Ciekawym i logicznym wynalazkiem są płachty materiału rozciągnięte pomiędzy budynkami, wysoko ponad ulicą. W upalny dzień dają chociaż trochę cienia.
Kilkanaście minut od katedry napotkać można Metropol Parasol – dość awangardową budowlę wykonaną z drewnianych listewek. Kształtem przypominająca grzyby, mnie raczej skojarzyła się z gigantycznym plastrem miodu, bądź goframi, wejście na taras widokowy, za jakieś 3 euro i widok na miasto w cenie
;)
Wracając można zgłodnieć, na co z odpowiedzią przychodzą bary tapas – praktycznie nie potrafiłabym polecić jednego konkretnego, bo większość z nich trzyma niezły poziom, a ceny zaczynają się od dwóch euro jeżeli weźmie się zestaw np. 5 tapa, średnio jednak kosztują 3 euro, popite dzbankiem sangrii skutecznie poprawiają nastrój na resztę wieczoru. Zasypiam jak kamień.
Piątek, 5 października Kolejny dzień to free walking tour, podczas którego z grubsza powtarzam wczorajszą trasę, katedra, Plaza del Triunfo, brama Alkazaru, dziedzińce i fontanny, czy dawna fabryka cygar, a dzisiaj normalnie funkcjonujący uniwersytet, chociaż studentów jakoś nie widać.
Jeśli ktoś interesuje się operą, na pewno będzie wiedział, że to tutaj rozgrywa się akcja „Carmen”Bizeta. W ogóle w Sewilli jest sporo miejsc związanych z operą , czy teatrem, tu Carmen, tu Don Juan, tam Rosina i jej balkon rodem z „Cyrulika Sewilskiego”.
Wracam przed katedrę, bo to jedyna zaplanowana wcześniej i opłacona atrakcja wyjazdu.
Za wejściówkę zarezerwowaną online zapłaciłam 10 euro, chociaż właściwie jak się okazało nie trzeba było specjalnie się wysilać, bo kolejka snuła się może na jakieś 20 minut. Można jeśli jest się w poniedziałek pokusić o darmowe wejście, od 16.30 – 18.00 (po wcześniejszej rezerwacji), tyle, że wtedy zwiedza się trochę w biegu.
Katedra Najświętszej Marii Panny w Sewilli (Catedral de Santa María de la Sede de Sevilla).
Tam, gdzie dziś stoi - jeszcze w XII wieku znajdował się Wielki Meczet, a razem z nim Giralda, oraz przylegający do nich dziedziniec z drzewkami pomarańczy. Katedrę wybudowano z takim rozmachem żeby przyćmić i zmazać, to co było przedtem.
Zresztą wpływy widać nadal w wielu elementach budynku, brama, ogród, czy fontanny.
Warto przy wejściu dopłacić 3 euro i dokupić audioguida, do którego dodawana jest mapka z zaznaczeniem najważniejszych atrakcji, samych kapliczek jest kilkadziesiąt. Jak i z zewnątrz, tak i w środku ma się wrażenie ogromu i potęgi, wysokie kolumny, łuki, boczne ołtarze.
Jednak tym co zrobiło na mnie największe wrażenie jest grób Kolumba. Co prawda poddawana jest w wątpliwość autentyczność szczątków, bo Kolumb „przejechał się” ze 3 razy przez ocean i miał kilka pogrzebów, jednak badania DNA przychylają się do autentyczności pozostałości podróżnika. Giganci wnoszący na marach Krzysztofa Kolumba reprezentują prowincje, które finansowały jego wyprawy: Kastylia, Aragon, Navarra i Leon.
Kilka zaułków jest ciekawych, choćby owalna Sala Kapitularna, gdzie posadzkę wykonano na wzór tej z Kapitolu zaprojektowanej przez Michała Anioła.
Główny ołtarz to też nie byle co – ma prawie 30 metrów wysokości, 45 scenek, 1000 figur i mnóstwo złota. Nieszczęsny twórca pracował nad nim prawie pół wieku. Tak więc Wicie Stwoszu – przykro mi bardzo …
;)
Na koniec wizyty małe wyzwanie – wspiąć się na Giraldę – bagatela 91 metrów. Jak sądzicie, ile schodów trzeba pokonać, żeby dostać się na szczyt tak wysokiego budynku? Policzyłam. Wszystkie. Uffff. Całe 17 stopni
;)
Jak to możliwe? Otóż przez 34 wybrukowane rampy… Muezzin też człowiek, a jak to w islamie - modlono się 5 razy dziennie, więc żeby mógł pełną piersią bez zadyszki wzywać wiernych do modlitwy zbudowano wygodne podjazdy, po których na koniu, czy innym osiołku mógł dotrzeć na samą górę.
Widok wynagradza delikatne niedogodności związane z podejściem.
Po zejściu można chwilę odetchnąć w ogrodzie pomarańczowym.
Santa Cruz – dawna dzielnica żydowska, najbardziej klimatyczna. Zanim pan Tomás de Torquemada nie rozhulał piekła inkwizycji jakiej nie spodziewaliby się nawet członkowie Monty Pythona dzielnica zamieszkiwana była przez sewilskich Żydów. Synagogi były niszczone, mieszkańcy prześladowani albo paleni żywcem.
Spędzam tu resztę popołudnia, snując się po Juderii, zaglądając na podwórka, klatki schodowe, przemykając przez placyki. Co kawałek można przysiąść w cieniu, przy fontannie, napić się wina, czy coś zjeść.
Gratuluje pierwszej relacji na forum. Dobre pióro i ładne wyczucie na przekaz informacji, bez przeładowania.. Powinnaś pisać częściej. Czekam jeszcze na Twoje zdjęcie w sukience w grochy.
;)
Podoba mi się Twoja Sewilla. Świetne miejsce na niespieszną wycieczkę. Patrząc na niektóre zdjęcia Sewilli wydaje mi się jakbym równocześnie była w Bolonii, Wenecji, Bari czy Krakowie
:) Mam nadzieję, że dzięki Twojej relacji odwiedzę Sewillę.
Sewilla wygląda bardzo obiecująco - trzeba się będzie wybrać
:)A cała wyprawa przypomina mi nieco klimatem zeszłoroczną wyprawę na sylwestra do Walencji - na miejscu byliśmy w sumie 4h dłużej, niż w podróży
:lol:
Tak, poprosimy o zdjęcie w sukience w grochy.Marna jakaś ta relacja. Kompletny brak informacji nt saloniku w SVQ. Czy działa fast track? Ile kosztuje Uber z lotniska i dlaczego tłukłaś się autobusem? Jaka sytuacja z przydziałem miejsc w FR, to przecież aż 3,5 godziny lotu! Czy rozdzielali rodziny? Czy w hostelu dostałaś upgrade za status oraz czy były owoce południowe i szampan? Ten byczy ogon - naprawdę go zjadłaś?A Giralda robi się ze starości coraz bardziej krzywa...Nina, piękny debiut w relacjach fly4free. Gratuluję i zazdroszczę samozaparcia, ja nie potrafię się zebrać. Śliczne zdjęcia i ciekawy tekst. Andaluzja, chociaż bardzo turystyczna to jednak jeden z moich ulubionych rejonów Hiszpanii i w Europie. No i ciesz się, że nie leciałaś latem bo gorąc wtedy nie do wytrzymania. Skoro katedra i alkazar tak bardzo przypadły Ci do gustu, powinnaś zobaczyć La Mezquitę w Granadzie. Koniecznie.
Sukienka to jak pisałam przy innej okazji
;)Salonik SVQ jest słaby, strasznie słaby. Mieli 3 piwa, z czego jedno bezalkoholowe. Chociaż kanapki były
;)Temat fast tracka nie był sprawdzany, o Uberze w ogóle z gorąca nie pomyślałam, a upgradem w hotelu była zasłonka przy łóżku
;) Owoce południowe tylko na drzewach/niedojrzałe/a_nawet_jak_dojrzałe_to cierpkie_i_niejadalne
;)Byczy ogon, jak to ogon, zjadliwy w tych częściach, w które dało się wbić widelec.
Bardzo przyjemnie się czytało i fajne foto. A żeby monotematycznie nie powtarzać wcześniejszych podpowiedzi to poproszę na przekór o Twoje foto ale ...bez sukieneczki a nawet bez...
:mrgreen:
:mrgreen:
:mrgreen:
@Ninoczka bardzo fajna relacja i zdjęcia - proszę o kolejne. Muszę do Sewilli wrócić, najlepiej jak najszybciej
:D bo to miasto mnie zauroczyło.A co do ulicznych pomarańczy to są całkiem zjadliwe już w połowie listopada
;) co prawda są mało soczyste i czasem z lekką goryczką, ale niezbyt kwaśne. Przynajmniej jeśli chodzi o owoce, które same już spadły z drzewa. Oczywiście te kupowane w sklepie są dużo lepsze - w końcu nawadnianie gai pomarańczowych robi różnicę.
Ciekawym i logicznym wynalazkiem są płachty materiału rozciągnięte pomiędzy budynkami, wysoko ponad ulicą. W upalny dzień dają chociaż trochę cienia.
Kilkanaście minut od katedry napotkać można Metropol Parasol – dość awangardową budowlę wykonaną z drewnianych listewek. Kształtem przypominająca grzyby, mnie raczej skojarzyła się z gigantycznym plastrem miodu, bądź goframi, wejście na taras widokowy, za jakieś 3 euro i widok na miasto w cenie ;)
Wracając można zgłodnieć, na co z odpowiedzią przychodzą bary tapas – praktycznie nie potrafiłabym polecić jednego konkretnego, bo większość z nich trzyma niezły poziom, a ceny zaczynają się od dwóch euro jeżeli weźmie się zestaw np. 5 tapa, średnio jednak kosztują 3 euro, popite dzbankiem sangrii skutecznie poprawiają nastrój na resztę wieczoru. Zasypiam jak kamień.
Piątek, 5 października
Kolejny dzień to free walking tour, podczas którego z grubsza powtarzam wczorajszą trasę, katedra, Plaza del Triunfo, brama Alkazaru, dziedzińce i fontanny, czy dawna fabryka cygar, a dzisiaj normalnie funkcjonujący uniwersytet, chociaż studentów jakoś nie widać.
Jeśli ktoś interesuje się operą, na pewno będzie wiedział, że to tutaj rozgrywa się akcja „Carmen” Bizeta. W ogóle w Sewilli jest sporo miejsc związanych z operą , czy teatrem, tu Carmen, tu Don Juan, tam Rosina i jej balkon rodem z „Cyrulika Sewilskiego”.
Wracam przed katedrę, bo to jedyna zaplanowana wcześniej i opłacona atrakcja wyjazdu.
Za wejściówkę zarezerwowaną online zapłaciłam 10 euro, chociaż właściwie jak się okazało nie trzeba było specjalnie się wysilać, bo kolejka snuła się może na jakieś 20 minut. Można jeśli jest się w poniedziałek pokusić o darmowe wejście, od 16.30 – 18.00 (po wcześniejszej rezerwacji), tyle, że wtedy zwiedza się trochę w biegu.
Katedra Najświętszej Marii Panny w Sewilli (Catedral de Santa María de la Sede de Sevilla).
Tam, gdzie dziś stoi - jeszcze w XII wieku znajdował się Wielki Meczet, a razem z nim Giralda, oraz przylegający do nich dziedziniec z drzewkami pomarańczy. Katedrę wybudowano z takim rozmachem żeby przyćmić i zmazać, to co było przedtem.
Zresztą wpływy widać nadal w wielu elementach budynku, brama, ogród, czy fontanny.
Warto przy wejściu dopłacić 3 euro i dokupić audioguida, do którego dodawana jest mapka z zaznaczeniem najważniejszych atrakcji, samych kapliczek jest kilkadziesiąt.
Jak i z zewnątrz, tak i w środku ma się wrażenie ogromu i potęgi, wysokie kolumny, łuki, boczne ołtarze.
Jednak tym co zrobiło na mnie największe wrażenie jest grób Kolumba. Co prawda poddawana jest w wątpliwość autentyczność szczątków, bo Kolumb „przejechał się” ze 3 razy przez ocean i miał kilka pogrzebów, jednak badania DNA przychylają się do autentyczności pozostałości podróżnika. Giganci wnoszący na marach Krzysztofa Kolumba reprezentują prowincje, które finansowały jego wyprawy: Kastylia, Aragon, Navarra i Leon.
Kilka zaułków jest ciekawych, choćby owalna Sala Kapitularna, gdzie posadzkę wykonano na wzór tej z Kapitolu zaprojektowanej przez Michała Anioła.
Główny ołtarz to też nie byle co – ma prawie 30 metrów wysokości, 45 scenek, 1000 figur i mnóstwo złota. Nieszczęsny twórca pracował nad nim prawie pół wieku. Tak więc Wicie Stwoszu – przykro mi bardzo … ;)
Na koniec wizyty małe wyzwanie – wspiąć się na Giraldę – bagatela 91 metrów. Jak sądzicie, ile schodów trzeba pokonać, żeby dostać się na szczyt tak wysokiego budynku? Policzyłam. Wszystkie. Uffff. Całe 17 stopni ;)
Jak to możliwe? Otóż przez 34 wybrukowane rampy… Muezzin też człowiek, a jak to w islamie - modlono się 5 razy dziennie, więc żeby mógł pełną piersią bez zadyszki wzywać wiernych do modlitwy zbudowano wygodne podjazdy, po których na koniu, czy innym osiołku mógł dotrzeć na samą górę.
Widok wynagradza delikatne niedogodności związane z podejściem.
Po zejściu można chwilę odetchnąć w ogrodzie pomarańczowym.
Santa Cruz – dawna dzielnica żydowska, najbardziej klimatyczna. Zanim pan Tomás de Torquemada nie rozhulał piekła inkwizycji jakiej nie spodziewaliby się nawet członkowie Monty Pythona dzielnica zamieszkiwana była przez sewilskich Żydów. Synagogi były niszczone, mieszkańcy prześladowani albo paleni żywcem.
Spędzam tu resztę popołudnia, snując się po Juderii, zaglądając na podwórka, klatki schodowe, przemykając przez placyki. Co kawałek można przysiąść w cieniu, przy fontannie, napić się wina, czy coś zjeść.