0
kevin 24 sierpnia 2013 19:27
Minęło już trochę czasu, a ja jakoś nie mogłem wziąć się za napisanie relacji z podróży do Australii (choć miałem jakieś notatki sporządzone). Skorzystałem z promocyjnej ceny biletu z Rzymu w tej promocji http://www.fly4free.pl/tanie-przeloty-do-sydney-melbourne-2319-pln/ i poleciałem do Melbourne w dniach 9-24.03.2013.

Postaram się, żeby w relacji było trochę zdjęć, trochę informacji praktycznych i trochę własnych przemyśleń :)

Dzień 1

Celem pierwszego dnia był Rzym, a właściwie to Lido di Ostia, gdzie przenocowałem przed dalszym lotem. Termin w ogóle mi nie pasował na lotem Wizzem, więc stwierdziłem, że polecę Lufthansą - też jakaś atrakcja dla średnio zaawansowanego podróżnika jak ja. Dodatkowo wymyśliłem, że lecę z Katowic, a tego dnia akurat nie ma lotów do Monachium. Dlatego moja podróż do Rzymu była dosyć skomplikowana - 2 przesiadki. Trochę obawiałem się nieprzewidzianych opóźnień, ale nie było żadnych problemów.
Pierwszy odcinek lotu (z 12, które odbyłem podczas "wyprawy") okazał się najgorszy. Nie z winy przewoźnika, tylko z powodu mocnego bólu głowy i objawów przeziębienia. Jednak cudownie wszystko ustąpiło na lotnisku we Frankfurcie - chyba przełączyłem się w tryb podróży i choroba nie miała wyjścia - musiała odejść!
Katowice - Frankfurt 14:05 - 15:45 (1:40) - CRJ7
Krótka przerwa i kawa we Frankfurcie i dalszy, bardzo krótki lot pełnym samolotem do Monachium

Frankfurt - Monachium 17:00 - 18:05 (1:05) - Airbus 321
Kolejna przerwa w Monachium (i kolejna kawa - zawsze to miło ze strony Lufthansy)

Monachium - Rzym Fiumicino 19:40 - 21:15 (1:35) - Airbus 321
Po przylocie chcialem kupić w kiosku (albo jak to we Włoszech nazywają - Tobacconist) bilet na autobus firmy Cotral, ale niestety o tej godzinie było już zamknięte, a bilet u kierowcy kosztuje znacznie drożej (o ile pamiętam 1,5 € w sklepie, a 7 € u kierowcy). Pasażerów w autobusie tylko kilku, a dzięki pomocy pani kierowcy dostałem od jednej pasażerki bilet - nie chciała nic za niego przyjąć, więc okazało się, że jadę za darmo. Do hotelu z lotniska było około 10 km. Przyjechałem na centralny dworzec w Lido di Ostia, skąd miałem jeszcze około 1 km pieszo do Hotelu Ping Pong nad morzem. Szybki check-in i łóżko.

Dzień 2

Po typowo włoskim śniadaniu (czyli na słodko + kawa) wróciłem na lotnisko tą samą drogą - tym razem za całe 1,50 Euro (albo nawet trochę mniej). Na lotnisku miałem drobny problem przy odprawie - pani z Alitalii upierała się, że potrzebuję wizę do Emiratów, nawet jeśli to tylko transfer. Ja upierałem się, że nie potrzebuję, więc pani wyszła porozmawiać z przełożonym. Po powrocie stwierdziła, że rzeczywiście nie potrzebuję, bo mam taki krótki czas przesiadki (przecież musiała to widzieć od razu! ;)

Rzym - Abu Dhabi 11:15 - 19:55 (5:40) - Airbus 330
Lot z Rzymu do Abu Dhabi Alitalią to niecałe 6 godzin. Miejsce przy oknie, a na dodatek miejsce obok wolne, czyli bardzo przyjemnie i wygodnie. Nie wiem dlaczego, ale przed lądowaniem było ogłoszenie, żeby pasażerowie, którzy lecą dalej udali się do stanowiska "Transfer" na lotnisku w Abu Dhabi. Tak jak wielu ludzi udałem się i ja, po to, żeby dowiedzieć się, że na mój lot mam iść do podanego przez panią numeru bramki... Co oczywiście było też widoczne na każdym monitorze z odlotami. Niestety pomimo transferu przechodzi się powtórne security - na którym muszę pozbyć się butelki z wodą...

Image
Tuż po starcie z Fiumicino

Image
Posiłek w Alitalii

Abu Dhabi - Melbourne 22:30 - 19:10 (13:40) - Airbus 346
Odlot opóźnił się o jakąś godzinę albo nawet i trochę więcej (podobno korek). Tym razem miałem miejsce w środku, ale znowu miejsce obok puste. To był mój pierwszy tak długi lot, więc trochę się obawiałem, także z racji dosyć dużego wzrostu (i małej przestrzeni na nogi), ale jakoś dało się przeżyć. Nadrabiając przy okazji trochę zaległości kinowych...

Image
"Kamela" na lotnisku

Image
Boarding soonDzień 3

Przed lądowaniem w Melbourne stewardessy rozdają karty wjazdowe (w języku angielskim, ale na lotnisku są dostępne tłumaczenia - także po polsku). Można zapoznać się z taką kartą wcześniej http://www.immi.gov.au/managing-australias-borders/border-security/travel/passenger-cards/_pdf/english-ipc-sample.pdf
Myślę, że dobra zasada jest taka, żeby nie zakreślić odpowiedzi "NO" na wszystkie pytania. Może to się wydać podejrzane i spowoduje przeszukanie bagażu. Jeśli ma się jakiekolwiek jedzenie przy sobie, to najlepiej wybrać punkt 6. Ja dodatkowo wybrałem odpowiedź, gdzie jest "broń, sterydy, nielegalna pornografia". Ale też leki - co prawda, miałem tylko jakieś takie zwyczajne leki, nie na receptę, ale nie wiedziałem czy nie mają jakichś obostrzeń na paracetamol na przykład. Po wyjściu z samolotu najpierw czeka nas krótka kontrola przeprowadzona przez czworonoga - stajemy w rzędzie z bagażem podręcznym na ziemi przed sobą, a pies przechodzi obok każdego.
Potem kontrola paszportowa, na której oddaje się też wypełnioną kartę wjazdową. Miałem oczywiście pytania urzędnika o pozycje, gdzie zaznaczyłem YES. Po krótkich wyjaśnieniach, jakie to leki i jakie jedzenie, powiedział tylko OK i na karcie napisał literę B. Po odbiorze bagażu tuż przy wyjściu czeka kolejny urzędnik, który odbiera karty i kieruje do wyjścia albo do szczegółowej kontroli bagażu. Na szczęście ja mogłem skierować się od razu do wyjścia! Gdzie przywitało mnie uderzenie gorąca i temperatura ponad 30 stopni Celsjusza późnym wieczorem.

Do centrum Melbourne najprościej dostać się autobusem SkyBus - $28 za bilet w dwie strony (choć można coś kombinować z lokalnym autobusem i tramwajem, ale naprawdę nie miałem na to ochoty).

Z dworca Southern Cross, na który przyjeżdża autobus, udałem się lokalnym pociągiem do dzielnicy South Yarra. Wcześniej zaopatrzyłem się w kartę myki , którą płaci się za przejazdy miejskimi pociągami i tramwajami, których w Melbourne jest bardzo dużo. Według Wikipedii Melbourne posiada największą sieć tramwajową na świecie.

Image
Tramwaje, tramwaje... widok z dworca Southern Cross

Pierwsze dwa noclegi miałem w ho(s)telu Hotel Claremont Guesthouse. Obawiając się jet lagu i tego, że mogę przyjechać do hotelu w środku nocy, wybrałem pokój prywatny. Trochę żałowałem braku klimatyzacji (przynajmniej był wiatrak), bo pokój był bardzo mały i duszny. To były ciężkie dwie noce, ale jakoś przetrwałem jet lag i upały w jednym, potem pogoda się zmieniła i już aż tak ciepło nie było.


Dzień 4

Po śniadaniu pieszo udałem się w kierunku centrum Melbourne. Po drodze mając Królewskie Ogrody Botaniczne, czyli 36 hektarów parku w centrum miasta.

Image
Rod Laver Arena - miejsce rozgrywania Australian Open

Image
Widok na centrum Melbourne znad rzeki Yarra


Doszedłem do placu zwanego Federation Square. Nie wszystkim przypada architektura zabudowy tego placu - ukończonego w 2002 roku. Mieści się tu bogato zaopatrzone biuro informacji turystycznej.

Image

Image
Psy paparazzi na Federation Square


Sydney ma swoją operę, a Melbourne... jeśli chodzi o budynki to chyba najpopularniejszy jest dworzec przy Flinders Street - także zaraz obok Federation Square

Image
Flinders Street Station - w tle Eureka Tower

Tego dnia wybrałem się także na objazdową wycieczkę po Melbourne rowerem z Freddym. Za 39$, czyli w miarę tanio (widziałem opcje po 99$). Dobry sposób na zobaczenie szybko kawałka miasta, a przy okazji porozmawiania z Australijczykami. Oprócz mnie były na wycieczce tylko 4 dziewczyny z Sydney.

Potem wybrałem się jeszcze na najwyższy wieżowiec na półkuli południowej Eureka Tower (Australijczycy lubią chwalić się rzeczami "naj" na półkuli południowej - nie ma tam wielkiej konkurencji :))
Taras widokowy mieści się na 88 piętrze. Oprócz zwyczajnego podziwiania widoków jest też możliwość wejścia do takiej wysuwanej, oszklonej klatki 'The Edge', dla jeszcze lepszych doznań. Ale nie skusiłem się na dopłacenie za to ekstra 12$

Image
Widok z Eureka Tower na Albert Park - w tym czasie tor Formuły 1

Image
Widok na korty i Melbourne Cricket Ground

Udało mi się jeszcze tego dnia dojechać do plaży w dzielnicy St Kilda, krótki spacer i powrót do hotelu. Tego dnia poznałem znaczenie wyrażenia "zasypiać na stojąco" - praktykowałem w tramwaju ;)

Image
Lunapark w St Kilda - otwarty w 1912 rokuDzień 5

Następne 3 dni spędziłem na zorganizowanej wycieczce "Melbourne to Adelaide". Jest trochę firm oferujących różnego typu wycieczki od jednodniowych do ponad 20-dniowych (za niemałe pieniądze). Niektóre oferty można znaleźć na przykład na Tours To Go

Na trasie, która mnie interesowała, czyli Melbourne - Great Ocean Road - Grampians - Adelaide operuje kilka firm - wybrałem najtańszą ofertę z firmy Wildlife Tours Australia za 339$. Program jest chyba dosyć podobny wszędzie, u nich po prostu zaoszczędzili na posiłkach - w cenie są 2 śniadania, jeden lunch i obiad.

Wycieczka odbywa się busem, kierowca jest zarazem przewodnikiem. Było trochę poniżej 20 osób, towarzystwo bardzo międzynarodowe.

Pierwszy dzień to przejazd trasą Great Ocean Road, jedną z głównych atrakcji turystycznych Wiktorii. Wybudowana w latach 1919-1932 przez weteranów z pierwszej wojny światowej. Malownicza trasa nad oceanem o długości 243 km, podczas której wycieczka (tak jak dziesiątki innych wycieczek...) zatrzymuje się w wybranych miejscach.

Image
Brama przy wjeździe na Great Ocean Road

Najbardziej znane miejsce to formacje skalne zwane Twelve Apostles. Nazwa jest czysto turystyczna - nawet nie ma ich dwanaście...

Image
Dwanaście Apostołów

Image

Podjeżdżamy też pod skały zwane kiedyś London Bridge. Ale most się zawalił w 1990 r. i pozostał London Arch. W momencie zawalenia po drugiej stronie mostu znajdowało się dwóch turystów. Popularna plotka głosi, że była to para kochanków i przez to wydarzenie wszystko się wydało.
Nie dziwię się, że takie miejskie legendy żyją, skoro mówią o nich przewodnicy ;) Tak samo, jak usłyszałem od przewodnika jeszcze kolejny mit, jakoby nazwa "kangaroo" powstała od słów pewnego Aborygena, który na pytanie, co to za zwierzę miał odpowiedzieć "kangaroo" => "nie rozumiem". Mit, ale dobrze się sprzedaje :)

Image
London Bridge has fallen down

Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w lesie deszczowym oraz na szukanie koali na drzewach eukaliptusa.
To przy okazji rozprawię się jeszcze z dwoma nieporozumieniami dotyczącymi tego futrzaka:
1. Koala to nie miś http://www.youtube.com/watch?v=fB2y52jfRdc
2. Koala nie jest naćpany eukaliptusem. Spędza do 20 godzin dziennie śpiąc, ponieważ liście eukaliptusa dostarczają bardzo mało energii.

Image
Please don't call me a koala bear

Na nocleg zatrzymujemy się w hostelu w WarrnamboolDzień 6

Po rannym spacerze nad brzegiem oceanu w Warrnambool (zimą można tam zobaczyć wieloryby) udaliśmy się w dalszą drogę.

Na początek była wizyta w minizoo (czy jak to tam nazywają Wildlife sanctuary), gdzie można było zobaczyć trochę przedstawicieli australijskiej fauny i przy okazji nakarmić chlebem ;) Emu, kangury, walabie, wombat, kukabura, koala itp.

Image
Daj człowieku trochę chleba

Po tej wizycie wyjechaliśmy w kierunku pasma górskiego Grampianów, do miasteczka Halls Gap. Po zakwaterowaniu w hostelu Ned's Beds wybraliśmy się na wycieczkę na jeden z pobliskich szczytów. Po powrocie na łące czekało na nas sporo pasących się kangurów - w końcu możliwość zobaczenia "dzikiego" zwierzęcia ;) Na terenie parku narodowego można też obserwować odradzanie się buszu po pożarze, który w 2006 roku strawił połowę parku.

Image
Nasz bus w Halls Gap

Image
Prawdziwy kangur

Po oglądaniu żywych kangurów, przyszła pora na martwego. To znaczy na skosztowanie mięsa kangura, w trakcie BBQ zwanego w slangu "barbie" (albo po naszemu: grill). BBQ to australijski sport narodowy. W wielu publicznych parkach, na plażach itp. dostępne są grille, gdzie można usmażyć przyniesione mięso (wystarczy nacisnąć przycisk i już - grill się nagrzewa)


Dzień 7

Dzień zaczęliśmy od zwiedzania centrum kultury Aborygenów, Brambuk. Można się sporo dowiedzieć o historii i kulturze rdzennych Australijczyków, chociaż główne skupiska Aborygenów znajdują się w północnej Australii. To wciąż trudny temat w Australii, Aborygeni nie są w większości dobrze postrzegani przez miejscowych (bezrobocie, alkoholizm, przestępczość, narkotyki). Muszę przyznać, że nasz przewodnik podchodził do tej sprawy bardzo emocjonalnie, trzymając bardziej stronę Aborygenów - no ale to trzeba się zagłębiać w historię i politykę, a to tylko relacja z podróży :)
Z ciekawostek, o których nie wiedziałem wcześniej. W Australii mieszkało około 600 plemion aborygeńskich i istniało ponad 250 języków - czyli to naprawdę spora różnorodność.
Zatrzymaliśmy się też, żeby oglądać malowidła aborygeńskie. Przewodnik mówił, że ciekawsze można znaleźć w rejonie Kimberley a Australii Zachodniej.

Image
Bunjil Shelter

Na zakończenie wycieczki jeszcze przejście na punkt widokowy, gdzie można podziwiać panoramę Grampianów.

Image
Grampiany

Image
Jaws of Death

Potem już tylko przejazd do Stawell, gdzie są 2 opcje. Albo powrót naszym busem do Melbourne (wtedy cena jest trochę niższa - 319$), albo dostajemy bilet do ręki i przesiadka na zwykły autobus rejsowy do Adelaide. Ja wybrałem opcję zobaczenia kawałka Australii Południowej.
Po kilku godzinach drogi dotarłem do Adelaide, gdzie czekał(a) na mnie mój host. Postanowiłem, że częściowo moje noclegi będą przy pomocy couchsurfingu. I z powodów ekonomicznych, ale to także świetna możliwość poznania miejscowych (szczególnie podróżując samotnie).Dzień 8

Adelaide (taka jest poprawna nazwa tego miasta w języku polskim - nie Adelajda) to stolica stanu Australia Południowa, ma ponad milion mieszkańców. Wśród mieszkańców Melbourne budzi zdziwienie chęć jechania do tego miasta - "Adelaide? A po co miałbyś tam jechać?". Ma opinię raczej nudnego miasta. Ścisłego centrum nawet nie bardzo udało mi się zobaczyć - tylko tyle co z okien autobusu, a potem auta.

Za to z ciekawych miejsc w pobliżu jest Dolina Barossa, jeden z bardziej znanych w kraju (i na świecie) regionów produkcji wina, a także Wyspa Kangura, na której podobno są piękne parki narodowe i sporo zwierząt.
Początkowo planowałem zobaczyć któreś z tych miejsc, ale zmieniłem plany i mój pobyt w Adelaide był bardzo krótki - jedna noc i do następnego popołudnia. Stwierdziłem, że jednak chcę zobaczyć wyścig F1 następnego dnia w Melbourne (do 1995 roku Grand Prix Australii w F1 było organizowane w Adelaide, ale było tak nudne, że im zabrali - tak głosi legenda ;)

Nawet w ciągu tak krótkiego czasu udało mi się liznąć trochę Australii Południowej, ponieważ moi gospodarze zabrali mnie na małą wycieczkę.

Pojechaliśmy na południe od Adelaide przez kolejny region winiarski McLaren Vale, zatrzymując się na degustację w dwóch winiarniach. Dotarliśmy nad ocean do Victor Harbor. Skąd po drewnianym moście przeszliśmy na Granite Island. Wyspa znana jest z występującej tam kolonii pingwinów małych. Ale jako że pingwiny wracają do domu po zmierzchu żadnego tam nie zobaczyliśmy (aż tak nie żałowałem, wiedząc, że już wkrótce zobaczę bardzo dużo takich pingwinów).
W drodze powrotnej na lotnisko zahaczyliśmy jeszcze o dzielnicę Glenelg, gdzie jest chyba najlepsza plaża w mieście. Z centrum do Glenelg kursuje jedyna w mieście linia tramwajowa.

Image
Bay Discovery Centre - muzeum o historii Glenelg

Potem już tylko pożegnanie z gospodarzami i odlot do Melbourne na pokładzie Virgin Australia.

Adelaide - Melbourne 18:10 - 19:55 - Boeing 737

Podając czas przypomniało mi się, że Australia Południowa jest już w innej strefie czasowej. Co ciekawe różnica czasu między tym stanem, a Wiktorią wynosi 30 minut, a nie pełną godzinę.
Z trzech lotów, które odbyłem różnymi liniami w Australii najbardziej podobało mi się na pokładzie Virgin Australia. Jest to "tania" linia lotnicza, ale nie ma co liczyć na loty za kilka dolarów. Wychodzi taniej, kiedy leci się tylko z bagażem podręcznym. Za lot z bagażem rejestrowanym zapłaciłem 97$.
Lotów wewnątrz Australii szukałem na stronie Webjet

Co mi się podobało w Virgin Australia:
- trochę więcej miejsca na nogi niż w naszych tanich liniach
- mały monitor w każdym siedzeniu z kanałami telewizyjnymi
- port USB do ładowania
- jeden darmowy napój: kawa, herbata, woda

Image
Virgin Australia czeka na mnie

Image
Adelaide

Po powrocie do Melbourne udałem się na kolejną "kanapę" - tym razem bardzo dosłownie, bo spałem na niezbyt dużej kanapie w powiedzmy, że salonie. Trafiłem do domu w dzielnicy Surrey Hills, gdzie wielu ludzi z różnych krajów wynajmowało pokoje. Zostałem od razu ciepło przywitany ("rzuć tam bagaż, masz tu piwo") i zaproszony na wypad na miasto, jako że była sobota. Poszliśmy do jakiegoś klubu, gdzie było "dubstep party" - nie bardzo moje klimaty, ale zawsze to jakieś nowe doświadczenie. Powrót około 3:00 nocnym autobusem. Ledwo żywy po takim długim dniu oczywiście przysnąłem, tak jak mój gospodarz, który stwierdził, że teraz to już zajechaliśmy za daleko i musieliśmy wrócić ostatecznie taksówką.Dzień 9

W Melbourne istnieje dosyć liczna Polonia. W 2006 roku 16,439 mieszkańców miasta zdeklarowało się jako urodzeni w Polsce. Najlepszy sposób na spotkanie Polaków to udać się w niedzielę na mszę w języku polskim.
Udałem się na nią do Polskiego Sanktuarium Maryjnego w dzielnicy Essendon.

Image
Image

Potem udałem się w kierunku Albert Park. Miałem kupione najtańsze bilety na Grand Prix Formuły 1 - "general admission" (o ile pamiętam ok. $80). Po wejściu na teren parku była dosyć duża swoboda poruszania się, także przeszedłem spory kawałek szukając najlepszego miejsca. W końcu doszedłem bliżej startu, za drugim zakrętem. Skusił mnie ustawiony tam telebim - większość telebimów była niestety tylko przy trybunach.

Image
Zaraz po starcie


Dzień 10

Po tygodniu różnych warunków mieszkaniowych postanowiłem dać sobie trochę luksusu i następne 2 noce spędziłem w hotelu Atlantis za dosyć rozsądną, jak na Melbourne, cenę: $70 za noc ze śniadaniem.

Po południu udałem się na wycieczkę na Phillip Island autobusem jednoosobowej firmy The Little Penguin Bus. Bardzo mi odpowiadało, że wycieczka zaczynała się o tak późnej godzinie. Większość firm organizuje całodzienne wycieczki, podczas których zwiedza się także np. rezerwat z koalami, farmę ze zwierzętami domowymi czy fabrykę czekolady. Little Penguin Bus to tylko pingwiny (i dobrze).

Image
The Little Penguin Bus

Phillip Island słynie z licznej kolonii pingwinów małych (dorastają do 33 cm). Każdego dnia o świcie wypływają w morze i wracają o zmroku (nie zawsze te same - czasem przebywają kilka dni na pełnym oceanie). I ten powrót każdego dnia przyjeżdżają oglądać setki turystów.
Bardzo miły przejazd na wyspę, w kameralnym gronie ze świetnym kierowcą Nowozelandczykiem, który bardzo dużo opowiadał - także o pingwinach, przez co żałowałem potem, że w ogóle brałem opcję Guided Ranger Tour za $145 - i tak już większość rzeczy wiedziałem. Ta opcja zawierała oprowadzenie przez przewodnika, miejsca z przodu na plaży, ciepły napój, lornetki. No ale za coś się płaci... Z perspektywy czasu wziąłbym może wersję Premium za $105 (z lepszymi miejscami na oglądanie) albo nawet i Budget za $75. Podczas "parady pingwinów" obowiązuje bezwzględny zakaz fotografowania.

Image
Zdjęcie zdjęcia pingwinów

Image
Taki jestem mały przy moich kuzynach@m3lm4k
Jak już udało mi się ruszyć, to na pewno dokończę relację :) Jeszcze parę dni zostało...

Dzień 11

Kolejny dzień to już samodzielnie zorganizowana wycieczka na pobliski Półwysep Mornington (oddziela zatokę Port Phillip od oceanu) - a dokładniej miejscowości leżące na jego końcu: Sorrento, Portsea i park narodowy Point Nepean.
Do Portsea dojechałem wsiadając najpierw w pociąg do Frankston, a potem autobus do samego końca trasy (autobus gratis w obie strony, bo nie działał czytnik kart - wszyscy wchodzący chcieli przykładać kartę, ale kierowca tylko mówił, że dzisiaj za darmo).

Teren parku narodowego oprócz pięknych okoliczności przyrody to miejsce przesiąknięte historią. Mieściła się tu stacja kwarantanny dla przybywających do Melbourne, otwarta w 1852 roku. Od 2009 roku została ona otwarta dla zwiedzania, mieści się tam także punkt informacji turystycznej, gdzie można pobrać mapkę parku. Istnieje także możliwość wypożyczenia roweru, ale teren parku nie jest aż tak duży i niektóre szlaki są tylko piesze, więc raczej nie warto.

Image
Stacja kwarantanny na Point Nepean

Od 1878 roku budowane były fortyfikacje wojskowe, gdyż ten punkt znajduje się przy wejściu do zatoki Port Phillip. W Forcie Nepean można oglądać dawne wojskowe budynki, bunkry oraz miejsca stacjonowania dział. Co ciekawe według wielu źródeł z Fortu Nepean padły pierwsze alianckie strzały zarówno w pierwszej, jak i drugiej wojnie światowej. Nic poważnego - w pierwszym przypadku powstrzymały niemiecki okręt przed wypłynięciem z zatoki Port Phillip, a w drugim padły strzały w kierunku okrętu, którego nie potrafiono początkowo zidentyfikować. Były to zresztą jedyne strzały "na serio" w historii fortu. Oczywiście poza strzałami szkoleniowymi. Dlatego lepiej trzymać się oznaczonych szlaków, gdyż wielu miejsc nie oczyszczono z potencjalnych niewybuchów.

Image
Fortyfikacje Fortu Nepean

Image
Plakat z czasów I wojny światowej

Miło wspominam tę wycieczkę, gdyż udało mi się tam dwukrotnie spotkać kolczatkę! Taka radość ze spotkania na wolności jednego z symboli Australii.

Image
Kolczatka live!

To miejsce było także świadkiem w 1967 roku zniknięcia Harolda Holta, ówczesnego premiera Australii. Udał się on z przyjaciółmi i ochroniarzami na plażę Cheviot Beach w Point Nepean. Pomimo protestów przyjaciół wszedł do wody, żeby popływać, a miejsce to znane jest z silnych fal i prądów morskich. Wkrótce zniknął znajomym z oczu. Mimo zakrojonych na szeroką skalę poszukiwań ciała nigdy nie odnaleziono, co doprowadziło do powstania wielu teorii spiskowych i spekulacji. Od popełnienia samobójstwa, przez sfingowanie śmierci i ucieczkę z kochanką, do uprowadzenia przez chińską łódź podwodną i porwania przez UFO. Prawda zapewne jest bardziej prozaiczna.

W drodze powrotnej przeszedłem pieszo przez Portsea, które jest ulubionym miasteczkiem klasy wyższej. Właśnie przeczytałem, że jest to miejsce, gdzie jest najwięcej kortów tenisowych na kilometr kwadratowy na świecie. Trudno tego nie zauważyć - przy większości domów, które mijałem był kort tenisowy. Doszedłem do Sorrento, nadmorskiego kurortu, w którym wiele budynków zostało zbudowanych z wykorzystaniem lokalnie występujących skał wapiennych. Pływa stąd prom do miejscowości Queenscliff (znajduje się tam kolejny fort), po drugiej stronie wejścia do zatoki.

Image
Hotel Continental w Sorrento

Przeszedłem się także szlakiem wzdłuż plaży oceanicznej, gdzie udało mi się spotkać jedynego węża w trakcie całego pobytu. Przemknął na ścieżce parę metrów przede mną. Był to prawdopodobnie copperhead - czyli nie aż tak jadowity (jak na Australię i jej dziesiątki zwierząt, które chcą cię zabić)

Image
Plaża od strony oceanu w SorrentoDzień 12

Po wymeldowaniu z hotelu czekał mnie ostatni dzień w centrum Melbourne. Najpierw poszedłem do więzienia Old Melbourne Gaol, działającego w latach 1845-1924. Całkiem ciekawe, w dawnych celach można było zapoznać się z historiami niektórych więźniów. Raczej tylko tych skazanych na śmierć, bo oprócz ich historii w celi była też maska pośmiertna. Ogółem stracono tam 133 osoby przez powieszenie. W tym najsłynniejszego bandytę Australii Neda Kelly'ego. Postać kontrowersyjną, przez jednych uważany po prostu za bandytę i mordercę, przez innych za bohatera ludu, walczącego z angielskimi kolonistami (był Irlandczykiem).
Po zwiedzaniu części muzealnej, można także skorzystać z Watch House Experience. Odbywa się w nowszej części więzienia, wykorzystywanej po zamknięciu właściwego więzienia jako areszt przez policję. Naszym przewodnikiem jest sierżant, zostajemy oprowadzeni po celach, spacerniaku, zamknięci na chwilę w celach, a na koniec można sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie na tle tablicy z podziałką wzrostu.

Image
Old Melbourne Gaol

Image
Ned Kelly - maska pośmiertna

Żeby nie nachodzić się aż tak bardzo (a już poprzedniego dnia trochę przesadziłem) korzystałem z darmowego tramwaju turystycznego City Circle. Dostępny jest także darmowy autobus, który ma szerszą trasę i dojeżdża w więcej miejsc. Mapa z trasą darmowych przejazdów

Image
Tramwaj City Circle

Potem udałem się na najważniejszy stadion w Australii - Melbourne Cricket Ground, mogący pomieścić 100 tysięcy widzów. Zwiedzałem obiekt z przewodnikiem (i dwoma starszymi kibicami z Adelaide). Na stadionie rozgrywane są głównie mecze krykieta i futbolu australijskiego. Nie będę udawał, że wiem o co chodzi w tych dyscyplinach... Jednak samo zwiedzanie było ciekawe, a ja żałowałem, że nie było akurat meczu futbolu australijskiego (miał być jakiś pierwszy mecz w sezonie za parę dni).

Image
MCG - Melbourne Cricket Ground

Dobre miejsce na lunch/obiad to na pewno Chinatown (dosyć duże i jedno z najstarszych na świecie), rozciągające się przy ulicy Little Bourke Street, blisko centrum. Już nawet za $10 można było dobrze zjeść. Taniej to chyba tylko w fast foodach, ale ile można się tam stołować... Choć muszę przyznać, że jestem wdzięczny sieci Hungry Jack's (australijski Burger King). Za ich darmowe pół godziny wifi w każdej restauracji.
Tak przy okazji można wspomnieć o wielokulturowości Melbourne. Oprócz wielu imigrantów z Chin, Wietnamu czy Indii jest też bardzo wielu przybyszów z Europy (Brytyjczyków już nie liczę), głównie z Włoch, Grecji i Bałkanów. Wiele z tych narodowości skupia się wokół konkretnych miejsc. Także włoskich lub greckich restauracji jest także sporo. Miasto ma długą historię imigracji, powstało tu nawet Muzeum Imigracji.

Image
Chinatown w Melbourne

Ostatnie spojrzenie na Melbourne i SkyBusem udałem się na lotnisko. Tym razem padło na chyba najsłabszą linię niskokosztową Tiger Airways. Przypomina mi Wizz Aira. Bo też ma Airbusy i tak samo mało miejsca. Tiger ma w Melbourne nawet własny terminal T4. Tak jakby władze lotniska wstydziły się wpuścić ich do głównych terminali... Ale co tam lot był krótki, wygód nie potrzebuję. Za to był zdecydowanie tańszy od Jetstara (niskokosztowa linia należąca do Qantas).

Image
Lecę Tygrysem

Melbourne - Hobart 18:15 - 19:30 - Airbus 320
Tak więc postanowiłem na koniec mojej krótkiej wyprawy do Australii zahaczyć jeszcze o Tasmanię. W wielu miejscach Australii boją się o choroby oraz muszki owocowe - także przewożenie jedzenia, głównie owoców i warzyw pomiędzy stanami często jest zabronione (a czasem nawet wewnątrz stanów, np. do Mildury w stanie Wiktoria nie można wwozić owoców pod groźbą wysokich mandatów). Gdyby ktoś był zainteresowany to lista rzeczy, których nie można wwozić do Tasmanii. Traktują to poważnie, na lotnisku przy stanowisku odbioru bagażu biega pies szukający owoców lub też innego jedzenia.
Tutaj także skorzystałem z couchsurfingu, noce spędzając w dzielnicy Glenorchy, położonej na północ od centrum Hobart. Przyjęła mnie Kanadyjka, która akurat tego dnia miała uroczystość nadania obywatelstwa australijskiego. Była w dodatku taka miła, że przyjechała po mnie na lotnisko, więc o transport do miasta nie musiałem się martwić.Dzień 13

Nad ranem przebłyskiwało jeszcze słońce, ale prognozy na ten dzień nie były najlepsze. Udałem się autobusem do centrum Hobart i rozpadało się na dobre. Nie odstraszyło mnie to przed spacerem po centrum i dalej po starej dzielnicy Battery Point.

Image
Poranek w Glenorchy

Image
Battery Point

Pogoda była nadal kiepska - idealna, żeby wybrać się do MONA - Museum of Old and New Art. Muzeum założył prywatny kolekcjoner (i "profesjonalny hazardzista") David Walsh, otwarto je w 2011 roku. Jak to muzeum sztuki nowoczesnej (choć jak sama nazwa wskazuje są też historyczne eksponaty) nie przypadnie każdemu do gustu. Ja wielkim miłośnikiem takiej sztuki nie jestem, ale było to ciekawe doświadczenie. Do muzeum można dostać się z centrum Hobart ich szybkim promem - kupuje się bilety od razu na prom i do muzeum (chyba $20 za prom i $20 za muzeum).
Po drodze przepływamy pod mostem Tasmana. W 1975 miała tam miejsce katastrofa, kiedy masowiec dowodzony przez polskiego kapitana uderzył w pylony mostu, w wyniku czego zawaliło się ponad 120 m mostu. Zginęło 7 członków załogi i 5 kierowców będących akurat na moście.

Image
Na promie do MONA

Image
Owce patrzą na most Tasmana

Niektóre eksponaty i instalacje... zapadają w pamięć. Po angielsku powiedziałbym: "deeply disturbing". Tu jest (nie mój) film z muzeum


Dodaj Komentarz

Komentarze (16)

hugo1211 25 sierpnia 2013 08:13 Odpowiedz
Ponieważ wybieram się w te rejony w listopadzie, czytam z tym większym zainteresowaniem i proszę o cd. :)
nico_world 25 sierpnia 2013 10:26 Odpowiedz
W Melbourne jeszcze niedawno działały darmowe autobusy i tramwaj.W ten sposób można było zwiedzić główne atrakcje. Niestety nie mogę znaleźć strony z numerami autobusów jest tylko mała notka na tej stronie:http://ptv.vic.gov.au/getting-around/vi ... melbourne/
kevin 25 sierpnia 2013 11:27 Odpowiedz
Nico_world napisał:W Melbourne jeszcze niedawno działały darmowe autobusy i tramwaj.W ten sposób można było zwiedzić główne atrakcje. Niestety nie mogę znaleźć strony z numerami autobusów jest tylko mała notka na tej stronie:http://ptv.vic.gov.au/getting-around/vi ... melbourne/Do tego miałem jeszcze dojść :)Jest darmowa linia tramwajowa City Circle (trudno nie zauważyć, bo tramwaj jest retro). Na trochę większym obszarze kursują także darmowe autobusy. Trasy można znaleźć na miejscu na mapkach wziętych z informacji turystycznej.
m3lm4k 26 sierpnia 2013 00:52 Odpowiedz
Swietna wyprawa, kontynuuj relacje! Milo rzucic okiem na takie zdjecia i jednoczesnie powspominac swoja wizyte w AUS ;)
bartek1 26 sierpnia 2013 23:05 Odpowiedz
Słyszałem dużo różnych opinii (negatywnych) o Tiger Airways. Korzystałem (albo raczej zostałem zmuszony w ostatniej chwilii) z tej linii w Azji i...był to najfajniejszy przewoźnik niskokosztowy w Azji z jakiego korzystałem, do porównania miałem AirAsia i..australijski JetStar właśnie (oba ok, ale oba przypominały mi właśnie WizzAir czyli troche lepszy RyanAir ;)Opinie opieram na 2 lotach (jeden na blachach Mandala, ale obsługa już była z Tigera) i ku mojemu zaskoczeniu:- oba loty bardzo przyjemne i bez zakłóceń- na pierwszy lot zasnąłem na boardingu i przyszedł pracownik, obudził mnie i odprowadził jako ostatniego do samolotu- na pierwszym locie dostałem batonika i sok za darmo- na drugi lot zapytano gdzie mam ochote siedzieć i dostałem na życzenie 1A (bez dodatkowych kosztów)- na drugim locie na checkinie obsługa chciała przypiąć mi plakietkę na plecak podręczny i położyłem go na wadze (jakieś 12-13kg) i Pan powiedział, żebym sie tym nie przejmował- obsługa na obu lotniskach (Surabaya i Singapur), jak i w obu samolotach bardzo miła i pomocnaTeraz po Australii akurat mam 2 loty LCC jeden Virgin, drugi JetStar.Ale to taki mały OT. Fajnie się czyta, zwłaszcza przed wyjazdem hehe :)
kevin 26 sierpnia 2013 23:28 Odpowiedz
bartek. napisał:Słyszałem dużo różnych opinii (negatywnych) o Tiger Airways.Właśnie sprawdziłem i widzę, że zmienili nazwę. Teraz to jest Tigerair.A najwięcej problemów miało właśnie Tiger Airways Australia. W 2011 roku linia została uziemiona przez australijską komisję lotnictwa na ponad rok z powodu mnożących się problemów z bezpieczeństwem (można o tym poczytać choćby na Wikipedii)Teraz pewnie starają się odbudować dobry wizerunek.
bartek1 27 sierpnia 2013 19:23 Odpowiedz
Fajna relacja, a lotu A346 (najpiękniejszy obecny samolot pasażerski dla mnie) zazdroszczę :D
hop_kola 9 września 2013 12:52 Odpowiedz
Jak aktualnie wygląda sprawa z krótką wizą turystyczną? Będę bardzo wdzięczna za podpowiedź!
kevin 10 września 2013 00:06 Odpowiedz
hop_kola napisał:Jak aktualnie wygląda sprawa z krótką wizą turystyczną? Będę bardzo wdzięczna za podpowiedź!Aplikacja online o darmową wizę eVisitor (wiza elektroniczna): http://www.immi.gov.au/e_visa/evisitor.htmWniosek rozpatrywany bardzo szybko (u mnie w 1 dzień), zapewne w 99.99% pozytywnie - chyba, że ktoś zaznaczy, że ma gruźlicę...Wiza jest ważna przez 12 miesięcy od daty przyznania i pozwala na wielokrotny wjazd na teren Australii (każdy wjazd na maksimum 3 miesiące).
hugo1211 10 września 2013 10:50 Odpowiedz
Widzę, że leciałeś tiger-em, napisz proszę jak wygląda sprawa z bagażem podręcznym. Wymiary i wagę to sobie wygooglałem, a jak to wygląda w realu?
kevin 10 września 2013 11:35 Odpowiedz
hugo1211 napisał:Widzę, że leciałeś tiger-em, napisz proszę jak wygląda sprawa z bagażem podręcznym. Wymiary i wagę to sobie wygooglałem, a jak to wygląda w realu?Z tego co pamiętam nie było żadnej kontroli podręcznego w czasie boardingu. Ale była kontrola wagi w czasie check-in'u (nie istnieje u nich check-in online). Pamiętam o tym, bo widziałem jak jakieś dwie dziewczyny próbowały przepakować bagaże, żeby zmieścić się w limicie (i żeby była jedna sztuka, bo jeszcze jedna miała torebkę).
tupungato 23 kwietnia 2014 00:11 Odpowiedz
Część Australii i całą NZ zwiedziłem... ale marzy mi się Tasmania jeszcze :-)
irekzzzzz 2 maja 2014 21:21 Odpowiedz
tupungato napisał:Część Australii i całą NZ zwiedziłem... ale marzy mi się Tasmania jeszcze :-)Byłem 5 dni na Tasmanii - szału nie ma. Przy kolejnym wyjeździe do AUS daruję sobie TAS na pewno ....
rydzo 19 maja 2014 00:51 Odpowiedz
Czy może podać ile mniej więcej kosztowała cała wyprawa? Fajnie, że podajesz wiele cen ale ciekaw jestem ile to całościowo wyszło :)
irekzzzzz 19 maja 2014 09:31 Odpowiedz
Ja się wbiję w temat. Wyjazd 3-19 listopad 2013 - ok 7000 zł/osobę
kevin 19 maja 2014 21:37 Odpowiedz
Już trochę czasu minęło, miałem notatki dotyczące cen mniej więcej, ale celowo nigdy nie podliczyłem, żeby się nie przerazić. Ale minęło już tyle czasu, że teraz już niczego nie żałuję ;) Jednak nie był to aż tak budżetowy wyjazd. Podane ceny oczywiście w przybliżeniu. Loty (12 odcinków, w tym 3 loty na terenie Australii): 4200 złHo(s)tel: 5 nocy (1000 zł) + 6 nocy CS (0 zł)Wycieczki lokalne (3-dniowa Melbourne to Adelaide, Phillip Island, rowerowa po Melbourne): 1800 złWstępy/transport (F1, MONA, karta na 3 atrakcje w Melbourne, karta myki, SkyBus na lotnisko w Melbourne): 800 złJedzenie/picie: 600 zł (to bardziej strzał)Pamiątki: 300 złSuma: 8700 zł