Ciekawa sprawa to te ozdoby na ścianach..., jak się przyjrzycie to podobnie są zdobione twarze dzieci. Ciekawe jak to robią.
Na górze są sypialnie, gdzie wchodzi się przez małe otwory oraz oczywiście suszy się różne zboża i warzywa.
Rogi i jaja przy wejściu coś oczywiście oznaczają, ale w bonżurowym języku nic nie rozumiem
;)
W Boukumbe daję motorkowemu 5k CFA i zmieniam na nowy motorek. Do granicy jest kilka kilometrów. Z pięknego asfaltu robi się totalnie polna droga. Nagle widać jakąś blaszaną budę, którą mój motorek mija. Wychodzi jednak mundurowy i macha do niego. To jest granica. Jest tylko 1 gość, nie ma prądu. Facet mówi po angielsku i sprzedaje mi wizę do Togo - 25k CFA. Używam jego znajomości angielskiego by dogadać się z moim motorkowym co do dalszej jazdy. Do pierwszej miejscowości jest 28 km, a ja jeszcze chcę zobaczyć Koutammakou po stronie Togo...@DAD zrozumiałem tylko tyle jak przewodnik pokazał takie same rysy na budynku i na twarzy dziecka, że to jest tożsame.Z motorkowym ugadałem się na 6k CFA. Po kilku kilometrach dojeżdżamy do pierwszej wioski, gdzie jest muzeum i odnowione domy. Łapie tu nas jakiś lokales i chce sprzedać mi bilet za 1500 CFA.
Łamaną angielszczyzną pyta się czy chce przewodnika by zobaczyć jakieś wioski. Mówię, że tak. Jedziemy dalej. Po kolejnych kilku kilometrach czeka na mnie już kolejny gościu na motorku i mówi, że zabierze mnie do przewodnika - cena 5k CFA za 2h zwiedzania. Mój motorkowy mówi, że jak ma tyle czekać to chce więcej kasy i wcale mu się nie dziwię.
Przewodnik świetnie mówi po angielsku i idziemy pod górkę do wioski. Piękna sawanna z widokami na jakieś góry w oddali...
W końcu mogę się coś dowiedzieć o tym ludzie. Przybyli w te miejsca z Burkiny, skąd wygonili ich muzułmanie. A oni są animistami, co dokładnie widać po tych posągach przed domem:
A to będzie gotowe na jutro. Ktoś wie co to jest? W życiu nie zgadłbym, że to piwo...
Same domy są oczywiście bardzo podobne do tych z Beninu, w końcu granice w Afryce są dość sztuczne...
Cała wioska jest super autentyczna, ludzie uprawiają poletka i hodują kozy.
Tutaj widać wejście do jednej z sypialni, jest ono bardzo wąskie.
Na dachu suszone są różne warzywa
Z wioski zabierają mnie do wielkiego baobabu, muszę dać jakieś grosze by wejść do środka. Ten chłopiec co siedzi, pokazał kunszt wspinania się środkiem baobabu, a następnie zszedł po zewnątrz. Miejscowy lud, zanim zaczął budować te domy to mieszkał w baobabach. Skąd my to znamy
;)
Moja wycieczka trwała w końcu tylko godzinę. Powiedziałem przewodnikowi, że trochę to nieładnie, że mówi 2h, a potem jest 1h. Wsiadam na motorek i czeka mnie jeszcze 20 km drogi do Kante, gdzie znowu zaczyna się asfalt.
W Kante na głównej ulicy chciałem w końcu coś zjeść. Siadam w garkuchni, gdzie za 1k CFA (7 zł) dostaję ryż z fasolą i 2 kawałki sera. Na zapchanie się w sam raz. Rozstaję się z moim motorkowym, który wraca do Beninu. Przy głównej ulicy są jakieś shared taxi, ale nie mają w ogóle klientów na dojazd do Kara, a ja za cały samochód płacić nie chcę. Czekam grubo ponad godzinę przy głównej ulicy. Ruch zerowy. W końcu nadjeżdża autobus! Zrywam się i biegnę jak głupi by go zatrzymać. Mogłem dojechać do Kara - to już większe miasteczko i transport lepszy. Wysiadam przy głównym rondzie i idę na stację kupić coś do picia. Obok stacji jest postój shared taxi i mówię, że jadę do Atakpame - kolejne 250 km. Płacę 5500 CFA i jadę.
Najpierw jest nas 3 z tyłu. Potem czwarta osoba się dosiada. Potem z przodu na siedzeniu pasażera dosiada się kobieta. A po kolejnym zatrzymaniu ktoś siada na miejscu kierowcy, a on na nim i tak jedzie 100 kph
:) Te podwózki różnych ludzi są generalnie krótkie. Po jakichś 100 km mówią mi, że mam zmienić samochód. Jadę starą 7-osobową Zafirą na samym końcu - jest nas trzech. Potem jeszcze raz zmieniam samochód. W szczycie w Zafirze jechało 11 osób! W 5-osobowym samochodzie to 9 osób z dziećmi. Najlepsze miejsce jest chyba z lewej za kierowcą, bo mam co zrobić z lewą ręką oraz się oprzeć o kanapę. Z prawą ręką jest już gorzej - albo się obejmuje pasażera, albo siedzi na bliskim styku. Jest kulturka, bo jak wsiadł jakiś spocony koleś to dali mu szmatę by się wytarł o nią, zamiast o pasażerów
;)
O 21 dojeżdżam na przedmieścia Atakpame. Tu zrobił się korek. Okazało się, że 2 ciężarówki się zderzyły i kilkadziesiąt osób chciało im jakoś pomóc. Ciężarówki zjechały w rów z drogi i nie było szansy się przecisnąć samochodem... Mój jedyny ratunek to motor, a do centrum zostało tylko 4 km. Łapię jakiegoś kolesia miejscowego, który mówi po angielsku. Mówię, że chcę do jakiegoś hotelu. Zabiera mnie do hotelu Luxembourg, ale mają tam tylko pokój z wentylatorem za 10k. Wszystkie z klimą zajęte. Pokój ładny, gorąco tak nie jest, więc biorę. Na twardym łóżku mogę w końcu rozprostować kości i pójść spać. Afryka!W Atakpame nic ciekawego nie ma, więc rano trzeba jechać dalej. Dziś plan to Kpalime i dojechać do stolicy Lome. Z tego też powodu rezerwuję sobie hotel na bookingu w Lome, bo wybór jest całkiem spory.
Jak zwykle na ulicy łapię motorek i mówię 'taxi Kpalime'. Na miejscu szybko mnie przejmują. Czekamy oczywiście na pińcet osób aż samochód zapełni się pod dach
;). Tutaj chodzi nawet jakiś kasjer, więc nie płaci się kierowcy. Cena 3k CFA i 1.5h jazdy znowu w czwórkę na tylnej kanapie. Dzisiaj trafiłem na 2 kobiety w ciąży.
Wysiadam przy samym wodospadzie Kpime. Widać go już z głównej drogi, a jest jeszcze 2 km. Pojawia się jakiś motorek. Chciałem zobaczyć jeszcze wodospad Wome i Chateau Viale. Gościu mówi, że z ceną dogadamy się później. Do tej pory raczej nikt nie oszukiwał, więc ok. W razie czego pozycja negocjacyjna po wykonanej usłudze z mojej strony jest dużo silniejsza...
Przy wodospadzie sprzedają bilety. Chcą 5k. Mówię, że drogo. To daj 3k. Dałem banknot 10k, nie miał wydać, więc stanęło na 2k. Kwotę wpisał w księgę
;). Różni ludzie różne ceny płacili z tego co zauważyłem.
Wodospad całkiem ładny. Niestety moje buty na S o dziwo, źle się trzymają kamieni. Zaliczam poślizg i rozdarłem trochę piszczel :/
Jedziemy do Wome. To z 15 km po drugiej stronie miasta. Droga jest masakra. Gościu dużo się męczy. Na miejscu też bilet i niestety ostre schody w dół aby dojść do wodospadu. Oznacza to siódme poty pod górkę... Wodospad nie robi już takiego wrażenia jak poprzedni i jakbym wiedział to bym odpuścił.
Został nam jeszcze zamek Chateau Viale. Wracamy do centrum i gościu coś pyta innych motorkowych. Okazuje się, że chce pożyczyć od kogoś motor, bo jego nie da rady po serpentynach. Powiedziałem mu, że odpuszczam. I tu zaczynają się schody, bo gościu chce aż 30k CFA (210 zł). Moja propozycja to 5k. Zjechał do 15k, dałem mu 7.5k i powiedziałem, że więcej nie dam. Ktoś inny chciał mnie zawieźć, ale już mi się odechciało. Łapię szybko taksówkę do Lome, gdzie mam przyzwoity hotelik w centrum za 20k CFA - cena poza bookingiem 18k. Mogę w końcu zjeść coś w hotelowej restauracji i uzupełnić płyny lokalnym piwem.Z powrotem na wybrzeżu byłem zatem dużo szybciej niż planowałem - takie to planowanie w Afryce
;). Ciągle myślałem o tym odpuszczonym parku Pendjari, ale co zrobić. Po hotelowym śniadaniu wychodzę pozwiedzać Lome. Jak w większości stolic afrykańskich, tak i tutaj zbyt wiele do zobaczenia nie ma.
Pomnik Wolności, jakiś pałac, kościół i targowisko w centrum.
Na targu wymieniam trochę 20-tek euro na CFA, wracam do hotelu i mogę jechać dalej.
Obok plaży samochody jadą w różne kierunki. Mnie interesuje Togoville.
Togoville to najbardziej turystyczne miejsce w kraju. Samochodem dojeżdżam do łódki i zaczyna się... Miejscowi za przeprawę płacą 200 CFA, a ode mnie chcą 5k. Kłócę się z kasjerem na ostro - jestem obcy i mam płacić więcej. Gościu krzyczy w końcu 2k, a ja wsiadam na łódkę. Dałem mu 1k i jeszcze po pyskówkach w końcu się odczepił.
Jest sobota i jest dużo ludzi - sami lokalni i żadnego turysty. Na miejscu od razu mnie wyłapują i prowadzą do miejsca gdzie mam kupić bilet. Zwiedzanie z przewodnikiem to 20 euro (nawet nie podawali w CFA), a bez przewodnika połowę. No dobra, miałem 20-tkę więc biorę przewodnika. I to był świetny pomysł bo mi poopowiadał sporo o rzeczach, których nie wiedziałem.
Na przykład takich, że na jeziorze na początku XX wieku było objawienie Matki Boskiej. Z tego też powodu Niemcy postawili tu kościół...
Z uwagi na to, miejsce jest oczywiście celem pielgrzymek z wielu miejsc świata. Był tu nawet Jan Paweł II i jego imieniem nazwana jest główna ulica. Stał na przeciwko kościoła i odprawiał mszę.
Kościół dość prosty w środku, przedstawia 12 apostołów otaczających Matkę Boską. Za konfesjonałem jest święty obraz.
Ale Togoville to także animizm. Najpierw idziemy przez targowisko wzdłuż głównej drogi.
I dochodzimy do pomnika przyjaźni niemiecko-togijskiej. Przewodnik zadał mi pytanie która to Togijka, a która Niemka, ale raczej trudne nie było...
Idziemy następnie pośród małych uliczek i domostw - tutaj na pewno już sam bym nie trafił. Są tu np. 2 drzewa - jedno symbolizujące kobietę, a drugie mężczyznę. Bardzo interesujące korzenie, ale co jest ciekawsze to to, że tylko na jednym drzewie (kobiecie) jest kilkadziesiąt gniazd ptaków. Na drugim drzewie nie ma żadnego. Dziwne to, skoro drzewa są właściwie splecione razem...
Znajdujemy następnie bożka dla mężczyzn. Różne rytuały odbywają się i kładzie się/rozbija/podpala różne rzeczy na jego głowie...
Kobieta zaś zupełnie inna. Ma swój domek i można jej jedynie składać dary, a nie wolno dotykać...
Odwiedzamy jeszcze wioskę po drugiej stronie drogi. Jest łajba, którą JPII przepływał przez jezioro, jakiś pałacyk lokalnego szefa i miejsca zgromadzeń lokalnej ludności.
Wracamy do głównej kwatery i jeszcze oglądamy symboliczny posąg, gdzie młody człowiek rozmawia ze starszym i w ogóle nie szanuje tradycji... Symbolizuje to m.in. odwrócone krzesło
Wracam na łódkę. Po dopłynięciu znowu mam walkę z tym przygłupem od biletów. Nie chce mojego 200 CFA, więc nic nie płacę. Potem biegnie za mną. Mówię mu, że jak ty oszukujesz turystów to turyści oszukają ciebie. Gościu jednak był duży, więc po chwili kłótni dałem mu 1000 CFA na odczepne.
Szybko łapię transport do Aneho. Szkoda, że tak tylko trochę przejazdem, bo jest tam sporo kolonialnej architektury. Granicę przekraczam pieszo i stamtąd od razu ktoś mnie zabiera do Grand Popo. Trochę mi zeszło z szukaniem hotelu, ale jeden motorkowy mi pomógł. Mam bungalow na rozległym terenie i jest basen, z którego sporo korzystam i w końcu mam trochę relaksu. Hotel ma dostęp do ogromnej plaży, ale fale są tak wielkie, że nie za bardzo da się kąpać.Na mój bungalow nie było rezerwacji, więc pozwolili mi wymeldować się o 14. Ostatnie dni muszę przeczekać, bo już nie za bardzo mam co zwiedzać. Korzystam zatem z basenu i leniwie mija mi czas. Po lunchu ruszam na główną drogę i łapię w stronę Cotonou. To jakieś 80 km. Zatrzymuje się jakiś koleś, oczywiście pełny w środku i jeszcze bagażnik ma otwarty, bo mieszczą się tam 4 wory. Mój plecak ląduje na wory, a ja na mizi-mizi z jakimś gościem na przednim fotelu. Po 20 minutach już wysiadł mi kręgosłup od siedzenia bokiem. Mijam Ouidah, które właściwie mogłem zobaczyć dzisiaj, a nie drugiego dnia i znowu się wkurzam, że ominąłem Pendjari.
W końcu ktoś wysiada i zajmuję miejsce z tyłu, lepiej tam we czwórkę. W stolicy łapię motorek i jadę do egzotycznie brzmiącego Hotelu Tahiti - nad morzem po wschodniej stronie miasta. Jest tu bardzo miły właściciel (Europejczyk). Dostaję fajny pokój i welcome beer za darmoszkę. Plan na dzisiaj to odpoczynek. Właściwie to nic nie zwiedziłem.
Następnego dnia to mój ostatni dzień w Afryce. Wylot dopiero po 22. Jadę więc do stolicy - Porto-Novo. Z głównej drogi łapię totalnie rozklekotanego busa, który ma jeszcze skrzynię biegów w kierownicy. Porto-Novo już z daleka niezbyt przyjemnie wita, no i akurat jest ulewa, którą muszę przeczekać.
Na wjeździe do miasta jest pomnik, ale wszystko ogrodzone i jakieś wielkie budowy.
Jakiś kościółek, a poza tym to wygląda na małomiasteczkową Afrykę.
Tak mi się wydaje, że może poszedłem nie w tę stronę
;), ale z daleka ładnie wyglądał ten meczet w oddali oraz kolonialny budynek
Ciekawa kwestia odcisków na ruch. Nie znałem.Co Ciebie skłoniło do samotnej podróży, bo zrozumiałem ze to nie jest standard, a lokalizacje nie jest też taka pospolita.Z relacji wynika że miałeś przewodnika. Ile taka przyjemność tal z ciekawości?Jeśli brałeś Malarone, to jesteś bezpieczny ze się nie przejąłeś ukąszeniami, czy to kwestia tego ze założyłeś ze będzie wszystko ok.
@cart - ta figurka pana z duzym wiadomo czym to wcale nie musi sie kojarzyc jednoznacznie. Podczas mojego jezdzenia po Beninie wielokrotnie slyszalem, ze to nie ma zadnego podtekstu seksualnego tylko ten posag praciem chroni wioske, dom czy co tam innego jest w okolicy. @DAD - z moich doswiadczen pare lat temu po Beninie jezdzi sie banalnie prosto jak na warunki afrykanskie i zadnego fixera czy tez przewodnika nie trzeba. A malarone jest zdecydowanie zalecane.
@DAD samotna, bo tak wyszło... Mieliśmy jechać z @Woy do Libii, ale po odwołaniu wybraliśmy różne kierunki. Sam dużo jeżdżę, ale akurat nie do Afryki. Dzieciaków w tego typu kraje na razie nie zabieram.Ci przewodnicy to byli lokalni miejscowi i napisałem ile płaciłem w relacji. Będzie ich więcej w późniejszej części.Malarone znacząco zmniejsza ryzyko malarii, choć nie eliminuje. Ja biorę dla świętego spokoju.@pbak - a tutaj akurat przewodnik opowiadał, że mężczyźni się do niego modlą o dzieci i pytał czy ja też chcę. Powiedziałem, że dwójka dzieci mi wystarczy
;)
w nawiązaniu do twojej reacji, najbardziej mnie interesuje, jak udało sie zabookować ten hotel premier inn blisko lotniska w berlinie za stawkę 50 euro ? szukam nawet w trakcie tygodnia i wychodzi mi minimum 80 euro... masz jakieś specjalne strony ?
cart napisał:Afryka - nie potrafię wytłumaczyć tego fenomenu. Niby nic tam ciekawego nie ma, najtrudniejszy kontynent do podróży, syf i często niebezpiecznie. Do tego drogie doloty, nie mówiąc już transporcie na kontynencie.A jednak, ciągnie tam człowieka i zawsze wraca z wypiekami na twarzy.Oczywiście jestem dużo mniej zaprawionym podróżnikiem od Ciebie, ale też tak mam. I również nie wiem, dlaczego mnie tak ciągnie na ten kontynent.
@cart O takiej, mniej więcej trasie pisałem na forum i proszę - Ty ją zrobiłeś
;). Co dziwnego jest w podróżowaniu po Afryce w pojedynkę? Zawsze sam jeżdżę
:mrgreen: Z ciekawości zapytam - posługujesz się francuskim, choćby na poziomie podstawowym?
Nie chcę uprzedzać faktów, więc poczekam cierpliwie do końca relacji, choć urodziło mi się sporo pytań, bo ruszamy na trasę Wybrzeże - Ghana - Togo - Benin za 1.5 miesiąca.
Sudoku napisał:cart napisał:Afryka - nie potrafię wytłumaczyć tego fenomenu. Niby nic tam ciekawego nie ma, najtrudniejszy kontynent do podróży, syf i często niebezpiecznie. Do tego drogie doloty, nie mówiąc już transporcie na kontynencie.A jednak, ciągnie tam człowieka i zawsze wraca z wypiekami na twarzy.Oczywiście jestem dużo mniej zaprawionym podróżnikiem od Ciebie, ale też tak mam. I również nie wiem, dlaczego mnie tak ciągnie na ten kontynent.Dokładnie tak!!
:D i ja też tak mam. Myślałem, że to jakaś dewiacja ale skoro innych też dotyczy - to znaczy jest ok
:lol:
Mi już trochę przeszło z Afryką
;), Szczególnie po podróży do Boliwii, o której się tyle nasłuchałem, ze to najbiedniejszy kraj w regionie. W porównaniu z Afryką ta Boliwia to prawdziwy krezus. Niby Globalne Południe, ale transport, infrastruktura i przede wszystkim tubylcy - nienachalni i generalnie uczynni, to miła odmiana w stosunku do Czarnego Lądu, gdzie większość autochtonów chce białasa naciągnąć na kasę....
To zależy od kraju @nelson 1974. Zresztą, ja odkąd zaakceptowałem, że tam po prostu tak jest, to jestem dużo bardziej zrelaksowany psychicznie. Zacząłem nawet brać przewodników miejscowych i kupować więcej rzeczy od lokalnych obwoźnych kobiet. Ja o te kilka złotych nie zbiednieje, a może coś tam im doraźnie pomogę. Oczywiście jak ktoś mnie jawnie w wała robi to się nie daję.
Super relacja. Mam podobne zdanie o Afryce: wymęczy się człowiek, ubrudzi, wyda sporo kasy a po powrocie najchętniej spakowałby się i poleciał z powrotem. Nigdy bym siebie o to nie posądzał, ale rozważam nawet naukę francuskiego, który zapewne przyda mi się tylko tam [emoji6]
igore napisał:Super relacja. Mam podobne zdanie o Afryce: wymęczy się człowiek, ubrudzi, wyda sporo kasy a po powrocie najchętniej spakowałby się i poleciał z powrotem. Już nie spomnę jak doceni hotele w innych krajach, nawet jak woda nie będzie "gorąca" ale będzie. Ze łózko jest miękkie, nie sladów krwi i etc
@cart: rozumiem, że mówiąc po francusku można tam swobodnie się dogadywać z ludźmi także gdzieś tam też w interiorze / "na prowincji"? Czy raczej tylko lokalne języki?
Po francusku mówi każdy, a i po angielsku całkiem sporo ludzi. Ja po francusku nic nie mówię i największe problemy miałem z dogadaniem się z gośćmi na motorkach.
Super relacja, przekonała mnie, żeby jechać do Natitingou, a się trochę wahałam.Dasz namiary na ten hotel w Natitingou? Czy orientujesz się w jakich godzinach jest autobus powrotny z Natitingou do Cotonou? Da radę ogarnąć kogoś na miejscu co by nas odwiózł po wioskach?
Hotel Bourgogne. Mówią tam tylko po francusku.Wioska jest jedna, gdzieś na drodze do Boukombe. Musisz wziąć motorek z Natitingou i w 2 strony pojechać.Autobusy to nie wiem..., ten mój to zatrzymał się z 5-7km przed miastem, bo tam był terminal tej firmy.
W temacie pokazanej wyżej przyjaźni niemiecko-togijskiej to twarda historia ocenia to jednak nieco inaczej, a miejsce w którym Togo się znajduje (czyli w czołówce najuboższych krajów świata), jest dość zauważalną konsekwencją tej "współpracy", ale i również szerszej geopolityki. Super wyprawa, gratuluję. Miło zobaczyć "na żywo" znane nieco książkowo miejsca
:)
Przeczytałem raz jeszcze całość przy okazji glosowania na relacje miesiąca.
;) Takie dodatkowe pytanie mam. Czy to może być wyjazd rodzinny? Z dzieckiem?No wiem ze tym razem sam byłeś, ale pytam na zapas, bo relacja dla mnie inspirująca.
Ciekawa sprawa to te ozdoby na ścianach..., jak się przyjrzycie to podobnie są zdobione twarze dzieci. Ciekawe jak to robią.
Na górze są sypialnie, gdzie wchodzi się przez małe otwory oraz oczywiście suszy się różne zboża i warzywa.
Rogi i jaja przy wejściu coś oczywiście oznaczają, ale w bonżurowym języku nic nie rozumiem ;)
W Boukumbe daję motorkowemu 5k CFA i zmieniam na nowy motorek. Do granicy jest kilka kilometrów. Z pięknego asfaltu robi się totalnie polna droga. Nagle widać jakąś blaszaną budę, którą mój motorek mija. Wychodzi jednak mundurowy i macha do niego. To jest granica. Jest tylko 1 gość, nie ma prądu. Facet mówi po angielsku i sprzedaje mi wizę do Togo - 25k CFA. Używam jego znajomości angielskiego by dogadać się z moim motorkowym co do dalszej jazdy. Do pierwszej miejscowości jest 28 km, a ja jeszcze chcę zobaczyć Koutammakou po stronie Togo...@DAD zrozumiałem tylko tyle jak przewodnik pokazał takie same rysy na budynku i na twarzy dziecka, że to jest tożsame.Z motorkowym ugadałem się na 6k CFA. Po kilku kilometrach dojeżdżamy do pierwszej wioski, gdzie jest muzeum i odnowione domy. Łapie tu nas jakiś lokales i chce sprzedać mi bilet za 1500 CFA.
Łamaną angielszczyzną pyta się czy chce przewodnika by zobaczyć jakieś wioski. Mówię, że tak. Jedziemy dalej. Po kolejnych kilku kilometrach czeka na mnie już kolejny gościu na motorku i mówi, że zabierze mnie do przewodnika - cena 5k CFA za 2h zwiedzania. Mój motorkowy mówi, że jak ma tyle czekać to chce więcej kasy i wcale mu się nie dziwię.
Przewodnik świetnie mówi po angielsku i idziemy pod górkę do wioski. Piękna sawanna z widokami na jakieś góry w oddali...
W końcu mogę się coś dowiedzieć o tym ludzie. Przybyli w te miejsca z Burkiny, skąd wygonili ich muzułmanie. A oni są animistami, co dokładnie widać po tych posągach przed domem:
A to będzie gotowe na jutro. Ktoś wie co to jest? W życiu nie zgadłbym, że to piwo...
Same domy są oczywiście bardzo podobne do tych z Beninu, w końcu granice w Afryce są dość sztuczne...
Cała wioska jest super autentyczna, ludzie uprawiają poletka i hodują kozy.
Tutaj widać wejście do jednej z sypialni, jest ono bardzo wąskie.
Na dachu suszone są różne warzywa
Z wioski zabierają mnie do wielkiego baobabu, muszę dać jakieś grosze by wejść do środka. Ten chłopiec co siedzi, pokazał kunszt wspinania się środkiem baobabu, a następnie zszedł po zewnątrz. Miejscowy lud, zanim zaczął budować te domy to mieszkał w baobabach. Skąd my to znamy ;)
Moja wycieczka trwała w końcu tylko godzinę. Powiedziałem przewodnikowi, że trochę to nieładnie, że mówi 2h, a potem jest 1h. Wsiadam na motorek i czeka mnie jeszcze 20 km drogi do Kante, gdzie znowu zaczyna się asfalt.
W Kante na głównej ulicy chciałem w końcu coś zjeść. Siadam w garkuchni, gdzie za 1k CFA (7 zł) dostaję ryż z fasolą i 2 kawałki sera. Na zapchanie się w sam raz. Rozstaję się z moim motorkowym, który wraca do Beninu. Przy głównej ulicy są jakieś shared taxi, ale nie mają w ogóle klientów na dojazd do Kara, a ja za cały samochód płacić nie chcę. Czekam grubo ponad godzinę przy głównej ulicy. Ruch zerowy. W końcu nadjeżdża autobus! Zrywam się i biegnę jak głupi by go zatrzymać. Mogłem dojechać do Kara - to już większe miasteczko i transport lepszy. Wysiadam przy głównym rondzie i idę na stację kupić coś do picia. Obok stacji jest postój shared taxi i mówię, że jadę do Atakpame - kolejne 250 km. Płacę 5500 CFA i jadę.
Najpierw jest nas 3 z tyłu. Potem czwarta osoba się dosiada. Potem z przodu na siedzeniu pasażera dosiada się kobieta. A po kolejnym zatrzymaniu ktoś siada na miejscu kierowcy, a on na nim i tak jedzie 100 kph :)
Te podwózki różnych ludzi są generalnie krótkie. Po jakichś 100 km mówią mi, że mam zmienić samochód. Jadę starą 7-osobową Zafirą na samym końcu - jest nas trzech. Potem jeszcze raz zmieniam samochód. W szczycie w Zafirze jechało 11 osób! W 5-osobowym samochodzie to 9 osób z dziećmi.
Najlepsze miejsce jest chyba z lewej za kierowcą, bo mam co zrobić z lewą ręką oraz się oprzeć o kanapę. Z prawą ręką jest już gorzej - albo się obejmuje pasażera, albo siedzi na bliskim styku. Jest kulturka, bo jak wsiadł jakiś spocony koleś to dali mu szmatę by się wytarł o nią, zamiast o pasażerów ;)
O 21 dojeżdżam na przedmieścia Atakpame. Tu zrobił się korek. Okazało się, że 2 ciężarówki się zderzyły i kilkadziesiąt osób chciało im jakoś pomóc. Ciężarówki zjechały w rów z drogi i nie było szansy się przecisnąć samochodem... Mój jedyny ratunek to motor, a do centrum zostało tylko 4 km. Łapię jakiegoś kolesia miejscowego, który mówi po angielsku. Mówię, że chcę do jakiegoś hotelu. Zabiera mnie do hotelu Luxembourg, ale mają tam tylko pokój z wentylatorem za 10k. Wszystkie z klimą zajęte. Pokój ładny, gorąco tak nie jest, więc biorę. Na twardym łóżku mogę w końcu rozprostować kości i pójść spać. Afryka!W Atakpame nic ciekawego nie ma, więc rano trzeba jechać dalej. Dziś plan to Kpalime i dojechać do stolicy Lome. Z tego też powodu rezerwuję sobie hotel na bookingu w Lome, bo wybór jest całkiem spory.
Jak zwykle na ulicy łapię motorek i mówię 'taxi Kpalime'. Na miejscu szybko mnie przejmują. Czekamy oczywiście na pińcet osób aż samochód zapełni się pod dach ;). Tutaj chodzi nawet jakiś kasjer, więc nie płaci się kierowcy. Cena 3k CFA i 1.5h jazdy znowu w czwórkę na tylnej kanapie. Dzisiaj trafiłem na 2 kobiety w ciąży.
Wysiadam przy samym wodospadzie Kpime. Widać go już z głównej drogi, a jest jeszcze 2 km. Pojawia się jakiś motorek. Chciałem zobaczyć jeszcze wodospad Wome i Chateau Viale. Gościu mówi, że z ceną dogadamy się później. Do tej pory raczej nikt nie oszukiwał, więc ok. W razie czego pozycja negocjacyjna po wykonanej usłudze z mojej strony jest dużo silniejsza...
Przy wodospadzie sprzedają bilety. Chcą 5k. Mówię, że drogo. To daj 3k. Dałem banknot 10k, nie miał wydać, więc stanęło na 2k. Kwotę wpisał w księgę ;). Różni ludzie różne ceny płacili z tego co zauważyłem.
Wodospad całkiem ładny. Niestety moje buty na S o dziwo, źle się trzymają kamieni. Zaliczam poślizg i rozdarłem trochę piszczel :/
Jedziemy do Wome. To z 15 km po drugiej stronie miasta. Droga jest masakra. Gościu dużo się męczy. Na miejscu też bilet i niestety ostre schody w dół aby dojść do wodospadu. Oznacza to siódme poty pod górkę...
Wodospad nie robi już takiego wrażenia jak poprzedni i jakbym wiedział to bym odpuścił.
Został nam jeszcze zamek Chateau Viale. Wracamy do centrum i gościu coś pyta innych motorkowych. Okazuje się, że chce pożyczyć od kogoś motor, bo jego nie da rady po serpentynach. Powiedziałem mu, że odpuszczam. I tu zaczynają się schody, bo gościu chce aż 30k CFA (210 zł). Moja propozycja to 5k. Zjechał do 15k, dałem mu 7.5k i powiedziałem, że więcej nie dam. Ktoś inny chciał mnie zawieźć, ale już mi się odechciało. Łapię szybko taksówkę do Lome, gdzie mam przyzwoity hotelik w centrum za 20k CFA - cena poza bookingiem 18k. Mogę w końcu zjeść coś w hotelowej restauracji i uzupełnić płyny lokalnym piwem.Z powrotem na wybrzeżu byłem zatem dużo szybciej niż planowałem - takie to planowanie w Afryce ;). Ciągle myślałem o tym odpuszczonym parku Pendjari, ale co zrobić.
Po hotelowym śniadaniu wychodzę pozwiedzać Lome. Jak w większości stolic afrykańskich, tak i tutaj zbyt wiele do zobaczenia nie ma.
Pomnik Wolności, jakiś pałac, kościół i targowisko w centrum.
Na targu wymieniam trochę 20-tek euro na CFA, wracam do hotelu i mogę jechać dalej.
Obok plaży samochody jadą w różne kierunki. Mnie interesuje Togoville.
Togoville to najbardziej turystyczne miejsce w kraju. Samochodem dojeżdżam do łódki i zaczyna się... Miejscowi za przeprawę płacą 200 CFA, a ode mnie chcą 5k. Kłócę się z kasjerem na ostro - jestem obcy i mam płacić więcej. Gościu krzyczy w końcu 2k, a ja wsiadam na łódkę. Dałem mu 1k i jeszcze po pyskówkach w końcu się odczepił.
Jest sobota i jest dużo ludzi - sami lokalni i żadnego turysty. Na miejscu od razu mnie wyłapują i prowadzą do miejsca gdzie mam kupić bilet. Zwiedzanie z przewodnikiem to 20 euro (nawet nie podawali w CFA), a bez przewodnika połowę. No dobra, miałem 20-tkę więc biorę przewodnika. I to był świetny pomysł bo mi poopowiadał sporo o rzeczach, których nie wiedziałem.
Na przykład takich, że na jeziorze na początku XX wieku było objawienie Matki Boskiej. Z tego też powodu Niemcy postawili tu kościół...
Z uwagi na to, miejsce jest oczywiście celem pielgrzymek z wielu miejsc świata. Był tu nawet Jan Paweł II i jego imieniem nazwana jest główna ulica. Stał na przeciwko kościoła i odprawiał mszę.
Kościół dość prosty w środku, przedstawia 12 apostołów otaczających Matkę Boską. Za konfesjonałem jest święty obraz.
Ale Togoville to także animizm. Najpierw idziemy przez targowisko wzdłuż głównej drogi.
I dochodzimy do pomnika przyjaźni niemiecko-togijskiej. Przewodnik zadał mi pytanie która to Togijka, a która Niemka, ale raczej trudne nie było...
Idziemy następnie pośród małych uliczek i domostw - tutaj na pewno już sam bym nie trafił. Są tu np. 2 drzewa - jedno symbolizujące kobietę, a drugie mężczyznę. Bardzo interesujące korzenie, ale co jest ciekawsze to to, że tylko na jednym drzewie (kobiecie) jest kilkadziesiąt gniazd ptaków. Na drugim drzewie nie ma żadnego. Dziwne to, skoro drzewa są właściwie splecione razem...
Znajdujemy następnie bożka dla mężczyzn. Różne rytuały odbywają się i kładzie się/rozbija/podpala różne rzeczy na jego głowie...
Kobieta zaś zupełnie inna. Ma swój domek i można jej jedynie składać dary, a nie wolno dotykać...
Odwiedzamy jeszcze wioskę po drugiej stronie drogi. Jest łajba, którą JPII przepływał przez jezioro, jakiś pałacyk lokalnego szefa i miejsca zgromadzeń lokalnej ludności.
Wracamy do głównej kwatery i jeszcze oglądamy symboliczny posąg, gdzie młody człowiek rozmawia ze starszym i w ogóle nie szanuje tradycji... Symbolizuje to m.in. odwrócone krzesło
Wracam na łódkę. Po dopłynięciu znowu mam walkę z tym przygłupem od biletów. Nie chce mojego 200 CFA, więc nic nie płacę. Potem biegnie za mną. Mówię mu, że jak ty oszukujesz turystów to turyści oszukają ciebie. Gościu jednak był duży, więc po chwili kłótni dałem mu 1000 CFA na odczepne.
Szybko łapię transport do Aneho. Szkoda, że tak tylko trochę przejazdem, bo jest tam sporo kolonialnej architektury. Granicę przekraczam pieszo i stamtąd od razu ktoś mnie zabiera do Grand Popo. Trochę mi zeszło z szukaniem hotelu, ale jeden motorkowy mi pomógł. Mam bungalow na rozległym terenie i jest basen, z którego sporo korzystam i w końcu mam trochę relaksu. Hotel ma dostęp do ogromnej plaży, ale fale są tak wielkie, że nie za bardzo da się kąpać.Na mój bungalow nie było rezerwacji, więc pozwolili mi wymeldować się o 14. Ostatnie dni muszę przeczekać, bo już nie za bardzo mam co zwiedzać. Korzystam zatem z basenu i leniwie mija mi czas.
Po lunchu ruszam na główną drogę i łapię w stronę Cotonou. To jakieś 80 km. Zatrzymuje się jakiś koleś, oczywiście pełny w środku i jeszcze bagażnik ma otwarty, bo mieszczą się tam 4 wory. Mój plecak ląduje na wory, a ja na mizi-mizi z jakimś gościem na przednim fotelu. Po 20 minutach już wysiadł mi kręgosłup od siedzenia bokiem. Mijam Ouidah, które właściwie mogłem zobaczyć dzisiaj, a nie drugiego dnia i znowu się wkurzam, że ominąłem Pendjari.
W końcu ktoś wysiada i zajmuję miejsce z tyłu, lepiej tam we czwórkę. W stolicy łapię motorek i jadę do egzotycznie brzmiącego Hotelu Tahiti - nad morzem po wschodniej stronie miasta. Jest tu bardzo miły właściciel (Europejczyk). Dostaję fajny pokój i welcome beer za darmoszkę. Plan na dzisiaj to odpoczynek. Właściwie to nic nie zwiedziłem.
Następnego dnia to mój ostatni dzień w Afryce. Wylot dopiero po 22. Jadę więc do stolicy - Porto-Novo. Z głównej drogi łapię totalnie rozklekotanego busa, który ma jeszcze skrzynię biegów w kierownicy.
Porto-Novo już z daleka niezbyt przyjemnie wita, no i akurat jest ulewa, którą muszę przeczekać.
Na wjeździe do miasta jest pomnik, ale wszystko ogrodzone i jakieś wielkie budowy.
Jakiś kościółek, a poza tym to wygląda na małomiasteczkową Afrykę.
Tak mi się wydaje, że może poszedłem nie w tę stronę ;), ale z daleka ładnie wyglądał ten meczet w oddali oraz kolonialny budynek