0
tasiu 27 sierpnia 2018 00:34
Image

Image

Image



Majtek ze speedboata pyta mnie co chcę robić na Lomboku. Proponuje podwózkę do Kuty za 1 milion rupii. I tu zaczyna się niemiła historia, ku przestrodze.
Zbiłem cenę z 1 miliona do 400 tysięcy za auto dla naszej czwórki, z klimatyzacją i tak dalej. Dostaliśmy kartkę z którą mieliśmy się udać do typa który czekał na nas w porcie Bangsal. Nazwa tej wiochy do końca życia będzie kojarzyć mi się z krętaczami i oszustami ;)
Przy desancie na pomost zaczęło lać jak z cebra. Pobiegliśmy pod dach, zacząłem szukać pana od transportu. Przedstawił mi się, imienia już niestety nie pamiętam (Subi? jakoś tak), ale powiedział że to on jest kierownikiem tego blaszaka w którym aktualnie się znajdowaliśmy. Dałem mu karteczkę, powiedział mi że możemy u niego wykupić powrót za 400k, że on mi da nr telefonu i jak będziemy chcieli wracać to mamy mu napisać na messengerze i pośle auto. Powiedziałem że nie skorzystamy- wtedy strasznie się zezłościł. Rzucił długopisem, wymachiwał rękami i powiedział że w takim razie pojedziemy do Kuty, ale dopiero o 15.00. A było południe. Jako bonus dodam, że samochód mieliśmy mieć dla siebie, a przed nami zaczęła się do niego pakować para Australijczyków ze swoją deską. Moja żona nie wytrzymała ciśnienia i zaczęła kierownikowi blaszaka wyliczać liczebniki po indonezyjsku, naliczyła do czterech i powiedziała że taka była umowa z majtkiem ze speedboata, że ma nas jechać czterech. Kierownik machnął ręką, Australijczycy wysiedli z samochodu. Pogadaliśmy między sobą i powiedzieliśmy że w sumie będziemy mieć z głowy szukanie transportu powrotnego, to można zapłacić. Jak bardzo się myliliśmy miało dopiero się okazać.

Image

CDNPodróż samochodem z portu w Bangsal na południe Lomboku była naprawdę szalona. Nasz kierowca gnał na złamanie karku, nie wiem czy ma tak "fabrycznie", czy po prostu chciał nas przestraszyć albo wzbudzić w nas podziw. W każdym razie trzeba mu było kilka razy zwracać uwagę że ma zwolnić bo się pozabijamy. Reagował na to śmiechem. Raz nawet prawie przejechał psa na dwupasmówce ;) Dziwne uczucie, powierzyć jakby nie było swoje życie komuś kogo zna się 2 minuty. Koniec końców- dojechaliśmy i zaczęliśmy szukać lokum w Kucie.


Image

Image

Włóczyliśmy się po głównej "promenadzie" i okolicznych uliczkach szukając jakiegoś przyjemnego hoteliku. Ku mojemu zdziwieniu bardzo dużo miejsc było zajętych, wszędzie wisiały tabliczki z informacją że nie ma wolnych miejsc. Sprawdziliśmy kilka miejscówek ale nam nie odpowiadały. Postanowiliśmy zjeść coś w knajpie. Zamówiłem mie goreng i icetea. Kelnerem był 10 letni chłopiec, chyba dziecko właścicieli. Na podanie jedzenia czekaliśmy dość sporo, wolne ruchy mają na tym Lomboku. Prawie tak wolne jak ich wifi ;) Zjedliśmy ze smakiem i odpaliliśmy booking.com. Żona znalazła przyjemnie wyglądający hotel, niestety oddalony o ładnych parę kilometrów od Kuty. Trzeba było nakreślić plan działania jak się do niego dostać:
a) wypożyczyć 2 skutery i podjechać do niego bezpośrednio mając już z głowy załatwianie ich na miejscu,
b) podjechać taksówką i martwić się czy mają skutery w hotelu.
Wybraliśmy bramkę nr 2. Trochę nas zdziwiły ceny za podwózkę tych kilkunastu kilometrów (15? jakoś tak). Cenę ustaliliśmy na 400 tysięcy rupii, naprawdę nie chciało nam się chodzić w tym skwarze i szukać kogoś kto pojedzie za 100tys mniej ;) Zapakowaliśmy się do auta i pojechaliśmy. Po drodze (która tylko w części była asfaltowa) zauważyliśmy jak bardzo miejscowi zmieniają wygląd wyspy. Na sporym obszarze południa Lomboku zaczęła się gorączka złota. Co chwila widać także tabliczki z informacją "LAND FOR SALE". Urbanizacja dociera w końcu i w najdalsze zakątki globu. Za kilka lat te tereny zmienią się pewnie nie do poznania, a szkoda bo jest pięknie.

Image

Image

Image

Image

Droga jest stroma, kręta, wyboista. Co chwila brakuje kawałka asfaltu, czasami na dość długim obszarze nie ma go w ogóle i trzeba jechać po kamieniach albo szutrze. Widzimy jak żyją lokalsi, chatki z blachy wybudowane na skarpach, bez dostępu prądu i bieżącej wody. Co chwila trzeba hamować żeby nie zderzyć się z bykiem, kozą czy kurczakiem. Ludzie tu są naprawdę ubodzy, ale chyba szczęśliwi.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Docieramy do naszego hotelu. Znajduje się trochę poniżej szczytu wzgórza, kilka kilometrów od plaży Selong Benalak. Od razu spytaliśmy o skutery, na szczęście mieli opcję wypożyczenia. Bez nich po prostu bylibyśmy ugotowani- do Kuty jest jakieś pół godziny jazdy, a do miasteczka przy Selong Benalak 10~ minut. W pobliżu nie ma ani jednego domku, sklepu, warungu, tylko pola ryżowe. Tak czy inaczej- miejscówka fajna. Do dyspozycji "infinity pool" z widokiem na zatokę. Meldujemy się w pokojach i bierzemy prysznic, mieliśmy naprawdę ciężki dzień. Zaczął się w Ubud- przejazd do Padangbai, czekanie na speedboata, potem kłótnia z "kierownikiem" w porcie w Bangsal, nastęnie dziki przejazd samochodem do Kuty i szukanie lokum w pełnym słońcu. Po prysznicu poszliśmy do hotelu zjeść kolację i wykąpać się w basenie. Tak albo na odwrót, nie pamiętam ;)

Image

Image

Image

Kolejne kilka dni spędziliśmy na jeżdżeniu skuterami po okolicznych drogach i zwiedzaniu plaż. Południe Lomboku oferuje świetne warunki do plażowania i surfowania. Tak przynajmniej mówią wszystkie relacje i poradniki które czytałem. Postanowiliśmy to zweryfikować. Wsiadamy na skutery i jedziemy w dół wzgórza, pomiędzy polami ryżowymi. Ruch jest dużo mniejszy niż na Bali. Można powiedzieć, że nie ma go wcale. Co jakiś czas spotykamy tylko miejscowych rolników którzy pracują przy ryżu. Ciężka robota.

Image

Image

Image

Image

Image

Pojechaliśmy na Selong Benalak. Parkujemy skuter, parkingowy kasuje nas 10 tysięcy rupii od skutera. Pierwszego dnia- potem nie wiedzieć czemu płaciliśmy po 5 tysięcy. Garść informacji- leżaki (podwójne) po 50 tysięcy, piwo u beach boysów chyba 35 tysięcy. To w ogóle jakiś fenomen. Czy ktoś jest mi w stanie wytłumaczyć czemu piwo na plaży jest tańsze niż w sklepie? ;)
Plaża jest szeroka, piaszczysta, woda ma ze 31 stopni. Spędzamy na niej cały dzień. Trochę tylko przeszkadzają plastikowe torebki pływające w wodzie, ale i tak jest ich zdecydowanie mniej niż na Bali.

Image

Image

Image

Image

Kolejne dni przeznaczamy na odwiedziny kolejnych plaż. Wygląda to w ten sposób że jedziemy główną drogą i widzimy tabliczki kierunkowe z informacją. Skręcamy, jedziemy polną drogą, w końcu docieramy. Podchodzi do nas na oko 7 letni chłopiec i mówi że musimy zapłacić 20 tysięcy od skutera za parkowanie. Negocjacje z dzieckiem w takim wieku są wyjątkowo ciężkie. Pytam go jak sie nazywa i co tu robi, on mówi że nazywa się John i jeżeli chcemy być na plaży to musimy mu zapłacić. Rzut okiem pozwala ocenić ilość ludzi- nie było absolutnie NIKOGO ;) Mówimy mu, że nie ma ludzi, i jeżeli odjedziemy bo mu nie zapłacimy to nic nie zarobi. Pokiwał głową i powiedział coś w stylu "no to trudno". W końcu ulegamy i płacimy za parking i leżaki. Plaże muszę zaliczyć do absolutnych top3 które widziałem w życiu. Zero ludzi, tylko nasza czwórka.

Image

Image

Image

Image

Image

Nazwy tej miejscówki nie pamiętam, ale wiem że warunki do pływania były kiepskie. Coś nad cały czas podgryzało, na dodatek piasek miał taką granulację że co krok zapadaliśmy się po kolana, co stwarzało w morzu dość niebezpieczne sytuacje. Ewakuowaliśmy się na kolejną plażę.

Co mnie zaskoczyło na Lomboku to wszechobecne "mikropłatności". Jestem na takie rzeczy niestety uczulony. Nie wiem jak wygląda sprawa własności i praw do drogi w tej części świata, ale jak jadę na skuterze na plażę, i kilkaset metrów od niej widzę szlaban z bambusa i pięciu 15 latków którzy za przejazd chcą 10 tysięcy rupii to się trochę denerwuję. Do tego stopnia że przed szlabanem na plażę Tampah Beach po prostu dodajemy gazu i przejeżdżamy bez płacenia wzbudzając alarm. Czy to buractwo czy nie pozostawiam Wam do oceny ;)

Image

"Centrum" przy plaży Selong Benalak:

Image

Na obiad/kolację jeździmy dziennie do Kuty. Paliwo tankujemy w przydomowych stacjach benzynowych. W okolicy naszego hotelu nie ma żadnego Indomaretu, zaopatrujemy się w centrum. Co chwila przystajemy i robimy zdjęcia.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Włóczymy się skuterami po okolicy mijając tabliczki z napisem "TSUNAMI" pokazujące kierunek ewakuacji. W tamtych okolicach ludzie są trochę inaczej nastawieni niż na Bali. Próbuję zagadywać rolników i ludzi prowadzących bydło, ale nikt nie chce ze mną rozmawiać, po angielsku nie umieją ani słowa. Nie ma się co dziwić.

Image

Image

Widać że asfalt wylali tam stosunkowo niedawno. Lokalsi używają go do suszenia ryżu. Trzeba manewrować między nim, bo raz wysypany jest na jednej stronie ulicy, a raz na drugiej ;)

Image

Kolejne kilka dni spędzaliśmy na plażowaniu na wg nas najlepszej plaży Selong Benalak. W końcu jednak przyszedł czas na opuszczenie Lomboku i powrót na Bali. W tym celu odpaliłem whatsupa w którym miałem podany numer telefonu do wcześniej wspomnianego gościa któremu zapłaciliśmy 400 tysięcy rupii za zabranie nas z Kuty do Bangsal. No i tutaj zaczyna się druga część historii. Sulvi (tak, przypomniałem sobie jego imię) podał mi numer NIEAKTYWNY. Niestety, nie sprawdziliśmy tego wcześniej, bezpośrednio przy nim. Widziałem że na whatsupie był ostatnio widziany miesiąc temu. Nie odpisywał na wiadomości, a gdy do niego dzwoniłem to odzywała się automatyczna sekretarka i mówiła coś po indonezyjsku. Postanowiliśmy poprosić o pomoc dziewczynę z recepcji. Zadzwoniła do niego ze swojego telefonu i powiedziała nam że "nie ma takiego numeru". Zrezygnowani wzięliśmy transport z hotelu do Bangsal za 550 tysięcy rupii. Gość mnie strasznie zdenerwował, a ja nie mogłem sobie darować że dałem się tak wrobić. Całą drogę do portu obmyślałem jak mam zareagować jak go spotkam, czy grzecznie poprosić o oddanie 400k, czy może się na niego wydrzeć. Rozwiązanie numer 2 przeważnie nie zdaje rezultatu w takich krajach, więc postanowiłem po prostu pójść do tego blaszaka i wytłumaczyć na spokojnie że nas oszukał i że chcemy nasze pieniądze spowrotem. Do Bangsal jedziemy inną drogą niż przyjechaliśmy, mijamy jakiś lokalny targ, jedziemy przez niego w ogromnym korku, więc mam czas na porobienie kilku zdjęć:

Image

Image

Image


Dodaj Komentarz