+3
Szymeczek 18 października 2014 15:07
Jak trafić na Islandię?

Wyjazd na Islandię stał się moim marzeniem, od momentu gdy pierwszy raz ją zobaczyłem podczas Gdyńskich Spotkań Podróżników. Prezentowane tam zdjęcia emanowały magią, przedstawiały krajobrazy niczym z Tolkienowskiego Śródziemia. Pomyślałem, że przecież to tuż obok, na starej poczciwej Europie. Wtedy na drodze stanęły mi ceny lotów zaczynające się od tysiąca złotych. Problem ten rozwiązał się w październiku 2013 r., kiedy na fly4free pojawił się post, którego tytuł mniej więcej brzmiał: "Islandia od 300 zł!".

Kilka telefonów i zamawiałem dziesięć biletów na maj 2014. Koszt łączny: 3100. Lot co prawda z Londynu, ale jaki to problem znaleźć coś taniego do Londynu, kiedy ma się ponad pół roku? No właśnie, żaden!

I tak 18 maja 2014 r. rano wylądowaliśmy w Keflaviku. Świeciło słońce i zapowiadał się cudny dzień.



Nic tylko przejść do taśmociągu, odebrać bagaż rejestrowany z karimatami oraz namiotami i ruszać w poszukiwaniu Lothlórien. I tutaj miny nam trochę zrzedły, ponieważ naszego "Grubego" tym razem się nie doczekaliśmy (notabene znalazł się dzień później i obsługa portu w Keflaviku miała nam go dosłać na lotnisko nieopodal Höfn, ale panu wyznaczonemu do tego zadania się zapomniało). Finalnie bagaż odzyskaliśmy tuż przed wylotem powrotnym. Odpowiedzi na reklamację i prośbę o zwrot kosztów nie doczekaliśmy się do dziś. Pozdrawiamy EasyJet!

Nie będę tutaj wiernie relacjonował tych czterech, intensywnie spędzonych dni, a postaram się, Czytelniku, pokazać Ci i opisać to, co widziałem najciekawszego oraz odpowiedzieć na pytania, które każdy sobie stawia przed wyruszeniem w nieznane. Ot, taki praktyczny „zachęcacz” do ruszenia na Islandię. Bo naprawdę warto!

Gejzery, gorące źródła i wulkany

Te trzy rzeczy, widziałem przed oczami, gdy myślałem o Islandii, zanim tam pojechałem. O trzeciej z nich zbyt wiele powiedzieć nie mogę, ponieważ cztery dni to zbyt mało, by dotrzeć do miejsc, w których można spoglądnąć w ciemny krater. Jedyny, w który nam się udało, wyglądał raczej niewinnie.



Żeby zajrzeć do tych bardziej ekscytujących trzeba się wybrać na co najmniej kilkugodzinny trekking, a my nie mieliśmy na to za bardzo czasu.

Byliśmy za to pod najbardziej znanym gejzerem, który jest w prawie każdym filmie i programie kręconym na Islandii. Strokkur, bo o nim mowa, to typowa atrakcja turystyczna. Ładnie ogrodzona, z komfortowym dojazdem i parkingiem 50 metrów od miejsca, w którym woda wystrzeliwuje w górę. Zobaczyć wypada, ale nie warto poświęcać więcej niż 5 - 10 minut (mniej więcej tyle trwa przerwa pomiędzy strzałami).



Podobnie jak pozostałe gorące islandzkie źródła, w jego okolicy czuć dość nieprzyjemny, charakterystyczny zapach zgniłego jaja. Na tę woń zwraca się jednak uwagę tylko przy pierwszych spotkaniach z gorącymi wodami. Później staje się ona normą.

Kąpiele w gorących źródłach to przyjemność, o której myśli każdy zmierzający na północny-zachód od Wielkiej Brytanii. Szkopuł w tym, że większość tych źródeł to wrzątek, w którym wykąpać się można co najwyżej raz w życiu. Nam udało się dotrzeć do dwóch miejsc, w których taka kąpiel była możliwa. Pierwsze z nich znajdowało się nieopodal Hveragerði - małego miasteczka położonego 40 km na wschód od Reykiaviku.



Spotykały się tam strumyki z wrzątkiem i lodowatą wodą. Z związku z tym temperaturę można było sobie dobrać do indywidualnych preferencji. Lepiej niż w saunie, a samopoczucie po kąpieli podobne.

Drugim był odkryty basen zasilany gorącą wodą z pobliskich źródeł w miejscowości Flúðir , wyposażony w otwartą dla wszystkich altanę z szatnią i krzesełkami.



Temperatura wody w basenie, jak dla mnie, nadawała się jedynie do zanurzenia kończyn. Choć zdania na ten temat były podzielone. Według niektórych woda była tylko bardzo ciepła, choć czerwona barwa ich skóry po wyjściu utwierdzała mnie w przekonaniu, że to jednak ja mam rację.

Zimne oblicze wyspy

Trzeba sobie jasno powiedzieć, że z opalenizną nikt z nas nie wrócił, mimo że maj to teoretycznie najsłoneczniejszy islandzki miesiąc. Temperatury w nocy oscylowały koło 0˚C, co w kontekście braku namiotów i karimat stanowiło mały problem. W dzień natomiast było koło 10 stopni. Ostatniego dnia nasz samochodowy termometr pokazywał nawet rekordowo 14 stopni! W sumie to całkiem ciepło, nie? Niestety silny, zimny wiatr, który cichł tylko w nocy znacznie obniżał odczuwalną temperaturę. Dlatego też dobra, wiatroszczelna kurtka, bielizna termiczna, zimowa czapka i dobry śpiwór to ekwipunek obowiązkowy dla każdego, kto pobytu na Islandii zamierza spędzić w hotelu czy Blue Lagoone.



Ponadto 11 % powierzchni Islandii zajmują lodowce , czyli obszary na których śnieg i lód nigdy nie ustępują. Ewentualne ich przemierzanie możliwe jest tylko ze specjalistycznym sprzętem (raki, czekany) i umiejętnościami (w lodowcu tworzą się kilkunastometrowe, niekiedy zupełnie niewidoczne szczeliny, do których wpadnięcie może skończyć się tragicznie).
Wynajęcie przewodnika to pododbno koszt rzędu 100 € za osobę. Można jednak bezproblemowo podejść pod poszczególne języki, gdzie krajobraz również jest unikatowy i zapierający dech w piersiach.





Potęga wody, księżycowe pole, uśpione głowy i skalne organy

Jadąc przez Islandię krajową jedynką (jedyna droga która wiedzie dookoła wyspy) odnosi się wrażenie, że wyspa jest jedną wielką równiną gdzieniegdzie poprzedzielaną górami. Takie ukształtowanie terenu powoduje, iż na Islandii znajduje się wiele malowniczych wodospadów, które dla mnie są jednym z bardziej fascynujących tworów natury. Największy z nich to Gullfoss.



Położony nieopodal gejzeru Strokkur jest również typową atrakcją turystyczną z ładnie przygotowanym dojściem, sklepem z pamiątkami i tłumem ludzi. Niemniej jednak robi ogromne wrażenie. Gdy idzie się w stronę wodospadu już kilkaset metrów wcześniej czuć mżawkę, tworzącą się z rozbryzgującej wody. Sam ponad dwudziestometrowy spadek wody to czysty pokaz sił natury. Pozycja obowiązkowa.

Do bardziej urokliwych należą nieco mniejsze wodospady, na które nie sposób nie trafić, podróżując po wyspie. Nam szczególnie podobał się Seljandfoss przy którym znaleźliśmy się w porze zachodu słońca, w związku z czym mogliśmy podziwiać piękne, ciepłe barwy otoczenia. Uroku dodawała mu także tęcza, tworząca się na rozbryzgujących kroplach.



Poza tym poznaliśmy tam odpowiedź na nurtujące nas od dzieciństwa pytanie: "Co znajduje się za wodospadem?"



Innymi formami krajobrazu, które nas mocno zadziwiły były znajdujące się gdzieś pomiędzy Vik, a Höfn dwa skrajnie odmiennie wyglądające obszary. Pierwszym z nich była płaska jak blat stołu, rozciągająca się przez co najmniej kilkanaście kilometrów, czarna pustynia.



Drugim, jeszcze ciekawszym, było wielkie głazowisko owalnych kamieni. Z pozoru nic nadzwyczajnego, ale fakt, że rozpościerało się ono również przez dobre kilkanaście kilometrów i całe było porośnięte przez miękki jak materac mech, sprawiał, że magię rodem z „Władcy Pierścieni” czuć było w powietrzu.



Nad morzem, nieopodal Vik i Myrdal znajdują się dwie unikatowe formacje skalne. Pierwsza z nich to Reynisfjara, w która wygląda niczym piszczałki organów.



Druga to Dyrhólaey, w której wprawny obserwator może dostrzec stąpającego po wodzie słonia z opuszczoną trąbą.



„Panie Premierze, jak żyć?”, czyli kilka słów o islandzkich realiach

Islandia, podobnie jak wszystkie kraje skandynawskie, do najtańszych nie należy. My swoje wydatki staraliśmy się ograniczyć do minimum. Spać planowaliśmy w namiotach, co jest tam w pełni legalne pod warunkiem, że obóz rozbije się 100 metrów od zabudowań i nie na terenie prywatnym itd. itp. ... Fajnych miejsc na rozbicie namiotów było naprawdę dużo:). Namioty jednak nie doleciały, więc nocowaliśmy na drewnianym ganku sklepu (właściciel rano nie dał po sobie poznać zaskoczenia), szopie dla zwierząt (trochę się baliśmy, że nas wygonią, ale chyba akurat były na imprezie), opuszczonym domku letniskowym (nawet przemoczone i zapleśniałe materace miały, po obłożeniu folią nrc, standard pięciogwiazdkowy) oraz w samochodach (poranne dospanie w wypadku pojawienia się drgawek).

Ponadto zabraliśmy większość jedzenia z Polski (teoretycznie wielu rzeczy, jak np. wędlin wwieźć nie można, ale w praktyce zależy to od szczęścia). Do najdroższych produktów spożywczych na Islandii należy alkohol, dostępny tylko w specjalnych punktach (nie dość, że cena zaporowa, bo ponad 100 zł za 0,5 l czegoś mocniejszego, to nawet jak podejmiesz decyzję, że jesteś na wakacjach i szarpniesz się na rozgrzewkę, to ciężko znaleźć źródło), a także mięso, sery oraz pieczywo.

Jeżeli chodzi o koszty, jakie ponieśliśmy, to kształtowały się one mniej więcej następująco:
- wynajem auta (Kia Ceed) na 4 doby wraz z obowiązkowym ubezpieczeniem (od uszkodzenia związanego z wszechobecnymi kamienistymi drogami) - 1000 zł;



- paliwo ok. 6 zł za litr - u nas 600 zł przy przejechanych ok. 1500 km;
- bilety: 310 zł z Londynu do Keflaviku i jakieś 150 zł z Polski do Londynu;
- plus jakaś zrzuta na bagaż do luku na każdy przelot, ubezpieczanie siebie i to co każdy przejadł i przetańczył.
Suma summarum myślę, że wydałem nieco ponad 1000.

Niemniej jednak mając więcej czasu z wynajmu auta spokojnie można zrezygnować, gdyż stopowe warunki są pomyślne. Objazd wyspy okazją wzdłuż głównej drogi nr 1 nie powinien przysporzyć nikomu większych problemów. Wydaje mi się, iż dość trudno mogłoby być poruszać się stopem w interiorze wyspy, gdyż drogi tam prowadzące są przeważnie szutrowe i rzadko uczęszczane. Często też nieprzejezdne zwykłymi osobówkami. Należy również pamiętać, iż ruch na jedynce maleje wprost proporcjonalnie w czasie oddalania się od Reykjaviku, w którego rejonie mieszka blisko 3/4 spośród 325 tysięcy Islandczyków.

Język angielski jest językiem na wyspie powszechnie znanym. Co ciekawe, Polacy są najliczniejszą mniejszością narodową w krainie gejzerów, więc przy odrobinie szczęścia można się też dogadać po polsku.

Na koniec dwa ważne komunikaty oraz oraz link do filmu z wyjazdu zrobionego przez Norberta.
1. Batman jest z Gotham City? Pokażcie mi to miasto na mapie.



2. Pokazy zórz polarnych grane są od września do marca. Mnie interesują tylko miejsca w pierwszym rzędzie.



Szymeczek

Dodaj Komentarz