Późnym popołudniem zmieniamy stronę miasta i trafiamy do wybudowanego 15 lat temu, w podzięce narodu gruzińskiego za uzyskanie wolności, robiącego wrażenie swoją wielkością Soboru Trójcy Świętej. Jest to trzecia co do wielkości prawosławna świątynia na świecie. W środku dosyć surowa, na zewnątrz z ładnym widokiem na miasto.
Wieczorem czas na wjazd kolejką linową na wzgórze z punktem widokowym, gdzie obok zejścia do twierdzy Narikala znajduje się doskonale widoczny z dołu miasta pomnik Matki Gruzji - Kartlis Deda. Oddaje ona charakter Gruzinów, w jednej dłoni dzierży miecz, w drugiej czaszę z winem. Bo miejscowi to naród typowo południowy – jak trzeba to ugoszczą, jak wymaga tego sytuacja to rozprawią się. Warto tu trafić tuż po zachodzie słońca, gdyż Tbilisi jest pięknie oświetlone.
Na koniec dnia trafiamy do knajpy, gdzie kelner przyjmując drugie zamówienie na wino podał dwa razy więcej niż zamawialiśmy (przyniósł 1l). Extra pół litra to od niego gratis, bo – jak stwierdził – jesteśmy Polakami. Może tak jest, może to gra pod napiwek, w każdym razie podczas tego wyjazdu spotkaliśmy się z dowodami sympatii dla naszej nacji.
Następnego dnia rozpocznie się nasza samochodowa część wyprawy po Gruzji.@eskie zgłoś się przez facebooka do Martyna z Gruzji. Polka, która tam mieszka i ma całą flotę 4x4. Pełne ubezpieczenie i zgoda na bezdroża. Na pewno najtańsza opcja, porównując do sieciówek. Ceny nie podam, bo w zimie pewnie leci w dół.Przez następne dni dysponowaliśmy autem Mitsubishi Outlander Sport 2.0. W Gruzji warto postawić na napęd 4x4 i móc pojechać tam, gdzie kończy się asfalt, a zaczyna przygoda. Pierwotnie myślałem o zwykłym aucie i wizycie w pustynnym Parku Waszlowani na wschodnim krańcu Gruzji (wymagane auto terenowe, ale można załatwić np. z miasta Sighnaghi bądź Telawi jednodniowy wypad z przewodnikiem i jego autem), ale szybko uznałem, że w tym miejscu powinno być się jesienią, a nie upalnym lipcu. Obejrzałem jednak na youtubie jakiś film z „drogi do Omalo” i zachorowałem na wizytę w Tuszetii. Ostatnio zauważyłem, że najlepiej wspominam te wyjazdy, gdzie były największe emocje, dlatego zorganizowałem wymagane dla tej podróży auto i kropka nad i została postawiona. Marzenia trzeba realizować.
Startowaliśmy z Tbilisi natomiast zwrot auta miał mieć miejsce w Kutaisi. Tak więc nasza podróż przez Gruzję była z punktu A do B, bez konieczności wracania się na koniec. Auto miało sekwencyjną skrzynię biegów, niestety do końca nie wiedziałem jak przełączyć się w tryb w pełni automatyczny – musiałem cały czas operować manetkami do zmiany biegów. W górach miało to sens, ale na trasach przejazdowych niekoniecznie.
Nasz pierwszy dzień w drodze zakładał objazd po wschodnim regionie Gruzji, Kachetii. Wyruszyliśmy na południe, minęliśmy miejscowość Rustawi i dalej udaliśmy się przez tereny półpustynne, po bezdrożach, w stronę monastyru Dawid Gareja. Droga wiedzie wzdłuż granicy z Azerbejdżanem. Początkowo mija się krowy, jednostkę wojskową, potem robi się coraz puściej: po miniętym opuszczonym kołchozie nastaje surowa pustynia.
W pewnym momencie musiałem źle pojechać, ponieważ trochę nadłożyliśmy drogi i momentami ciężko było odróżnić co jest jeszcze drogą, a co nie. Nie zmienia to faktu, że czasami są znaki kierujące w stronę monastyru, ale żywej duszy w okolicy brak. Po jakimś czasie, kilku pagórkach, gdzie auto dostało w kość, zaczął nam doskwierać coraz większy upał. Ewidentnie klimatyzacja wysiadała, aż dostałem komunikat o przegrzanym silniku i konieczności zatrzymania się. Termometr wskazywał na zewnątrz temperaturę 102F (auto amerykańskie, w przeliczeniu jest to ok. 38 st. C), ale po wyjściu okazało się, że na otwartej przestrzeni przynajmniej jest przewiew. Na horyzoncie wieżyczki graniczne z Azerbejdżanem, pojawił się po chwili przejeżdżający samochód straży granicznej. Panowie zapytali, czy wszystko w porządku, czy trzeba pomóc. W porządku
:) Musieliśmy tylko odczekać, aż skończy się gotować woda pod maską, co mimo niesprzyjającej aury miało miejsce. Więcej problemów z autem nie było.
Granica na horyzoncie:
Gdy dobiliśmy do głównej drogi, wciąż piaskowo-żwirowej, okazało się, że dojeżdżają tu nawet duże autobusy wypełnione turystami. Monastyr Dawid Gareja jest przedmiotem sporu pomiędzy Gruzją a Azerbejdżanem. Część kompleksu znajduje się po drugiej stronie granicy. Z tego co mi wiadomo, obecnie żołnierze nie pozwalają na spacer wzdłuż linii granicznej, sytuacja trochę zaogniła się. Gdy byliśmy w lipcu, można było wspiąć się na wzgórze (podobno warto dla samego widoku na stronę azerską), ale raz że temperatura była mordercza, dwa że nasz plan nie pozwalał na taki luksus czasowy.
Sam monastyr pochodzi z VI wieku. W wyniku licznych najazdów w pewnym momencie stał się niezamieszkały, a od początku ubiegłego wieku ponownie przebywają w nim mnisi. Powiem szczerze, że trochę większe miałem oczekiwania wobec tego miejsca. Bardziej interesujący był dojazd, niż sam monastyr. W drodze powrotnej, tym razem w kierunku północnym, zaczął objawiać się pierwszy asfalt, ale wciąż dziurawy. W pierwszej napotkanej miejscowości Udabno znajduje się bar prowadzony przez… Polaków. Krótki postój, kawa, przekąska.
Kierujemy się w kierunku Sagaredżo, wysuszony słońcem krajobraz powoli ustępuje wdzierającej się coraz odważniej zieleni.
Docieramy wreszcie do trasy wiodącej od stolicy na wschód kraju, do serca regionu Kachetii. Przy drodze co chwila mijamy kramy, gdzie kobiety sprzedają głównie miód i wina, ewentualnie owoce.
Kachetia słynie przede wszystkim z wyrobu wina. Według licznych źródeł to tutaj 8000 lat temu powstał ten trunek. Do tej pory pielęgnuje się tradycyjny sposób wyrobu „ghwina” (oryginalna nazwa) polegający na składowaniu glinianych dzbanów zakopanych w ziemi aż do momentu, gdy wino dojrzeje. Docieramy do miejscowości Sighnaghi, ale najpierw odwiedzamy zlokalizowany na stromym zboczu monastyr Bodbe. Jest tu żeński klasztor, ale przede wszystkim grób patronki Gruzji, św. Nino, z rąk której przyjęto chrzest.
@eskie zgłoś się przez facebooka do Martyna z Gruzji. Polka, która tam mieszka i ma całą flotę 4x4. Pełne ubezpieczenie i zgoda na bezdroża. Na pewno najtańsza opcja, porównując do sieciówek. Ceny nie podam, bo w zimie pewnie leci w dół.
Czy mógłbym prosić kogoś z moderacji (@Washington) o przeniesieniu tematu do odpowiedniego działu: zdaje się że relacje > Azja (pozostałe regiony). Dopiero zauważyłem, że jestem na Bliskim Wschodzie. To przez listopadową wizytę w Jordanii, widać już się rwę, ale mimo wszystko nie zgadza się...wpis do usunięcia
Dobrze, że są te konkursy na relacje i takie "perełki" są z gąszczu postów wyciągane
:) Droga do Omalo wyrywa z butów! Muszę jechać!
:) Gruzja jest przepiękna, rok temu pojechałam "tylko" do Stepancmindy, ale widzę, że jak najszybciej muszę nadrobić zaległości! Świetne foty, jak zawsze zresztą
:)
Świetne zdjęcia, ciekawe opisy, dobry film. Zajrzałem na chwilę, a połknąłem całość opisu i filmu (no dobra, film troszkę przewijałem
;) ).A ja myślałem, że w Kirgistanie mieliśmy złe drogi...
:lol:
Jest tutaj tu nowa i została jeszcze do obejrzenia relacja z Kanady. Ale chyba mnie już nie zakręci. Na początku Gruzja jak Gruzja, miasta jak miasta, ulice jak ulice, ludzie jak ludzie...ale potem te góóóóóórrrrrryyyy!!! Coś wspaniałego!
Późnym popołudniem zmieniamy stronę miasta i trafiamy do wybudowanego 15 lat temu, w podzięce narodu gruzińskiego za uzyskanie wolności, robiącego wrażenie swoją wielkością Soboru Trójcy Świętej. Jest to trzecia co do wielkości prawosławna świątynia na świecie. W środku dosyć surowa, na zewnątrz z ładnym widokiem na miasto.
Wieczorem czas na wjazd kolejką linową na wzgórze z punktem widokowym, gdzie obok zejścia do twierdzy Narikala znajduje się doskonale widoczny z dołu miasta pomnik Matki Gruzji - Kartlis Deda. Oddaje ona charakter Gruzinów, w jednej dłoni dzierży miecz, w drugiej czaszę z winem. Bo miejscowi to naród typowo południowy – jak trzeba to ugoszczą, jak wymaga tego sytuacja to rozprawią się. Warto tu trafić tuż po zachodzie słońca, gdyż Tbilisi jest pięknie oświetlone.
Na koniec dnia trafiamy do knajpy, gdzie kelner przyjmując drugie zamówienie na wino podał dwa razy więcej niż zamawialiśmy (przyniósł 1l). Extra pół litra to od niego gratis, bo – jak stwierdził – jesteśmy Polakami. Może tak jest, może to gra pod napiwek, w każdym razie podczas tego wyjazdu spotkaliśmy się z dowodami sympatii dla naszej nacji.
Następnego dnia rozpocznie się nasza samochodowa część wyprawy po Gruzji.@eskie zgłoś się przez facebooka do Martyna z Gruzji. Polka, która tam mieszka i ma całą flotę 4x4. Pełne ubezpieczenie i zgoda na bezdroża. Na pewno najtańsza opcja, porównując do sieciówek. Ceny nie podam, bo w zimie pewnie leci w dół.Przez następne dni dysponowaliśmy autem Mitsubishi Outlander Sport 2.0. W Gruzji warto postawić na napęd 4x4 i móc pojechać tam, gdzie kończy się asfalt, a zaczyna przygoda.
Pierwotnie myślałem o zwykłym aucie i wizycie w pustynnym Parku Waszlowani na wschodnim krańcu Gruzji (wymagane auto terenowe, ale można załatwić np. z miasta Sighnaghi bądź Telawi jednodniowy wypad z przewodnikiem i jego autem), ale szybko uznałem, że w tym miejscu powinno być się jesienią, a nie upalnym lipcu. Obejrzałem jednak na youtubie jakiś film z „drogi do Omalo” i zachorowałem na wizytę w Tuszetii. Ostatnio zauważyłem, że najlepiej wspominam te wyjazdy, gdzie były największe emocje, dlatego zorganizowałem wymagane dla tej podróży auto i kropka nad i została postawiona. Marzenia trzeba realizować.
Startowaliśmy z Tbilisi natomiast zwrot auta miał mieć miejsce w Kutaisi. Tak więc nasza podróż przez Gruzję była z punktu A do B, bez konieczności wracania się na koniec.
Auto miało sekwencyjną skrzynię biegów, niestety do końca nie wiedziałem jak przełączyć się w tryb w pełni automatyczny – musiałem cały czas operować manetkami do zmiany biegów. W górach miało to sens, ale na trasach przejazdowych niekoniecznie.
Nasz pierwszy dzień w drodze zakładał objazd po wschodnim regionie Gruzji, Kachetii. Wyruszyliśmy na południe, minęliśmy miejscowość Rustawi i dalej udaliśmy się przez tereny półpustynne, po bezdrożach, w stronę monastyru Dawid Gareja. Droga wiedzie wzdłuż granicy z Azerbejdżanem. Początkowo mija się krowy, jednostkę wojskową, potem robi się coraz puściej: po miniętym opuszczonym kołchozie nastaje surowa pustynia.
W pewnym momencie musiałem źle pojechać, ponieważ trochę nadłożyliśmy drogi i momentami ciężko było odróżnić co jest jeszcze drogą, a co nie. Nie zmienia to faktu, że czasami są znaki kierujące w stronę monastyru, ale żywej duszy w okolicy brak. Po jakimś czasie, kilku pagórkach, gdzie auto dostało w kość, zaczął nam doskwierać coraz większy upał. Ewidentnie klimatyzacja wysiadała, aż dostałem komunikat o przegrzanym silniku i konieczności zatrzymania się. Termometr wskazywał na zewnątrz temperaturę 102F (auto amerykańskie, w przeliczeniu jest to ok. 38 st. C), ale po wyjściu okazało się, że na otwartej przestrzeni przynajmniej jest przewiew. Na horyzoncie wieżyczki graniczne z Azerbejdżanem, pojawił się po chwili przejeżdżający samochód straży granicznej. Panowie zapytali, czy wszystko w porządku, czy trzeba pomóc. W porządku :) Musieliśmy tylko odczekać, aż skończy się gotować woda pod maską, co mimo niesprzyjającej aury miało miejsce. Więcej problemów z autem nie było.
Granica na horyzoncie:
Gdy dobiliśmy do głównej drogi, wciąż piaskowo-żwirowej, okazało się, że dojeżdżają tu nawet duże autobusy wypełnione turystami. Monastyr Dawid Gareja jest przedmiotem sporu pomiędzy Gruzją a Azerbejdżanem. Część kompleksu znajduje się po drugiej stronie granicy. Z tego co mi wiadomo, obecnie żołnierze nie pozwalają na spacer wzdłuż linii granicznej, sytuacja trochę zaogniła się. Gdy byliśmy w lipcu, można było wspiąć się na wzgórze (podobno warto dla samego widoku na stronę azerską), ale raz że temperatura była mordercza, dwa że nasz plan nie pozwalał na taki luksus czasowy.
Sam monastyr pochodzi z VI wieku. W wyniku licznych najazdów w pewnym momencie stał się niezamieszkały, a od początku ubiegłego wieku ponownie przebywają w nim mnisi. Powiem szczerze, że trochę większe miałem oczekiwania wobec tego miejsca. Bardziej interesujący był dojazd, niż sam monastyr.
W drodze powrotnej, tym razem w kierunku północnym, zaczął objawiać się pierwszy asfalt, ale wciąż dziurawy. W pierwszej napotkanej miejscowości Udabno znajduje się bar prowadzony przez… Polaków. Krótki postój, kawa, przekąska.
Kierujemy się w kierunku Sagaredżo, wysuszony słońcem krajobraz powoli ustępuje wdzierającej się coraz odważniej zieleni.
Docieramy wreszcie do trasy wiodącej od stolicy na wschód kraju, do serca regionu Kachetii. Przy drodze co chwila mijamy kramy, gdzie kobiety sprzedają głównie miód i wina, ewentualnie owoce.
Kachetia słynie przede wszystkim z wyrobu wina. Według licznych źródeł to tutaj 8000 lat temu powstał ten trunek. Do tej pory pielęgnuje się tradycyjny sposób wyrobu „ghwina” (oryginalna nazwa) polegający na składowaniu glinianych dzbanów zakopanych w ziemi aż do momentu, gdy wino dojrzeje.
Docieramy do miejscowości Sighnaghi, ale najpierw odwiedzamy zlokalizowany na stromym zboczu monastyr Bodbe. Jest tu żeński klasztor, ale przede wszystkim grób patronki Gruzji, św. Nino, z rąk której przyjęto chrzest.