Najbardziej okazała była oczywiście ta przy Platz der Einheit, czyli przy Placu Jedności.
I tak śladem wystawy dotarliśmy do starego centrum, gdzie zjedliśmy szybkie śniadanie w Buena Vida Coffe Club (polecam, świetna kawa).
Stamtąd już tylko krok dzielił nas od ważnej części starego miasta, jaką stanowi Holländisches Viertel. Historia dzielnicy związana jest z rzemieślnikami holenderskimi, których zatrudnił przy budowie Poczdamu w latach 1733–1742 król Prus Fryderyk Wilhelm I. Dzielnica obejmuje ponad 130 domów i uważana jest za największy zespół architektury holenderskiej poza Holandią na terenie Europy. Niedawno została w całości odrestaurowana i prezentuje się… idealnie. Tak idealnie, że aż za cukierkowo. Trochę jak makieta
;) (wrócę do tej myśli jeszcze później) Jednak uważam, że warto się tu przy okazji wizyty w Poczdamie wybrać.
Jako że było nam Holandii w Poczdamie ciągle mało, opuściliśmy centrum przez jedną z bram (Nauener Tor) i udaliśmy się do Neuer Garten (Nowych Ogrodów). Jak już będziecie na miejscu, warto zahaczyć o brzeg Heiliger See, przy którym park się znajduje.
W parku czekało na nas jeszcze jedno holenderskie osiedle (tym razem nieco mniejsze) – Das Holländische Etablissement. Tym razem to już nie osiedle dla robotników, a prywatna holenderska fantazja Fryderyka Wilhelma II, któremu zamarzyły się stajnie w stylu holenderskim
;) Oprócz stajni i powozowni zbudowano obok kilka budynków mieszkalnych, gdzie Fryderyk zwykł spotykać się ze swoimi faworytami. Stąd też jeden z budynków zyskał przydomek „Damenhaus”.
Po zwiedzeniu miejsc związanych z Holandią, zdecydowaliśmy się kontynuować międzynarodową przygodę i przeszliśmy się do kolonii rosyjskiej Alexandrowka. Jej powstanie związane jest z porażką Prus w starciu z Napoleonem. Pokonane przez Napoleona Prusy zostały zmuszone do udziału w kampanii przeciwko Rosji, w trakcie której pojmano setki jeńców, którzy następnie trafili do Prus. Po zawarciu przez Rosję i Prusy przymierza przeciwko Francji, żołnierze utworzyli regiment w ramach pruskiej armii, a kilkudziesięciu z nich stworzyło w Poczdamie rosyjski chór wojskowy. To właśnie dla nich po śmierci cara Alexandra Fryderyk Wilhelm III kazał zbudować osiedle, które przypominałoby im o ojczyźnie. Tak powstałe osiedle nazwano na cześć cara Alexandrowką. Do dziś mieszkają w nim potomkowie pierwszych mieszkańców. W jednym z budynków urządzono muzeum.
Co mogę powiedzieć o samym osiedlu? Jest bardzo stereotypowo rosyjskie. Trochę jak skansen
;) Ale ciekawie było je zobaczyć.
Po wizycie w Alexandrowce wróciliśmy do centrum od strony kolejnej bramy – Jägertor i siedliśmy w jednej z licznych knajpek na obiad (nie było to nic spektakularnego, więc nie zostawiam polecajki).
Na porę poobiadową została nam ostania atrakcja – szybka wizyta w ogrodach pałacu Sanssouci. Doprowadziła nas do nich zielona promenada, wzdłuż której stały kontenery z prezentacją poszczególnych landów. Kilka było naprawdę ciekawie zagospodarowanych, ale akurat Hamburg się nie popisał
;)
Ale oto i Sanssouci… Pewnie można by się zastanawiać, czemu zostawiliśmy je na koniec i czemu nie poszliśmy do samego pałacu, który powszechnie uważa się za największą atrakcję Poczdamu? Przyczyna była prozaiczna – ograniczona dostępność ze względu na obostrzenia epidemiczne. Nie udało się nam zdobyć biletów. Ale same ogrody w letniej odsłonie zrobiły wystarczające wrażenie. Również na mnie, która miała je już kiedyś okazję widzieć – tyle że zimą
;)
Po wizycie w ogrodach udaliśmy się w drogę powrotną do hotelu. Ostatnim przystankiem na drodze zwiedzania była najbardziej imponująca z bram – Brandenburger Tor. Co ciekawe powstała ona o kilkanaście lat wcześniej, niż jej berlińska imienniczka. Niech Was nie zwiedzie ogólne podobieństwo – bramy miały różnych architektów. Fryderyk Wilhelm II chyba po prostu miał takiego stajla.
Letni spacer po Poczdamie kończę z podobnym wrażeniem, co zimową edycję sprzed kilku lat – Poczdam to miasto-makieta. Miasto-plan historycznego filmu. Miasto-barokowy skansen. Jakoś nie potrafię brać go na serio
;) I chyba przez kilka następnych lat się do niego nie wybiorę. I tak oto zakończyła się nasza wakacyjna wyprawa – droga powrotna do domu poszła nam bardzo sprawnie i późnym wieczorem wróciliśmy do Wrocławia.
Na zakończenie pamiątka z Poczdamu – kupiony we wrześniu karton grzańca
;) Który nota bene jest już dawno wspomnieniem, podobnie jak ta wyprawa.
Dziękuję za uwagę i do następnej relacji! (mam nadzieję, że szybciej niż na koniec 2022 roku
;))
metia napisał:jak bardzo brakuje mi regularnych wizyt w Berlinie.Jak kończył się komunizm i wszyscy jeździli do Berlina na handel, zapytałem mojego dziadka (rocznik 1911), czy byśmy nie pojechali. Odpowiedział, że nie ma sprawy, tylko, że mam zorganizować jakiś czołg bo inaczej nie jedzie.
@bootsBędą w dalszej części. Natomiast w trakcie naszego pobytu w Hamburgu trwały strajki branży rozrywkowej (część lokali nie została objęta pomocą w ramach tarczy), więc nie było tam tak aktywnie, jak by być mogło.
Najbardziej okazała była oczywiście ta przy Platz der Einheit, czyli przy Placu Jedności.
I tak śladem wystawy dotarliśmy do starego centrum, gdzie zjedliśmy szybkie śniadanie w Buena Vida Coffe Club (polecam, świetna kawa).
Stamtąd już tylko krok dzielił nas od ważnej części starego miasta, jaką stanowi Holländisches Viertel. Historia dzielnicy związana jest z rzemieślnikami holenderskimi, których zatrudnił przy budowie Poczdamu w latach 1733–1742 król Prus Fryderyk Wilhelm I. Dzielnica obejmuje ponad 130 domów i uważana jest za największy zespół architektury holenderskiej poza Holandią na terenie Europy. Niedawno została w całości odrestaurowana i prezentuje się… idealnie. Tak idealnie, że aż za cukierkowo. Trochę jak makieta ;) (wrócę do tej myśli jeszcze później) Jednak uważam, że warto się tu przy okazji wizyty w Poczdamie wybrać.
Jako że było nam Holandii w Poczdamie ciągle mało, opuściliśmy centrum przez jedną z bram (Nauener Tor) i udaliśmy się do Neuer Garten (Nowych Ogrodów). Jak już będziecie na miejscu, warto zahaczyć o brzeg Heiliger See, przy którym park się znajduje.
W parku czekało na nas jeszcze jedno holenderskie osiedle (tym razem nieco mniejsze) – Das Holländische Etablissement. Tym razem to już nie osiedle dla robotników, a prywatna holenderska fantazja Fryderyka Wilhelma II, któremu zamarzyły się stajnie w stylu holenderskim ;) Oprócz stajni i powozowni zbudowano obok kilka budynków mieszkalnych, gdzie Fryderyk zwykł spotykać się ze swoimi faworytami. Stąd też jeden z budynków zyskał przydomek „Damenhaus”.
Po zwiedzeniu miejsc związanych z Holandią, zdecydowaliśmy się kontynuować międzynarodową przygodę i przeszliśmy się do kolonii rosyjskiej Alexandrowka. Jej powstanie związane jest z porażką Prus w starciu z Napoleonem. Pokonane przez Napoleona Prusy zostały zmuszone do udziału w kampanii przeciwko Rosji, w trakcie której pojmano setki jeńców, którzy następnie trafili do Prus. Po zawarciu przez Rosję i Prusy przymierza przeciwko Francji, żołnierze utworzyli regiment w ramach pruskiej armii, a kilkudziesięciu z nich stworzyło w Poczdamie rosyjski chór wojskowy. To właśnie dla nich po śmierci cara Alexandra Fryderyk Wilhelm III kazał zbudować osiedle, które przypominałoby im o ojczyźnie. Tak powstałe osiedle nazwano na cześć cara Alexandrowką. Do dziś mieszkają w nim potomkowie pierwszych mieszkańców. W jednym z budynków urządzono muzeum.
Co mogę powiedzieć o samym osiedlu? Jest bardzo stereotypowo rosyjskie. Trochę jak skansen ;) Ale ciekawie było je zobaczyć.
Po wizycie w Alexandrowce wróciliśmy do centrum od strony kolejnej bramy – Jägertor i siedliśmy w jednej z licznych knajpek na obiad (nie było to nic spektakularnego, więc nie zostawiam polecajki).
Na porę poobiadową została nam ostania atrakcja – szybka wizyta w ogrodach pałacu Sanssouci. Doprowadziła nas do nich zielona promenada, wzdłuż której stały kontenery z prezentacją poszczególnych landów. Kilka było naprawdę ciekawie zagospodarowanych, ale akurat Hamburg się nie popisał ;)
Ale oto i Sanssouci… Pewnie można by się zastanawiać, czemu zostawiliśmy je na koniec i czemu nie poszliśmy do samego pałacu, który powszechnie uważa się za największą atrakcję Poczdamu? Przyczyna była prozaiczna – ograniczona dostępność ze względu na obostrzenia epidemiczne. Nie udało się nam zdobyć biletów. Ale same ogrody w letniej odsłonie zrobiły wystarczające wrażenie. Również na mnie, która miała je już kiedyś okazję widzieć – tyle że zimą ;)
Po wizycie w ogrodach udaliśmy się w drogę powrotną do hotelu. Ostatnim przystankiem na drodze zwiedzania była najbardziej imponująca z bram – Brandenburger Tor. Co ciekawe powstała ona o kilkanaście lat wcześniej, niż jej berlińska imienniczka. Niech Was nie zwiedzie ogólne podobieństwo – bramy miały różnych architektów. Fryderyk Wilhelm II chyba po prostu miał takiego stajla.
Letni spacer po Poczdamie kończę z podobnym wrażeniem, co zimową edycję sprzed kilku lat – Poczdam to miasto-makieta. Miasto-plan historycznego filmu. Miasto-barokowy skansen. Jakoś nie potrafię brać go na serio ;) I chyba przez kilka następnych lat się do niego nie wybiorę.
I tak oto zakończyła się nasza wakacyjna wyprawa – droga powrotna do domu poszła nam bardzo sprawnie i późnym wieczorem wróciliśmy do Wrocławia.
Na zakończenie pamiątka z Poczdamu – kupiony we wrześniu karton grzańca ;) Który nota bene jest już dawno wspomnieniem, podobnie jak ta wyprawa.
Dziękuję za uwagę i do następnej relacji! (mam nadzieję, że szybciej niż na koniec 2022 roku ;))
THE END.