Wieczorem powłóczyliśmy się po starym mieście. Na każdym kroku nowa ładna świątynia. Szczerze mówiąc po jakimś czasie już mi się myliły. Co za dużo to też nie zdrowo.
CD niebawem
:)Dostałem ostatnio reprymendę, że nie kończę relacji... Więc poprawiam się ...
12.02.
Tego dnia się obawiałem się już przed wyjazdem z Polski. Moje dzieci bardzo głośno wyrażały chęć odwiedzenia Tiger Kingdom. W książce Neli było “podkoloryzowane” opowiadanie jak to Nela karmiła małego tygryska, spała z nim i nadała mu imię. Efekt taki, że skoro Nela była to my też musimy zrobić to samo.
Próbowałem negocjacji. Ale nic nie dało tłumaczenie, że płacenie za wchodzenie do klatek z tygrysami jest słabe, że zwierzątka się męczą i że lepszym pomysłem jest zobaczenie jeszcze dziesięciu pięknych świątyń. Zaraz po śniadaniu wyruszyliśmy.
Tiger Kingdom leży jakieś 18km od Chiang Mai i nie ma za bardzo transportu publicznego. W związku z tym wynajęliśmy za 400THB tuk-tuka na cały dzień.
Model biznesowy Tiger Kingdom nie podoba mi się. Tygrysy są w klatkach, a ludzie płacą 500 (średnie)-700 (małe, duże) - 1000 (biały) THB za możliwość fotografowania się z nimi. Czas w klatce to 10-15 min. i wchodzi następna grupa. Spotkało mnie szczęście - przy kasie okazało się, że żeby wejść do klatki z tygrysem trzeba mieć 120 cm wzrostu. Piotrkowi zabrakło dwóch. Wstęp bez wchodzenia do klatki kosztuje 250THB (dzieci za darmo). Przez godzinę oglądaliśmy z zewnątrz jak się bawią małe małe tygryski. Faktycznie były zabawne i ożywione. Wejście do klatki było stratą pieniędzy, bo zwierzęta były zbyt ożywione by ich dotknąć. Duże i najmniejsze tygrysy spały i generalnie zlewały intruzów.
Liczę sobie 700THB za 10 min. zabawy
A zabawa wygląda tak …
Piotrek miał też dużo szczęścia - trafiliśmy na moment, w którym opiekun obcinał tygrysowi pazury. Walczył ze zwierzakiem chyba ½ godziny. A Piotrek siedział cały czas i patrzył. W końcu udało się zrobić tygrysowi manicure, a Piotrek dostał w nagrodę obcięty pazur. Teraz gdy pytamy go co było najfajniejsze w Tajlandii - odpowiedź może być tylko jedna “pazur tygrysa”.
Uroczyste przekazanie pazura
Po wizycie w Tiger Kingdom pojechaliśmy do wioski Long Neck Karen. Mi samookaleczanie by sprzedawać się w skansenie nie podoba się, ale Nela była, więc my też musimy. Wstęp do wioski kosztuje 500THB (dzieci za darmo). Na znak protestu (i ze skąpstwa) nie poszedłem, tylko czekałem przed wejściem. Wrzucam zdjęcie autorstwa mojej żony
:).
Sesja zdjęciowa jest obowiązkowa.
Na zakończenie odwiedziliśmy Bai Orchid and Butterfly Farm (wstęp 50THB, dzieci za darmo). Nic oszałamiającego, po prostu ogród z kwiatkami, ale ładny i przyjemny.
Po prostu ładne kwiatki.
Po powrocie do Chiang Mai poprosiliśmy o podrzucenie nas do Wat Chedi Luang, podobno najważniejszej świątyni w mieście. Dzieci mają gdzie pobiegać i potłuc w dzwony. Z niej udaliśmy się do Wat Phra Singh, która zrobiła na mnie mniejsze wrażenie. Następnie stwierdziliśmy, że mamy dość świątyń i udaliśmy się na kolację. Ryba grilowana z czosnkiem (250THB) w ulicznej knajpie o szumnej nazwie Seafood restaurant (zaraz koło posterunku policji) była naprawdę zacna. Tak zakończył się nasz pobyt w Chiang Mai.
Wat Chedi Luang
Moje dzieci dzwonienie opanowały po mistrzowsku. Szkoliły nawet miejscową młodzież.
CDN.W takim razie szybciutko kończę
:)
13.02.
Dzień transferu na Koh Samui. Na początku mieliśmy lecieć AirAsia bezpośrednio do Surat Thani, ale tak długo szukałem dealu na bilety, że ich cena drastycznie skoczyła. Pozostała więc opcja z przesiadką w Bangkoku.
Mieliśmy za mało czasu by z dziećmi gdzieś pojechać podczas przesiadki w Bangkoku, więc poszliśmy na spacer w okolicy lotniska. Po wyjściu z terminala można przejść niebieską kładką nad autostradą. Następnie przez przejazd kolejowy i jesteśmy w normalnej, obskurnej dzielnicy Bangkoku. Połaziliśmy po straganach, zjedliśmy obiad (bardzo tanio i licho), zwiedziliśmy jakąś halę targową z chemią i ledwo zdążyliśmy na samolot.
W Surat Thani wylądowaliśmy o 16:40,co trochę mnie to stresowało, bo ostatni autobus na prom według danych z internetu odjechał o 16:00. Na miejscu okazało się, że oczywiście jest firma, która wozi na ostatni prom o 19. Cena wynosi 250THB za przejazd do promu, 400 z promem i 550 z transferem do hotelu. Sam prom kupowany oddzielnie bezpośrednio na przystani w Donsak kosztuje 120THB. Na Koh Samui pływają 3 promy - samochodowo-pasażerski Raja , pasażerski Sontak i szybki katamaran Lomprayah. Dwa pierwsze płyną w 1,5h, Katamaran w 45minut. My płyniemy tym pierwszym. Wszystkie mają swoje własne oddzielne nabrzeża w Donsak i dopływają w różne miejsca na Koh Samui. Zdecydowaliśmy się na opcję z transferem do hotelu, co kosztowało 1650THB za wszystkich (Hania za darmo). Na pewno można zrobić to taniej. Autobus jest bardzo komfortowy, prom duży, nieco brudny z bardzo wygodnymi siedzeniami, toaletami i tanim sklepem. Hitem wśród pasażerów są kubki z zupkami, które można zalać wrzątkiem.
Raja Ferry dopływa do Lipa Noi. Na miejscu działa mafia taksówkowa i jest wywieszony cennik - 200THB za transfer do hotelu od osoby. My mieliśmy transfer w cenie, więc problemu nie było. Przy okazji, jeszcze na lotnisku zostaliśmy oznaczeni za pomocą zestawu różnokolorowych naklejek. Dzięki temu pierwszy raz poczuliśmy się jak kurczaki z relacji @pestycydy
:)
Po długim i męczącym dniu dotarliśmy do naszego hotelu - Kanlaya Park, który znajduje się przy Maenam Beach. Zafundowaliśmy sobie bungalow, który idealnie odpowiadał potrzebom łóżkowym naszej czteroosobowej rodziny. Miejsce jest naprawdę fajne i polecam je (szczególnie w kategoriach cena/jakość). Wady to spora odległość od plaży (z 200-300m. , ale trzeba przejść przez ulicę) i słabo działające Wifi.
Masz ładne białe dzieci o jasnych włosach. Dla tamtejszych kobiet to jest wielka atrakcja
:D Nie dziwię się, że były zachwycone i zaczepiały Was, a każda chciała dotknąć dziecko.Czekam na ciąg dalszy i jakieś zdjęcia, nawet te rozmazane
:lol:
Już przez zawierta mam "niepokój", teraz i Ty mi dokładasz..... Moje dzieci juz skądś wiedzą o słoniach i "delikatnie" napomykają. Czuję sie wręcz " osaczona"
:-). Pisz, pisz
Moje trzy blondyneczki dzień w dzień są atrakcją, ale w sumie to nawet nam to nie przeszkadza. Adka najmniejsza zawsze w ten sposób wyłudzi owoce albo noszenie na rękach
;)...z tapatalka...
A na koniec obowiązkowe wspólne fotki.
Wieczorem powłóczyliśmy się po starym mieście. Na każdym kroku nowa ładna świątynia. Szczerze mówiąc po jakimś czasie już mi się myliły. Co za dużo to też nie zdrowo.
CD niebawem :)Dostałem ostatnio reprymendę, że nie kończę relacji... Więc poprawiam się ...
12.02.
Tego dnia się obawiałem się już przed wyjazdem z Polski. Moje dzieci bardzo głośno wyrażały chęć odwiedzenia Tiger Kingdom. W książce Neli było “podkoloryzowane” opowiadanie jak to Nela karmiła małego tygryska, spała z nim i nadała mu imię. Efekt taki, że skoro Nela była to my też musimy zrobić to samo.
Próbowałem negocjacji. Ale nic nie dało tłumaczenie, że płacenie za wchodzenie do klatek z tygrysami jest słabe, że zwierzątka się męczą i że lepszym pomysłem jest zobaczenie jeszcze dziesięciu pięknych świątyń. Zaraz po śniadaniu wyruszyliśmy.
Tiger Kingdom leży jakieś 18km od Chiang Mai i nie ma za bardzo transportu publicznego. W związku z tym wynajęliśmy za 400THB tuk-tuka na cały dzień.
Model biznesowy Tiger Kingdom nie podoba mi się. Tygrysy są w klatkach, a ludzie płacą 500 (średnie)-700 (małe, duże) - 1000 (biały) THB za możliwość fotografowania się z nimi. Czas w klatce to 10-15 min. i wchodzi następna grupa. Spotkało mnie szczęście - przy kasie okazało się, że żeby wejść do klatki z tygrysem trzeba mieć 120 cm wzrostu. Piotrkowi zabrakło dwóch. Wstęp bez wchodzenia do klatki kosztuje 250THB (dzieci za darmo). Przez godzinę oglądaliśmy z zewnątrz jak się bawią małe małe tygryski. Faktycznie były zabawne i ożywione. Wejście do klatki było stratą pieniędzy, bo zwierzęta były zbyt ożywione by ich dotknąć. Duże i najmniejsze tygrysy spały i generalnie zlewały intruzów.
Liczę sobie 700THB za 10 min. zabawy
A zabawa wygląda tak …
Piotrek miał też dużo szczęścia - trafiliśmy na moment, w którym opiekun obcinał tygrysowi pazury. Walczył ze zwierzakiem chyba ½ godziny. A Piotrek siedział cały czas i patrzył. W końcu udało się zrobić tygrysowi manicure, a Piotrek dostał w nagrodę obcięty pazur. Teraz gdy pytamy go co było najfajniejsze w Tajlandii - odpowiedź może być tylko jedna “pazur tygrysa”.
Uroczyste przekazanie pazura
Po wizycie w Tiger Kingdom pojechaliśmy do wioski Long Neck Karen. Mi samookaleczanie by sprzedawać się w skansenie nie podoba się, ale Nela była, więc my też musimy. Wstęp do wioski kosztuje 500THB (dzieci za darmo). Na znak protestu (i ze skąpstwa) nie poszedłem, tylko czekałem przed wejściem. Wrzucam zdjęcie autorstwa mojej żony :).
Sesja zdjęciowa jest obowiązkowa.
Na zakończenie odwiedziliśmy Bai Orchid and Butterfly Farm (wstęp 50THB, dzieci za darmo). Nic oszałamiającego, po prostu ogród z kwiatkami, ale ładny i przyjemny.
Po prostu ładne kwiatki.
Po powrocie do Chiang Mai poprosiliśmy o podrzucenie nas do Wat Chedi Luang, podobno najważniejszej świątyni w mieście. Dzieci mają gdzie pobiegać i potłuc w dzwony. Z niej udaliśmy się do Wat Phra Singh, która zrobiła na mnie mniejsze wrażenie. Następnie stwierdziliśmy, że mamy dość świątyń i udaliśmy się na kolację. Ryba grilowana z czosnkiem (250THB) w ulicznej knajpie o szumnej nazwie Seafood restaurant (zaraz koło posterunku policji) była naprawdę zacna. Tak zakończył się nasz pobyt w Chiang Mai.
Wat Chedi Luang
Moje dzieci dzwonienie opanowały po mistrzowsku. Szkoliły nawet miejscową młodzież.
CDN.W takim razie szybciutko kończę :)
13.02.
Dzień transferu na Koh Samui. Na początku mieliśmy lecieć AirAsia bezpośrednio do Surat Thani, ale tak długo szukałem dealu na bilety, że ich cena drastycznie skoczyła. Pozostała więc opcja z przesiadką w Bangkoku.
Mieliśmy za mało czasu by z dziećmi gdzieś pojechać podczas przesiadki w Bangkoku, więc poszliśmy na spacer w okolicy lotniska. Po wyjściu z terminala można przejść niebieską kładką nad autostradą. Następnie przez przejazd kolejowy i jesteśmy w normalnej, obskurnej dzielnicy Bangkoku. Połaziliśmy po straganach, zjedliśmy obiad (bardzo tanio i licho), zwiedziliśmy jakąś halę targową z chemią i ledwo zdążyliśmy na samolot.
W Surat Thani wylądowaliśmy o 16:40,co trochę mnie to stresowało, bo ostatni autobus na prom według danych z internetu odjechał o 16:00. Na miejscu okazało się, że oczywiście jest firma, która wozi na ostatni prom o 19. Cena wynosi 250THB za przejazd do promu, 400 z promem i 550 z transferem do hotelu. Sam prom kupowany oddzielnie bezpośrednio na przystani w Donsak kosztuje 120THB. Na Koh Samui pływają 3 promy - samochodowo-pasażerski Raja , pasażerski Sontak i szybki katamaran Lomprayah. Dwa pierwsze płyną w 1,5h, Katamaran w 45minut. My płyniemy tym pierwszym. Wszystkie mają swoje własne oddzielne nabrzeża w Donsak i dopływają w różne miejsca na Koh Samui. Zdecydowaliśmy się na opcję z transferem do hotelu, co kosztowało 1650THB za wszystkich (Hania za darmo). Na pewno można zrobić to taniej. Autobus jest bardzo komfortowy, prom duży, nieco brudny z bardzo wygodnymi siedzeniami, toaletami i tanim sklepem. Hitem wśród pasażerów są kubki z zupkami, które można zalać wrzątkiem.
Raja Ferry dopływa do Lipa Noi. Na miejscu działa mafia taksówkowa i jest wywieszony cennik - 200THB za transfer do hotelu od osoby. My mieliśmy transfer w cenie, więc problemu nie było. Przy okazji, jeszcze na lotnisku zostaliśmy oznaczeni za pomocą zestawu różnokolorowych naklejek. Dzięki temu pierwszy raz poczuliśmy się jak kurczaki z relacji @pestycydy :)
Po długim i męczącym dniu dotarliśmy do naszego hotelu - Kanlaya Park, który znajduje się przy Maenam Beach. Zafundowaliśmy sobie bungalow, który idealnie odpowiadał potrzebom łóżkowym naszej czteroosobowej rodziny. Miejsce jest naprawdę fajne i polecam je (szczególnie w kategoriach cena/jakość). Wady to spora odległość od plaży (z 200-300m. , ale trzeba przejść przez ulicę) i słabo działające Wifi.
Nasz domek.