Wcześniej czytałem, że tańszy nocleg można załatwić kilkanaście metrów dalej w punkcie z wycieczkami fakultatywnymi. Jednak na nic się to zdało. Po długich negocjacjach, cena była taka sama.
Postanowiliśmy pójść do innego hotelu. Może mają coś lepszego w ofercie.
Na Cayo Guillermo jest 5 hoteli. Zaryzykowaliśmy z najbliższym czyli Villa Cojimar. Postanowiliśmy iść drogą jaką jechała taksówka. 300 metrów przez deszcz po plaży, jakoś Nam się nie uśmiechało. Lepsza droga jest przez mało uczęszczaną drogą, która prowadzi do hoteli. To był dobry wybór. Wokół Nas same mokradła. Wyglądało to jak rezerwat. W oddali widać było pełno Coco, czyli naszych czapli/ żurawi. Chcieliśmy dojść jak najszybciej, nieźle padało, a do przebycia około 500 metrów.
Ufff, dotarliśmy. Walizki w całości. Można się pytać o cenę. Tutaj cena za nocleg dla dwóch osobę za dobę to 600 zł. Chwila na namowy odnośnie ilości dób i bach rezerwujemy na jedną noc, a potem się pomyśli. Płacimy w CUC, dostajemy opaski all inclusive( Nasz debiut) i po chwili podjeżdża boy hotelowy na melexie. Pakuje nasze walizki i ruszamy w stronę pokoju. Całe szczęście pogoda się trochę uspokoiła i przestało padać.
Wokół nikogo, ani żywej duszy. Czyżby sezon się już skończył? Super, więcej drinków dla Nas. Dotarliśmy do pokoju. Od razu weszliśmy na balkon i ujrzeliśmy ten widok. No nieźle. Mogę się tak codziennie budzić.
Rozpakowiliśmy nasze rzeczy i poszliśmy pozwiedzać. Na około 200-300 pokoi, zajętych może było koło 10-15%. Nie będzie tłumów na leżakach i w basenie. Do tego kameralna i rodzinna atmosfera umilała czas.
3 razy w ciągu dnia były posiłki. Do wyboru mnóstwo jedzenia. Szwedzki stół, napoje i drinki bez limitu. Na obiad wzięliśmy sporo. Kiełbaski, pieczeń, pizza, mnóstwo lokalnych owoców. W końcu można było się porządnie najeść. Do tego standardowo Maranja( Fanta) i Tucola(Cola).Po obiedzie, spacer po plaży. Czuliśmy się jak w raju. Takie obrazki widzieliśmy tylko na pocztówkach lub zdjęciach z Malediwów, Seszeli, Bahamów. Byliśmy 3 miesiące wcześniej na Barbadosie, ale tutaj plaże i infrastruktura hoteli była dużo lepsza. Molo z domkami na końcu, gdzie można było usiąść na leżakach. Woda do kolan po przejściu 40 metrów wgłąb morza. Przejrzystość 100%. Wszędzie małe ławice rybek, rafa koralowa i inne dobrodziejstwa.
Doszliśmy do 2 innych hoteli w tym Iberostar i byliśmy zadowoleni, że dobrze wybraliśmy.
Hotel wyglądał jak moloch. Bez charakteru, ludzie też zupełnie inni. Wiadomo szybka subiektywna opinia, ale za nic byśmy nie zamienili naszego na ten. Standard ten sam, posiłki też, ale brakowało w nim tej rodzinnej atmosfery.
Ściemniało się, postanowiliśmy wrócić, aby się przebrać na wieczorną imprezę. Codziennie były przygotowane jakieś atrakcje dla turystów, aby się rozruszali, a nie tylko siedzieli przy barze lub w basenie.Dzisiaj były to covery Micheala Jacksona wykonane przez jednego z chłopaków z obsługi. Wcześniej jednak jak to typowi Polacy, poszliśmy wysuszyć cały bar. Przy ladzie była karta drinków. " To co po kolei od góry?" "OK!" Tak się zaczęło mieszanie każdego alkoholu w każdej możliwej formie.
Na początek miała pójść Bloody Mary, ale postanowiłem aż tak nie ryzykować. Zaczęło się od najlepszego- Mojito wchodzi na stół. Pycha. Zupełnie inny smak niż w Polsce i innych clubach w Europie. Prawdziwy Rum z Kuby przygotowany przez Kubańczyka, a nie standardowe Bacardi.
Podczas picia trzeciego drinka, mój słuch się wytężył. Razem z Magdą, usłyszeliśmy jakieś polskie słowa . Tak jest. Dwie Polki siedziały same. Poleciały z tej samej promocji co my. Dosiedliśmy się. One tylko regionalne piwka, my już 3 lub 4 drink. Przesiedziliśmy tak z 4 godziny. Opowiadając o sobie, gdzie byliśmy, jakie mamy plany na pobyt. Całe szczęście dziewczyny, mieszkały w Barcelonie, czyli cieszyły się, ze tak dużo zwiedziliśmy, a nie typowo polskie" skąd Oni na to mają?" Dziewczyny też sporo podróżowały po świecie.
Po zapoznaniu ruszyliśmy posłuchać kubańskiego Michaela. Po drodze na koncert, w lobby spotkaliśmy kolejnego Polaka. Wyglądał jak typowy Kubańczyk. W życiu bym nie pomyślał, że może być z Polski. Do tego palił długie cygaro. Zaczęły się znowu drinki i wszystko inne. W końcu pełen all inclusive.Po wypiciu 8 mieliśmy dość. Nie spaliśmy od wczesnego poranka, a już było koło 3 w nocy. Wróciliśmy do pokoju. Włączyłem telewizor i tutaj oferta była dużo lepsza. Kanały z całego świata przez całą dobę.
Rano zeszliśmy na śniadanie.Dosiadły się do Nas Polki spotkane dzień wcześniej.Wziąłem owoce, Maranje, jajecznice robioną na zamówienie . Wybrałem z pomidorami, szynką i serem. Do tego mnóstwo innych rzeczy.
Po śniadaniu narada, co robimy dalej. Plan na dzisiaj- plażowanie, basen, drinki, bilard i jeszcze więcej Mojito. W okolicy były tylko hotele, plaże i morze. Pełen relaks po tych kilku dniach zwiedzania i jeżdżenia po wyspie. Największą atrakcją były plaża, kokosy z palm na wysokości oczu. Można było samemu zrywać. Później bar przy basenie i wielkie dmuchane zjeżdżalnie do basenu.
Wieczorem bar przy basenie zamieniał się w imprezownie. Piana leciała do basenu, każdy mógł się w niej wykąpać. Na wieczorne imprezy przychodzili chyba wszyscy. Sporo ludzi w każdym wieku. Od młodzieży po rodziców z dzieciakami i staruszków z Kanady, którzy chodzili tylko do baru do stolika po zapas piwa. Kubek to było za mało. Wycwanili się i mieli swoje termiczne kubki, ale nie takie jak u Nas. Tylko przynajmniej litrowe. Tak spędzali całe dnie. Posiłki- bar- piwo- basen- spanie.
My piliśmy przeważnie Mojito, aż tak Nam zasmakowało. Wracaliśmy co kilkanaście minut po dolewkę.Po plażowaniu i ogólnym obijaniu przez 2 dni nadszedł czas na Varadero.
Wymeldowaliśmy się przed 12. W lobby czekały na Nas już dziewczyny. Razem postanowilismy taryfę do Varadero. Dziewczyny, które znały perfekcyjnie hiszpański postanowiły zająć się transportem do Varadero. My spokojnie czekając w lobby, popijaliśmy dopiero co zrobione mojito.Po ich przyjściu, dowiedzielismy się, że w tym hotelu istnieje niepisana zasada, czyli do czasu gdy nie zerwiesz opaski all inclusive, możesz pić, jeść i korzystać z całego ośrodka. Super!
Transport postanowiliśmy mieć jak najpóźniej. Zostawiliśmy walizki w pokoju za portiernią, wzięliśmy ręczniki i udaliśmy się na basen.Do godziny 18 zjedliśmy obiad, wypiliśmy sporo drinków, sporo maranjy i tucoli. Korzystaliśmy z basenu, plaży, atrakcji sportowych. Nikt o nic nie pytał, nikt się Nami nie interesował.
Nikt nie chciał wyjeżdżać, zostajemy dlużej i bierzemy transport na 1 w nocy. Oglądamy z leżaków jak ekipa hotelowa podłącza sprzęt do piana party. Zaczyna się impreza. Niestety nie moglismy już wskoczyć do basenu, czy też pozjeżdżać ze zjeżdżalni. Wszystko by było mokre, a przez godzinę by nie wyschło. Szkoda by ubrania zapleśniały przez godzinę zabawy. Oglądamy wszystko na leżakach, pijemy mojito i zwykły rum. Havana Club zaczyna działać. DJ grał niezłą muzykę. Trochę latino, trochę nowych hitów.
Po godzinie 1 podjeżdża po nas kierowca. Niestety, to koniec przygody na Cayo Guillermo. Wrzucamy walizki do samochodu i pakujemy się do busa. Kierowca do varadero chciał 180 CUC. W życiu. Postanowione. Jedziemy za 7 CUC/os do Ciego de Avilla, a potem o 5 rano mamy Viazula do Varadero. Koszt Viazulem około 17 CUC/os. Razem 24, a nie 45 CUC na osobę. Zawsze 21 CUC zostanie na nocleg w casie.
Dojeżdzamy do Ciego de Avilla około 3 w nocy. Dworzec prawie pusty. Na ulicy jak zawsze bezpiecznie. Po minucie podchodzi nagabywacz i od razu chce Nas zabrać do Varadero lub Cayo Coco/Cayo Guillermo. Cena powala na nogi. W końcu środek nocy i brak konkurencji wokół. Nie skorzystaliśmy. Poszliśmy kupić od razu bilety na busa. Zamknięte. Po 10 minutach ktoś przyszedł i udało się kupić ostatnie miejsca. Viazul jechał z Santiago do Varadero. Także sporo osób wsiadło po drodze.
Przeczekaliśmy, a raczej przespaliśmy półtorej godziny oczekiwania. Dobrze, że nastawiłem budzik na 4:50. Tutaj nikt na Nas by nie czekał.
Kładziemy bagaże do luku i udajemy się do naszej gabloty. Całe szczęście trochę osób wysiadło i mamy 2 miejsca obok siebie. Prawie 380 km trasy przed Nami. Przez większość drogi śpimy. Budzimy się dopiero z 40 km od Varadero. Wokół tylko pola i zwierzęta. Przed samym Varadero, zatrzymujemy się. Wchodzi dwóch wojskowych i sprawdza Nam dokumenty.
Niestety 90% Kubańczyków zostało wysiedlonych z Varadero. Większość nie ma tam wstępu. Muszą mieć specjalne pozwolenia lub być bogaci. Smutne, ale prawdziwe...
Wysiadamy padnięci na dworcu. Rozdzielamy się z dziewczynami z Barcelony i szukamy z Magdą noclegu. Jeden warunek, jak najbliżej wody.Jednak przecież to Varadero,
Varadero to przede wszystkim jedna długa ulica z kilkudziesięciami bocznymi uliczkami,gdzie z każdej bardzo blisko jest do morza. Numeracja jest wzorowana na Nowy Jork. Jedna główna aleja i ponumerowane od 1 do 64. Hoteli i cas jest mnóstwo. Szukamy jak najtańszej i najlepszej. Wszędzie odpicowane amerykańskie taksówki. Znajdujemy Naszą case za 15 CUC/noc. Bierzemy 2 noce. Wszędzie blisko.
Do dworca jak i parku 5 min piechotą.Jak się okazało do jadlodajni mamy 2 minuty piechotą. Trzy panie gotują na naszych oczach. Standardowo napoje są rozlewane do szklanek. Na taką pogodę, czyli ponad 30 stopni są idealne. Prosto z zamrażarki. Do tego ja biorę hamburgera, a Magda sadzone jajko w bułce. Coś przepysznego. Takie łatwe, a takie dobre. Mistrzostwo świata. Tak przysmażone, tak doprawione, do tego ten klimat, wokół tylko lokalni Kubańczycy. Zero turystów, którzy wolą jeść w restauracji.
Po takim jedzeniu idziemy wzdłuż głównej ulicy, aby poznać okolicę. Wszędzie cud miód i cukierki. Wszystko kolorowe, czyste i na bogato. To nie jest prawdziwa Kuba. To tylko obraz dla turystów, którzy przyjeżdżają tutaj na all inclusive i myślą, że cała Kuba jest taka.
Spacerując co chwila słyszymy klakson, co chwile ktoś Nas nagabuje. Taksówka, nocleg czy też używki. Wolimy jednak inne klimaty.
Wracamy, bierzemy ręczniki, maski do pływania i na plażę. Piasek biały, woda przezroczysta. Wielu uważa plaże w Varadero za jedną z najlepszych na świecie. Po takich widokach, wcale im się nie dziwie. Maski do pływania były strzałem w dziesiątkę. Pod wodą widać całe ławice ryb, kawałki rafy. Żyć nie umierać.
Wieczorem udajemy się na jakąś imprezę. Trzeba w końcu potańczyć. Znajdujemy lokal 'The Beatles". Muzykę słychać już z daleka, Dzisiaj koncert na żywo. Ktoś gra jakieś covery. My na ławeczce w parku popijamy rum. Po kilku głębszych zaczynamy tańczyć. Tak nam mija cały wieczór i pół nocy. Wracamy w dobrych humorach.
Cały następny dzień spędzamy na plażowaniu i zwiedzaniu urokliwego Varadero. Kupujemy magnesy, pocztówki i inne pamiątki. Będąc w tylu krajach, nie spotkałem się, aby magnesy na lodówkę były tak tanie. Za 7 sztuk zapłacilem 4 zł. Na Barbadosie jeden kosztował około 20-25 zł. Bierzemy duży nadmiar magnesów i dalej na plaże. Jednak po drodze trzeba było skoczyć na batido i hamburgera. Tak mi będzie tego brakować w Polsce.
PS. Po przyjeździe od razu próbowaliśmy odwzorować batido. Lody śmietankowe, kokos. Mieszamy w mikserze i mamy małą namiastkę batido z Kuby.
Po kolejnych dwóch dniach odpoczywania, udajemy się dalej. Jedziemy do Havany. Wcześniej kupujemy bilety na viazula, aby na pewno pojechać tym busem, a nie czekać kilka godzin na dworcu. Koło 17 wsiadamy w autobus i udajemy się do Havany. Wcześniej kupiliśmy 2 litrową butelkę fresci i po 4 paczki lokalnych papierosów. Oczywiście bez filtra. Koszt paczki 80 gr.
Do Havany dojeżdżamy po 2 godzinach. Po 2 sekundach po otwarciu drzwi autobusu, do środka wpadło 5 naganiaczy, którzy oferowali taksówkę i casę. Ceny 25-35 CUC. My już nauczeni, postanowiliśmy sami poszukać czegoś tańszego i w lepszej lokalizacji. Jak zwykle sie nie zawiedliśmy. Znaleźliśmy nocleg przy samym Prado. Do Capitolu 2 minuty piechotą. Cena 15 CUC/ doba. Do tego balkon i widok na główną ulicę. Będąc na balkonie człowiek czuł się jak na starym Stadionie Dziesięciolecia. Każdy coś sprzedawał. A to owoce, jedzenie, napoje z okienka, świeże kokose. Najlepszy i tak był kantor pod bankiem, czyli dwóch mężczyzn, którzy wymieniali dowolną gotówkę. Mieli swoje śmieszne piterki. Wymieniali chętnym CUC na CUP i odwrotnie. CUC na dolary. Ja wolałem jednak skorzystać z banku. Miałem jeszcze mnóstwo CUP, a nie było co z nimi zrobić. Także wolałem wymienić na CUC i zostawić kilkaset CUPów na jedzenie i inne dobrodziejstwa.
W Havanie byliśmy 3 dni. Wszystkie spędziliśmy bardzo aktywnie. Zwiedziliśmy przepiękny Mallecon, groteskową Habana Vieja, malownicze Prado i kubańską wersję amerykańskiego Capitolu.
W okolicy mieliśmy mnóstwo opcji jedzenia i picia. Pod casą szklanka fresci za 2 CUP, świeży kokos za 0,5 CUC. Ulicę dalej jednak poznaliśmy prawdziwe smaki Kuby. Z okienka Pan sprzedawał pizzę, hamburgery, batido i lody. Niebo w gębie. Chodziliśmy tam 3-4 razy dziennie. Przeważnie po batido. Hamburger wystarczał na całe śniadanie i obiad.
hehe, fajnie, dzieki za dluga relacje, przypomnial mi sie moj wyjazd na kube, dam glowe uciac ze w barze beatles w varadero bylem i chyba w tej lodowce chlodzilem piwo u sarity w havanie
:-) nie wiem dlaczego tak bardzo nie podobalo wam sie varadero, plastiku widzialem tam mniej niz w Polsce nad morzem, mozna spokojnie sobie mieszkac w lokalnej casie za 15 cuc za pokoj i jesc w jadlodalni dla miejscowychza np. 40 cupow za obiad na wynos ktory sobie zjesz na plazy. a cuc-i co zostaly to pewnie spokojnie sprzedaz sobie na forum
:)
W Varadero bardzo się podobało. Super miasto, ale zakaz wjazdu dla Kubańczyków wkurza.Dzięki za miłe słowa. Moja pierwsza relacja i nie wiedziałem jak wyjdzie.
Czy w tym kraju jest coś oprócz dobrego alkoholu, jedzenia wątpliwej jakości, bardzo podobnych do siebie miasteczek i kilku plaż jakich są dziesiątki w Azji Południowej?
Blister napisał:Czy w tym kraju jest coś oprócz dobrego alkoholu, jedzenia wątpliwej jakości, bardzo podobnych do siebie miasteczek i kilku plaż jakich są dziesiątki w Azji Południowej?Cóż - oprócz taniego alko, jedzenia róznej jakosci ( zaleznej od ceny), podobnych bo równo obskórnych misteczek i kilku(nastu) w miare ciekawych plaz ( co zwazywszy na długość lini brzegowej Kuby - ponad 3700km - jest parodią ) to mają dwie rzeczy:- Vinales - to oprócz alkoholu jedyny powód zeby odwiedzic Kube- Mistrzostwo świata w naciąganiu turystów - niestety tam jestes niczym wiecej niz chodzacym portfelrem - czasami odnosiłem wrazenie ze nie oszukanie turysty byłoby skazą na honorze, skaza tak wielka ze rodzina mogłaby cie w najlepszym przypadku wydziedziczyc - o tych gorszych przypadkach nawet myslec nie chce
:)Byc moze Kuba jest wyjątkowa jeszcze w jednym wzgledzie - nie wypada o niej mówić źle - trzeba sie nią zachwycac. Myśle ze wiele państw wydających mase pieniedzy na poprawe wizerunku moze jej tylko pozazdroscić
:)
HejkaA czy probowaliscie browarek Bucanero, de facto mi smakowal lepiej od Cristala i jedli owoce morza jak np. langusty?Ja kupilem pod lada 25-letni Santiago de Cuba i chyba lepszego rumu nie pilem.
Myślę, że nikt kto nie był na Kubie nie zrozumie, co takiego jest w tym kraju, że większość z tych co tam byli chce wrócić. Nieważne - marne jedzenie, słaby transport, naciągacze. Świetna relacja, bardzo prawdziwa, Kuba ze wszystkimi zaletami i wadami (które dla mnie są również zaletami). Zatęskniłam.
nowy odkrywca napisał:Miło powspominać
:) jest tyle pięknych miejsc , a jednak drugi raz na Kubę czemu nie?ano temu nie, bo infrastruktura na kubie jest do doopy, do tego ludzie sa upierdliwi, nieszczerzy i na kazdym kroku probuje cie oszukac.i wbrew pozorom wcale nie jest az tak tanio.zastanawic sie nad powrotem moze jesli kupisz bilet za np. 160 euro.przy normalnej cenie z Europy (500 euro i wiecej) wracac na Kube poprostu nie warto.
Mnie w tej relacji nabardziej zaskoczył ten fragment:Quote:Zgodnie z ustawą o ochronie praw autorskich i własności intelektualnej kopiowanie zdjęć mojego autorstwa jest niezgodne z prawem. Wszystkie zdjęcia są moją własnością i nie wyrażam zgody na ich kopiowanie. Dz. U. 94 Nr 24 poz.83, sprost.: Dz. U. 94 Nr 43 poz. 170.Tego się nie spodziewałem
:DAle relacja bardzo fajna
:)
michcioj napisał:ano temu nie, bo infrastruktura na kubie jest do doopy, do tego ludzie sa upierdliwi, nieszczerzy i na kazdym kroku probuje cie oszukac.i wbrew pozorom wcale nie jest az tak tanio.zastanawic sie nad powrotem moze jesli kupisz bilet za np. 160 euro.przy normalnej cenie z Europy (500 euro i wiecej) wracac na Kube poprostu nie warto.Sorry, ze dodam moje 3 groszy, ale zanim zaczniemy krytykowac innych, spojrzmy na siebie, jakim my jestesmy narodem. Spedzilem sporo czsu za granica i moglbym napisac niejedna historie o uczciwosci i szczerosci naszych rodakach za granica.
;) Nie przypominam sobie kraju, zebym gdziekolwiek taniej jadl takie super, swieze langusty, albo pil lepsze Mohito za ta cene. Poznalismy goscia w Trinidadzie, ktory zabral nas na plaze amerykanskim autem, w srodku co prawda silnik i wszystko wymienione na Hyundai, ale blachy oryginalne. Tam wylowil z morza kilka langust. Po plazy zapytalem, czy mozemy pojechac do jakichs miejscowych do domu, zobaczyc jak mieszkaja. Zabral nas do swojej biednej rodziny poza miasto. Ludzie byli tak szczerzy, ze czestowali nas wszystkim, co mogli. Mieli tylko 2 gniazdka pradowe w calym domu i zeby wlaczyc nam wentylator, musieli wylaczyc czarno-bialy telewizor, gdzie cala rodzina ogladala jakis serial. Do drugiego gniazdka podlaczona byla lodowka. Nie chcieli wziasc od nas pieniedzy, ktore zostawilismy na sile.De facto, ten kierowca tez od nas nic nie chcial, dalismy mu chociaz cala butelke 1 litrowej 7-letniej Havany Club, z ktorej b. sie ucieszyl. Niezapomniane wrazenia, z wielka checia pojade jeszcze raz na Cube.
cccc napisał:De facto, nie przypominam sobie kraju, zebym gdziekolwiek taniej jadl takie super, swieze langusty, albo pil lepsze Mohito za ta cene. fajnie, gratulacje. a pozatym? ile kosztowalo przemieszczanie sie po wyspie, wynajem samochodu, hotel, itd... ?
Strzelec1990 napisał:Bez Cayo by wyszło 2353,49 zł. Jednak bardzo polecam to miejsce. Najlepiej zrobić rezerwację i doba wyjdzie około 100 zł/osoba( all inclusive)Chyba coś ci się pomyliło. Nie ma takich cen. Koszt doby w pokoju dwuosobowym all inclusive to 500-1000 zł. Śledziłam ceny na Cayo Coco i Cayo Guillermo ładnych parę miesięcy. Na różnych portalach.
michcioj napisał:fajnie, gratulacje. a pozatym? ile kosztowalo przemieszczanie sie po wyspie, wynajem samochodu, hotel, itd... ?Ja bylem 18 dni na zorganizowanej objazdowce w 2013, ceny nie pamietam, musialbym poszukac rachunku.
cccc napisał: Niezapomniane wrazenia, z wielka checia pojade jeszcze raz na Cube.no to fajnie ze sie podobalo i kontakty z miejscowymi byly ok.ja sie spotkalem z oszukiwaniem na kazdym kroku i propozycjami seksu za pieniadzeod miejscowych dziewczyn, rowniez na normalnych imprezach itd... jak dla mnie to skandal.miejscowi patrzyli na mnie jak chodzacy bankomat, bez sensu.
cccc napisał:michcioj napisał:Zabral nas do swojej biednej rodziny poza miasto. Ludzie byli tak szczerzy, ze czestowali nas wszystkim, czym mogli. Mieli tylko 2 gniazdka pradowe w calym domu i zeby wlaczyc nam wentylator, musieli wylaczyc czarno-bialy telewizor, gdzie cala rodzina ogladala jakis serial. Do drugiego gniazdka podlaczona byla lodowka. Nie chcieli wziasc od nas pieniedzy, ktore zostawilismy na sile. Ten kierowca tez od nas nic nie chcial, dalismy mu chociaz litrowa butelke 7-letniej Havany Club, z ktorej b. sie ucieszyl. Niezapomniane wrazenia, z wielka checia pojade jeszcze raz na Cube.W czasach internetu, mówić dobrze o innych ludziach jest passe, jesteś jakiś staromodny. Nie wiem czy Ty się odnajdziesz na tym forum.
michcioj napisał:cccc napisał: Niezapomniane wrazenia, z wielka checia pojade jeszcze raz na Cube.no to fajnie ze sie podobalo i kontakty z miejscowymi byly ok.ja sie spotkalem z oszukiwaniem na kazdym kroku i propozycjami seksu za pieniadzeod miejscowych dziewczyn, rowniez na normalnych imprezach itd... jak dla mnie to skandal.miejscowi patrzyli na mnie jak chodzacy bankomat, bez sensu.Dziwisz sie? Jest popyt, to jest i podaz, temat rzeka. Spotykalem neistety sporo turystow z Europy, nawet z PL, ktorych oprocz zwiedzania interesowal tylko jeden konkretny temat. Poza tym jest to kraj, ktory juz dawno porzadnie splajtowal, gdzie ok. 80% podstawowych produktow zywnosciowych trzeba importowac za dewizy zza granicy, ktorych kraj nie posiada. Kiedys popierala i subwencjonowala ich Rosja, pozniej Chiny ale to sie dawno urwalo. Jedynym zrodlem dochodu dewiz dla Cuby i Kubanczykow jest niestety sex, w kraju gdzie przecietna zarobkowa to niespelna 10.-$ pod warunkiem ze ta praca jest, gdzie za piwo na dyskotece czy w jakims clubie trzeba zaplacic 1.5 - 7$, nie wspominajac o wstepie. Przecietne jedzenie Kubanczykow to tylko ryz, groch, warzywa, rzadziej jakis kurczaczek, a niektore produkty osiagalne sa tylko za dewizy w kubanskich pewexach. Moze niejeden zapytac swojej mamusi i tatusia, co za glebokiej komuny wyczynialy niektore dziewczyny z arabskimi studentami, czy z turystami z Zachodu dla zdobycia kilku dewiz, kiedy zarabialo sie tylko 10.-$ meisiecznie, sklepy swiecily pustkami, na kartki bylo chyba tylko 1KG miesa na osobe i miesiac, na dodatek nie szlo tego miesa kupic i trzeba bylo stac niekiedy cala noc w kolejce. De facto alkohol, papierosy byly tez na kartki, a spodnie Lewis czy Wrangler osiagalne byly tylko za dewizy w polskich pewexach ok. 22.-$ zu sztuke.Dobrze, ze my nie mielismy nigdy takich problemow, jakie ma dzis Cuba... Najlepiej tam nie jezdzic, bo i po co? Po to, zeby posmakowac czym pachnie komunizm, czy tez sie przekonac, jak kiedys bylo u nas?
Nie rozwalajcie koledze pierwszej relacji, bo więcej nic tutaj nie napisze.Takie uwagi (płatny sex, oszukiwanie, itp.) można odnieść na przykład do połowy Azji.Jednemu się spodoba, drugiemu nie, normalna sprawa ...
alez oczywiscie, sa gusta i gusciki.w kazdym razie nie rozumiem zachwycania sie Kuba.sa kraje tansze, ciekawsze, o lepszej infrastrukturze i sympatyczniejszych miejscowych. co do tego niby komunizmu, to juz w 2012 go nie widzialem, masa komercji i cwaniaczkow.
Spoko relacja
;) Ciekawi mnie tylko jedna rzecz.
:D Strzelec1990 napisał:Trochę głupio było mi paradować z tatuażem na łydce ze Statuą Wolności i flagą amerykańską i butelką Coli w ręku.
Nikomu nie chcę psuć pierwszej relacji. Natomiast rozważam lot tam na jesień, ale jak oglądam taką relację (zapewne uczciwą) to bardzo wątpię. Ta aura tajemniczości i niedostępności, przez lata tego kraju, chyba wielu osobom oczy przykrywa...
A argument, że ktoś chce wrócić, no cóż znam osoby które latały do Tunezji kilkukrotnie rok po rok, "bo tak fajnie było"...
Nikomu nie chcę psuć pierwszej relacji. Natomiast rozważam lot tam na jesień, ale jak oglądam taką relację (zapewne uczciwą) to bardzo wątpię. Ta aura tajemniczości i niedostępności, przez lata tego kraju, chyba wielu osobom oczy przykrywa...
A argument, że ktoś chce wrócić, no cóż znam osoby które latały do Tunezji kilkukrotnie rok po rok, "bo tak fajnie było"...
strzelec1990W Varadero bardzo się podobało. Super miasto, ale zakaz wjazdu dla Kubańczyków wkurza.Dzięki za miłe słowa. Moja pierwsza relacja i nie wiedziałem jak wyjdzie.
Nie ma zakazu wzjazdu do Varadero dla Kubanczykow,. Dziwi mnie troszke Wasz plan zwiedzania, krotko w Cienfuegos i Trinidadzie a 3 dni w Moron?
cccc napisał:@Strzelec1990Dzieki za relacje.A czy probowaliscie browarek Bucanero, mi smakowal lepiej od Cristala, wiecej % i czy jedliscie owoce morza jak np. langusty?Ja kupilem pod lada 25-letni Santiago de Cuba i chyba lepszego rumu nie pilem.De facto, bylem tez w gosciach u przypadkowych biednych ludzi, ktorzy przyjeli mnie b. szczerze i dowiedzialem sie chyba wiecej o calej Cubie niz podczas calej wycieczki.
;)Nie, tylko Cristal był w tym sklepie. O langustach nawet nie myślałem. elwirka napisał:Strzelec1990 napisał:Bez Cayo by wyszło 2353,49 zł. Jednak bardzo polecam to miejsce. Najlepiej zrobić rezerwację i doba wyjdzie około 100 zł/osoba( all inclusive)Chyba coś ci się pomyliło. Nie ma takich cen. Koszt doby w pokoju dwuosobowym all inclusive to 500-1000 zł. Śledziłam ceny na Cayo Coco i Cayo Guillermo ładnych parę miesięcy. Na różnych portalach.http://www.cubahotelreservation.com/cay ... hotels.asptutaj patrzyłem ceny na wyjazd (marzec 2015) i za 3 doby wychodziło około 600 zł za 2 osoby.Co do Kuby, wróciłbym nawet jutro. Jedno mnie tylko dziwi, jak mają tak mało pieniędzy i tak mało jedzą, to dlaczego większość osób jakie spotkaliśmy miało sporą nadwagę? Taka ciekawostka. -- 28 Kwi 2016 19:27 -- cccc napisał:@Strzelec1990Dzieki za relacje.A czy probowaliscie browarek Bucanero, mi smakowal lepiej od Cristala, wiecej % i czy jedliscie owoce morza jak np. langusty?Ja kupilem pod lada 25-letni Santiago de Cuba i chyba lepszego rumu nie pilem.De facto, bylem tez w gosciach u przypadkowych biednych ludzi, ktorzy przyjeli mnie b. szczerze i dowiedzialem sie chyba wiecej o calej Cubie niz podczas calej wycieczki.
;)Nie, tylko Cristal był w tym sklepie. O langustach nawet nie myślałem. elwirka napisał:Strzelec1990 napisał:Bez Cayo by wyszło 2353,49 zł. Jednak bardzo polecam to miejsce. Najlepiej zrobić rezerwację i doba wyjdzie około 100 zł/osoba( all inclusive)Chyba coś ci się pomyliło. Nie ma takich cen. Koszt doby w pokoju dwuosobowym all inclusive to 500-1000 zł. Śledziłam ceny na Cayo Coco i Cayo Guillermo ładnych parę miesięcy. Na różnych portalach.http://www.cubahotelreservation.com/cay ... hotels.asptutaj patrzyłem ceny na wyjazd (marzec 2015) i za 3 doby wychodziło około 600 zł za 2 osoby.Co do Kuby, wróciłbym nawet jutro. Jedno mnie tylko dziwi, jak mają tak mało pieniędzy i tak mało jedzą, to dlaczego większość osób jakie spotkaliśmy miało sporą nadwagę? Taka ciekawostka.
Strzelec1990 napisał:wojtekf93 napisał:Spoko relacja
;) Ciekawi mnie tylko jedna rzecz.
:D Strzelec1990 napisał:Trochę głupio było mi paradować z tatuażem na łydce ze Statuą Wolności i flagą amerykańską i butelką Coli w ręku. Ameryka to zło dla Kuby,To wiem. Ciekawiło mnie to, że Polak ma taki tatuaż.
Strzelec1990 napisał:cccc napisał:@Strzelec1990Antia napisał:strzelec1990W Varadero bardzo się podobało. Super miasto, ale zakaz wjazdu dla Kubańczyków wkurza.Dzięki za miłe słowa. Moja pierwsza relacja i nie wiedziałem jak wyjdzie. Nie ma zakazu wzjazdu do Varadero dla Kubanczykow,. Dziwi mnie troszke Wasz plan zwiedzania, krotko w Cienfuegos i Trinidadzie a 3 dni w Moron?Pełen spontan. Tam gdzie Nam się podobało, tam zostawaliśmy. Cienfuegos i Trynidad przeszliśmy wzdłuż i wszerz w jeden dzień. Moron pełen luz i nie czuliśmy się w ogóle jak turyści.Co do Kuby, wróciłbym nawet jutro. Jedno mnie tylko dziwi, jak mają tak mało pieniędzy i tak mało jedzą, to dlaczego większość osób jakie spotkaliśmy miało sporą nadwagę? Taka ciekawostka.Niedaleko Trinidadu sa ciekawe gory, jest tez fajna plaza na polwyspie Ancon. Mozna sie wybrac na jednodniowy wypad do dawnych plantacji trzciny cukrowej. Ciekawe sa lokomotywy na stacji kolejowej w Trinidadzie. Kubanczycy jedza duzo slodkiego, slodyczy, tych sztucznych ciastek, tortow i pewnie od tego maa wieluz nich nadmiar kilogramow.
Wcześniej czytałem, że tańszy nocleg można załatwić kilkanaście metrów dalej w punkcie z wycieczkami fakultatywnymi. Jednak na nic się to zdało. Po długich negocjacjach, cena była taka sama.
Postanowiliśmy pójść do innego hotelu. Może mają coś lepszego w ofercie.
Na Cayo Guillermo jest 5 hoteli. Zaryzykowaliśmy z najbliższym czyli Villa Cojimar. Postanowiliśmy iść drogą jaką jechała taksówka. 300 metrów przez deszcz po plaży, jakoś Nam się nie uśmiechało. Lepsza droga jest przez mało uczęszczaną drogą, która prowadzi do hoteli. To był dobry wybór. Wokół Nas same mokradła. Wyglądało to jak rezerwat. W oddali widać było pełno Coco, czyli naszych czapli/ żurawi. Chcieliśmy dojść jak najszybciej, nieźle padało, a do przebycia około 500 metrów.
Ufff, dotarliśmy. Walizki w całości. Można się pytać o cenę. Tutaj cena za nocleg dla dwóch osobę za dobę to 600 zł. Chwila na namowy odnośnie ilości dób i bach rezerwujemy na jedną noc, a potem się pomyśli. Płacimy w CUC, dostajemy opaski all inclusive( Nasz debiut) i po chwili podjeżdża boy hotelowy na melexie. Pakuje nasze walizki i ruszamy w stronę pokoju. Całe szczęście pogoda się trochę uspokoiła i przestało padać.
Wokół nikogo, ani żywej duszy. Czyżby sezon się już skończył? Super, więcej drinków dla Nas. Dotarliśmy do pokoju. Od razu weszliśmy na balkon i ujrzeliśmy ten widok. No nieźle. Mogę się tak codziennie budzić.
Rozpakowiliśmy nasze rzeczy i poszliśmy pozwiedzać. Na około 200-300 pokoi, zajętych może było koło 10-15%. Nie będzie tłumów na leżakach i w basenie. Do tego kameralna i rodzinna atmosfera umilała czas.
3 razy w ciągu dnia były posiłki. Do wyboru mnóstwo jedzenia. Szwedzki stół, napoje i drinki bez limitu. Na obiad wzięliśmy sporo. Kiełbaski, pieczeń, pizza, mnóstwo lokalnych owoców. W końcu można było się porządnie najeść. Do tego standardowo Maranja( Fanta) i Tucola(Cola).Po obiedzie, spacer po plaży. Czuliśmy się jak w raju. Takie obrazki widzieliśmy tylko na pocztówkach lub zdjęciach z Malediwów, Seszeli, Bahamów. Byliśmy 3 miesiące wcześniej na Barbadosie, ale tutaj plaże i infrastruktura hoteli była dużo lepsza. Molo z domkami na końcu, gdzie można było usiąść na leżakach. Woda do kolan po przejściu 40 metrów wgłąb morza. Przejrzystość 100%. Wszędzie małe ławice rybek, rafa koralowa i inne dobrodziejstwa.
Doszliśmy do 2 innych hoteli w tym Iberostar i byliśmy zadowoleni, że dobrze wybraliśmy.
Hotel wyglądał jak moloch. Bez charakteru, ludzie też zupełnie inni. Wiadomo szybka subiektywna opinia, ale za nic byśmy nie zamienili naszego na ten. Standard ten sam, posiłki też, ale brakowało w nim tej rodzinnej atmosfery.
Ściemniało się, postanowiliśmy wrócić, aby się przebrać na wieczorną imprezę. Codziennie były przygotowane jakieś atrakcje dla turystów, aby się rozruszali, a nie tylko siedzieli przy barze lub w basenie.Dzisiaj były to covery Micheala Jacksona wykonane przez jednego z chłopaków z obsługi. Wcześniej jednak jak to typowi Polacy, poszliśmy wysuszyć cały bar. Przy ladzie była karta drinków. " To co po kolei od góry?" "OK!" Tak się zaczęło mieszanie każdego alkoholu w każdej możliwej formie.
Na początek miała pójść Bloody Mary, ale postanowiłem aż tak nie ryzykować. Zaczęło się od najlepszego- Mojito wchodzi na stół. Pycha. Zupełnie inny smak niż w Polsce i innych clubach w Europie. Prawdziwy Rum z Kuby przygotowany przez Kubańczyka, a nie standardowe Bacardi.
Podczas picia trzeciego drinka, mój słuch się wytężył. Razem z Magdą, usłyszeliśmy jakieś polskie słowa . Tak jest. Dwie Polki siedziały same. Poleciały z tej samej promocji co my. Dosiedliśmy się. One tylko regionalne piwka, my już 3 lub 4 drink. Przesiedziliśmy tak z 4 godziny. Opowiadając o sobie, gdzie byliśmy, jakie mamy plany na pobyt. Całe szczęście dziewczyny, mieszkały w Barcelonie, czyli cieszyły się, ze tak dużo zwiedziliśmy, a nie typowo polskie" skąd Oni na to mają?" Dziewczyny też sporo podróżowały po świecie.
Po zapoznaniu ruszyliśmy posłuchać kubańskiego Michaela. Po drodze na koncert, w lobby spotkaliśmy kolejnego Polaka. Wyglądał jak typowy Kubańczyk. W życiu bym nie pomyślał, że może być z Polski. Do tego palił długie cygaro. Zaczęły się znowu drinki i wszystko inne. W końcu pełen all inclusive.Po wypiciu 8 mieliśmy dość. Nie spaliśmy od wczesnego poranka, a już było koło 3 w nocy. Wróciliśmy do pokoju. Włączyłem telewizor i tutaj oferta była dużo lepsza. Kanały z całego świata przez całą dobę.
Rano zeszliśmy na śniadanie.Dosiadły się do Nas Polki spotkane dzień wcześniej.Wziąłem owoce, Maranje, jajecznice robioną na zamówienie . Wybrałem z pomidorami, szynką i serem. Do tego mnóstwo innych rzeczy.
Po śniadaniu narada, co robimy dalej. Plan na dzisiaj- plażowanie, basen, drinki, bilard i jeszcze więcej Mojito. W okolicy były tylko hotele, plaże i morze. Pełen relaks po tych kilku dniach zwiedzania i jeżdżenia po wyspie. Największą atrakcją były plaża, kokosy z palm na wysokości oczu. Można było samemu zrywać. Później bar przy basenie i wielkie dmuchane zjeżdżalnie do basenu.
Wieczorem bar przy basenie zamieniał się w imprezownie. Piana leciała do basenu, każdy mógł się w niej wykąpać. Na wieczorne imprezy przychodzili chyba wszyscy. Sporo ludzi w każdym wieku. Od młodzieży po rodziców z dzieciakami i staruszków z Kanady, którzy chodzili tylko do baru do stolika po zapas piwa. Kubek to było za mało. Wycwanili się i mieli swoje termiczne kubki, ale nie takie jak u Nas. Tylko przynajmniej litrowe. Tak spędzali całe dnie. Posiłki- bar- piwo- basen- spanie.
My piliśmy przeważnie Mojito, aż tak Nam zasmakowało. Wracaliśmy co kilkanaście minut po dolewkę.Po plażowaniu i ogólnym obijaniu przez 2 dni nadszedł czas na Varadero.
Wymeldowaliśmy się przed 12. W lobby czekały na Nas już dziewczyny. Razem postanowilismy taryfę do Varadero. Dziewczyny, które znały perfekcyjnie hiszpański postanowiły zająć się transportem do Varadero. My spokojnie czekając w lobby, popijaliśmy dopiero co zrobione mojito.Po ich przyjściu, dowiedzielismy się, że w tym hotelu istnieje niepisana zasada, czyli do czasu gdy nie zerwiesz opaski all inclusive, możesz pić, jeść i korzystać z całego ośrodka. Super!
Transport postanowiliśmy mieć jak najpóźniej. Zostawiliśmy walizki w pokoju za portiernią, wzięliśmy ręczniki i udaliśmy się na basen.Do godziny 18 zjedliśmy obiad, wypiliśmy sporo drinków, sporo maranjy i tucoli. Korzystaliśmy z basenu, plaży, atrakcji sportowych. Nikt o nic nie pytał, nikt się Nami nie interesował.
Nikt nie chciał wyjeżdżać, zostajemy dlużej i bierzemy transport na 1 w nocy. Oglądamy z leżaków jak ekipa hotelowa podłącza sprzęt do piana party. Zaczyna się impreza. Niestety nie moglismy już wskoczyć do basenu, czy też pozjeżdżać ze zjeżdżalni. Wszystko by było mokre, a przez godzinę by nie wyschło. Szkoda by ubrania zapleśniały przez godzinę zabawy. Oglądamy wszystko na leżakach, pijemy mojito i zwykły rum. Havana Club zaczyna działać.
DJ grał niezłą muzykę. Trochę latino, trochę nowych hitów.
Po godzinie 1 podjeżdża po nas kierowca. Niestety, to koniec przygody na Cayo Guillermo. Wrzucamy walizki do samochodu i pakujemy się do busa. Kierowca do varadero chciał 180 CUC. W życiu. Postanowione. Jedziemy za 7 CUC/os do Ciego de Avilla, a potem o 5 rano mamy Viazula do Varadero. Koszt Viazulem około 17 CUC/os. Razem 24, a nie 45 CUC na osobę. Zawsze 21 CUC zostanie na nocleg w casie.
Dojeżdzamy do Ciego de Avilla około 3 w nocy. Dworzec prawie pusty. Na ulicy jak zawsze bezpiecznie. Po minucie podchodzi nagabywacz i od razu chce Nas zabrać do Varadero lub Cayo Coco/Cayo Guillermo. Cena powala na nogi. W końcu środek nocy i brak konkurencji wokół. Nie skorzystaliśmy. Poszliśmy kupić od razu bilety na busa. Zamknięte. Po 10 minutach ktoś przyszedł i udało się kupić ostatnie miejsca. Viazul jechał z Santiago do Varadero. Także sporo osób wsiadło po drodze.
Przeczekaliśmy, a raczej przespaliśmy półtorej godziny oczekiwania. Dobrze, że nastawiłem budzik na 4:50. Tutaj nikt na Nas by nie czekał.
Kładziemy bagaże do luku i udajemy się do naszej gabloty. Całe szczęście trochę osób wysiadło i mamy 2 miejsca obok siebie.
Prawie 380 km trasy przed Nami. Przez większość drogi śpimy. Budzimy się dopiero z 40 km od Varadero. Wokół tylko pola i zwierzęta. Przed samym Varadero, zatrzymujemy się. Wchodzi dwóch wojskowych i sprawdza Nam dokumenty.
Niestety 90% Kubańczyków zostało wysiedlonych z Varadero. Większość nie ma tam wstępu. Muszą mieć specjalne pozwolenia lub być bogaci. Smutne, ale prawdziwe...
Wysiadamy padnięci na dworcu. Rozdzielamy się z dziewczynami z Barcelony i szukamy z Magdą noclegu. Jeden warunek, jak najbliżej wody.Jednak przecież to Varadero,
Varadero to przede wszystkim jedna długa ulica z kilkudziesięciami bocznymi uliczkami,gdzie z każdej bardzo blisko jest do morza. Numeracja jest wzorowana na Nowy Jork. Jedna główna aleja i ponumerowane od 1 do 64. Hoteli i cas jest mnóstwo. Szukamy jak najtańszej i najlepszej. Wszędzie odpicowane amerykańskie taksówki. Znajdujemy Naszą case za 15 CUC/noc. Bierzemy 2 noce. Wszędzie blisko.
Do dworca jak i parku 5 min piechotą.Jak się okazało do jadlodajni mamy 2 minuty piechotą. Trzy panie gotują na naszych oczach. Standardowo napoje są rozlewane do szklanek. Na taką pogodę, czyli ponad 30 stopni są idealne. Prosto z zamrażarki. Do tego ja biorę hamburgera, a Magda sadzone jajko w bułce. Coś przepysznego. Takie łatwe, a takie dobre. Mistrzostwo świata. Tak przysmażone, tak doprawione, do tego ten klimat, wokół tylko lokalni Kubańczycy. Zero turystów, którzy wolą jeść w restauracji.
Po takim jedzeniu idziemy wzdłuż głównej ulicy, aby poznać okolicę. Wszędzie cud miód i cukierki. Wszystko kolorowe, czyste i na bogato. To nie jest prawdziwa Kuba. To tylko obraz dla turystów, którzy przyjeżdżają tutaj na all inclusive i myślą, że cała Kuba jest taka.
Spacerując co chwila słyszymy klakson, co chwile ktoś Nas nagabuje. Taksówka, nocleg czy też używki. Wolimy jednak inne klimaty.
Wracamy, bierzemy ręczniki, maski do pływania i na plażę. Piasek biały, woda przezroczysta. Wielu uważa plaże w Varadero za jedną z najlepszych na świecie. Po takich widokach, wcale im się nie dziwie.
Maski do pływania były strzałem w dziesiątkę. Pod wodą widać całe ławice ryb, kawałki rafy. Żyć nie umierać.
Wieczorem udajemy się na jakąś imprezę. Trzeba w końcu potańczyć. Znajdujemy lokal 'The Beatles". Muzykę słychać już z daleka, Dzisiaj koncert na żywo. Ktoś gra jakieś covery. My na ławeczce w parku popijamy rum. Po kilku głębszych zaczynamy tańczyć. Tak nam mija cały wieczór i pół nocy. Wracamy w dobrych humorach.
Cały następny dzień spędzamy na plażowaniu i zwiedzaniu urokliwego Varadero. Kupujemy magnesy, pocztówki i inne pamiątki. Będąc w tylu krajach, nie spotkałem się, aby magnesy na lodówkę były tak tanie. Za 7 sztuk zapłacilem 4 zł. Na Barbadosie jeden kosztował około 20-25 zł. Bierzemy duży nadmiar magnesów i dalej na plaże. Jednak po drodze trzeba było skoczyć na batido i hamburgera. Tak mi będzie tego brakować w Polsce.
PS. Po przyjeździe od razu próbowaliśmy odwzorować batido. Lody śmietankowe, kokos. Mieszamy w mikserze i mamy małą namiastkę batido z Kuby.
Po kolejnych dwóch dniach odpoczywania, udajemy się dalej. Jedziemy do Havany. Wcześniej kupujemy bilety na viazula, aby na pewno pojechać tym busem, a nie czekać kilka godzin na dworcu. Koło 17 wsiadamy w autobus i udajemy się do Havany. Wcześniej kupiliśmy 2 litrową butelkę fresci i po 4 paczki lokalnych papierosów. Oczywiście bez filtra. Koszt paczki 80 gr.
Do Havany dojeżdżamy po 2 godzinach. Po 2 sekundach po otwarciu drzwi autobusu, do środka wpadło 5 naganiaczy, którzy oferowali taksówkę i casę. Ceny 25-35 CUC. My już nauczeni, postanowiliśmy sami poszukać czegoś tańszego i w lepszej lokalizacji. Jak zwykle sie nie zawiedliśmy. Znaleźliśmy nocleg przy samym Prado. Do Capitolu 2 minuty piechotą. Cena 15 CUC/ doba. Do tego balkon i widok na główną ulicę. Będąc na balkonie człowiek czuł się jak na starym Stadionie Dziesięciolecia. Każdy coś sprzedawał. A to owoce, jedzenie, napoje z okienka, świeże kokose. Najlepszy i tak był kantor pod bankiem, czyli dwóch mężczyzn, którzy wymieniali dowolną gotówkę. Mieli swoje śmieszne piterki. Wymieniali chętnym CUC na CUP i odwrotnie. CUC na dolary. Ja wolałem jednak skorzystać z banku. Miałem jeszcze mnóstwo CUP, a nie było co z nimi zrobić. Także wolałem wymienić na CUC i zostawić kilkaset CUPów na jedzenie i inne dobrodziejstwa.
W Havanie byliśmy 3 dni. Wszystkie spędziliśmy bardzo aktywnie. Zwiedziliśmy przepiękny Mallecon, groteskową Habana Vieja, malownicze Prado i kubańską wersję amerykańskiego Capitolu.
W okolicy mieliśmy mnóstwo opcji jedzenia i picia. Pod casą szklanka fresci za 2 CUP, świeży kokos za 0,5 CUC. Ulicę dalej jednak poznaliśmy prawdziwe smaki Kuby. Z okienka Pan sprzedawał pizzę, hamburgery, batido i lody. Niebo w gębie. Chodziliśmy tam 3-4 razy dziennie. Przeważnie po batido. Hamburger wystarczał na całe śniadanie i obiad.