0
elgigio 13 listopada 2025 19:23
Julley!

To słowo uniwersalne i wszechobecne. Przywitanie, pożegnanie, wyraz wdzięczności w jednym. W Królestwie Wysokich Przełęczy, szerzej znanym jako Ladakh, usłyszysz je na każdym kroku, naście razy dziennie. Ladakh to miejsce w moim subiektywnym rozumieniu świata – wyjątkowe. Surowy, piękny i duchowy, położony na styku Indii, Tybetu i Azji Środkowej. Miejsce z jednej strony odizolowane, z drugiej - od wieków na szlaku karawan wożących sól, przyprawy, włókna i inne dobra przez Himalaje m.in. do Lhasy. Przez lata niezależne królestwo buddyjskie, po uzyskaniu przez Indie niepodległości włączone do Dżammu i Kaszmiru.

Najnowsza historia Ladakhu to przede wszystkim data 31.10.2019 roku. Tego dnia Ladakh stał się odrębnym od Dżammu i Kaszmiru - terytorium związkowym Indii, jednak bez własnego parlamentu. Pomimo początkowej ekscytacji, Ladakhijczycy (a może Ladakhowie?) po dziś dzień walczą o rozszerzenie autonomii m.in. w zakresie legislacji, uznania praw miejscowych samorządów, ale też zachowania kultury i tradycji miejscowych. Chcieliby aby ich kraina, nie była jedynie odrębnym terytorium zarządzanym przez władze z nadania centralnego, a pełnoprawnym 29-tym stanem Indii. Rząd centralny, nieszczególnie ma ochotę na to przystać, w szczególności z uwagi na strategiczne położenie terytorium przy granicy z Chinami i Pakistanem. W efekcie napięć, końcem września br. Ladakhijczycy wyszli na ulice Leh, a w wyniku starć protestujących z policją i wojskiem, zginęły co najmniej cztery osoby, dziesiątki zostały ranne, a władze centralne wprowadziły w rejonie m.in. godzinę policyjną i zakaz zgromadzeń (które zniesiono końcem października).

We wrześniu tymże, pojawiły się w okazjach milowych M&M bilety do Delhi za 25 000 mil. Korzystając z dobrodziejstwa ustawowo wolnego od pracy dnia 11 listopada, podróż w terminie tzw. listopadówki została zaplanowana. Wylot 7 listopada z WAW, powrót 11-tego prosto na Marsz Niepodległości. Pełne cztery dni na miejscu.
A propos czterech dni. Tytułem manifestu oraz zapobiegawczo - nie zgadzam się ze zdaniem: „w pośpiechu gubimy to, po co wyruszyliśmy w drogę” (autor: chyba chat GPT) i uważam wręcz odwrotnie – w pośpiechu łatwiej utrzymać wysoki stopień skupienia i zaangażowania w podróż, zresztą - „w Ladakhu nawet pośpiech ma w sobie spokój — to ruch serca, które chce więcej przeżyć niż przespać” (autor: zdecydowanie chat GPT).

Także, mając te cztery dni do wykorzystania, zamiast siedzieć w Delhi, czy zrobić tzw. złoty trójkąt, postanowiłem zrealizować plan maksimum i wyskoczyć w Himalaje, na weekend, nie odmawiając sobie przy tym niewątpliwej przyjemności zobaczenia jednego z cudów z nowej siódemki – Tadż Mahal.

Start wyglądał następująco:
7.11 – LO71 WAW – DEL, lądowanie 05:00
8.11 - 6E2507 DEL – IXL, wylot 08:10

Kwestie e-visy do Indii, są wyczerpująco opisane w odpowiednim temacie na tym forum, także je pominę. LOT bez większych fajerwerków, catering mi szczególnie nie przypadł do gustu. Po lądowaniu, szybkie immigration (e-arrival card już obowiązuje, ale jak ktoś nie zrobi, to leżą druczki) i 10 minutowy spacer z Terminala 3 na Terminal 2. Po wejściu do T2 security, o którym już też w odpowiednich tematach wspominano, generalnie bardzo dokładne, do tego stopnia, iż mój kabel USB był przez Pana w mundurze macany przez dobre 30 sek, po czym doczekał się notatki w zeszycie A4.

Lot IndiGo (ceny opisze na samym końcu) z boardingiem o czasie, niemniej na płycie spędziliśmy przed odlotem dobrą godzinę. Fantastyczne widoki na Himalaje! FANTASTYCZNE! I bardzo dobre snacki za free w tartfie flex (orzeszki, baton z tych dla fittersów, sok z granata), która była droższa chyba o 8 zł od standardowej.
Ląduję w Leh przed południem, jako, że lotnisko to również baza wojskowa, wita mnie komunikat, że foto i video są strictly prohibited.

Wysokość 3600 m n.p.m., temperatura 0 °C, zachmurzenie zerowe (i takie też prognozy).

c.d.n.

A w drugiej części: m.in. Leh, Chemrey, Hemis, Stok, Thiksey (Gustor festival) i Sangam.

Kilka zdjęć na zachętę (niestety z telefonu):Mając na względzie fakt, jak bardzo rozpaliła Was w komentarzach pierwsza część relacji, spieszę z kontynuacją.

Z lotniska w Leh odbiera mnie nagrany wcześniej na whatsappie kierowca (będę z nim jeździł również kolejnego dnia), z którym udaję się prosto do biura Wysokiego Komisarza ds. permitowych. Postanowiłem wyrobić Protected Area Permit (PAP), pomimo, iż na większości zaplanowanej trasy nie jest wymagany. Chcę jednak podjechać zobaczyć Sangam, miejsce w którym Indus i Zanskar łączą siły, a na trasie (droga Leh – Srinagar) jest jeden check point, gdzie są sprawdzane.

W biurze permitowym okazuje się, iż nie mają druków do wypełnienia (można się było tego domyśleć, nie?) ale można je pobrać w trzecim sklepie, po prawej, za bramą. Idę zgodnie z instrukcjami, pobieram wniosek, wypełniam go, kseruję też wizę i paszport i wracam do Pana kierownika. Jeszcze tylko płatność 450 INR (płatność QR kodem – nie mam appki, więc proszę o to kierowcę i oddaje mu cash), kilka podpisów i pieczątek i permit gotowy.

Sonam (chłop od auta) rzucam mnie jeszcze do hotelu (el Castello – 160 PLN/2 noce ze śniadaniem) i umawiamy się na jutro na odbiór o 7 rano. Zaczynam odczuwać wysokość, jest w końcu 3600 m n.p.m., a ja przyleciałem prosto z nizinnego Delhi. Postanawiam więc nie forsować się zbytnio, robię szybkie odświeżenie i ucinam sobie godzinną drzemkę.

Popołudnie spędzam plątając się po Leh, nabywając pierwsze tybetańskie souveniry. Przed powrotem do hotelu, zgodnie z poleceniem Sonama, odwiedzam restaurację SKY WOK, która znajduje się na głównym deptaku (2 piętro). Fantastyczne jedzenie! Przepyszna thukpa, pierożki momo, herbata z szafranem. Do tego wszystko w bardzo przystępnych pieniądzach.

Mając świadomość, że organizm jest w trakcie aklimatyzacji, pomagam mu, dostarczając hektolitry płynów, odsypiając też bite 10 godzin. Z uwagi na awarię ogrzewania w hotelu (i -7 na zewnątrz) noc i poranek, do najprzyjemniejszych nie należą.

Po 7 odbiera mnie Sonam, plan w oparciu o solidny research powstał jeszcze w Polsce, umawiamy się więc, że będę mu po prostu mówił na bieżąco gdzie ma mnie podrzucić i na mnie poczekać, jesteśmy również zgodni, iż do 18 wrócimy do Leh. Zaczynamy od porannej wizyty w założonym w 1664 roku klasztorze Chemrey (~50 km na wschód od Leh). Już sama droga dojazdowa oferuje wspaniałe widoki. Klasztor położony jest w niesamowitym miejscu, na wzgórzu w dolinie rzeki Indus. Zwiedzając jego wnętrze z samego rana, skinieniem głowy zostaję zaproszony przez jednego z mnichów do środka na poranne modlitwy. Stoję więc w kącie sam, przypatrując się, i przysłuchując modlącym się mnichom, w liczbie ponad 20-stu. Jest głośno, w ruch poszły instrumenty, prawdziwie mistyczne doświadczenie.

Kolejny klasztor na mojej drodze, to położony w odległości 7 kilometrów – Hemis. Podobnie jak w Chemrey, oprócz modlących się mnichów i moje osoby, w klasztorze nie ma nikogo. Sezon turystyczny skończył się początkiem października. Klasztor równie piękny i ciekawy, sporych rozmiarów. Istniał już w XI wieku, niemniej w obecnym kształcie, odbudowany został w 1672 roku.

Trzeci i główny punkt tego dnia, to wizyta w Thiksey Monastery – największy w Ladakhu, dwunastopiętrowy klasztor, bliźniaczo podobny do znajdującego się w Lhasie Potala Palace. Położenie na wzgórzu, równie niesamowite co klasztoru w Chemrey. W Thiksey, w odróżnieniu, od dwóch poprzednich miejsc, nie będę jednak sam, wręcz przeciwnie. Już sam parking w okolicy klasztoru sprawia znaczne problemy. A to wszystko wobec odbywającego się raz w roku festiwalu Gustor, na który zjeżdżają ludzie z całego Ladakhu. Wewnątrz atmosfera wielkiego święta, na centralnym placu klasztoru odbywają się słynne tańce w maskach, znane jako Chham. Dopchanie się do sensownego widokowo miejsca graniczy z cudem. Ludzie zajmują każdy wolny skrawek przestrzeni, włącznie z wszystkimi balkonami, wystającymi gzymsami, czy dachem. Zwiedzanie w takich okolicznościach do najprostszych nie należy, niemniej ma swój urok. Po obejściu wszystkich pięter, wizycie na dachu, napatrzeniu się na występy oraz zakupie okazjonalnych kadzidełek, udaje mi się jakimś cudem przecisnąć do schodów, którymi docieram do podnóża klasztoru, gdzie rozłożył się targ z lokalnymi dobrami (oraz chińszczyzną).

Po posileniu się kolejną thukpą w przydrożnej knajpie, zwiedzam wioskę Stok ze znajdującym się na wzgórzu posągiem Buddy, a następnie zmierzamy w stronę Sangam, zatrzymując się przy świątyni Gurdwara Pathar Sahib oraz Magnetic Hill.
Trafiam na ten check point, o którym pisałem powyżej i pokazuje miłemu Panu mój permit, niemniej mam wrażenie, iż równie dobrze moglibyśmy się przy nim nie zatrzymać (jak 99% pozostałych samochodów przejeżdżających przez to zwężenie), i cała akcja permitowa nie musiałaby się w takim wypadku wydarzyć (to tak do rozważenia, dla potomnych).

Samo Sangam to miejsce, zbieg rzek, w którym zielony Indus łączy się z turkusowym Zanskarem aby płynąć dalej już sobie razem i wpaść do Morza Arabskiego. Na żywo wygląda to bardzo ładnie. Zatrzymujemy się na punkcie widokowym przy głównej drodze, a potem zjeżdżamy do samego koryta obu rzek, aby chwilę poplątać się przy wodzie. Grupa turystów, hindusów (a jednak są) kończy rafting.

O 16:45 Sonam podrzuca mnie w Leh pod wejście do położonego na wzgórzu Leh Palace (ostatnie wejście 17:00!). Kolejny bardzo ciekawy obiekt, zespół pałacowy, którego budowę rozpoczęto w XVI wieku. Dziewięć pięter zbudowanych z kamieni, cegieł wypalanych z gliny oraz drewna, również w oczy rzuca się podobieństwo do Potala Palace w Lhasie. Nie muszę chyba pisać, o fantastycznych widokach na miasto i góry z udostępnionych do zwiedzania balkonów oraz dachu.

Drugi dzień kończę ponownie odwiedzając Sky Wok. Pycha!

Mój organizm bardzo dobrze zniósł wysokość, nie było nawet potrzeby faszerowania się żadnym tabsem na ból głowy. Prawda jest też taka, iż cały dzień wysokość wahała się nieznacznie pomiędzy 3200 – 3800 m n.p.m,, odpuściłem sobie też np. wyjazd na przełęcz Khardung La, aby nie nabawić się dolegliwości.

W ostatniej części: powrót z Leh, marmurowy bonus i wybuchowa końcówka.

PS. Zdjęcia załadowały sie od końca, nie wiem wiem jak to zmienić.

Dodaj Komentarz