0
Maggers 16 maja 2013 00:11
Pewnie już większość ludzi wróciła z promocyjnych podróży do Peru, ale mam skrytą nadzieję, że jeszcze powrócą...
a zatem - lecimy:

Plan był taki:
10.04 - eurostar Londyn - Gare du Nord + TAM CDG-GRU-LIM (niestety, przez limit urlopu nie miałam czasu na Rio)
11.04 - przylot do Limy
12.04 - 03:45 autobus na południe
12-18 - droga do Aguas Calientes
19.04 - MP (e-bilet)
21.04 - StarPeru CUZ-LIM
24.04 - TAM LIM-GRU-LHR

Lot TAM 230 euro/StarPeru 100 dolków

A wyszło tak:

Wymiana info zaczęła się dużo wcześniej przez forum i fb, w podobnych datach jechało mnóstwo ludzi. Śmiesznie zrobiło się już w CDG, gdzie chłopak od check-in'u powitał mój paszport i kartę pokładową głośnym śmiechem
- obok odprawiało się kolejnych 10 rodaków i wszyscy chcieli do Limy :) Zresztą motyw powracał przez cały wyjazd - chyba nigdy nie było nas tam aż tak dużo i nikt nie chciał uwierzyć w cenę biletów.

Image

Przelot TAMem ok, papka ryżowa polana raczej bezsmakowym sosem pomidorowym na kolację, pobudka tuż przed śniadaniem. GRU jest raczej nieatrakcyjne, przynajmniej na porannych transferach, ale przesiadka tylko 3h. Lot dalej TAMem, mega widoki z niebios i lądujemy w Limie.

Image

Image

Image

Taksówkę podsyła znajomy hostel, cztery osoby z bagażami do Miraflores za s/45. Tu zatrzymujemy się w Casa del Mochilero (s/15) - dostajesz to za co płacisz, bo jest bardzo tanio. Kolejna część ekipy dobija do hostelu ze zwiedzania miasta z Operuję w Peru ($60/dzień grupa do 10os), raczej zadowoleni. Ja lecę na szybkie piwko w barze u znajomego (JamBox) i ok północy wracam - sama, pieszo, bez żadnych nieprzyjemnych akcji. Po drodze krótka pogawędka o JPII z facetem, który zamykał swój sklep.

Image

Dzień 2:
Zaczynamy wcześnie taksówką o 03:00 do terminala PeruBus. O 03:45 autobus do El Cruce niedaleko Pisco (s/34),
spotykamy kolejne cztery osoby z fb grupy - w dziesiątkę robimy poranek zapoznawczy w busie ;) Ok 7:30 dojeżdżamyna El Cruce, skąd odbiera nas znajoma znajomego, która zawozi nas do Paracas. Po drodze jeszcze mały postój i... ciężarówka zahacza motorzystę...

Image

Image

W Paracas płyniemy na Islas Ballestas, czyli Galapagos dla ubogich. Guano śmierdzi niesamowicie, szczególnie kiedy
wpływa się pomiędzy wyspy, ale za to widoki wynagradzają z nawiązką. Plus kamienista plaża z setkami wyjących lwów
morskich, odgłosy rodem z Odyseii! Podobno wyspy trochę ucierpiały w trzęsieniu parę la temu i już nie są tym czym
były dawniej, ale i tak dają radę.

Image

Image

Image

Image

Wracamy na ląd, chłopaki straszą pelikany, jem smaczną empanada de carne y cebolla (s/2.50) od jednego z licznych sprzedawców na nabrzeżu... i tu sprawy się komplikują... bo znajoma znajomego nawala. Tracimy kupę czasu, w końcu płacimy s/40 za wycieczkę i odwożą nas na El Cruce. Niestety nie mamy już czasu, żeby zobaczyć park narodowy w Paracas (dojazd z miasteczka ok s/10 + wjazd za s/5 bodajże). Dwie osoby się odłączają, bo lecą dalej w stronę Cusco.

Image

Na El Cruce łapiemy bez czekania busa lokalnego do Ica (s/4). Dojeżdzamy koło 16:00 i idziemy zjeść Lomo Saltado (s/8) w knajpie przy ulicy wiodącej z dworca do Plaza d/Armas. Część bierzę peruwiańskiego tuk-tuka do Huacachiny, głównie, żeby skorzystać z prysznica, ja uderzam na miasto.

Image

Image
Image

Oddalamy się trochę od centrum, aparaty na wierzchu, zaczynamy myśleć, że na forach przesiaduje za dużo paranoików, bo ludzie mili i zaciekawieni, a nie niebezpieczni. Wracamy do Plaza d/A o zmroku, pijemy świeżo wyciśnięty soczek (s/1), wpadamy na resztę grupy i wracamy na stację odebrać bagaże (przechowalnia za free po zakupie biletu). Autobus do Arequipy o 20:00, Cruz d/Sur - najdroższy z jakiego skorzystaliśmy s/102, ale z kolacją gourmet (naprawdę przepyszna!), napojami, kocykiem, wifi i stewardessą. Miło wyrwać się z Ica - miasta wiecznie trąbiących żółtych tico-taxis.

Dzień 3:
Dojeżdżamy do Arequipy ok 7:30 rano. Taxi do centrum s/6/samochód. Idziemy szukać hostelu. Znajdujemy szybko i dobrze - Arequipa Colonial s/20, 50m od Plaza d/A, w starym domu kolonialnym ze świetnym tarasem na dachu, gdzie miło spędziliśmy potem wieczór :)

Image

Image

Image

Idziemy się najeść na pobliski targ, świetne lokalne sery, próbujemy chyba wszystkich owoców (nawet te znane lepiej
smakują!), ziemniaki nadziewane mięsem i oczywiście soki z dolewką - polecam chirimoya con leche.

Część ludzi leci na rafting na Rio Chili (s/70), my idziemy w miasto. Klasztor St. Catalina s/35 nie był nam dany,
bo docieramy za późno, ale spędzamy przyjemne popołudnie w Selva Alegre (s/1), bardzo ładnie zadbanym, gdzie próbujemy choclo con queso, czyli kukurydzę o smaku ziemniaka z serem (s/2), resztkami której potem tresujemy kaczki w stawie ku uciesze dzieciaków.

Image

Image

Image

Wracamy do centrum okrężną drogą, na kolację wybieramy najtańszą z knajp na pięterku z widokiem na Plaza d/A i odważni próbują świnkę morską (s/22, w Cusco widziałam nawet za s/75). Reszta raczy się pollo a la milanesa, chicharrones i estofado de res (każde ok s/20). W cenie dostajemy po pisco sour.

Image

Wieczorem biesiada w hostelu i... padamy.

Dzień 4:
Wracamy na terminal terrestre przed 7:00, żeby złapać autobus Reyna do Chivay o 8:00 (jest też o 6:00 i polecam w ten celować), niestety - bilety wyprzedane! Następny o 11:00, kupujemy bilety (s/13; każdorazowo do biletów trzeba doliczyć s/1 za opłatę dworcową, którą płaci się w osobnej kasie), śniadanie zapijamy mate de coca (razem ok s/5) i rozkładamy piknik na pobliskim skwerku :)

Image

Image

Wsiadamy do autobusu - plecaki jeszcze mamy ze sobą, potem już je będziemy oddawać do luku :) Do Chivay było ok 4-5h o ile dobrze pamiętam. Widoki coraz lepsze - lamy, alpaki i wigonie pasą się stadami przy drodze, omijamy szaleńczo pędzące cysterny po drodze... i autobus się psuje.


Image

Image

Image

Image

Jesteśmy na 4,000+ mnpm, bez zasięgu, w niedzielne popołudnie, grupą ośmiu osób. Ma przyjechać zastępczy bus za jakieś 2h, po trzech przyjeżdżają mechanicy, którzy... rozładowują akumulator i odjeżdżają. O stopie nie ma co marzyć, samochody jeżeli już się pojawiają, to już przepełnione. Z nudów rzucamy kamieniami w puszki... Robi się 17:00, jesteśmy 40km od Chivay, część grupy chowa się w busie, bo zimno. Reszta wypatruje transportu, choćby dla jednej osoby. I nagle - jedzie autobus, zatrzymuje się. Łapię plecak i biegnę, część grupy zdąża wsiąść, płacimy s/4 za odcinek do Chivay. Kątem oka widzimy powracających mechaników i słyszymy krzyki, że Reyna zaraz jednak odjedzie. Ale już jesteśmy w busie Milagros, zatłoczonym do granic możliwości. A przynajmniej tak myślimy, dopóki kierowca nie zgarnia jeszcze pięciu cholitas i faceta z lamą (ta ostatnia podróżuje w luku). Są też kurczaki i takie tam, droga raczej ekstremalna po zboczach - dobrze, że się ściemnia!

Image

Image

W Chivay jesteśmy ok 19, czekamy na resztę - jest zasięg, więc wiemy, że już są w drodze. Z term dziś nici, ale idziemy się najeść (s/6), zgrać zdjęcia i napić boskiego naparu z ziółek (s/1 butelka 0.5 na wynos). Przy rumie obgadujemy plan na kolejny dzień. Hostel na Plaza d/A, nazwy nie pamiętam, s/15. Padamy dobrze po północy.

Dzień 5:
O 3:00 po 2h snu soczewki drażnią oczy niemiłosiernie, ale mamy autobus do złapania o 4:30. I tu mały catch: podjeżdża on przed 4 i odjeżdża jak tylko się zapełni. Część grupy kuruje chorobę wysokościową i pojadą o 7:30. My spacerkiem na dworzec mamy 10 min, kupujey bilet na Reyna (s/4) do Mirador Cruz d/Condor, ciepłe kanapki i mate (s/4) i o 4:15 wyjeżdżamy.

Image

Image

W kanionie chyba byliśmy pierwsi tego dnia, ale coś się na forach ludzie nie mogli zdecydować, o której kondory wzbijają się w powietrze - stwierdziliśmy, że lepiej pojechać wcześniej. Czyli akurat przed wschodem słońca, trochę wymarzliśmy, ale spacer i landszafty miodzio. Kondory dały pokaz dopiero po 8; koliberki giganciki zrywają się nieco wcześniej. Wjazd do kanionu s/70 (75?), ale bilet ważny na 10 dni, płaci się w każdej miejscowości przy kanionie, więc warto nie zgubić biletu, bo sprawdzają.

Image

Image

Image

Wracamy wzdłuż szosy wypatrując busa z resztą naszej ekipy, w końcu stwierdzamy, że bierzemy cokolwiek - i ich znajdujemy! Co ciekawe, nie musimy już płacić za odcinek do Cabanaconde.

Image

Image

Image

W Cabanaconde jemy obiad w knajpie turystycznej mega drogiej jak na lokalne warunki i ze średnim jedzeniem, więc nawet nie polecam. Rozważamy zejście do oazy w kanionie (s/10, bez prądu etc), ale ostatecznie decydujemy się na przeprawę nad Titicaca. O 11:00 wracamy autobusem do Chivay, po drodze podziwiamy kanion w całej okazałości (rano ciemno, więc nic nie widzieliśmy). Obczajamy transport do Arequipy. Decydujemy się na busa Centella s/15, odjazd o 18:00. Jest po 14:00, więc tuk-tukami jedziemy do term La Galera del Colca za s/5. Cieszymy się życiem po specjalnej cenie dla turystów s/15. W Arequipie łapiemy autobus Julsa do Puno o 23:00 za s/20.

Dzień 6:
W Puno jesteśmy przed wschodem słońca, które wschodzi tu bardzo szybko, bo zanim wyjmiemy placaki z luku, już jest dzień. Idziemy na śniadanie, kupujemy trzygodzinną wycieczkę na Uros (s/15-20). Mamy czas, więc idziemy obadać miasto.

Image

Uros to dla nas rozczarowanie, taki turystyczny cyrk z makietką i figurkami. Nawet system zmianowy na przyjmowanie turystów, część, która akurat miała wolne, była kompletnie opustoszała - pewnie uciekli na ląd. Ale wciągnęliśmy po przepysznym pstrągu (s/15) na jednej z wysp... o 10:30 rano. Z późniejszych rozmów z ludźmi wynika, że im dalej się popłynie, tym doświadczenie ciekawsze, bo sporo było tych zachwyconych wyspami. Ja do nich nie należę.

Image

Image

Wracamy na stację; autobus, którym mieliśmy jechać do Cusco o 13:00 (Continente, jedzie z La Paz i kosztuje ok s/20) utknął na granicy. Następny w miarę szybki jest wieczorem. Puno to dziura, wydostajemy się autobusem Power o 14:00, który jedzie (teoretycznie) 10h. s/15, odjazdy co godzinę.

Image

Image

W Cusco lądujemy koło 23, bierzemy taksę do centrum (s/6, ale spacer zajmuje max. 30 min), lokujemy się w Posada del Viajero, 5 min od Plaza d/Armas (s/25 za łóżko w czwórce, s/30 - w dwójce). Idziemy na kolację i robimy zaopatrzenie na wieczór - jutro pośpimy!

Dzień 7:
Leniwa pobudka o 8:00, idziemy na ciepłe bułki z jajkiem, serem i innymi frykasami (ok s/5-10) i mate, potem robimy obchód miasta jedną ze standardowych tras LP ("what is so f* lonely about it?!", żeby sparafrazować Plażę). Zahaczamy o ścianę inkaską - po przeciwnej stronie jakieś mury otoczone rusztowaniem, dowiadujemy się, że to Hiszpanie próbowali skopiować Inków, ale - jak widać - nie do końca się udało.

Image

Image

Image

Po drodze udaje nam się rozsądnie rozwiązać kwestię dotarcia do Hidroelectrica następnego dnia. Nie jesteśmy skłonni wyłożyć na Peru Rail, nie mamy czasu na wędrówkę od km88, więc szukamy busa do Sta. Marii, stamtąd chcemy coś dalej złapać. Przypadkiem wchodzimy do sklepo-biura podróży, jakich tu wiele. Okazuje się, że za s/90/os mogą nas dowieść do Hidro, a za s/110/os możemy dostać własnego busa z kierowcą (Alvaro - 984694608, polecam!). Ponieważ jest nas ośmioro i chcemy zobaczyć parę miejsc po drodze, wybieramy drugą opcję.

Image

Image

Pstrykamy fotki z lamami - cholitas są szybkie i każda chce s/1, najlepiej jednego za każde zrobione zdjęcie :) Trasa wiedzie na jedno z wzgórz okalających miasto, odbijamy na strome schody i podziwiamy panoramę. Odnajdujemy też masę hosteli z vistami - szkoda, że na nie nie wpadliśmy wcześniej! Zaczyna padać - to jedyny dzień z deszczem. Schodząc w dół uliczką, przy której jest SA Explorers' Club, pijemy świeże soki s/4, z dolewką oczywiście :) Okazuje się, że mąż sprzedawczyni potrafi parę słów powiedzieć po polsku, bo za JPII prowadził wycieczki polskich księży. Żegnamy się i idziemy po przeciwdeszczówki.

Image

Wieczorem idziemy na targ, potem znowu ziółka, spacerek po centrum i korzystamy z tego, że wszystko na jutro ustawione.

Dzień 7:
Bierzemy najpotrzebniejsze rzeczy, plecaki zostawiamy w hostelowej poczekalni i o 7.30 zgarnia nas kierowca. Śniadamy rumem, dopiero później zatrzymamy się na coś konkretniejszego. Trasa wzdłuż Urubamby jest malownicza, kierowca sporo się zatrzymuje, więc podróż jest raczej bezstresowa... dopóki nie patrzy się w przepaść po lewej ;) Droga jest w remoncie, czekamy na wahadle, potem już po dość wąskim trakcie. W Sta. Teresa jesteśmy po 14, odbijamy na termy. Bajeczna kąpiel z widokami jest tu znacznie tańsza niż w Chivay - s/5. Dojeżdżamy w końcu do Hidroelectrica przed 17 - przed nami godzina słońca i dwie godziny marszu wzdluż torów...


Dodaj Komentarz

Komentarze (20)

pawelyop 16 maja 2013 09:55 Odpowiedz
Maggers napisał:Oddalamy się trochę od centrum, aparaty na wierzchu, zaczynamy myśleć, że na forach przesiaduje za dużo paranoików, bo ludzie mili i zaciekawieni, a nie niebezpieczni.Powiem Ci, że jak ja byłem w Ica, jakieś 400m od Plaza de Armas, też z aparatem na wierzchu, wydawało się bezpiecznie i spokojnie, jednak pani, u której kupiliśmy sok (z darmową dolewką) sugerowała, żeby uważać...niemniej jednak nic złego nas nie spotkało. Więc różnie bywa.
aviel 16 maja 2013 09:57 Odpowiedz
Dziekuje bardzo za tez wpis. My wyjezdzamy za 10 dni, z promocji Air Europa. Trasa odwrotna do Twojej. Czy mozesz prosze napisac jaki obiektyw miales do kamery? Czy nie obejdzie sie bez dlugoogniskowego? Te £300 obejmuje bilety i hotele czy tylko np. jedzenie czy inne drobne wydatki? czy ktos ze znajomych mial walizke na kolkach czy jednak plecaki?
pawelyop 16 maja 2013 10:04 Odpowiedz
aviel napisał:czy ktos ze znajomych mial walizke na kolkach czy jednak plecaki?Chyba z walizką to nie najlepszy pomysł na zwiedzanie Peru :D
aviel 16 maja 2013 11:22 Odpowiedz
no tak wiem ale nie mam plecaka tak samo jak nie mam dlugoogniskowego obiektywu. Plecakow nie za bardzo usmiecha mi sie kupic gdyz tanie nie sa a na pewno ich wiecej nie uzyje. W 90% latam z podrecznym a w pozostalych przypadkach walizka zdala egzamin. Wiec sie zastanawiam czy te dwie rzeczy to absolutny "must have". Jeszcze buty :) mam sandaly trekingowe, lekkie, z pelnym pietami i palcami Karrimor. Dadza rade czy wziac skorzane buty trekkingowe? ktore sa dosc ciezkie i masywne...
mmis4167 16 maja 2013 11:44 Odpowiedz
moze ktos podrzucic nazwe czy nawet link go grupy na fbdzieki
bartek1 16 maja 2013 14:21 Odpowiedz
pawelyop napisał:Powiem Ci, że jak ja byłem w Ica, jakieś 400m od Plaza de Armas, też z aparatem na wierzchu, wydawało się bezpiecznie i spokojnie, jednak pani, u której kupiliśmy sok (z darmową dolewką) sugerowała, żeby uważać...niemniej jednak nic złego nas nie spotkało. Więc różnie bywa.Tia...takich historii to jest na setki wszędzie. Moja babcia uważa, że Warszawa to bardzo niebezpieczne miejsce, a ciotka że Brooklyn. Koleżanka Chinka mówiła, żebym po 18 nie jeździł metrem w Pekinie, a w Peru żebym aparat zostawił w domu bo tutaj niebezpiecznie. Oczywiście wszędzie z tych miejsc było bardziej bezpiecznie niż w wielu innych miejscach.Problem w tym, że granica niebezpieczeństwa jest bardzo indywidualna, do tego dochodzi kwestia samego siebie. Jak się kto ubiera, zachowuje itd itd. Jak działasz "na turystę" czyli tak jak większość, to się nie dziwcie, że później jest niebezpiecznie, bo to najłatwiejszy łup ;)
tapir 16 maja 2013 14:40 Odpowiedz
Bardzo ladne zdjecia. Byly w jakis sposob "podciagane"?
sadinho 16 maja 2013 15:04 Odpowiedz
aviel napisał:no tak wiem ale nie mam plecaka tak samo jak nie mam dlugoogniskowego obiektywu. Plecakow nie za bardzo usmiecha mi sie kupic gdyz tanie nie sa a na pewno ich wiecej nie uzyje. W 90% latam z podrecznym a w pozostalych przypadkach walizka zdala egzamin. Wiec sie zastanawiam czy te dwie rzeczy to absolutny "must have". Jeszcze buty :) mam sandaly trekingowe, lekkie, z pelnym pietami i palcami Karrimor. Dadza rade czy wziac skorzane buty trekkingowe? ktore sa dosc ciezkie i masywne...Z 8 osób, z którymi byłem kilka tyg temu w Peru 3 miały walizki na kółkach. Nie było z tym żadnego problemu. Bagaże przeważnie i tak zostawialiśmy po hotelach biorąc tylko najpotrzebniejsze rzeczy ze sobą. Poza tym na pewno wygodniej ciągnąć walizkę niż mieć wszystko na plecach :b Buty kupiłem wraz z dziewczyną w Decathlonie, najtańsze za 60-70zl (cały czas ta promocja jest) firmy Quechua. Bardzo wygodne, spisały się świetnie :)Co do aparatu to cały czas miałem go na wierzchu + w torbie kilka obiektywów i nie zdarzyła się żadna nieprzyjemna sytuacja.
pawelo1988 16 maja 2013 15:08 Odpowiedz
Ja tez bylem w Peru w prawie takim samym terminie, z ta roznica ze wracalem 28go. Ladne zdjecia, moje sa tu.http://blue-and-orange.net/photo-albums ... 5412728513W planach mam spedzenie calej nadchodzacej zimy w ameryce poludniowej, ciekawe czy jeszcze takie oferty beda sie jeszcze pojawiac...pozdr
vamamama 16 maja 2013 15:10 Odpowiedz
nie wiem jak z tym bezpieczenstwem, mi tez kolega Peruwianczyk odradzal wyjmowanie aparatu z torby ( ale to byla dosyc niebezpieczna okolica ). Z drugiej strony uwazam ze dla fajnych zdjec warto czasem zaryzykowac ; aviel, moim zdaniem bez sensu brac kilka obiektywow, wystarczy jeden a szerokokątny jest lepszy na podroze.nie zgadzam się co do jedzenia na pokładzie TAM, moim zdaniem było calkiem dobre ( w porównaniu do LAN którym leciałam zaraz potem ).
aviel 16 maja 2013 15:33 Odpowiedz
no wlasnie mam Sigme z szerokim katem ale tylko do 50mm a widze,ze w tej fotorelacji uzywano dlugiej ogniskowej, tak mi sie wydaje przynajmniej. Stad chcialabym wiedziec czy taki obiektyw (mysle o Canonie 55-250mm) jest niezbedny. Osobiscie tez nie lubie zmieniac obiektywow :(
vamamama 16 maja 2013 16:21 Odpowiedz
dziwne pytanie, czy taki obiektyw jest niezbędny. Wszystko zalezy od tego co chcesz fotografowac. Jesli bardzo zalezy ci zeby fotografowac przyrodę z bliska ( jak autor wątku ), to pewnie i jest niezbędny. W innych przypadkach możesz po prostu podejść bliżej. Ja poradziłam sobie z 35mm, moze czasem brakowało mi mojej 85mm bo wiadomo, nie zawsze ludzie lubia być fotografowani i wtedy by się przydała. Natomiast nie żałuję wcale że jej nie wzięłam ( mialam jeszcze 20mm do noszenia ). Zauważ ze przy długiej ogniskowej łatwo o poruszenie chyba że jest to 1.8-2.8.
maggers 16 maja 2013 18:00 Odpowiedz
Dzięki serdeczne wszystkim, cieszę, że się podoba relacja. To teraz spróbuję odpowiedzieć na pytania:- bezpieczeństwo - to jest względne, jak już wyżej ktos wspomniał. Ja czułam się bezpiecznie, o wiele bardziej niż w Londynie na przykład. Oczywiscie trzeba zachować umiar, no i znajomosć języka również bardzo uspokaja. Inna sprawa, że przez większosć czasu bylismy grupą, a chłopaki raczej rosłe nam się trafiły ;)- obiektyw: wzięłam 18-55 + 70-300mm, zdjęcia w relacji robione głównie tym drugim. Ja akurat wolę używać takiego, a od czasu do czasu zmienić, żeby panoramę cyknąć, itp. Generalnie obiektyw to kwestia drugorzędna. Np. do kondora podeszlismy na 5-6m w któryms momencie, więc z 18-55 też biedy by nie było.- podciąganie zdjęć: niektóre mają leciutko podciągnięte półcienie, nic więcej. Niestety nie potrafię powiedzieć które, bo zmiana była minimalna.- ok 300 funtów to wydatki na miejscu, łącznie z hostelami, przejazdami i wejsciówkami- bagaż: ja miałam plecak 50l, ok. 6kg plus aparat w srodku. Były dwie osoby z walizkami, ale zostawili je w Limie u znajomych, a na podróż wzięli plecaki. Osobiscie nie wyobrażam sobie jechać na objazdówkę z walizką, bo i tak plecak mam lekki. Znowu - zależy co masz w planach.- buty: miałam lekkie trekkingowe karrimora, takie trochę sztywniejsze adidaski. W sandałach po zmroku może być zimno, ale warto wziąć jako zapasowe. Zależy też, gdzie chcesz isć - jak tylko z Hidro do MP, to możesz i w trampkach zwykłych.
kozi 16 maja 2013 19:09 Odpowiedz
Maggers, pozdrowienia od "2 osób co się odłączyły". :) Moim zdaniem również nie zauważyłbym żeby było niebezpiecznie, a wręcz uważam że peruwiańczycy są przyjaznym narodem. Wiadomo trzeba być czujnym jak wszędzie. My podróżowaliśmy w dwie osoby K+M, dużo jeździliśmy w nocy najtańszymi autobusami, chodziliśmy wieczorami po różnych dzielnicach i nic przykrego nas nie spotkało.
maggers 16 maja 2013 19:27 Odpowiedz
U la la, cóż za spotkanie! :lol:Wydaje mi się, że szczególnie z tymi autobusami ludzie się za bardzo nakręcają. Jasne, że paszportu nikt nie zostawi w luku, a co wartościowszego, to po prostu trzeba głębiej w plecak zakopać, jak się go gdzieś zostawia. Peruwiańczycy, szczególnie w nocnych autobusach, próbują spać a nie kraść.Ale widzieliśmy po drodze ludzi z zaciągniętymi na plecaki pokrywami przeciwdeszczowymi - wg mnie zbyteczne.Co ciekawe, niektórzy Peruwiańczycy wydają się być sterroryzowani we własnym kraju. Kiedy wracaliśmy mini-busem z Chivay do Arequipy, kierowca nie wjechał na stację, tylko wysadził nas przed bramą, żeby nie płacić myta. Jeden z Peruwiańczyków zrobił mu straszną awanturę, że to niebezpieczne, że zaraz nas wszystkich okradną, etc. A do dworca były dwie minuty spacerkiem.W Limie natomiast zdarzają się akcje z wyciąganiem pistoletów itd, ale to opowiadali mi znajomi, którzy tam mieszkają. Zawsze w kontekście barów, picia i nocy.
nika71 17 maja 2013 09:01 Odpowiedz
Fajna relacja!!!Duzo info, dzięki ;-) Mamy tylko pytanie odnośnie mostu i kladki do aquas?to sa jakies dwie trasy?czy te 110 soli co placiliscie za tego taxowkarza to w dwie , jedna strone? czekal na was na drugi dzien w hydro? widoki przepiekne, zwlaszcza te w gorach
maggers 17 maja 2013 14:20 Odpowiedz
Dziękuję :) Widoki faktycznie były cudne!Kładka została doczepiona do mostu parę lat temu, ponieważ za dużo ludzi zaczęło przechodzić mostem po torach. Dodatkowo też na całej długości wygospodarowano ścieżkę wzdłuż torów - miejsca jest dużo, a pociągi w razie czego słychać, bo mają dość wiekowe składy.Są też dwa tunele ok 20-30m każdy. Tutaj też można je ominąć specjalnie wytyczoną trasą, jak ktoś woli.Oprócz tego jest jeszcze dłuższa trasa (ok. 9h) od drugiej strony, z km 88. Trzeba dojechać to Ollantaytambo, wziąć taksówkę do Km88 i prześlizgnąć się obok strażnika. Też idzie się wzdłuż torów, ale podobno jest raczej dziko.Transport był z powrotem na drugi dzień wliczonym w cenę. Ponieważ mieliśmy całego busa, umówiliśmy się na 15stą, standardowo odjazd jest max o 14.
renia32 28 maja 2013 19:14 Odpowiedz
Zdjęcia rewelacja :) pozazdrościć wycieczki
pawelo1988 26 sierpnia 2013 15:36 Odpowiedz
w koncu udalo mi sie filmik zlozyc z peru (takze kwiecien 2013)http://www.youtube.com/watch?v=K22Sf015ImQ