Udaje się spotkać odpoczywającego Morpho - bodajże największego motyla Ameryki Środkowej.
Po prawie całodniowym wypoczynku w tym miejscu - udaje się do Rezerwatu Lasu Chmurowego Monteverde by następnego dnia zwiedzić tenże. Temperatura około 13 stopni...tak już jest w tej części Kostaryki...
Z samegu rezerwatu za dużo zdjęc nie mam...to głównie wędrówka schodami przez dżungle - gdzie rośliny walczą o jak najlepszą pozycję względem słońca...co widać gołym okiem.
Wieczorkiem oczywiście stek, winko, imperial...i do spania...bo dzień później zaczyna się ta ciepła część wyjazdu. Kierunek - wybrżeże. Cały dzień jazdy by dotrzeć do Puerto Carillo...od razu robi się cieplej i zwierzęta zaczynają być wszędzie, nawet na talerzu.
Te to są wszędzie...na plaży jest ich multum - i nikogo to nie interesuje.
A na drzewach...piękne kolory...
Na talerzu w sumie też...
Plaża...kosmiczna. Nic więcej nie trzeba, woda gorąca, imperial zimny...i ten drink z kokosa którego nazwy nie pamiętam... Nocleg mam przy plaży na wzgórzu, widoki tak samo jak plaża...kosmiczne.
Tu odpoczywam kilka dni...by potem ruszyć quadem w dalsza podróż...
OFFTOP. Obawiam się że relacji nie skończę przed wyjazdem, gdyż za 3 dni ruszamy z małżonką do Paragwaju...i wracamy w Grudniu. Aczkolwiek może się uda...Siedząc wieczorem przy Imperialu, podziwiając lokalną faune....
....zapisałem się na 2 dniową wycieczke ATV. Z Puerto Carillo na Playa Coyote.
Około 30km w jedną strone na quadzie.
Po drodzę załapaliśmy się na odpoczynek na prywatnej plaży hotelu gdzie zjedliśmy cudny posiłek (u mnie adekwatny do koszulki)
Po dojechaniu na miejsce ukazał się nam cudny hotelik schowany w delcie rzeki, przy całkowicie pustej plaży...
Zleciało na Imperialach, odpoczynku - dzień później powrót do miejsca gdzie zaczynaliśmy - i od razu w kierunku promu...z Muelle Paquera do Barranca ...i w kierunku Manuel Antonio National Park:) By odwiedzić lasy namorzynowe i tamtejszy park.
Śpię przy cudnej pustej dzikiej plaży otulony hektarami palm olejowych. Niestety. Pięknie - ale świadomość tej rośliny jednak mi się nie podobała.
A dzień później zapowiadane wycieczki...
Wieczorem wycieczka do pobliskiego miasta coś zjeść...tam takie znaki:)
A wieczorem? pożegnanie wakacji:) ognisko na plaży i lokalne ziemniaczki z ogniska...do dziś pamiętam poparzony język i podniebienie.
Rano już pora na lotnisko...więc ostatni wschód(zachody są mocno przereklamowane). Piękny to był wschód gdyż stojąc na plaży po prawej stronie widziałem tęczę, burze i sztorm...a po prawej cudny wschód słońca.
Udaje się spotkać odpoczywającego Morpho - bodajże największego motyla Ameryki Środkowej.
Po prawie całodniowym wypoczynku w tym miejscu - udaje się do Rezerwatu Lasu Chmurowego Monteverde by następnego dnia zwiedzić tenże. Temperatura około 13 stopni...tak już jest w tej części Kostaryki...
Z samegu rezerwatu za dużo zdjęc nie mam...to głównie wędrówka schodami przez dżungle - gdzie rośliny walczą o jak najlepszą pozycję względem słońca...co widać gołym okiem.
Wieczorkiem oczywiście stek, winko, imperial...i do spania...bo dzień później zaczyna się ta ciepła część wyjazdu. Kierunek - wybrżeże. Cały dzień jazdy by dotrzeć do Puerto Carillo...od razu robi się cieplej i zwierzęta zaczynają być wszędzie, nawet na talerzu.
Te to są wszędzie...na plaży jest ich multum - i nikogo to nie interesuje.
A na drzewach...piękne kolory...
Na talerzu w sumie też...
Plaża...kosmiczna. Nic więcej nie trzeba, woda gorąca, imperial zimny...i ten drink z kokosa którego nazwy nie pamiętam...
Nocleg mam przy plaży na wzgórzu, widoki tak samo jak plaża...kosmiczne.
Tu odpoczywam kilka dni...by potem ruszyć quadem w dalsza podróż...
OFFTOP. Obawiam się że relacji nie skończę przed wyjazdem, gdyż za 3 dni ruszamy z małżonką do Paragwaju...i wracamy w Grudniu. Aczkolwiek może się uda...Siedząc wieczorem przy Imperialu, podziwiając lokalną faune....
....zapisałem się na 2 dniową wycieczke ATV. Z Puerto Carillo na Playa Coyote.
Około 30km w jedną strone na quadzie.
Po drodzę załapaliśmy się na odpoczynek na prywatnej plaży hotelu gdzie zjedliśmy cudny posiłek (u mnie adekwatny do koszulki)
Po dojechaniu na miejsce ukazał się nam cudny hotelik schowany w delcie rzeki, przy całkowicie pustej plaży...
Zleciało na Imperialach, odpoczynku - dzień później powrót do miejsca gdzie zaczynaliśmy - i od razu w kierunku promu...z Muelle Paquera do Barranca ...i w kierunku Manuel Antonio National Park:) By odwiedzić lasy namorzynowe i tamtejszy park.
Śpię przy cudnej pustej dzikiej plaży otulony hektarami palm olejowych. Niestety. Pięknie - ale świadomość tej rośliny jednak mi się nie podobała.
A dzień później zapowiadane wycieczki...
Wieczorem wycieczka do pobliskiego miasta coś zjeść...tam takie znaki:)
A wieczorem? pożegnanie wakacji:) ognisko na plaży i lokalne ziemniaczki z ogniska...do dziś pamiętam poparzony język i podniebienie.
Rano już pora na lotnisko...więc ostatni wschód(zachody są mocno przereklamowane). Piękny to był wschód gdyż stojąc na plaży po prawej stronie widziałem tęczę, burze i sztorm...a po prawej cudny wschód słońca.