Lubię bawić się słowami, więc chętnie nadałbym tej relacji tytuł "Pisco w pysku". Zamiast udawania alkoholika, wolę jednak sparafrazować klasyka(*) .
Relacji z Chile jest na naszym forum co nie miara i mają jedną cechę wspólną. Nic im nie ujmując, rozgrywają się zazwyczaj na osi Santiago - Torres del Paine - Atacama (ze skokami w bok do Argentyny, czy Boliwii). Pierwotnie, gdy miałem już w garści bilet do Santiago, moje plany były podobne. Wizyta na Atacamie z wypadem do Salar de Uyuni była żelaznym punktem tego wyjazdu, a w progach parku narodowego Torres del Paine miałem już zarezerwowane noclegi (o które nie jest łatwo, jeśli nie chce się spać w namiocie lub hotelu za 3 tys. PLN za dobę i więcej). Potem jednak, zacząłem powoli odkrywać, że Chile - największe chuchro globusa - kryje w swym wątłym ciele znacznie więcej. Mój plan zaczął pękać i na przestrzeni kilku miesięcy przepoczwarzał się kilkukrotnie. Ostatecznie, nie będzie ani TdP, ani Atacamy, ani nawet Salar de Uyuni. Niestety, ze względów logistycznych nie będzie również miejsca, na którym bardzo mi zależało, czyli polskiego obserwatorium astronomicznego, o którym pisałem tu: polskie-obserwatorium-astronomiczne-w-chile,672,174008&p=1658374&hilit=Araucaria#p1658374. Byłem tam już nawet umówiony na to, że będę królikiem doświadczalnym przed oficjalnym uruchomieniem programu zwiedzania tego miejsca, ale dotarcie do Antofagasty i dalej do obserwatorium, na dodatek w konkretnym dniu, okazało się nie do pogodzenia z innymi etapami.
Jakie zatem miejsca są na mojej trasie? Na razie napiszę tylko, że ustronne, oczywiście za wyjątkiem Santiago. Konkrety będą się pojawiać wraz z biegiem tej relacji, która - jak to u mnie jest w zwyczaju - jest "na żywo"(**).
Na razie, pierwszy etap podróży, to lot do Madrytu. Wylot z GDN i lądowanie w WAW, to dzisiaj czysta przyjemność. Pogoda jest tak piękna, że aż nierealna, jak na początek marca. W gdańskim saloniku zjadam śniadanie, które popijam metaxą (hmmm, czy nie tak zaczynają alkoholicy
:D ?). Niektórzy narzekają na ten nasz salonik i chociaż daleko mu do wielu innych (aczkolwiek ciągle się poprawia), tą grecką brandy mnie ujmuje, mimo że to tylko wersja 5*. W Warszawie czasu wystarczy tylko na tyle, by wpaść do Poloneza i zgarnąć cokolwiek na kolejny lot (tak, wiem, że działam w ten sposób niezgodnie z zasadami saloniku, ale w tych okolicznościach, proszę o wyrozumiałość
:) ). Siedzę już na moim fotelu 15F, z więcej niż wystarczającą przestrzenią na kończyny dolne i za chwilę ruszam....
(*)wyjaśnienie dla millenialsów, zetek i innych pokoleń młodszych od iksów, czy boomerów - szukajcie pod hasłem "Kenneth Grahame".
(**)proszę nie przywiązywać się zbyt mocno do tego określenia, bo jak zwykle, złapię gdzieś na pewno kilkudniowy poślizg.
Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka@adam1987: Musiałem poszukać tego Chonchi
:) Wyspę Chiloé też rozważałem, ale ominę ją, przynajmniej tym razem (bo nie mam wątpliwości, że do Chile jeszcze powrócę
:) ). W planach mam jednak rejony na północny wschód od niej
;)
Prawie cały lot do Madrytu spędzam w stanie pół-snu. Po zjedzeniu zachomikowanych dóbr, na uszy zakładam słuchawki, na oczy klapki, odchylam oparcie, ile fabryka Boeinga dopuściła i zapadam w letarg. Miejsce przy wyjściu awaryjnym jest do tego celu idealne. Śmiem podejrzewać, że miejsca jest tu nawet więcej, niż w biznes klasie B737 Max 8, którym lecę. Gdy budzę się na krótko przed dotarciem do celu, widzę, że stolica Hiszpanii jest ukryta gdzieś tam pod grubą warstwą chmur. To zupełne przeciwieństwo dzisiejszego Trójmiasta i Warszawy.
Po wylądowaniu okazuje się, że wszędzie jest mokro. Teraz już nie pada i jest ok. 13 st. C, ale wśród pasażerów co rusz słyszę komentarze w stylu: "to żeśmy ze słonecznej i ciepłej Polski zrobili sobie weekendowy city break w mokrym i chlodnym Madrycie". Mnie także dopada nieco minorowy nastrój, tym bardziej że bus z lotniskowego Hiltona, zamiast w ciągu maksymalnie 30 min., podjeżdża na mój przystanek jeszcze kwadrans później. Opis samego hotelu Wam daruję. Zainteresowanych odsyłam do odrębnego wątku, w którym naskrobałem kilka słów:
Po zjedzeniu kolacji w saloniku hotelowym wychodzę na zewnątrz, żeby sprawdzić warunki atmosferyczne. Niestety, siąpi deszcz. Nie znajduję w sobie wystarczających pokładów energii i ochoty, by wybrać się w takiej aurze na miasto. Gdyby to chociaż było blisko. W drodze powrotnej mam nocleg w centrum, to może wtedy wykażę się większym entuzjazmem (zwłaszcza, jeśli pogoda będzie odpowiadać staropolskiemu przysłowiu "życie, jak w Madrycie").
Rano wstaję rześki i wypoczęty. Lot do Santiago mam o 13:15, ale na lotnisku jestem już o 10:00. Raz, że transfer lotniskowy z hotelu nie jest szczególnie wiarygodny (o czym wspominam w ww. opisie Hiltona) i wolę dotrzeć do Terminala 4 bez nerwów, a dwa, że przedłużanie pobytu w hotelu nie ma dziś sensu. Wolę ten czas spędzić spokojnie w pobliżu mojego gate'u i załatwić tu kilka zaległości przed opuszczeniem Europy.
Nadaję bagaż u señory, która ma dziś ewidentnie gorszy dzień, potem kawalątek dalej przechodzę fast trackiem kontrolę bezpieczeństwa i po kwadransie od opuszczenia busa hotelowego jestem po drugiej stronie.
Teraz jeszcze autonomiczna kolejka podziemna do zewnętrznego Terminala 4S, odprawa paszportowa w automacie i po kolejnym kwadransie trafiam przed drzwi Sala VIP Velasquez.
Salonik jest wielki - ciągnie się na lewo i prawo od wejścia, z sektorami gastronomicznymi na obu końcach. Oferta jest w nich bardzo przyjemna. Jestem tu akurat o takiej porze, w której następuje zmiana ze śniadania na lunch. W obu wersjach jest co wybierać.
Jest fajny widok na płytę postojową, masa miejsca do siedzenia, a w jednym z zaułków znaleźć można też część "sypialną" i prysznice.
To moja pierwsza wizyta w tym saloniku i muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem, zwłaszcza w zakresie bardzo przyzwoitej baterii mocnych trunków
:D . Na szczególną uwagę zasługują te dwie pozycje:
Niestety, Iberia robi mi przykrą niespodziankę. Mój lot ma duże opóźnienie. Zamiast o 13:15, ma wystartować o 16:00
:( . Pal licho późniejszy wylot. Gorzej, że w Santiago będę około 1. w nocy, a już na 9:00 rano mam zaplanowany odbiór auta, żeby zrobić nim całodniową wycieczkę w Andy. Za dużo, to ja się w hotelu w Santiago nie wyśpię....
Kolejny odcinek będzie już z Santiago, chyba że przed odlotem uda mi się wrzucić coś jeszcze z pokładu mojego A350
:)Jednak kilka słów mogę jeszcze puścić w eter. Nie wiem, o której ostatecznie wylecimy, ale widać, że mocno się śpieszą, bo wpuszczają pasażerów na pokład już wszystkimi wejściami, niezależnie od klasy podróży. W korytarzu biznes klasy zrobił się tłok, jak w trolejbusie(*) w szczycie transportowym. Mój fotel 3L już czeka. Mam go zamiar rozłożyć możliwie szybko i godnie użyć. Spać przez ponad 13 godzin na pewno nie dam rady, ale mam nadzieję, że trochę się uda, co by jutro za kierownicą nie odlecieć
:D
Żegnam skąpany w deszczu Madryt.
Hasta luego!
(*) dla czytelników spoza Trójmiasta, Lublina i Tychów: taki autobus z szelkami przypiętymi do sieci elektrycznej nad ulicą
;)Wybaczcie, ale z tą relacją "live" jest tym razem wyjątkowo ciężko... Od samego przylotu do Chile mam takie tempo, że padam ze zmęczenia. W wolnych chwilach piszę na raty i dopiero teraz (czyli w czwartym dniu) udaje mi się to sklecić w kolejny odcinek. Zatem ad rem...
W Santiago lądujemy o 1:30, czyli 2 godz. i 40 min. po czasie rozkładowym. To już kurczę mogli spóźnić się o te 20 minut więcej i miałbym 600 EUR...
Gdyby nie to nieszczęsne opóźnienie, lot mógłbym z czystym sumieniem uznać za udany. Pod względem wygody w długodystansowej klasie biznes, Iberia to taki solidny średniak. Nie ma tu co liczyć na luksusy oferowane przez linie z zatoki Perskiej, ale zgrzeszyłbym, gdybym narzekał. Jedzenie jest przyzwoite (viewtopic.php?f=226&t=40802&p=1758219#p1758219), załoga sympatyczna, samolot (A350) - mimo, że nie jakaś nówka sztuka - trzyma fason, a co najważniejsze, fotel jest bardzo wygodny i z dużą przestrzenią pod monitorem na moje stopy rozm. 46
:)
Do hotelu docieram dopiero przed 3. w nocy. Najwięcej czasu zajęło oczekiwanie na bagaż. Mimo przywieszki "priority", bagaże wszystkich pasażerów klasy biznes wyjechały na taśmę w odległym peletonie. Reszta idzie jednak bardzo sprawnie, łącznie z transferem. W jednej z firm oferujących tego rodzaju usługi zamówiłem najtańszą wersję, a przyjechał ogromny chiński SUV na sterydach i wodotryskami, którego marki w ogóle nie kojarzę. Jak to z dumą powiedział mój kierowca: "Fabricado en China pero diseñado en Italia"
:D
Już za kilka godzin odbieram auto z wypożyczalni, więc to wielkie szczęście, że wcześniej tyle wypocząłem w samolocie. Teraz udaje mi się co prawda zasnąć na godzinę, może dwie, ale to raczej płytka drzemka, nie dająca szczególnej regeneracji. Po obfitym śniadaniu, kwadrans po 8. spotykam się w recepcji ze znanym tu powszechnie @jacek96, który akurat zaszczyca Santiago swoją obecnością. Postanawiamy na jakiś czas połączyć nasze siły i udajemy się po auto. Z mojego DoubleTree Vitacura (kilka słów o nim będzie w osobnym wątku, do którego link podam w kolejnym odcinku) jest tam spacerkiem kilka minut. Formalności zajmują trochę czasu, bo ich system ma taki dziwny "feature", że do zabezpieczenia akceptuje tylko takie karty kredytowe, które wydane zostały przez znany temu systemowi bank. Tak przynajmniej twierdzi obsługująca mnie dziewczyna. Pomijając, że pierwszy raz w życiu stykam się z taką sytuacją, zagadką jest dla mnie problem w akceptacji karty Santandera (który jest w Chile bardzo popularny), czy w rozpoznaniu Citi (bo nieznajomość Pekao SA mogę jeszcze zrozumieć). Ostatecznie, udaje się kartę wprowadzić pod nazwą Banco Edwards CITI, bo pod taką marką Citi funkcjonuje w Chile. Około 9:30 ruszamy w trasę. Zaczynam z grubej rury, czyli pod prąd, ale dziś sobota, więc ruch w tej części miasta niewielki i udaje się ten manewr szybko skorygować
:) . Nasz pierwszy cel, to Embalse El Yeso del Cajón del Maipo:
Pogoda jest przepiękna, choć w mieście może być dziś nawet 30 st. C, a to już takie piękne nie jest. Udając się do podnóża Andów uciekamy nieco od tego skwaru, bo wysokość obniża temperaturę o kilka stopni. Po drodze zaglądamy jeszcze na chwilę do San José del Cajón del Maipo, w którym w pobliżu Plaza de Armas jest akurat sobotni targ. Po jakimś kwadransie lecimy dalej.
Embalse de Yaso to popularny cel jednodniowych wycieczek z Santiago. Mimo, że końcówka trasy, to droga szutrowa, dotrzeć tu można spokojnie każdym rodzajem auta, nawet jakimś mikrusem. Dla naszego Subaru 4x4 to pestka.
To jednak nie koniec dzisiejszej trasy. Zapędzamy się dużo dalej, a tam, nisko zawieszone auta mogą już sobie nie poradzić (choć i takie spotykamy na trasie). Jedziemy do Termas del Plomo:
Dalej pojechać się już nie da. Grzbietem gór przebiega granica z Argentyną. Termy znajdują się na terenie prywatnym i za wjazd trzeba zapłacić 10000 CLP od osoby (tylko gotówka). Droga jest w zasadzie całkiem dobra (na tyle, na ile szutrowa trasa może być dobra), ale w kilku miejscach trzeba przejechać przez niezbyt może głębokie, ale żwawe i szerokie strumienie. I właśnie to jest zagrożeniem dla nisko zawieszonych aut. Naszym bez trudu dojeżdżamy do samych term. W przeciwieństwie do otoczenia, nie są one niczym imponującym, ale też nie dla nich tu jesteśmy (choć kolega dziarsko korzysta z uroków cieplic).
Szlakiem rozpoczynającym się przy łazienkach idziemy do Lago de los Patos, czyli jeziora kaczek:
Po ok. kwadransie dochodzimy do kolejnej doliny i podążamy jej lewą stroną ku majaczącej w oddali ogromnej szczelinie skalnej. Nie dochodzimy jednak do niej, lecz skręcamy ostro w lewo i wspinamy się na szczyt ściany doliny. Widoki zwalają z nóg, oczywiście jedynie w przenośni
:D
Na szczycie znajduje się niewielki staw z błękitną, przejrzystą wodą oraz kaczą rodziną.
Na alltrails (a może na wikiloc?) znalazłem informację, że zejść można inną stroną. W poszukiwaniu ścieżki oddalamy się od stawu i dochodzimy do krawędzi góry. Roztacza się stąd piękna panorama, a daleko w dole widać drogę gruntową, którą przyjechaliśmy do term (być może dostrzeżecie mały biały punkcik - to jest samochód, który przejeżdża akurat przez wspomniane wcześniej strumienie).
Widać też kilka wydeptanych ścieżek. Część z nich wydaje się prowadzić w dół w sposób nazbyt ekstremalny, więc wybieramy taką, która trawersuje po stoku i po ok. 30 minutach jesteśmy przy samochodzie. Potem jeszcze jakieś 3 godziny jazdy (z czego spora część, to przebijanie się przez Santiago i jego bardzo rozległe przedmieścia) i jestem hotelu. Mimo "szalonej" nocy i wyczerpującego dnia, jakoś się jeszcze trzymam
:)
Jutro czeka mnie lot do Temuco. O tamtejszych atrakcjach mowa będzie już w kolejnym wpisie
:)@jacek96: w przeciwieństwie do mnie, zażywałeś tam kąpieli, więc będziesz bardziej wiarygodnym źródłem informacji dla @Raphael
:)
A jeśli chodzi o moje obowiązki pisarskie, to.... Na początek, zgodnie z obietnicą z poprzedniego wpisu, podaję link do mojego krótkiego opisu DoubleTree Vitacura: viewtopic.php?f=1576&t=51560&p=1758877#p1758877.
A teraz powrót do relacji "na żywo" (to powinno być już w cudzysłowie do kwadratu).
Dziś śniadanie jem na raty. Przed oddaniem auta w Salfa Rent umówionym na ok. 8:30 muszę je jeszcze zatankować. Wstaję na tyle wcześnie, że mam jeszcze trochę czasu, więc schodzę tylko na małe co nieco, bo ssie mnie ogromnie i dopiero po powrocie z wypożyczalni konsumuję właściwą dawkę. Potem mam ciągle jeszcze drobny zapas czasu przed jazdą na lotnisko, więc robię szybki spacer za rzekę, w stronę wzgórza San Cristóbal. Niedziele w Santiago są świętem dla wszystkich, oprócz kierowców aut. Znaczna część dróg miejskich zostaje w całości lub części wyłączona z ruchu, a uzyskaną w ten sposób przestrzeń opanowują rowerzyści, rolkarze, biegacze (w tym z dziećmi w wózkach) i zwykli spacerowicze.
Zza rzeki przyglądam się przez chwilę symbolowi miasta, wieżowcowi Costanera i jego otoczeniu. Owszem, same biura, hotele i sklepy, ale fajnie tu. No i mają bankomat 24h, który nie pobiera prowizji (wymiana-waluty-w-chile,743,135314&p=1758426#p1758349), a w Chile to nie lada gratka
;)
Czas jechać na lotnisko. Pomny swojej głupoty sprzed lat, gdy w sejfie tego samego hotelu pozostawiłem pieniądze, paszport, itp. i musiałem swoje zabulić, żeby mi to podstawili na lotnisko, szczegółowo oglądam wnętrze skrytki, by upewnić się, że nic w niej nie zostało. Po zamówieniu najtańszej opcji Ubera, znowu podjeżdża ogromna chińska landara (Cherry Tiggo 8), której wyposażenie spowodowało u mnie opad szczęki. To z resztą temat rzeka (i na odrębny wątek), jak bardzo chiński przemysł samochodowy opanował Amerykę Płd. (bo w Europie jeszcze tego aż tak nie widać).
Sytuacja na dziś wygląda tak, że @jacek96 również zdecydował się polecieć do Temuco, choć tylko na półtora dnia, więc na ten króciutki czas ponownie łączymy siły.
Odprawa na lot LATAM idzie bardzo sprawnie. Mają rozbudowany i efektywny system urządzeń do samodzielnego nadawania bagażu, od wydrukowania naklejki bagażowej, aż po odstawienie walizki na taśmę dowożącą ją do sortowni. Wkrótce jestem po drugiej stronie. Tutaj rozglądam się za salonikami. Dziś w zasadzie żadnego nie potrzebuję, ale za jakiś czas będę w trakcie tej podróży miał (celowo) nocną przesiadkę w SCL, więc warto wybrać lokal odpowiedni do tego celu. Sam LATAM nie ma w terminalu krajowym żadnych (z resztą, nawet gdyby miał, nie załapałbym się na takowy, bo statusu u mich nie mam, a klasa podróży też za niska). Z informacji na prioritypass.com wynika, że w terminalu krajowym jest jeden salonik z prysznicem i na dodatek można w nim spędzić nawet 6 godzin. Sprawdzam to i faktycznie, jest takowy: https://www.prioritypass.com/lounges/ch ... the-lounge.
Wiadomo, terminale krajowe, to nie jest miejsce na luksusy, ale powiedzmy, że ujdzie... Więcej o nim postaram się napisać we właściwym wątku, gdy już znajdę się w tym saloniku na dłużej. Teraz nawet zdjęć żadnych nie zrobiłem.
W LATAM świetne jest to, że środkowe fotele przy wyjściach awaryjnych są bez dopłaty (przynajmniej w taryfie full). Korzystam z tego, bo nawet na takim niedługim locie nie mogę ścierpieć ciasnoty w strefie nożnej.
Po wylądowaniu w Temuco wszystko idzie błyskawicznie i po niedługiej chwili jestem już na zewnątrz, witany przez Jacka, który przyleciał poprzednim lotem. Moją uwagę przykuwają tu dwujęzyczne napisy informacyjne, które są po hiszpańsku i w mapudungun, czyli w języku, którego używają mieszkający tu od wieków Mapucze.
Czyżby promocja Aeromexico?
:lol: Pozdrawiamy z Chile ciut mniej znanego na forum. Przyznam szczerze, że też ostatecznie nasze plany poszły w stronę mniej standardowych miejsc, choć nadal dość turystycznych, dlatego bardzo jestem ciekawy twojej trasy. Więc żeby było tematycznie do relacji i forum to na zdjęciu darmowe muzeum Akordeonów w Chonchi.
nie jest łatwo na telefonie dodać zdjęcie spełniające wymogi forum
:(
Dzięki uprzejmości Bartka i @jaco027, który nas zaswatał, mogłem przeżyć kilka pięknych dni, w świetnym towarzystwie na łonie fantastycznej (według mnie niedocenianej) chilijskiej natury.Na wspólne wieczornoweekendowe wypady do barów-pubów Bellavisty zabrakło czasu, bo sił to @tropikey odmówić nie sposób ??Ja już niestety pożegnałem Bartka i Chile, męczę się w TK 216 przez kolejne 17h?Dzięki wielkie raz jeszcze i do kolejnego ??
O! widzę, że na F4F pojawiło się Termas del Plomo! jakiś już czas temu napatoczyłem się w internecie na info, że coś takiego jest i zdjęcia spowodowały, że coraz bardziej mnie to Chile korci. Co do samej kąpieli - jak z temperaturą (w sieci pisze, że 28 st.C, ale bardziej o odczucia "na skórze" mi chodzi), jak głębokość? czy gacie się nie brudzą od tej wody (tam się w ogóle, zwyczajowo, w gatkach czy bez się kąpie?), czy dno kamieniste?, bez butów do wody spoko jest?
Wciąż jestem pod wrażeniem Twojej pamięci, do nazw odwiedzonych miejsc. Ja nadal nie wiem, czy z Santiago wylądowałem w Malepuco, czy Temuco?Raphael napisał:O! widzę, że na F4F pojawiło się Termas del Plomo! jakiś już czas temu napatoczyłem się w internecie na info, że coś takiego jest i zdjęcia spowodowały, że coraz bardziej mnie to Chile korci. Co do samej kąpieli - jak z temperaturą (w sieci pisze, że 28 st.C, ale bardziej o odczucia "na skórze" mi chodzi), jak głębokość? czy gacie się nie brudzą od tej wody (tam się w ogóle, zwyczajowo, w gatkach czy bez się kąpie?), czy dno kamieniste?, bez butów do wody spoko jest?Buty nie są wymagane, choć wskazane. Ja już na wejściu zaliczyłem wywrotkę, kamienie są obłe i śliskie. Tekstylia raczej wymagane, choć strażników tego pilnujących nie widzieliśmy ?Temperatura i głębokość (~1m.)idealna do długiego moczenia.Woda różni się wyglądem od źródeł np.Islandii, ale na ciemnych spodenkach brudu nie widać, więc można z niej korzystać .Kąpałem się niejednokrotnie w mniej ponętnych miejscach ?@tropikey, wrzucaj następne posty,bo mnie ciekawość zżera widoków, dni następujących po moim wyjeździe ?
@tropikey - bardzo, bardzo lubie czytac Twoje relacje. I bardzo mi po drodze z Twoim stylem podrozowania, wiec mnostwo dla mnie pozytecznych informacji, ale za cholere nie kumam jak mozna przyjac tyle lososia w tak krotkim czasie
:DDD
Dziś zjadłem łososia w saloniku w WAW i chyba najbardziej w tym momencie doceniłem, jak dobre były te w Chile. Rzeczne, pacyficzne, mniejsze, większe, ale zawsze świeżutkie i pyszniutkie. Nie, żeby ten w saloniku był jakiś śmierdzący i stary, ale jednak inny. Napiszę tylko, że repertuar się jednak nieco zmieni.
@tropikey dzięki za świetną - jak zwykle - relację. Podzielisz się organizatorem tej wycieczki do 3 winnic? Za pół roku będę w Santiago - rzeczywiście jest to dobry pomysł na dzień powrotu...
Świetna relacja po nieznanych miejscach kraju, który też trochę liznąłem aczkolwiek dotarłem tylko do Las Trancas. No i mamy znakomity przewodnik na przyszłość, super, że podajesz mnóstwo linków i danych do wykorzystania w następnej podróży do Chile.
tropikey napisał: zasadniczym celem relacji nie jest wpływanie na cudze wybory
;) .A co jest? Można założyć, że Pauzaniasz nie spodziewał się, że jego czytelnicy wsiądą en masse na triremy i popłyną weryfikować świat zobaczony i zrelacjonowany przez niego, Marco Polo pisząc Opisanie świata też raczej nie liczył na naśladowców ale te bardziej współczesne piśmiennictwo podróżnicze, wszelkie travelogi, (foto)relacje, sprawozdania i reportaże zazwyczaj pisane są z "zamiarem ewentualnym". No chyba, że autor ma takie pióro (Theroux, Durrell, Greene, Evelyn Waugh, etc), że stanowią wartość literacką in its own right.
Relacja - przynajmniej według tego, jak ja rozumiem to słowo - to opis tego co się widziało i przeżyło.Celem relacji jest zatem przekazanie jej czytelnikom opisu rzeczy, miejsc i zjawisk, które się widziało (np. w trakcie podróży), a nie zachęcanie ich do takiego, czy innego zachowania. Jeśli nawet ktoś pod wpływem relacji decyduje się np. na wyjazd do Chile (albo wręcz przeciwnie, rezygnuje z takiego wyjazdu), to jest to co najwyżej skutek uboczny tej relacji. Jeśli zatem sugerujesz, że pisząc niniejszą relację miałem na celu zachęcenie kogoś do wyjazdu do Chile, to mylisz się. Celem tej relacji było opisanie tego, w jaki sposób przebiegł mój pobyt w tym kraju.
tropikey napisał:może Unia i kraje Mercosur podpiszą wreszcie umowę handlową, wtedy zaś możemy spodziewać się napływu tego bardzo przyjemnego napitku również do Polski.Taki niewątpliwy plus owego porozumienia, niestety nie byłby w stanie zrekompensować, jego negatywów. Obawiam się, że słynne onegdaj steki, też nie stanowiłyby masy amerykańskiego eksportu, a tą stanowiłby głównie produkty agro z gliofosatem itp. preparatami.
Mocno się nakręciłem by wreszcie polecieć do Chile (ciągle nachodzą mnie chwile złości, że nie kupiłem dealu LH z AMS chyba 3 lata temu).Fajna relacja
;)
Relacji z Chile jest na naszym forum co nie miara i mają jedną cechę wspólną. Nic im nie ujmując, rozgrywają się zazwyczaj na osi Santiago - Torres del Paine - Atacama (ze skokami w bok do Argentyny, czy Boliwii). Pierwotnie, gdy miałem już w garści bilet do Santiago, moje plany były podobne. Wizyta na Atacamie z wypadem do Salar de Uyuni była żelaznym punktem tego wyjazdu, a w progach parku narodowego Torres del Paine miałem już zarezerwowane noclegi (o które nie jest łatwo, jeśli nie chce się spać w namiocie lub hotelu za 3 tys. PLN za dobę i więcej).
Potem jednak, zacząłem powoli odkrywać, że Chile - największe chuchro globusa - kryje w swym wątłym ciele znacznie więcej. Mój plan zaczął pękać i na przestrzeni kilku miesięcy przepoczwarzał się kilkukrotnie. Ostatecznie, nie będzie ani TdP, ani Atacamy, ani nawet Salar de Uyuni. Niestety, ze względów logistycznych nie będzie również miejsca, na którym bardzo mi zależało, czyli polskiego obserwatorium astronomicznego, o którym pisałem tu:
polskie-obserwatorium-astronomiczne-w-chile,672,174008&p=1658374&hilit=Araucaria#p1658374.
Byłem tam już nawet umówiony na to, że będę królikiem doświadczalnym przed oficjalnym uruchomieniem programu zwiedzania tego miejsca, ale dotarcie do Antofagasty i dalej do obserwatorium, na dodatek w konkretnym dniu, okazało się nie do pogodzenia z innymi etapami.
Jakie zatem miejsca są na mojej trasie? Na razie napiszę tylko, że ustronne, oczywiście za wyjątkiem Santiago. Konkrety będą się pojawiać wraz z biegiem tej relacji, która - jak to u mnie jest w zwyczaju - jest "na żywo"(**).
Na razie, pierwszy etap podróży, to lot do Madrytu. Wylot z GDN i lądowanie w WAW, to dzisiaj czysta przyjemność. Pogoda jest tak piękna, że aż nierealna, jak na początek marca. W gdańskim saloniku zjadam śniadanie, które popijam metaxą (hmmm, czy nie tak zaczynają alkoholicy :D ?). Niektórzy narzekają na ten nasz salonik i chociaż daleko mu do wielu innych (aczkolwiek ciągle się poprawia), tą grecką brandy mnie ujmuje, mimo że to tylko wersja 5*.
W Warszawie czasu wystarczy tylko na tyle, by wpaść do Poloneza i zgarnąć cokolwiek na kolejny lot (tak, wiem, że działam w ten sposób niezgodnie z zasadami saloniku, ale w tych okolicznościach, proszę o wyrozumiałość :) ). Siedzę już na moim fotelu 15F, z więcej niż wystarczającą przestrzenią na kończyny dolne i za chwilę ruszam....
(*)wyjaśnienie dla millenialsów, zetek i innych pokoleń młodszych od iksów, czy boomerów - szukajcie pod hasłem "Kenneth Grahame".
(**)proszę nie przywiązywać się zbyt mocno do tego określenia, bo jak zwykle, złapię gdzieś na pewno kilkudniowy poślizg.
Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka@adam1987: Musiałem poszukać tego Chonchi :)
Wyspę Chiloé też rozważałem, ale ominę ją, przynajmniej tym razem (bo nie mam wątpliwości, że do Chile jeszcze powrócę :) ). W planach mam jednak rejony na północny wschód od niej ;)
Prawie cały lot do Madrytu spędzam w stanie pół-snu. Po zjedzeniu zachomikowanych dóbr, na uszy zakładam słuchawki, na oczy klapki, odchylam oparcie, ile fabryka Boeinga dopuściła i zapadam w letarg. Miejsce przy wyjściu awaryjnym jest do tego celu idealne. Śmiem podejrzewać, że miejsca jest tu nawet więcej, niż w biznes klasie B737 Max 8, którym lecę.
Gdy budzę się na krótko przed dotarciem do celu, widzę, że stolica Hiszpanii jest ukryta gdzieś tam pod grubą warstwą chmur. To zupełne przeciwieństwo dzisiejszego Trójmiasta i Warszawy.
Po wylądowaniu okazuje się, że wszędzie jest mokro. Teraz już nie pada i jest ok. 13 st. C, ale wśród pasażerów co rusz słyszę komentarze w stylu: "to żeśmy ze słonecznej i ciepłej Polski zrobili sobie weekendowy city break w mokrym i chlodnym Madrycie".
Mnie także dopada nieco minorowy nastrój, tym bardziej że bus z lotniskowego Hiltona, zamiast w ciągu maksymalnie 30 min., podjeżdża na mój przystanek jeszcze kwadrans później.
Opis samego hotelu Wam daruję. Zainteresowanych odsyłam do odrębnego wątku, w którym naskrobałem kilka słów:
viewtopic.php?f=1576&t=51560&p=1758040#p1758040
Po zjedzeniu kolacji w saloniku hotelowym wychodzę na zewnątrz, żeby sprawdzić warunki atmosferyczne. Niestety, siąpi deszcz. Nie znajduję w sobie wystarczających pokładów energii i ochoty, by wybrać się w takiej aurze na miasto. Gdyby to chociaż było blisko. W drodze powrotnej mam nocleg w centrum, to może wtedy wykażę się większym entuzjazmem (zwłaszcza, jeśli pogoda będzie odpowiadać staropolskiemu przysłowiu "życie, jak w Madrycie").
Rano wstaję rześki i wypoczęty. Lot do Santiago mam o 13:15, ale na lotnisku jestem już o 10:00. Raz, że transfer lotniskowy z hotelu nie jest szczególnie wiarygodny (o czym wspominam w ww. opisie Hiltona) i wolę dotrzeć do Terminala 4 bez nerwów, a dwa, że przedłużanie pobytu w hotelu nie ma dziś sensu. Wolę ten czas spędzić spokojnie w pobliżu mojego gate'u i załatwić tu kilka zaległości przed opuszczeniem Europy.
Nadaję bagaż u señory, która ma dziś ewidentnie gorszy dzień, potem kawalątek dalej przechodzę fast trackiem kontrolę bezpieczeństwa i po kwadransie od opuszczenia busa hotelowego jestem po drugiej stronie.
Teraz jeszcze autonomiczna kolejka podziemna do zewnętrznego Terminala 4S, odprawa paszportowa w automacie i po kolejnym kwadransie trafiam przed drzwi Sala VIP Velasquez.
Salonik jest wielki - ciągnie się na lewo i prawo od wejścia, z sektorami gastronomicznymi na obu końcach. Oferta jest w nich bardzo przyjemna. Jestem tu akurat o takiej porze, w której następuje zmiana ze śniadania na lunch. W obu wersjach jest co wybierać.
Jest fajny widok na płytę postojową, masa miejsca do siedzenia, a w jednym z zaułków znaleźć można też część "sypialną" i prysznice.
To moja pierwsza wizyta w tym saloniku i muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem, zwłaszcza w zakresie bardzo przyzwoitej baterii mocnych trunków :D . Na szczególną uwagę zasługują te dwie pozycje:
Niestety, Iberia robi mi przykrą niespodziankę. Mój lot ma duże opóźnienie. Zamiast o 13:15, ma wystartować o 16:00 :( .
Pal licho późniejszy wylot. Gorzej, że w Santiago będę około 1. w nocy, a już na 9:00 rano mam zaplanowany odbiór auta, żeby zrobić nim całodniową wycieczkę w Andy. Za dużo, to ja się w hotelu w Santiago nie wyśpię....
Kolejny odcinek będzie już z Santiago, chyba że przed odlotem uda mi się wrzucić coś jeszcze z pokładu mojego A350 :)Jednak kilka słów mogę jeszcze puścić w eter.
Nie wiem, o której ostatecznie wylecimy, ale widać, że mocno się śpieszą, bo wpuszczają pasażerów na pokład już wszystkimi wejściami, niezależnie od klasy podróży. W korytarzu biznes klasy zrobił się tłok, jak w trolejbusie(*) w szczycie transportowym.
Mój fotel 3L już czeka. Mam go zamiar rozłożyć możliwie szybko i godnie użyć. Spać przez ponad 13 godzin na pewno nie dam rady, ale mam nadzieję, że trochę się uda, co by jutro za kierownicą nie odlecieć :D
Żegnam skąpany w deszczu Madryt.
Hasta luego!
(*) dla czytelników spoza Trójmiasta, Lublina i Tychów: taki autobus z szelkami przypiętymi do sieci elektrycznej nad ulicą ;)Wybaczcie, ale z tą relacją "live" jest tym razem wyjątkowo ciężko... Od samego przylotu do Chile mam takie tempo, że padam ze zmęczenia. W wolnych chwilach piszę na raty i dopiero teraz (czyli w czwartym dniu) udaje mi się to sklecić w kolejny odcinek. Zatem ad rem...
W Santiago lądujemy o 1:30, czyli 2 godz. i 40 min. po czasie rozkładowym. To już kurczę mogli spóźnić się o te 20 minut więcej i miałbym 600 EUR...
Gdyby nie to nieszczęsne opóźnienie, lot mógłbym z czystym sumieniem uznać za udany. Pod względem wygody w długodystansowej klasie biznes, Iberia to taki solidny średniak. Nie ma tu co liczyć na luksusy oferowane przez linie z zatoki Perskiej, ale zgrzeszyłbym, gdybym narzekał. Jedzenie jest przyzwoite (viewtopic.php?f=226&t=40802&p=1758219#p1758219), załoga sympatyczna, samolot (A350) - mimo, że nie jakaś nówka sztuka - trzyma fason, a co najważniejsze, fotel jest bardzo wygodny i z dużą przestrzenią pod monitorem na moje stopy rozm. 46 :)
Do hotelu docieram dopiero przed 3. w nocy. Najwięcej czasu zajęło oczekiwanie na bagaż. Mimo przywieszki "priority", bagaże wszystkich pasażerów klasy biznes wyjechały na taśmę w odległym peletonie.
Reszta idzie jednak bardzo sprawnie, łącznie z transferem. W jednej z firm oferujących tego rodzaju usługi zamówiłem najtańszą wersję, a przyjechał ogromny chiński SUV na sterydach i wodotryskami, którego marki w ogóle nie kojarzę. Jak to z dumą powiedział mój kierowca: "Fabricado en China pero diseñado en Italia" :D
Już za kilka godzin odbieram auto z wypożyczalni, więc to wielkie szczęście, że wcześniej tyle wypocząłem w samolocie. Teraz udaje mi się co prawda zasnąć na godzinę, może dwie, ale to raczej płytka drzemka, nie dająca szczególnej regeneracji.
Po obfitym śniadaniu, kwadrans po 8. spotykam się w recepcji ze znanym tu powszechnie @jacek96, który akurat zaszczyca Santiago swoją obecnością. Postanawiamy na jakiś czas połączyć nasze siły i udajemy się po auto. Z mojego DoubleTree Vitacura (kilka słów o nim będzie w osobnym wątku, do którego link podam w kolejnym odcinku) jest tam spacerkiem kilka minut. Formalności zajmują trochę czasu, bo ich system ma taki dziwny "feature", że do zabezpieczenia akceptuje tylko takie karty kredytowe, które wydane zostały przez znany temu systemowi bank. Tak przynajmniej twierdzi obsługująca mnie dziewczyna. Pomijając, że pierwszy raz w życiu stykam się z taką sytuacją, zagadką jest dla mnie problem w akceptacji karty Santandera (który jest w Chile bardzo popularny), czy w rozpoznaniu Citi (bo nieznajomość Pekao SA mogę jeszcze zrozumieć). Ostatecznie, udaje się kartę wprowadzić pod nazwą Banco Edwards CITI, bo pod taką marką Citi funkcjonuje w Chile.
Około 9:30 ruszamy w trasę. Zaczynam z grubej rury, czyli pod prąd, ale dziś sobota, więc ruch w tej części miasta niewielki i udaje się ten manewr szybko skorygować :) .
Nasz pierwszy cel, to Embalse El Yeso del Cajón del Maipo:
https://maps.app.goo.gl/PwSu3XNPhiPG3HxT6
Pogoda jest przepiękna, choć w mieście może być dziś nawet 30 st. C, a to już takie piękne nie jest. Udając się do podnóża Andów uciekamy nieco od tego skwaru, bo wysokość obniża temperaturę o kilka stopni.
Po drodze zaglądamy jeszcze na chwilę do San José del Cajón del Maipo, w którym w pobliżu Plaza de Armas jest akurat sobotni targ. Po jakimś kwadransie lecimy dalej.
Embalse de Yaso to popularny cel jednodniowych wycieczek z Santiago. Mimo, że końcówka trasy, to droga szutrowa, dotrzeć tu można spokojnie każdym rodzajem auta, nawet jakimś mikrusem. Dla naszego Subaru 4x4 to pestka.
To jednak nie koniec dzisiejszej trasy. Zapędzamy się dużo dalej, a tam, nisko zawieszone auta mogą już sobie nie poradzić (choć i takie spotykamy na trasie). Jedziemy do Termas del Plomo:
https://maps.app.goo.gl/iFPgEyLaPGqRm1VQA
Dalej pojechać się już nie da. Grzbietem gór przebiega granica z Argentyną.
Termy znajdują się na terenie prywatnym i za wjazd trzeba zapłacić 10000 CLP od osoby (tylko gotówka). Droga jest w zasadzie całkiem dobra (na tyle, na ile szutrowa trasa może być dobra), ale w kilku miejscach trzeba przejechać przez niezbyt może głębokie, ale żwawe i szerokie strumienie. I właśnie to jest zagrożeniem dla nisko zawieszonych aut. Naszym bez trudu dojeżdżamy do samych term. W przeciwieństwie do otoczenia, nie są one niczym imponującym, ale też nie dla nich tu jesteśmy (choć kolega dziarsko korzysta z uroków cieplic).
Szlakiem rozpoczynającym się przy łazienkach idziemy do Lago de los Patos, czyli jeziora kaczek:
https://maps.app.goo.gl/h5NKAShHgR8hUUTC9
Po ok. kwadransie dochodzimy do kolejnej doliny i podążamy jej lewą stroną ku majaczącej w oddali ogromnej szczelinie skalnej. Nie dochodzimy jednak do niej, lecz skręcamy ostro w lewo i wspinamy się na szczyt ściany doliny. Widoki zwalają z nóg, oczywiście jedynie w przenośni :D
Na szczycie znajduje się niewielki staw z błękitną, przejrzystą wodą oraz kaczą rodziną.
Na alltrails (a może na wikiloc?) znalazłem informację, że zejść można inną stroną. W poszukiwaniu ścieżki oddalamy się od stawu i dochodzimy do krawędzi góry. Roztacza się stąd piękna panorama, a daleko w dole widać drogę gruntową, którą przyjechaliśmy do term (być może dostrzeżecie mały biały punkcik - to jest samochód, który przejeżdża akurat przez wspomniane wcześniej strumienie).
Widać też kilka wydeptanych ścieżek. Część z nich wydaje się prowadzić w dół w sposób nazbyt ekstremalny, więc wybieramy taką, która trawersuje po stoku i po ok. 30 minutach jesteśmy przy samochodzie.
Potem jeszcze jakieś 3 godziny jazdy (z czego spora część, to przebijanie się przez Santiago i jego bardzo rozległe przedmieścia) i jestem hotelu. Mimo "szalonej" nocy i wyczerpującego dnia, jakoś się jeszcze trzymam :)
Jutro czeka mnie lot do Temuco. O tamtejszych atrakcjach mowa będzie już w kolejnym wpisie :)@jacek96: w przeciwieństwie do mnie, zażywałeś tam kąpieli, więc będziesz bardziej wiarygodnym źródłem informacji dla @Raphael :)
A jeśli chodzi o moje obowiązki pisarskie, to.... Na początek, zgodnie z obietnicą z poprzedniego wpisu, podaję link do mojego krótkiego opisu DoubleTree Vitacura: viewtopic.php?f=1576&t=51560&p=1758877#p1758877.
A teraz powrót do relacji "na żywo" (to powinno być już w cudzysłowie do kwadratu).
Dziś śniadanie jem na raty. Przed oddaniem auta w Salfa Rent umówionym na ok. 8:30 muszę je jeszcze zatankować. Wstaję na tyle wcześnie, że mam jeszcze trochę czasu, więc schodzę tylko na małe co nieco, bo ssie mnie ogromnie i dopiero po powrocie z wypożyczalni konsumuję właściwą dawkę. Potem mam ciągle jeszcze drobny zapas czasu przed jazdą na lotnisko, więc robię szybki spacer za rzekę, w stronę wzgórza San Cristóbal. Niedziele w Santiago są świętem dla wszystkich, oprócz kierowców aut. Znaczna część dróg miejskich zostaje w całości lub części wyłączona z ruchu, a uzyskaną w ten sposób przestrzeń opanowują rowerzyści, rolkarze, biegacze (w tym z dziećmi w wózkach) i zwykli spacerowicze.
Zza rzeki przyglądam się przez chwilę symbolowi miasta, wieżowcowi Costanera i jego otoczeniu. Owszem, same biura, hotele i sklepy, ale fajnie tu. No i mają bankomat 24h, który nie pobiera prowizji (wymiana-waluty-w-chile,743,135314&p=1758426#p1758349), a w Chile to nie lada gratka ;)
Czas jechać na lotnisko. Pomny swojej głupoty sprzed lat, gdy w sejfie tego samego hotelu pozostawiłem pieniądze, paszport, itp. i musiałem swoje zabulić, żeby mi to podstawili na lotnisko, szczegółowo oglądam wnętrze skrytki, by upewnić się, że nic w niej nie zostało.
Po zamówieniu najtańszej opcji Ubera, znowu podjeżdża ogromna chińska landara (Cherry Tiggo 8), której wyposażenie spowodowało u mnie opad szczęki. To z resztą temat rzeka (i na odrębny wątek), jak bardzo chiński przemysł samochodowy opanował Amerykę Płd. (bo w Europie jeszcze tego aż tak nie widać).
Sytuacja na dziś wygląda tak, że @jacek96 również zdecydował się polecieć do Temuco, choć tylko na półtora dnia, więc na ten króciutki czas ponownie łączymy siły.
Odprawa na lot LATAM idzie bardzo sprawnie. Mają rozbudowany i efektywny system urządzeń do samodzielnego nadawania bagażu, od wydrukowania naklejki bagażowej, aż po odstawienie walizki na taśmę dowożącą ją do sortowni. Wkrótce jestem po drugiej stronie. Tutaj rozglądam się za salonikami. Dziś w zasadzie żadnego nie potrzebuję, ale za jakiś czas będę w trakcie tej podróży miał (celowo) nocną przesiadkę w SCL, więc warto wybrać lokal odpowiedni do tego celu. Sam LATAM nie ma w terminalu krajowym żadnych (z resztą, nawet gdyby miał, nie załapałbym się na takowy, bo statusu u mich nie mam, a klasa podróży też za niska). Z informacji na prioritypass.com wynika, że w terminalu krajowym jest jeden salonik z prysznicem i na dodatek można w nim spędzić nawet 6 godzin. Sprawdzam to i faktycznie, jest takowy: https://www.prioritypass.com/lounges/ch ... the-lounge.
Wiadomo, terminale krajowe, to nie jest miejsce na luksusy, ale powiedzmy, że ujdzie... Więcej o nim postaram się napisać we właściwym wątku, gdy już znajdę się w tym saloniku na dłużej. Teraz nawet zdjęć żadnych nie zrobiłem.
W LATAM świetne jest to, że środkowe fotele przy wyjściach awaryjnych są bez dopłaty (przynajmniej w taryfie full). Korzystam z tego, bo nawet na takim niedługim locie nie mogę ścierpieć ciasnoty w strefie nożnej.
Po wylądowaniu w Temuco wszystko idzie błyskawicznie i po niedługiej chwili jestem już na zewnątrz, witany przez Jacka, który przyleciał poprzednim lotem. Moją uwagę przykuwają tu dwujęzyczne napisy informacyjne, które są po hiszpańsku i w mapudungun, czyli w języku, którego używają mieszkający tu od wieków Mapucze.