Bilety kupione nieco spontanicznie. Miała być głównie Kolumbia, ale dało się dodać coś w podobnej cenie - dodaliśmy Dominikanę, a pomiędzy nimi najtańszą opcją były linie Copa przez Panamę. Głupio by było nie zatrzymać się na cały dzień i nie pozwiedzać. Główny bilet przez Montreal, gdzie na powrocie mamy długą przesiadkę też dającą szanse by zobaczyć miasto. Niestety na całość tylko 8dni, bo dzieci nie chcieliśmy zostawiać samych na dłużej. Będzie więc szybko. W dniu wylotu mamy spory stres, widoczność 600-800m nie jest problemem, ale podstawa chmur 30m to minimum do lądowania na ILS II i być problem. Jeśli Lufthansa z Monachium na małym CRJ nie wyląduje to cały wyjazd może się nawet nie rozpocząć. Czekamy w stresie, ale na szczęście udaje się. W Monachium pomimo że po przylocie nasz samolot jest obsługiwany autobusem, a kolejny leci z gejtów L (satelita T2) i tak zostaje nam czas by coś zjeść w saloniku. Do Montrealu lecimy z Lufthansą na A350:
Monika ma dziś urodziny, wydłużone o 6h przez różnicę czasu. Na upgrade była nikła szansa, bo linie tego raczej nie praktykują, ale niespodziewanie i tak Monika dostała prezent od Lufthansy:
W pakiecie całkiem fajny zestaw w kosmetyczce z biznesu. W Kanadzie przy przesiadce międzynarodowej trzeba przejść pełne imigration, odebrać bagaż (jeśli się go nadało), a później wrócić do gejtów przechodząc wszystkie formalności odlotowe. To minimum 30min jeśli nie ma dużego ruchu. Formularz deklaracji celnej można wypisać wcześniej online. W Montrealu są dostępne 2 saloniki na Priority Pass. Jeden Air France w godzinach szczytu przyjmuje tylko pasażerów lecących w biznesie, drugi to salonik bankowy i tam obowiązuje wirtualna kolejka. Udaje nam się wejść do drugiego po około 25min czekania.
Lotnisko w Montrealu to ciekawy przypadek. W latach 70tych zbudowano całkowicie nowe lotnisko o nazwie Mirabel, dalej od miasta. To miał być duży HUB dla tej części Kanady. Nikt nie chciał jednak dojeżdżać na lotnisko tak daleko, linie lotnicze też wolały stary port. Mirabel obsługuje nadal cargo, szkoły latania, ale nie ma tam już komercyjnych lotów pasażerskich. W zamian poprawiono ciasny terminal na starym lotnisku i jak na skalę ruchu działa on zadziwiająco sprawnie. A ruch tam skupia się w godzinach popołudniowych gdy jest fala przylotów i wylotów do/z Europy. Do Bogoty lecimy A330 Air Canada. Zaraz po starcie serwis, całkiem fajny. Potem śpimy aż do lądowania.Wybraliśmy hotel NH przy głównej drodze pomiędzy lotniskiem, a centrum. Bardzo dobra relacja jakości do ceny. Świadomie nie wybraliśmy hotelu na starym mieście, bo mamy kolejny lot wcześnie rano, a te 3km bliżej w stronę lotniska oznacza o połowę krótszy czas dojazdu. Pan w recepcji opowiedział nam gdzie najlepiej jeść na mieście i w sumie się sprawdziło. Pierwsze co zobaczyliśmy w Bogocie to rozjechany rowerzysta na środku skrzyżowania. Właśnie przyjechało pogotowie. Potem mogło być już tylko lepiej.. i było. Stare miasto w Bogocie to La Candelaria. Jedziemy tam Uberem, pierwsze wrażenie nie może być dobre, tym bardziej, że pada deszcz:
Bogota to ponad 2600mnpm i często pada tu deszcz. Jest jakaś pora bardziej sucha i cieplejsza od grudnia do lutego, ale różnica jest niewielka, wybija się na plus tylko styczeń. Nawet gdy nie pada to i tak jest mało słońca. Jeśli nie jedzie się lądem gdzieś po bezdrożach to spokojnie można przylecieć w dowolnej porze, w Bogocie to co najciekawsze i tak jest pod dachem. Na początek idziemy coś zjeść i wypić kawę. Kawa jest tu niemal wszędzie i jest dobra. Ogólnie nie jest jakoś ślicznie, ale La Candelaria ma swoj klimat: kawiarenki, stragany. Najbardziej znanym miejscem jest rynek z katedrą:
Im bardziej na wschód, w stronę gór, tym uliczki są wyżej, a domki mniejsze ciekawsze i bardziej kolorowe.
Pierwsze otwierają Muzeum Policji, jest za darmo. Udało nam się tam ukryć w czasie gdy mżawka zmieniła się w ulewę. Hitem są pamiątki po Eskobarze, ale eksponatów jest tam naprawdę dużo. Kolumbia była długo niebezpiecznym krajem, widać tu prestiż i zaufanie do policji. Policję widać też na drogach, są mili.
Kolejny punkt to słynne Muzeum Złota. Z zewnątrz budynek wygląda niepozornie, ale to całkiem fajnie zaprojektowane muzeum. Ekspozycje to rzemiosło kultur prekolumbijskich (w niedzielę wstęp za darmo):
Potem idziemy w stronę kolejki na górę Montserat. Baliśmy się, że przy tak niskich chmurach nie warto jechać na górę, bo nic nie będzie widać (to już około 3150m npm), ale akurat przestało padać i zaczęło wychodzić słońce. Na górze jest jakieś sankutarium. Można tam wjechać kolejką linową lub szynową. W szynową mieści się więcej osób i kolejka do kasy jest krótsza, przemieszcza się szybciej. Linowa ma pewnie lepsze widoki, ale na oko stracimy więcej czasu na czekaniu. Stojąc i czekając poznajemy parę z Polski, która przyleciała do Kolumbii na wesele. Gdy już mamy wsiadać coś się psuje w kolejce i stoimy, a w tym czasie kolejka do kolejki linowej maleje prawie do zera. Na szczęście naprawili po około 20min i nie straciliśmy dużo czasu:
Na górze jest nieco kiczowato, za kościołem alejka z sklepikami:
a dalej tanie knajpki za którymi ścieżka zmienia się w szlak pieszy na dół. Jest tu już całkiem dziko jak na bezpośrednie sąsiedztwo dużego miasta:
Nawet na starym mieście jest sporo obrzydliwych budynków, ale sytuacje ratuje grafiti. Zjeżdżają tu artyści z całego świata i to widać, szczególnie na wzgórzach.
Największym pozytywnym zaskoczeniem było Muzeum Botero, znanego malarza kolumbijskiego lubiącego okrągłe kształty. Zaczął malować krągłości przez przypadek, zgubił proporcje namalowanego instrumentu i to mu się spodobało. Zaczął eksperymentować i z tego dziś jest znany i lubiany:
Spodziewałem się tam tylko jego dzieł, ale okazuje się, że większość ekspozycji to działa innych artystów, które Botero kolekcjonował i jest to kolekcja imponująca (nie mamy w Polsce takiego muzeum). Tam w zasadzie są 3 połączone ze sobą muzea z sztuką. Wszystkie za darmo. Dookoła ciekawa architektura, czasem niepozorna:
Próbujemy jeszcze kupić jakieś pamiątki, ale zaczynamy czuć zmęczenie. Dookoła są już korki, wychodzimy więc bliżej ruchliwej ulicy i zamawiamy Ubera. Nasz hotel sprawdził się bardzo dobrze. Mamy apartament za około 200zł i to z takim widokiem:
W Bogocie stare miasto i wzgórza są po stronie wschodniej miasta, lotnisko po zachodniej. Całe południe blisko środka jest biedne i niebezpieczne. Północ, szczególnie północny-wschód to bogate bezpieczne dzielnice.
Później okazało się, że i tak mieliśmy szczęście z pogodą, następnego dnia pogoda popsuła się jeszcze bardziej i przez kolejny tydzień ulewy były tak duże, że miały miejsce lokalne podtopienia, były też wichury.Różnica czasu to 6h i działa na naszą korzyść. Zasypiamy przed 21:00, a wstajemy bez problemu przed 5:00. Uber działa tak sprawnie, że nie ma potrzeby by zamawiać taxi z wyprzedzeniem. W recepcji nasz ulubiony pan czeka z niespodzianką. Mamy nocleg bez śniadania, a on załatwił dla nas śniadanie na wynos. Miły gest. Na lotnisko jedziemy może 15min. Kolumbia to duży i zróżnicowany geograficznie kraj. Prawie wszędzie trzeba latać i widać to już na lotnisku. Terminal lotów lokalnych jest większy od tego międzynarodowego. Lotnisko jest zadbane i bardzo nowoczesne.
Mamy tu dostępny salonik na Priority Pass, ale w pirsie D (odlatuje tu głównie Avianca), nasz lot jest z pirsu C (bardziej linie LATAM). Wydawało mi się, że to nie problem, ale okazało się, że pirsy nie są ze sobą połączone strefą tranzytową i każdy ma osobne security. Nie ma jednak dużego ruchu, więc idę nieśmiało zapytać czy wpuszczą nas na około 1h do strefy D bez karty pokładowej z odlotem z D.. nie ma żadnego problemu. Super. Salonik jest fajny, ma dobrą kawę (wszędzie tu pachnie kawą). Najlepsze są jednak kanapki które dostaliśmy od pana w recepcji hotelu.
Bezproblemowo docieramy do naszego gejta w strefie C:
Po starcie widać, że północne przedmieścia Bogoty są bardzo zielone i nawet daleko od miasta wyglądają bogato:
Lot trwa niecałe 1,5h. Gdy tylko wysiadamy czujemy wreszcie ciepłe i wilgotne powietrze. Niedawno musiało padać, bo wszędzie są duże kałuże. Mamy hotel przy samym lotnisku, bo kolejny lot jest wcześnie rano. Zostawiamy rzeczy i jedziemy Uberem zwiedzać.
Kolumbia jest pierwszym krajem w Ameryce Południowej który uzyskał niepodległość, jednak nie bez zależności i wierności Hiszpanii. Całkowitą niezależność ogłosiła wtedy tylko Kartagena. Obchodzą w każdą rocznicę wielkie dzikie święto i prawie się na nie załapaliśmy. W Kartagenie widać turystów, widać sklepy z pamiątkami, drogie galerie z sztuką i tanie obrazy na sprzedaż na ulicy (całkiem niezłej jakości). I wcale się nie dziwię, miasto ma klimat. Zostało założone 40lat po pierwszej wyprawie Kolumba, potem rosło w siłę. Tu zwożono łupy z głębi kontynentu by zabierać je statkami do Europy. To trafiali niewolnicy z Afryki.
Miasto z czasem stało się istotnym strategicznie portem. Po próbach podbicia przez anglików zbudowano fortyfikacje, miasto otoczono murami. Z czasem po kolejnych atakach (dodatkowo francuzów i piratów), mury umacniano. Część zachowała się do dziś. Pomimo, że nie są wysokie, zdecydowanie dodają miastu uroku. To ja:
Ten sam kraj, a zupełnie inny klimat niż Bogota. Także kulturowy. Czuje się tu karaibską mentalność, wszyscy są uśmiechnięci i weseli. Jest fajnie, co widać na każdym kroku:
Miasto sprawia wrażenie romantycznego i kolorowego.
Najwięcej dzieje się w okolicy placu Bolivara i katedry:
Spokojniej jest w wschodniej części starego miasta.
Warto dojść aż do Las Bóvedas, długiego podcienia z sklepikami:
[img]DSC_6115.jpg[/img]
Odwiedzamy muzeum w dawnym Pałacu Inkwizycji.
Potem idziemy do dzielnicy Getsemani. Jest architektonicznie słabsza, mniej zadbana, mniej reprezentacyjna ale artystyczna i chyba bardziej rozrywkowa:
Wracamy jeszcze na stare miasto by odwiedzić grób pisarza Gabriela Garcia Marqueza na dziedzińcu tutejszego Uniwersytetu. Marquez mieszkał tutaj tylko rok, ale sprowadziła się tutaj prawie cała jego rodzina, więc regularnie odwiedzał miasto. Wracał też tutaj w swoich książkach.
Dzięki Miałem wątpliwości czy się pakować w tak szalony wyjazd, ale na szczęście polecieliśmy.Z perspektywy czasu czuję niedosyt właśnie Kolumbii. Szukam już nawet miejsc które mają klimat jak Kartagena.Zdjecia to stary Nikon D7100 i obiektyw 18-140Czesc to Samsung S20
W dniu wylotu mamy spory stres, widoczność 600-800m nie jest problemem, ale podstawa chmur 30m to minimum do lądowania na ILS II i być problem. Jeśli Lufthansa z Monachium na małym CRJ nie wyląduje to cały wyjazd może się nawet nie rozpocząć. Czekamy w stresie, ale na szczęście udaje się. W Monachium pomimo że po przylocie nasz samolot jest obsługiwany autobusem, a kolejny leci z gejtów L (satelita T2) i tak zostaje nam czas by coś zjeść w saloniku. Do Montrealu lecimy z Lufthansą na A350:
Monika ma dziś urodziny, wydłużone o 6h przez różnicę czasu. Na upgrade była nikła szansa, bo linie tego raczej nie praktykują, ale niespodziewanie i tak Monika dostała prezent od Lufthansy:
W pakiecie całkiem fajny zestaw w kosmetyczce z biznesu. W Kanadzie przy przesiadce międzynarodowej trzeba przejść pełne imigration, odebrać bagaż (jeśli się go nadało), a później wrócić do gejtów przechodząc wszystkie formalności odlotowe. To minimum 30min jeśli nie ma dużego ruchu. Formularz deklaracji celnej można wypisać wcześniej online. W Montrealu są dostępne 2 saloniki na Priority Pass. Jeden Air France w godzinach szczytu przyjmuje tylko pasażerów lecących w biznesie, drugi to salonik bankowy i tam obowiązuje wirtualna kolejka. Udaje nam się wejść do drugiego po około 25min czekania.
Lotnisko w Montrealu to ciekawy przypadek. W latach 70tych zbudowano całkowicie nowe lotnisko o nazwie Mirabel, dalej od miasta. To miał być duży HUB dla tej części Kanady. Nikt nie chciał jednak dojeżdżać na lotnisko tak daleko, linie lotnicze też wolały stary port. Mirabel obsługuje nadal cargo, szkoły latania, ale nie ma tam już komercyjnych lotów pasażerskich. W zamian poprawiono ciasny terminal na starym lotnisku i jak na skalę ruchu działa on zadziwiająco sprawnie. A ruch tam skupia się w godzinach popołudniowych gdy jest fala przylotów i wylotów do/z Europy.
Do Bogoty lecimy A330 Air Canada. Zaraz po starcie serwis, całkiem fajny. Potem śpimy aż do lądowania.Wybraliśmy hotel NH przy głównej drodze pomiędzy lotniskiem, a centrum. Bardzo dobra relacja jakości do ceny. Świadomie nie wybraliśmy hotelu na starym mieście, bo mamy kolejny lot wcześnie rano, a te 3km bliżej w stronę lotniska oznacza o połowę krótszy czas dojazdu. Pan w recepcji opowiedział nam gdzie najlepiej jeść na mieście i w sumie się sprawdziło.
Pierwsze co zobaczyliśmy w Bogocie to rozjechany rowerzysta na środku skrzyżowania. Właśnie przyjechało pogotowie. Potem mogło być już tylko lepiej.. i było. Stare miasto w Bogocie to La Candelaria. Jedziemy tam Uberem, pierwsze wrażenie nie może być dobre, tym bardziej, że pada deszcz:
Bogota to ponad 2600mnpm i często pada tu deszcz. Jest jakaś pora bardziej sucha i cieplejsza od grudnia do lutego, ale różnica jest niewielka, wybija się na plus tylko styczeń. Nawet gdy nie pada to i tak jest mało słońca. Jeśli nie jedzie się lądem gdzieś po bezdrożach to spokojnie można przylecieć w dowolnej porze, w Bogocie to co najciekawsze i tak jest pod dachem.
Na początek idziemy coś zjeść i wypić kawę. Kawa jest tu niemal wszędzie i jest dobra. Ogólnie nie jest jakoś ślicznie, ale La Candelaria ma swoj klimat: kawiarenki, stragany. Najbardziej znanym miejscem jest rynek z katedrą:
Im bardziej na wschód, w stronę gór, tym uliczki są wyżej, a domki mniejsze ciekawsze i bardziej kolorowe.
Pierwsze otwierają Muzeum Policji, jest za darmo. Udało nam się tam ukryć w czasie gdy mżawka zmieniła się w ulewę. Hitem są pamiątki po Eskobarze, ale eksponatów jest tam naprawdę dużo. Kolumbia była długo niebezpiecznym krajem, widać tu prestiż i zaufanie do policji. Policję widać też na drogach, są mili.
Kolejny punkt to słynne Muzeum Złota. Z zewnątrz budynek wygląda niepozornie, ale to całkiem fajnie zaprojektowane muzeum. Ekspozycje to rzemiosło kultur prekolumbijskich (w niedzielę wstęp za darmo):
Potem idziemy w stronę kolejki na górę Montserat. Baliśmy się, że przy tak niskich chmurach nie warto jechać na górę, bo nic nie będzie widać (to już około 3150m npm), ale akurat przestało padać i zaczęło wychodzić słońce. Na górze jest jakieś sankutarium. Można tam wjechać kolejką linową lub szynową. W szynową mieści się więcej osób i kolejka do kasy jest krótsza, przemieszcza się szybciej. Linowa ma pewnie lepsze widoki, ale na oko stracimy więcej czasu na czekaniu. Stojąc i czekając poznajemy parę z Polski, która przyleciała do Kolumbii na wesele. Gdy już mamy wsiadać coś się psuje w kolejce i stoimy, a w tym czasie kolejka do kolejki linowej maleje prawie do zera. Na szczęście naprawili po około 20min i nie straciliśmy dużo czasu:
Na górze jest nieco kiczowato, za kościołem alejka z sklepikami:
a dalej tanie knajpki za którymi ścieżka zmienia się w szlak pieszy na dół. Jest tu już całkiem dziko jak na bezpośrednie sąsiedztwo dużego miasta:
Nawet na starym mieście jest sporo obrzydliwych budynków, ale sytuacje ratuje grafiti. Zjeżdżają tu artyści z całego świata i to widać, szczególnie na wzgórzach.
Największym pozytywnym zaskoczeniem było Muzeum Botero, znanego malarza kolumbijskiego lubiącego okrągłe kształty. Zaczął malować krągłości przez przypadek, zgubił proporcje namalowanego instrumentu i to mu się spodobało. Zaczął eksperymentować i z tego dziś jest znany i lubiany:
Spodziewałem się tam tylko jego dzieł, ale okazuje się, że większość ekspozycji to działa innych artystów, które Botero kolekcjonował i jest to kolekcja imponująca (nie mamy w Polsce takiego muzeum). Tam w zasadzie są 3 połączone ze sobą muzea z sztuką. Wszystkie za darmo. Dookoła ciekawa architektura, czasem niepozorna:
Próbujemy jeszcze kupić jakieś pamiątki, ale zaczynamy czuć zmęczenie. Dookoła są już korki, wychodzimy więc bliżej ruchliwej ulicy i zamawiamy Ubera.
Nasz hotel sprawdził się bardzo dobrze. Mamy apartament za około 200zł i to z takim widokiem:
W Bogocie stare miasto i wzgórza są po stronie wschodniej miasta, lotnisko po zachodniej. Całe południe blisko środka jest biedne i niebezpieczne. Północ, szczególnie północny-wschód to bogate bezpieczne dzielnice.
Później okazało się, że i tak mieliśmy szczęście z pogodą, następnego dnia pogoda popsuła się jeszcze bardziej i przez kolejny tydzień ulewy były tak duże, że miały miejsce lokalne podtopienia, były też wichury.Różnica czasu to 6h i działa na naszą korzyść. Zasypiamy przed 21:00, a wstajemy bez problemu przed 5:00. Uber działa tak sprawnie, że nie ma potrzeby by zamawiać taxi z wyprzedzeniem. W recepcji nasz ulubiony pan czeka z niespodzianką. Mamy nocleg bez śniadania, a on załatwił dla nas śniadanie na wynos. Miły gest. Na lotnisko jedziemy może 15min. Kolumbia to duży i zróżnicowany geograficznie kraj. Prawie wszędzie trzeba latać i widać to już na lotnisku. Terminal lotów lokalnych jest większy od tego międzynarodowego. Lotnisko jest zadbane i bardzo nowoczesne.
Mamy tu dostępny salonik na Priority Pass, ale w pirsie D (odlatuje tu głównie Avianca), nasz lot jest z pirsu C (bardziej linie LATAM). Wydawało mi się, że to nie problem, ale okazało się, że pirsy nie są ze sobą połączone strefą tranzytową i każdy ma osobne security. Nie ma jednak dużego ruchu, więc idę nieśmiało zapytać czy wpuszczą nas na około 1h do strefy D bez karty pokładowej z odlotem z D.. nie ma żadnego problemu. Super. Salonik jest fajny, ma dobrą kawę (wszędzie tu pachnie kawą). Najlepsze są jednak kanapki które dostaliśmy od pana w recepcji hotelu.
Bezproblemowo docieramy do naszego gejta w strefie C:
Po starcie widać, że północne przedmieścia Bogoty są bardzo zielone i nawet daleko od miasta wyglądają bogato:
Lot trwa niecałe 1,5h. Gdy tylko wysiadamy czujemy wreszcie ciepłe i wilgotne powietrze. Niedawno musiało padać, bo wszędzie są duże kałuże. Mamy hotel przy samym lotnisku, bo kolejny lot jest wcześnie rano. Zostawiamy rzeczy i jedziemy Uberem zwiedzać.
Kolumbia jest pierwszym krajem w Ameryce Południowej który uzyskał niepodległość, jednak nie bez zależności i wierności Hiszpanii. Całkowitą niezależność ogłosiła wtedy tylko Kartagena. Obchodzą w każdą rocznicę wielkie dzikie święto i prawie się na nie załapaliśmy. W Kartagenie widać turystów, widać sklepy z pamiątkami, drogie galerie z sztuką i tanie obrazy na sprzedaż na ulicy (całkiem niezłej jakości). I wcale się nie dziwię, miasto ma klimat. Zostało założone 40lat po pierwszej wyprawie Kolumba, potem rosło w siłę. Tu zwożono łupy z głębi kontynentu by zabierać je statkami do Europy. To trafiali niewolnicy z Afryki.
Miasto z czasem stało się istotnym strategicznie portem. Po próbach podbicia przez anglików zbudowano fortyfikacje, miasto otoczono murami. Z czasem po kolejnych atakach (dodatkowo francuzów i piratów), mury umacniano. Część zachowała się do dziś. Pomimo, że nie są wysokie, zdecydowanie dodają miastu uroku. To ja:
Ten sam kraj, a zupełnie inny klimat niż Bogota. Także kulturowy. Czuje się tu karaibską mentalność, wszyscy są uśmiechnięci i weseli. Jest fajnie, co widać na każdym kroku:
Miasto sprawia wrażenie romantycznego i kolorowego.
Najwięcej dzieje się w okolicy placu Bolivara i katedry:
Spokojniej jest w wschodniej części starego miasta.
Warto dojść aż do Las Bóvedas, długiego podcienia z sklepikami:
[img]DSC_6115.jpg[/img]
Odwiedzamy muzeum w dawnym Pałacu Inkwizycji.
Potem idziemy do dzielnicy Getsemani. Jest architektonicznie słabsza, mniej zadbana, mniej reprezentacyjna ale artystyczna i chyba bardziej rozrywkowa:
Wracamy jeszcze na stare miasto by odwiedzić grób pisarza Gabriela Garcia Marqueza na dziedzińcu tutejszego Uniwersytetu. Marquez mieszkał tutaj tylko rok, ale sprowadziła się tutaj prawie cała jego rodzina, więc regularnie odwiedzał miasto. Wracał też tutaj w swoich książkach.