą prowincję musimy mieć pozwolenia i nasz przewodnik będzie na bieżąco załatwiał. Dostajemy też lokalne ubrania, które okazują się całkiem ładne i wygodne.
Robi się wieczór więc czas spędzamy na kolacji, herbacie i rozmowach.
Następnego dnia zaczynamy od wizyty po permit. Przy bramie jesteśmy dokładnie sprawdzani. Wystawienie papieru trwa 10 minut, podczas tego czasu oglądamy kilka rzeczy w tutejszym muzeum. Jeszcze zdjęcie grupy by mieć nasze twarze w razie problemów i możemy ruszać :).
Odwiedzamy grobowiec pierwszego władcy, który zjednoczył Pasztunów - Mirwais Nika shrine. Jest to piękny, zdobiony mozaikami na niebiesko.
Kolejny punkt to jaskinia modlitewna z perskimi transkrypcjami. Wspinamy się na nią 40 stromymi schodami. Wg legendy, schody zbudował ojciec, którego syn złamał nogę schodząc z jaskini. Tutaj ze wzgórza widać pięknie cały Kandahar.
Talib nas pilnuje by nie robić zdjęcia na dół, bo tam jest baza Talibów. Sardar opowiada, że jak stał tu z amerykańskim podróżnikiem w 2019 roku to pod mury bazy podjechał samochód z samobójcą, który się wysadził i widzieli wybuch jak na dłoni…
Po wspinaczce na 40 stromych schodów mamy niezłe zakwasy...
Czerwony meczet to kolejny punkt. Iphone podpowiada, że lokalna nazwa to Sra Jama, ale nie jestem pewny ?
Białe marmury tak odbijają światło, że aż oczy bolą. O dziwo pozwalają nam wejść do środka, gdzie obserwujemy skromne wnętrza. Zaczęła się też dyskusja z obecnymi tu Afgańczykami. Ze mną nie chcieli gadać jak powiedziałem, że jestem ateistą ;).
Potem odwiedzamy targ. Przewodnik daje nam zaledwie 5-10 minut. To akurat tyle czasu zanim jakiś ekstremista zdążyłby dojechać, jakby dostał od kogoś cynk. Ma to sens. Targ dla lokalnych, dużo mają tu biżuterii, a także ubrania i spora ilość rzemieślników.
Generalnie mega syf, ale panele słoneczne na dachu są. Towarzyszyły nam w tej części kraju.
Odwiedzamy także Kharqa Sharif, ten ponoć zjednoczył wszystkich Afgańczyków.... Wpuszczają nas na ten teren po dłuższym oczekiwaniu, ale do środka grobowca nie ma wejścia.
Ostatni punkt to grób władcy z XVIII wieku Ahmada Shah Baba. Dość skromny, ale pilnuje tu go spora ilość Talibów. Jest to strategiczny punkt, bo widoczność jest super.
Pogonili nas na samo wzgórze. Są tu ruiny restauracji, było miejsce piknikowe przed przejęciem władzy przez Talibów, a teraz nie ma nic. Trójka Talibów zebrała nasze paszporty i porobili zdjęcia także naszych wiz. Zdarzy się to jeszcze nieraz. Zluzowali się jednak trochę i po rozbrojeniu magazynka dali nawet broń jednej z naszych dziewczyn do zdjęcia :)
Po pierwszym dniu w Afganistanie można powiedzieć, że nie jest tak źle z bezpieczeństwem. Talibowie mają kałachy i jest pełno checkpointów, ale tego się spodziewaliśmy. Widać jednak samotne kobiety na ulicach, choć fakt że głównie w burkach.
Z fotkami raczej spoko, dużo ludzi chciało by robić im portrety.
W relacji teraz kilka dni przerwy, bo z ekipą f4f marzniemy n Svalbardzie ;)Droga z Kandahar do Herat to 10 godzin jazdy. U nas trwało to 12, ponieważ w połowie drogi zepsuł się samochód. Panowie chwilę poholowali i stwierdzili, że naprawią w 40 minut. Zeszło im co prawda 2h ale naprawili.
Wyjechaliśmy o 3 nad ranem i dojechaliśmy na 15. Zrobiło się mało czasu na zwiedzanie więc skupiamy się na 4 najważniejszych miejscach. Ale zanim zwiedzanie to robimy szybko permit, jemy lunch i podmieniamy samochody bo nasi kierowcy muszą odpocząć przed jutrem.
Herat to najbardziej liberalne miasto w Afganistanie i czuć zupełnie inny klimat niż w Kandaharze. Jest mnóstwo uśmiechniętych kobiet z odsłoniętymi twarzami i chodzących w grupach.
Zaczęliśmy zwiedzanie od Wielkiego Meczetu, który niestety został poważnie uszkodzony podczas zeszłorocznego trzęsienia ziemi. Obecnie jest intensywnie odbudowywany. Jesteśmy nie lada atrakcją, miejscowi chcą by robić im zdjęcia.
Herat ma 2500 lat, więc kawał historii....
Wszyscy się oczywiście nami interesują, ale odwiedzających jest niewielu. Przed wejściem oczywiście byliśmy sprawdzani na obecność zabronionych przedmiotów.
Wychodzimy też przed meczet, tu jest trochę większe zainteresowanie :)
Kolejnym miejscem do cytadela. Odbudowana kompletnie pomiędzy 2006-11 robi wspaniałe wrażenie i w ogóle nie ucierpiała w trzęsieniu ziemi.
Pierwsza cytadela powstała tu około 330 roku p.n.e. Ciekawie jest to skonfrontować co wtedy na polskich ziemiach było...
Te mozaiki to pozostałości przed odbudową, niewiele ich zostało.
Tutaj znowu wszyscy ze mną chcą robić sobie zdjęcia. Korzystam i robię zdjęcia w rewanżu...
Jedziemy do mauzoleum Gawhar Shad. To XV wiek i dynastia Tymurydów. Oprócz grobowca, są także minarety. Teren obok nich jest trochę zaniedbany, ale mimo wszystko czyć kawał historii.
Z teleobiektywu widać trochę pozostałości zdobień, musiało to kiedyś super wyglądać.
Z kopuły grobowca też dużo nie zostało...
Ostatnie miejsce to Shrine of Khwaja Abd Allah. W środku i na zewnątrz jest także cmentarz. Zachodzimy tam już po zachodzie słońca, a jak wychodzimy to zamykają.
Mozaiki są tu doskonale zachowane.