+14
xladystarrrdustx 19 kwietnia 2015 02:20
Kambodża to Angkor. Takie wrażenie odnieśliśmy podróżując przez miesiąc po Południowo-Wschodniej Azji: pełne samoloty turystów na trasie Bangkok-Siem Reap (no, ci bardziej budżetowi wybierali autobus, a historie o trudach przekroczenia granicy słychać w każdej knajpie na Pub Street), a potem tuk tuk, wschód słońca w Angkor Wat, potem Bayon, Ta Prohm... Małe kółko dnia pierwszego, duże drugiego, trzeci dzień nad Tonle Sap i ucieczka z powrotem do cywilizacji, bo jak plaże, to tylko w Tajlandii...
No to tu trafiło na dziwną parę: nikt mnie końmi na tajskie wyspy nie zaciągnie. Niech i wyjdę na uparciucha i dziwadło, ale wszystkie opowieści o imprezowaniu na Phuket i zdjęcia milionów turystów na Koh Phi Phi napawają mnie zgrozą. Plaża tak, ale nie tam! Kilka wieczorów na forach, wpisy na blogach pokazujące piękne i puste plaże kambodżańskich wysp i decyzja podjęta - kierunek: Koh Rong Samloem!



Na południe trzeba jednak najpierw dotrzeć, więc pakujemy się do Najlepszego Sleepera Świata, znanego również pod nazwą Giant Ibis. Autobusy tej firmy kursują na wszystkich popularnych kambodżańskich trasach, a na kursach nocnych oferują najprawdziwsze łóżka - no, może leżanki, ale nie zmienia to faktu, że podróż z Siem Reap do Phnom Penh przechrapaliśmy w stu procentach. Szybka przesiadka w stolicy, cztery krótkie godziny przez wypaloną słońcem Kambodżę i voila! jesteśmy w Sihanoukville. Całe szczęście to tylko krótki przystanek: Sihanoukville jest małe, brzydkie, brudne i głośne. I smutne - mały spacer przez Serendipity Beach i troszkę wyobraźni pokazuje, jak piękne było to miejsce, zanim nie przyjechały tu hordy turystów spragnionych wódki i narkotyków. Tony śmieci, setki pijanych nastolatków... Nic tu po nas, szybko bierzemy tuktuka i uciekamy na znajdującą się 6 km za miasteczkiem Otres Beach. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, tłumy znikają, muzyka cichnie, a wraca Kambodża...





Otres Beach to kilka kilometrów bielutkiego piasku obmywanego turkusową wodą. Nie ma tu betonowych kilkupiętrowych hoteli z basenami, tylko niewielkie skupiska bungalowów wprost na plaży. Zatrzymaliśmy się w jednym z nich: za kilka dolarów dostaliśmy malutki domek z łazienką. Zachód słońca gratis!



Zmęczeni podróżą, zdecydowaliśmy się nie szukać zbyt daleko i zjeść kolację w naszym "ośrodku". To miała być tylko szybka przekąska...



Najedzeni i szczęśliwi, zasypiamy przy akompaniamencie szumu fal. To jedna z tych chwil, które zapamiętuje się na całe życie - moment absolutnego spokoju i szczęścia, do którego wracam raz po raz w szare, deszczowe, zapracowane dni.

Następny dzień upływa nam na słodkim nicnierobieniu. Mamy doskonały pretekst: przecież musimy czekać na plaży na naszą przyjaciółkę, która poprzedniego wieczora przyleciała z Birmy i dojeżdża do nas na południe. Leniwy poranek spędzony na czytaniu i pływaniu zmienia się w leniwe popołudnie spędzone na opowieściach: Justyna opowiada o trekkingach w Birmie, my o rowerowych wycieczkach w Laosie... Podchodzi do nas młody chłopak, podaje ulotkę: dziś wieczorem na Otres Market odbędzie się koncert kambodżańskiej grupy, na który serdecznie nas zaprasza. Spoglądamy szybko po sobie, każdy z tym szelmowskim błyskiem w oku i już wiem: no jasne, będziemy!



Otres Market jest głównie znane z targu odbywającego się raz w tygodniu w sobotnie wieczory. To nie jest zwykły, turystyczny targ - znaleźć tam można raczej wyroby lokalnych artystów, dzianiny, rzeźby, a każda targowa noc kończy się koncertem i nierzadko fajerwerkami. W pozostałe dni teren targu zamienia się w wielką "domówkę" pod gołym niebem: żyjący w Sihanoukville ekspaci - głównie siwi hippisi w koszulkach z Bobem Marleyem stukają się kuflami z backpackersami, wokół biegają psy, na huśtawkach kołyszą się dzieci, gdzieniegdzie rozkładają się stoiska z jedzeniem i piciem. To jedna wielka radość życia i podróżowania, jakże inna od knajp w Sihanoukville serwujących zachodnie techno i drinki w wiaderkach... Dajemy się porwać tej radości bez reszty, poznając coraz to nowych ludzi, dzieląc się podróżniczymi doświadczeniami - i kolejnymi rundkami drinków. Zaczyna się koncert: Cambodian Space Project to rock'n'roll z kambodżańskim pazurem, który podrywa nas do tańca w kilka sekund. Energia jest nie do opisania, parkiet szaleje, a my wraz z nim... I tak aż do 3 nad ranem, kiedy zmęczeni, ale szczęśliwi wracamy w końcu do łóżek. Takie imprezowanie to ja lubię!



Następnego dnia dzielnie ignorujemy lekki ból głowy i wracamy do Sihanoukville - to stąd odpływa łódka na Koh Rong Samloem, celu naszej podróży na południe! Jeszcze nie wiemy, że przez kolejne półtorej godziny będziemy wielokrotnie poddawać pod wątpliwość nasze przekonanie że "pływanie łodzią jest super a choroba morska jest dla mięczaków"... Nikt z nas się co prawda nie pochorował, ale ustalmy - daleko nam było do pewnego Australijczyka, który całą podróż spędził z piwem w dłoni, emanując stoickim spokojem, ba! wręcz nudą. Nasze twarze wyrażały raczej skrajne formy przerażenia przemieszane ze zgodą na fakt, że najpewniej to dziś właśnie umrzemy, w tych przepięknych, turkusowych wodach Zatoki Tajlandzkiej...



Kończyłam odmawiać kolejną zdrowaśkę, kiedy dobiliśmy do małego pomostu. Jesteśmy! Już na stałym lądzie, zaczęłam rozglądać się wokół i nie byłam pewna - jawa to, czy może rzeczywiście umarłam na tym morzu a to, tu, to niebo? Lazy Beach na Koh Rong Samloem była bowiem idealna - pusta, czysta, naturalna. Tylko plaża, morze, dżungla, wszystko wyrzeźbione doskonałą ręką natury, nie zmienione przez człowieka. Zero sztucznie zasadzonych palm, "żeby było bardziej egzotycznie". Zero grabienia piasku, "żeby nie było gałązek". Ta plaża to najlepsze, co nam dała natura. Nasz mały raj.





Kiedy myśleliśmy, że nie może być lepiej, dostaliśmy klucze do naszego domku - schowanego między roślinnością, ale nadal na plaży. Z wielkim oknem wychodzącym wprost na morze i werandą z hamakami. Usiedliśmy na ganku, spojrzeliśmy na telefony - zero zasięgu. Tak, to na pewno raj. Tylko nasz.



Kolejne dni nie będą zapewne interesujące w relacji: to mieszanka pływania, snorklowania, wygrzewania się na słońcu z książką w ręku, wycieczek w głąb wyspy na podglądanie ptaków i małp, granie w niezliczone planszówki, wyprawa na drugą stronę wyspy - do Saracen Bay, jogging na plaży, koktajle z mango, szukanie wodospadów, dłuuugaśne nocne rozmowy z nielicznymi, acz przesympatycznymi podróżnikami i lokalsami... Najpiękniejszy czas spędzony w jedności z naturą, bez telefonu, internetu, głośnej muzyki, z gekonami pod sufitem i żabami w łazience.







A jakby tego było mało, dostaliśmy od przyrody najpiękniejszy prezent, spełnienie marzenia, które bałam się kiedykolwiek wyrazić głośno w obawie, że nigdy się nie spełni - wody zatoki przy Lazy Beach są pełne świecącego planktonu! Niewidoczny z plaży w nocy, ale gdy tylko wejdziesz po kolana do wody, zaczynasz dostrzegać miliony gwiazd pokazujących wśród fal niezwykły spektakl. Im więcej się ruszasz, tym aktywniejsze światło wyzwalasz. Snorklowanie w wodzie z planktonem to już najprawdziwszy cud, coś tak pięknego, że nie ma słów, żeby opisać to uczucie. Nic tak niesamowitego nie zostało nigdy stworzone ręką człowieka... I niestety - nie do sfotografowania. Nie ma rady, trzeba to zobaczyć samemu!

Czas - mimo, że spowolniony - jednak płynie i musimy wracać do Sihanoukville. Nas czeka autobus do Phnom Penh, lot do Bangkoku, a potem do Dubaju i z powrotem do domu, a Justyna jedzie jeszcze na chwilkę do Kampot, ale też czuje już zbliżający się powrót do zimnej Europy. Siedzimy na łodzi z nosami na kwintę. Natura jakby chce poprawić nam humor - morze jest tym razem wyjątkowo spokojne, żadnych megafal niemalże przewracających naszą małą łódeczkę, jak to było ostatnim razem. Siedzimy w milczeniu, kazde z nas przeżywające jeszcze raz ostatnie kilka dni. Wdzięczni za cud natury, którego dane nam było doświadczyć, zanim i te wyspy dosięgnie masowa turystyka. Szczęśliwi i smutni zarazem - takich miejsc jest już coraz mniej, takie piękno coraz trudniej sprzedać, jeśli nie towarzyszy mu wifi, telewizja i zawsze schłodzone drinki. Podobno kambodżańskie wyspy są powoli sprzedawane pod resorty, to się dzieje już, tu, teraz. Jedźcie, póki jeszcze są nieprzykryte betonem. Warto.
















Dodaj Komentarz

Komentarze (11)

chaleanthite 20 kwietnia 2015 01:17 Odpowiedz
Mmm...az sie rozmarzylam..! My bylismy w Kambodzy tylko pare dni (Phnom Penh + Angkor), ale planujemy wrocic i wtedy na pewno nie odpuszcze plazom- a to dzieki Twojej relacji, patrzac na zdjecia wlacza mi sie jakas blogosc w sercu, od razu widac, ze mozna tam sie odciac od internetow i komorkow ;) Gratuluje udanej wyprawy i pozdrawiam :)
xladystarrrdustx 20 kwietnia 2015 19:09 Odpowiedz
Dziękuję za miłe słowa Chaleanthite! Wsypy polecam zdecydowanie - jest ich tam jeszcze kilka, a tylko Koh Rong już trochę obudowana i z imprezami... Reszta nadal nietknięta. Będzie jak znalazł na deser, jak już wybierzesz się do Laosu ;) Pozdrawiam serdecznie!
chaleanthiteMmm...az sie rozmarzylam..! My bylismy w Kambodzy tylko pare dni (Phnom Penh + Angkor), ale planujemy wrocic i wtedy na pewno nie odpuszcze plazom- a to dzieki Twojej relacji, patrzac na zdjecia wlacza mi sie jakas blogosc w sercu, od razu widac, ze mozna tam sie odciac od internetow i komorkow ;) Gratuluje udanej wyprawy i pozdrawiam :)
monikazak 20 kwietnia 2015 22:42 Odpowiedz
Świetna relacja, piękne zdjęcia. Za kilka miesięcy będę jak Ty cieszyć się Kambodżą, również myślę o plażach :) mogłabyś polecić jakiś "namiar" na domki które wynajmowaliście na zarówno na wyspie jak i tych przy Otres Beach. Z góry dziękuję :)
xladystarrrdustx 20 kwietnia 2015 23:10 Odpowiedz
Dziękuję pięknie, Monika! Niestety zdjęć za dużo do pokazania nie było - ale niech i to będzie reklamą Koh Rong Samloem, bo zamknęłam aparat na kilka dni w plecaku i zapomniałam że go w ogóle mam! :) Na Otres zatrzymaliśmy się w Elephant Garden (Otres 2). Jest tam pełen przekrój zakwaterowania od pokoi wieloosobowych przez 3 czy 4 rodzaje domków (im więcej udogodnień tym wyższa cena). Polecam tam szczególnie jedzenie - nie jest najtańsze ale rewelacja! Wokół są też tańsze domki - my nie mieliśmy za dużego wyboru bo byliśmy w szczycie sezonu, ale Ty za kilka tygodni powinnaś mieć pełen przekrój :) Na KRS zatrzymaliśmy się w "legendarnym" Lazy Beach - to jedyny "ośrodek" w tej części wyspy, plaża tylko dla nas. Domki $60 za noc, mieści się bardzo wygodnie 4 osoby. Samo miejsce jest rewelacyjne <3 Słyszałam też dobre opinie o Huba Huba. Duży wybór jest w Saracen Bay, najlepiej na pn-zach części zatoki, z dala od promu. Życzę wspaniałej podróży (i trochę zazdroszczę :))
jollka 21 kwietnia 2015 08:50 Odpowiedz
Jeśli dotrę kiedyś do Kambodży (a chciałabym bardzo), to pewnie pójdę Twoim śladem. Takich miejsc właśnie poszukuję. A co do unikania tajskich plaż, to jeśli kiedyś Ty dotrzesz w "moje" miejsce - zmienisz zdanie :) http://jollka.fly4free.pl/blog/226/dzikie-oblicze-tajlandii-koh-tarutao/
monikazak 21 kwietnia 2015 21:10 Odpowiedz
xladystarrrdustxDziękuję pięknie, Monika! Niestety zdjęć za dużo do pokazania nie było - ale niech i to będzie reklamą Koh Rong Samloem, bo zamknęłam aparat na kilka dni w plecaku i zapomniałam że go w ogóle mam! :) Na Otres zatrzymaliśmy się w Elephant Garden (Otres 2). Jest tam pełen przekrój zakwaterowania od pokoi wieloosobowych przez 3 czy 4 rodzaje domków (im więcej udogodnień tym wyższa cena). Polecam tam szczególnie jedzenie - nie jest najtańsze ale rewelacja! Wokół są też tańsze domki - my nie mieliśmy za dużego wyboru bo byliśmy w szczycie sezonu, ale Ty za kilka tygodni powinnaś mieć pełen przekrój :) Na KRS zatrzymaliśmy się w "legendarnym" Lazy Beach - to jedyny "ośrodek" w tej części wyspy, plaża tylko dla nas. Domki $60 za noc, mieści się bardzo wygodnie 4 osoby. Samo miejsce jest rewelacyjne <3 Słyszałam też dobre opinie o Huba Huba. Duży wybór jest w Saracen Bay, najlepiej na pn-zach części zatoki, z dala od promu. Życzę wspaniałej podróży (i trochę zazdroszczę :))
monikazak 21 kwietnia 2015 21:11 Odpowiedz
Bardzo dziękuję za cenne informacje, na pewno je wykorzystam, nie ma jak dobra rekomendacja, pozdrawiam serdecznie.
paulina-pochrybniak 24 kwietnia 2015 20:52 Odpowiedz
Na Koh Rong Samloem jest też ośrodeczek, który ma bambudowy piętrowy domek, w ktorym są poustawiane tylko dwuosobowe matrace z moskitierami i.....nie ma ściany na morze. Bajka i to za 7$ za materac :D
dziabulek 10 stycznia 2016 15:04 Odpowiedz
Będąc już w którymś z ośrodków na KRS masz do dyspozycji coś takiego jak "miasteczko" czy w całości jest się skazanym na usługi ośrodka w którym się mieszka, czyli całe "zakupy" w restauracji?
snow 28 stycznia 2016 11:38 Odpowiedz
jak tam cudownie...Kambodża marzy mi się po cichu już od jakiegoś czasu...a po przeczytaniu tej relacji i obejrzeniu Twoich zdjęć - jeszcze bardziej!
xladystarrrdustx 7 lutego 2016 22:59 Odpowiedz
snowjak tam cudownie...Kambodża marzy mi się po cichu już od jakiegoś czasu...a po przeczytaniu tej relacji i obejrzeniu Twoich zdjęć - jeszcze bardziej!
Pięknie dziękuję i życzę jak najszybszego spełnienia marzeń!