0
skipperek 2 kwietnia 2015 19:09
Denga. Słowo, którego nie znaliśmy i nie kojarzyliśmy. Tak samo jak większość Polaków, czy lekarzy w Polsce. Połowa maja. Promocja Emirates z jednej ze stron z promocjami lotniczymi, sprawdzenie ważności paszportów, dostępności funduszy na koncie, szybka rezerwacja i mamy to! Lecimy na Sri Lankę, potem ze Sri Lanki na Malediwy z dłuższą powrotną przesiadką w Dubaju. Marzenia, które jeszcze kilka lat temu były nierealne, urzeczywistniają się w tamtym momencie. Wylot zaplanowany był na początek grudnia, więc jest bardzo dużo czasu, aby wszystko zorganizować i przygotować. Research internetu i trafiamy na stronę szczepieniadlapodrozujacych.pl, którą rekomenduje MSZ. Notujemy zalecane szczepienia oraz czytamy o profilaktyce. Oni tam też nie słyszeli o dendze, choć jest bardziej „popularna” niż malaria. Cały fenomen tej choroby polega na tym, że nie ma nią szczepionki ani jakiekolwiek lekarstwa próbującego nas zabezpieczyć przed infekcją. W przeciwieństwie do malarii. Firmy farmaceutyczne nie informują o niej, bo nie mają w tym biznesu. Lepiej przecież sprzedać lekarstwa próbujące nas chronić przed malarią, które kosztują kilkaset złoty, a które wcale nie pomagają i potrafią zepsuć wyjazd. Cały nasz proces wyszukiwania informacji finalizujemy telefonem do Polikliniki w Koszalinie, aby umówić się na prywatną wizytę ze „specjalistą” w Poradni Medycyny Podróży. W cenie wizyty, która kosztowała 50 zł, dowiadujemy się tego, co można było przeczytać na wspomnianej stronie, gdyż Pan doktor po prostu czyta zalecane szczepionki i uwagi odnośnie profilaktyki. Szczepimy się na wszystko co możliwe: WZW A, WZW B, tężec, dur brzuszny oraz błonicę. Na malarię leków nie kupujemy, gdyż wszystkie znaki na niebie informują, iż w wybranych przez nas kierunkach MALARIA FREE. Szczuplejsi o paręset złoty, ale zadowoleni, gdyż czujemy się, iż wykonaliśmy podstawowy obowiązek turysty udającego się w tamte azjatyckie kierunki. Do podróżnej apteczki pakujemy po zastrzyku z adrenaliny na wszelki wypadek. Różnie to bywa z curry, a do wielbicieli ostrego jedzenia nie należymy. Początek grudnia. Istny raj. Na Sri Lance świeże krewetki podane w kokosie, czerwone banany, sierociniec słoni w Pinnawala, buddyjskie świątynie w Kandy, herbaciane pola w regionie Nuwara Eliya, obowiązkowa przejażdżka na słoniu, masaż ajurydywejski, ośrodek dla żółwi, niezapomniane safari w Yale czy też przejażdżka tuk-tukiem w Galle. Czujemy się wtedy spełnieni, a nasze wspomnienia dokumentujemy lustrzanką oraz mini kamerką GoPro. Miejsca niesamowite, ale bardziej niesamowici okazują się być lokalni mieszkańcy Cejlonu. Uśmiechnięci i bezinteresowni. Dzieci pomimo strasznej biedy potrafią się cieszyć życiem oraz ofiarowanym przez nas cukierkiem z Polski. Naszym polskim dzieciom warto byłoby pokazać co to znaczy radość z posiadania jednej zabawki. Zapewne dużo by ich to nauczyło. Po Sri Lance przychodzi czas na główną atrakcję podróży. Bo kto widząc w dzieciństwie rajskie plaże z domkami na wodzie nie marzył o podróży na Malediwy? My marzyliśmy, a marzenie to urzeczywistniamy lądując boingiem Emirates na lotnisku zlokalizowanym na małej wysepce nieopodal stolicy Malediwów – Male. Malediwy to Malediwy. Nie mogą rozczarować. Piękne, nieskazitelne plaże oraz rajskie wysepki powodują coraz to większe palpitacje naszych serc. Jesteśmy w raju. Piękne palmy, małe rekinki pływające między naszymi nogami i ten oślepiająco biały piasek, który stworzony został przez naturę ze zmielonej rafy koralowej. Do tego świeży kokos do picia, dania z tuńczykiem do przekąszenia oraz czekolada z kokosa zawinięta w liście bananowca. Niezapomniana w naszej pamięci pozostaje mała wyspa, która ujawnia się podczas wschodu słońca, a w czasie zachodu znika gdzieś przykryta zawsze ciepłą wodą oceanu indyjskiego. Sand bank, bo tak nazywa się popularnie, to mielizna gdzieś na oceanie o wymiarach 20 metrów na 20 metrów. Istna wyspa Robinsona Cruzoe. W połowie pobytu spełnia się kolejne marzenie. Domek na wodzie, romantyczna kolacja na bezludnej wyspie wraz z osobistym kelnerem oraz kucharzem. Przy lampce szampana Moët & Chandon Brut Imperial – mój ukochany pada na prawe kolano, zakładka mi na palec najpiękniejszy pierścionek jaki w życiu widziałam i po 10 latach związku oświadcza mi się. Płaczemy razem. Dopiero po kilku minutach od najpiękniejszej przemowy miłosnej jakiej kiedykolwiek słyszałam (sorry Romeo, ale mój Marco Polo jest lepszy!) zauważam charakterystyczne turkusowe pudełko, które błyszczało w filmie Śniadanie u Tiffaniego. Mój narzeczony, w tajemnicy pod przykrywką wyjazdu do Szczecina, postanowił pojechać około 150 kilometrów dalej do Berlina. Gdyż w Polsce nie ma obecnie żadnego salonu Tiffaniego, a tej właśnie firmy pierścionek zaręczynowy sobie upatrzył. Kolejne dni mijają na snurkowaniu, bujaniu się na huśtawce zlokalizowanej gdzieś na oceanie czy też poznawaniu lokalnych mieszkańców wyspy na której mieszkaliśmy, a z której wyruszaliśmy każdego dnia małą łódeczką na wycieczki fakultatywne organizowane przez nasz Guest House na wyspie Guraidhoo. W drodze powrotnej spędzamy kilkanaście godzin w złotym mieście – Dubaju. Miasto koniecznie warto zobaczyć, gdyż przepych tam panujący jest niewyobrażalny. Wjeżdżamy na 124 piętro najwyższego budynku na świecie – Burj Khalifa. W tamtym momencie inne wieżowce wydają się być tak małe, jakbyś widział je lecąc w samolocie. Nocna przejażdżka autokarem z odkrytym dachem i powrót do domu. Nasza podróż życia kończy się na trzy dni przed Bożym Narodzeniem. Nie świadomi, że oprócz przepięknych wspomnień, sformalizowania naszego związku, zabraliśmy ze sobą coś jeszcze. W Nowy Rok 2015 budzimy się z wysypką na całym ciele. Z wysypką, której jeszcze nigdy na oczy nie widzieliśmy. I chyba nie tylko my. Do tego ogólne rozbicie organizmu z gorączką. Zdajemy sobie sprawę, że to nie ma nic wspólnego z zabawą sylwestrową, gdyż w tym roku spędzaliśmy go w domu oglądając nasze zdjęcia i filmy z wyjazdu. Zaniepokojeni udajemy się do Polikliniki w Koszalinie do Świątecznej Opieki Medycznej. Pani Doktor była na tyle „życzliwa” dla nas, że po opowiedzeniu przez nas naszej historii, nawet nie zechciało się jej stać zza biurka i nas zbadać. „Kupcie Zyrtec, bo to na pewno uczulenie pokarmowe” – rzuciła i na tym skończyła się profesjonalna porada. Nie poddajemy się. Udajemy się do Wojewódzkiego Szpitala im. M. Kopernika w Koszalinie na Odział Obserwacyjno-Zakaźny. Tam Pan Koordynator Oddziału po usłyszeniu o naszej podróży i objawach rzuca do nas zagadkowo „A czy na pewno chcą Państwo, abym ja Państwa zbadał? To strasznie dużo papierków do wypełnienia i na dodatek ja się nie znam na azjatyckich chorobach”. XXI wiek, a tu pada taki tekst od Koordynatora Oddziału? Niezniechęceni wypełniamy papiery i oddajemy się w ręce „specjalisty”. Zbadał, oparł się głową o ścianę, coś w stylu a’la Dr House i wywnioskował, że to jakaś wirusówka, ale niewymagająca obserwacji na oddziale. Zalecił wykonanie podstawowych płatnych badań krwi i udanie się z wynikami do lekarza rodzinnego. Następnego dnia wykonujemy badania krwi i udajemy się z nimi do lekarza rodzinnego. Pani Doktor, choć cudowną lekarką jest, także nie ma pojęcia co może być przyczyną i zaleca wzięcie cynku, gdyż to może być osłabienie organizmu, o czym świadczyć mogą lekko zaniżone niektóre wyniki morfologi krwi. Tego samego dnia udajemy się prywatnie się do Pani Dermatolog, która również stwierdza, że nie zna się na azjatyckich chorobach i przepisuje cudowną maść na receptę, dzięki której wysypka znika po kilku dniach w czasie stosowania. Nie wiemy czy to zasługa maści czy po prostu zniknęła sama z siebie. Szkoda też, że zniknęła wyłącznie sama wysypka, zaś pozostałe objawy pozostały. Pierwsze dni stycznia. Środek nocy. Budzę się. Wyrwana ze snu, choć nie śniło mi się nic strasznego. Mój narzeczony mierzy mi ciśnienie i okazuje się, że mam puls ponad 150. Ubieramy się i jedziemy na SOR. Czuję się bardzo pobudzona i czuję, że coś nie tak z moim organizmem. Po przybyciu na SOR trwa 30 minutowe wypełnianie dokumentów rejestracyjnych. Następnie lekarza bada mnie, robi mi EKG i zaleca kroplówkę z magnezem. Nie wiem do dziś, czemu nie zrobił badania krwi. Po tym zajściu lekarz rodzinny kieruje mnie na Oddział Wewnętrzny, aby mnie „podleczyli” i aby postawili diagnozę. Zaznaczę, że moja waga z 52 kilogramów spadła do 49 kg w ciągu miesiąca, a nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. Pobyt na koszalińskim oddziale wewnętrznym to istny horror. Każda pielęgniarka ma inną wersję. Jedna informuję, że mogę spacerować z kroplówką, a inna na mnie krzyczy, abym tego nie robiła. Kolejna zaś wezwana przeze mnie, bo czułam się bardzo źle, stwierdza, że niedawno była w tym pomieszczeniu u innej pacjentki i że nie szanuję jej nóg… Co za ludzie. Zero współczucia, zero empatii do osłabionej osoby. Lekarz poinformowany, że bardzo się źle czuję i odnoszę wrażenie, że mam wysokie ciśnienie stwierdza, że nie ma takiej możliwości, bo nie użyłam ciśnieniomierza i nie mogę tego wiedzieć czy mam wysokie ciśnienie czy nie, więc moje słowa mogą być tylko przypuszczeniami, a na potwierdzenie mówi mi, że kilka godzin wcześniej miałam wzorowe ciśnienie 120 na 80… Na dodatek za chwilę na moje dolegliwości przynosi mi no-spę. Jakiś wariat. Oczywiście jej nie biorę. Po 6 dniach leżenia na oddziale wyrównano mi tylko poziom potasu oraz wykonano raz USG. A gdzie ten zestaw badań o których wspominał lekarz rodzinny na skierowaniu? Gastroskopia, kolonoskopia, rezonans magnetyczny? Po raz kolejny okazało się, że oni leczą tylko objawy, a nie przyczynę. Diagnoza? Nadciśnienie + lek nadciśnienie w zestawie. Nic więcej. W międzyczasie tworzymy filmik z wakacji, który umieszczamy dla znajomych i dla innych chętnych na YouTube. Nie po to, bo jesteśmy snobami i chcemy się pochwalić, ale po to, aby pokazać, że jak się marzy to można te marzenia zrealizować. Link z filmikiem wysyłamy do naszej znajomej z UK. Zachwycona gratuluje podróży i zaręczyn, choć sama stwierdza, że na Sri Lankę się nie wybiera, bo tam istnieje ryzyko zachorowania na Dengę. Na co? Co to jest Denga i o czym ona pisze? Wpisujemy frazę w Google i za chwilę mamy kilkadziesiąt interesujących wyników. Szybka analiza i dochodzimy do wniosków, że może to właśnie te paskudztwo zabrało się z nami na gapę do domu. Czym konkretnie jest denga? Jest to infekcyjna choroba tropikalna przenoszona przez kilka gatunków komarów, której objawy obejmują ból głowy, mięśni, stawów, gorączkę oraz charakterystyczną wysypkę – przypominającą spotykaną w odrze, a którą my prawdopodobnie mieliśmy. Niestety na naszą niekorzyść doczytujemy, że w odosobnionych przypadkach choroba prowadzić może do śmierci i że występuje ona w regionie Sri Lanki, w którym byliśmy. A przecież od czasu do czasu jakiś komar nas ukąsił. Niesamowite, że jedna zwykła kobieta, miała większą wiedzę niż kilkunastu lekarzy-specjalistów razem wziętych. Wszyscy wykluczali chorobę tropikalną, a obstawali za zmęczeniem po podróży, trzydniową wirusówką. Czujemy, że straciliśmy dużo cennego czasu i… pieniędzy. Szukamy jak leczy się Dengę i przy okazji dowiadujemy się, że chorowała na nią nasza ulubiona podróżniczka – Martyna Wojciechowska. Okazuje się, że istnieje tylko jedna w Polsce placówka - zlokalizowany w Gdyni Instytut Medycyny Morskiej i Tropikalnej, który może wykonać badania na obecność tego wirusa w organizmie. Telefon do placówki, wyjaśnienie problemu. „Proszę przyjechać jutro jak najszybciej, doktor przyjmie Panią bez umawiania się. Pobiorą również krew do zbadania. Niech Pani weźmie rzeczy ze sobą, jakby miałaby Pani zostać w szpitalu.” – powiedziała do mnie osoba z drugiej strony słuchawki, której niestety nazwiska nie byłam w stanie zapamiętać. Nazajutrz około 5 rano ruszamy z Koszalina do Gdyni. Niedaleko, bo to raptem ok. 180 kilometrów, których przejechanie zajmuje około 2.5 godziny. Po wejściu do Instytutu udajemy się do rejestracji. I co? Sen prysł. Pani stwierdza, że ktoś musiał Państwa wprowadzić w błąd, bo dziś nie ma możliwości, aby doktor Państwa przyjął, a badania na obecność wirusa Dengi mogą Państwo wykonać prywatnie w zlokalizowanym na piętrze prywatnym laboratorium. Udajemy się do wskazanego laboratorium i płacimy 160 zł za badanie na obecność wirusa Denga w organizmie. Wykonuje się badanie IgG (na przebycie) oraz IgM (czy obecnie nie chorujemy). Tutaj otrzymujemy kolejny szok, gdyż wyniki będą najszybciej za dwa tygodnie, gdyż prawdopodobnie wysyłane są do Niemiec, bo już tutaj na miejscu się ich nie wykonuje, choć potem okazuje się, że się wykonuje. Nie ma to jak odpowiednia wiedza o badaniach, które się sprzedaje. Po pobraniu krwi do badania wróciliśmy do rejestracji i zapytaliśmy się, czy istnieje możliwość prywatnej wizyty. „Ależ oczywiście, że istnieje. Nawet za chwilę. Wizyta kosztuje 60 zł.” – odparła Pani po drugiej stronie. Co za kraj. Płacisz składki ubezpieczeniowe, ale i tak większość musisz zrobić prywatnie. Popieprzony kraj. Płacimy i udajemy się na prywatną wizytę. W czasie wizyty Pani doktor stwierdza na podstawie naszych wziętych ze sobą wyników oraz wszystkich badań, że może to być Denga i daje skierowanie na Izbę Przyjęć. Nie omieszkuje skomentować, czy lekarze z Koszalina są jacyś zacofani i nie wiedzą, że w takich przypadkach należy od razu kierować pacjenta do Instytutu w Gdyni. Miło to nam słyszeć, że zajmowali się nami sami kompetentni specjaliści. Na Izbie Przyjęć kolejna biurokracja i po godzinnym oczekiwaniu badają mnie. Stwierdzają, że obecnie nie zagraża to mojemu życiu, bo nie mam gorączki. Wyznaczają termin stawienia się do szpitala na badania i obserwację na ostatni tydzień marca, czyli za miesiąc. Dzień po moich urodzinach… Wracamy do domu. W tym okresie dokuczają mi rozwolnienia, ogólne rozbicie organizmu i niechęć. Do wszystkiego i do wszystkich. Co jest tym dziwniejsze, że jestem aktywną, energiczną osobą lubiącą kontakt z innymi osobami. Wybieramy się na wcześniej zaplanowany wyjazd Toruń-Kraków-Wisła-Wrocław. Podczas pobytu w Wiśle otrzymuję wyniki na obecność wirusa Denga w organizmie na e-mail: ELISA-Dengue IgG firmy IBL Hamburg - wynik ujemny (-) oraz ELISA-Dengue IgM firmy IBL Hamburg - wynik dodatni (+). Od razu łapię za telefon i dzwonię do Instytutu do Pani Doktor, która mnie skierowała do szpitala. Stwierdza, że to dziwny przypadek, bo wg jej wiedzy takie wyniki świadczą, że wirus Denga obecnie jest w fazie aktywnej. Szok i niedowierzanie. Jednocześnie informuje mnie, żeby zrobić badania krwi i w razie złego samopoczucia od razu udać się do Gdyni. Noc niespokojna. Nie wiem czy to bardziej spowodowane otrzymanymi wynikami czy samym wirusem. Następnego dnia udajemy się do Wisły do Pani Doktor, bo strasznie bolą mnie nogi. Pani Doktor nie jest do końca pewna, ale przepisuje mi zastrzyki na żylaki, gdyż to może długa podróż samochodem spowodowała ten problem, a nie sam wirus. Choć nigdy wcześniej nie miałam problemów z nogami i żylakami, a mam dopiero 24 lata. Udaję się również do laboratorium na płatne pobranie krwi – zestaw zlecony przez Panią Doktor z Instytutu kosztuje mnie 80zł, zaś kolejne 100zł lekarstwa od Pani Doktor z Wisły + 50zł za wizytę do kieszeni. Biorę przepisane lekarstwa, ale kolejna noc jest jeszcze trudniejsza. Budzę się, mam znowu drgawki i strasznie bolą mnie nogi. Na dodatek czuję się jakbym się dusiła. Zasypiam dopiero o 6 rano, a po wstaniu około 10 decydujemy się na podróż do oddalonego niedaleko od Wisły miasta Biesko-Biała. Tam w Szpitalu sprawdzają moją hiperwentylację i kierują mnie na pogotowie. Szybka rejestracja oraz zdziwienie, ze w zachodniopomorskim nie ma jeszcze kart chipowskich tylko stare rumowskie książeczki i za kilka minut jestem w gabinecie Pani Doktor. Krótka rozmowa, kilka badań i diagnoza. Mogą to być objawy wspomnianej choroby tropikalnej. Telefon do Gdyni i pozytywny feedback, że przyjmą nas jeszcze dzisiaj na Izbę Przyjęć. Oczywiście rezygnujemy z Wrocławia i udajemy się z jednego końca Polski na drugi – z Bielsko-Białej do Gdyni – 600km w ok. 7 godzin z przystankami. Dziękujemy Premierze Tusku za drogi szybkiego ruchu i autostrady. Około 23 jesteśmy na miejscu. Zabieram ze sobą piżamę, kilka innych potrzebnych rzeczy i zostaję położona w dwuosobowym pokoju z młodą dziewczyną chorą na sarkoidozę. Straszna choroba. Po kilku dniach i wykonaniu większości badań na różnorodne paskudztwa, które można trafić, zostaję wypisana. W karcie szpitalnej przeczytać można, iż „prawdopodobnie” powodem mojego stanu może być tropikalny wirus Denga, ale to tylko prawdopodobnie, bo nikt nie potrafi tego stwierdzić w 100 procentach. Kolejne wyniki na wirus Denga dały wynik pozytywny (IgM dodatne, IgG ujemne), ale lekarze stwierdzili, że takie wyniki mogą również powodować jeszcze inne paskudztwa, o których lepiej nie wspominać. Według wszystkich źródeł IgM pojawia się w czasie trwania wirusówki i utrzymywać się może do 3 miesięcy po jej przebyciu, zaś poziom IgG powinien wzrastać w czasie spadania IgM. Czasami wynik IgG powinien być dodatni i tak może być nawet do 60 lat od przebycia Dengi. Skontaktowałam się z naszym przyjacielem – kierowcą na Sri Lance – Niroshanem. Zszokowany i zaniepokojony mówi, że musimy być na swój sposób „wyjątkowi”, bo bardzo rzadko zdarza się, aby ktokolwiek zaraził się Dengą w tych rejonach, które zwiedzaliśmy. Kazał o siebie dbać i oszczędzać siły, bo Denga może dawać se znaki aż do pół roku od pojawienia. Tak o to powoli kończy się nasza podróż marzeń, po której wspomnienia i doświadczenia pozostaną z nami do końca życia. Dosłownie i w przenośni… Teraz przed każdym wyjazdem musimy sprawdzać występowanie tego wirusa na terytorium, które chcemy zwiedzić, gdyż kolejne ugryzienie komara z wirusem Denga może być bardzo groźne dla naszego organizmu, a czasem nawet śmiertelne. Koniec końców mój nowo upieczony narzeczony również miał dodatni wynik testu dengi. Nieźle się dobraliśmy.

Jeżeli w przyszłości odwiedzisz rejony, gdzie występuje Denga i po przebyciu do domu zobaczysz u siebie objawy takie jak wysypka, ogólne rozbicie, zmęczenie, mało energii, czyli wszystkie grypopodobne objawy, to nie czekaj i dzwoń od razu do Gdyni, gdyż tylko oni są w stanie odpowiednio zająć się pacjentem chorym na tego wirusa. Najlepiej od razu w czasie trwania objawów, gdyż tylko wtedy można określić z których szczepów Dengi zostałeś zarażony, a jest ich aż cztery. Nie trać czasu na lokalnych lekarzy i specjalistów, gdyż większość z nich nigdy nie słyszała o Dendze, ale dla utrzymania swojego autorytetu stwierdzą jednogłośnie: „Nie, proszę Pani, to na pewno nie Denga…”. Ważna uwaga to też taka, że ubezpieczenie Ergo Hestia Podróże, które mieliśmy wykupione, nie ubezpiecza nas przed wirusami takimi jak denga czy malaria, więc trzeba mieć to na uwadze przy wyborze ubezpieczyciela.

Nasz filmik z wakacji:

Dodaj Komentarz

Komentarze (19)

drmariusz 2 kwietnia 2015 22:41 Odpowiedz
Fajne zdjęcia i relacja z podróży. My z kolei skorzystaliśmy z promocji Turkish Airlines i kilka dni temu wróciliśmy z 3 tygodniowej wyprawy na Sri Lankę. Po zdjęciach widzę, że robiliśmy podobną trasę :) Niedługo zamieszczę swoją relację.
adamp54 3 kwietnia 2015 16:02 Odpowiedz
Żaden ze mnie specjalista od medycyny tropikalnej ale wydawało mi się że jest to wiedz wśród podróżujących dość powszechna że denga jest na obszarach tropikalnych jednym z podstawowych zagrożeń. Występuje ona na bardzo szerokim obszarze i nie da tego zagrożenia całkowicie wyeliminować (chyba że nie jeździć w tropiki). Podstawowa kwestia to unikanie ukąszeń komarów - stosowanie odpowiednich repelentów. Fajna z was para mam nadzieję że choroba nie zniechęciła was do dalszych podróży. Jaką kamerą kręcony był film bo jakość jest bardzo wysoka ? Dziwne że lekarze nie domyślili się że to denga charakterystyczna wysypka jest jej najbardziej specyficznym objawem. Tubylcy mogą was zawsze leciutko oszukiwać bagatelizując zagrożenie ale trzeba pamiętać że większość osób przechodzi dengę z bardzo niewielkimi objawami, podstawowe leczenie to nie dopuścić do odwodnienia organizmu
aromadisiac 3 kwietnia 2015 16:06 Odpowiedz
Współczuję, taką cenę ponieść za spełnianie marzeń :(
skipperek 3 kwietnia 2015 17:54 Odpowiedz
Dzięki. Staraliśmy się jak mogliśmy zabezpieczyć, ale jak sam napisałeś jest to niemożliwe. Filmik kręcony GoPro3 Hero.
aldam 14 kwietnia 2015 10:54 Odpowiedz
Denga kilka lat wstecz atakowało również we Wloszech i Chorwacji. Bardzo niebezpieczne jest kolejne zachorowanie.
piotr_bal 16 kwietnia 2015 00:38 Odpowiedz
Hej tez mialem denge , niebezpieczna jest do ok tygodnia pozniej juz tylko zmeczenie organizmu ktore moze trwac pare tyg, tez z moja dziewczyna razem przechodzilem. tak naprawde denge jest w prawie calej azji i tropicach. sama denga nie jest niebezpieczna , niebezpieczne jest tzw dengue hemorrhagic shock w ktory denga moze sie zmienic. ja zrobilem tylko test i nie zostalem w szpitalu wolalem przelezec w domu , wracalem juz wielokrotnie do indonezji gdzie sie zarazilem , umiera mniej niz 1 % sri lanka bardzo duzo dengi ! bali jescze wiecej , przenosza komary ktore gryza w dzien , i wieczorem :) pozostaje przejsc 3 pozostale rodzaje dengi i bedziesz odporna i mozna podrozowac ;) good luck !!!
katie0604 16 kwietnia 2015 03:20 Odpowiedz
Hejka, piekna podroz i super video :) Ciesze sie,ze wszystko skonczylo sie dla Was pomyslnie. Moj chlopak rowniez zalapal dengue fever podczas pobytu w Indiach..Na Goa znalezlismy cudowny szpital, w ktorym uratowano Mu zycie..przykre jest to,ze w Polsce nie ma szpitali zajmujacych sie pacjentem od razu, tylko jestes odsylany z kwitkiem...na dzien dzisiejszy dziekuje Bogu, ze rozpoznalismy chorobe na tyle szybko,zeby dzialac. Gdybysmy byli w Waszej sytuacji niestety mojego chlopaka juz by prawdopodobnie nie bylo... u Nas doszlo do tego,ze dzielily nas godziny od najgorszego..transfuzja itp... Mimo tych wydarzen jestesmy oczarowani podroza,dzieki ktorej tak wiele zrozumielismy..i wracamy do tamtych chwil bardzo czesto, planujac kolejna wyprawe. Macie w sobie najwiekszy skarb na swiecie- wspomnienia...pielegnujcie je i kolekcjonujcie nastepne.. Pozdrawiamy :)
olencjaaa 16 kwietnia 2015 09:10 Odpowiedz
Cześć Mam pytanie do autorki wpisu oraz innych osób z przebytą dengą: przez ile czasu utrzymywała się wam wysypka? Tydzień temu wróciliśmy z Filipin i dopadła mnie gorączka (max było 39 stopni) oraz pojawiła się wysypka na całym ciele- lekarz rodzinny stwierdził, że to uczulenie na antybiotyk.... dziś jest 4 dzień i wysypka prawie znikła, temperatura w granicach 37. Pierwsze co to też pomyślałam, że to denga jednak w pierwszych dniach wakacji nabawiłam się anginy której nie wyleczyłam do końca więc to mogą być porostu powikłania. Czuję się już w miarę dobrze i zastanawiam się czy jest sens robić badania.
tiri 16 kwietnia 2015 11:17 Odpowiedz
Do autorki. Moja żona załapała Dengę w Sinagpurze,http://tiri.geoblog.pl/wpis/172629/transfer-na-palawan-lapie-nas-denga a objawy które opisujesz są nie specyficzne dla tej choroby swego czasu przeszukaliśmy pół netu w sprawie informacji na ten temat, ponieważ w trakcie podroży nastąpiło wyzdrowienie badań po powrocie nie robiliśmy. Aczkolwiek jakiś miesiąc później przyplątało się przewlekłe zapalenie stawów, których źródłem mogła być denga ( jak każda inna infekcja wirusowa ) znów wróciliśmy do przeszukiwania netu i trafiliśmy na trochę inną chorobę, bardzo podobną tj. gorączka chikungunya. Do Olencjaa U mojej żony poprawa nastąpiła po trzech dniach wysypka zeszła gorączka spadła, w trakcie pobytu w szpitalu na Filipinach badania przeciwciał były niejednoznaczne jeśli chodzi o dengę, wykluczyły natomiast malarię. głównym badaniem, które były robione dwa razy dziennie był poziom płytek i białych
tiri 16 kwietnia 2015 11:20 Odpowiedz
cd. krwinek na podstawie, na ich podstawie lekarz zadecydował o wypisaniu ze szpitala.
voyagerka 24 maja 2015 20:47 Odpowiedz
Bardzo fajna relacja i filmik. Mam kilka pytań odnośnie hoteli, transportu i jedzenia na Malediwach. Można się jakoś z wami skontaktować?
skipperek 31 maja 2015 03:13 Odpowiedz
voyagerkaBardzo fajna relacja i filmik. Mam kilka pytań odnośnie hoteli, transportu i jedzenia na Malediwach. Można się jakoś z wami skontaktować?
Proszę pisać na szyperma@gmail.com
skipperek 1 sierpnia 2015 18:44 Odpowiedz
Jeżeli ktoś chce zorganizować taki wyjazd na Sri Lankę jak na powyższym naszym wideo to polecamy naszego znajomego, który jest zawodowym kierowcą i także oprowadza oraz załatwić może noclegi: Niroshan Ratnayake - jayanthaniroshan@gmail.com (widoczny jest na naszych filmikach).
agatp 3 grudnia 2015 17:08 Odpowiedz
Mam pytanie czy stosowaliście podczas podróży jakieś repele? Jak tak to jakie konkretnie z deet czy bez itd. Dzięki za odp! :) Ps. Dużo zdrowia! :)
pablo-k 16 listopada 2016 01:03 Odpowiedz
Wasza videorealcja pokrywa się z jednym z rozdziałów książki Tomka Michniewicza "Świat równoległy" Życzę zdrowia i spełniania marzeń:)
skipperek 16 listopada 2016 13:38 Odpowiedz
pablo-kWasza videorealcja pokrywa się z jednym z rozdziałów książki Tomka Michniewicza "Świat równoległy" Życzę zdrowia i spełniania marzeń:)
A można prosić o konkrety? Chętnie byśmy przeczytali :-)
skipperek 16 listopada 2016 13:38 Odpowiedz
agatpMam pytanie czy stosowaliście podczas podróży jakieś repele? Jak tak to jakie konkretnie z deet czy bez itd. Dzięki za odp! :) Ps. Dużo zdrowia! :)
Standardowe, ale bez dużego deet. Do tego klimatyzowane pomieszczenia na noc.
pozeczkowa 11 grudnia 2016 12:33 Odpowiedz
czy moglibyście podać namiary i cenę tego domku na Malediwach? lecimy na Sri Lankę za kilka miesięcy i zastanawiamy się też nad Malediwami na kilka dni, bo o takim domku ze schodami do wody marzy się od pierwszego zobaczenia gdzieś zdjęć stamtąd, to prawda!
skipperek 11 grudnia 2016 19:32 Odpowiedz
pozeczkowaczy moglibyście podać namiary i cenę tego domku na Malediwach? lecimy na Sri Lankę za kilka miesięcy i zastanawiamy się też nad Malediwami na kilka dni, bo o takim domku ze schodami do wody marzy się od pierwszego zobaczenia gdzieś zdjęć stamtąd, to prawda!
Anantara Dhigu i Anantara Veli - to są dwa resorty koło siebie.