0
igore 1 marca 2017 21:02
P1030475.jpg



P1030479.jpg



Na następny dzień zdecydowaliśmy się pojechać do Palenque.
Przepraszam za absurdalną ilość zdjęć. Obiecuję, że w kolejnych częsciach będzie ich mniej. @‌ara‌ Też myślałem, że jestem do nich przyzwyczajony, ale w Meksyku ilość topes jest astronomiczna.Dzień 3-4 Palenque

Decyzja o wyjeździe do Palenque była spontaniczna. Można tam dotrzeć na kilka sposobów: z zorganizowaną wycieczką z biura i wizytą w Misol Ha i Aqua Azul, autobusem ADO lub collectivos. My wybraliśmy tę ostatnią opcję. Najpierw jedziemy do Ocosingo za 65 peso, by po szybkiej przesiadce udać się w stronę Palenque za 75 peso. Cena za dwie osoby jest niższa, niż za jedną autobusem ADO. My lubimy się przemieszczać w ten sposób. Jazda meksykańskimi collectivos jest całkiem wygodna. Standardem jest oczekiwanie na komplet pasażerów i niestety często trudno jest wsiąść gdzieś po drodze, gdyż większość podróżnych jedzie do samego końca trasy. Nasze plecaki, wraz z bagażami innych lądują tuż za siedzeniem kierowcy, na sporych rozmiarów stercie. Mamy je przynajmniej na oku. Płatności dokonuje się najczęściej podczas wysiadania, ale zdarza się również, że kierowca od razu wymaga uiszczenia opłaty za przejazd. Bus jest klimatyzowany za pomocą otwartych okien.
Trasa z San Cristobal do Palenque dla osób o słabych żołądkach może być bardzo nieprzyjemna. Liczne zakręty i ogromna ilość progów zwalniających (topes) powoduje, że za oknem busa co jakiś czas wyrzucana jest reklamówka zawierająca treści żołądkowe pasażerów, głównie dzieci. Cała podróż trwa 5.5h a widoki po drodze wynagradzają wszelkie niedogodności.


DSC04819.jpg



DSC04822.jpg



W Palenque od razu uderzyła w nas wysoka temperatura (38 stopni w cieniu) i spora wilgotność powietrza. Juz przez szybę busa przyglądalismy się zmieniającej się roślinności. Od mieszanych lasów jakie łatwo można zauważyć w Europie, po dżunglę.
Zostawiamy bagaże w hotelu i idziemy zapoznać się z miasteczkiem. Jest niewielkie i średnio ciekawe. Jemy tacos, pijemy piwo (na tequilę było tym razem zbyt gorąco) i udajemy się na zasłużony odpoczynek.


DSC04825.jpg



DSC04826.jpg



DSC04828.jpg



DSC04831.jpg



DSC04833.jpg



DSC04836.jpg



P1030488.jpg



Zwiedzanie najlepiej rozpocząć wcześnie rano, by tuż po otworzeniu bram (8.00) znaleźć się na miejscu. Turystów o tej porze jest niewielu a i temperatura znośna. Można się tam dostac jednym z busów, które regularnie odjeżdżaja z centrum – 20 peso. Nam na pobieżne , ale dość intensywne spacery po okolicy wystarczyły niecałe 3 godziny. Momentami bylismy całkowicie sami. Połączenie dżungli i ruin miasta Majów robi na nas wrażenie. Z pobliskiego lasu dochodzą odgłosy licznego ptactwa, wprawne oko dostrzeże małpy. Gdyby nie działalność człowieka, dżungla dość szybko wdarłaby się do miasta, ukrywając przed ludzkim okiem to, co z taką pieczołowitością zostało odkryte.


DSC04854.jpg



DSC04859.jpg



DSC04895.jpg



DSC04899.jpg



P1030561.jpg



Wracamy. Po drodze napotykamy blokadę drogi. To sprawka miejscowych Indian, którzy za umożliwienie przejazdu oczekują opłaty. Kierowca busa wysiada i sam przesuwa blokadę ;). Właściciele innych pojazdów nie decydują się na taki krok. Łapiemy też gumę, co daje nam możliwość spędzenia pół godziny w jednej z przydrożnych osad. Do San Cristobal docieramy wieczorem. Ostatnie spacery po mieście, wizyty w kilku knajpach i smutek, gdyż nastepnego dnia musimy wyjeżdżać. Samolot z Tuxtli do Cancun mamy dopiero o 18-ej, więc na przedpołudnie kupujemy wycieczkę do Kanionu Sumidero (300 peso/os). Niestety, nie mieliśmy wystarczająco dużo czasu, by wybrać się tam na własną rękę.
San Cristobal de las Casas niesamowicie się nam podobało. Niby nic szczególnego w nim nie ma, ale ma pewien unikalny klimat, dzięki któremu ludzie zatrzymują się tam na dłużej niż mieli zamiar. Niektórzy podobno zostają na stałe i wcale się im nie dziwię.


IMG_20170220_131331.jpg




DSC04913.jpg



DSC04915.jpg



DSC04916.jpg

Dzień 3-4 Kanion Sumidero


Wyjeżdżamy z jakże gościnnego San Cristobal. O 9.00 przyjeżdża po nas bus, który następnie odbiera turystów z innych hoteli w miasteczku. Z francuskim emerytem wdajemy się w dyskusję na temat sytuacji w Polsce i Gwatemali. Do kanionu docieramy szybko, ubieramy kamizelki ratunkowe i wsiadamy do łodzi. Cała wyprawa trwa ok. godziny i jest warta wydanych pieniędzy. Narracja przewodnika odbywa się w języku hiszpańskim, ale nie mówi zbyt wiele. Skupiamy się na widokach. Ściany kanionu sięgają wysokości ponad 1000 metrów, na brzegu co chwilę dostrzegamy wygrzewającego się w słońcu krokodyla (lub jego atrapę). Jest malowniczo.


DSC04938.jpg



DSC04957.jpg



DSC04985.jpg



DSC04990.jpg



DSC04999.jpg



Docieramy do elektrowni wodnej, przy której podjeżdża do nas pływający sklepik. Kupuję swoją pierwszą w życiu micheladę. Jeśli zastanawiacie się jak smakuje, zmieszajcie piwo z keczupem i dodajcie ostrego sosu, a mniej więcej uzyskacie pożądany smak ;)


DSC04995.jpg



DSC04993.jpg



Dopływamy do Chiapa de Corzo, w którym uczestnicy wycieczki mają godzinę przerwy, a my kończymy naszą przygodę z kanionem, spacerujemy trochę po miasteczku i szukamy collectivo do Tuxtli. Chiapa de Corzo jest jednym z pueblo magicos , miast o specjalnym znaczeniu kulturowo-historycznym. Atmosfera ustępuje tej z San Cristobal, ale podoba się nam. Jest kolorowo.


DSC05000.jpg



DSC05009.jpg



DSC05010.jpg



DSC05012.jpg



DSC05013.jpg



DSC05023.jpg



P1030861.jpg



P1030867.jpg



P1030873.jpg



P1030877.jpg



Dajemy się namówić nawoływaczowi z jednego z autobusów i w grupie młodziezy szkolnej udajemy się do Tuxtli. Wysiadamy gdzieś po drodze, pytając miejscowych, czy na lotnisko można dojechać komunikacją publiczną. Okazuje się, że tak, ale żaden z pojazdów jadących w pobliże lotniska nie zatrzymuje się. Są przepełnione do granic możliwości. Po kilkudziesięciu minutach poddajemy się i łapiemy taksówkę, która za 200 peso zawozi nas na miejsce. Jest to cena całkiem niezła, biorąc pod uwagę, że lotnisko znajduje się ponad 20 kilometrów od miasta.


P1030884.jpg



Po trwającym niewiele ponad godzinę locie, jesteśmy w Cancun. Autobus do dworca kosztuje 72 peso. Spoglądając na miasto zza szyby pojazdu, nawet przez chwilę nie żałujemy, że juz jutro pojedziemy stąd w dalszą podróż.Dzień 5 i 6
Tulum, Valladoid i cenoty.


Po śniadaniu jedziemy collectivo na dworzec, z którego udajemy się w stronę Tulum. Wysiadamy przed miasteczkiem i zmierzamy w kierunku ruin. Podkreślałem już, że planowanie i organizacja nie są naszymi najmocniejszymi stronami, zdaliśmy się więc na panów z informacji turystycznej, a właściwie naganiaczy na przeróżne wycieczki. Czasami – świadomie – dajemy się na to złapać. Mieliśmy kilka opcji: jedna z nich to po prostu zwiedzanie ruin, druga związana z zobaczeniem ich od strony wody i snorklowanie etc. Wybraliśmy właśnie tę drugą opcję. Początkowa cena wynosiła 50 dolarów, lecz ostatecznie zapłaciliśmy 30, chociaż pewnie to i tak zbyt wiele. Dostaliśmy instrukcje, z których zapamiętaliśmy jedynie „kapitan Herrero, Playa Maya, gruba kobieta... „.Trafiliśmy na miejsce, rozłożyliśmy się na plaży i czekaliśmy na naszego kapitana. Po ponad godzinie zebrała się ekipa i popłynęliśmy w stronę ruin. Przewodnik powiedział parę zdań po hiszpańsku, z których wychwyciłem: Tulum, ruiny, Majowie, było trochę żartów z jedynych na łódce gringo ( czyli nas) i zaczęło się snorklowanie. Szału nie ma, można zobaczyć żółwia. Kapitan Herrero nie wyciągał lizaka z ust. O tej porze dnia, śłońce nie sprzyjało robieniu zdjęć.


DSC05027.jpg



DSC05046.jpg



P1030889.jpg



P1030897.jpg



P1030908.jpg



IMG_20170222_143948.jpg



Chcieliśmy jeszcze zobaczyć ruiny z lądu, ale okazało się, że bilety po godzinie 17 kosztuja 4 razy więcej niż przed 17, więc zrezygnowaliśmy i pojechaliśmy do miasteczka. Po zakupie biletów autobusowych do Valladoid, poszliśmy na obiad. Trochę pogadaliśmy z kelnerem, narzekającym na sytuację w Meksyku. Pytał ile zarabia się w Polsce i po usłyszeniu odpowiedzi bardzo się dziwił.W samym miasteczku dało się zauważyć sporą liczbę turystów. Mimo tego atmosfera zdawała się być senna.

Do Valladoid docieramu już po zmroku. Na pierwszy rzut oka wydaje się być ciekawym miasteczkiem. Nic dziwnego, wszak to jedno z Pueblos Magicos. Tutaj życie tez płynie powoli i trudno nam znaleźć knajpę. W końcu siadamy w ogródku jednej z restauracji przy Playa Francisco Canton i zamawiamy (tak, już pewnie wiecie) piwo i tequilę. Tym razem wzięliśmy zestaw degustacyjny trzech trunków i wszystkie nam smakowały. Po kilku głębszych idziemy spać.


IMG_20170222_213822.jpg



Z samego rana staramy się dowiedzieć jak dotrzeć do okolicznych cenot. Pracownicy informacji turystycznej są bardzo mili, choć cenotowy cennik mają nie do końca aktualny. Cenoty to fenomen tej części Meksyku. Jest ich podobno kilka tysięcy i pewnie nie wystarczy życia, by zobaczyć wszystkie. My odwiedziliśmy trzy i przyznam, że z chęcią wybralibyśmy się do kolejnych. Na pocżątku idziemy do cenoty Zaci. Jest to cenota otwarta (dociera do niej światło dzienne) i właściwie znajduje się w centrum miasta (cena 30 peso). W środku spotykamy ledwie kilka osób. Nie zostajemy dłużej, gdyż w planie mamy dwie kolejne cenoty. Idziemy na targ (nie mogliśmy odpuścić). Próbuję różnych specjałów z chili, ku ogólnej uciesze sprzedawców. Lubią jak gringo sparzy sobie gębę. Szukamy taksówki, która zawiezie nas do Dzitnup. Znajdujemy "dworzec taksówkowy", gdzie odczekujemy chwilę aż zbierze się komplet pasażerów i wraz z dwoma wiekowymi paniami wsiadamy do rozklekotanej Toyoty. Po 10 minutach jesteśmy na miejscu. Spodziewałem się tłumu turystów, a przywitały nas pustki. Do zobaczenia mieliśmy dwie cenoty: Xkeken i Samula. Koszt wejścia do obu – 160 peso. Są to cenoty zamknięte i światło dociera do nich wyłącznie przez niewielkie otwory w sklepieniu. Ciemność, ledwie kilka osób, nietoperze – podobało się nam. Woda bardzo czysta. Pływamy w jednej,wychodzimy, potem pływamy w drugiej, pijemy piwko i wracamy do miasteczka. Valladoid jest niewielką miejscowością i na pobieżne zwiedzanie wystarczy kilka godzin. Spacerujemy, robimy zdjęcia, kupujemy bilety do Meridy i idziemy coś zjeść.


DSC05052.jpg



DSC05061.jpg



DSC05077.jpg



DSC05082.jpg



DSC05083.jpg




Dodaj Komentarz

Komentarze (15)

zeus 1 marca 2017 21:25 Odpowiedz
Woohoo, kolejna relacja do czytania w pracy! :D
karolinao 2 marca 2017 09:56 Odpowiedz
Dołączam i czekam na następny post :)
przemos74 2 marca 2017 10:08 Odpowiedz
Fajny klimat :) czekam na więcej! :)
booboozb 2 marca 2017 10:21 Odpowiedz
Ehhhh...przeczytałem topless w tytule ;)
ara 2 marca 2017 10:43 Odpowiedz
@‌BooBooZB‌ ja też! :oops: i do tego Twój nick mi się wyświetlił, stwierdziłam "BooBoo i topless?! nieee może być!" i weszłam :D fajnie się czyta, dawaj więcej!
igore 2 marca 2017 12:33 Odpowiedz
Hehe, gdyby @‌BooBooZB‌ napisal relacje z toples w tytule, sam pewnie bylbym wsrod pierwszych czytajacych. Wszak nierzadko w tytule jego relacji pojawia sie rowniez slowo dmuchany. ;)
booboozb 2 marca 2017 12:36 Odpowiedz
:lol: Rewelacja!Ale do rzeczy, będzie coś z tym toplessem w dalszych częściach?Niekoniecznie dmuchanych ;)
j-1 2 marca 2017 12:48 Odpowiedz
Meksykanie na garbusa cabrio mówią "topless" .Śmiało mógł być zatem temat ; Tacos , top(l)es i tequila.A co do kawy to rzeczywiście była taka mocna ,że po miesiącu jeszcze mną telepie :lol: Fajnie pisana relacja , czekam na kolejną część.
ara 2 marca 2017 14:03 Odpowiedz
@‌igore‌ ale po Ameryce Południowej do progów chyba przywykłeś, co? :lol:
rysiekkk 2 marca 2017 14:07 Odpowiedz
ehhh brak topless :cry: ;) tak czy inaczej czekamy na kontynuację...
karolinao 3 marca 2017 09:27 Odpowiedz
Dzięki za zdjęcia i moim zdaniem nie jest ich za dużo :) Także jeżeli możesz to ja chętnie obejrzę każdą ilość i nie będzie to przeszkadzało :D
wintermute 3 marca 2017 09:56 Odpowiedz
zdjęć jest tyle ile trzeba - nikt nie narzeka :-)
gosiagosia 14 marca 2017 00:13 Odpowiedz
Quote:gdyż spora część relacji z forum ma większą wartość niż przewodniki.To już druga rzecz, z którą się z Tobą zgadzam. Pierwsza to umiłowanie lokalnych targów. ;) Tak na marginesie - odwiedziłeś już Ballaro w Palermo?Świetna relacja. Tekst o kurczaku spowodował wybuch śmiechu. Wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach. :lol:
igore 14 marca 2017 08:30 Odpowiedz
@‌gosiagosia‌ Mimo dwukrotnego pobytu na Sycylii, Palermo widziałem jedynie przez okno autobusu. Co się odwlecze...Meksykańskie targi są naprawdę interesujące. No i te ceny: kilogram mango czy awokado za ok. 3 złote. Ehh, na jednym z krakowskich targów w miniony weekend, widziałem awokado po 9 (sic!) złotych za sztukę. ;)
igore 28 marca 2017 22:24 Odpowiedz
Należy się jeszcze podsumowanie kosztów i kilka luźnych spostrzeżeń.TransportLoty:AMS – MEX – CUN RT– 950 PLNWAW – AMS RT – 350 PLNCUN – TGZ RT – 200 PLNAutobusy I collectivo:Lotnisko Tuxtla Gutierrez – San Cristobal – 230 MXNSan Crisobal – Ocosingo – 65 MXNOcosingo – Palenque – 75 MXN Lotnisko Cancun – dworzec – 72 MXNCancun – Tulum – 120 MXNTulum – Valladoid – 120 MXNValladoid – Merida – 112 MXNMerida – Cancun – 338 MXNCollectivos na krótkich trasach i w miastach są tanie – od 8 MXN. Mieliśmy sporo takich przejazdów.Taxi:Lotnisko Mexico City – Zona Rosa – 230 MXNTuxtla Gutierrez - lotnisko 200 MXNJeszcze raz czy dwa jechaliśmy taksówką, ale nie pamiętam juz ile zapłaciliśmy. W kazdym razie niewiele.Koszty transportu podczas wyjazdu to mniej więcej 2k PLN/os.NoclegiMyślę, że nasza średnia to poniżej 100 PLN za nocleg. Częśc była kupowana za punkry, albo w promocjach. Zawsze mieliśmy pokój z łazienką o wystarczającym standardzie. Na pewno można znaleźć miejsca sporo tańsze.Wycieczki itp.Kanion Sumidero – 300 MXNŁódka i snorkelling w Tulum – 300 MXNJedzenie:Jest taniej niż w Polsce. My żywiliśmy się w przybytkach różnego sortu. Tak mamy w zwyczaju, że przeplatamy sobie trochę droższe restauracje tymi tańszymi, lub jedzeniem „z ulicy”. Nie jestem fanem meksykańskiej kuchni, ale kilka potraw naprawde mi smakowało, m.in. Sopa de lima, Cochinita pibil. Tortilli mam na razie dosyć, choć smakowała nam. Dodawana jest do każdego posiłku, a Meksykanie potrafią zjeść jej każde ilości. Standardowy obiad kosztował nas ok. 200-300 MXN. Piwo najczęściej 30-35 MXN, tequila od 40 MXN. Pieniądze z bankomatów wypłacaliśmy kartą T-Mobile w USD . Niestety nie da się uniknąc prowizji - najczęściej ok. 30 MXN. Kursy w kantorach różnią się znacznie. Za dolara płacili od 18 do ponad 20 MXN.Ludzie bardzo mili, otwarci, wykazują zainteresowanie gringo. Są pomocni i uśmiechnięci.Wiemy, że tylko posmakowaliśmy kraju i z chęcią byśmy wrócili. Na świecie jest jednak tyle innych miejsc, w których jeszcze nie byliśmy. Numerem jeden był dla nas Chiapas i żałowaliśmy, że nie zaplanowaliśmy podróży tak, by spędzić tam więcej czasu.Jeśli macie jakiekolwiek pytania, chętnie odpowiem.Jedźcie do Meksyku. Pijcie z mieszkańcami Coca-Colę i tequilę. Zwiedzajcie ten jakże ciekawy kraj. Warto!