Za późno zacząłem szukać biletów na majówkę – a w zasadzie za późno zwolnił nam się ten termin. Bilety lotnicze w ciekawe dla nas miejsca okazały się abstrakcyjnie drogie. Siłą rzeczy pozostał nam transport lądowy i wybraliśmy się na majówkę samochodem – do Czech. Również dlatego, że Czesi są wielkimi fanami hodowli kaktusów i akurat 1V rozpoczyna się sezon kaktusiarski w Chrudimiu u Lidii i Pavla Pavliczków. (Co prawda dużo ciekawsze jest zakończenie sezonu w ostatni weekend września, na który zjeżdżają się setki kaktusiarzy z całej Europy, ale dla kaktusowego maniaka każdy powód jest dobry i na początek sezonu też warto przyjechać. Dla bardziej ciekawych – http://www.cact.cz ). Droga z Warszawy do Czech zajmuje koło czterech godzin i wieczorem meldujemy się na nocleg w Hranicach za Ostrawą. Rano zaczynamy zwiedzanie. Po drodze mijamy renesansowy zamek w Litomyślu z XVI wieku wpisany na listę UNESCO. Zamek oglądamy tylko z zewnątrz, do środka nie wchodzimy. Związane to to było z tym, że w Czechach chyba nie istnieje zwiedzanie samodzielne – czyli nie można przebiec się po muzeum, trzeba to robić z przewodnikiem. Oczywiście ma to też swoje dobre strony, ale czas nas naglił, więc tylko „zaliczyliśmy” z zewnątrz.
W południe dojechaliśmy do Chrudimia. Zaczęliśmy od kaktusów. W czeskich szklarniach sezon w pełni, moje jeszcze zimują na strychu.
Małżonka dzielnie zniosła moje zachwyty nad kwiatkami i obłędnymi cierniami i po obowiązkowych zakupach ruszyliśmy w dalszą drogę. Sam Chrudim też jest starym miasteczkiem z ładnym rynkiem. Na nim natknęliśmy się na strażaków stawiających moja. Moj to ścięte i starannie okorowane drzewo – świerk, sosna lub jodła – na którego wierzchołku zostawia się zieloną koronę, przyozdobioną bibułkami i wstążkami. Stawiany jest w nocy z 30 kwietnia na 1 maja i zwyczaj ten pochodzi z czasów pogańskich, a ostatnio podobno jest coraz bardziej popularny. Spotkaliśmy je jeszcze w kilku miastach, przez które przejeżdżaliśmy.
Jak się przyjrzeć mapom Czech z atrakcjami, składają się one głównie z zamków i starych miast. Siłą rzeczy, a raczej z powodu ograniczonego czasu, skupiliśmy się na kolejnych atrakcjach z listy UNESCO. Pierwsza była Kutna Hora. Na liście znajdują się tu Katedra Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny i św. Jana Chrzciciela oraz gotycki kościół Świętej Barbary. Szczególnie ten drugi, pięknie położony zrobił na nas dobre wrażenie.
Inną atrakcją Kutnej Hory jest Kaplica Czaszek, czyli kościół cmentarny Wszystkich Świętych, który w ogóle nas nie zachwycił. Znajdują się w nim szczątki kilkudziesięciu tysięcy ofiar epidemii dżumy, wojen husyckich z XV wieku i wojny trzydziestoletniej w XVII wieku.
Samo stare miasto jest całkiem przyjemne.
Następnego dnia ruszamy na południe. Pierwszym celem jest Třebíč. Na liście UNESCO są tu romańska bazylika świętego Prokopa – zwiedzanie oczywiście z przewodnikiem
oraz świetnie zachowana dzielnica żydowska z małym muzeum w synagodze oraz dobrze zachowanym/odnowionym kirkutem. Jest też stare miasto z bardzo ładnym rynkiem, aczkolwiek zeszpeconym przez dobudowane paskudne plomby.
Kolejnym przystankiem był Telc - małe miasteczko otoczone stawami, oczywiście na liście UNESCO. Jest tu piękny, podłużny rynek z kolumną morową oraz zamkiem.
W hotelu właścicielka poleca nam miasteczko Jindrichuv Hradec gdzie znajduje się trzeci co do wielkości zamek w Czechach po praskim i w Ceskim Krumlowie. Zwiedzanie oczywiście z przewodnikiem, całkiem ładne wnętrza. Rynek byłby bardzo ładny, gdyby nie to, że cały jest zajęty przez parking.
Wieczorem dojeżdżamy do Czeskiego Krumlowa. I jest on fantastyczny, słusznie będący na liście UNESCO. Pomimo zdecydowanie gorszej pogody robi na nas ogromne wrażenie. Położony jest wśród meandrów Wełtawy - trochę jakby był wyspą. Zamek, jaki całe miasto jest świetnie zachowany. Przechadzamy się po uliczkach, a na zwiedzanie zamku nastawiamy się następnego dnia. Mamy już lekki przesyt knedliczków wiec na kolację idziemy na pizzę
Rano pogoda już była piękna i idziemy zwiedzać zamek. Teoretycznie Możliwe są dwie trasy, ale akurat dostępna była tylko jedna - oczywiście z przewodnikiem - co jest jednak dużą zaletą- bardzo ciekawie opowiada o historii zamku i jego właścicielach.
Droga z Warszawy do Czech zajmuje koło czterech godzin i wieczorem meldujemy się na nocleg w Hranicach za Ostrawą. Rano zaczynamy zwiedzanie. Po drodze mijamy renesansowy zamek w Litomyślu z XVI wieku wpisany na listę UNESCO. Zamek oglądamy tylko z zewnątrz, do środka nie wchodzimy. Związane to to było z tym, że w Czechach chyba nie istnieje zwiedzanie samodzielne – czyli nie można przebiec się po muzeum, trzeba to robić z przewodnikiem. Oczywiście ma to też swoje dobre strony, ale czas nas naglił, więc tylko „zaliczyliśmy” z zewnątrz.
W południe dojechaliśmy do Chrudimia. Zaczęliśmy od kaktusów. W czeskich szklarniach sezon w pełni, moje jeszcze zimują na strychu.
Małżonka dzielnie zniosła moje zachwyty nad kwiatkami i obłędnymi cierniami i po obowiązkowych zakupach ruszyliśmy w dalszą drogę. Sam Chrudim też jest starym miasteczkiem z ładnym rynkiem. Na nim natknęliśmy się na strażaków stawiających moja.
Moj to ścięte i starannie okorowane drzewo – świerk, sosna lub jodła – na którego wierzchołku zostawia się zieloną koronę, przyozdobioną bibułkami i wstążkami. Stawiany jest w nocy z 30 kwietnia na 1 maja i zwyczaj ten pochodzi z czasów pogańskich, a ostatnio podobno jest coraz bardziej popularny. Spotkaliśmy je jeszcze w kilku miastach, przez które przejeżdżaliśmy.
Jak się przyjrzeć mapom Czech z atrakcjami, składają się one głównie z zamków i starych miast. Siłą rzeczy, a raczej z powodu ograniczonego czasu, skupiliśmy się na kolejnych atrakcjach z listy UNESCO. Pierwsza była Kutna Hora. Na liście znajdują się tu Katedra Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny i św. Jana Chrzciciela oraz gotycki kościół Świętej Barbary. Szczególnie ten drugi, pięknie położony zrobił na nas dobre wrażenie.
Inną atrakcją Kutnej Hory jest Kaplica Czaszek, czyli kościół cmentarny Wszystkich Świętych, który w ogóle nas nie zachwycił. Znajdują się w nim szczątki kilkudziesięciu tysięcy ofiar epidemii dżumy, wojen husyckich z XV wieku i wojny trzydziestoletniej w XVII wieku.
Samo stare miasto jest całkiem przyjemne.
Następnego dnia ruszamy na południe. Pierwszym celem jest Třebíč. Na liście UNESCO są tu romańska bazylika świętego Prokopa – zwiedzanie oczywiście z przewodnikiem
oraz świetnie zachowana dzielnica żydowska z małym muzeum w synagodze oraz dobrze zachowanym/odnowionym kirkutem. Jest też stare miasto z bardzo ładnym rynkiem, aczkolwiek zeszpeconym przez dobudowane paskudne plomby.
Kolejnym przystankiem był Telc - małe miasteczko otoczone stawami, oczywiście na liście UNESCO. Jest tu piękny, podłużny rynek z kolumną morową oraz zamkiem.
W hotelu właścicielka poleca nam miasteczko Jindrichuv Hradec gdzie znajduje się trzeci co do wielkości zamek w Czechach po praskim i w Ceskim Krumlowie. Zwiedzanie oczywiście z przewodnikiem, całkiem ładne wnętrza. Rynek byłby bardzo ładny, gdyby nie to, że cały jest zajęty przez parking.
Wieczorem dojeżdżamy do Czeskiego Krumlowa. I jest on fantastyczny, słusznie będący na liście UNESCO. Pomimo zdecydowanie gorszej pogody robi na nas ogromne wrażenie. Położony jest wśród meandrów Wełtawy - trochę jakby był wyspą. Zamek, jaki całe miasto jest świetnie zachowany. Przechadzamy się po uliczkach, a na zwiedzanie zamku nastawiamy się następnego dnia. Mamy już lekki przesyt knedliczków wiec na kolację idziemy na pizzę
Rano pogoda już była piękna i idziemy zwiedzać zamek. Teoretycznie Możliwe są dwie trasy, ale akurat dostępna była tylko jedna - oczywiście z przewodnikiem - co jest jednak dużą zaletą- bardzo ciekawie opowiada o historii zamku i jego właścicielach.