0
masaperlowa.pl 9 kwietnia 2015 22:35
Pustynne Wadi Rum od portowego miasta Aqaba w południowej Jordanii dzieli 40 minut jazdy. Niby nic wielkiego, ale dostać się tam i to na dodatek stosunkowo tanio nie jest najprostsze. Głównie z tego powodu, że transport miejski nie należy raczej do tych najbardziej niezawodnych. Oczywiście istnieje jakiś poranny autobus do Wadi Rum, ale nikt nie potrafił określić dokładnie, o której godzinie można się było go spodziewać. Wybór godziny na przyjście na stację autobusową był więc istną ruletka (stwierdziłem, że zjem chociaż śniadanie z hotelu Cedar, żeby nie jechać o pustym żołądku).



Na miejscu okazało się, że autobus do Wadi Rum wprawdzie czeka, ale nie odjedzie wcześniej niż o godzinie 13 (czyli jakieś 5 godzin czekania). Na szczęście bardzo przyjazny i rozmowny kierowca autobusu do Wadi Musa (pochwalił się nawet banknotem 20 złotowym w portfelu, który próbował bezskutecznie wymienić na jakąkolwiek inną walutę) zaoferował, że weźmie mnie za cztery dinary i wyrzuci na Pustynnej Autostradzie, przy skrzyżowaniu z drogą do Wadi Rum. Autobus czekał jednak blisko pełną godzinę na wypełnienie pasażerami.

Po pół godziny jazdy, kierowca oznajmiająco mrugnął do mnie okiem i zatrzymał się na poboczu. Nie tylko ja byłem jednak zdany na łaskę innych. Za skrzyżowaniem, przy czymś, co wyglądało jak wiata przystankowa, czekał też młody chłopak utrzymujący, że pracuje w obozie na pustyni. Wsiadł on ze mną do zatrzymanego szybko minibusu (wynegocjowałem rekordowo niską cenę na podwózkę – 3 dinary, choć domyślam się, że w tej cenie był już uwzględniony transport mojego współpasażera) i po 15 minutach byliśmy na miejscu.



W Wadi Rum mieści się reprezentatywne centrum turystyczne, gdzie można wykupić wycieczkę po pustyni i ewentualnie obejrzeć film o historii okolicy (nie warto – to zwykły spot reklamowy). To, ile czasu zajmie zwiedzanie pustyni Wadi Rum zależy głównie od tego ile czasu i pieniędzy może się na to poświęcić i jak bardzo daną osobę interesują taki „kontakt z naturą” – jak to określają przewodniki. W zależności od tego, po dotarciu do centrum turystycznego Wadi Rum, można wybrać i opłacić właściwy pakiet. Dla mnie trzy godziny jeżdżenia jeepem po pustyni (co starcza na dotarcie i obejrzenie raptem 4 miejsc) okazało się satysfakcjonujące. Koszt takiej wycieczki to według cennika ok. 40 dinarów, ale jeśli podróżujesz poza sezonem, czyli wczesną wiosną, to zapytaj o zniżkę (zresztą zawsze warto pytać o zniżki). Inna sprawa, to kwestia przewodnika, na którego się trafi – choć określenie „przewodnik” to najczęściej nadużycie. Po pustyni turystów wożą Beduini, których największą zaletą jest to, że po prostu doskonale orientują się w terenie. Łącznie 500 Beduinów ma uprawnienia do oprowadzania po pustyni, ale pracują oni w systemie zmianowym, tak żeby każdy z nich miał pracę. Jeśli ma się taką możliwość, najlepiej zorganizować sobie przewodnika wcześniej (popytać inne osoby lub poczytać na Tripadvisorze) – z tego co zaobserwowałem ci, którzy czekają na miejscu, nie mają jakieś szczególnej wiedzy na temat pustynnych atrakcji, a ich głównym zajęciem jest prowadzanie jeepa. W tym przypadku warto zaopatrzyć się w dobry przewodnik (np. Lonely Planet dosyć szczegółowo opisuje wszystkie punkty pustyni i proponuje konkretne szlaki). Niemniej jednak, wszystkie miejsca, do których udało mi się dotrzeć, tj. Źródło Lawrence’a – fragment skalny rozsławiony przez T. E. Lawrence’a, gdzie trochę zboczyłem z utartej ścieżki, by powspinać się po skałach, piaszczysta wydma, gdzie piasek zachwyca swoim specyficznym ceglanym kolorem, zacieniony wąwóz Khazali i nieco mniej imponujący łuk skalny, szczerze mnie zachwyciły.





















Przy każdej atrakcji znajduje się jurta, gdzie Beduini częstują herbatą (oczywiście odpłatnie). Pod koniec marca było już dosyć gorąco, choć może nie upalnie, dlatego wydaje mi się, że to dobry czas do odkrywania uroków pustyni. Ponadto nie ma w tym czasie zbyt wielu turystów – unika się niepotrzebnego rozpychania łokciami.

Po ponad trzech godzinach, czas na powrót. Poprosiłem o podwiezienie do centrum turystycznego. Tam kasjer z żalem stwierdził, że ostatni autobus już odjechał i poradził hitchhiking. Dodał przy tym, że mogę mieć problem ze znalezieniem transportu przez pierwszych 5 kilometrów. I wcale nie żartował. Żaden z nielicznych samochodów, które mnie mijały, nie kwapił się, żeby choćby zwolnić. Ale to wszystko miało pozytywny aspekt – o ile na samej pustyni udało mi się zobaczyć wielbłądy tylko raz i to na dodatek w jakiejś nienajlepszej kondycji (mój przewodnik twierdził, że trzeba je wsześniejszych zaaranżować pod turystów), to tutaj jak gdyby nigdy nic pasły się i elegancko zapozowały do zdjęć.



Po grubo godzinie spaceru w końcu zatrzymał się kierowca minibusa, ale podwiózł mnie zaledwie kilka kilometrów do pierwszego większego skrzyżowania (akurat udałem się za potrzebą – chciało by się napisać, że w krzaki, ale żadnych krzaków tak nie było). Plusem tego spotkania było to, że wypytałam, ile maksymalnie powinienem zapłacić za przejazd do Wadi Musa – Petry to był mój kolejny cel podróży (10-20 dinarów). Jak się potwierdziło, o ile korzystanie z autostopu jest powszechnie praktykowane, to jednak zwykle wiąże sie to z opłatą dla kierowcy (nie tylko autobusu).

Do Pustynnej Autostrady pozostał jeszcze 15-kilometrowy odcinek, ale tu już sprawa okazała się prostsza. Zatrzymani panowie chcieli podwieźć mnie wprawdzie do samego celu mojej tułaczki swoim klimatyzowanym Peugeotem, ale cena jaką zaśpiewali, przekraczała moje możliwości. A poza tym, czy naprawdę z tym plecakiem wyglądałem, jakbym potrzebował jazdy w aucie ze skórzaną tapicerką i klimatyzacją? Mimo ich początkowej chęci zarobku, do autostrady podwieźli mnie za darmo. Starałem się umilać jazdę rozmową o ropie i beznynie, ale nie spotkało się to ze szczególnym zainteresowaniem moich „wybawców”.

Zdawało sie, ze ruchliwa autostrada, do której w końcu dotarłem, to idealne miejsce na złapanie czegoś do miasta – nic bardziej mylnego. Zatrzymywane auta prowadzili albo starsi niemówiący po angielsku Beduini, albo rodziny z dziećmi, którzy rzucali przypadkowymi kwotami, na które myśleli złapie się naiwny Europejczyk. Inni kierowcy trąbili i stukali się w głowę. Zupełnie nie wiem skąd zjawił się jednak na poboczu młody chłopak, który zgodził się wziąć do Wadi Musa za darmo (w ostatecznym rozrachunku dołożyłem się 10 dinarów do benzyny, którą musiał zatankować po drodze). Saddam okazał się miłym urzędnikiem państwowym, który sporo opowiadał o swojej licznej rodzinie (jego rodzice mieli łącznie 14 dzieci), o planowanym ślubie, a na koniec o… islamie. Przed wieczorem, jeszcze po przejeździe przez górzyste Wadi Musa, dotarłem do hotelu.

http://www.masaperlowa.pl

Dodaj Komentarz