Pogoda niedługo ze słonecznej zamienia się w pochmurną, a po drodze okazuje się, że mogliśmy zaparkować co najmniej 1 km bliżej, a gdybyśmy duużo bardziej dokładnie zbadali okolice, moglibyśmy podjechać z innej strony na parking i skrócić sobie wędrówkę o połowę
:D Tacy z nas górscy piechurzy.
GPS w telefonie non-stop zanika, więc papierowa mapa się przydała. Szlaki są świetnie oznaczone, choć nigdzie na tabliczkach nie widzimy „naszej” góry. Właśnie oglądam Gonciarza, gdy był w Bieszczadach, i muszę przyznać, że tak właśnie, jak Bieszczady, wygląda nie tylko ten szlak, ale i cały ten kraj
:D tylko zamiast mleczy tutaj mamy szarotki, zawilce i krokusiki <3
Po dwóch godzinach (z kilkoma krótkimi przerwami) dochodzimy do małego schroniska, po drodze turystów niewielu, wszyscy wracający! (faktycznie - maszerować zaczęliśmy dopiero w południe…), zaczepia nas Szwed lub Niemiec, rosły niczym dąb, ubrany oczywiście w najnowocześniejsze górskie ubrania i sugeruje, by przed pójściem zarejestrować się w schronisku na wszelki wypadek. Pokazuje na „naszą” górę i mówi: you can go there but it’s very steep. Rzeczywiście, nasza góra z bliska wygląda praktycznie jak pionowa ścianka
:D Jesteśmy oboje nieco zmęczeni, a dawno zaszło słońce i robi się zimniej, około 10 stopni. Wchodzimy więc do schroniska wielkości mojego salonu - po wodę oraz po coś ciepłego do zjedzenia. 6 eur za talerz zupy! Nikt z obecnych 8 osób nie mówi słowa w innym języku niż słoweński
:D
Rezygnujemy z niebezpiecznego podejścia, ale chyba i tak było wystarczająco ładnie
;) Sprawdziłam potem, że jeśli chodzi o wysokość - zrobiliśmy połowę. Co oznacza, że nasza kondycja jest marna, na max 500 metrów wzniesienia
:D
Na szlaku spędzamy 5 h, ciut za cienko ubrani - przecież miało być 20 stopni i słońce
:D
:D
:D a ja marzę o McDonaldzie i wieczorem to marne marzenie spełniamy…
Dzień 5 - Perełki Słowenii (Bled & spółka)
Dziś pędzimy na północ od Lublany, by zwiedzić to, z czego Słowenia jest najbardziej znana - Triglavski park narodowy, a raczej kilka jego punktów. Najpierw zaglądamy do miejscowości Radovljica. Przed wjazdem widzimy wielki sklep Spar, więc decydujemy się na zrobienie większych zakupów z pamiątkami (czyt.: winami
:D ) okazuje się jednak, że Słoweńcy szanują swój czas. Jest niedziela, godzina 13:00 - sklep jest zamknięty! Obok razem z nami jak niepyszna całuje klamkę grupa Czechów. W Radovljicy wrażeń życia się nie uświadczy, ale uroku temu miasteczku odmówić nie można!
K. Średnio się przygotował na ten wyjazd jeśli chodzi o to, co zobaczyć. Zajrzał na naszą wspólną mapę, stwierdził, że „pozaznaczałam już wszystko co możliwe” i rzadko wiedział co gdzie jest i co warto zwiedzić. Nie miał więc pojęcia np. o pięknym wąwozie Vintgar, gdzie kierujemy następne kroki. Bilet wstępu 5 euro. Długość zwiedzania: ok. 2 km w jedną stronę po drewnianych kładkach i mostkach, zakończona imponującym wodospadem. Zostajemy powaleni obfitością odcieni zieleni. Tak jak na Jurze, tylko 10x bardziej
:D
Muszę przyznać, że wybór zdjęć z tego dnia, a przede wszystkim z Wąwozu nastręczył mi najwięcej trudności! Każde ujęcie mi się tu podoba! Dlatego załączam może za dużo - trudno!
Po tych zielonych dwóch godzinach: czas na jezioro Bled! Nad którym… nie zatrzymujemy się.
To znaczy zatrzymujemy się, od strony zamku w Bledzie, na pizzę. Ta pizza była drugą moją najlepszą pizzą w życiu, jaką jadłam, więc naprawdę polecam! (pizzeria Rustika)
Przy pizzy pokazuję K., że fajnie by było pojechać „drogą 50 zakrętów” przy granicy z Włochami. Jednak K. przypomina, że przecież nasz samochód to kosiarka oprawiona ciut ładniejszym metalem: 1200 kg samochodu i wygląd może i robią masywniejsze wrażenie niż powinny, ponieważ w środku mamy… 898 cm silnika oraz 89 koni!
:D Więc niestety nie - alpejskie zakręty i ostre podjazdy pozostaną dla nas do zrealizowania następnym razem.
Przejeżdżamy obok jeziora, oczywiście tak, podoba nam się, ale chcemy jechać dalej zobaczyć nieodległe jezioro Bohinj. Które akurat daje się podziwiać przy pięknym słońcu…
A skoro już Bohinj - to jedziemy również do wodospadów Savica!
Dojazd dogodny, bilet wstępu: 3 eur. Do przejścia: 550 schodów! Po drodze widoki na dolinę
podszedł do mnie i wołał o jedzenie!
To był najlepszy, najbardziej zielony dzień. Do Słowenii właśnie po to powinno się przyjeżdżać, by pozachwycać się zielenią w połączeniu z jeziorami i górami. Jak nasze Mazury, Jura i Tatry w jednym
:D
Jest niedziela, więc cały weekend nie musieliśmy płacić za parking w Lublanie. A przecież mieszkamy praktycznie w centrum, więc oczywistą jest opłata za postój. Poprzedniego dnia zapytaliśmy się kelnera z pobliskiej restauracji jak to jest z tym parkowaniem. Mówi, że przy rzece bliżej centrum parkować nie wolno (mieszkańcy mogą, mają specjalne pozwolenia i wyznaczone strefy) i że jest bardzo drogo. A żeby nie płacić, trzeba „wstać o siódmej rano i przeparkować samochód”. No zabawne! Biorę to za jakże wyrafinowany żart na przypadkowym turyście.
Jednakowoż…
Podchodzimy do parkomatu, jest niedziela ok. godz. 20:00, a maszyna nie przyjmuje od nas pieniędzy‼! Podajnik monet jest zablokowany i już! I co się okazało? By zapłacić za parking strefowy trzeba… każdego dnia wstać przed siódmą rano, by wrzucić odpowiednią ilość monet do momentu wyjechania
:D
:D
:D No cóż za absurd!
:D (alternatywą jest wcześniejsze załatwienie sobie tzw. karty Urbana, więc jeśli ktoś jedzie samochodem do centrum Lublany bez zapewnionego miejsca, warto wcześniej zgłębić temat)
Dziękuję Ci Warszawo i dziękuję warszawskim urzędnikom, że tutaj można uiścić opłatę poprzedniego dnia!
Ciągniemy więc słomki: w poniedziałek, wtorek i środę chodzimy na zmianę wstając o 6:45, by zapłacić za parkowanie…Dzień 6 - Jaskinia!
Dziś na ładną pogodę w całym kraju nie ma co liczyć. Patrzymy gdzie jest ciut ładniej niż w pozostałych miejscach, ale nadziei na brak deszczu nie ma. No cóż - czas więc wejść pod ziemię! Wybieramy Jaskinie Szkocjańskie po wieeelu rekomendacjach w sieci (16 eur). Ale, że jakoś nam się nie spieszy - najpierw śniadanie! Zasiedzieliśmy się trochę, ale serdecznie tę śniadaniownię polecam: Le petit cafe. Ogólnie kelnerzy w Słowenii, zauważamy, są powolni, a przynajmniej na takich trafiamy. A że w prawie każdym przypadku musimy czekać długo na wszystko - to chyba narodowa cecha!
:D
Przy kasie przy jaskiniach okazuje się, że mamy szczęście - nie sprawdzaliśmy wcześniej godzin rozpoczęcia wycieczek (wszyscy wybierają opcję z przewodnikiem), a takich w ciągu dnia w maju jest zaledwie cztery: o 10:00, 12:00, 13:00 i 15:30. Nasza wycieczka rusza za 10 minut. Obłożenie niezłe, ok 40 osób. Narodowości: bardzo różne.
W jaskiniach nie można robić absolutnie zdjęć, nawet bez flasha. Ja po kryjomu zrobiłam kilka, oto co mi z tego wyszło moim cudownym sprzętem za 269 zł
:D
Przeczytałam jednym tchem:) Najbardziej podobał mi się dzień 5 - Bled & spółka, zwłaszcza zdjęcia, a bez wątpienia najlepsze ujęcia z wąwozu Vintgar. Z pewnością będzie to też dla mnie inspiracja. Tylko teraz trafić taką Szaloną Środę;)
Pogoda niedługo ze słonecznej zamienia się w pochmurną, a po drodze okazuje się, że mogliśmy zaparkować co najmniej 1 km bliżej, a gdybyśmy duużo bardziej dokładnie zbadali okolice, moglibyśmy podjechać z innej strony na parking i skrócić sobie wędrówkę o połowę :D
Tacy z nas górscy piechurzy.
GPS w telefonie non-stop zanika, więc papierowa mapa się przydała. Szlaki są świetnie oznaczone, choć nigdzie na tabliczkach nie widzimy „naszej” góry.
Właśnie oglądam Gonciarza, gdy był w Bieszczadach, i muszę przyznać, że tak właśnie, jak Bieszczady, wygląda nie tylko ten szlak, ale i cały ten kraj :D tylko zamiast mleczy tutaj mamy szarotki, zawilce i krokusiki <3
Po dwóch godzinach (z kilkoma krótkimi przerwami) dochodzimy do małego schroniska, po drodze turystów niewielu, wszyscy wracający! (faktycznie - maszerować zaczęliśmy dopiero w południe…), zaczepia nas Szwed lub Niemiec, rosły niczym dąb, ubrany oczywiście w najnowocześniejsze górskie ubrania i sugeruje, by przed pójściem zarejestrować się w schronisku na wszelki wypadek. Pokazuje na „naszą” górę i mówi: you can go there but it’s very steep. Rzeczywiście, nasza góra z bliska wygląda praktycznie jak pionowa ścianka :D Jesteśmy oboje nieco zmęczeni, a dawno zaszło słońce i robi się zimniej, około 10 stopni. Wchodzimy więc do schroniska wielkości mojego salonu - po wodę oraz po coś ciepłego do zjedzenia. 6 eur za talerz zupy! Nikt z obecnych 8 osób nie mówi słowa w innym języku niż słoweński :D
Rezygnujemy z niebezpiecznego podejścia, ale chyba i tak było wystarczająco ładnie ;) Sprawdziłam potem, że jeśli chodzi o wysokość - zrobiliśmy połowę. Co oznacza, że nasza kondycja jest marna, na max 500 metrów wzniesienia :D
Na szlaku spędzamy 5 h, ciut za cienko ubrani - przecież miało być 20 stopni i słońce :D :D :D a ja marzę o McDonaldzie i wieczorem to marne marzenie spełniamy…
Dzień 5 - Perełki Słowenii (Bled & spółka)
Dziś pędzimy na północ od Lublany, by zwiedzić to, z czego Słowenia jest najbardziej znana - Triglavski park narodowy, a raczej kilka jego punktów. Najpierw zaglądamy do miejscowości Radovljica. Przed wjazdem widzimy wielki sklep Spar, więc decydujemy się na zrobienie większych zakupów z pamiątkami (czyt.: winami :D ) okazuje się jednak, że Słoweńcy szanują swój czas. Jest niedziela, godzina 13:00 - sklep jest zamknięty! Obok razem z nami jak niepyszna całuje klamkę grupa Czechów. W Radovljicy wrażeń życia się nie uświadczy, ale uroku temu miasteczku odmówić nie można!
K. Średnio się przygotował na ten wyjazd jeśli chodzi o to, co zobaczyć. Zajrzał na naszą wspólną mapę, stwierdził, że „pozaznaczałam już wszystko co możliwe” i rzadko wiedział co gdzie jest i co warto zwiedzić. Nie miał więc pojęcia np. o pięknym wąwozie Vintgar, gdzie kierujemy następne kroki. Bilet wstępu 5 euro. Długość zwiedzania: ok. 2 km w jedną stronę po drewnianych kładkach i mostkach, zakończona imponującym wodospadem. Zostajemy powaleni obfitością odcieni zieleni. Tak jak na Jurze, tylko 10x bardziej :D
Muszę przyznać, że wybór zdjęć z tego dnia, a przede wszystkim z Wąwozu nastręczył mi najwięcej trudności! Każde ujęcie mi się tu podoba! Dlatego załączam może za dużo - trudno!
Po tych zielonych dwóch godzinach: czas na jezioro Bled! Nad którym… nie zatrzymujemy się.
To znaczy zatrzymujemy się, od strony zamku w Bledzie, na pizzę. Ta pizza była drugą moją najlepszą pizzą w życiu, jaką jadłam, więc naprawdę polecam! (pizzeria Rustika)
Przy pizzy pokazuję K., że fajnie by było pojechać „drogą 50 zakrętów” przy granicy z Włochami. Jednak K. przypomina, że przecież nasz samochód to kosiarka oprawiona ciut ładniejszym metalem: 1200 kg samochodu i wygląd może i robią masywniejsze wrażenie niż powinny, ponieważ w środku mamy… 898 cm silnika oraz 89 koni! :D Więc niestety nie - alpejskie zakręty i ostre podjazdy pozostaną dla nas do zrealizowania następnym razem.
Przejeżdżamy obok jeziora, oczywiście tak, podoba nam się, ale chcemy jechać dalej zobaczyć nieodległe jezioro Bohinj. Które akurat daje się podziwiać przy pięknym słońcu…
A skoro już Bohinj - to jedziemy również do wodospadów Savica!
Dojazd dogodny, bilet wstępu: 3 eur. Do przejścia: 550 schodów! Po drodze widoki na dolinę
podszedł do mnie i wołał o jedzenie!
To był najlepszy, najbardziej zielony dzień. Do Słowenii właśnie po to powinno się przyjeżdżać, by pozachwycać się zielenią w połączeniu z jeziorami i górami. Jak nasze Mazury, Jura i Tatry w jednym :D
Jest niedziela, więc cały weekend nie musieliśmy płacić za parking w Lublanie. A przecież mieszkamy praktycznie w centrum, więc oczywistą jest opłata za postój. Poprzedniego dnia zapytaliśmy się kelnera z pobliskiej restauracji jak to jest z tym parkowaniem. Mówi, że przy rzece bliżej centrum parkować nie wolno (mieszkańcy mogą, mają specjalne pozwolenia i wyznaczone strefy) i że jest bardzo drogo. A żeby nie płacić, trzeba „wstać o siódmej rano i przeparkować samochód”. No zabawne! Biorę to za jakże wyrafinowany żart na przypadkowym turyście.
Jednakowoż…
Podchodzimy do parkomatu, jest niedziela ok. godz. 20:00, a maszyna nie przyjmuje od nas pieniędzy‼! Podajnik monet jest zablokowany i już! I co się okazało? By zapłacić za parking strefowy trzeba… każdego dnia wstać przed siódmą rano, by wrzucić odpowiednią ilość monet do momentu wyjechania :D :D :D No cóż za absurd! :D (alternatywą jest wcześniejsze załatwienie sobie tzw. karty Urbana, więc jeśli ktoś jedzie samochodem do centrum Lublany bez zapewnionego miejsca, warto wcześniej zgłębić temat)
Dziękuję Ci Warszawo i dziękuję warszawskim urzędnikom, że tutaj można uiścić opłatę poprzedniego dnia!
Ciągniemy więc słomki: w poniedziałek, wtorek i środę chodzimy na zmianę wstając o 6:45, by zapłacić za parkowanie…Dzień 6 - Jaskinia!
Dziś na ładną pogodę w całym kraju nie ma co liczyć. Patrzymy gdzie jest ciut ładniej niż w pozostałych miejscach, ale nadziei na brak deszczu nie ma. No cóż - czas więc wejść pod ziemię! Wybieramy Jaskinie Szkocjańskie po wieeelu rekomendacjach w sieci (16 eur).
Ale, że jakoś nam się nie spieszy - najpierw śniadanie! Zasiedzieliśmy się trochę, ale serdecznie tę śniadaniownię polecam: Le petit cafe. Ogólnie kelnerzy w Słowenii, zauważamy, są powolni, a przynajmniej na takich trafiamy. A że w prawie każdym przypadku musimy czekać długo na wszystko - to chyba narodowa cecha! :D
Przy kasie przy jaskiniach okazuje się, że mamy szczęście - nie sprawdzaliśmy wcześniej godzin rozpoczęcia wycieczek (wszyscy wybierają opcję z przewodnikiem), a takich w ciągu dnia w maju jest zaledwie cztery: o 10:00, 12:00, 13:00 i 15:30. Nasza wycieczka rusza za 10 minut. Obłożenie niezłe, ok 40 osób. Narodowości: bardzo różne.
W jaskiniach nie można robić absolutnie zdjęć, nawet bez flasha. Ja po kryjomu zrobiłam kilka, oto co mi z tego wyszło moim cudownym sprzętem za 269 zł :D