0
Zeus 18 listopada 2025 19:21
Osoby, które mnie znają, wiedzą, że darzę ogromną miłością Amerykę Łacińską. Do tego stopnia, że jeśli ktoś zaoferuje mi bilet do Tajlandii za 200 EUR albo za 500 do Ameryki Łacińskiej, to biorę w ciemno Amerykę Łacińską.

Tym razem było podobnie. Z Gwatemalą miałem „otwarte porachunki” za niezaliczenie Tikala; ciekawił mnie Salwador, o którym mało się mówi; a skoro i tak miałem być we Flores, to czemu nie dorzucić jeszcze Belize? Tak więc plan powoli zaczął się klarować.

Daty – jak zawsze – w okolicach moich urodzin, czyli koniec października, połączony z 1–11 listopada, kiedy kończy się sezon huraganów, a zaczyna sezon suchy w większości krajów tropikalnych.
Loty kupione dość tanio na stronie KLM-u, w kombinacji z Copą i Deltą. Do tego dwie krajówki, które ostatecznie wyszły… trzy.


loty.jpg



Hektogodziny spędzone na vlogach z YouTube’a, przewodnikach i blogach o lokalnych atrakcjach, więc plan trasy też był mniej więcej ogarnięty: co zobaczyć, jakie aktywności ogarnąć i – najważniejsze – gdzie zjeść lokalnie i tanio. Wszystko to przy zerowej pomocy ChatGPT/AI.

Mając wszystko przygotowane, został jeszcze jeden – i chyba najważniejszy – punkt tego wyjazdu: ponownie wyrobić amerykańską wizę, bo poprzednia tak się rozkochała w Vancouver, że tam została.


wiza.jpg


Zanim mnie posłuchasz na razie się nie śmiej
Żenujące przesłuchanie przez robota z ambasady


A kiedy wiza była już w ręku, mogłem zacząć odliczanie dni do wymarzonych wakacji.

4 Kraje: El Salwador, Gwatemala, Honduras oraz Belize gdzie 3 różne języki się plątają: Kastylijski, Majański oraz Angielski.
Multum chicken busów, przesiadek, przekraczania granic lądowo, sporo przypałów ale i super widoków.

Zapraszam do mojej kolejny relacji!


pac_atl.jpg

O Salwadorze dużo nie wiedziałem.

To znaczy, znałem tylko to, co przez lata pokazywała nam telewizja: przemoc, gangi, pierwszy kraj, który wprowadził bitcoina jako walutę obok USD, no i to, że mają jednego z najmłodszych prezydentów świata (który później stanie się dyktatorem/despotem swojego kraju).

Wiedziałem też, że kiedyś cały region po uzyskaniu niepodległości od Hiszpanii nazywał się Zjednoczonymi Prowincjami Ameryki Środkowej.
No i… tyle.

Na forumku informacje o tym, co właściwie robić w Salwadorze, jak z kroplówki (w sumie, nie pierwszy raz). Po wielu godzinach oglądania vlogów i czytania przewodników w Internecie, zaczął powstawać plan zwiedzania.

Pierwsza nocka w okolicy lotniska — przylot dość późno, możliwy jet lag, lepiej iść szybko spać.
Potem nad Pacyfik: odpocząć przy szumie fal i rumu.
Następnie La Ruta de las Flores, zaliczenie wulkanu (atrakcja nr 1 dla wielu w Salwadorze), a później ucieczka do Hondurasu przez przejście salwadorsko-gwatemalskie w Anguiatu.

Mając to wszystko, mogłem już tylko odliczać dni do urlopu.

Niestety lato w pracy było tragiczne. Ilość debilnych przypadków mnie przerosła robiłem jakieś 150% normy. Dlatego pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem, było oddanie krwi i zaniesienie kartki do HR-u, „żądać” dwóch dni urlopu.

Spakowany,


PXL_20251028_175850651.jpg



z paszportem w nowym „ochraniaczu”,


PXL_20251024_173910958.PORTRAIT~2.jpg



idę wcześniej spać — po sprawdzeniu, że nie będzie mgły, bo do Amsterdamu wylosowała mi się pierwsza rotacja.

Poranny Uber na krakowskie lotnisko, szybkie mini-śniadanko w saloniku i boarding do AMS.

Skanują moją kartę świeci się na czerwono. Ja już się cieszę, że pewnie upgrade.
Niestety nie.
Pytają o docelowe lotnisko. San Salvador.
Okej, to prosimy o paszport i bilet wylotowy z Salwadoru.
Na szczęście mam (niech żyje Expedia z 24-godzinną możliwością anulacji).


PXL_20251029_044525028.jpg



Goeie Morgen, Vliegende Hollander.

Jeden z dużych plusów statusu Silver w SkyTeam to darmowy wybór dobrych miejsc. Więc biorę pierwsze możliwe z przodu.
Nowy Embraer E2 — trzeba przyznać, miejsca aż nadto. Plus za gniazdka do ładowania w trakcie lotu.


PXL_20251029_0446152492.jpg




PXL_20251029_0446205472.jpg



Lot spokojny. Szybki Heineken (w samolocie nie ma czegoś takiego jak „przed 12:00”), i lądujemy punktualnie w Amsterdamie.
Ponieważ czasu mało, omijam punkt widokowy i idę prosto do non-Schengen.
Strzał w dziesiątkę — Schiphol wciąż sobie nie radzi z systemem EES i kolejki są ogromne.

Kontrola ogarnięta, zapisuję się na e-kolejkę do saloniku i spaceruję po terminalu, zagryzając degustacjami goudy, stroopwafli i robiąc ostatnie Duolingo z hiszpańskiego.


PXL_20251029_073707057.MP.jpg



Szybki pobyt w saloniku z pięknym widokiem na tarmac, a w tym czasie telefon brzęczy, że otwiera się mój gate.


PXL_20251029_073727553.MP.jpg




PXL_20251029_0855083732.MP.jpg



Do Panamy polecimy jednym z najnowszych Dreamlinerów KLM, dostarczonym w czerwcu 2025, o nazwie Anemoon (Zawilec).


PXL_20251029_094753464.jpg



Boarding szybki… dla mnie.
Dla obsługi wesoło.
Pięciu pasażerów, Rosjan z podrobionymi paszportami Wenezueli. Sprawa trafia do policji holenderskiej.
Ja ponownie korzystam z przywileju Silvera i na 11-godzinny lot dostaję miejsce przy wyjściu ewakuacyjnym.


IMG-20251029-WA0035.jpg


Tak czerwony kurz w czapce, to kurz z Kamerunu jeszcze w-dawniej-kolonii-polski-i-obecnej-wagnerowcow-kamerun-rsa,213,180242

O czasie żegnamy Amsterdam i Europę.


PXL_20251029_100109195.MP.jpg



Ponieważ lot jest dzienny, staram się w ogóle nie spać, żeby nie złapać jet laga.
Czas spędzam na zaległych filmach, rozmowach z kumplami i rodziną na komunikatorach przy darmowym Wi-Fi (śmieszne — zdjęcia przez WhatsAppa nie szły, ale przez Signal już tak), i sprawdzaniu trasy.

Niestety przez huragan Melissę lot znacznie się wydłużył, więc lecieliśmy nad Wenezuelą.


PXL_20251029_193335400.jpg



Pytam chłopaków z Canaimy (a-los-pies-de-canaima-czyli-skok-aniola-w-domu-diabla,212,184022), czy potrzebują lotu ewakuacyjnego — mogę „załatwić” awaryjne lądowanie — ale grzecznie dziękują.

Przylot do Panamy (Tocumen) o czasie.


PXL_20251029_214320218.MP.jpg




PXL_20251029_214954794.jpg



Żegnam się z przemiłą załogą KLM, szybki salonik na rumik, boarding do Copy — i tu już zgon.
Ulewa w Salwadorze zatrzymuje nas na długo. Czekamy na okienko pogodowe.
W trakcie lotu budzi mnie pilot. Mówi coś, co brzmi niefajnie: przez pogodę nie wiadomo, czy wylądujemy w Salwadorze; możliwe przekierowanie do Managui albo Ciudad de Guatemala.
Jestem tak zmęczony, że nawet gdybyśmy spadli, byłoby mi obojętne.

Na szczęście pilotowi udaje się wylądować na lotnisku im. San Óscar Arnulfo Romero y Galdámez słynnego męczennika, o którym opowiem później w stolicy Salwadoru.

Witam się z prezydentem Bukele.


IMG-20251029-WA0056.jpg



Szybka kontrola paszportowa i… witamy w El Salvador!


IMG_20251030_090739_378.jpg

Transfer już czekał na mnie na zewnątrz. A do tego to piękne, tropikalne combo wilgoci i ciepła — po kilku metrach byłem cały mokry.

W aucie wita mnie klasyczna, lodowata klima, więc jednym szybkim ruchem jedziemy do hotelu przy lotnisku. Szybki check-in, dostaję kurnik numer 26 z wkurzającym ptakiem, który co 10 minut przypominał, że jest obok. Plan, żeby zrobić „dzień brudasa”, przepadł — biorę prysznic i śpię bite 10 godzin.


PXL_20251030_152031079.MPn.jpg



Rano desayuno típico, czyli klasyczne środkowoamerykańskie śniadanie: fasola, chleb/tortilla, biały ser i jajka.


PXL_20251030_144639139n.jpg



Krótkie zwiedzanie hotelu i jego ciekawej kolekcji aut,


PXL_20251030_161304306.MPn.jpg




PXL_20251030_161619822.MP.jpg



po czym uciekam na przystanek, gdzie mam złapać autobus do San Luis Talpa i przesiąść się dalej nad morze. Jasne, że mógłbym wziąć Ubera, ale cała frajda polega na spotkaniach z lokalnymi ludźmi. No i staniu się atrakcją autobusu dla dzieciaków. Kilka naklejek Lewandowskiego rozdane, a z kabiny kierowca krzyczy: „Gringo, autobus do La Libertad jest tam!”, pokazując mi busa z piękną grafiką Dragon Ball.


PXL_20251101_174844961.jpg



No wszystko idzie w idealnym kierunku!

Kolejny chicken bus. Kolejna porcja pięknych historii z lokalsami — jak rolnicy wsiadający w trakcie jazdy, z maczetami, prosto z pola, przy akompaniamencie Baby Shark.


PXL_20251030_162931376.MP.jpg



A w tle co chwilę majestat Pacyfiku.

Szybki check-in w hostelu, pierwsze lokalne piwko (tragedia) na balkoniku


PXL_20251030_173412470.PORTRAIT.jpg




PXL_20251030_174900668.MPn.jpg



i idę zwiedzać okolicę.


PXL_20251030_183316492.MP.jpg



Pierwszy szok: ilość opuszczonych hoteli i kurortów z lat 80–90 (prawdopodobnie po wojnie domowej między rządem Salwadoru a FMLN w latach 1979–1992). Z jednej strony świetne miejsca na urbex, z drugiej dziwna mieszanka dawnego luksusu i obecnej lokalnej biedy.


PXL_20251030_232318737.jpg



Samo miasto też nie ma zbyt wiele do zaoferowania. Sporo surferów z USA i cała baza turystyczna skupiona głównie na nich. Ale da się złapać zimnego krafta z widokiem na ocean.


PXL_20251030_184310031.jpg


Pierwszy raz widzę Karocę Toyoty Hillux


PXL_20251030_185933776.MP.jpg




IMG-20251030-WA0030.jpg


Myślałem ze to lokalny kraft, a okazał się piwem z Hiszpańskiej Girony


PXL_20251030_190042859.jpg




PXL_20251030_192818184n.jpg


Ubogie tortas, ale dobre tortas


PXL_20251030_200109118.jpg




PXL_20251030_201011181.MP.jpg


Kolejny Urbex

I znowu na fale Pacyfiku.


PXL_20251030_200905877.PORTRAIT.jpg


Salute

Do dziś nie wiem, czemu wszędzie wiszą izraelskie flagi (Izrael wspierał prawicowy rząd podczas wojny), mimo że w kraju jest spora diaspora Palestyńczyków, jak np. sam prezydent Nayib Bukele.


PXL_20251030_203206240.jpg




PXL_20251030_203224522.jpg



Nevermind — zakupy zrobione, wracam do hostelu odpocząć przed kolacją.

Wieczorem znów piękny Pacyfik o zachodzie słońca


PXL_20251030_231231718.MP.jpg




PXL_20251030_231242208.MP.jpg



i bogata w krewetki kolacja na urodziny: lokalny cóctel de camarones. Typowy salwadorski przysmak — krewetki, cebula, pomidory, kolendra, sok z limonki, sos Worcestershire, ostry sos, sól i krewetki w czosnku.


PXL_20251030_234501292.PORTRAITn.jpg




PXL_20251030_235034079.PORTRAITn.jpg



Nie pamiętam, kiedy ostatni raz zjadłem aż tyle krewetek. Nie żałuję — były przepyszne. Powrót na nocleg i odliczanie do kąpieli następnego dnia.

Na śniadanie znów klasyk, typowe salwadorskie.


PXL_20251031_151935471.jpg



Niestety bez kąpieli — czerwone flagi, silne wiatry i fale dochodzące do 5 metrów. Kąpiel i nauka surfingu przepadły.


PXL_20251031_150244356.jpg


Powiem tak, nie pamiętam kiedy prądy morskie byłby takie moćne ze mnie ciągnęły do morza z brzegu

Nie mając nic do roboty, wracam do centrum La Libertad zabić czas. Spacer od mola do mola.


PXL_20251031_191939446.MP.jpg




PXL_20251031_192027437.jpg




PXL_20251031_194239566.MP.jpg



W hali rybnej prawie od razu wychodzę — liczba naganiaczy doprowadzała mnie do szału. Ostatecznie ląduję w spelunie na tacosach.


PXL_20251031_202111767n.jpg



Jak zawsze w tym regionie — pytanie o ostrość. Odpowiadam „między dobrym a ostrym”, a obsługa ukradkiem patrzy, czy zacznę płakać. Ku ich rozczarowaniu dokładam jeszcze sosu.

Wieczór kończę degustacją lokalnego rumu (muszę przyznać: był obłędny),



Dodaj Komentarz

Komentarze (1)

j-a 18 listopada 2025 23:08 Odpowiedz
Przeczytam z ciekawością, nie zapomnij wrzucić dużo zdjęć z zabytków Majów :D