Miała być Lizbona, Sintra i Cabo da Roca, czyli moja krótka, majowa, portugalska wyprawa, ale po ostatnim spotkaniu Fly4free Wrocław pomyślałam o Maladze – relację dedykuję dla @goldziak.
W Maladze spędziłam w sumie około 4 tygodnie w latach 2014 i 2015. Był to mój pierwszy, tak długi lot samolotem, co, na początku moich podniebnych podróży, było nie lada wyzwaniem. Polały się hektolitry wina, również na pokładzie Ryanaira, a to skutecznie uszczupliło budżet na pierwszy dwutygodniowy pobyt. Ale nie o moim strachu przed lataniem miałam pisać. Relacja będzie połączeniem tego, co zwiedziliśmy, zobaczyliśmy, przeżyliśmy i polecamy w ciągu tych dwóch pobytów. I tego, co kochamy w tym miejscu i dlaczego tam jeszcze wrócimy!
CZĘŚĆ I: Malaga w 2014 r.
Bilety z Wrocławia do Malagi kosztowały mnie 270 zł za osobę i już nigdy nie były tak tanie, jak wtedy – przynajmniej sama tańszych nie widziałam [stąd pomysł żeby w 2015 roku pierwsze polecieć do Barcelony, a dopiero stamtąd, po tanioszce, do Malagi]. Ale największym hitem tego wyjazdu był nocleg, jeszcze z pamiętnego AirBnB, gdzie wynajęliśmy pokój na dwa tygodnie u pewnego Hiszpana za 276 zł [tak, w cenie biletu!], a ostatecznie mieszkaliśmy w 3 pokojowym mieszkaniu, przez całe dwa tygodnie sami. Może przesądziła o tym pora naszego wyjazdu – zawitaliśmy bowiem do Malagi w maju, przed sezonem i to było najlepszym, co nas spotkało. Oczywiście nie obyło się bez niebezpiecznego nagromadzenia zbyt dużej ilości Polaków w jednym miejscu, dlatego nie polecam, dla bezpieczeństwa, zwiedzać ruin fortecy La Alcazaba w niedzielę po godzinie 14:00, kiedy wejście na ten zabytek jest darmowe. Nie zrozumcie mnie źle, jestem lokalną patriotką, tyle, że wyjeżdżam za granicę żeby trochę od tego wszystkiego odpocząć, od języka polskiego między innymi też, a już na pewno od „kurew” i tym podobnych.
Wróćmy do początku opowieści. W Maladze w maju wszystko kwitło, więc to co zobaczyliśmy po wyjściu z autobusu, który dowiózł nas z lotniska [Line A, 3 euro] do Parku Paseo del Parque, przerosło nasze najśmielsze oczekiwania. Zieleń palm, zapach drzew i kwiatów, morska bryza. Żyć nie umierać
:)
Z racji, że w Maladze, od wielu lat mieszka moja dobra przyjaciółka, wszystko mieliśmy z góry zaplanowane, zwiedzając miasto z osobą, która zna je już prawie jak własną kieszeń. Nie ma nic lepszego niż odkrywanie uroków miasta z przewodnikiem, który okazuje się Twoją najlepszą koleżanką. Przez całe dwa tygodnie wydaliśmy na dwie osoby ok. 200 euro [chociaż, może to dlatego, że tylko tyle mieliśmy ze sobą?
:)]
Zwiedzone miejsca pokrótce:
Castillo de Gibralfaro – Zamek króluje nad miastem, a z jego murów roztacza się najpiękniejsza panorama na malagijskie wybrzeże jaką miałam okazje oglądać. Zwłaszcza przy zachodzie słońca. Wejście: 9:00 – 20:00; 2,20 euro bilet normalny; darmowo po 14:00 w niedziele Ps. Polecam wejść na wzgórze dwa razy, z dwóch różnych stron. Oby dwie trasy zaznaczyłam na mapkach poniżej – trasa dłuższa to niezbyt wymagające, przyjemne wejście w ciszy i spokoju w „lesie”, rzadko uczęszczana. Trasa krótsza to główna trasa spacerowa od strony miasta, dużo ludzi, dużo schodów i dużo przewyższenia
:)
La Alcazaba – piękne pozostałości po fortecy, która łączy w sobie zarówno trochę stylu rzymskiego, arabskiego, jak i ostatecznie hiszpańskiego. Wejście: 9:00 – 20:00; 2,20 euro – darmowo po 14:00 w każdą niedzielę. Dla chętnych bilet łączony Alcazaba + Gibralfaro = 3,55 euro
Teatro Romano – ruiny rzymskiego teatru miejskiego leżące u stóp Alcazaby. Warto wejść choćby żeby poczuć wielokulturowość, jaka panuje w tym mieście. Wejście: 10:00 – 18:00, w niedziele do 16:00, poniedziałki zamknięte. Atrakcja darmowa.
Santa Iglesia Catedral Basílica de la Encarnación – największa katedra w mieście, nie sposób nie zauważyć wieży, która góruje nad innymi budynkami. Piękny przykład renesansowej budowli z absolutnym pomieszaniem stylu gotyckiego i barkowego. Wejście: poniedziałek – sobota 10:00 – 18:00; koszt 5 euro.
Mercado Central de Atarazanas – jak chcecie dobrze zjeść i tanio, to znam idealne miejsce, ukryte pośród wąskich uliczek i wysokich kamienic. Sprzedawcy wręcz wciskają jedzenie do spróbowania, a tyle oliwek ile tam widziałam, to nie zobaczyłam już nigdy. Do wyboru, do koloru. Ale jedno jest pewne – najlepsze oliwki w mieście.
Plaże – plaże Malagi to chyba jedyny minus tego miejsca. Są „brudne”, nie tyle zaśmiecone, ale zwyczajnie brudne. Podobno „piasek” użyty do odnawiania plaż był zbierany podczas budowy dróg i autostrad, stąd jego brudny, szary kolor. Warto wypożyczyć leżak 4 euro za dzień – nie brudzimy ręczników, a leżąc pod parasolem oszczędzimy sobie również spalenia słońcem, które dogrzewa nawet patrząc na nas zza chmur.
Katamaran – innym środkiem transportu morskiego w Maladze nie płynęłam, ale katamaran i rejs po wybrzeżu stał się punktem obowiązkowym i wrócimy do niego znowu w 2015 roku. Kosztów niestety nie pamiętam, ale oprócz ponad godzinnego rejsu po zatoce i wybrzeżu, w cenie był jeszcze drink i pół godziny kąpieli wodnej na drugim końcu Malagi, w jednej z ładniejszych zatok w tym miejscu. Statkiem płynął już chyba każdy, katamaranem może nie wszyscy. Polecam
:)
La Concepcion Jardin Botanico Historico de Malaga - ogród botaniczny oddalony nieznacznie od centrum miasta. Dojechać można autobusem nr 2 / bilet 1,30 euro lub oczywiście samochodem. Otwarty 9:30 – 20:30, koszt 4,20 euro – ale warto schować się od upału w tak pięknych okolicznościach przyrody. A tam znowu, pomieszanie z poplątaniem – tu greckie budowle, tu arabskie portyki i hiszpańskie palmy.
Museo del Vino – 10:00 do 17:00 w tygodniu, w soboty do 14:00; koszt 5 euro w tym degustacja dwóch typowych dla Malagi win a pobliskich winiarni. Niestety samo muzeum jest [a przynajmniej wtedy było] w całości opisane po hiszpańsku, ale degustacja wina i tak zrobiła swoje. W końcu nie trzeba znać hiszpańskiego żeby się napić dobrego wina
:)
Plaza de toros, Corrida – to chyba jedyna atrakcja, chociaż ciężko to nazwać atrakcją, której nie zwiedzałam. Nie bawi mnie znęcanie się nad zwierzętami, ale sam budynek z zewnątrz robi wrażenie. Wnętrze i niestety same walki byków w sezonie widać m.in. z Zamku Gibralfaro. Ale jak mówiłam, nic ciekawego.
Na koniec relacji podsumowującej wyprawę z 2014 roku chciałabym powiedzieć słów kilka o jedzeniu – nie dość, że jest tanio, to jeszcze jest dobrze. Do tych samych miejsc wrócimy podczas kolejnej podróży.
Canadu – kuchnia wegetariańska na Plaza de la Merced. Lubię mięso, ale nigdy wcześnie ani później nie jadłam tak dobrego jedzenia bez jego dodatku. Ogromnie polecam. Również wszystkie inne kawiarnie i restauracje na tym placu, które oferują m.in. świetne zestawy śniadaniowe z tzw. PITUFOS [koniecznie do spróbowania w Maladze!]. https://www.google.pl/maps/place/Ca%C3% ... -4.4168164
Tragatapas – i znowu tanio, a dobrze. Bar serwujący tapas, możecie sobie wybrać kilka pozycji i kubełek dobrego, zimnego San Miguel za jakieś drobne. Mnie urzekła Tortilla – prawdziwa, malagijska tortilla, czyli placek z… ziemniaków! https://www.google.pl/maps/place/Tragat ... -4.4206017
Casa Aranda – najlepsze, uwierzcie mi, najbardziej smaczne i wyjątkowe churrosy jakie jadłam w Hiszpanii!! Kawiarnia od pokoleń – jakość na jakościami i wszystko jakość. https://www.google.pl/maps/place/Casa+A ... 4d-4.42325
I na koniec ziemniak ze "wszystkim"
:)
Smacznego
:)
C.D.N.
@Antares to było głównie dla jego żony, ale ciiii!!! Koniecznie planuj w maju, inaczej kolorków nie będzie
:(
Część II: 2015 r. - Kaśka, tym razem dla Ciebie
:)
W Maladze zakochałam się już pierwszego wejrzenia, dokładnie w maju 2014 roku, o czym wspominałam już wyżej. Nie mówiąc już o tym, że była mi tak bliska sercu dzięki Ewelinie, która zresztą do dnia dzisiejszego mieszka w tym małym raju. Nic dziwnego, że rok później robiłam co mogłam, żeby powtórzyć wyjazd. Ale było to niezwykle trudne. Pamiętam jak dziś, jak śledziłam wszystkie tanie loty i codziennie sama sprawdzałam połączenia do Malagi z Wrocławia, ale ceny były horrendalne. Pewnego kwietniowego dnia trafiła się okazja z Katowic do Barcelony, gdzie w sumie też jeszcze mnie nie było, postanowiliśmy więc połączyć przyjemne z pożytecznym. Okazało się, że loty lokalne po Hiszpanii są o wiele tańsze i dolot do Malagi kosztował bodajże 14,99 euro. W ten oto szczęśliwy sposób udało się zaplanować kolejną hiszpańską podróż. O Barcelonie będzie kiedy indziej, a uwierzcie – też mam sporo do pokazania
:)
23 czerwca 2015 roku spakowaliśmy więc swoje manatki i pojechaliśmy do Katowic, spędziliśmy tydzień w stolicy Katalonii i udaliśmy się w dalszą lotniczą podróż do Andaluzji. Wszystkie te miejsca, które znałam z zeszłego roku, nic się nie zmieniły. Wysiadając z autobusu A z lotniska czułam się dokładnie jak rok wcześniej, jakby czas się zatrzymał. To uczucie, jakbym była tam wczoraj, na pewno jest wam świetne znane. A przynajmniej tym osobom, które jak ja, z sentymentu, lubią wracać w te same miejsca. Właśnie to uczucie spowodowało, że wróciłam do Rzymu, wróciłam do Paryża, wróciłam i ciągle wracam do Pragi, wróciłam też do Malagi, a w przyszłości koniecznie chcę wrócić do Amsterdamu, Irlandii czy Toskanii. Inni pewnie powiedzą, że świat jest tak duży a czasu tak mało, że szkoda go marnować na wracanie do tych samych miejsc. Ale czemu nie, skoro tam jest tak dobrze?!
Dzisiejszą relacją wracam więc w te same miejsca, ale jakże inaczej odebrane niż rok wcześniej. Człowiek coś już przeżył, coś już zobaczył i po swoich doświadczeniach z 2014 roku wiedziałam, gdzie iść, gdzie nie iść, kiedy, za ile i o której. Odwiedziliśmy ponownie w ten sposób Gibralfaro, na które wejdziemy w ciągu tego pobytu jeszcze trzy razy, knajpę Tragatapas, o której wspominałam w poprzednim poście czy jeszcze raz skorzystaliśmy z rejsu katamaranem po ukochanym wybrzeżu. Ale przyszedł czas też na pewne nowości.
Pierwszą z nich był TARAS. Ewelina, czyli moja przyjaciółka, zamieszkała przez ten rok w najpiękniejszym miejscu jakie można sobie było wyobrazić – w przestronnym, ale przytulnym mieszkaniu na poddaszu z wielkim tarasem. A ten widok? Przyznajcie sami. Na tarasie przywitał nas obłędny zapach kwiatów, gorące, świeżo zerwane z drzewka pomidorki i schłodzone gazpacho autorstwa gospodyni. I te zachody słońca, i te grille z przyjaciółmi czy serwowane wegańskie [sic!] jedzenie. Niezapomniane przeżycie dla ciała i duszy
:)
Następną atrakcją, którą było nam dane zakosztować było drinkowanie i wieczór spędzony na dachu AC Hotel by Marriott Malaga Palacio. Niby przeznaczony tylko dla klientów hotelu, ale jednak przemiły lokaj otwiera drzwi każdemu chętnemu, który pod nie podejdzie, bez pytania, za to z ogromnym uśmiechem na twarzy. Ten punkt widokowy, zaraz obok malagijskiej Katedry, również zrobił na mnie gigantyczne wrażenie, zwłaszcza o zachodzie słońca. I nic tak nie smakuje jak Mojito wypite nad basenem, na dachu ekskluzywnego hotelu z bliskimi.
Kolejne dni upłynęły pod znakiem częstych degustacji napojów wyskokowych i poznawania nowych, interesujących miejsc w mieście. Żałuję tylko, że nie wróciliśmy do kawiarni serwującej churrosy – próbowaliśmy innych w Barcelonie, ale nic nie smakowało tak samo.
Tym razem nie skończyło się jednak tylko na Maladze. Przyjaciele zabrali nas w podróż Mini Coperem wersja cabrio do pobliskich miasteczek. W tym miejscu chciałabym zaznaczyć, że wbrew temu jak fajne cabrio może być, na pewno nie jest wskazane jechać w nim z tyłu z rozpuszczonymi włosami. Co to, to nie. W trakcie tej podróży dotarliśmy m.in. do Marbelli skąd już o krok do Gibraltaru, ale że wieczór nieubłaganie się zbliżał, postanowiliśmy tylko przejść ekskluzywnym portem i zatoką po okolicy i spojrzeć jedynie w kierunku zachodzącego słońca. A właściwie to w kierunku wyłaniającej się z mgły w oddali Afryki – TAK, zobaczyłam maleńki fragment czarnego lądu!! Kiedyś na pewno dojadę dalej. PS. Marbella jest.... cóż... „wyjątkowa”
Ostatnia wycieczka, o której chciałabym wspomnieć to Nerja. Klimatyczne, nadmorskie miasteczko, całe w bieli. I najbardziej znany „Balkon Europy”, ale moje zdjęcia nie oddają niestety uroku miejscowości. Naszym celem nie było tyle zwiedzanie, co zanurzenie stóp w tej krystalicznie niebieskiej i czystej wodzie, więc od razu skierowaliśmy się w stronę podbalkonowej plaży, po prawej stronie – czyli po stronie mniej uczęszczanej przez turystów. Mniej uczęszczanej może dlatego, że zaraz obok niewielkiej plaży leżaki ma ułożone pobliski hotel, ale trochę skrawka plaży dla nas też się znalazło. Co to była za kąpiel, co za przeżycie. Z winem, pośród skał, w przyjemnie ciepłej wodzie. Warto było jechać ponad 1,5h miejskim autobusem żeby się tu dostać Jednak mając samochód – nie widzę większego problemu.
Eeeeeeeeeee.... @goldziak. takie względy??? @jolkah Fajne miejsce, na pewno skorzystam przy planowaniu swojego wypadu. Mam nadzieję, że już w 2018.
;) Te niebieskie drzewka są czaderskie!
jolkah napisał: uwierzcie – też mam sporo do pokazania
:) Ledwo zaczyna posta, a już grozi...
:lol: Zatem: tak, przyznaję, taras super (nie chciałabym oberwać na następnym spotkaniu).
:mrgreen:
Cześć :) wybieram się z moją córką do Malagi teraz w maju ;) chciałabym zapytać o kilka rzeczy, bo trochę tak spontanicznie zarezerwowałam lot i zaczynam mieć obawy ;) czy mogłabym proszę skontaktować się z Tobą jakoś mailowo albo na komunikatorze jakimś, a nie tutaj na forum... :) Pozdrawiam. Monika Z
sewantis...pisz na forum. Sporo osób w tym także ja niedawno było kolejny już raz w tym pięknym mieście więc zapewne chętnie podpowiedzą lub odpowiedzą na Twoje pytania. Bez obaw
:P
:P
:P
Super relacja. Zdjęcia rzeczywiście zachęcają do odwiedzin! Był kotuś może w 2018? Jak to cenowo wychodzi? Lepiej noclegu szukać na miejscu - czy może lepiej zarezerwować hotel online? (loty widzę z Krakowa, są a urlopowy kwiecień niedługo).
Na Bookingu trafiłem prawdziwe rodzynki(apartamenty w samym centrum) po naprawdę ciekawych cenach. Oczywiście okres przed lub po sezonowy i nie weekend . Oferta noclegów w Maladze jest przeogromna i każdy znajdzie cos dla siebie. Uwielbiam Malagę pomimo tego co inni o tym miescie sądzą. Z gustami się nie dyskutuje
:mrgreen:
:mrgreen:
:mrgreen:
Mój pobyt w Maladze trwał ponad 2 tygodnie, więc też celowałem w apartament. W samym centrum, na ostatnim piętrze, z tarasem i grillem na dachu
:D Wyszedł znacznie taniej w stosunku do hotelu, ale samemu trzeba prać i sprzątać
;)
W Maladze spędziłam w sumie około 4 tygodnie w latach 2014 i 2015. Był to mój pierwszy, tak długi lot samolotem, co, na początku moich podniebnych podróży, było nie lada wyzwaniem. Polały się hektolitry wina, również na pokładzie Ryanaira, a to skutecznie uszczupliło budżet na pierwszy dwutygodniowy pobyt. Ale nie o moim strachu przed lataniem miałam pisać.
Relacja będzie połączeniem tego, co zwiedziliśmy, zobaczyliśmy, przeżyliśmy i polecamy w ciągu tych dwóch pobytów. I tego, co kochamy w tym miejscu i dlaczego tam jeszcze wrócimy!
CZĘŚĆ I: Malaga w 2014 r.
Bilety z Wrocławia do Malagi kosztowały mnie 270 zł za osobę i już nigdy nie były tak tanie, jak wtedy – przynajmniej sama tańszych nie widziałam [stąd pomysł żeby w 2015 roku pierwsze polecieć do Barcelony, a dopiero stamtąd, po tanioszce, do Malagi]. Ale największym hitem tego wyjazdu był nocleg, jeszcze z pamiętnego AirBnB, gdzie wynajęliśmy pokój na dwa tygodnie u pewnego Hiszpana za 276 zł [tak, w cenie biletu!], a ostatecznie mieszkaliśmy w 3 pokojowym mieszkaniu, przez całe dwa tygodnie sami. Może przesądziła o tym pora naszego wyjazdu – zawitaliśmy bowiem do Malagi w maju, przed sezonem i to było najlepszym, co nas spotkało.
Oczywiście nie obyło się bez niebezpiecznego nagromadzenia zbyt dużej ilości Polaków w jednym miejscu, dlatego nie polecam, dla bezpieczeństwa, zwiedzać ruin fortecy La Alcazaba w niedzielę po godzinie 14:00, kiedy wejście na ten zabytek jest darmowe. Nie zrozumcie mnie źle, jestem lokalną patriotką, tyle, że wyjeżdżam za granicę żeby trochę od tego wszystkiego odpocząć, od języka polskiego między innymi też, a już na pewno od „kurew” i tym podobnych.
Wróćmy do początku opowieści. W Maladze w maju wszystko kwitło, więc to co zobaczyliśmy po wyjściu z autobusu, który dowiózł nas z lotniska [Line A, 3 euro] do Parku Paseo del Parque, przerosło nasze najśmielsze oczekiwania. Zieleń palm, zapach drzew i kwiatów, morska bryza. Żyć nie umierać :)
Z racji, że w Maladze, od wielu lat mieszka moja dobra przyjaciółka, wszystko mieliśmy z góry zaplanowane, zwiedzając miasto z osobą, która zna je już prawie jak własną kieszeń. Nie ma nic lepszego niż odkrywanie uroków miasta z przewodnikiem, który okazuje się Twoją najlepszą koleżanką. Przez całe dwa tygodnie wydaliśmy na dwie osoby ok. 200 euro [chociaż, może to dlatego, że tylko tyle mieliśmy ze sobą? :)]
Zwiedzone miejsca pokrótce:
Castillo de Gibralfaro – Zamek króluje nad miastem, a z jego murów roztacza się najpiękniejsza panorama na malagijskie wybrzeże jaką miałam okazje oglądać. Zwłaszcza przy zachodzie słońca.
Wejście: 9:00 – 20:00; 2,20 euro bilet normalny; darmowo po 14:00 w niedziele
Ps. Polecam wejść na wzgórze dwa razy, z dwóch różnych stron. Oby dwie trasy zaznaczyłam na mapkach poniżej – trasa dłuższa to niezbyt wymagające, przyjemne wejście w ciszy i spokoju w „lesie”, rzadko uczęszczana. Trasa krótsza to główna trasa spacerowa od strony miasta, dużo ludzi, dużo schodów i dużo przewyższenia :)
La Alcazaba – piękne pozostałości po fortecy, która łączy w sobie zarówno trochę stylu rzymskiego, arabskiego, jak i ostatecznie hiszpańskiego.
Wejście: 9:00 – 20:00; 2,20 euro – darmowo po 14:00 w każdą niedzielę. Dla chętnych bilet łączony Alcazaba + Gibralfaro = 3,55 euro
Teatro Romano – ruiny rzymskiego teatru miejskiego leżące u stóp Alcazaby. Warto wejść choćby żeby poczuć wielokulturowość, jaka panuje w tym mieście.
Wejście: 10:00 – 18:00, w niedziele do 16:00, poniedziałki zamknięte. Atrakcja darmowa.
Santa Iglesia Catedral Basílica de la Encarnación – największa katedra w mieście, nie sposób nie zauważyć wieży, która góruje nad innymi budynkami. Piękny przykład renesansowej budowli z absolutnym pomieszaniem stylu gotyckiego i barkowego.
Wejście: poniedziałek – sobota 10:00 – 18:00; koszt 5 euro.
Mercado Central de Atarazanas – jak chcecie dobrze zjeść i tanio, to znam idealne miejsce, ukryte pośród wąskich uliczek i wysokich kamienic. Sprzedawcy wręcz wciskają jedzenie do spróbowania, a tyle oliwek ile tam widziałam, to nie zobaczyłam już nigdy. Do wyboru, do koloru. Ale jedno jest pewne – najlepsze oliwki w mieście.
Plaże – plaże Malagi to chyba jedyny minus tego miejsca. Są „brudne”, nie tyle zaśmiecone, ale zwyczajnie brudne. Podobno „piasek” użyty do odnawiania plaż był zbierany podczas budowy dróg i autostrad, stąd jego brudny, szary kolor. Warto wypożyczyć leżak 4 euro za dzień – nie brudzimy ręczników, a leżąc pod parasolem oszczędzimy sobie również spalenia słońcem, które dogrzewa nawet patrząc na nas zza chmur.
Katamaran – innym środkiem transportu morskiego w Maladze nie płynęłam, ale katamaran i rejs po wybrzeżu stał się punktem obowiązkowym i wrócimy do niego znowu w 2015 roku. Kosztów niestety nie pamiętam, ale oprócz ponad godzinnego rejsu po zatoce i wybrzeżu, w cenie był jeszcze drink i pół godziny kąpieli wodnej na drugim końcu Malagi, w jednej z ładniejszych zatok w tym miejscu. Statkiem płynął już chyba każdy, katamaranem może nie wszyscy. Polecam :)
La Concepcion Jardin Botanico Historico de Malaga - ogród botaniczny oddalony nieznacznie od centrum miasta. Dojechać można autobusem nr 2 / bilet 1,30 euro lub oczywiście samochodem. Otwarty 9:30 – 20:30, koszt 4,20 euro – ale warto schować się od upału w tak pięknych okolicznościach przyrody. A tam znowu, pomieszanie z poplątaniem – tu greckie budowle, tu arabskie portyki i hiszpańskie palmy.
Museo del Vino – 10:00 do 17:00 w tygodniu, w soboty do 14:00; koszt 5 euro w tym degustacja dwóch typowych dla Malagi win a pobliskich winiarni. Niestety samo muzeum jest [a przynajmniej wtedy było] w całości opisane po hiszpańsku, ale degustacja wina i tak zrobiła swoje. W końcu nie trzeba znać hiszpańskiego żeby się napić dobrego wina :)
Plaza de toros, Corrida – to chyba jedyna atrakcja, chociaż ciężko to nazwać atrakcją, której nie zwiedzałam. Nie bawi mnie znęcanie się nad zwierzętami, ale sam budynek z zewnątrz robi wrażenie. Wnętrze i niestety same walki byków w sezonie widać m.in. z Zamku Gibralfaro. Ale jak mówiłam, nic ciekawego.
Na koniec relacji podsumowującej wyprawę z 2014 roku chciałabym powiedzieć słów kilka o jedzeniu – nie dość, że jest tanio, to jeszcze jest dobrze. Do tych samych miejsc wrócimy podczas kolejnej podróży.
Canadu – kuchnia wegetariańska na Plaza de la Merced. Lubię mięso, ale nigdy wcześnie ani później nie jadłam tak dobrego jedzenia bez jego dodatku. Ogromnie polecam. Również wszystkie inne kawiarnie i restauracje na tym placu, które oferują m.in. świetne zestawy śniadaniowe z tzw. PITUFOS [koniecznie do spróbowania w Maladze!].
https://www.google.pl/maps/place/Ca%C3% ... -4.4168164
Tragatapas – i znowu tanio, a dobrze. Bar serwujący tapas, możecie sobie wybrać kilka pozycji i kubełek dobrego, zimnego San Miguel za jakieś drobne. Mnie urzekła Tortilla – prawdziwa, malagijska tortilla, czyli placek z… ziemniaków!
https://www.google.pl/maps/place/Tragat ... -4.4206017
Casa Aranda – najlepsze, uwierzcie mi, najbardziej smaczne i wyjątkowe churrosy jakie jadłam w Hiszpanii!! Kawiarnia od pokoleń – jakość na jakościami i wszystko jakość.
https://www.google.pl/maps/place/Casa+A ... 4d-4.42325
I na koniec ziemniak ze "wszystkim" :)
Smacznego :)
C.D.N.
@Antares to było głównie dla jego żony, ale ciiii!!! Koniecznie planuj w maju, inaczej kolorków nie będzie :(
Część II: 2015 r. - Kaśka, tym razem dla Ciebie :)
W Maladze zakochałam się już pierwszego wejrzenia, dokładnie w maju 2014 roku, o czym wspominałam już wyżej. Nie mówiąc już o tym, że była mi tak bliska sercu dzięki Ewelinie, która zresztą do dnia dzisiejszego mieszka w tym małym raju. Nic dziwnego, że rok później robiłam co mogłam, żeby powtórzyć wyjazd. Ale było to niezwykle trudne. Pamiętam jak dziś, jak śledziłam wszystkie tanie loty i codziennie sama sprawdzałam połączenia do Malagi z Wrocławia, ale ceny były horrendalne. Pewnego kwietniowego dnia trafiła się okazja z Katowic do Barcelony, gdzie w sumie też jeszcze mnie nie było, postanowiliśmy więc połączyć przyjemne z pożytecznym. Okazało się, że loty lokalne po Hiszpanii są o wiele tańsze i dolot do Malagi kosztował bodajże 14,99 euro. W ten oto szczęśliwy sposób udało się zaplanować kolejną hiszpańską podróż. O Barcelonie będzie kiedy indziej, a uwierzcie – też mam sporo do pokazania :)
23 czerwca 2015 roku spakowaliśmy więc swoje manatki i pojechaliśmy do Katowic, spędziliśmy tydzień w stolicy Katalonii i udaliśmy się w dalszą lotniczą podróż do Andaluzji. Wszystkie te miejsca, które znałam z zeszłego roku, nic się nie zmieniły. Wysiadając z autobusu A z lotniska czułam się dokładnie jak rok wcześniej, jakby czas się zatrzymał. To uczucie, jakbym była tam wczoraj, na pewno jest wam świetne znane. A przynajmniej tym osobom, które jak ja, z sentymentu, lubią wracać w te same miejsca. Właśnie to uczucie spowodowało, że wróciłam do Rzymu, wróciłam do Paryża, wróciłam i ciągle wracam do Pragi, wróciłam też do Malagi, a w przyszłości koniecznie chcę wrócić do Amsterdamu, Irlandii czy Toskanii. Inni pewnie powiedzą, że świat jest tak duży a czasu tak mało, że szkoda go marnować na wracanie do tych samych miejsc. Ale czemu nie, skoro tam jest tak dobrze?!
Dzisiejszą relacją wracam więc w te same miejsca, ale jakże inaczej odebrane niż rok wcześniej. Człowiek coś już przeżył, coś już zobaczył i po swoich doświadczeniach z 2014 roku wiedziałam, gdzie iść, gdzie nie iść, kiedy, za ile i o której.
Odwiedziliśmy ponownie w ten sposób Gibralfaro, na które wejdziemy w ciągu tego pobytu jeszcze trzy razy, knajpę Tragatapas, o której wspominałam w poprzednim poście czy jeszcze raz skorzystaliśmy z rejsu katamaranem po ukochanym wybrzeżu. Ale przyszedł czas też na pewne nowości.
Pierwszą z nich był TARAS. Ewelina, czyli moja przyjaciółka, zamieszkała przez ten rok w najpiękniejszym miejscu jakie można sobie było wyobrazić – w przestronnym, ale przytulnym mieszkaniu na poddaszu z wielkim tarasem. A ten widok? Przyznajcie sami. Na tarasie przywitał nas obłędny zapach kwiatów, gorące, świeżo zerwane z drzewka pomidorki i schłodzone gazpacho autorstwa gospodyni. I te zachody słońca, i te grille z przyjaciółmi czy serwowane wegańskie [sic!] jedzenie. Niezapomniane przeżycie dla ciała i duszy :)
Następną atrakcją, którą było nam dane zakosztować było drinkowanie i wieczór spędzony na dachu AC Hotel by Marriott Malaga Palacio. Niby przeznaczony tylko dla klientów hotelu, ale jednak przemiły lokaj otwiera drzwi każdemu chętnemu, który pod nie podejdzie, bez pytania, za to z ogromnym uśmiechem na twarzy. Ten punkt widokowy, zaraz obok malagijskiej Katedry, również zrobił na mnie gigantyczne wrażenie, zwłaszcza o zachodzie słońca. I nic tak nie smakuje jak Mojito wypite nad basenem, na dachu ekskluzywnego hotelu z bliskimi.
Kolejne dni upłynęły pod znakiem częstych degustacji napojów wyskokowych i poznawania nowych, interesujących miejsc w mieście. Żałuję tylko, że nie wróciliśmy do kawiarni serwującej churrosy – próbowaliśmy innych w Barcelonie, ale nic nie smakowało tak samo.
Tym razem nie skończyło się jednak tylko na Maladze. Przyjaciele zabrali nas w podróż Mini Coperem wersja cabrio do pobliskich miasteczek. W tym miejscu chciałabym zaznaczyć, że wbrew temu jak fajne cabrio może być, na pewno nie jest wskazane jechać w nim z tyłu z rozpuszczonymi włosami. Co to, to nie.
W trakcie tej podróży dotarliśmy m.in. do Marbelli skąd już o krok do Gibraltaru, ale że wieczór nieubłaganie się zbliżał, postanowiliśmy tylko przejść ekskluzywnym portem i zatoką po okolicy i spojrzeć jedynie w kierunku zachodzącego słońca. A właściwie to w kierunku wyłaniającej się z mgły w oddali Afryki – TAK, zobaczyłam maleńki fragment czarnego lądu!! Kiedyś na pewno dojadę dalej.
PS. Marbella jest.... cóż... „wyjątkowa”
Ostatnia wycieczka, o której chciałabym wspomnieć to Nerja. Klimatyczne, nadmorskie miasteczko, całe w bieli. I najbardziej znany „Balkon Europy”, ale moje zdjęcia nie oddają niestety uroku miejscowości. Naszym celem nie było tyle zwiedzanie, co zanurzenie stóp w tej krystalicznie niebieskiej i czystej wodzie, więc od razu skierowaliśmy się w stronę podbalkonowej plaży, po prawej stronie – czyli po stronie mniej uczęszczanej przez turystów. Mniej uczęszczanej może dlatego, że zaraz obok niewielkiej plaży leżaki ma ułożone pobliski hotel, ale trochę skrawka plaży dla nas też się znalazło. Co to była za kąpiel, co za przeżycie. Z winem, pośród skał, w przyjemnie ciepłej wodzie. Warto było jechać ponad 1,5h miejskim autobusem żeby się tu dostać Jednak mając samochód – nie widzę większego problemu.