0
amphi 3 września 2018 20:21
Image

Image

Image

Przemierzamy senną o poranku ulicę Petaling i kierujemy się w stronę meczetu narodowego. Trochę zawodzi nas nawigacja, bo mało brakowało, a weszlibyśmy na drogę szybkiego ruchu. Potem z kolei drogę blokuje nam rzeka. A jesteśmy tak blisko :)

Image

Kombinujemy trochę i ostatecznie udaje nam się osiągnąć cel. Zaletą meczetu jest to, że w określonych godzinach nawet niewierny może zwiedzać. Do tego zatrudnieni tam przewodnicy anglojęzyczni chętnie opisują szczegóły architektoniczne budynku i ich znaczenie podczas ceremonii. W meczecie można niedrogo kupić wodę (butelkowaną, nie święconą ;) ), co jest całkiem fajnym pomysłem.

Image

Niedaleko meczetu znajduje się KL Bird Park. Podobno to największy park ptaków na świecie, w którym ptaki nie są trzymane na uwięzi. Nawet jeśli tak jest to cena którą należy zapłacić za wstęp (58zł dorosły, 39zł dziecko) jest bardzo wysoka jak na atrakcję w Azji. Widać zresztą , że to celowe „golenie” obcokrajowców, bo bilety dla Malezyjczyków są około trzykrotnie tańsze. Ale nic to! Sam park faktycznie robi wrażenie, sporo różnorodnych ptaków przechadza się/przefruwa tuż obok zwiedzających. Jeden z takich osobników, siedzący na murku ni stąd ni zowąd uderza swoim potężnym dziobem moją żonę w rękę. Kończy się na niegroźnym siniaku i zadrapaniu. Szeroki uśmiech na buzi Alex rekompensuje zarówno kwestie finansowe jak i cierpienia cielesne ;). Zwłaszcza, że papużki dosłownie obskakują nas, gdy częstujemy je zakupionym za niewielką opłatą pokarmem. Do tego dwa razy dziennie odbywa się pokaz tresowanych Ar i dzieciaki, w tym wycieczki szkolne, nieźle się przy tym bawią.

Image

Image
Mam dziób i nie zawaham się go użyć

Image

Image

Przy wyjściu do parku czekają taksówki na taksometr, więc wracamy do centrum zjeść późny obiad.

Image

Potem trochę szwendania się po mieście (okolice placu Merdeka).

Image

Image
Przejazd metrem

I jesteśmy tuż przy Petronas Tower. No ok, to faktycznie robi wrażenie. Zwłaszcza po zmroku. Robimy niezliczoną ilość zdjęć, dajemy się jak chyba wszyscy w okolicy naciągnąć na magiczną nakładkę na obiektyw, która podobno pozwala na uzyskanie jeszcze lepszych selfie (nieprawda! postacie wychodza nieostre) i czekamy na pokaz fontann. Jakieś te fontanny małe i nie bardzo chcą tryskać w widowiskowy sposób. Widać trzeba cierpliwości. Czekamy .. no i nic. Okazuje się, że pokaz odbywa się … ale dokładnie po przeciwnej stronie budynku. :)

Image

Image
To te właściwe fontanny :)Środa – dzień 5, Kuala Lumpur

Dziś jest wyjątkowy dzień, zwłaszcza dla Hindusów, bo to ich wielkie święto: Thaipusam. Mamy szczęście, bo w Kuala Lumpur obchodzi się je w sposób szczególnie huczny wiec oczywiście wybieramy się do miejsca gdzie odbywają się obchody czyli jaskiń Batu. Planujemy dojechać tam pociągiem ze stacji KL Sentral (ok. 40 min, bilet zdaje się kosztuje 2 MYR, warto od razu kupić powrotny). Gdy docieramy na peron naszym oczom ukazują się widoki .. zupełnie rodem z Indii. :)

Image

Przyznaję: mamy wątpliwości czy damy radę dojechać. Podstawą jest jednak rekonesans. Okazuje się, że znajdujemy skrawek peronu mniej oblepiony ludźmi. Co więcej kiedy nadjeżdża pociąg ludzie wsiadają bez przepychania, mojej żonie i Alex nawet ktoś ustępuje miejsce siedzące. Wszyscy są odświętnie ubrani i podróżują zazwyczaj całymi rodzinami. Nikt nie wciska się na siłę, również dlatego, że następny pociąg ma odjechać za kilkanaście minut. Jakby tego mało pociąg okazuje się klimatyzowany. Nie dość, że dojeżdżamy w zupełnie cywilizowanych warunkach, to na dworcu docelowym służby sprawnie kierują tłumem i bezpiecznie wyprowadzają wszystkich z peronu. Służby medyczne rozstawione są w strategicznych miejscach, ogólnie organizacja imprezy na najwyższym poziomie.
Przed naszymi oczami ukazują się setki straganów ze słodyczami, napojami, jedzeniem, pamiątkami i kto wie czym jeszcze.

Image

Image

Image

Wygląda to trochę jak gigantyczny odpust, nie mogło więc zabraknąć i wesołego miasteczka.
Pierwsze kroki kierujemy do znajdującej się na uboczu jaskini. Mniej tam ludzi, bo obowiązują bilety wstępu (może jakaś specjalna świąteczna wystawa?). Wybór okazał się znakomity, bo oto co zobaczyliśmy.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image


Kiedy nacieszyliśmy już oczy kolorową wystawą nadszedł czas na główną atrakcję programu czyli obserwację właściwych obchodów święta. Mają one miejsce w głównej jaskini do której prowadzi kilkaset stromych schodów. U podnóża jaskini nieustannie przesuwa się długa kolejka chętnych do odwiedzenia świątyni. Wśród wiernych jest wielu niosących Kavadi, czyli ofiarę związaną z osobistym umęczeniem. Ludzie ci przygotowywali się do tej chwili przez 48 dni postem i różnymi rytuałami, a teraz niosą na sobie misterne konstrukcje, przykute (dosłownie!) do ich ciał łańcuchami.

Image
Only good vibes ;)

Image

Image

Image

Efekt końcowy jest zdumiewający i czujemy się jakbyśmy trafili do zupełnie innego świata. Lokalni myślą o nas chyba tak samo, bo zaczepia nas reporterka regionalnej gazety, prosi o krótki wywiad i sesję foto na której mam pokazywać Alex różne rzeczy związane ze świętem . :) „Oto goście z egzotycznej Polski przyjechali na nasze święto. ”
Następnie mieliśmy najbardziej burzliwą dyskusję podczas tego wyjazdu – pchać się z dzieckiem w tym tłumie do jaskini na górze czy nie? Ostatecznie decydujemy: pchać się! :)
No i słusznie! Tłok co prawda był straszny, ale wszyscy zachowywali się ostrożnie (ostrożność może osiągać nawet nowe wymiary jak się ma kilkadziesiąt dziur w ciele ;) ).

Image

Image

W jaskini wierni składali ofiary, odpoczywali, a niektórzy pozbywali się niepotrzebnego już balastu i opatrywali rany.

Image

Image

Image

Image
Franek podaj czternastkę!


Poszwendaliśmy się jeszcze nieco na dole, obserwując rytualne, masowe golenie i inne ciekawostki po czym szczęśliwie wróciliśmy do Kuala Lumpur.

Image

Trochę nam się spieszyło, bo byliśmy już nieźle głodni, a marzył nam się tradycyjny Nasi Lemak, czyli ryż gotowany w mleku kokosowym z mięskiem, malutkimi wędzonymi rybkami i innymi dobrociami :) Ostre i dobre :)

Image

Na deser tradycyjny Cendol – czyli kruszony lud z mleczkiem kokosowym, specjalnymi fasolkami, galaretkami i innymi niezidentyfikowanymi składnikami

Image

Chcąc zdążyć jeszcze przed ulewnym deszczem który pada tutaj chyba regularnie codziennie przez godzinę o siedemnastej, popędziliśmy do dzielnicy hinduskiej, Little India.

Image

Image
Na koniec jeszcze ostatnie zakupy w Chinatown (Petaling Street ) i … pranie.

Image
Duriany, całkiem dobre i niedrogie w Chinatown. Oczywiście jak ktoś lubi smak budyniu cebulowego.

Z tym praniem, to wyszło tak jak zawsze. Znaleźliśmy samoobsługową pralnię, pan który akurat robił pranie odpowiedział na nasze pytania: tak pralka sama sypie proszek, nie trzeba nic dodawać samemu. Można włożyć tylko pięć sztuk ubrań do pralki. Skoczyliśmy po nasze rzeczy i zostaliśmy skonfrontowani z rzeczywistością: oczywiście do pralki można załadować pięć kilo ubrań, a co do proszku: wrzuciliśmy monety i pralka zaczęła pracować. Na to pani która obok robiła pranie pyta zdziwiona: you don’t need soap? Uhh, ale zrobiliśmy sprint do pobliskiej malezyskiej Żabki po proszek :) Rekord na 300 metrów ustanowiony i tak po jakimś czasie wyjęliśmy nasze ubrania. Czyściutkie, choć kolory miały jakby inne niż zapamiętaliśmy. :)

ImageCzwartek – dzień 6, przelot Kuala Lumpur – Tokio Haneda

Dziś lecimy do Tokio. Ale zanim o tym napiszę jeszcze dwie spożywcze ciekawostki, na które natknęliśmy się w Malezji.

Image
wściekle fioletowe chipsy o smaku batatów. 100% natural ;)


Image
nie ma to jak przelecieć dziesięć tysięcy kilometrów by napić się .. Tymbarka.


Kursy walut na lotnisku w KL nie są najkorzystniejsze, więc lepiej wymienić pozostałe pieniądze „na mieście”. My zrobiliśmy to w kantorze na stacji autobusowej Pudu Sentral, skąd jechał autobus na lotnisko, ale z dostępnością kantorów w KL nie ma generalnie problemów.

Wylatujemy! Air Asia X zaskakuje jakością posiłków. Alex wymiotła wszystko w 100% ale nie ma się co dziwić, jak się spojrzy z czego składa się zestaw dziecięcy. :)
Dla dorosłych jedzenie też jest znakomite, ale następnym razem zamawiałbym po dwie porcje na osobę. Dobre, tanie (około 12zł, w tym butelka wody), ale trochę za mało.

Image
Zestaw dziecięcy.

Image
Przy tak dużej zmianie warunków klimatycznych krótkie spodenki i kozaki nie robią wrażenia.

Tak w ogóle samolot pełen jest młodych Malezyjek, wszystkie miały na sobie fabrycznie nowe buty zimowe :)
Lądujemy kilkanaście minut przed czasem (czyli około 22:00), co ma znaczenie bo zależy nam, żeby dotrzeć kolejką Keikyu do naszego hotelu Horidome Villa. Ostatnie połączenia są trochę po 23:00. Wyobrażałem sobie, że będzie ciężko zdążyć ze względu na wielkość lotniska, ale nic z tych rzeczy. Zamiast tego problemem okazuje się gigantyczna kolejka do kontroli paszportowej. Spędzamy w niej pewnie z 50 minut, po czym sprint do punktu informacji turystycznej po 72-godzinne bilety na metro (1500 jenów za sztukę). To istotne, bo te bilety dostępne są tylko w nielicznych miejscach w Tokio. Warto je kupić, są ważne na wszystkie linie Tokyo Metro and Toei Subway i zaoszczędziliśmy dzięki nim sporo pieniędzy. Przy tej okazji pomocne okazało się zakupienie nieco jenów już w Singapurze i Katowicach, bo inaczej pewnie nie zdążylibyśmy. Emerytowany Japończyk, oddelegowany specjalnie do pomocy podróżnym, pomógł nam z kolei kupić błyskawicznie jednorazowy bilet na metro do hotelu. W ten sposób odjechaliśmy jednym z ostatnich pociągów i dotarliśmy do hotelu biznesowego około północy. Business hotel to ciekawy wynalazek i można powiedzieć, że jest kompletnym przeciwieństwem business class. Mianowicie pokoje są niesamowicie ciasne (po tym doświadczeniu, gdy zdarzy mi się nocować w Ibis Budget czuję się jak panisko ;) ). Po rozłożeniu walizki w jednym wolnym miejscu na podłodze, dotarcie do łazienki, czy otworzenie drzwi pokoju było nie lada wyzwaniem. Nie ma co narzekać, w końcu pokoje zostały zaprojektowane by służyć japońskim pracownikom będącym w delegacji, a nie polskiej rodzinie podczas wyjazdu.

Image
Jedyna wolna przestrzeń w pokoju

Image
Miła niespodzianka: hotel dostarcza nieodpłatnie telefon wraz bezpłatnym internetem.


Dodaj Komentarz

Komentarze (15)

waldekk 6 września 2018 19:40 Odpowiedz
amphi napisał:Dojazd do naszego hotelu jest banalny i już wkrótce wybieramy się na kolację. Dobrze trafiliśmy, bo Geylang, czyli dzielnica gdzie mieszkamy [...]Możesz podzielić się informacją, gdzie mieszkaliście? Jeśli tak, to jak oceniasz ten hotel?
amphi 6 września 2018 21:56 Odpowiedz
@WaldekK Mieszkaliśmy w Fragrance Hotel Ruby. Byliśmy bardzo zadowoleni. Wyszło nas to wtedy niedrogo, bo załapaliśmy się na słynną promocję booking ze zwrotem $40. Pokoje są niewielkie, ale czyste. Hotel położony jest 10 minut piechotą od stacji metra Aljunied, więc dojazd zarówno na lotnisko jak i do różnych atrakcji jest świetny. Do tego w pobliżu jest sporo knajpek dla miejscowych w których można dobrze i tanio pojeść. :)
przemos74 14 września 2018 07:34 Odpowiedz
Dobrze się czytam, czekamy na dalszą część :)
marcinsss 19 września 2018 12:42 Odpowiedz
Dobre i ciekawe zdjęcia, świetne opisy. Muszę chyba odgrzebać Twoje pozostałe relacje. :)Czy można liczyć na jakieś podsumowanie kosztów? Choćby przybliżone....
amphi 19 września 2018 18:19 Odpowiedz
dzięki @marcinsss ! Co do podsumowania kosztów, to może uda mi się przygotować, ale to pewnie trochę potrwa. O ile z relacją jest łatwo, to co do wydatków musiałbym sobie to i owo przypomnieć i przeliczyć.
marcinsss 19 września 2018 19:28 Odpowiedz
@amphi nie chodzi o to, żeby Ci dokładać roboty. Sam właśnie zacząłem pisać relację i wiem, ile czasu na to schodzi. :)Jeżeli o mnie chodzi, to pytając miałem nadzieję, że robiłeś jakieś podsumowanie kosztów na bieżąco. Jeśli nie, to nie zawracaj sobie głowy. :)
tropikey 21 września 2018 07:22 Odpowiedz
Czy o Kioto będzie cos jeszcze, czy też chirurgia zdominuje dalszą część?Będę tam w przyszłym miesiącu, więc chętnie zaczerpnę więcej informacji :)Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
amphi 21 września 2018 08:26 Odpowiedz
@tropikey w Kioto bylismy od wtorku do niedzieli, wiec bedzie jeszcze zarowno o samym Kioto jak i o wypadach w okolicy. :)
tropikey 21 września 2018 08:32 Odpowiedz
no to czekam z niecierpliwością :)
marcinsss 24 września 2018 07:33 Odpowiedz
Patent z muzeum w Hiroszimie można było zastosować do bliższego zapoznania się z atrakcjami Gionu. Relacje byłaby jeszcze ciekawsza... :lol:A tak poważnie - jak sobie radzicie w restauracjach? W menu są obrazki albo angielskie nazwy? A może chybił-trafił?
tropikey 26 września 2018 07:13 Odpowiedz
Czy dobrze rozumiem, że "zaliczenie" Uji po drodze do Nary wygląda w ten sposób, że wysiada się z Rapida i po spacerze po Uji wsiada się do któregoś kolejnego Rapida jadącego do Nary? Jeśli tak, to ile trzeba sobie zarezerwować na Uji?Pierwotnie zakładałem, że do Nary będę jechać z Osaki, a nie z Kioto (w obu miastach będę miał po 3 noclegi), ale ta opcja z Kioto wygląda też całkiem OK :)
amphi 26 września 2018 13:34 Odpowiedz
@tropikey dokladnie tak to wygladalo w naszym przypadku. Dojscie od stacji do swiatyni zajmuje okolo 20minut. Daje to w obie strony okolo 40min. Do tego czas spedzony w swiatyni, zdjecia, powiedzmy godzine, chyba, ze ktos chce bardzo dokladnie obejrzec znajdujace sie tam ekspozycje. Do tego pewnie bedziesz sie chcial zatrzymac i obejrzec co oferuja sklepiki z herbata znajdujace sie w drodze do swiatyni. Zakladam, ze zajelo nam wszystko dwie godziny lub nieznacznie wiecej. Jesli na powaznie planujesz tam zrobic zakupy to wiadomo, trzeba dokladnie wszystko wyprobowac, porownac ceny itd i ten czas bedzie dluzszy.Tak, dojazd z Kioto jest bardzo dogodny, pociagi kursuja czesto. Co do biletow to jezdzilismy na JRP, ale z tego co widzielismy to na kazdej stacji byly bramki. Stad podejrzenie, ze tak jak piszesz, bedziesz musial kupic dwa bilety raczej.
tropikey 30 września 2018 09:33 Odpowiedz
Bardzo fajna relacja! Dzięki za wiele cennych informacji praktycznych. Na pewno przydadzą się już za jakieś 3 tygodnie :)Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
kloose84 2 października 2018 17:16 Odpowiedz
Przyjemna relacja i bardzo ładne fotki. Fajnie, że podróż się udała.
marcinsss 3 października 2018 17:20 Odpowiedz
Bardzo fajnie się z Wami podróżowało. :)