Wczoraj przyleciałem z Hong Kongu do Delhi. Leciałem Airindią, choć podstawiono samolot Vistary - jedna Tata, w każdym razie.
Na lotnisku w Hong Kongu odnotowalem zestaw wiaderek potajfunowych
To był długi lot cieniaskiem (A320 neo). Z wszelkich mitów na temat lotu indyjskimi liniami prawdziwy okazał się ten, że karmią dobrze - zamówiłem sobie danie wegańskie.
A Delhi to szaleństwo - zgodnie zresztą z oczekiwaniami. Gorąco, chaotyczny ruch nieprzerwaną falą wszystkiego co się na ulicy zmieści - od ludzi do ciężarówek i klaksony.
Co ciekawe mimo, iż pojazdy są zazwyczaj nie pierwszej młodości, głośne, w ogóle nie czuć smrodu spalin - co było dla mnie szczególnie męczące w Harare. Zdaje się, że tu wszystko co się porusza ulicą i nie jest napędzane człowiekiem spala gaz, stąd brak zapachu spalanej benzyny.
Szybko spotkałem pierwsza krowę (zapomniałem o świętych krowach), potem jeszcze małpę, która zachowywała się jakby była równie święta. W trakcie randomowego spaceru znalazłem naprawdę dużo świetnej architektury.
Po raz pierwszy zjadłem indyjskie jedzenie w Indiach. Slyszawszy, że poziom ostrości tutejszych dań jest znacząco wyższy niż w Europie, zamówiłem palaak butter masala - ser był świetny, nawet to danie było odrobinę ostre.
Dziś czas na zwiedzanie, ale trochę boję się wyjść z pokoju. A propos - korzystając ze statusu poprosiłem o cichy pokój. Dostałem to o co prosiłem. To pokój bez okna - nie ma innych cichych
Na koniec le big mac
Polubiłem Delhi. Oprócz tego, że można sobie iść i trąbić, jest tu dużo interesujących mnie obiektów.
Przygotowałem sobie listę i po analizie uznałem, że najlepiej będzie zaplanować trasę metrem.
Bilet dzienny nielimitowany kosztuje 200 rupii (8 z groszami), w tym zdaje się 50 refundowane za kartę.
Podróżowanie metrem ma wadę, że się nie widzi tego co po drodze, ale też duże plusy. Jest cicho i chłodno.
Poniżej krótki przegląd części tego co zobaczyłem.
Nie udało mi się tylko obejrzeć budynku politechniki - jest za wysokim murem, a do środka mnie nie wpuścili.
Nie widziałem też wnętrza Instytutu Polskiego przy ambasadzie, bo sobota. Myślę, że w dzień powszedni by wpuścili. Tak przy okazji ta monumentalna budowla jest jednym z najlepszych przykładów modernizmu w Delhi. Powstał w 1978 roku, architektami byli Witold Cęckiewicz i Stanisław Deńko.
Ambasada sąsiaduje z ogrodem różanym przyjaźni Bricksowej.
To wspomniana powyżej budowla
Obok jest wspaniały opuszczony hotel Agbar
Tibet House
A po drodze jeszcze Uniwersytet, na teren którego wpuszczają bez problemu
To siedziba instytutucji zarządzającej projektami mieszkaniowymi. Niestety była bardzo pod słońce, stróżówka lepiej się fotografowała
A z Politechniki mam tylko dekorację na ścianie stacji metra
https://www.instagram.com/reel/DPG1Plvi ... Q5eTg5eQ==Jutro będzie dzień techniczny przeznaczony na relokację. Właśnie się dowiedziałem, że w biznesie w trzech siekierkach, którymi jutro lecę, oprócz konfiguracji 2-3-2 jeszcze siedzenia nie do końca się rozkładają. Na szczęście to dzienny lot.
A dzisiaj ciąg dalszy zwiedzania przy temperaturze odczuwalnej na poziomie czterdzieści i cztery stopnie.
Trochę to męczące, ale plan został zrealizowany.
Oprócz architektury małpki i health ATM, znaczy to zadanie dla wyobraźni. Water ATM załączam.
Niestety ze względu na niedzielę nie mogłem pójść obejrzeć wydawacza zdrowia
To nie była zwyczajna przychodnia, lecz przychodnia masońska, jakby co.
Zanim będą małpki jeszcze dzienna, świąteczna dawka klaksonów
Budynek targów zmieniony w muzeum z dinozaurami - zdaje się niedawno przestał istnieć inny - znacznie ciekawszy
Teatr
Siedziba jakiejś organizacji
Budynki ratusza
Oraz bohaterowie bonusowi, znalezieni przy okazji (w części nie gorsi)
Budynki o roboczej nazwie cieniowce - nie moja nazwa, ale kupuję
ASP
Firma energetyczna
A na koniec blokowisko.
Polecam Delhi i innym i sobie na przyszłość.
Sama interakcja z Hindusami jest ciekawa
(Tu mi się przypomniało, że widziałem jednego Hindustana Ambasadora - znaczy dziś jednego, pod Tybet House, ale daleko stał drugi, co ciekawe więcej widziałem nowych Rola Royceów.
.
Oni zachowują się jak cwaniacy, ale robią to bardzo nieporadnie i w chwili kiedy im się to delikatnie przekaże zaczynają się śmiać.
Na koniec mam zagadkę. Znaczy ja nie znam jej rozwiązania. A pytanie brzmi "o co kaman?"
Bo na początku to pióro skojarzyło mi się ze spasionym kleszczem, który wypija krew ze studentów
Inaczej: są nadęci jak balony
:)Dojazd na lotnisko przebiegł dość sprawnie, acz nie bez niespodzianek.
Po.yslalem, że wezmę sobie tuktuka z hotelu do metra, dowiedziałem się jaka powinna być cena, potem nawet w recepcji poproszono ochroniarza, aby ją na 100% ustalił z kierowcą.
I rzeczywiście zapłaciłem tyle co ustalone, tylko zostałem zawieziony pod dworzec a nie pod wyjście nr3 z metra.
Nie wiem czy tam jest oficjalne przejście, ale o dziwo mnie wpuścili przez "no entry" potem były jakieś wykopy i trafiłem na stację metra, a tam tłum dziki, kilkusetosobowe kolejki po bilety, jeszcze dłuższa do security pomyślałem: pięknie k. pięknie, a potem pomyślałem jeszcze raz, że to nie może być tłum do lotniskowego metra. Zapytałem jak się tam dostać i za chwilę miałem bilet.
Ethiopian wydał mi mobilną kartę pokładową, jakoś wątpiłem czy będzie działała, ale poszedłem do kontroli paszportowej, gdzie uśmiechnięty pogranicznik powiedział mi: przecież muszę pieczątkę postawić. Ale uzyskanie karty pokładowej to było zadanie na 5 min, więc żaden problem. Teraz siedzę sobie w salonie Eclam Prive, który nie jest zbyt kameralny, ale naprawdę przyzwoity jeśli chodzi o jakość. Robią takie pyszne naleśniki. I nawet lody mają. Zresztą w zasadzie to mają wszystko
A, jeszcze jedno Kiedy byłem mały myslalem, że w Indiach wszyscy mówią po angielsku, oczywiście z tym ich akcentem. Tymczasem okazało się, że ten język nie jest jakoś szczególnie popularny. Znaczy poszczególne słowa znają wszyscy - to nie jest tak jak w Chinach, ale żeby porozmawiać, to już trudniejsza sprawa. Natomiast ci, którzy mówią, robią to bez indyjskiego akcentu. Tak wynikało z moich badań na małej, niereprezentatywnej grupie.
Tymczasem dziś, idąc przez dworzec (przez który miałem nie przechodzić, gdyby rikszarz podwiózł mnie tam, gdzie miau, Pani zapowiadającą pociągi mówiła z absolutnie idealnym indyjskim akcentemJednak dali B787, więc się siedzenie rozłoży na płasko
W C podróżuję tylko ja i Ethiopianowa pilotka
No ja nie wiem, dla mnie trudniejsze było jedzenie chińskie (znaczy ludowe) niż hinduskie.
A w ADD dziś moja premiera lepszego salonu. Obok cudnej tablicy odlotów (w zwykłym salonie jest taka sama), stoi pianino
W samolocie mają ciekawe instrukcje
A jeśli chodzi o lot, to fajowy. Obsługa przemiła, jedzenie bardzo spoko.
Owocki przepyszne
Dar Es Salaam od początku mi się podobało. A wizyta w tym mieście zaczęła się od nocnej jazdy tuktukiem z lotniska do centrum.
Znacznie luźniej nóż w Delhi, mniej klaksonów - trąbi się tylko kiedy jest powód i wydaje mi się, że jeździ się szybciej.
Zdecydowałem się na tuktuka z ulicy w cenie trochę wyższej niż u Bolta.
Na pierwsze dwie noce hotel miałem w ścisłym centrum. To był dobry wybór ze względu na bliskość większości najciekawszych budynków.
Jednak dzień zacząłem od odległej o jakieś 20 min spacerem hali targowej Kariakoo. Ku mojemy wielkiemu rozczarowaniu okazało się, że jest w przebudowie (z rozbudową) i nie można jej odwiedzić
Jak widać na obrazkach hala jest prawie bliźniaczką zburzonego dworca w Katowicach. Choć rzecz jest bardziej złożona - ten budynek został zaprojektowany uwzględnieniem tutejszych realiów klimatycznych.
W Maxie SCATa do Szymkentu mają tylko 40 pasażerów, ale nowy system i na razie nie potrafią przydzielić mi żadnego z wolnych miejsc.Jeeeeeej, udało się
@pabien nie chce wyjść na pana marudę
;) ale wystarczy wejść na twój profil i wszystko jest podane na tacy gdzie i kiedy lecisz, także nici z tajemnicy xD. Jak nie chcesz zdradzać wszystkiego to sobie chwilowo zmień profil na prywatny.
Na lot odprawiłem się wcześniej, ale oczywiście oni muszą tu pieczątki stawiać, miałem coś do wydrukowania, ale nie miałem drukarki, zresztą zauważyłem, że w danych mam stary numer paszportu.I to okazało się problemem, Pan spędził ze 40 min na odkręcaniu tego - od początku widać było, że chciał rozwiązać problem. W efekcie jednak okazało się, że straciłem moje miejsca oraz nr programu lojalnościowego, a przy bramce nie idzie wytłumaczyć o co mi chodzi. Trudno, dopiszę później
Całkiem to zabawne. Pojechałem nie na ten dworzec w Nanjing. Poszedłem wymienić bilet, pani sprzedala mi nowy i powiedziała, żebym sobie sam skasował stary kupiony w aplikacji. Akurat wybrałem tę z WeChat. Oczywiście się nie dało. Napisałem do nich - halo o co kaman, a oni że się nie da, choć ppwinno się dać. I jeszcze prosili o ocenę rozmowy.Złożyłem prośbę o chargeback. Nie za bardzo wierzę w pozytywny wynik, ale to głupio tracić 8 dyszek.Dziękując @gruby_inwersja za info z jego relacji o korzystaniu z rowerów, dodam jeszcze, że można je również wypożyczać jednorazowo, co kosztuje mniej niż złotówkę za 15 min jeśli odstawi się dobrze i ponad złotówkę jeśli gorzej.Jedyny problem z tymi rowerami jest taki, że one (choć przy regulacji siodełka jest 185 cm) są tak na max 160 cm wzrostu
jaco027 napisał:Rowery w Chinach....commoditized good [emoji3]To ciekawy temat, bo to właśnie na rowerach Chińczycy wchodzili w nowoczesność. potem przyszły motorowery, auta, później się to zelektryfikowano, a rowery są głównie w formie "nowoczesnej" czyli sharingowej
Pisałem, że Chiny ludowe są niefotogeniczne, z Tajwanem to zupełnie inna historia. Oni tu potrafią w żywe miasto, a i przyroda potrafi ładnie w nie wpełzać. Ale jednak są barbarzyńcami. Dziś pojechałem obejrzeć piękne futurystyczne domki, a zastałem zgliszcza. Szkoda. Zdjęcia będą później.A przy okazji napiszę o jednej rzeczy, o której wczoraj zapomniałem. W ludowych aplikacja Pekao odmówiła współpracy - nie dało się do niej zalogować. Muszą mieć jakąś blokadę, bo na Tajwanie wszystko OK. Dotyczy to tylko aplikacji, bo karta działała
Pisałem o problemach z odzyskaniem kasy za wymieniony bilet na pociąg. Rozpocząłem procedurę cashbacku, bo mi Chińczycy odpowiadali, że się nie da. Okazało się że to był chyba głównie problem komunikacyjny, ponieważ dziś 80% zapłaconej kwoty wpłynęło na mój rachunek.
A ja znów w ludowych. Pobyt na Tajwanie oceniam na 8/10, chętne się tam jeszcze wybiorę.Plan na Szanghaj jest prosty. Jadę do hotelu (pod lotniskiem), czytam książkę idę wcześnie spać, bo jutro o 8:50 mam kolejny lot
Ten salon jest świetny. Podczas mojej przesiadki obiecałem sobie,że nic nie zjem by nie zepsuć sobie pierwszego dnia urlopu w SIN. Cola ewentualnie drink o 5 rano to był plan. Jak zobaczyłem te kilka stacji live cooking to przepadłem. Wspaniałe rzeczy tam gotują i jeszcze jako zwiedzacz Mcdonaldów ( jem tylko rzeczy niedostępne w PL)zaliczyłem paneer cheese wrapa. Zero konsekwencji.
Potwierdzam. Tanzania scamerskie bankomaty. 4 transakcje. Wszystkie transakcje mialy byc bezprowizyjne... a byly 3 dodatkowe obciazenie albo kwotowo, albo procentowo. A podobno Nigeryjczycy scamuja... [emoji3]
A dziś był dzień transportowy. Pierwotny plan zakładał dotarcie do Mzuzu w Malawi.Nocleg miałem 5 min na piechotę od dworca z którego odjeżdżają busiki do granicy. Mogę to później dokładniej opisać. Busik tak jak ja wczoraj miał również postój techniczny. Stanął w kolejce do zapełnienia się w Tukuyu. Jeśli ktoś chciałby jechać z Mbeyi do granicy i mu się spieszy niech lepiej kupi przejazd do Tukuyu i tam się przesiądzie w pierwszy busik. Ja postanowiłem poczekać, zwłaszcza że dzięki temu miałem miejsce obok kierowcy.W przygranicznym Kasumulu na Muzungu rzucają się wymieniacze walut. Proponują oficjalny kurs 1 kwach za 1,5 szylinga. Udalo mi się wynegocjować bez problemu 1,2 Kwacha za szylinga, to znaczy że pewnie faktyczny czarnorynkowy kurs jest dużo wyższy, problem w tym, że internet nie podaje jaki. Dostałem 4 banknoty za mało, ale to moje gapiostwo (jakieś 24 zł straty) Udało mi się wytłumaczyć Boda Bodom, że ja się boję motorkiem i poszedłem piechotą do granicy, po drodze atakowany przez wymieniaczy walut.Przechodzenie granicy z Malawi to czysta przyjemność i jakieś 20 min. Super mili pogranicznicy po każdej stronie.Potem wsiadłem we właśnie odjezdzajacą dzieloną taksówkę do Karongi już nad jeziorem Malawi. Kosztowało mnie to jakieś 12 zł, choć czułem się oszukany.Taksówką była 7 osobowa, ale mała Toyota. Zaczęliśmy w 10, ale w najlepszym momencie jechało nas 11, w tym 4 osoby na przednich siedzeniach. Dwie na fotelu pasażera i dwie na fotelu kierowcy. Oczywiście jechaliśmy ponad 100 km/h. Najciekawsze w tym było, że w sumie ten przejazd okazał się całkiem wygodny.W Karondze postanowiłem przed dalszą drogą przejść się nad jezioro. I jestem zachwycony, aż szkoda że tyle czasu spędziłem w Tanzanii.Kiedy wróciłem powiedzieli mi, że nie ma już autobusu do Mzuzu (co potem okazało się nieprawdą), ale ja po tych słowach postanowiłem znaleźć sobie nocleg i zrobić spacerek po mieście.Na razie nadal pozostaję zachwycony. Zdjęcia pewnie pojawia się później, bo słabo u mnie z internetem. Na razie idę na wieczorny spacer i lulu, bo jutro mam autobus o godzinie nr 6
Właściwie to zapomniałem napisać najważniejszego. O ile bardzo mi się podoba w Malawi to jednak równocześnie czuję się tu dość niezręcznie. Bo to jednak miejsce, w którym najbardziej z dotychczas odwiedzonych widać, jak jest biedne. Po drodze np wielokrotnie widziałem ludzi w tym dzieci noszących wodę. Z drugiej strony wszystko to wygląda tak, jakby nasza cywilizacja przyniosła im głównie plastik, z którym nie wiadomo co zrobić więc zalega wszędzie.I jeszcze przychodzi mi na myśl takie porównanie. Rwanda, która ma dyktatora, ale nie jest skorumpowana nadal pozostaje biedna, ale ma dobre drogi, wygodny transport i jest tam czysto. Tu sytuacja wygląda inaczej.A propos polityki, to w Malawi przed kilkoma tygodniami odbyły się wybory. Przed nimi odwiedził kraj prezydent Botswany (tam demokratycznie zmienili władze na lepszą - prawdopodobnie) i apelował do rządzących żeby zaakceptowali wynik głosowania. Różnica jest taka, że tu wybrali starych (poprzednich) złych, jedyną zdobyczą jest akceptacja przegranej i demokratyczny mandat. Może następnym razem wybiorą lepiej - choć tu, zresztą nie tylko tu może być całkowita alienacja jakichkolwiek polityków od społeczeństwa
Wczoraj rano pojechałem do malawijskiego kurortu Nghata Bay i ... lekko się rozczarowałem. Znaczy są domki na wzgórzu nad zatoką i jest port, ale nie ma tam nic specjalnego. Wybrzeże w Karondze bardziej mi się podobało.Dodatkowo są egzotyczne activities. Plus można czasem popłynąć na wyspy - tylko mi się wydawało, że one należą do Mozambiku (bo leżą na jego wodach), a są malawijskie.Obejrzałem kurort i wróciłem do Mzuzu ma autobus do Lilongwe.Dzielone taksi kosztowało mnie 12K w każdą stronę, chyba powinno 10, albo mniej.Autobus ma oficjalną cenę o jest to 60k (po moim kursie poniżej 70 złotych, więc nie mało). Autobus miał odjechać o 12, ale złapał gumę więc wymiana koła (wzięli z autobusu jadącego w mniej ważnym kierunku), trochę zajęła.To spóznienie miało pewne znaczenie, bowiem powodowało, że część podróży odbywała się po zmroku, a w zasadzie w kompletnych ciemnościach, bo słońce zaszło księżyc jeszcze nie wyszedł. To jest jednocześnie czas wielkiego ruchu - prawie wszyscy wracają wtedy z pracy czym mają - od nóg poprzez różne jednoślady po auta wszelkiego rodzaju.Prawdopodobnie przez tę ciemność autobus miał wypadek. Wpadł na rowerzystę, który nagle zjechał na środek drogi. Autobus hamował, ale nie udało się do końca. Rowerzysta był pijany (prawdopodobnie tak wiotki od alkoholu, że nic poważnego sobie nie zrobił). Tym niemniej zabraliśmy go do szpitala, a potem czekaliśmy na policję. Zajęło to ponad 2h. W efekcie zamiast być o 18, byliśmy chwilę po 21:37. A stacja znajduje się na terenie chińskiego parku biznesowego na obrzeżach Lilongwe, w miejscu które ma być wybitnie niebezpieczne w nocy. Ja zarezerwowałem sobie lodge tuż obok, ale ze względu na ogrodzenia ponad 2 km na piechotę. Postraszony okolicą byłem zmuszony skorzystać z taksówki, która korzystała z okazji. Za ten dystans zapłaciłem 15K (16 zł - prawie jak Uber Airport). A lodge okazała się droga i beznadziejna,.miejsce kompletnym zadupiem. Musiałem zatem znów zapłacić za taxi jak za zboże - taksówki w Lilongwe są dramatycznie drogie na krótkich dystansach - nawet w aplikacji.Pojechałem do centrum, do hotelu rekomendowanego przez @zoli ale go sobie darowałem, bo mi lokalizacja nie pasowała, ruszyłem w kierunku centrum, które mnie mocno rozczarowało - może poza mostem wiszącym. Centrum to jedno wielkie targowisko w raczej mało atrakcyjnych budynkach i na ulicach.Pomyślałem jednak, że w Lilongwe miso być coś ładnego i zabrałem się za szukanie budynków administracji. Okazały się pięknym kompleksem zlokalizowany na Kapitał Hill. Na dodate dostępnym bez problemu i fotografowanym bez żadnych protestów.Przy jeździe w dól też było kilka atrakcyjnych budowli. Poruszałem się.pieszo lub jeździłem busikami. Kosztują w zależności od dystansu 1-2 K i mają bardzo przyjazną obsługę oraz pasażerów.Po pierwszych wątpliwościach i nawet myśleniu o ucieczce muszę dzień zaliczyć do udanych.Zdjęcie nie będzie bo w moim hoteliku za 45 K nie ma WiFi, znaczy jest, ale bez internetu
Klub w Lilongwe w piątek to jest specjalne doświadczenie. Ale można potańczyć i muzyka jest afrykańskim miksem, więc fajowa. Co jeszcze? Mnóstwo kobiet, chyba chętnych na wszystko. I totalnie bezpiecznie. O tym zapewniano mnie wcześniej, ale sprawdzenie to potwierdziło. Koszt imprezy z jedzeniem to jakieś 70 zł. Piwo 4,40 cola 3,30. Papu dowolne (znaczy świnka, krowa, koza, ryba) ok 5 zł.Spokojnie mogło być drożej, bo co chwila byłem proszony o postawienie piwa, ale odmawiałem bo nie do końca wiedziałem, do czego to prowadzi. W przeciwieństwie do klubów w których byłem w Kenii i Tanzanii tu się nie stoi przy stole tylko tańczy na parkiecie. Zdjęć nie będzie, bo choć to miejsce bardzo fotogeniczne to jednak nie wypada.
Już jestem na lotnisku, teraz czeka mnie najgłupsza i długa część podróży. I mnóstwo żarcia oraz piciaZambia jest zdecydowanie w top 3 państw afrykańskich. Chyba pierwsza. A ten ranking to:ZambiaRwandaMalawiEgipt Jednak wszystkie państwa są w nim wysoko, za wyjątkiem Tanzanii. Tam coś mi nie pasowało, jeszcze do końca nie rozumiem o co chodziW sumie Benin i Togo też byłyby nisko, ale mają ocean z falami i dają szansę na poduczenie się francuskiegoZambia byłaby lepsza, gdyby nie politycy. Tutejsi są bardzo źli.W Zambii karalne są m.in. homoseksualizm, krytykowanie rządu w social mediach.Zambia jest eksporterem energii elektrycznej przy czym w kraju prąd jest 2-4 godziny dziennie. Dla turysty jest to zazwyczaj niezauważalne, bo przybytki go obsługujące mają generatory.Niedawno zdarzyła się sytuacja, kiedy jakiś prezydent sąsiedniego państwa podziękował Zambii za to, że dzięki kupowanej od nich energii jego kraj nie wie co to wyłączenia prądu. Faux pas level maxLudzie tu są cudowni. Dodatkowo są piękni, znaczy tu i w Malawi. Dotyczy to zarówno kobiet jak i mężczyzn, przy czym szczególnie w Malawi ma to zastosowanie przede wszystkim do klasy najniższej - bogaci są grubi i brzydsi.Wracam wkrótce
1 mln km przeleciane gdzieś nad Etiopią. Teraz samolot ma techniczny stop w Rzymie. Ten lot z milionowym kilometrem w bardzo przyzwoitych warunkach. Kabina biznes w A350 Ethiopiana ma układ 1 -2-1 z poszczególnymi fotelami odizolowanymi od siebie i miejsce przy oknie. Po jedzeniu zasnąłem, nawet rumianku nie zdążyłem wypić. I piżamkę dają.
Toronto to niezły szok pod koniec podróży. Inny świat. Dużo dobrej architektury, mały ruch i używki. Ale można też znaleźć słoniaMają też najpiękniejsze wagony na świecie
Tak, ceny w Lizbonie od pewnego czasu kompletnie odleciały...A kiedyś, wcale nie tak dawno temu, była to jedna z najtańszych stolic w Europie, także pod kątem właśnie hoteli i innych opcji do spania.
Przyczyna: Golden visa...Portugal is one of Western Europe’s poorest countries, with government data showing more than 50% of workers earned less than 1,000 euros ($1,084) per month last year. The monthly minimum wage is 760 euros ($826).Rents in Lisbon, a tourist hotspot, have jumped 65% since 2015 and sale prices have sky-rocketed 137% in that period, figures from Confidencial Imobiliario, which collects data on housing, show. Rents increased 37% last year alone, more than in Barcelona or Paris, according to another real estate data company, Casafari.https://edition.cnn.com/2023/04/02/euro ... tugal-intl
A na koniec hotel prawie Prince Polo
Na lotnisku w Hong Kongu odnotowalem zestaw wiaderek potajfunowych
To był długi lot cieniaskiem (A320 neo). Z wszelkich mitów na temat lotu indyjskimi liniami prawdziwy okazał się ten, że karmią dobrze - zamówiłem sobie danie wegańskie.
A Delhi to szaleństwo - zgodnie zresztą z oczekiwaniami. Gorąco, chaotyczny ruch nieprzerwaną falą wszystkiego co się na ulicy zmieści - od ludzi do ciężarówek i klaksony.
Co ciekawe mimo, iż pojazdy są zazwyczaj nie pierwszej młodości, głośne, w ogóle nie czuć smrodu spalin - co było dla mnie szczególnie męczące w Harare. Zdaje się, że tu wszystko co się porusza ulicą i nie jest napędzane człowiekiem spala gaz, stąd brak zapachu spalanej benzyny.
https://www.instagram.com/reel/DPF6YkPk ... hpNzhiYXZh
Szybko spotkałem pierwsza krowę (zapomniałem o świętych krowach), potem jeszcze małpę, która zachowywała się jakby była równie święta. W trakcie randomowego spaceru znalazłem naprawdę dużo świetnej architektury.
Po raz pierwszy zjadłem indyjskie jedzenie w Indiach. Slyszawszy, że poziom ostrości tutejszych dań jest znacząco wyższy niż w Europie, zamówiłem palaak butter masala - ser był świetny, nawet to danie było odrobinę ostre.
Dziś czas na zwiedzanie, ale trochę boję się wyjść z pokoju. A propos - korzystając ze statusu poprosiłem o cichy pokój. Dostałem to o co prosiłem. To pokój bez okna - nie ma innych cichych
Na koniec le big mac
Przygotowałem sobie listę i po analizie uznałem, że najlepiej będzie zaplanować trasę metrem.
Bilet dzienny nielimitowany kosztuje 200 rupii (8 z groszami), w tym zdaje się 50 refundowane za kartę.
Podróżowanie metrem ma wadę, że się nie widzi tego co po drodze, ale też duże plusy. Jest cicho i chłodno.
Poniżej krótki przegląd części tego co zobaczyłem.
Nie udało mi się tylko obejrzeć budynku politechniki - jest za wysokim murem, a do środka mnie nie wpuścili.
Nie widziałem też wnętrza Instytutu Polskiego przy ambasadzie, bo sobota. Myślę, że w dzień powszedni by wpuścili. Tak przy okazji ta monumentalna budowla jest jednym z najlepszych przykładów modernizmu w Delhi. Powstał w 1978 roku, architektami byli Witold Cęckiewicz i Stanisław Deńko.
Ambasada sąsiaduje z ogrodem różanym przyjaźni Bricksowej.
To wspomniana powyżej budowla
Obok jest wspaniały opuszczony hotel Agbar
Tibet House
A po drodze jeszcze Uniwersytet, na teren którego wpuszczają bez problemu
To siedziba instytutucji zarządzającej projektami mieszkaniowymi. Niestety była bardzo pod słońce, stróżówka lepiej się fotografowała
A z Politechniki mam tylko dekorację na ścianie stacji metra
Jeszcze mam dwa filmiki
Dzienna porcja trąbienia oraz hotel Imperial View
https://www.instagram.com/reel/DPG1VOHi ... ZvaXJkdg==
https://www.instagram.com/reel/DPG1Plvi ... Q5eTg5eQ==Jutro będzie dzień techniczny przeznaczony na relokację. Właśnie się dowiedziałem, że w biznesie w trzech siekierkach, którymi jutro lecę, oprócz konfiguracji 2-3-2 jeszcze siedzenia nie do końca się rozkładają. Na szczęście to dzienny lot.
A dzisiaj ciąg dalszy zwiedzania przy temperaturze odczuwalnej na poziomie czterdzieści i cztery stopnie.
Trochę to męczące, ale plan został zrealizowany.
Oprócz architektury małpki i health ATM, znaczy to zadanie dla wyobraźni. Water ATM załączam.
Niestety ze względu na niedzielę nie mogłem pójść obejrzeć wydawacza zdrowia
To nie była zwyczajna przychodnia, lecz przychodnia masońska, jakby co.
Zanim będą małpki jeszcze dzienna, świąteczna dawka klaksonów
https://www.instagram.com/reel/DPJyeFhC ... IzcTAydjE5
a także dźwięki z miejsca pod którym te klaksony sobie trąbią
https://www.instagram.com/reel/DPJyrTii ... M0Y2wxeDlo
No i małpki
A poniżej bohaterowie dnia
Budynek targów zmieniony w muzeum z dinozaurami - zdaje się niedawno przestał istnieć inny - znacznie ciekawszy
Teatr
Siedziba jakiejś organizacji
Budynki ratusza
Oraz bohaterowie bonusowi, znalezieni przy okazji (w części nie gorsi)
Budynki o roboczej nazwie cieniowce - nie moja nazwa, ale kupuję
ASP
Firma energetyczna
A na koniec blokowisko.
Polecam Delhi i innym i sobie na przyszłość.
Sama interakcja z Hindusami jest ciekawa
(Tu mi się przypomniało, że widziałem jednego Hindustana Ambasadora - znaczy dziś jednego, pod Tybet House, ale daleko stał drugi, co ciekawe więcej widziałem nowych Rola Royceów.
Oni zachowują się jak cwaniacy, ale robią to bardzo nieporadnie i w chwili kiedy im się to delikatnie przekaże zaczynają się śmiać.
Na koniec mam zagadkę. Znaczy ja nie znam jej rozwiązania. A pytanie brzmi "o co kaman?"
Bo na początku to pióro skojarzyło mi się ze spasionym kleszczem, który wypija krew ze studentów
Po.yslalem, że wezmę sobie tuktuka z hotelu do metra, dowiedziałem się jaka powinna być cena, potem nawet w recepcji poproszono ochroniarza, aby ją na 100% ustalił z kierowcą.
I rzeczywiście zapłaciłem tyle co ustalone, tylko zostałem zawieziony pod dworzec a nie pod wyjście nr3 z metra.
Nie wiem czy tam jest oficjalne przejście, ale o dziwo mnie wpuścili przez "no entry" potem były jakieś wykopy i trafiłem na stację metra, a tam tłum dziki, kilkusetosobowe kolejki po bilety, jeszcze dłuższa do security pomyślałem: pięknie k. pięknie, a potem pomyślałem jeszcze raz, że to nie może być tłum do lotniskowego metra. Zapytałem jak się tam dostać i za chwilę miałem bilet.
Ethiopian wydał mi mobilną kartę pokładową, jakoś wątpiłem czy będzie działała, ale poszedłem do kontroli paszportowej, gdzie uśmiechnięty pogranicznik powiedział mi: przecież muszę pieczątkę postawić. Ale uzyskanie karty pokładowej to było zadanie na 5 min, więc żaden problem. Teraz siedzę sobie w salonie Eclam Prive, który nie jest zbyt kameralny, ale naprawdę przyzwoity jeśli chodzi o jakość. Robią takie pyszne naleśniki. I nawet lody mają. Zresztą w zasadzie to mają wszystko
A, jeszcze jedno Kiedy byłem mały myslalem, że w Indiach wszyscy mówią po angielsku, oczywiście z tym ich akcentem. Tymczasem okazało się, że ten język nie jest jakoś szczególnie popularny. Znaczy poszczególne słowa znają wszyscy - to nie jest tak jak w Chinach, ale żeby porozmawiać, to już trudniejsza sprawa. Natomiast ci, którzy mówią, robią to bez indyjskiego akcentu. Tak wynikało z moich badań na małej, niereprezentatywnej grupie.
Tymczasem dziś, idąc przez dworzec (przez który miałem nie przechodzić, gdyby rikszarz podwiózł mnie tam, gdzie miau, Pani zapowiadającą pociągi mówiła z absolutnie idealnym indyjskim akcentemJednak dali B787, więc się siedzenie rozłoży na płasko
W C podróżuję tylko ja i Ethiopianowa pilotka
A w ADD dziś moja premiera lepszego salonu. Obok cudnej tablicy odlotów (w zwykłym salonie jest taka sama), stoi pianino
W samolocie mają ciekawe instrukcje
A jeśli chodzi o lot, to fajowy. Obsługa przemiła, jedzenie bardzo spoko.
Owocki przepyszne
Znacznie luźniej nóż w Delhi, mniej klaksonów - trąbi się tylko kiedy jest powód i wydaje mi się, że jeździ się szybciej.
Zdecydowałem się na tuktuka z ulicy w cenie trochę wyższej niż u Bolta.
Na pierwsze dwie noce hotel miałem w ścisłym centrum. To był dobry wybór ze względu na bliskość większości najciekawszych budynków.
Jednak dzień zacząłem od odległej o jakieś 20 min spacerem hali targowej Kariakoo. Ku mojemy wielkiemu rozczarowaniu okazało się, że jest w przebudowie (z rozbudową) i nie można jej odwiedzić
Jak widać na obrazkach hala jest prawie bliźniaczką zburzonego dworca w Katowicach. Choć rzecz jest bardziej złożona - ten budynek został zaprojektowany uwzględnieniem tutejszych realiów klimatycznych.