0
Karolina_s 27 grudnia 2013 11:26
Podróż została zainspirowana ofertą z forum F4F viewtopic.php?f=231&t=28023&hilit=gambia+136#p232912
Bilety lotnicze z Polski do Afryki:
- Warszawa Modlin – Barcelona El Prat, linia Ryanair, data: 25.X.13, cena 130,20 zł
- Barcelona El Prat – Banjul (Gambia), linia Vueling, data: 26.X.13, cena 115€ = ok. 485zł
- Banjul – Manchester, linia Fly Thomas Cook, data: 9.XI, cena 26€ = ok. 110zł
- Liverpool – Warszawa Okęcie, linia Wizzair, data: 10.XI.13, cena 11,5£ = ok. 60zł
Transport pomiędzy lotniskami Manchester – Liverpool – wynajęcie minivana z kierowcą - 50£/5os. = ok. 50zł/os
Sumaryczny koszt tranportu z PL: ok. 840zł (wszystkie loty odbyły się z bagażem podręcznym).

25-26.10.2013, Dzień 1÷2, Barcelona
Na temat Barcelony nie ma sensu się rozpisywać, bo wiele wątków na forum dotyczy tego miasta. My potraktowaliśmy je na dużym luzie, bo jednak w nieco ponad 24h nie da się zobaczyć wszystkiego. Na miejscu mieliśmy hostów z Couchsurfingu, co znacznie usprawniło proces zwiedzania, jednak musieliśmy podzielić się na 2 grupy, bo znalezienie hosta dla 5 osób było niemożliwe. Wieczorem oczywiście zaliczyliśmy tradycyjne cana i pinchos (piwo i przekąski) oraz skorzystaliśmy nieco z uroków nocnego życia w Barcelonie. Nazajutrz klasyczny tour po mieście: śladami Gaudiego, Montjuic, Sagrada Familia, Rambla, Port Olimpic, Łuk Trumfalny, Parc de la Ciutadella. Chyba największym odkryciem dnia był fakt, że kilka dni przed naszym przyjazdem wstęp do Parku Guell stał się płatny.
Lot do Gambii mieliśmy wieczorem, jednak należy zwrócić uwagę na fakt, że Vueling do Gambii lata z Terminala 1, który jest znacznie oddalony od T2, na którym ląduje Ryanair i Wizzair.

DSC00888.JPG



IMGP2188.JPG



IMGP2155.JPG



DSC00902.JPG



IMGP2198.JPG



27.10.2013, Dzień 3, Gambia: Farato, Brikama, Soma
Na czarnym lądzie jesteśmy przed 23, odbiera nas host z Couchsurfingu. Mamy przyjemność spędzić pierwszą noc w Afryce na tradycyjnej wiosce o nazwie Farato – doświadczenie znakomite jak na początek wyjazdu. Rano uskuteczniamy nawiązywanie przyjaźni z lokalsami, wszyscy są bardzo życzliwi i mówią po angielsku, co jest dużym plusem. Dzisiaj musimy ruszać dalej – cel to Soma. Korzystamy oczywiście z minibusików, najpierw dojeżdżamy do Brikamy, która jest w tym regionie węzłem komunikacyjnym, przesiadamy się w busik do Somy. Podróż dłuży się ze względu na liczne kontrole policji, sprawdzanie paszportów itd. Wszystko w przyjaznej atmosferze, ale niestety pożera cenny czas.
Do Somy docieramy popołudniu, swoje kroki kierujemy do kwatery o nazwie Kaira Konko, miejsce mogę polecić z czystym sumieniem, jest dobrze utrzymane i tanie, pokój z łazienką 400D (33,97 zł) a pokój z łazienką w korytarzu 300D (25,48zł). Samo miasto nie jest zabójczo ciekawe, ale można dokładniej przyjrzeć się życiu lokalnej społeczności

IMGP2226.JPG



IMGP2254.JPG



28-29.10.2013, Dzień 4-5, Gambia: Georgetown, Wassu, Farafenni
Około południa dojeżdżamy busikiem z Somy do Georgetown (miejscowa nazwa Janjanbureh). Na dworcu przyczepia się do nas jakiś friend – ma na imię Samba. Na początku sądzimy, że chce na nas zarobić, jednak później okazało się, że chcę nam pomóc żeby wypromować swoje miasto wśród turystów (jakże nieafrykańskie podejście). Samba pomaga znaleźć nam kwaterę – domek w Foresty Department, całkiem przyzwoite miejsce za 1000D/noc (8493 zł).
Popołudnie zaczynamy od tradycyjnej potrawy tego regionu – ryż z sosem z orzeszków ziemnych – komentarz do tego dania może być tylko jeden – Oooostre! Samba oprowadza nas po mieście, które silnie zwojązane jest z historią niewolnictwa, ponadto próbujemy wina z palmy kokosowej i organizujemy łódź na kolejny dzień.
Rano nasza piątka i dwójka Niemców rusza w rejs po rzece Gambia, nasz główny cel to hipopotamy. Przyroda zapiera dech, jesteśmy w znakomitym okresie, tuż po porze deszczowej, kiedy wszystko budzi się do życia, widzimy węże wodne, pawiany, niezliczone ilości ptaków no i oczywiście hipcie. Podobno kilka lat temu wyniosły się z tej okolicy, ze względu na to, że mieszkańcy zabijali je dla mięsa. Jednak z pomocą przyszedł prezydent ;-) Zakazał zabijania hipopotamów, chcąc tym samym aby zwierzęta wróciły na dawne siedliska i stanowiły turystyczną atrakcję (po raz kolejny byłam zadziwiona takim podejściem do sprawy). Eksploracja rzeki Gambia zajęła kilka godzin, za naszą piątkę zapłaciliśmy 1500 dalasi (127,40zł).
Popołudniu podjeżdżamy busikiem do Wassu aby obejrzeć kamienne kręgi, które są wpisane na listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. Aż nie chce się wierzyć w to, że to faktycznie tutaj. Kamienne kręgi w Wassu wg szacunków powstały w VIII, kamienie mają zróżnicowaną wysokość, sądzi się, że były to groby dawnych władców. Wg mnie UNESCO już dawno zapomniało o tym, że ma ten obiekt na swojej liście, znajduje się tutaj co prawda jakaś infrastruktura, budynki, łazienki no ale poza tym na wejściu rośnie jakieś pole pietruszki, nad kamiennymi kręgami nikt nie panuje, chyba Gambijczycy nie rozumieją znaczenia tego miejsca dla turystyki. Wstęp 50 D/os (4,25zł/os).
Po dość szybkim oglądnięciu kręgów szczęśliwie czeka na nas busik, którym dojeżdżamy do Farafenni, miasteczka przy granicy z Senegalem. Zatrzymujemy się w jednym z dwóch hoteli w mieście – Eddy’s Hotel. Miasteczko nie powala, ale przynajmniej wieczorem jest prąd, co nie jest tutaj takie oczywiste.

IMGP2285.JPG



DSC00918.JPG



DSC00926.JPG


IMGP2364.JPG



IMGP2365.JPG



30.10.2013, Dzień 6, Senegal: Kaolack
Rano podjeżdżamy taksówką na granicę senegalską, gdzie wyrabiamy wizy. Dalej busikiem dojeżdżamy do miasta Kaolack. Podążamy TransGambia Highway – jednak w nawiązaniu do nawierzchni drogi nazwa wydaje się być co najmniej śmieszna. W Kaolacku witają nas góry śmieci, które już będą nam towarzyszyć do końca pobytu w Senegalu. Hotel znajdujemy dość przypadkowo, szału nie ma (10 000CFA/pokój = 64,62 zł), ale przynajmniej wiatraki działają. Popołudniem spracerujemy po mieście, ale ciężko znaleźć tutaj coś zachwycającego, miasto należy traktować jako przystanek przesiadkowy a nie atrakcję samą w sobie.

31.10-3.11.2013, Dzień 7÷10, Senegal: Touba, Saint Louis, Parc Langue de Barbarie
Rano wyruszamy do świętego miasta jakim jest Touba, słynąca z największego w tej części Afryki meczetu. Gdy spacerujemy w kierunku naszego celu na rogatkach zaczepia nas policjant. Dziewczyny mają się przebrać, bo to święte miasto i nie można tutaj chodzić w krótkich spodenkach. Spełniamy jego życzenia i możemy ruszać dalej. Pod meczet podjeżdżamy taksówką. Okazuje się z naszym strojem nadal jest coś nie tak, bo nie mamy spódnic do kostek. Meczet od środka ogląda zatem tylko 2-osobowa reprezentacja naszej grupy. Sam budynek nie robi spektakularnego wrażenia, od zewnątrz jest cały w rusztowaniach, w środku też jakieś remonty. Ogólnie może spoko, ale czy trzeba to koniecznie zobaczyć?!
Z Touby przemieszczamy się do Saint Louis, ze względu na dość duży dystans między miastami docieramy na miejsce bardzo późnym wieczorem. Noclem zapewnia nam host z Couchsurfingu.
Nazajutrz wynajmujemy taksówkę i ruszamy do Parku Narodowego Langue de Barberie. Trzeba zapłacić wstęp 2000CFA/os (12,92 zł), ale z pewnością warto. Znajduje się tutaj niezliczona ilość krabów. Ponadto mieliśmy okazję zaobserwować flamingi. Można również wynająć pirogę (ok. 2,5 tys. CFA/os. = 16,15 zł), my tą atrakcję odpuściliśmy. Sezon jeszcze nie wystartował więc jesteśmy tutaj jedynymi europejczykami.
Kolejny dzień to wizyta w wiosce rybackiej, będącej częścią Saint Louis. Przeżycie niezapomniane, w najgorszym tego słowa znaczeniu, smród rozkładających się ryb oraz ogólny syf na zawsze pozostaną w mojej pamięci. Był to pomysł naszego hosta, ja chyba sama drugi raz bym tego nie powtórzyła. Oprócz tego mrożącego krew w żyłach zdarzenia mieliśmy okazję pospacerować uliczkami Saint Louis, wg mnie miasta o dużym potencjale, które jak wszystko tutaj jest okrutnie zaniedbane.
Dzień zakończyliśmy wizyta w miejscu zwanym Darra. Nasz host jest wolontariuszem udzielającym pomocy medycznej dzieciom przebywających w Darrach. Darra – cóż to takiego? Ciężko to określić! Można powiedzieć, że to ośrodki do nauczania dzieci koranu. W rzeczywistości jest to połączenie sekty, slumsów i wszystkiego co najgorsze, przynajmniej takie odczucia mam ja po wizycie w tym miejscu. Gdy dotarliśmy na miejsce okazało się, że około kilkudziesięciu dzieciaków w wieku od kilku do kilkunastu lat mieszka w pustostanie w tragicznych warunkach, bez bieżącej wody, elektryczności itp. Są wysyłane tam przez rodziców niby w celu nauki koranu. Każda Darra ma swojego szefa – dorosłego, dla którego dzieciaki w ciągu dnia zbierają pieniądze żebrając. Odwiedzenie tego domu nie było przyjemnością, ale warto uzmysłowić sobie, że takie miejsca istnieją i całkiem nieźle funkcjonują.
Wieczorem nasz host aby ukoić nasze nerwy przygotowuje dla nas tradycyjną herbatę, którą spożywa się jak gdyby w 3 turach:
1.gorzka, z małą ilością cukru - odzwierciedlająca śmierć,
2.słodko- gorzka – przedstawiająca życie
3.bardzo słodka – oznaczająca miłość.

Następny dzień miała zapełnić nam wizyta na pustyni Lompoul. Niestety pewne zdrowotne komplikacje sprawiły, że musieliśmy przedłużyć swój pobyt w Saint Louis i wieczorem udać się bezpośrednio do Dakaru.
Tak btw, w Lompoul możliwe jest wynajęcie jeepe i krótka wycieczka po pustyni, nasz host wynegocjował dla nas cenę 10tys/CFA (64,62 zł) za 2-godzinną przejażdżkę.

IMGP2428.JPG



DSC00948.JPG



DSC00954.JPG



DSC00964.JPG



IMGP2616.JPG



IMGP2668.JPG



IMGP2694.JPG



IMGP2720.JPG

4÷5.11.2013, Dzień 11÷12, Senegal: Dakar, Lac Rose, Ile de Goree
W Dakarze po raz kolejny gości nas host z Couchsurfingu – Wilson. W kolejnych dniach chcemy przemieścić się na południe Senegalu do Zigunchor. Jedna z możliwych opcji to ok. 15-godzinny, nocny rejs statkiem, więcej na ten temat tutaj: http://www.voyagerencasamance.com/Aline_Sitoe.htm
Kasa biletowa znajduje się w porcie, kolejka na jakieś 2 godziny. Marzyła nam się kabina 6-osobowa, jednak w przeddzień wypłynięcia były dostępne tylko miejsca siedzące na wspólnym pokładzie. Trudno, bierzemy co dają. Koszt biletu to 15900 CFA/os (102,74 zł) (trzeba mieć ze sobą paszport). Jazda po Dakarze to koszmar, korki są potężne tak samo jak miasto.
Popołudniu wynajmujemy taksówkę i ruszamy nad różowe jezioro (Lac Rose), koszt kursu Dakar-Lac Rose (postój 2-3h)-Dakar to 13 tys. CFA (84,00 zł). Jezioro słynie z dużych złóż soli oraz ze swojego różowego koloru. Niestety kolor jest najlepiej widoczny w porze suchej, kiedy stan wody jest niższy i zamieszkujące jezioro słonolubne algi są aktywniejsze i produkują ów różowy barwnik. Gdy docieramy na miejscu faktycznie ciężko powiedzieć aby jezioro było różowe jednak urządzamy sobie spacer wzdłuż brzegu, przechadzając się pośród hałd soli. Mogłaby to być ogromna atrakcja turystyczna jednak wszystko leży odłogiem i nikt nie ma pomysłu na to miejsce... szkoda.
Kolejnego dnia nasz host oprowadza nas po stolicy, odwiedzamy między innymi Pomnik Odrodzenia Afryki, z którego rozpościera się znakomity widok na miasto. Po wcześniejszych wizytach w prowincjonalnych miasteczkach Dakar okrutnie nas wymęczył. Aby odpocząć od gwaru i tłoku udajemy się promem na oddaloną o kilka km wysepkę Ile de Goree. Koszt biletu 5,2 tys CFA/os (33,60 zł) w dwie strony, kursy odbywają się zgodnie z rozkładem, średnio raz na godzinę. Ile de Goree to zupełnie inny świat niż Dakar. Jest tutaj bardzo koloro, zielono, nie ma samochodów, życie jest spokojniejsze, mieszka tutaj około 1000 osób. To miła odmiana po tłocznej stolicy. Jednak historia wyspy nie jest ta spokojna, gdyż niegdyś była tutaj największa w Afryce baza handlu niewolnikami. Ciekawostką jest, że były tu kręcone sceny do filmu „Działa Nawarony”. Spacer po wyspie jest naprawdę fantastyczny, chciałoby się zostać tutaj dłużej, dlatego bardzo polecam wizytę na Goree, można tutaj również nocować w prywatnych kwaterach. Późnym popołudniem wracamy promem do Dakaru i okrętujemy się na statku do Ziguinchor.

DSC01027.JPG



IMGP2771.JPG



DSC01033.JPG



IMGP2796.JPG



IMGP2806.JPG



IMGP2816.JPG



DSC01068.JPG



IMGP2879.JPG



IMGP2894.JPG



DSC01056.JPG

6÷7.11.2013, Dzień 13÷14, Senegal: Ziguinchor, Koublan, Bignona, Diouloulou
Po niespełna 14h dopływamy do Ziguinchor, wbrew pozorom podróż mineła mi całkiem komfortowo... myślałam, że będzie gorzej. Odbiór bagaży odbył się dosyć sprawnie jak na afrykańskie stanadardy. Klimat w Ziguinchor jest zupełnie inny niż na północy Senegalu, jest o wiele bardziej gorąco i duszno. Nocleg mamy zapewniony u Ansu znajomego naszego hosta z Saint Louis.
Gdy temperatura nieco spadła wychodzimy na spacer po mieście, mamy okazję zaobserwować pelikany, niezliczoną ilość baobabów i wiele innych ciekawostek przyrodniczych. Ta część Senegalu zdecydowanie bardziej odpowiada mi niż północ, ze względu na przyrodę oraz przyjazne nastawienie mieszkańców, chociaż ten region jest opisywany jako niebezpieczny... nam jednak ciężko to zauważyć.
Kolejnego dnia na 7 mamy umówioną taksówkę, która oczywiścia zjawia się dopiero przed 8. Plan na dzisiaj to wizyta w Koublan – jest to jedna z wielu wiosek ludu Diola. Diola to grupa etniczna, zamieszkująca region rzeki Kasamanki, Gwinei Bissau i Gambii, odrzucająca islam, wyznająca lokalne religie etniczne.
Wszyscy w wiosce witają nas bardzo serdecznie. Turyści tutaj to raczej rzadkość. Bardzo nas cieszy, że udało nam się tutaj dotrzeć. W trakcie spaceru odwiedziliśmy kilka gospodarstw, niestety nie mamy czasu na nocleg w tej wiosce, chociaż z pewnością byłoby to wspaniałe doświadczenie. Wracamy do taksówki i ruszamy w kierunku granicy gambijskiej, konkretnie do miasta Bignona. Cały kurs kosztował nas 15 tys. CFA (96,92 zł).
Z Bignony ruszamy busikiem do miasteczka przygranicznego Diouloulou, tam kolejny busik i jesteśmy na granicy. Na Senegalskiej części wszystko bez problemu. Jednak na gambijskiej spotykamy się z dużym oporem, pogranicznicy twierdzą, że potrzebujemy wizy, jest to chyba raczej walka o łapówkę. Wszystko odbywa się w przyjaznej atmosferze, także bez obaw. W końcu po jakiejś 1,5h zostajemy wpuszczeni bez wizy i bez żadnych łapówek. Taksówką ruszamy do miejsca naszego wypoczynku nad Oceanem, czyli Gunjur.

DSC01081.JPG



IMGP2990.JPG



IMGP3010.JPG



DSC01092.JPG



IMGP3097.JPG



DSC01093.JPG

8÷9.11.2013, Dzień 15÷16, Gambia: Gunjur, Serekunda, Banjul
W Gunjur mieliśmy upatrzoną wcześniej kwaterę w Footstep Eco Lodge, za bungalow zapłaciliśmy 2000dalasi/noc (169,86 zł). Domki są naprawdę bardzo fajne i co najważniejsze czyste, otoczone fantastycznym ogrodem, dla mnie to było fantastyczne miejsce na ukoronowanie 2-tygodniowej przygody w Afryce.
Ale zaraz, zaraz, co ze stolicą?! Oczywiście była i wizyta w stolicy. Dojazd oczywiście busikami z Gunjur, z przesiadką w Serekundzie. Samo miasto nie jest zbyt atrakcyjne, mijamy łuk triumfalny pod którym może przejeżdżać tylko prezydent, można wejść na górę, ale my sobie darujemy tą atrakcję. Kolejny punkt to bazar Albert Market. Bazar składa się z 3 części – pierwsza to artykuły codziennego użytku + art. Spożywcze, druga to część rybno-mięsna i trzecia afrykańska z materiałami, strojami itp. Market wciąga nas totalnie gdyż długo spacerujemy wśród niezliczonej liczby alejek. Przy okazji spotykamy kilku Polaków, którzy przyjechali tutaj na wycieczkę z Rainbow Tours.
Następnie idziemy na plaże i do portu, można tutaj zobaczyć wędzarnie ryb. Na moje głupie pytanie: jakim gatunkiem drewna opalane są „piece” do wędzenia, usłyszałam, że kartonami – prawdziwy African Style Cuisine.
W drodze powrotnej zatrzymujemy się w Serekundzie, mieście, które jest jednym wielkim bazarem, więc grzechem byłoby niezrobienie zakupów. W drodze powrotnej do Gunjur przypomniało nam się że pominięty w naszym planie został Kachically Crocodile Pool w Bakau.
Ostatni dzień pobytu w Gambii zostaje poświęcony na odpoczynek nad Oceanem. Piasek na plaży jest nieziemsko parzący, pozostaje leżenie pod palmowym parasolem i rozmyślanie nad aktualną różnicą temperatur pomiędzy Gambią a Polską.
Popołudnie mija nam na pakowaniu i pozbywaniu się rzeczy zbędnych, gdyż nasz bagaż może mieć tylko 5kg. Taxi na lotnisko 1000 Dalasi (84,93 zł).

IMGP3128.JPG



IMGP3141.JPG



IMGP3144.JPG



IMGP3162.JPG



IMGP3212.JPG



IMGP3217.JPG



10.11.2013, Dzień 17, Manchester, Liverpool
Samolot do Manchesteru był w połowie pusty, to dopiero pierwsze dni od uruchomienia połączenia pomiędzy UK a Bandżulem (oczywiście jeśli chodzi o ten sezon). Tych podręcznych nikt specjalnie nie sprawdzał, więc można przekroczyć owe 5kg.
Manchester wita nas temperaturą 0ºC, nie jest zbyt przyjemnie a w dodatku przed 5 rano. Niestety nie udało nam się znaleźć żadnego sensownego połączenia z Manchesteru do Warszawy na dzisiaj, dlatego musimy przemieścić się na oddalone o ok.50 km lotnisko w Liverpoolu. Jeszcze z Polski umówiłam się z Panem Waldkiem, który oferuje usługi transportowe. Zdzwaniamy się i po kilku minutach nasz samochód podjeżdża na parking. Podróż autostradą zajmuje ok.. 40minut, pogoda w iście angielskim stylu. Koszt przejazdu 50 funtów.
Na lotnisku w Liverpoolu zostały nam ok.2 godziny do odlotu, eksplorujemy strefę wolnocłową, w której króluje już magia Bożego Narodzenia. Czuję jakbym znalazła się w innej galaktyce. Zgodnie z planem Wizzair dowozi nas na Okęcie i tak kończy się nasza Afrykańska przygoda.

CENNE WSKAZÓWKI

- wizę do Senegalu bezproblemowo wyrobisz na przejściu granicznym, do Gambii wiza nie jest wymagana, jeśli celnicy mówią inaczej tzn. że chcą łapówkę, dlatego miej przy sobie wydruk z oficjalną informacją o braku konieczności posiadania wizy przez Polaków,
- szczepienie na żółtą febrę jest wymagane w obydwu krajach, czasami policja wraz z paszportem sprawdza żółte książeczki,
- profilaktyka przeciwmalaryczna jest kwestią indywidualną, mój przykład potwierdza, że bez malarone dla się uniknąć malarii,
- chcesz uzyskać ceny zbliżone do normalnych, dziel wszystko co najmniej przez 3 i bądź twardy w negocjacjach, szczególnie dotyczy to Senegalu,
- lubisz sprawy załatwiać szybko i sprawnie – kup melisę albo rumianek i przestaw się na afrykański tryb życia,
- noclegi przez Couchsurfing są możliwe, jednak musisz uważnie czytać profile, gdyż wielu z potencjalnych hostów może uważać, że CS to portal randkowy lub afrykańska wersja booking.com
- wbij sobie do głowy, że pieniądz elektroniczny to bzdura, liczy się tylko gotówka, stwierdzenie najbardziej prawdziwe w Gambii gdzie bankomaty można policzyć na palcach jednej ręki,
- pieniądze można spokojnie wymieniać w sklepach i innych lokalach usługowych, przed wyjazdem sprawdź kurs, nie ma znaczenia czy masz euro czy dolary; na lotnisku w Banjul jest kantor a kursy bardzo uczciwe,
- planując wyjazd pomyśl o jakości dróg i samochodów, które to przekładają się na tempo jazdy - jeżdżenie palcem po mapie nie przekłada się na rzeczywistość,
- w Gambii w 90% przypadków są brytyjskie wtyczki, dlatego weź przejściówkę. W ciągu dnia często występują przerwy w dostawie prądu, zwłaszcza w Gambii,
- przy zakupie wody butelkowanej sprawdź czy jest oryginalnie zakorkowana, woda sprzedawana w woreczkach jest okropna w smaku,
- korzystaj z lokalnych kart SIM, w Gambii koszt samej karty aktywacyjnej to mniej niż 1zł,
- nie rób zdjęć posterunkom policji, budynkom administracji państwowej itp.
- transport: minibusiki (w Gambii nazywane gelli-gelli a w Senegalu Ndiaga Ndiaye, najpowszechniejsza i najtańsza forma transportu na dłuższych dystansach, ich jedyny mankament to fakt, że ruszają dopiero po zapełnieniu wszystkich miejsc), sept place (taksówki dla siedmiu osób, jeżdżą na ustalonych trasach, zbierają komplet 7 pasażerów, zwykle o jakieś 30% droższe niż minibusiki),
Przykładowe ceny minibusików:
w Gambii:
Brikama – Soma 100 dalasi (D) + 100 D za bagaż (8,49+8,49 zł),
Soma – Georgetown 100 D (8,49 zł),
Wassu – Farafenni 100 D (8,49 zł),
Gunjur – Serekunda – 27 D (2,29zł)
w Senegalu:
Keur Ayip – Kaolack 2000 CFA (frank) (12,92 zł),
Kaolack – Touba – 1500 CFA (9,69 zł),
Touba – Saint Louis – 2850 CFA (18,42 zł).

Jeśli zaciekawił was powyższy tekst i jesteście zainteresowani bliższymi szczegółami wyjazdu to zapraszam na bloga, gdzie znajduje się szerszy opis z jeszcze większa ilością porad praktycznych http://unforgettable.geoblog.pl/podroz/ ... negal-2013

Dodaj Komentarz

Komentarze (15)

macieqx 27 grudnia 2013 11:34 Odpowiedz
Tego na tym forum brakowało - relacji z afryki. :DCzekam na trochę więcej fotek ;)
karolina_s 27 grudnia 2013 12:02 Odpowiedz
Macieqx napisał:Tego na tym forum brakowało - relacji z afryki. :DCzekam na trochę więcej fotek ;)Cieszę się, że udało mi się wypełnić lukę, w tym już doskonałym forum :-)Zdjęć jest naprawdę sporo, 5 osób, 5 aparatów... nie wiem kiedy przez to przebrnę, no i ciężko coś wyselekcjonować. Może gdy znajdę więcej czasu to jeszcze coś dorzucę.
littleboy1989 27 grudnia 2013 17:31 Odpowiedz
Super relacja!A możesz powiedzieć jaki był całkowity koszt tej wyprawy tak od A do Z ?
karolina_s 27 grudnia 2013 21:15 Odpowiedz
littleboy1989 napisał:Super relacja!A możesz powiedzieć jaki był całkowity koszt tej wyprawy tak od A do Z ?Dzięki za pochwałę, to dobrze rzutuje na ewentualne relacje z kolejnych wyjazdów :-)Co do twojego pytania to myślę, że moje koszty zamknęły się w 2000zł. Tak jak napisałam na wstępie koszty dolotów z PL do Gambii to ok. 840zł. Na miejscu wydałam 150$ i 160€, czyli nieco ponad 1100zł. W kwocie tej jest zawarta wiza do Senegalu za ok.50€. Noclegi wychodziły nam średnio po jakieś 25-30zł/os, ale mieliśmy też 7 noclegów za free z CouchSurfingu. Nie robiłam żadnych statystyk ile za transport, jedzenie, noclegi itd. Jest to z pewnością zawarte w tej dłuższej relacji z linka, który podałam, ale poszczególne ceny porozrzucane są w treści kolejnych wpisów. Może kiedyś się zbiorę i zrobię finansowe szczegółowe podsumowanie bazując na wszystkich kwotach wrzuconych w relację.Oczywiście należy podkreślić, że każdy miał indywidualne potrzeby w grupie, więc ktoś mógł wydać więcej lub mniej ode mnie. Nasza duża 5-osobowa ekipa pozwalała znacząco obniżać koszy taksówek itp. Ponadto był początek sezonu, mało turystów, co przekładało się na niższe ceny i większą elastyczność w negocjacjach.
washington 17 stycznia 2014 12:41 Odpowiedz
Bardzo fajna relacja, super się czyta, tylko po przeczytaniu nie czuję się zachęcony do Gambii i Senegalu:P
karolina_s 17 stycznia 2014 17:43 Odpowiedz
Washington napisał:Bardzo fajna relacja, super się czyta, tylko po przeczytaniu nie czuję się zachęcony do Gambii i Senegalu:PDzięki :-) Ja oczywiście nie żałuję, że pojechałam w tamten rejon, bo wyjazd był bardzo fajny. Jednak faktycznie "czarny ląd" nie zafascynował mnie tak bardzo abym musiała tam natychmiast wracać. To chyba jednak nie moje klimaty, no i bardzo zawiodłam się na jedzeniu :-(
washington 17 stycznia 2014 17:59 Odpowiedz
No wiadomo że każda podróż kształci, i każde doświadczenie jest cenne by chociażby wyrobić sobie własną opinię o danym rejonie - ale są miejsca o których się czyta/ogląda zdjęcia i człowiek myśli "wow, muszę tam pojechać, to jest właśnie to" oraz takie które się podsumowuje "hmm, ok, może kiedyś, jak już zwiedzę co miałem zwiedzić gdzie indziej" ;)
karolina_s 18 stycznia 2014 13:51 Odpowiedz
Washington napisał:No wiadomo że każda podróż kształci, i każde doświadczenie jest cenne by chociażby wyrobić sobie własną opinię o danym rejonie - ale są miejsca o których się czyta/ogląda zdjęcia i człowiek myśli "wow, muszę tam pojechać, to jest właśnie to" oraz takie które się podsumowuje "hmm, ok, może kiedyś, jak już zwiedzę co miałem zwiedzić gdzie indziej" ;)Zgadzam się z tobą w 100%. Dla mnie Gambia i Senegal to zdecydowanie ta druga opcja, choć z pewnością wiele osób będzie miało inne odczucia. Trzeba to po prostu sprawdzić na własnej skórze, do czego oczywiście zachęcam :-)
kla7 27 stycznia 2014 12:18 Odpowiedz
Po przeczytaniu doszłam do tych samych wniosków co Washington. Dobrze się czyta relację, pokazujesz co można zastać na miejscu bez upiększania, lecz do szybkiego odwiedzenia Gambii i Senegalu nie zachęca.
karolina_s 27 stycznia 2014 16:58 Odpowiedz
kla7 napisał:Po przeczytaniu doszłam do tych samych wniosków co Washington. Dobrze się czyta relację, pokazujesz co można zastać na miejscu bez upiększania, lecz do szybkiego odwiedzenia Gambii i Senegalu nie zachęca.Wygląda na to, że stałam się jakimś antyambasadorem G&S, co oczywiście nie było moim zamiarem. Myślę jednak, że ten kto ma pojechać to i tak pojedzie :-)
wntl 30 stycznia 2014 00:02 Odpowiedz
Relacja dobra, jednak super by było jakbyś podała np. w nawiasach ceną w PLN, lub ogólnie przelicznika danych walut. Żeby sobie zobrazować ceny, każdy musi wchodzić na google i przeliczać :)
karolina_s 30 stycznia 2014 10:03 Odpowiedz
wntl napisał:Relacja dobra, jednak super by było jakbyś podała np. w nawiasach ceną w PLN, lub ogólnie przelicznika danych walut. Żeby sobie zobrazować ceny, każdy musi wchodzić na google i przeliczać :)Dzięki za cenną wskazówkę, już zaktualizowałam relację podając ceny w złotówkach. Porządkowo wspomnę tylko o kursach walut. W Gambii wymienialiśmy $ w sklepie spożywczym (to standard, nie ma się czego obawiać), kurs wyniósł 1$=36,5 dalasi, co przy założeniu wartości $ w tamtym czasie na poziomie 3,10 zł daje 1 dalasi = 0,08493 zł. Natomiast w Senegalu kurs franka jest ściśle powiązany z € i powinien wynosić 1€ = 650 CFA, co przy wartości 1 euro = 4,20zł daje 1 CFA = 0,006462 zł. Oczywiście czasami podawano nam mniej korzystne kursy, ale wtedy staraliśmy się negocjować.
forfiter 24 lutego 2014 17:18 Odpowiedz
pamiętasz może jaki był koszt wizy Senegalskiej na granicy, wszędzie znajduję rozbieżne informacje, podobno od 2013 roku są wizy biometryczne i można takową przed wyjazdem załatwić najbliżej w Berlinie :O
karolina_s 25 lutego 2014 08:53 Odpowiedz
forfiter napisał:pamiętasz może jaki był koszt wizy Senegalskiej na granicy, wszędzie znajduję rozbieżne informacje, podobno od 2013 roku są wizy biometryczne i można takową przed wyjazdem załatwić najbliżej w Berlinie :OZgadza się, że od 1 lipca 2013 Senegal wprowadził wizy biometryczne w zasadzie dla wszystkich, nawet dla Francuzów. Koszt wizy to równowartość 50 euro płatne we frankach CFA (1euro=650CFA), zatem koszt samej wizy to 32 500 CFA plus z tego co pamiętam była jeszcze jakaś drobna opłata manipulacyjna 1,5-2,0 tys CFA. Normalnie wizy można wyrobić na przejściach granicznych lądowych i na lotnisku w Dakarze. Cecha biometryczna jest jedna, a więc robią ci tylko zdjęcie. Ja wyrabiałam wizę na przejściu blisko Farafenni i tam Panowie pogranicznicy nie opanowali jeszcze programu komputerowego do wystawiania wiz biometrycznych więc dali nam stempelki do paszportu oraz takie kartki A4 z nr wizy i kodem kreskowym i o dziwo nie było z tym nigdzie problemu, trzeba tylko pamiętać żeby zawsze mieć razem z paszportem tą kartkę z kodem kreskowym.
forfiter 23 kwietnia 2014 22:40 Odpowiedz
Gambia No Problem , Wiza też nie :) do Senegalu spokojnie wjechaliśmy bez wiz w paszportach za drobną opłatą w punkcie kontrolnym :D