Wypijam więc co mam do wypicia i również odchodzę…
Umyśliłam sobie, żeby do poziomu ulicy wydostać się kanatką, ale ta zimą oczywiście nie pracuje, słyszałam już określenie „klątwa charkowska”, bo od grudniowej wizyty w Charkowie żadna (z napotkanych przeze mnie i kilka koleżanek) kanatek czy kolejek naziemnych zimą jakoś nie chce współpracować.
Wagoniki wymalowane w postaci z bajek smutno dyndają na wietrze czekając na wiosnę, szkoda, po raz kolejny, bo to atrakcja estetycznie podobna do innych rodem z dawnego Sojuza, wsiada się do niej „w biegu”, licząc, że zdąży się wskoczyć bez uszczerbku na zdrowiu do kubełka z wizerunkiem „Wilka i Zająca”, czy innego „Spidermana”.
Pozostaje mi więc wydostanie się na Bulwar Francuski per pedes pokonując 40 metrów różnicy poziomów schodami.
Wychodzę przez bramę przypominającą mauretański łuk, skąd Uber zabiera mnie do centrum.
Raz jeszcze zaliczam spacer po głównych atrakcjach miasta, tak aby w głowie został ten ładniejszy widok Petersburga Południa.
Wstępuję do Soboru Przemienienia Pańskiego, akurat odbywa się nabożeństwo więc nieszczególnie wypada mi robić zdjęcia bez skrępowania, zapalam świeczkę, wychodzę.
Łapię Ubera, docieram na lotnisko dużo przed odlotem marnotrawiąc czas w pustej hali nowego terminala gdzie można co najwyżej zrobić zakupy w bezcłówce, napić się kawy, czy zapalić papierosa.
Gdybym miała jeszcze jeden dzień w Odessie wsiadłabym w „bagienny” tramwaj nr 20, który dojeżdża daleko, aż nad Hadżibejski Liman, gdzie gleba jest tak podmokła, że porasta ją gęsta trzcina, a tramwaj przeciska się momentami przez szuwary i zarośla, czy powłóczyła się po uliczkach Mołdawanki, choć z przedwojennego ducha kryminalnej Odessy podobno niewiele zostało. Do zaliczenia kilometry katakumb ciągnących się pod miastem.
ROMANS
Wracając do tytułu relacji. Czy mam romans z Odessą? Zapewne nie… Lubię to miasto, czuję jego magnetyzm, puls, wibracje, ale nie chciałabym tutaj mieszkać, latem przeciskać się wśród tłumu turystów, zimą patrzeć jak wiatr hula po porcie. To miasto albo się lubi, albo do niego nie wraca. To miasto nieoczywiste, niełatwe. Czasami zwalające z nóg przepychem, pięknem, przesiąknięte historią i kulturą. Momentami jednak małomiasteczkowe, na przedmieściach wyglądające jak ulica Czarnkowska, Białostocka czy Strzegomska, jak w każdej miejscowości o populacji do 20 tysięcy mieszkańców. Dlaczego więc ciągnie mnie do niego po raz kolejny i powrócę tam w czerwcu? …
Byłem w czerwcu 2019 i dla mnie to był piękny romans, a Akerman to nawet więcej, fajnie sobie popatrzeć jak to wygląda zimą.Też byłem na tym rozpadającym się pomoście i tam piwko piłem i wyobraźnie uruchomiłem...
spędziłem tam 3 dni w drodze na Krym w '12 roku, no i widzę że nic się nie zmieniło, kompletnie. Miło było poczytać. Czy przed dworcem dalej stoi miafia babuszkowa z kwaterami do wynajęcia ?? A na priwozie najlepsze wino na rozliw nazywało się Izabella. Poranna degustacja wyznaczała rytm dnia....
Wypijam więc co mam do wypicia i również odchodzę…
Umyśliłam sobie, żeby do poziomu ulicy wydostać się kanatką, ale ta zimą oczywiście nie pracuje, słyszałam już określenie „klątwa charkowska”, bo od grudniowej wizyty w Charkowie żadna (z napotkanych przeze mnie i kilka koleżanek) kanatek czy kolejek naziemnych zimą jakoś nie chce współpracować.
Wagoniki wymalowane w postaci z bajek smutno dyndają na wietrze czekając na wiosnę, szkoda, po raz kolejny, bo to atrakcja estetycznie podobna do innych rodem z dawnego Sojuza, wsiada się do niej „w biegu”, licząc, że zdąży się wskoczyć bez uszczerbku na zdrowiu do kubełka z wizerunkiem „Wilka i Zająca”, czy innego „Spidermana”.
Pozostaje mi więc wydostanie się na Bulwar Francuski per pedes pokonując 40 metrów różnicy poziomów schodami.
Wychodzę przez bramę przypominającą mauretański łuk, skąd Uber zabiera mnie do centrum.
Raz jeszcze zaliczam spacer po głównych atrakcjach miasta, tak aby w głowie został ten ładniejszy widok Petersburga Południa.
Wstępuję do Soboru Przemienienia Pańskiego, akurat odbywa się nabożeństwo więc nieszczególnie wypada mi robić zdjęcia bez skrępowania, zapalam świeczkę, wychodzę.
Łapię Ubera, docieram na lotnisko dużo przed odlotem marnotrawiąc czas w pustej hali nowego terminala gdzie można co najwyżej zrobić zakupy w bezcłówce, napić się kawy, czy zapalić papierosa.
Gdybym miała jeszcze jeden dzień w Odessie wsiadłabym w „bagienny” tramwaj nr 20, który dojeżdża daleko, aż nad Hadżibejski Liman, gdzie gleba jest tak podmokła, że porasta ją gęsta trzcina, a tramwaj przeciska się momentami przez szuwary i zarośla, czy powłóczyła się po uliczkach Mołdawanki, choć z przedwojennego ducha kryminalnej Odessy podobno niewiele zostało. Do zaliczenia kilometry katakumb ciągnących się pod miastem.
ROMANS
Wracając do tytułu relacji. Czy mam romans z Odessą? Zapewne nie… Lubię to miasto, czuję jego magnetyzm, puls, wibracje, ale nie chciałabym tutaj mieszkać, latem przeciskać się wśród tłumu turystów, zimą patrzeć jak wiatr hula po porcie.
To miasto albo się lubi, albo do niego nie wraca. To miasto nieoczywiste, niełatwe. Czasami zwalające z nóg przepychem, pięknem, przesiąknięte historią i kulturą. Momentami jednak małomiasteczkowe, na przedmieściach wyglądające jak ulica Czarnkowska, Białostocka czy Strzegomska, jak w każdej miejscowości o populacji do 20 tysięcy mieszkańców.
Dlaczego więc ciągnie mnie do niego po raz kolejny i powrócę tam w czerwcu? …